Dzień Targowy. Tak się kończył PRL - ebook
Dzień Targowy. Tak się kończył PRL - ebook
Książka jest autentyczną kroniką ostatniego dziesięciolecia Peerelu. Składa się na nią wybór felietonów zamieszczanych przez autora regularnie co tydzień od 1981 do 1991 roku w „Życiu Warszawy” – wówczas najważniejszym dzienniku krajowym – opisujących z nieukrywanym dystansem i ironią ówczesną codzienność. Pretekstem było prezentowanie tego, co i gdzie można kupić, a efektem – niezwykły zapis życia w kraju w stanie upadku.
Lektura nie raz wywoła i łzy wzruszenia i szczery uśmiech – niedowierzania „To naprawdę TAK było?!”
Kategoria: | Felietony |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-940526-3-8 |
Rozmiar pliku: | 8,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Pionierzy wolnego rynku
Na straganie w dzień targowy było wówczas inaczej niż u Brzechwy. W każdym razie w Grójcu. Tu w początkach lat 80. zacząłem obserwować konfrontację starego z nowym. Targowisko w Grójcu odwiedziłem jesienią 1980 r., by napisać pierwszy Dzień Targowy. Gdy sklepy uspołecznionego aparatu handlu wspomaganego paroma ministerstwami, Komisją Planowania oraz Państwową Komisją Cen coraz jaśniej świeciły pustkami – na bazarach, targach i jarmarkach było jeszcze mięso, jaja oraz ceny wolne jak ptacy niebiescy. Gdybym to ja wtedy wiedział, że tydzień po tygodniu, przez ponad dziesięć lat, śledząc niezależne bazarowe życie codzienne, będę nieświadomie pisał kronikę chylącego się do nieuniknionego końca przemądrzałego systemu... A było tak.
W kwietniu 1982 r. zamieściłem optymistyczną wiadomość: „Zadziałał w końcu mechanizm cenowy, na razie tylko w handlu jajami, ale lepsze to niż nic”. Mieliśmy więc z czego się cieszyć. Tym bardziej że rozwijał się też przemysł drobny, zastępując przemysł tradycyjny: „Mieczysław Nurzyński z Nurzyny pod Łukowem jest kowalem i sprzedaje siekiery oraz drobne narzędzia ogrodnicze. Ceny wysokie, ale można było kupić sam trzonek. Pan Nurzyński wykuwa własnoręcznie, bo o pracowników trudno, siekiery z szyn kolejowych. Narzędzia robi z resorów. Wszystko ze złomu. Wideł nie robi, bo nie ma z czego”.
Kwiecień 1983 r. przyniósł niebywały spadek cen jabłek niemal trzykrotny, ale był to wyjątek. Reszta zdrożała. Jedni dbali o stół, inni bazarowe hossy i bessy mieli w pogardzie, zabiegając o sprawy wyższe. „Jeżeli twoja twarz jest odbiciem twojej osobowości, to zrób jej kopię, trwałą jak dawne pomniki, które przetrwają wszystkich i wszystko. Przestrzenne kopie twarzy ze sztucznych kamieni wykonuje zakład uprawniony” – przeczytałem w tym samym roku ogłoszenie w Domu Literatów. Gdyby biedny ogłoszeniodawca przewidział, jak nietrwałe są pomniki, zwłaszcza te wiecznie żywe!
Prawdziwymi bohaterami Dni Targowych były jednak jaja, schab, kury oraz pietruszka we wszystkich postaciach. W roku 1986 zaryzykowano kolejny eksperyment wprowadzenia bazarowego handlu mięsem. Poprzednie a to groziły socjalizmowi, a to porządkowi publicznemu: „Zadziwiająco sprawnie przebiega eksperyment z bazarowym handlem mięsem. Przed rozpoczęciem tegoż eksperymentu nie brakowało niedowiarków, którzy podważali sens innowacji. Tymczasem stała się rzecz zadziwiająca. Ludzie kupują mięso!”.
Wielkanoc 1987 r. oznaczała „tradycyjną ścieżkę zdrowia, ogólnokrajowe zawody dla zawodników obu płci i wszelkiego wieku. Trasa jak zawsze ciekawa i trudna. Od sklepu do sklepu, od okazji do okazji, od kolejki do kolejki. Sporo na niej odcinków specjalnych, wymagających dobrego przygotowania kondycyjnego, psychicznego i intelektualnego. Liczyć się będzie efekt końcowy. Ten na stole i w portfelu. Sztuką jest bowiem kupienie, ale jeszcze większą – kupno po cenie umiarkowanej”.
Do dziwów ówczesnych lat należeli pionierzy wolnego rynku: „Szczęśliwcy znajdą jedyny w Warszawie sklep, w którym sprzedaje się bezkartkowe wędliny. Prowadzi go stworzony przez przepisy masarzo-chłopo-kupiec. Utuczył on sam, sam przerobił i sprzedaje samodzielnie 200 świń. Przepisy zabraniają kontaktów chłopa z masarzem, a masarza z handlowcem, tworząc takie dziwaczne hybrydy”.
Wiosna 1989 r.: „Na rynku jajczarskim pełne zamieszanie. Kury bezwzględnie niosą, robiąc wbrew swym mocodawcom. Pod Halą Mirowską dostawcy sprzedawali jaja, z desperacją wyznaczając ceny – tak niskich już dawno nie było. Jajo kosztowało tyle, co zwyczajny bilet autobusowy”.
