Dziennik 2005 - 2006 - ebook
Dziennik 2005 - 2006 - ebook
Trzeci tom pełnego wydania dzienników Krystyny Jandy!
Krystyna Janda jaką znamy, podziwiamy i uwielbiamy.
Zapiski wybitnej aktorki z lat 2005–2006 to wnikliwa i szczera opowieść o najważniejszym projekcie jej życia – powołaniu Fundacji i budowie Teatru Polonia, bez którego trudno dziś sobie wyobrazić polską mapę teatralną. Jest pot, łzy, upór i radość pierwszej premiery.
Dlaczego warto czytać notatki aktorki, piosenkarki, reżyserki, bizneswoman, tudzież czułej matki i żony oraz gospodyni zbierającej przepisy kulinarne? Dlatego, że jest w nich ciekawie przedstawiony kawał historii Polski.
Jarosław Reszka
Krystyna Janda próbuje w dziennikach znaleźć oazę spokoju, enklawę dla siebie, sposób na odpoczynek od stresu i zmartwień.
Izabela Mikrut
Moi Drodzy, co ja Wam mogę dać? Co ja Wam mogę napisać? Czego ode mnie oczekujecie? To zwykłe, takie "ot sobie" zapiski Aktorki. Wybrałam sobie sposób, płaszczyznę, na której się z Wami spotykam, a spotykam się, bo mam na to ochotę, bo jest mi to potrzebne, bo jestem mniej sama, bo jest mi miło. Myślę o Was jak o rozmówcach, adresatach, przyjaciołach…
Krystyna Janda, 10 stycznia 2005
Krystyna Janda – aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, pisarka i piosenkarka. Ma na koncie ponad sześćdziesiąt ról teatralnych i ponad pięćdziesiąt filmowych. Wielokrotnie nagradzana w kraju i na świecie. Uznana za aktorkę stulecia polskiego kina i Człowieka Wolności w kategorii "Kultura" z okazji 25-lecia przemian ustrojowych. W 2004 roku stworzyła fundację, a w jej ramach dwa teatry: Teatr Polonia i Och-Teatr, które prowadzi do dziś.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8123-773-4 |
Rozmiar pliku: | 17 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Dziś, po wczorajszym przyglądaniu się synom przygotowującym zabawę sylwestrową, na którą zaprosili kolegów... postanowiłam zacytować z książki Sztuka życia…
SYLWESTER
Powitanie Nowego Roku zgodnie z tradycją ma charakter nie tyle rodzinny, co towarzyski…
W Sylwestra po prostu nie wypada siedzieć w domu przed telewizorem. Świadczy to bowiem o towarzyskim wyobcowaniu lub zgnuśnieniu. Niestety, jest to coraz częstsze zjawisko. Młodzież bawi się, a ludzie w tzw. statecznym wieku siedzą w domach, uważając, że nie dla nich już hulanki i swawole. Otóż nie! Tak ani myśleć, ani robić nie wolno. Niezależnie od wieku i wewnętrznej powagi przynajmniej raz w roku w sylwestrową noc trzeba się wesoło zabawić. Niekoniecznie na wytwornym balu czy publicznej zabawie, można znacznie skromniej – w domu, w gronie przyjaciół i znajomych. Rzecz w tym, aby ruszyć się z fotela, zatańczyć, wypić szampana w miłym towarzystwie.
Nie wszyscy lubią publiczne bale. Na ogół z wyraźną niechęcią odnoszą się do nich panowie. Niemniej od czasu do czasu warto pójść na prawdziwy sylwestrowy bal. Dla pań, choć z reguły się do tego nie przyznają, jest to zawsze emocjonujące przeżycie. Głównie z tego względu, że można i trzeba wyglądać pięknie. Nowa fryzura, staranny makijaż, okazała suknia i sympatyczne towarzystwo ogromnie poprawiają samopoczucie kobiet. Niekiedy jeden udany bal jest źródłem wspomnień przez parę ładnych lat.
JAK SIĘ UBRAĆ NA BAL
Tak, aby wyglądać szałowo. Dla pań jest to zupełnie wyjątkowa okazja, aby wystąpić w niecodziennej kreacji, poczuć się księżniczką, rusałką, czarodziejką. Ongiś suknia balowa koniecznie musiała sięgać ziemi, odsłaniała plecy, błyszczała, szeleściła. Dziś moda pozwala na znacznie większe ekstrawagancje, w tym szaleńcze mini i zwiewne przeźroczystości... Nosi się to, co jest modne, co nas nie krępuje i jest oryginalne. Nic zaś tak nie psuje humoru kobiecie na balu, jak obecność innej kobiety w identycznej kreacji.
Pamiętajmy, że im bardziej kameralna sytuacja sylwestrowa, tym spokojniejszy strój. Na małej prywatce nie wypada występować w wielkiej kreacji. Najbardziej na miejscu będzie spokojna suknia wizytowa. Chyba że zostaliśmy zaproszeni na imprezę w rodzaju maskarady.
Wybierając się na bal, koniecznie trzeba sobie zapewnić transport w obie strony. Żenujący jest widok pań w długich sukniach i butach na szpilce, które idą piechotą do przystanków tramwajowych. W koszt balu trzeba z góry wliczyć wydatek na taksówkę.
Panowie bawiący się na balach powinni dołożyć starań, aby nie pomylić balu z barem. Na balu przede wszystkim się tańczy, w barze natomiast przede wszystkim pije.
Warto jeszcze wspomnieć o porze powrotu. Nawet jeśli zabawa jest naprawdę pyszna, nie radzę jej przeciągać do białego rana. Trzeba wrócić o takiej porze, aby pierwszego dnia Nowego Roku nie spędzić w łóżku z obolałą głową.
Organizując sylwestra w domu, należy zatroszczyć się nie tylko o dostatek picia i jedzenia. Trzeba choć trochę udekorować mieszkanie, rozwiesić serpentyny, baloniki, zadbać o nastrojowe oświetlenie oraz wyszukać nagrania z odpowiednią muzyką. Należy także przygotować miejsce do tańca. Nie demolujmy z tego powodu mieszkania, ale, jeśli zachodzi potrzeba, warto odpowiednio poprzesuwać meble, a nawet przenieść je do innego pokoju. Pamiętajmy, aby podczas sylwestrowej zabawy nie ogłuszać sąsiadów muzyką i w ogóle zachowywać się tak, aby hałasy nie zakłócały nikomu spokoju.
Idąc na sylwestrową prywatkę, nie musimy się ubierać wizytowo. W gronie bliskich przyjaciół można sobie pozwolić na znaczną swobodę. Strój na takie okazje nie musi być przesadnie elegancki, a raczej nietuzinkowy, intrygujący. Kulminacyjnym momentem sylwestrowych balów, zabaw i prywatek jest nadejście północy. Gdy zegar zaczyna bić, wszyscy wstają. Powitanie Nowego Roku nie może obyć się bez szampana. Pamiętajmy jednak, że butelki trzeba otworzyć nie w momencie wybicia północy, lecz chwilę wcześniej. Gdy zbliża się dwunasta, szampan powinien być już w kieliszkach, a kieliszki w dłoniach. Równo o północy wszyscy spełniamy toast za szczęśliwy Nowy Rok i składamy sobie życzenia (Zaczynając od partnera, partnerki! Niezachowanie tej zasady, to najczęstsza przyczyna posylwestrowych wypominań i nieporozumień!)
Spędzając sylwestra u przyjaciół, pamiętajmy, aby nie nadużywać gościnności gospodarzy. W rozsądnej porze trzeba podziękować i wyjść. A za rok pomyśleć o rewanżu. Z okazji Nowego Roku zwyczajowo przesyła się krewnym i znajomym kartki z życzeniami. Nie wypada tego robić, gdy nadawca i adresat mieszkają w tej samej miejscowości. W takiej sytuacji należy złożyć życzenia telefonicznie lub osobiście, przy pierwszej nadarzającej się okazji.
