- W empik go
Dziennik podróży 1823 - ebook
Dziennik podróży 1823 - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 304 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wyjechałem z Warszawy d. 14 marca 1823, w piątek wieczór o godz. 4 w towarzystwie p. Simmchen, ajenta domu Dufour w Lipsku, człowieka uczciwego, z którym przyjemnie przepędziłem podróż do Wrocławia i mój pobyt tamże. Jechaliśmy żwawo ekstrapocztą we trzy konie w koczu wygodnym, opatrzonym latarniami, które nam były bardzo użytecznymi w ciemnych podówczas nocach i przy złych gdzieniegdzie drogach.
Stanęliśmy we dwa dni, to jest d. 16, w Wrocławiu w niedzielę wieczór o godz. 4. Ogarnąwszy się trochę pobiegłem na teatr. Grano melodramę pt. Preciosa, z chórami i tańcami, do której napisał muzykę Maria Weber. Budowa teatru wrocławskiego jest mała (miasto ma zamiar wybudować teatr większy i okazalszy). Osób grających rolę jest dosyć, ale z małymi talentami. Orkiestra niezła i w dobrej zgodzie; w ogólności wszystko idzie równo i porządnie.
W poniedziałek rano d. 17 przy pięknym dniu obszedłem z lonlokajem całe miasto. Jest dosyć obszerne, większe może jak Poznań. Leży nad rzeką Odrą, wkoło otoczone wodami, na wałach piękne przechadzki. Mieści w sobie wiele starożytnych budowli, jako to ratusz, kościoły i prywatne domy; zastałem ciąg kwartalnego jarmarku; przy tym wszystkim zdawało mi się smutne; tym bardziej, gdym sobie wspomniał, że należało kiedyś do Polski i że mieszkańcy mówią dziś tylko po niemiecku. Tegoż dnia byłem u p. Schnabel kapelmajstra. Dał mi bilet na koncert prywatny dany tegoż wieczora w sali Hotelu Polskiego. Na tym koncercie wykonywano różne wyjątki z dzieł znakomitszych, w których najwięcej podobała mi się pani Poser, żona tutejszego kupca, w wykonaniu fortepianowego koncertu Beethovena: czucie delikatne i w niczym nie przesadzone (co jest zadziwiającym jak na Niemkę). Również uderzyły firnie niektóre szczegóły w kompozycji Andrzeja Romberga do poematu Schillera Dzwon, a mianowicie chór pełen ognia z D-minor, nieraz bardzo dobrze wykonany. W ogólności wszystkie miejsca chórowe pięknie były wykonane. Po koncercie p. Schnabel chciał mię wziąć z sobą, lecz wieczorną porą nie chcąc sam powracać w mieście nie bardzo mi jeszcze znanym, przeto – podziękowawszy mu za jego uprzejmość, poszedłem z p. Simmchen na kolacją, gdzie wypiliśmy butelkę węgrzyna, dlatego że tam dalej węgrzyna już nie dostanie.
D. 18, nazajutrz, słyszałem piękne nieszpory wykonane z uderzającą ekspresją kompozycji p. Schnabel. Starożytny i rozległy kościół, brzmiąc tonami wielkich organów łączących się z chórem śpiewaków i zgodnej orkiestry, zrobił na mnie nie bardzo zwykłe wrażenie
Dnia 19, w dzień św. Józefa, to jest w dzień imienin p. Schnabel i w dzień mego do Drezna odjazdu, słyszałem jeszcze bardzo piękną niszą kornpozycji solenizanta, z niezwykłą wykonaną ekspresją, cała bowiem orkiestra i śpiewacy dokładali w tym dniu wszelkiego usiłowania. Powinszowawszy p. Schniabel imienin oraz pożegnawszy się z nim, wyjechałem dyliżansem o godzinie 4 po południu. Grad i śnieg przywitał nas zaraz za miastem i powietrze oziębiło się mocno. Jechaliśmy trzy dni i trzy noce; zimno dokuczało szczegół niej w nocy. Napotykaliśmy ziemię i drzewa okryte śniegiem, przez co piękne widoki Saksonii nie bardzo się do mnie uśmiechały. Jednakże, zbliżając się dosamego Drezna dawało mi się po trochu uczuwać ciepło i śniegu zastaliśmy bardzo mało.
