- W empik go
Dziennik kapitana Norton'a: nowella - ebook
Dziennik kapitana Norton'a: nowella - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 207 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mushin Bunda.
Czwartego Czerwca 18…. Termometr wskazuje 100 stopni w cieniu; a ile na słońcu, to Bóg raczy wiedzieć; ale chyba dosięga punktu wrzenia, sądząc po stanie moich rękawów od koszuli. Rozkoszny klimat! jak raz zachęcający człowieka, aby spędzić w nim najpiękniejsze dnie życia z perspektywą wysłużenia dwudziestu lat i wyjścia z połową emerytury. Gdyby nie Jania, tobym tu nie wytrzymał. Jesteśmy więc tu w starej duńskiej twierdzy, trzy mile pustynnej płaszczyzny leżą pomiędzy nami a, morzem; dom, w którym mieszkamy zbudowany jest na dawnem cmentarzysku, a zrujnowane jego groby, patrzą na nas, ilekroć wyjrzymy przez okna bawialnego pokoju. W skutek tego, Jania nigdy wieczorami zostać nie chce i jeżeli nie wynajdę jej, gdzie jakiej towarzyszki, aby jej trwogi zażegnywała, będę zmuszony wyrzec się dawnych kawalerskich rozrywek. Nie skarżę się na to, Boże broń! źle by było, gdybym żałował jakichś płochych przyjemnostek, mając taką żonę, jak moja, ale nie raz wydaje mi się to kłopotliwem. Nie mamy żadnego towarzystwa, oprócz moich kolegów z pułku, z którymi, jako żonaty, nie mogę już tak często przebywać jak dawniej, jednem słowem, gdyby nie moja żona, Mushin-Bunda, byłaby miejscem pobytu najniemożliwszem pod słońcem.
Nie dziwię się, że cały pułk utrzymywał, iż się w czepku rodziłem, kiedym obietnicę ręki mojej ślicznej Jani uzyskał. Zobaczyłem ją po raz pierwszy W domu jej zamężnej siostry.
Siostra jest żoną Delsille'a z 44-go pułku, przeniesionego teraz do Burmah – od pierwszego wejrzenia wydała mi się najładniejszą, najbardziej godną kochania istotą, na jaką kiedy patrzyły moje oczy, i w ciągu całego roku naszego małżeńskiego pożycia, nie miałem powodu do zmienienia zdania w tym względzie. Jania jest poprostu ideałem tego, czego mężczyzna w żonie pragnąć może, i powtarzam to sobie po dwadzieścia razy na dzień. Nigdy nie widziałem jej ślicznej twarzyczki zasępionej nieukontentowaniem, lub drgającej uniesieniem, na wszystko się zgadza; niema przeciwnych moim chęciom, zdań, pojęć, zawsze ten sam słodki, spokojny uśmiech zdobi jej różowe usteczka. Istna gołąbka z tej mojej żonki, stworzona po to, aby jej miłość mężczyzny usłała miękkie i ciepłe gniazdeczko, w któremby się to wrażliwe, czyste, niewinne ptaszę tuliło. Doprawdy nie wiem, czy jak długie i szerokie Indye, znajduje się w nich człowiek, podobnie jak ja szczęśliwy, i gdybyśmy tylko mieli trochę więcej towarzystwa i mogli nieco odwrócić nasze myśli od siebie, życie nasze nie pozostawiałoby nic do życzenia. Wprawdzie Jania świat cały mi zastępuje, ale kobieta bądź co bądź, jest zawsze tylko kobietą: a cóż może być okropniejszego nad jednostajność.
Ach! ta ochyda Mushin-Bunda! czyby też zostało się coś, coby mnie zdołało pogodzić z wygnaniem tutaj na całe życie. Wolę już o tem ani myśleć, żeby sobie krwi nie psuć.