A teraz, raz jeszcze, najlepsze życzenia noworoczne dla Was wszystkich.
Ach i jeszcze jedno, zobaczcie, co proponują znani kreatorzy... ciągle to samo, od lat. Nic się nie zmienia w sprawie – suknie wieczorowe, odkąd pamiętam. Nie miejmy więc z tym ani problemów, ani kompleksów. Sprawa jest w makijażach, fryzurach i dodatkach, a suknie? Może być krótka lub długa, na ramiączkach lub bez, z dekoltem z przodu lub z tyłu, takim czy innym, bez przesady. Ja wolałabym prościej i mniej strojnie. I jeszcze zapytajcie jakiegokolwiek faceta, czy pamięta, w czym były kobiety poprzedniego wieczoru na balu, nie będzie umiał odpowiedzieć sensownie, pamięta zupełnie coś innego... co było pokazane, co na pokazanie nie zasługuje, albo co było pokazane, czego się nie domyślał, a co warte było pokazania... tak więc warto pokazać, co jest tego warte, ale przede wszystkim ukryć, co jest do ukrycia... i tylko tyle, a modę mieć w nosie.
3 stycznia 2005, poniedziałek, 03:40
Wczoraj spędziłam chwilę w kościele ewangelickim w Warszawie i na wystawie „Warszawa – Moskwa” w Zachęcie. Świetna wystawa, bardzo ważna, wszystkie szkoły powinny na nią pójść. Sztuka polska, rosyjska i radziecka w latach 1900–2000. Wystawa jest pierwszą próbą spojrzenia na sztukę XX wieku obu krajów – bez politycznych obciążeń (zdanie z katalogu wystawy). Powinnam Wam o tej wystawie opowiedzieć więcej, bo bardzo na to zasługuje, ale dziś tylko trzy obrazy: Chagall, Szurpin i jeszcze jeden obraz, który spotkałam tam niespodziewanie i który nadzwyczajnie uruchomił moją wyobraźnię i zatrzymał mnie w „drodze”… nigdy go wcześniej nie widziałam, ale go przeczuwałam – Stanisław Bohusz-Siestrzeńcewicz Pani płacząca z 1903 roku, należy do stałej ekspozycji w muzeum w Płocku i pewnie po wystawie w Zachęcie tam wróci.
Czy na Was też robi takie wrażenie?
Na wystawie wspaniały „pokój ekspozycyjny”, zaprojektowany przez Leona Tarasewicza i wiele interesujących obrazów, rzeźb i instalacji. Idźcie koniecznie!
Dobrego dnia.
Napiszę Wam jeszcze coś o kościele Św. Trójcy, który znajduje się obok Zachęty, a może nic o nim nie wiecie... Klasycystyczny kościół ewangelicko-augsburski, powstał w latach 1777–1781 według projektu Szymona Bogumiła Zuga, jest uważany za jedno z najwybitniejszych dzieł polskiego klasycyzmu. Nakrywa go kopuła wysoka na 58 metrów, z latarnią. Była to przez długi czas najwyższa budowla w Warszawie, świadectwo tolerancji religijnej narodu i ostatniego króla polskiego. Świątynia planem i bryłą nawiązuje do rzymskiego Panteonu. We wnętrzu, odznaczającym się wspaniałą akustyką, często organizowane są koncerty chórów kościelnych różnych wyznań, a także koncerty muzyki poważnej.
4 stycznia 2005, wtorek, 17:02
RZADKO JEST SIĘ SZCZĘŚLIWYM NA STAROŚĆ. (Seneka Młodszy)
Uderzyła mnie dzisiaj cytowana myśl. A ja tak na to liczę, właśnie specjalnie myśląc o spokoju na starość! Że przestanę się martwić. Śpieszyć. Ścigać. Wyznaczać sobie nowe zadania, wymyślać górki do zdobycia, wyzwania przestaną mnie szukać… A tu nic? Nieprawda? Więc zdanie – „I dożyli szczęśliwej starości” ma zastosowanie tylko w bajkach?
Jak pisze pan Marek Niechwiej w swojej książce, komentując tę myśl Seneki: Ta myśl odnosi się do świadomości. Kto w pełni zdaje sobie sprawę z odpowiedzialności człowieczeństwa, ten ma zasępione czoło. A właśnie starzec powinien być szczęśliwy. Zdobył doświadczenie życiowe, docenił wartość istnienia, zna swoje miejsce w świecie i jest wolny od młodzieńczych namiętności i zapałów.
Znacie szczęśliwych starych ludzi? Ja rzeczywiście niewielu.
Znacie starych ludzi zadowolonych ze swojego życia? Znam takich też niewielu.
Znacie starych ludzi, którzy się boją śmierci i chcieliby żyć bardzo, bardzo długo? Ja nie.
Znacie starych ludzi, którym podoba się świat, na którym przyszło im żyć na starość? Nie tak wielu jest takich, prawda?
Od jakiego wieku zaczyna się starość? Od momentu ogólnego ciągłego niezadowolenia? Sarkazmu? Gnuśności? Dolegliwości ciała? Umysłu? Braku akceptacji młodości i nowych porządków? Jeśli tak, znam starców 20-letnich i młodzieńców 70-letnich.
A z drugiej strony, jak wielu jest dziś starszych otoczonych szacunkiem, miłością, względami, uznaniem i podziwem? Niewielu. A jak często dziś starość jest pogardzana, wyszydzona, znieważana? Bardzo często.
Starość, czy znaczy dziś – mądrość, roztropność, rozwaga, spokój?
A jeśli znaczy, czy jest to w cenie?
Starzy, starsi dziś w Polsce to głupki albo konformiści, co trwali w komunizmie i totalitaryzmie latami. Albo cynicy, co innych trzymali w szachu, trzymali władzę i raczej ci godni są zauważenia przez młodych.
Spokojna starość. Błogosławiona starość. Zasłużony odpoczynek.
Przeklęta starość! Upokorzenie! Głodowa często i smutna starość. Bez miłości. Samotna i trudna.
Niezasłużenie trudna?
Młodzi uważają, że zasłużenie. Taki sobie kraj starzy zbudowali. Pokolenie Solidarności ma dziś 50, 60 lat.
Zasługują na dobrą, wywalczoną starość?
Milanówek, w którym mieszkam, to miasteczko starszych ludzi. Tutejszy klub kombatantów drugiej wojny światowej jest wciąż bardzo liczny. Boją się chodzić wieczorami.
W noc sylwestrową, kiedy bandy młodzieży zapalały petardy, młody człowiek krzyczał do staruszka przechodzącego nieopodal: – Dziadek! Spier... bo ci dupę rozerwie i szybciej niż myślałeś trafisz do nieba! A kiedy starszy pan coś odpowiedział, czego nie dosłyszałam, usłyszał: Spier… kombatant! Spier… nie marudź!
„Głosu młodości nie dosłyszą starzy” – mówi się. Tu nie bardzo ma to zastosowanie.
Jakie to wszystko trudne.
Dobrego dnia.
Dołączam wczorajsze zdjęcie „najmłodszych” – moje wnuczki i jedno zdjęcie z warszawskiej Pragi. Warszawa, ulica Jagiellońska. Zrobiłam je, bo wyszło słońce, zupełnie niespodziewanie.