Stanęliśmy w Dreźnie d. 22 , w sobotę rano o godz. 4. Przespawszy się cokolwiek, wziąwszy z sobą lonlokaja obchodziłem miasto. Niewielkie, ale prześliczne! Jakie widoki naokoło!… Most ma Elbie od naszego przyjazdu jeden z rzadkich… cały na wspaniałych arkadach… Inne budowle za Augusta II i III poczynione uderzają wspaniałością i gustem, do których szczególniej należą Kaplica Królewska i Galeria, gdzie była tak zwana Kąpiel Diany. Przechadzki na wałach, które teraz są porobione z rozwalin dawnej fortecy, ściągają mnóstwo różnego stanu osób.
Dnia 23 marca, w Kwietną Niedzielę, byłem w kaplicy na mszy, ale w ten dzień nigdy muzyki nie ma. Włoskie śpiewaki z dworu królewskiego śpiewali tylko psalmy. Po mszy widziałem się z moimi rodakami, jako to z p… prezesem Rembowskim, Henrykiem Nakwaskim etc, którzy mię zaprowadzili do jenerała Błeszyńskiego, do szambelana Tödwena, Polaka i wielkiego amatora muzyki, który mię z szczególniejszą przyjął grzecznością.
Jenerał Błeszyński powiedział mi, żebym mógł bardzo łatwo być przedstawiony królowi, że mię lubi, że wie o moim przybyciu do Drezna; ale wymieniony mój tytuł w paszporcie staje na przeszkodzie.
Familia Krügerów dowiedziawszy się o moim przybyciu do Drezna, zaraz po obiedzie zaprosiła mię do siebie na kawę. (Ta familia była niedawno w Warszawie i bawiła tam przez dwa lata, malując portrety itd.), miło jej było przypomnieć sobie Warszawę; nie mogli dosyć nagadać się o mojej żonie, o przyjemnym w naszym mieście pobycie, o dobroci Polaków. Tegoż dnia byłem przez pana Nakwaskiego przedstawionym niejakiemu młodemu p… pułkownikowi angielskiemu nazwiskiem Liwins, zagorzałemu amatorowi muzyki, który kiedyś był uczniem Soliwy. Pokazywał mi różne wyjątki z oper angielskich, kompozycji jakiegoś młodego p. Bishop, który jest pierwszym oryginalnym kompozytorem angielskim. Ku wieczorowi poszedłem do ogrodu zwanego Wielki Ogród. Jest to nader przyjemne i obszerne miejsce. Mnóstwo ptaszków już tam wyśpiewywało i wiele osób używało w tym miejscu powietrza dnia pogodnego. Stamtąd widziałem opodal pomnik jenerała Moreau. (Zapomniałem nadmienić, że w drodze z Wrocławia do Drezna w mieście Bundslau widziałem takoż pomnik feldmarszałka Kutuzowa.) Powróciwszy z ogrodu udałem się na spoczynek. Spektaklu nie było żadnego, jako na wstępie Wielkiego Tygodnia. Stąd nudy i tęsknota za domem. Jest to przykra rzecz przywiązanemu do żony zostawać między obcymi, bez żadnego poufania się i zwykłego dzielenia wszelkich uczuć!…
Dnia 24, w poniedziałek, byłem zostawiony samemu sobie: p. Rembowski odjechał do Kalisza, a p. Nakwaski pojechał widzieć się o dwie mile od Drezna z p. Radońskim, któremu dłuższe pomieszkanie w Dreźnie na żądanie dworu pruskiego odmówionym być musiało. Poszedłem tędy przed południem na drugą stronę Elby (jakby u nas za Pragę) do miejsca zwanego Finlander. Dzień był pogodny i ciepły. Jest tam oberża, ale w jakim miejscu!… Przepysźność!… Z góry patrzysz, jak statki pływają na Elbie… Drezno, okolice miasta, góry, laski, wioski, to wszystko składa prześliczny pejzaż. Tam zjadłszy porcją bifsztyku, wypiwszy kielich czerwonego wina, zapaliwszy cygaro, udałem się na powrót do miasta, idąc laskiem ponad brzegiem Elby. W domu otrzepnąwszy się trochę odwiedziłem mego Anglika, który tak był dla mnie grzeczny, że mię zaprowadził do p. Marii de Weber, tutejszego kapelmistrza przy teatrze niemieckim, autora muzyki Freischütz; bardzo uprzejmie mnie przyjął.