6-go Czerwca. Przed dwoma dniami narzekałem na brak towarzystwa. Dziś gotówbym kazać się wyplażyć za te nierozsądne skargi, gdyż prawdopodobnie będziemy mieli więcej tego dobrego, niżbyśmy mogli pragnąć. Siedziałem dziś sam na werandzie, paląc cygaro i spoglądając ku tętnu miejscu, gdzie widziałem moję Janie w białej sukni, czytającą listy. Ta jej biała suknia była jedyną rzeczą robiącą na mnie wrażenie czegoś chłodnego w tej piekielnej atmosferze. Psy leżały na tarasie, dysząc, z wywieszonemi językami. Ciągłe poruszenia punki, zdawały się tylko podniecać upał. Jedna Jania zdawała się go nie czuć. Siedziała zanurzona w falach białego muślinu, ze swemi jasnemi włosami, odczesanemi z łagodnej, spokojnej twarzyczki, z oczyma utkwionemi w otwarty list, istny obraz domowej, cichej kapłanki, żony i matki. Ach! jak ona niepodobna do tych namiętnych, gwałtownych istot, co to gotoweby w jednej chwili skonać z miłości, a w drugiej zasztyletować przedmiot swego ukochania! Nie! ona nie umiałaby ani skonać z miłości, ani też…. Tutaj refleksyę moje przerwał mi żałosny głosik, wykrzykujący ze współczuciem:
– Ach! mój Boże! mój Boże! jakież to nieszczęście. Cóż ono biedactwo teraz pocznie!
– O kim mówisz, najdroższa? – zapytałem, rzucając niedopalone cygaro i zbliżając się do niej.
– O mojej kuzynce, Margarycie Austruthes, o której ci tak często wspominałam. Wszak mówiłam ci i to także, że po śmierci swojej matki miała zamieszkać u naszego wuja pułkownika Austruthes w Madrasie.
– No i cóż? Czy przyjechała?
– Nie, wuj Henryk pisze do mnie właśnie w wielkim kłopocie. Spodziewał się przyjazdu Margaryty od dawien dawna, ale jej opiekunowie zwłóczyli wciąż z wysłaniem jej, a teraz, kiedy go wysyłają do Chin z pułkiem, otrzymuje list od niej, donoszący, że przyjeżdża pierwszym statkiem.
– A on musi opuścić Madras?
– Tak; i to najmniej na pół roku. Sam nie wie, co z nią teraz pocznie.
I Jania z jakiemś wachaniem zaczęła obracać trzymany w rękach papier.
– Musi prosić jaką ze znajomych pań, aby jej przez tenczas ofiarowała gościnność w swoim domu.
– Tak zapewne, żeby to uczynił, gdyby to nie było na tak długo. Ale nie można żądać od obcych sześciomiesięcznej gościny. Gdyby tu Emma była, wuj Henryk przysłałby do niej
Margarytę.
– Takto istotnie bardzo kłopotliwe położenie – zauważyłem niedbale.
– Mnie się zdaje, drogi Robercie – zaczęła Jania nie pewnym, wahającym się głosem, że… że mybyśmy mogli wziąć do siebie Margaritę na ten czas.
Podskoczyłem. Myśl ta nie przeszła mi przedtem przez głowę i wyznaję, nie wydała mi się bardzo ponętną. Nie jestem, tuszę sobie, niegościnnej natury, ale perspektywa tak długiego pobytu zupełnie obcej osoby pod moim dachem, zmroziła mnie na razie. Przypomniałem sobie wszelako, jak dalece Jani brak wszelkiego towarzystwa i jak często z tego powodu muszę się wyrzekać kolleżeńskich posiedzeń z braćmi officerami i uczułem się zrezygnowanym, ale w chwilę potem, stanęły mi w myśli wszystkie te spokojne ciche, urocze wieczory, spędzane sam na sam z moją kochaną żoneczką, i nasze wspólne przejażdżki i przechadzki poufne, z któremi trzebaby się było pożegnać na długich, sześć miesięcy i musiałem zrobić bardzo żałosną minę, skoro Ja – nia, nie obdarzona, mówiąc w ogóle tem, co się nazywa bystrością obserwacyi zauważyła zmianę na mojej twarzy i wyprowdziła z niej odpowiedni wniosek.
– Widzę, że ci się ten projekt nie podoba, Robercie – rzekła z żalem.
– Prawdę powiedziawszy, nie zachwyca mnie, ale skoro tak być musi, niech i tak będzie. Cóż ci wuj w tym przedmiocie pisze?
– Pisze, że byłaby to wielka dla niego dogodność, i że byłby nam nieskończenie obowiązany, że nie robiłby nam tego kłopotu, gdyby miał do kogo się zwrócić! Zresztą, Robercie, ja i Margaryta, byłyśmy razem na pensyi i wychowywałyśmy się razem, jak siostry, dziwnem by więc było, gdyby była u kogo innego, niż u mnie. I to tylko na pół roku, a wujaszek Henryk, powiada, że co się tyczę kosztów jej utrzymania, to on chętnie,…
– O! mniejsza tam o to! – przerwałem pospiesznie.