8 stycznia 2005, sobota, 08:06
Mija dzień za dniem, nie zauważam. Praca izoluje. Minęło święto Trzech Króli. W jednej z książek, które czytałam, przygotowując się do pisania scenariuszy serialu Męskie-żeńskie, była zabawna historyjka zajmująca się teoretycznym założeniem, co by było, gdyby ci trzej królowie byli trzema królowymi, kobietami. Po pierwsze – nie szukałyby tak długo drogi do Betlejem, zebrałyby się szybciej, przyniosły praktyczniejsze prezenty (po co dziecku mirra, kadzidło i złoto?), zajęłyby się Marią w połogu, a natychmiast po przyjściu nie klęczałyby tak długo, tylko od razu zadbałyby, żeby dziecku nie było zimno, żeby było czysto w stajence i zrobiłyby coś do jedzenia dla wszystkich innych gości itd., itp. Tak mniej więcej zabawiał się autor czy autorka książki przypuszczeniami wynikającymi z teoretycznej zamiany płci Trzech Króli... Pamiętam, jak to czytałam, pomyślałam sobie, w przeciwieństwie do autora, że gdyby to były kobiety, pokłóciłyby się w trakcie drogi, poobrażały na siebie i w ogóle nie doszły...
Dobrze. Dziś w telewizji, w programie II, trzeci odcinek mojego serialu Męskie-żeńskie pt. Narzeczony. Nie mogę się doczekać, kiedy go zobaczycie! Jest w nim kilka kontrowersyjnych pomysłów, zdań, teorii i poglądów. Wybaczcie mi. To tylko zabawa.
Kacper+Melchior+Baltazar napisaliście na nowo, kredą na drzwiach...?
10 stycznia 2005, poniedziałek, 07:57
Obejrzałam statystyki mojej strony internetowej. Ile osób, skąd, o której godzinie najczęściej, jak długo na stronie i w którym dziale. Oglądałam te statystyki w ten sposób po raz pierwszy, pierwszy raz tak szczegółowo. Interesujące. Zdumiała mnie najbardziej liczba czytelników z zagranicy, szczególnie z Ameryki. Polonia. Teraz dopiero rozumiem, dlaczego tak często domagają się korespondenci informacji o emisjach telewizyjnych w TVP POLONIA, ale przede wszystkim rozumiem nareszcie, dlaczego tak dużo, proporcjonalnie do innych tematów, listów z tęsknotą i wspomnieniami z Polski, listów, które mają ten specjalny ton, to coś miękkiego, czułego albo wręcz przeciwnie – egzażerowanego i w ocenach, i w tonie, bo sprawy widziane z dystansu i z innej perspektywy widzi się inaczej, często dużo ostrzej.
Moi Drodzy, co ja Wam mogę dać? Co ja Wam mogę napisać? Czego ode mnie oczekujecie? To zwykłe, takie „ot sobie” zapiski aktorki, z mnóstwem osobistych problemów, i niespecjalnie starającej się albo umiejącej spojrzeć na sprawy szerzej. Nie jestem żadną reprezentantką niczego, tematy i sprawy poruszane tutaj są dość szczegółowe, specjalne, najczęściej warte tyle, ile trwa chwila. Na ile to wszystko może być ogólnoludzkie, ogólniejsze, czy polskie, czy uniwersalne, tego nie wiem i zresztą nie chcę się nad tym zastanawiać, bo nie umiem, a raczej nie mam ochoty, a zresztą ani nie czuję się upoważniona, aby inaczej zapisywać i notować życie i świat dookoła mnie, ani nie to było moim celem, kiedy zaczęłam pisać ten dziennik. Oczywiście notuję tu jedno, a tysiące innych spraw zostawiam dla siebie, z wyboru, świadomie. Czytam gazety, oglądam serwisy informacyjne, denerwuję się i martwię polityką i sprawami społecznymi, jak wielu, uczestniczę w sprawach, akcjach, przedsięwzięciach, ale o tym tu zupełnie nie wspominam, nie ma nawet zająknięcia o problemach, które tak naprawdę wypełniają moje życie i prywatne, i zawodowe, albo są tematami głównymi w polskich mediach – bo tak jest lepiej, z wielu powodów. Wybrałam sobie sposób, płaszczyznę, na której się z Wami spotykam, a spotykam się, bo mam na to ochotę, bo jest mi to potrzebne, bo jestem mniej sama, bo jest mi miło. Myślę o Was jak o rozmówcach, adresatach, przyjaciołach, ale nie czuję się na siłach, by być reprezentantką czegokolwiek, kogokolwiek, oprócz siebie samej. Nie jestem na pewno typowa, ulegam dość często humorom, nastrojom, jestem nieodpowiedzialna w związku z tym, bo niestabilna emocjonalnie i nie można z powagą na mnie liczyć.
Niemniej te statystyki mnie prawdziwie zastanowiły... czy powinnam coś zmienić? Nie umiem. Zapominam więc o tym i idę sobie dalej, a raczej będę pisać sobie dalej i dalej „ot tak”, z potrzeby chwili i kaprysu… nie chcę inaczej… a wy nie przykładajcie do mnie miary większej, niż na to zasługuję, i nie stawiajcie wymagań większych niż takie, jakim chcę i mogę sprostać. Aktorstwo jest moją domeną. Zapiski aktorki.
Dziękuję, że tu jesteście, że mnie czytacie, że piszecie, że… Dziękuję. I tym tutaj w Polsce, i Wszystkim, którym przyszło czy na zawsze, czy przez chwilę, być poza naszym krajem. Pozdrawiam Wszystkich najserdeczniej. Ale przychodzi mi do głowy wiersz Norwida, tłucze mi się po głowie uporczywie, cały czas, jak to piszę i myślę o tych z Was, którzy tam gdzieś daleko…
MOJA PIOSNKA (II)
Do kraju tego, gdzie kruszynę chleba
Podnoszą z ziemi przez uszanowanie
Dla d a r ó w Nieba…
Tęskno mi, Panie...
Do kraju tego, gdzie winą jest dużą
Popsować gniazdo na gruszy bocianie,
Bo wszystkim służą…
Tęskno mi, Panie...
Do kraju tego, gdzie pierwsze ukłony
Są – jak odwieczne Chrystusa wyznanie:
„B ą d ź p o c h w a l o n y!”
Tęskno mi, Panie…
Tęskno mi jeszcze i do rzeczy innej,
Której już nie wiem, gdzie leży mieszkanie,
Równie niewinnej…
Tęskno mi, Panie…
Do bez-tęsknoty i do bez-myślenia,
Do tych, co mają t a k z a t a k – n i e z a n i e –
Bez światło-cienia...
Tęskno mi, Panie...
Tęskno mi owdzie, gdzie któż o mnie stoi?
I tak być musi, choć się tak nie stanie
Przyjaźni mojej!...
Tęskno mi, Panie.
Cyprian Kamil Norwid
Jeszcze raz pozdrawiam. Jeśli mam za co, przepraszam. Dziękuję, że mnie tutaj odwiedzacie, mimo że ja tu ot tak.
Jeszcze raz życzę Nam Wszystkim Dobrego Roku i Wspaniałych Ludzi na drodze.
12 stycznia 2005, środa, 07:59
KTO NIE TRZYMA SIĘ DROGI POŚREDNIEJ, TEN NIGDY NIE KROCZY BEZPIECZNĄ ŚCIEŻKĄ. (Seneka Młodszy)
Mam wrażenie, że nie trzymam się nigdy drogi pośredniej i w związku z tym właśnie, zdaje się, rzadko „kroczę” bezpieczną ścieżką. (Myślę o sprawach zawodowych, o ostatniej premierze szczególnie). Idę więc znów na próbę, tysiące rzeczy do zrobienia, a czasu coraz mniej. Jak wejść na bezpieczną ścieżkę? No nic. Nie wychodzę z sali teatralnej. Poznań. Teatr Nowy. Namiętnie reżyseruję Namiętność Petera Nicholsa.
Dobrego dnia.
Zdjęcia z Namiętności poznańskiej.