Jest to figureczka niska, wyschła, nogi pokoślawione, mało mówiąca, ale do rzeczy. Przed wieczorem udałem się znowu do owego Wielkiego Ogrodu, gdzie bawiłem, aż się ściemniło. Wieczorem znowu nudy i tęsknota!… Zawsze dom na myśli… Przynajmniej żeby choć Gaściulka mieć przy sobie.
We wtorek d. 25 jako w dzień Zwiastowania N. P. M. pobiegłem słyszeć muzykę w Kaplicy Królewskiej; słyszałem dobrych śpiewaków z pięknymi głosami i wyborną orkiestrą; ale kompozycją mszy staroświecką. Tym razem niewielkie mi to sprawiło wrażenie. Organy wielkie, a niewymownie miłe niezmiernie mi się podobały.
Zjadłszy obiad zebrało się nas kilka różnego kalibru osób, ażeby oglądać galerią zwaną Grüne Gewölbe (dlatego zbiera się kilku, że widzenie jej kosztuje nieco). Byliśmy i widzieliśmy. Na mnie jakie to wrażenie sprawiło, nie jestem w stanie opisać, bo też wątpię, ażeby kto był w stanie nawet lada jakie dać o tym wyobrażenie. Co za bogactwa!… Co za kunszt! Jaki gust!… Jaka rozmaitość!… Co tam naczyń wielkich a szczerozłotych!… Co tam drogich a rozmaitych kamieni!… Ileż to gabinetów, a w każdym co innego! Trzeba by tam siedzieć kilkanaście dni, ażeby się temu wszystkiemu jako tako przypatrzyć. Powróciwszy do siebie zdawało mi się, że coś we śnie widziałem… Gdyby tu moja Zosia była, to byśmy we dwoje więcej widzieli (takem sobie myślał). Ona ma taki gust wyborny, ona by mnie przypominała znakomitsze rzeczy… Nowy powód do tęsknoty!… Ale wkrótce zaproszenie p… szambelana Tödwen, ażebym był u niego na godzinę 8. wieczór, rozpędziło cokolwiek moje marzenia. Udałem się do niego na naznaczoną godzinę, dokąd przybyli także pp. Morlacchi. (dyrektor włoskiej opery, kapelmistrz muzyki królewsko-kościelnej i znakomity kompozytor), Polledro (mistrz koncertów i pierwszy skrzypek kapeli królewskiej). Bardzo obydwa uprzejmi, a szczególnie p. Polledro, któremu oddałem list rekomendacyjny od najdroższego p. Alberta Grzymały, dobrodzieja mojego. P. Morlacchi, chociaż równie grzeczny, wydawał mi się być czasami bardzo delikatnie kostycznym. Zjedliśmy tam wyśmienitą kolacyjkę, piliśmy dobre wina, a nawet pełen dobroci i uczciwości szambelanisko, ażeby Włochów ująć, wystarał się skądsiś dobrego wina włoskiego. Rozmawialiśmy dosyć o muzyce w czasie kolacji, a po jedzeniu prosił ich szambelan o listy rekomendacyjne dla mnie… On mi tu staje za drogiego Alberta; nigdy mu jego dobroci nie zapomnę!… Przed samą północą rozeszliśmy się.