Wiosnę 1990 r. mieliśmy już porewolucyjną. Nowe czasy, nowe ceny, nowe pieniądze. Ze wszystkich wolności, jakie zostały dane, lud najbardziej entuzjastycznie i masowo wybierał wolność kupowania tego, co chce, gdzie chce i po cenach, które można znieść. Cały naród zaopatrywał stolicę. Spadały ceny, wydawałoby się, nie do spadnięcia. Na ulicach można było kupić wszystko: ananasy w puszkach, akumulatory, dywan, lodówkę, łeb świński, sygnet z tombaku i sedes. W ten sposób krok po kroku, rok po roku doszliśmy do wymarzonej stabilizacji. Do czasów, w których kwestia jaj, schabowego, karpi i baranów nikogo już nie ekscytowała, gdyż akurat w tej dziedzinie zapanowała błogosławiona nuda.
Marek Przybylik
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------MAREK PRZYBYLIK Przyszedł na świat przy świetle lampy naftowej w pierwszej połowie ubiegłego stulecia w podczęstochowskich Konopiskach. Od urodzenia robił wrażenie na kobietach. Ciocia Hela, która przy narodzinach asystowała, zemdlała, gdy go ujrzała. W dalszym życiu musiał sobie dawać radę bez asysty.
Jako szczęśliwe wiejskie dziecko do szkoły podstawowej nie chodził. Mieszkał w niej. Do liceum też nie chodził. Dojeżdżał. Czerwony autobus stawał obok liceum przy alei Najświętszej Marii Panny w Częstochowie. Szczęśliwym zbiegiem okoliczności został studentem Uniwersytetu Warszawskiego i przez osiem lat studiował wycieczkowanie, kopanie dołków, rozpoznawanie kamieni, roślinek i gwiazd. Niepotrzebnie. Z nieznanych powodów został bowiem dziennikarzem i po kilku próbach w różnych redakcjach wylądował w „Życiu Warszawy”. Tam też wycieczkował, włócząc się po targach, jarmarkach, bazarach, polach i zagrodach. Przez ponad dziesięć lat efekty swych wypraw opisywał w „Dniu targowym”. Zupełnie przypadkowo zrobiła się z tego kronika życia codziennego upadającego PRL-u. Redagował „Pasmo”, „Szpilki”, „Życie Codzienne”, „Antenę”, współpracował z wieloma redakcjami. Dziś pisze rzadko i niechętnie. Częściej widywany jest w „Szkle kontaktowym” w TVN 24.Oficyna Wydawnicza Przybylik& poleca:
------------------------------------------------------------------------
MICHAŁ OLSZAŃSKI
„GODZINA PRAWDY”
Siłą „Godziny prawdy” są nie tylko znakomici rozmówcy i ich interesujące, często dramatyczne historie, ale również osoba Michała. To Michał, jak mało który dziennikarz, potrafi słuchać, ma w sobie empatię oraz ciekawość, którą nazwałabym ciekawością dziecka. Jego bezpretensjonalny styl bycia i sposób prowadzenia rozmowy otwierają najbardziej zamkniętych.
Michał potrafi dotknąć sedna sprawy, nie dotykając rozmówcy.
Magda Jethon
WOJCIECH MARKIEWICZ
„100 NAJBIEDNIEJSZYCH POLAKÓW”
Panna bez posagu, mówią o Polsce. Nie jest najbogatsza, to fakt, ale jaka zaradna. Pomysłowa. Z wdziękiem jakim, z fantazją. O niebogatej pannie z wdziękiem opowiada w tej książce Wojciech Markiewicz, reporter „Polityki”.
Kiedy w stanie wojennym odchodziliśmy z „Polityki” – moi koledzy i ja – sprawiliśmy redakcji spory kłopot, więc dawaliśmy naczelnemu Janowi Bijakowi dobre rady. Przyjmiesz nowych ludzi, mówiłam. Odmłodzisz zespół. Najlepiej reporterów przyjmij. Najlepiej młodych i zdolnych. Takiego Markiewicza na przykład...
Tak mówiłam, słowo honoru. „100 najbiedniejszych Polaków” najlepiej świadczy o tym, jak trafną decyzję podjął Bijak.
Hanna Krall
GRZEGORZ MIECUGOW
„INNY PUNKT WIDZENIA”
Tylko jedna telewizja w Polsce zdecydowała się na nadawanie długich, bo 39-minutowych, rozmów. Tą telewizją jest moja macierzysta stacja TVN 24. To, że są to rozmowy telewizyjne, ma też swoje konsekwencje. „Inny punkt widzenia” jest bowiem programem nagrywanym, ale nie montowanym, to znaczy na antenę idzie wszystko, co zostało zarejestrowane.
Grzegorz Miecugow
PIOTR ADAMCZEWSKI
„JAK SMAKUJE PĘPEK WENUS. ŚWIAT WIDZIANY ZZA STOŁU”
Kiedy ćwierć wieku temu Piotr Adamczewski zaczął się bawić w pisanie o jedzeniu dla POLITYKI, w której pracował wówczas jako sekretarz redakcji, nie spodziewał się, że to hobby stanie się sensem jego życia i radością dla tysięcy smakoszy. Mało kto tak pięknie i mądrze, inkrustując narrację anegdotami, z miłością, wiedzą i kulturą pisze po polsku o świecie jedzenia i kuchni.
Smacznego czytania!
Marcin Meller
------------------------------------------------------------------------
Książki dostępne w dobrych księgarniach
oraz w wersji elektronicznej jako e-booki