13 stycznia 2005, czwartek, 07:34
Dziś publiczność pierwszy raz wchodzi na widownię. Zaproszeni goście i rodziny, a my mamy jeszcze dziś dużo pracy do tego momentu. Skończyliśmy wczoraj późną nocą. Wykończeni.
Zamieszczam mój list do publiczności z programu teatralnego i zdjęcie plakatu do spektaklu. Plakat autorstwa pana Rafała Olbińskiego.
Ja ze zmęczenia mam stępioną umiejętność kojarzenia, reakcje i uczucia. A gdybyście zapytali jak spektakl. Nie wiem. Mnie się podoba.
*
Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu
Sezon 2004/2005
Peter Nichols
Namiętność (Passion Play)
Przekład Elżbieta Woźniak
Prapremiera polska 14 stycznia 2005 roku
OSOBY
Agnes – MARIA RYBARCZYK
Eleanor – ANTONINA CHOROSZY
James – MARIUSZ SABINIEWICZ
Jim – MIROSŁAW KROPIELNICKI
Kate – AGNIESZKA KRUKÓWNA
(gościnnie)
Nell – DANIELA POPŁAWSKA
Psychiatra – MAŁGORZATA ŁODEJ
oraz
Krytyk I – SŁAWOMIR PIETRASZEWSKI
Krytyk II – EDWARD WARZECHA
i statyści
Reżyseria – KRYSTYNA JANDA
Scenografia – MACIEJ MARIA PUTOWSKI
Kostiumy – IRENA BIEGAŃSKA
Reżyseria światła – EDWARD KŁOSIŃSKI
Asystent reżysera – DOROTA KUCZYŃSKA-STANDEŁŁO
Szanowni Widzowie!
Każdy z Was kocha, kochał lub będzie kochał. Albo będzie mu się wydawało, że to miłość… Każdy z Was. Nie wiem, czy każdy z Was złożył przyrzeczenie wierności, czy złoży, komukolwiek i kiedykolwiek. Nie wiem… Ale wiem, że każdy z Was zdradzi, będzie zdradzony lub otrze się o zdradę; że każdego z Was to dotyczy. Do tych, których ten problem omija – nie zwracam się, bo ich moim zdaniem nie ma. Do tych, którzy nie wiedzą, co to miłość, związek, uczucia – także nie, bo są „mniej” ludźmi, a z takimi staramy się nie spotykać.
Każdy z Was, prawie każdy z Was walczy o to, aby przeżyć życie w zgodzie ze sobą, jednocześnie nie krzywdząc innych. Wszyscy także błagacie los, aby dał Wam przeżyć życie w godności. Nie chcecie też zmarnować życia. Staracie się nie zmarnować życia, walczycie o to, aby nie zmarnować życia. Nie chcecie pozwolić, aby zmarnowali Wam życie inni. „Najważniejsze jest, aby nie pozwolić zmarnować sobie życia” – mówi jeden z bohaterów. Kto ma zmarnować to życie? Mąż? Żona? Dzieci? Przyjaciele? Bliscy? Co to znaczy: zmarnować życie, tutaj, w naszym przypadku? Zrezygnować z uczuć? Czy zrezygnować ze wszystkiego, z godności także i szacunku do samego siebie, tylko po to, żeby „czuć” czy „czuć na nowo”?
Temat jest wieczny. Układ ludzki w naszej sztuce banalny. Problem aktualny. Zawsze aktualny.
Kiedy czytałam pierwszy raz Namiętność Petera Nicholsa, poczułam się komfortowo. To tekst o nas. Inteligentny, błyskotliwy zapis współczesnych stosunków, współczesnego pejzażu małżeńskiego. Próba zastanowienia. Kiedy doszłam do sceny, w której mąż czy raczej alter ego męża, prosi żonę o pozwolenie na drugą kobietę, drugą miłość, poczułam się jeszcze wygodniej i jeszcze bardziej u siebie. Przed oczami stanął mi rząd postaci z literatury, kobiet i mężczyzn. Pani Bovary z powieści Flauberta, Clarissa Dalloway, tytułowa bohaterka powieści Virginii Woolf, Trigorin z Czajki Czechowa, błagający Arkadinę o pozwolenie na romans jako ostatnią szansę na świeżą, „czystą” miłość, przywracającą na nowo sens i smak życia, jak mu się wydaje? „Pozwól mi, to mi pomaga na nowo żyć! Pozwól, bo jeśli nie, bez ciebie też będę nieszczęśliwy!” – mówi bohater Namiętności. Tysiąc razy słyszane argumenty i zdania – z ekranu, ze sceny, z ust przyjaciół, znajomych, czytane, przewracane w myślach. Ten tekst to, kolejny raz, próba zastanowienia. I świadomie unikam tu takich słów, jak „moralność”, bo musiałabym dodać: „chrześcijańska”, a nie chcę…
Zapragnęłam zmierzyć się z tym tekstem. Opowiedzieć z grupą przyjaciół z tutejszego teatru o tym, co i mnie dotknęło w życiu, raz, ale co przeżyłam boleśnie i stając przed koniecznością wyboru, wybrałam… własne życie, jak mi się wydawało, a nie „moralny obowiązek”. To boli do dziś, tego się nie zapomina. To boli, już bolało albo będzie bolało i Was, albo kogoś obok Was, jeśli się zdarzy.
Czy ten spektakl ma być próbą moralitetu? Nie. Tylko pretekstem do refleksji. Tylko namową do zastanowienia się nad nami. Tylko tyle. „Czy życie to gra?” – jak mówi jeden z bohaterów? I czy trzeba tylko nauczyć się grać w tę grę, a wszystko stanie się prostsze? „Nie, nigdy!” – słyszy w odpowiedzi. „Jakie znaczenie za chwilę będą miały słowa: dobroć, przyzwoitość, lojalność?” – pyta zdradzona. Ale zdradzający mówi: „Pozwól mi zdradzić! Chcę na nowo żyć!!!”.
Życzę dobrego wieczoru.
Poznań, 6 stycznia 2005 roku.
Krystyna Janda19 stycznia 2005, środa, 06:25
To zawirowanie z komputerem było pouczające. Nie robiłam żadnych kopii dokumentów, zdjęć, kalendarza, książki adresowej, niczego. Dwa dni byłam we mgle. To zabawne, 9 giga informacji, napisanych rzeczy, felietonów, scenariuszy, zdjęć, pamiątek… nagle zniknęło. Na skutek mojej beztroski, jak się okazało. No nic, odzyskane, ale to już chyba tak zawsze będzie, że wychodzę z sytuacji, mieszkań, związków, teatrów, układów jednego dnia, jednym gestem czy odruchem, zostawiam wszystko, odwracam się plecami i nie walczę, zaczynam od początku. Tym razem udało się wszystko uratować, dzięki specjalistom od komputerów, bo ja machnęłam ręką już po godzinie. Czy nie zna ktoś specjalistów od „życia”, którzy by tak walczyli o moje sprawy inne także?
Mam gest. Macham ręką i mówię sobie za każdym razem… aaaaaaaaaa dam radę, zaczynam na nowo. A jednocześnie nie liczę na pomoc z żadnej strony. To niebezpieczne. To zamieszanie komputerowe miało dla mnie większe znaczenie. Przestraszyłam się samej siebie.
Anyway.
Obiecanych kilka zdjęć ze spektaklu Namiętność w Poznaniu. Aktorzy tam w Poznaniu grają dalej, podobno każdego dnia z większą przyjemnością, jak mi meldują przez telefon, teatr przeżywa prawdziwe oblężenie, publiczność podobno zadowolona. Dobrze.
A ja dla siebie samej zamieszczam sobie na koniec – słonia. Spojrzałam wczoraj na repertuar teatrów warszawskich. Jedno jest pewne – nieobecni nie mają racji. Niedługo narty.
Dla Was dobrego dnia i powodzenia we wszystkim.