Dnia 26, w środę, oglądałem gabinet historii naturalnej; mówią, że to jest jeden z znakomitych gabinetów; tak mnie to wszystko prawie zadziwiało, bo mało podobnych rzeczy widziałem, mianowicie gdym ujrzał rozmaite monstra tak w rodzie zwierząt, jako też ludzkich dzieci. Po obiedzie o godz. 4 słyszałem w Kaplicy Królewskiej muzykę podczas nieszporów; raczej były to lamentacje z owymi świecami, z których po każdym psalmie zgaszają jednę . Odśpiewano trzy psalmy we dwa chóry na zwyczajną nutę i jak wszędzie śpiewają; po czym śpiewał lamentacją z towarzyszeniem przytłumionych organów sławny Sassarolli… Za pierwszym posłyszeniem go rozumiałem, że zemdleję… Ach, co za głos anielski!… Taki śpiewak może dać wyobrażenie, jakich rozkoszy używają błogosławieni mieszkańcy niebios. Każdą strofę przegradzał cały chór śpiewaków. Po sopranie takimże porządkiem śpiewał drugą lamentacją tenor p. Gentili, a trzecią bas p. Benincasa, ale bardzo miły bas. Po tych trzech lamentacjach śpiewano fugi tylko z organami, bez orkiestry; na czym skończyła się dopiero pierwsza z czterech części nieszporów. Następne części takimżę prawie szły porządkiem. Wszystko trwało przeszło dwie godziny. Wieczorem przyszła mię odwiedzić porządna gromada nudów, zwłaszcza że czas był zimny i wietrzny.
Dnia 27, w czwartek, poszedłem oddać wizytę pp. Morlacchi i Polledrze. Polledrę spotkałem na ulicy; zaprowadził mię do pomieszkania Morlacchiego, aleśmy go nie zastali; zostawiłem mu tylko mój wizytowy bilet. Powróciwszy do domu, wkrótce przybył za mną baron Maria de Weber z zaproszeniem mię na dzisiejszy wieczór muzykalny, nazwany Singakademie. Dał mi bilet z oświadczeniem, że sam przyjdzie zabrać mię z sobą. Jakoż o godzinie 6 udaliśmy się do sali w domu pocztowym, gdzie wykonano kantatę komp p. Weinlig (jednego z tutejszych małych kompozytorów), która jest ułożona z towarzyszeniem dwóch tylko instrumentów, to jest fortepiana i niedawno wynalezionego instrumentu harmonikord, w którym wiatr dmie w struny i bardzo przyjemne tony wydaje; jest w pokrewieństwie z harmoniką i eolimelodykonem. Kantata była dosyć dobrze wykonana i kompozycja niezła, ale niezmiernie długa. Drugiej części nie czekałem, bo pierwsza trwała półtory godziny. Chóry i sola z recytatywami bez orkiestry nie mogą długo zachwycać.
Dnia 28, w Wielki Piątek, słyszałem o godz. 7 z rana w kościele luterskim św. Krzyża kantatę Beethovena, piękną i nieźle wykonaną, ale także długą. Podczas kazania wyszliśmy z p. Nakwaskim zjeść śniadanie, po którym powróciliśmy do kościoła, gdzie znowu jeszcze egzekwowano calusieńkie Requiem Mozarta. Niemcy poziewają, ale słuchają cierpliwie jak najęci. Orkiestra dobrze była obsadzona, 24 skrzypków, 4 kontrabasy etc… Chóry dobrze uproporcjonowane i muzykalne, ale w ogólności mało ognia. O godz. 11 udaliśmy się do… katolickiego kościoła, to jest do Kaplicy Królewskiej, gdzie widziałem całą wielką ceremonią odwiedzenia Grobu w kształcie procesji przez króla i całą jego rodzinę. Wojsko stało w rzędzie, którędy król przechodził, za nim postępował cały orszak składający się z pierwszych osób, paziów, śpiewaków etc… Poklęczawszy król chwilę przed grobem, oddalił się. Potem przeczytaliśmy wywieszony przepis, kto ma z kim klęczeć i o której godzinie. Trzeba wiedzieć, że takowy program sarnia królowa układa. Trzy pary, to jest mężczyzna z kobietą, klęczeć muszą całą godzinę przed grobem, np. od 11 do 12… I tak na p. Nakwaskiego wypadło z jakąś starą panią klęczeć w parze od 2 do 3 po południu. Dziś w piątek królowa obrała sobie klęczeć z panem hr. Palffy pełnomocnikiem dworu austriackiego, od 9 do 10 wieczór. Jutro zaś w sobotę sam król klęczeć będzie z piękną księżną Janową Amalią Augusta, królewną bawarską, od 9 do 10 z rana. O godz. 6 w sobotę wieczór kończy się kurs klęczenia. Po obiedzie przy pięknym i ciepłym dniu chciało mi się być jeszcze w owym przyjemnym miejscu Finläder. Jakoż udałem się tam w towarzystwie z młodym p. Krüger; zastaliśmy tam mnóstwo pojazdów i bardzo wiele pieszych. Na powrót najęliśmy statek i płynęliśmy ku domowi. Wysiedliśmy naprzeciw luterskiego kościoła na przedmieściu Neuestadt, w którym zastaliśmy także jakąś kantatę i takoż nieźle obsadzoną, ale pomiarkowawszy z, książeczki (chłopcy przedają przed każdym kościołem drukowane wiersze z tej kantaty, jaka się w nim egzekwuje), pomiarkowawszy, że ta jest dłuższą od tych wszystkich, com słyszał, a nawet nie bardzo w dobrym guście, posłuchałem dwóch numerów i wysunąłem się z kościoła. W Kaplicy Królewskiej tego dnia żadnej nie było muzyki. Jak się też udała w tym dniu kantata w naszym kościółku u Kanoniczek?