– Kiedyż pułkownik Austruther wyjeżdża z Madrasu, Janiu?
– W przyszłym tygodniu, a Margaryta ma przyjechać w następnym.
– A w jakiż sposób dostałaby się tu do nas?
– Pani Groob, dobra znajoma wujaszka, ofiarowała się przyjąć ją u siebie na ten czas, dopóki jaki statek nie odpłynie do Mushin-Bundy, co zapewne wkrótce nastąpi.
– Bardzo dobrze; napisz więc do twego wuja, że dom nasz jest na usługi, miss Astrunther, dopóki tylko zechce w nim pozostać.
– Ale nie robi ci to przykrości, Robercie? – zapytała Jania nieśmiało.
Pochyliłem się i pocałowałem ją.
– Ni odrobiny, najdroższa – odpowiedziałem wesoło, – półtuzina kuzynek nie zrobią różnicy w naszej wspólnej miłości, a dopóki ta się nie zmieni, nie dbam o nic innego.
To powiedzenie rozjaśniło twarzyczkę mojej żonki, pocałowała mnie i poszła odpisać wujowi, a ja zapaliłem świeże cygaro i zająłem dawne moje miejsce na werandzie.
Powiedziałem Jani, że na mnie przyjazd tej nieznanej jej kuzynki, nie robi żadnej różnicy, ale czuję, żem powiedział nieprawdę i gniewam się sam na siebie, że tak dużo myślę o tym przedmiocie. Doprawdy mam jakieś zabobonne uprzedzenie w tym względzie.
Boć przypuściwszy, że miss Astruntber pozostanie u nas przez cały ciąg pobytu jej wuja w Chinach, jakie ztąd wielkie nieszczęście wyniknąć może, i czy podobna było inaczej postąpić, jak tylko ofiarować gościnę biednej, samotnej panience, przybywającej do obcego kraju wśród takich okoliczności, panience, która zresztą jest moją powinowatą, wychowywała się z moją żoną i uważaną jest przez nią prawie za siostrę. Niepodobna było postąpić inaczej, najrozsądniej więc będzie zrobić cnotę z potrzeby. Jednocześnie wszakże, pomimo najszczerszych chęci, nie mogę się cieszyć z tego zapowiedzianego gościa, uprzedziłem się jakoś dziwnie do tej młodej osoby, zapewne dla tego, iż moja żona wychwala ją ustawicznie, co znowu dowodzi, iż wuj Austrunther musi być zupełnem jej przeciwstawieniem, jak w usposobieniu, więc rzecz prosta, że mi się nie będzie mogła podobać;
Ha! wzdychałem za towarzystwem w Muschin Bundzie, będę je miał. Warren pociesza mnie, że to nie takie straszne rzeczy, przyjaciółka jego żony bawiła u nich kiedyś przez kilka miesięcy i bardzo im było wesoło, powiada, ze po kilku tygodniach, będę już uważał miss Austruther za siostrę i przestanę robić sobie z nią ceremonie.
Ja się śmieję na to i pozornie z nim się zgadzam, ale to darmo; przeczucie czegoś nie miłego, łączy się uparcie w moim umyśle z nazwiskiem miss Austruther, bodajbym go nigdy nie był usłyszał.
Hal cóż robić, powiedziałem mojej żonie, że co byś musi, to będzie, a najlepszą metodą oszczędzenia sobie przykrości, jest o niej nie myśleć. Ale łatwiej to powiedzieć, niż zrobić.
16-go Czerwca. Jeżeliby mnie co mogło bardziej jeszcze zniechęcić do naszego spodziewanego gościa, to chyba ten fakt, że po raz pierwszy w ciągu naszego małżeńskiego pożycia posprzeczaliśmy się trochę z jej powodu.
– Pójdź najdroższa – rzekłem do Jani, dziś wieczorem, gdy skwarne słońce zapadło za horyzontem i można było wychylić się z domu – włóż kapelusz i pójdź przejść się po naszym ogrodzie; nie długo już będziemy się temi samotnemi przechadzkami cieszyli.
"Ogrodem naszym" nazywamy szumnie kawał nieuprawnego gruntu, otaczający nasz Indyjski bungalow, ocieniony kokosowemi drzewami i zarosły spaloną od słońca trawą, którą szeroka, piasczysta aleja przecina.
Jania była gotową za chwilę i zaczęliśmy się przechadzać tam i napowrót po alei, wdychając z chciwością lekki świeży powiew, zalatujący tu od morza przez dzielącą nas od niego równinę.