20 stycznia 2005, czwartek, 06:19
Niespodziewane dla mnie samej jest to, że kiedy przeżywam okresy kłopotów, trudności i nie przychodzą mi do głowy ani żadne zabawne, ani nawet optymistyczne historie, trzymam się instynktownie z daleka od komputera, czyli od Was, bo nie mam Wam, moim zdaniem, nic do zaoferowania. – Nie pisz, lepiej nie pisz, po co, trzymaj lepiej ręce z daleka od klawiatury. Po co to komu zawracać głowę – jak mówiła moja babcia. No więc staram się nie zawracać, a udawać przed Wami mi trudno. I bądźmy dorośli, nie narzekajmy. Zachowujmy się jak mężczyźni, moje panie, bo jest was tu więcej.
Wczoraj przypadkowo wystąpiłam w programie telewizyjnym, na żywo, pt. Między nami. Tematem była męskość, co to jest. Padały różne sformułowania – rycerskość, odwaga, spokój, odpowiedzialność, opiekuńczość itd., itp. Uważam, że wszystkie one pasują do przymiotnika dojrzałość, i czy jest to kobieta, czy mężczyzna ma to drugorzędne znaczenie. Płeć w „byciu człowiekiem” ma drugorzędne znaczenie i ani mężczyźni, ani kobiety nie mają żadnej taryfy ulgowej w żadnej sprawie, no chyba że trzeba przenieść dywan albo przesunąć szafę, ale to przecież drobiazgi.
Piszę chaotycznie, bo mam mętlik w głowie, jeszcze tylko wspomnę, że od jakiegoś czasu, pięć miesięcy, działa moja FUNDACJA KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY. Celem statutowym fundacji jest propagowanie kultury. W ramach działalności, od stycznia, młodzi aktorzy w każdy wtorek czytają i spotykają się z dziećmi w szpitalu przy Niekłańskiej. To spontaniczna akcja, organizowana przez mojego przyjaciela Jerzego Karwowskiego i moją córkę, zapoczątkowana z potrzeby serca i chwili, a grono młodych aktorów włączających się w nią, coraz większe.
Dyrekcja szpitala przy Niekłańskiej, a przede wszystkim pani dyrektor szkoły przy szpitalu, pomagają to zorganizować z uśmiechem i serdecznością. Dotąd czytali – Rafał Mohr, Iza Kała, Krzysztof Czeczot, Waldemar Błaszczyk. Bardzo wszystkim, kochani, dziękuję.
Dobrego dnia.
Nasz pies, nasza suka raczej, Rita, poszła sobie, kiedy byłam w Poznaniu i nie wróciła, mama twierdzi, że poszła gdzieś umrzeć, żeby nam nie robić kłopotu, bo dziesięciodniowe poszukiwania jej nie dały żadnych rezultatów. Była z nami ładne kilka lat, znaleźliśmy ją w lesie. Już wtedy była „w latach”, ale te z nami były dla niej chyba szczęśliwe, tak wyglądało. Rozstania w życiu konieczne. Smutno.
Podobno moja Namiętność w Poznaniu z wieczora na wieczór dojrzewa, przy absolutnie pełnych salach.
Dziś podano, że w Azji podczas tej tragedii zginęło 225 000 ludzi, a to nie koniec bilansu! I jak żyć?21 stycznia 2005, piątek, 15:47
ŁAGODNOŚĆ JEST ZNAKOMITYM LEKARSTWEM NA STRACH. (Seneka Młodszy)
Łagodność to moja babcia. A babcia jest lekarstwem na strach. Dla mnie zawsze była. Moja babcia była lekarstwem na wszystko. Mieszkali z dziadkiem przy małej ulicy pod lasem. W małym domu, z małymi pokojami, z małym ogródkiem i małym sadem. Mieli mało pieniędzy, mało potrzeb także. Mały był ich świat, za to bardzo uporządkowany, czas w tym świecie biegł wolno i spokojnie, bez niepotrzebnego pośpiechu. Sprawy małe były ważne i każda miała swój czas i uwagę. Jeśli jakaś sprawa była za duża do tego świata, a można było jej nie przyjmować, nie podejmować, to się jej nie wpuszczało, żeby w życiu nie zamieszała, nie przeszkadzała, nie robiła zamieszania w regularności i przewidywalności spraw i uczuć. Sprawy wielkie, na które się nie miało wpływu, to były choroby i przemijanie, przyjmowało się je z pokorą i naturalnością, bez wielkich protestów i nadmiaru emocji. Babcia i dziadek to cisza w domu, zegar bijący godziny, obiad zawsze ciepły, pachnące podłogi, wieczne pranie, uśmiech, miłe miękkie ręce, spokój, rozważne reakcje, zastanowienie, patrzenie przez okno na górkę i furtkę za jaśminem, niedziela z rosołem, dużo czasu dla innych ludzi, dla wszystkich dookoła, drzemki popołudniowe, bezgraniczna uczciwość, rzetelność i „mniej i spokojniej, odpowiedzialniej” bardziej szanowane niż „więcej, za to za szybko, nerwowo i bez pewności, że się da radę”. Wszystko za to bezpieczne, wszystko mierzone miarą – rodzina i codzienna uczciwość. To wszystko o czym piszę – lubią dzieci. Dzieci do tego tęsknią, dla dzieci to Raj. Byłam wtedy dzieckiem. A potem, kiedy już byłam dorosła i nowość, nowoczesność, pęd, ryzyko, przesada, histeria, wysiłek ponad miarę, założenia ponad siły itp., były mi codziennością, zawsze oglądałam się w tył, w tamtą stronę babci i dziadka, żeby nie zwariować i żeby się nie BAĆ…
Dziś mam sama troje wnucząt, nie spełniam żadnych kryteriów norm bycia babcią. A już na pewno babcią, którą ja sama miałam i do której tęsknię i będę już pewnie zawsze tęskniła. Jestem pewna, że nawet w godzinie mojej śmierci zatęsknię za babcią i jej spokojem.
Przy okazji. Wszystkim Babciom, najserdeczniejsze życzenia zdrowia i pociechy z wnuków.
Jutro Męskie-żeńskie, odcinek pt. Aktorka, 16.30, TVP2 – z Wiesią Mazurkiewicz, Mieczysławem Kalenikiem, Adasiem Woronowiczem, oprócz nas, stałych w obsadzie. Opowieść o „starej” aktorce i „młodym” malarzu, scena próby z Makbeta jest moim zdaniem najśmieszniejsza ze wszystkich, jakie udało się w tym serialu napisać i nakręcić. Zapraszam.
22 stycznia 2005, sobota, 08:46
Dziś Dzień Dziadka. Jeśli babcia była dla mnie bezpieczeństwem i spokojem, dziadek niewątpliwie pierwszym mężczyzną, który mówił na mój temat, a ja słuchałam tych słów i przeglądałam się w nich jako przyszła kobieta i człowiek.
Dziadek uważał, że jestem najmądrzejsza, najładniejsza, jedyna, niepowtarzalna, wyjątkowa i mówił to otwarcie, chętnie, publicznie, a ja kiedy słyszałam Jego słowa na mój temat, zastanawiałam się nad tymi pochwałami i starałam się znaleźć ich uzasadnienie. Na szczęście nie znajdowałam, nie uważałam się za wyjątkową, mądrą i „specjalną”, wręcz przeciwnie, uważałam, że jestem szarym, jakimś gorszym niż inni, pospolitym stworzeniem, ale słowa dziadka pomagały mi tę gorzką młodzieńczą refleksję na własny temat znosić i mieć nadzieję, że nie jest tak źle. Bardzo mu jestem za to wdzięczna do dziś.
Był absolutnie nadzwyczajnym, skromnym i prawym człowiekiem, ale o tym pisałam już wielokrotnie. Przechowuję pamięć o nim jak skarb, jak punkt odniesienia, jak podstawę oceny wielu rzeczy do dziś.