Dnia 29, w Wielką Sobotę, odebrałem list od mojej drogiej Zosiuli, który w radości kilkanaście razy przeczytałem. O godz. 3 po południu usłyszałem przecież długo i z wielką niecierpliwością oczekiwane oratorium Morlacchiego z poezją Metastazego. Mając daną sobie książeczkę tejże kantaty od samego Morlacchiego (który tegoż dnia był u mnie z wizytą) rozważałem ją w czasie egzekucji z wielką przytomnością umysłu i pozaznaczałem sobie na tejże książeczce znakomitsze miejsca. Orkiestra doskonałą. Śpiewacy wielcy, ale już zjeżdżeni; nawet Sassarolli (który mi w lamentacjach wzniecił takie uczucia, żem aż zazdrościł Żydom, iż upadek ich narodu podobny głos opiewa), Sassarolli, mówię, w obszerniejszej przestrzeni głosu dzisiejszej kantaty często kiksał, a basista Benincasa bardzo nie dociągał. Jednakże są to piękne szczątki!… Co do samej kompozycji tej kantaty dosyć będzie powiedzieć, że tu p. Morlacchi jest włoskim Beethovenem: wiele uczuć, wiele fantazji, wiele uczonej harmonii, a prawie wszędzie wiele energii; mało jest miejsc słabych i nietrafnych, ale są. Po kantacie nastąpiła zaraz rezurekcja o godz. 6 wieczorem. Wszelkie pokrowce, oznaczające żałobę, zdjęto w mgnieniu oka. Po niejakim milczeniu dał się słyszeć z grobu Zbawiciela ledwo dosłyszany głos kapłana, jakby dla oka pierwotny promień słońca rozpędzający nocne cienie, a bliższy chór odpowiadał, jakoby cnotliwych mieszkańców ziemi skromny tłomacz radości i wesela z odniesionego zwycięstwa nad chwilową przemocą władzy w ciemnościach; dzwony zaczęły bić, trąby i kotły coraz bardziej rozszerzały wiadomość o wielkim triumfie światłości. Promieniste Sanctissimum wyniesiono z grobu z wielką procesją odbytą wewnątrz kościoła przy odgłosie świetnej muzyki; na przodzie szło wiele dzieci ze świecami, za nimi księża, za księżmi biskup pod baldachimem, tuż za baldachimem król i cała familia królewska, a za nią wiele znakomitych osób, damy honorowe etc…Wspaniały ten obrzęd niezmiernie egzaltował moją imaginacją; całą noc miałem go jeszcze przed oczami.
Dnia 30, w Niedzielę Wielkanocną, byłem u p… szambelaria Tödwen na maciupkim święconym (gdyż tu nawet Polacy nie miewają święconego). Wypiwszy u niego kieliszek wybornego węgrzyna z jego własnej piwniczki (bo w Dreźnie nigdzie nie dostanie węgrzyna), poszedłem na mszę do kaplicy, gdzie grano kompozycją starego Hassego, byłego niegdyś tutejszego kapelmistrza królewskiego, który już dawno nie żyje. Stare to jest, ale gruntowne, wspaniałe i jak w owym wieku bardzo piękne. Po mszy widziałem się z pp. Morlacchi, Marią Weber i Polledrą; po krótkiej z nimi rozmowie poszliśmy oba z Weberem na przechadzkę nad brzegami Elby, gdzie mnóstwo udaje się osób wychodzących z kościoła. Prześliczne też to są spacery na tych wałach! Spotkałem tam bardzo wiele znajomych Polaków. Dzień był pogodny i ciepły. Powiadał mi pan Weber, że teraz komponuje operę dla teatru wiedeńskiego, dokąd się z nią ma udać w miesiącu sierpniu. Po obiedzie byłem w moim faworytnym Wielkim Ogrodzie. Ogromnie też tam wiele ludzi było. W różnych stronach Ogrodu i za Ogrodem w polu wesołe rzemieślniki na całe gardło wyśpiewywali chórami różne pieśni; poszedłem i ja z ogrodu w pole; a toć to tam zające łażą po kilka razem, gdyby chowane, i ludzie ich nie interesują (przypomniałem sobie, że do i jeżdżając w nocy przez las do Drezna widzieliśmy przy świetle księżyca wielką gromadę jeleni, które także mimo naszego umyślnego krzyku bardzo sobie spokojnie chodziły, tylko uszami strzygły, bo polowanie zabronione). Nałaziwszy się uczułem, że mię nogi bolą; wspomniałem sobie warszawskie dorożki. Tu ich nie ma, jest tylko kilka fiakrów, ale drogo kosztują. Są tu lektyki, ale tylko w mieście; za miastem nie ma nic. Dotąd nie kosztowałem jeszcze przyjemności lektycznych, bo się wstydzę. Spektakla zaczną się dopiero w środę. Wysypiam się więc za przeszłość i na przyszłość. Może to wywczasowanie jest przyczyną mego dobrego apetytu: tęgo teraz zajadam.
Dnia 31, w poniedziałek, oglądałem obrazy w Galerii malowań; to bieda, że za to wszystko trzeba płacić, ale cóż robić? Ten, co oprowadza, daje prawie lekcje poznawania się na obrazach, udziela oraz historycznych wiadomości o znakomitszych malarzach i szczególniejszych ich dziełach, a nade wszystko umie zwracać uwagę odwiedzających na to, co istotnie godnym jest zastanowienia. Skoro jedynasta uderzyła, porzuciłem Galerią, a pobiegłem do kościoła słuchać mszy kompozycji Naumanna, także kapelmistrza królewskiego. Chociaż i ten kompozytor już blisko od dwunastu lat jak nie żyje, jednakże w swych dziełach bardzo jest świeższym od Hassego; mianowicie Agnus Dei i spokojne Dona nobis jest z rzędu rzadkich piękności. A jakie fugi!… Zwłaszcza ta, co kończy Gloria, jest tyle piękną, ile gruntownie wypracowaną. Ale bo też jaka to egzekucja tego! To nie żal posłuchać. O godz. 2 odwiedziłem mego angielskiego pułkownika; bardzie był z tego kontent; pokazał mi partycją opery swojej kompozycji, prosząc mię szczerze, aby mu niektóre miejsca poprawić; poprawiłem mu wiele miejsc, dając każdej poprawce przyczynę, czym ująłem go sobie niezmiernie. Po moim zwyczajnym obiedzie odwiedziłem panią Hanszild z domu Wernik, potem dalejże znowu do mego ulubionego Ogrodu, gdzie zastałem zabawne mrowisko ludzi uciekających do tamtejszej kawiarni, chmura bowiem z błyskawicami i grzmotem zaczęła po trochu kropić, lecz przeminęła prędko. Orkiestra i wcale uczciwa orkiestra zaczęła wygrywać w altanie różne uwertury, po czym wygrywała tańce począwszy od poloneza, co mię bardzo ucieszyło; śmieszna też to kompozycja tych tutejszych polonezów; są to jakby Niemcy poubierani w żupany i kontusze. Walce za to są uczciwsze jak nasze. Po deszczu powietrze było pachnące, chociaż dotąd drzewa jeszcze nie zazieleniały. Powróciłem wieczorem do domu pod powleczonym chmurami niebem, a marząc sobie o mojej żonie, przyjaciołach i krewnych, pomroka ta padała i na moje serce.