Moje wynurzenia o mojej babci i moim dziadku, mnie samej wydają się ckliwe i mdłe, nudne i być może niepotrzebne tutaj, ale... tak wielu ludzi nie mówi o swoich rodzinach, nie wspomina nikogo, nie pamięta, a czasem wręcz mówią źle, nie czują z bliskimi, rodzicami, dziadkami więzi. Różnie się układają losy ludzi, stosunki w rodzinach też, różni są ludzie, a i dziadkowie i babcie bywają „trudni”, niewarci wspomnień, rozumiem to, ale jeśli już coś zdarzyło się tak idealnie jak mnie, taka babcia i taki dziadek, to lubię to przypominać i sobie, i opowiadać o nich innym. Dobrego dnia.
Dziadkowie, serdeczne życzenia wszystkiego dobrego!24 stycznia 2005, poniedziałek, 07:36
Sztuka daje szczęście. Obcowanie ze sztuką daje sens. Przepraszam za te pretensjonalne zdania, ale jestem dziś w tak dobrym nastroju! Widziałam wczoraj wieczorem w Operze piękne, zjawiskowo piękne i wzruszające przestawienie, jedno z kilku najpiękniejszych, jakie udało mi się zobaczyć w życiu – Potępienie Fausta Hectora Berlioza w „totalnej” reżyserii Achima Freyera. Totalnej reżyserii, bo jest on autorem i dekoracji, i koncepcji świateł, i kostiumów, słowem – jedna ręka nad całością, ręka wspaniała, talent i wyobraźnia porywająca. Pan Freyer jest także malarzem i świat, który udało mu się stworzyć, świat zakorzeniony mocno w malarstwie, w historii malarstwa także, olśniewa urodą, ale także ilością skojarzeń i wiedzą na temat sztuki… Wspaniałe, wspaniałe, a do tego precyzyjne, czułe w detalach, drobiazgach, szczegółach, dopracowane do ostatniej kreski, barwy i dźwięku. Orkiestra nadzwyczajnie grająca, prowadzona przez pana Jacka Kaspszyka, przepięknie, z wielką czułością, z tak zachwycającymi piano, w takiej harmonii ze śpiewakami w brzmieniu i dynamice, że zatyka, i kiedy się tego słucha – gorąco w żołądku, a przyjemność nie opuszcza... Śpiewane po mistrzowsku. Pan Adam Kruszewski jako Mefistofeles doskonały, Małgosia Walewska po prostu nadzwyczajna, nadzwyczajna. Gdyby ktoś nie wiedział, kto się tak darł na sali – to ja, to ja się tak darłam po jej ariach i podczas braw końcowych, na widowni. To brawo! – to ja. Tylko Faust pozostawia niedosyt, pan Marcello Bedoni, o głosie pięknie brzmiącym, ale na tę partię chyba zbyt delikatnym, szczególnie przy naszych śpiewakach, którzy brzmią pełnie i pięknie, troszkę szkoda, za to piękny w geście, w rysunku, w postaci.
Przepraszam za wymądrzanie się, za oceny, do których może, szczególnie jeśli idzie o operę, jestem nieuprawniona, ale piszę na gorąco to, co czuję, a zachwyconemu do granic wdzięczności widzowi należy wszystko wybaczyć!
Wspaniałe, piękne, wyjątkowe przedstawienie, które zachwyca i nie bierze się znikąd, ma głębokie korzenie w kulturze i daje poczucie absolutnej pełni.
Jeszcze o Walewskiej. Małgosia jest, można powiedzieć, moją przyjaciółką, czy serdeczną koleżanką, jestem admiratorką jej talentu i sztuki od dawna, wczoraj znowu przed spektaklem pytała, czy mam chusteczkę, bo zawsze, kiedy ona śpiewa ja płaczę. Miałam i płakałam, wzruszyłam się, ale tym razem nie siłą, temperamentem, dynamiką i ruchliwością jej głosu, zachwyciłam się czułością, delikatnością i „pianami”, które brzmiały w tej wielkiej sali z precyzją laserową. Uwielbiam, jak ona śpiewa, jej barwa głosu jest po prostu zjawiskowa, siła interpretacji i jej temperament zawsze mnie porywa, ale przede wszystkim jej serce i świadomość tego, co gra i o czym śpiewa. Wczoraj mnie obezwładniła doskonałością. Nie przypuszczałam, że może brzmieć tak czule, tak delikatnie, tak do końca w każdym piano dotkliwie i zmysłowo. Nie wiem, co pisać, jakich słów użyć, wybaczcie zachwyconemu człowiekowi… Jestem szczęśliwa. Egzaltowanie, ale szczęśliwa. Wdzięczna losowi, że mnie zaprowadził na takie przedstawienie, dał mi ten wieczór.
Dobrego dnia. Zamieszczam jakieś zdjęcia z programu, ale one tylko psują obraz tego przedstawienia i jego urody...
25 stycznia 2005, wtorek, 05:03
NIE GODZI SIĘ WYMUSZAĆ TEGO, CZEGO NIE MOŻNA WYJEDNAĆ PROŚBAMI. (Seneka Młodszy)
Wzrusza mnie idealizm myśli Seneki. Czy nie macie uczucia, że jeśli chodzi o stosunki międzyludzkie, żyjemy w ciągłym stanie wymuszenia?
Od premiery w Poznaniu minął ponad tydzień. Powoli się uspokajamy i staram się ocenić to, co powstało. Jestem w stałym kontakcie z aktorami i Teatrem, każdego wieczoru po przedstawieniu. Tu, na stronie także wiele listów od ludzi, którzy spektakl widzieli. Mają różne, wcale nie teatralne, życiowe refleksje i wielka to dla mnie nauka. Bardzo dziękuję.
Przede mną początek nowych prób, zupełnie inny tekst, o innej problematyce, stylistyce i w innym nastroju. Całkowicie odmienne zadanie reżyserskie. Zaczynam nowy temat, w nowym miejscu, z nową nadzieją…
Spektakl poznański ma się dobrze i żyje swoim osobnym już ode mnie życiem. Ten rozdział w moim życiu zawodowym jest właściwie skończony. To los reżysera, nie mam już teraz na nic więcej wpływu – i świetnie. Nie należę do reżyserów, którzy pilnują spektakli i nieustannie poprawiają, ja wierzę w aktorów, ich instynkt i uczciwość, na premierze oddaję i spektakl, i role pod ich opiekę i... tyle mnie widzieli. Zostało wspomnienie bardzo interesującej pracy, wiele wzruszeń i wątpliwości, nowi przyjaciele i „oswojony” Poznań, gdzie było mi bardzo dobrze, gdzie byłam przyjmowana bardziej niż z szeroko otwartymi ramionami przez wszystkich, i aktorów, i pracowników Teatru Nowego, moich współpracowników przez te ostatnie miesiące, przez widzów i naprawdę wszystkich, z którymi się tam spotykałam. Rzeczywiście, uprzedzano mnie przed wyjazdem i pracą tam, że to jakby trochę odmienne miejsce od reszty Polski. Termin „Księstwo Poznańskie” byłby tu w jakimś stopniu na miejscu. Ludzie. To coś. Ta gotowość do zbierania się i współpracy dla celu i ku korzyści wspólnej, ogólnej i indywidualnej. Coś takiego w powietrzu… Jakby stabilna czy stabilniejsza niż gdzie indziej i bardziej dumna i silna warstwa średnia, nazwijmy ją umownie „mieszczaństwem”. Mieszczaństwo poznańskie świadome i odpowiedzialne za teraźniejszość a inwestujące w przyszłość, między innymi dbaniem o naukę i kulturę. Napis na pięknym budynku poznańskiego Teatru Polskiego, który mnie tak zaskoczył kiedyś, kiedy go pierwszy raz zobaczyłam – NARÓD SOBIE – jest dziś dla mnie całkowicie zrozumiały i godny szacunku, mimo że napisały go zupełnie inne pokolenia.