Dnia 1 kwietnia, w wtorek, słyszałem znowu mszą Schustera, również nadwornego kapelmistrza, zmarłego od ośmiu lat. Styl tej mszy świeższy jest od dwóch poprzednich. Jaka to jest rozkosz słyszeć raz po razu taką gradacją gustu!… Zapewne też i dlatego każe król takowe programmata muzyki kościelnej układać, ażeby słyszał wiosnę swego życia, lato i nowe płody wydane w czasie tak późnej jesieni, jakiej mu Bóg do zwala używać. W tej mszy na jednym zatrzymaniu Sassarolli ciągnął ton (nie przesadzając) dobre trzy minuty; gdyby jeszcze dłuższy, byłbym może dostał apopleksji,.. W rozciągłych tonach Sassarolli nie ma sobie równego. Ale uważałem, że te wszystkie msze w utworze swoim są stosowane do echa tego tylko kościoła; w innym miejscu nie zrobiłyby może takiego skutku. Często w nich wychodzą sola na flety i waltornie, które pod tym sklepieniem prześlicznie się rozlegają! Po obiedzie, mimo że często deszczyk przepadywał, byłem w jednym ogródku na drugiej stronie Elby, gdzie znowu zastałem wcale porządną orkiestrę, w której basiści i oboiści daleko lepsi byli od naszych; przekonałem się, że gdyby tu było dziesięć teatrów, każdy by mógł mieć orkiestrę wcale znośną. Stamtąd wstąpiłem do teatru na repetycją opery Rossiniego Cenerentola (Kopciuszek). Była to tylko próba przypomnicza, ale z całą orkiestrą, z akcją i z dekoracjami. Porządek drezdeńskiej orkiestry przy włoskich operach jest teraz taki:
Dnia 2, w środę, zjedliśmy obiad u p. Liwins w osiem osób, to jest trzech Anglików, jeden Amerykanin, dwóch Polaków (ja i Nakwaski), jeden Włoch (Morlacchi) i jeden Niemiec (Weber). Obiad był niezły i wina dobre. Po obiedzie poszliśmy wszyscy na teatr słuchać Rossiniego Kopciuszka. Skoro przybył król z całą familią, zaczęto uwerturę; orkiestra niewielka, ale szparka i baczna. Rolę Kopciuszka wykonała uczennica Polledry p. Zanetti, która debiutuje w tej operze. Głos jej jest kontra-altowy, równy, mocny i przyjemny, przy tym dość wprawny; sama jest młoda, ale niepiękna. P. Junk ujdzie z głosu i figury, ale p. Miksch, stara, brzydka i z małym talentem. Rolę barona Montefiascone śpiewał Benincasą,. wyśmienity buffo (o którym wspominałem przy psalmach i lamentacjach). Księcia Ramira śpiewał tenorzysta Gentili wcale dobrze, Dandiniego śpiewał basista (w rodzaju Szczujrowskiego) Zezi, również dobrze; w ogólności bardzo dobrze poszła cała opera. Ale śpiewacy tutejsi darmo chleba nie jedzą. W święto np. śpiewają mszą, nieszpory, psalmy, a wieczorem operę śpiewać muszą!… Przypadkiem dostałem krzesło przy owym p. Ogińskim kompozytorze pięknych i tak powszechnie znanych polonezów; i ja, i on cieszyliśmy się z naszego poznania się. Po operze p. Nakwaski wziął mię z sobą na kolacją. Aż mi się oczy wyiskrzyły, gdy przyniesiono jedne i drugą butelkę porteru, i dobrego; od wyjazdu z Warszawy aż dotąd nie miałem go w ustach; nigdzie tu nie ma porteru, tylko w tym jednym miejscu, i to rzadko kto o niego się zapyta… Po porterze spałem wyśmienicie.
Dnia 3, w czwartek, odwiedziłem letnie mieszkanie króla, o półtory mili od Drezna, we wsi Pilnitz. Jest to mieszkanie rozkoszy i zdrowia. Gdzie spojrzysz, znajdziesz rozmaitość: mało sztuki, wszędzie natura. Wyszliśmy ma wierzchołek jednej góry zwanej Borstberg, skąd ledwo nie całą Saksonią widzieć można. Stamtąd widziałem owę niedobytą fortecę Konigstein i tak zwaną Saksońską Szwajcarię. Góry nie są tak olbrzymie jak koło Krakowa, ale gustowniej porozrzucane. Gdyśmy się bawili tymi widokami, nagle powstało zimne wichrzysko i zaczął nas krupkami walić po gębie. Szczęściem, że miałem z sobą płaszcz i że to wkrótce przeszło, bo na dół był kawał drogi. Oglądałem też tamtejszy pałać królewski. Jest to budowla obszerna w guście japońskim, w miejscu starego zamku, który kilka lat temu jak się spalił. Strudzony, powróciwszy do domu zasnąłem twardo.
Dnia 4, w piątek, byliśmy z pułkownikiem Liwins na próbie koncertu, który daje młody człowiek nazwiskiem Benedict, uczeń Webera. Dziś pierwszy raz debiutuje z swoją kompozycją i graniem na fortepianie; zdaje się, że z niego lepszy będzie kompozytor jak fortepianista. Wieczorem słyszeliśmy egzekucją tego. Po koncercie napadł mię szczególniejszy atak tęsknoty: formalne spazmy. Może dlatego, że dzień był pochmurny i zimny.
Dnia 5, w sobotę. Zacząłem pisać długi list do mojej Zosiuli. W ciągu mego pobytu w Dreźnie przychodzili do mnie różni muzy – kusi: oboiści, kontrabasiści, fleciści, etc…, etc… dowiadując się, czyli by nie znaleźli dla siebie miejsca w orkiestrze warszawskiej i dziś było u mnie kilku. Około godz. 12 przyjechał do Drezna król bawarski, ojciec owej pięknej księżnej Amalii Augusty, żony księcia Jana. Przypatrzyłem mu się z bliska w teatrze, gdzie grano dawniejszą operę Cimarosy pt. Matrimonio segreto. Widziałem także w tej operze panią Sandrini; jest to osoba przyjemna, szczupła, niewysoka i mimo czterdziestu latek nieźle z teatru wygląda. Głosek jej już ucierpiał wiele; są to jednak piękne ruiny; ale aktorka z niej wcale dobra. Przypatrzywszy się dobrze tutejszej operze włoskiej mogę powiedzieć, że z naszą przy lepszym umieniu ról bylibyśmy może wyżej, wyjąwszy przyjemnego buffo p. Benincasa, który mi bardzo przypominał naszego nieboszczyka Żółkowskiego. Niemieckiej opery nie mogłem się doczekać, a ma być teraz niezłą pod kierunkiem p. Weber. Włoska opera ma w tych dniach nabyć jakąś młodą i piękną śpiewaczkę i nowego tenorzystę, wkrótce mających debiutować w operze Rossiniego pt. Riciardo , ale już na nich czekać nie mogę. I tak za długo tu siedziałem.
Dnia 6, w niedzielę. Skończyłem mój list do Zosi i oddałem go na pocztę. Byłem o godz. 10 u p. Weber, który obiecał mi napisać niektóre listy rekomendacyjne, po czym poszedłem do kaplicy na mszą. Siedziałem na chórze przypatrzyć się rozkładowi całej orkiestry; dyrygował Weber piękną mszą Schustera i dobrze szło. Poznałem się z pp. Sassarolli i Benincasa. Wstąpiłem też do p. Liwins, od którego wziąłem (na przypadek, gdybym miał być w Anglii), listy rekomendacyjne do Londynu; od p. Morlacchiego do Bolonii i Neapolu, a od p. Webera do znaczniejszych miast niemieckich.
Pożegnawszy się ze wszystkimi znajomymi opuściłem Drezno d. 7 w poniedziałek o godz. 10 z rana. Jechałem tak zwaną okazją (Gelegenheit). Ale to wlecze się powoli, do tego nie bardzo dobraną miałem kompanią, jakiś śmiały a niedowarzony kupczyk z swoją starą kuzyną i jedna nie bardzo już świeża panna. Kupczyk dogadzał we wszystkim starej kuzynie, a do panny się umizgał; ja tylko sam jeden nudziłem się, a na nieszczęście cały dzień deszcz padał, trzeba było kocz ze wszystkich stron pozamykać. Przenocowawszy w mieście Oschatz puściliśmy się dalej..
Lipsk