Podczas prób w Poznaniu pewnego wieczoru zwiedziliśmy Wyższą Szkołę Nauk Humanistycznych i Dziennikarstwa. To wygodna, elegancka, wspaniała budowla, pełna malarstwa, dzieł sztuki, które na co dzień towarzyszą studentom. Uczy się tam w tej chwili 6 tysięcy młodych osób. Jest to uczelnia prywatna. Dawno nie widziałam niczego, co by mnie tak zachwyciło jako idea i jej realizacja.
Piszę o tym wszystkim i staram się pokazywać to, bo mnie to ujmuje, zachwyca i warte jest naśladowania. Dobrego dnia. Wyjeżdżam. Nie będzie mnie kilka dni.27 stycznia 2005, czwartek, 20:54
Dziś 60. rocznica wyzwolenia obozu Auschwitz-Birkenau. Wróciłam z Krakowa, gdzie w Teatrze Słowackiego brałam udział w koncercie ku czci… Niebywałe przeżycie, potworne materiały filmowe, traumatyzujące teksty, które mówiliśmy, przerażające wspomnienia więźniów… Aktorzy z Izraela, Rosji i Polski…
Co tu pisać, co mówić, zawsze w takich sytuacjach pozostają nam poeci, bo każde słowo to za mało…
WARKOCZYK
Kiedy już wszystkie kobiety
z transportu ogolono
czterech robotników miotłami
zrobionymi z lipy zamiatało
i gromadziło włosy
Pod czystymi szybami
leżą sztywne włosy uduszonych
w komorach gazowych
w tych włosach są szpilki
i kościane grzebienie
Nie prześwietla ich światło
nie rozdziela wiatr
nie dotyka ich dłoń
ani deszcz ani usta
W wielkich skrzyniach
kłębią się suche włosy
uduszonych
i szary warkoczyk
mysi ogonek ze wstążeczką
za który pociągają w szkole
niegrzeczni chłopcy.
Muzeum Oświęcim 1948
Tadeusz Różewicz
RZEŹ CHŁOPCÓW
Dzieci wołały: „Mamusiu!
ja przecież byłem grzeczny!”
Ciemno! Ciemno!
Widzicie ich Idą na dno
Widzicie małe stopy
poszli na dno Czy widzicie
ten ślad
drobne nóżki tu i tam
W kieszeniach pełno
sznurów i kamyków
i małe koniki z drutu
Wielka równina zamknięta
jak figura geometryczna
i drzewo z czarnego dymu
pionowe
martwe drzewo
bez gwiazdy w koronie.
Muzeum Oświęcim 1948
Tadeusz Różewicz
Wiersze pochodzą z tomu Pięć poematów,
Kraków 1950
KŁAMSTWO DOKTORA KORCZAKA
Musi pan przyznać okłamał pan swoje dzieci panie doktorze
okłamał pan dwieście swoich dzieci
a potem już postanowił pan okłamywać je do końca
to znaczy aż do samej rampy i jeszcze dalej
i gdyby można w samo ucho śmierci
wszeptywałby im pan błogosławieństwo swego kłamstwa
To prawda nie mógł pan inaczej
ponieważ prawda stała się śmiertelna
a świat od słowa światło
stał się już nie dozwolony dla dzieci
jak film zbyt prawdziwy
Właściwie to świat obrócił się o ileś tam stopni
tak że prawda stała się kłamstwem
a kłamstwo które powinno być prawdą
schroniło się u pana w żydowskim domu sierot
Może oni domyślali się czegoś przeczuwali
czasami chwytał pan ich niespokojne spojrzenia
może Moniuś, może Abrasza on taki bystry
mały Mendel płakał przez sen
ich twarze miały blask jak twarze starców
przecież od dzieci uczył się pan od dawna umierania
Niech pan spojrzy panie doktorze
to pańskie pismo
to święta Księga Dzieci
one wychodzą z nowej Biblii
mała Romcia Rachel i Ruth
Dawidek Zygmuś Aron i Jakubek
z tej Księgi z tej ziemi bliblijnej
z tego kłamstwa, co było prawdą
zawsze w drodze
z tobołkiem
z plackiem głodowym
z tego ciasta
z tego ciała
z tej starożytnej krwi
z tej miłości
z tego mozołu
z tych spalonych wykresów wagi i wzrostu
z tego cierpienia
z tego czuwania
z tej śmierci
A tu jak tu cicho po ich płaczu
po ich krzyku
jak cicha ta rzeźnia dzieci
ta ziemia, ta ziemia
panie doktorze
Anna Kamieńska
Cytat za: „Przegląd Polski”, 1988, nr 24/IX, s. 13.28 stycznia 2005, piątek, 17:42
OGROMNA TO WŁADZA – UMIEĆ WYRZEC SIĘ WŁADZY. (Seneka)
Miałam dziś pierwszą próbę w Łodzi w Teatrze Powszechnym. Richard Harris Lekcje stepowania. Osiem kobiet i jeden mężczyzna w obsadzie. Na razie nie umiem nic napisać, jestem w „zastanowieniu” po pierwszej próbie czytanej. Zobaczymy. Premiera planowana w kwietniu. Zobaczymy.
Jestem teraz bez teatru. Bez swojego miejsca. Błąkam się po Polsce i reżyseruję. Nie gram. Tęsknię, raczej zaczynam naprawdę tęsknić. Stworzyłam fundację, ale czy będzie teatr? Jaki? Czy uda się go stworzyć? Utrzymać? Wszystko niepewne. Na razie… niepewność. Kupiliśmy z mężem dawne kino Polonia, przy Marszałkowskiej. Zapłaciliśmy na razie 1/3 wielkiej dla nas sumy; żeby zapłacić i zacząć remont, sprzedaliśmy warszawski dom pod skocznią. Co z tego wszystkiego będzie? Prasa jak zwykle komentuje negatywnie, jakieś złośliwe pismaki insynuują, że robię scenę tylko dla siebie, że megalomania moja sięgnęła dna. Co za kraj. A nawet gdyby? Co w tym byłoby złego, za własne pieniądze? Nie… dokopać, to po pierwsze. Gorzki smak w ustach.
Wczoraj dostałam pocztą jeszcze jeden wiersz... zapomniałam o nim wczoraj, a przecież kiedyś śpiewałam go z piękną muzyką Janusza Tylmana, kiedyś w Krakowie.
JESZCZE
W zaplombowanych wagonach
Jadą krajem imiona.
A dokąd tak jechać będą
A czy kiedy wysiędą
Nie pytajcie, nie powiem, nie wiem
Imię Natan bije pięścią o ścianę
Imię Izak śpiewa obłąkane
Imię Sara wody woła dla imienia
Aron, które umiera z pragnienia
Nie skacz w biegu imię Dawida
Tyś jest imię skazujące na klęskę
Nie dawane nikomu, bez domu,
Do noszenia w tym kraju zbyt ciężkie
Syn niech imię słowiańskie ma
bo tu liczą włosy na głowie
bo tu dzielą dobro od zła
wedle imion i kroju powiek
Nie skacz w biegu. Syn będzie Lech.
Nie skacz w biegu, jeszcze nie pora
Nie skacz, noc się rozlega jak śmiech
I przedrzeźnia kół stukanie na torach
Chmura z ludzi nad krajem szła
Z dużej chmury mały deszcz, jedna łza
Mały deszcz, jedna łza, suchy czas
Tory wiodą w czarny las.
Tak, to tak, stuka koło. Las bez polan
Tak, to tak, lasem jedzie transport wołań
Tak, to tak, obudzona w nocy słyszę
Tak, to tak, łomotanie ciszy w ciszę.
Wisława Szymborska
Zrobiły na mnie wrażenie, wczoraj w obozie, płonące tory pana Kaliny... piękny obraz. Nie zrobiłam zdjęcia, jakoś tak nie wypadało.
Dobrego wieczoru. Jutro ostatni odcinek Męskie-żeńskie, moim zdaniem najlepszy. Dobrego wieczoru. Tak jakoś dziś wciąż smutno po „wczoraj”, nie można złapać zwykłego oddechu. Dobrego wieczoru.29 stycznia 2005, sobota, 08:44
MŁODZI CHĘTNIE SŁUCHAJĄ GORSZYCH RAD. (Seneka Młodszy)
Ten Seneka mnie rozczula. Są tacy, co nigdy nie słuchają rad, ani gorszych, ani lepszych, nawet kiedy są młodzi. Są takie „osobniki”. Jeden z naszych kotów Wewiur. Zawsze był niezależny, wiedział swoje lepiej niż wszyscy.
Muszę dziś o nim, bo w nocy, kiedy czytałam w cichym śpiącym domu, przyniósł mi w prezencie mysz. Prezent. Przypomniał o sobie w swój cichy spokojny sposób. Dzieliliśmy nasze życie i domy z kilkoma już kotami, ale ten jest „najskromniejszy”. Cichutki, osobny, samotnik, znikający w zakamarkach domu na całe dni, zjawia się w najmniej spodziewanych momentach i siada, żeby towarzyszyć nam przez moment, przyjrzeć nam się, popatrzeć i na nowo znika. Czasem przychodzi, żeby porozmawiać, dziwnym gardłowym mruczeniem formułuje jakieś spokojne wypowiedzi, trzeba mu dopowiadać, wtedy on rozgaduje się na dobre i na każde słowo ma kilka mruknięć połączonych z kręceniem głową i spokojnym inteligentnym spojrzeniem. Jak ma ochotę na pogaduszki i wdzięcznego rozmówcę, to może je ciągnąć w nieskończoność, ale nigdy nie posuwa się do większych zażyłości i kiedy rozmówca w naturalnej konsekwencji bliskiej rozmowy chce go pogłaskać, wstaje, wstrząsa swoim wielkim futrem i odchodzi majestatycznie, nie oglądając się. Nie bardzo lubi być dotykany, co jest trochę dziwne, bo koty przeważnie za tym przepadają. Nasze wszystkie koty dzieliły się na takie, które odchodziły od domu, nawet daleko, wałęsały się po ogrodach, dalekich zakątkach, i te najczęściej pewnego dnia nie wracały, i takie, które nie wychodzą poza obręb naszego ogrodu. Wewiur, z powodu, że jest rudy, kiedy był młodszy „wychodził”, ale pewnego dnia wrócił z rozdartym całym futrem na brzuchu, musiał być uśpiony, zszywany, leczony i od tego dnia nie rusza się z ogrodu na krok. Przyniosłam go kiedyś do domu od państwa Bryllów – kot od poetów – oznajmiłam – potomek irlandzkich przodków urodzony już w Polsce z nieprawego łoża. Postawiłam go w kuchni na podłodze, był mały, miał dwa, trzy miesiące, spokojnie siedział, przyjrzał się nam wszystkim z kamienną miną, potem powoli wstał, machnął ogonem i sobie poszedł, majestatycznie odszedł w głąb nowego dla niego domu. I został. Kot flegmatyk. Jest z nami już pięć lat, zawsze niezależny i niezbyt towarzyski, czasem tylko zbiera mu się na niespodziewaną czułość w stosunku do któregoś z domowników albo do któregoś ze zwierząt. Najbardziej lubi naszego domowego psa Oskara (są jeszcze dwa psy ogrodowe). Otóż Wewiur, co jakiś czas przybiega, co jest zdumiewające, bo on nie biega, nie przyspiesza kroku ani żadnej czynności nigdy i z żadnego powodu, tak więc nagle niespodziewanie przybiega i ociera się o Oskara, po czym wykłada się przed nim na plecy. Trwa to chwilę, podnosi się z odzyskaną w momencie godnością i znika. Tak samo zachowuje się w stosunku do nas, domowników. Za każdym razem wybiera sobie kogoś innego. Odkąd Wewiur jest u nas, nie domykamy szaf ani szuflad, bo to jego ulubione miejsca odpoczynkowe. Najczęściej śpi na półkach ze swetrami, w szufladzie z szalikami i czapkami, w szafce między starymi scenariuszami, szafie łazienkowej w ręcznikach, albo w sobie tylko znanych dziurach. Kiedy wracam nocą do domu, on zawsze wyrasta skądś jak spod ziemi w ogrodzie, odprowadza mnie do domu, do łazienki potem do łóżka i znika. Nie wiemy, czy coś do nas czuje albo cokolwiek go z nami łączy, ale właśnie tak jak tej nocy, co jakiś czas przynosi nam prezent w postaci martwej upolowanej przez niego myszy. Ja boję się tych myszy panicznie i drę się zwykle jak opętana, błagając, żeby ją ktoś sprzątnął, on spokojnie słucha tego nieruchomy, jak z kamienia patrzy na moją histerię, za każdym razem z wyrozumiałością, po czym po jakimś czasie, jak już się na mnie taką histeryzującą z powodu prezentu od niego napatrzy, odwraca się i powolnym krokiem odchodzi, niewzruszony. Od kiedy przeczytałam w jednej książce o kotach, że takie prezenty to wyraz najgłębszej miłości ze strony kota i znak zaufania i przyjaźni, staram się histeryzować ciszej i nie kieruję pretensji do niego bezpośrednio, tylko ot tak ogólnie w przestrzeń. Bardzo Wewiura lubię, choć nie mam z nim takiego porozumienia jak z innymi, poprzednimi kotami, które towarzyszyły mi w kąpieli, łowiły moje nogi w wodzie w wannie czy sypiały ze mną w łóżku. On jest kotem osobnym i tajemniczym, ale nie tajemniczym groźnie jak Putin – rosyjski kot niebieski, jego poprzednik, tajemnica Wewiurka jest dobrotliwie uśmiechnięta, taka zwykła kocia tajemnica. Poza tym on umie się uśmiechać, i to bardzo wyraźnie. W domu jest jeszcze jeden kot, Syjam, zezowaty Napek, ale ich drogi rzadko się krzyżują, żyją sobie tu osobno, choć czasem szukają się nawzajem i nawołują, błądząc po domu. Napek to kot Jędrusia, naszego syna, śpi z nim, przychodzą rano razem na śniadanie, siedzi koło jego komputera popołudniami, taki kot, co to się lubi przytulić, a Jędrek go ciągle głaszcze, więc go nie odstępuje. Wewiur ma dużo więcej godności i patrzy na Napka z pogardą.
Piszę dziś o Wewiurze, bo wzruszył mnie myszą, jest jak ktoś, kto jest zawsze obok, nie rzuca się w oczy, nie mówi, pozornie niczego się nie domyśla, do niczego nie wtrąca, niczego nie domaga, a potem pewnego dnia w tym jedynym momencie, po cichutku i niespodziewanie ściska nas na moment za rękę i daje znać, że wie i rozumie wszystko. Nieśmiało, bez zabierania czasu i narzucania się, ale ot tak, za to w tym momencie naj, najważniejszym.
Dobrego dnia. Dom bez kota, to nie dom, mówiła moja babcia. Musi być kot i bijący zegar, inaczej domu nie ma, ogień pod kuchnią to przeżytek.
Dziś ostatnie Męskie-żeńskie i znów, podczas kiedy pan Małysz skacze. No trudno, w każdym razie życzę panu Adamowi serdecznie zwycięstwa. Dobrego dnia.