- promocja
Dzienniki wdzięczności - ebook
Dzienniki wdzięczności - ebook
Wędrówka po świecie wdzięczności – pełna ciepła, humoru i wnikliwości – zachęci cię do pozytywnego myślenia i rozpoczęcia najlepszego roku twojego życia.
Bestseller „New York Timesa”
Janice Kaplan, dziennikarka i była redaktorka pisma „Parade”, w sylwestrową noc obiecuje sobie, że od tej pory będzie odczuwać wdzięczność i dostrzegać pozytywną stronę wszystkiego, co przytrafia jej się w życiu. Uświadamia sobie, że zmiana nastawienia da jej moc kształtowania własnego samopoczucia, niezależnie od okoliczności.
Bazując na swoich doświadczeniach i szeroko zakrojonych badaniach, autorka zgłębia dobroczynny wpływ wdzięczności na każdy aspekt życia, w tym małżeństwo i przyjaźnie, finanse i ambicje zawodowe oraz zdrowie i sprawność fizyczną.
Kategoria: | Poradniki |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-966-7 |
Rozmiar pliku: | 895 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zważywszy na to, że zajęłam się nowym projektem i zaczęłam pisać o wdzięczności, tego wczesnego kwietniowego poranka powinnam się była obudzić pod bezchmurnym niebem, słuchając świergotu ptaków i zgromadzonych w salonie przyjaciół śpiewających _Przyjdź do nas, Panie_.
Ale niestety nie było tak dobrze.
Próbowałam jednak dostrzec w tym wszystkim promyk słońca.
Na początek moje stare volvo odmówiło posłuszeństwa i nie odpaliło, a kable rozruchowe do akumulatora na niewiele się zdały. Sytuację uratował sąsiad, który podwiózł mnie na stację kolejową odległą o dwadzieścia minut jazdy samochodem. Dotarłam do miasta, lało i wiało, a gdy szłam chodnikiem, pędzący autobus wjechał akurat w wielką kałużę i od stóp do głów ochlapał mnie błotem.
– Fuj! – wrzasnęłam, chociaż powinnam się posłużyć nieco barwniejszym językiem.
Kilku przechodniów zagęgało coś ze współczuciem, a ja zmierzałam na ważne spotkanie, wyglądając jak finalistka Tough Mudder, ekstremalnego biegu z przeszkodami. Mój ulubiony sklep z ubraniami J.Crew był na szczęście kilka przecznic dalej, więc popędziłam tam co sił, kupiłam spódnicę z nadrukiem i przebrałam się w przymierzalni.
Dotarłam na miejsce punktualnie. Dyrektor, z którym się spotkałam, miał sztuczną opaleniznę i tonę lakieru na głowie. Przez całą rozmowę pisał SMS-y i raczył na mnie spojrzeć dopiero pod koniec spotkania.
– Hej, wyglądasz seksownie w tej spódnicy – powiedział.
Ponieważ przyszłam do niego, żeby zareklamować swój projekt, a nie na randkę z potencjalnym partnerem z serwisu Match.com, powinnam wpaść w furię. Ale zamiast tego tylko się roześmiałam i pomyślałam sobie, że przynajmniej uniknę współpracy z facetem, który wydaje na produkty do pielęgnacji włosów więcej niż ja.
Potem wybrałam się na kawę z moją najlepszą przyjaciółką Susan, którą poznałam na obozie letnim, gdy miałam osiem lat. Susan jest niezwykle lojalna, zażarcie krytyczna i bezlitośnie szczera.
– Pewnie jesteś przygnębiona – stwierdziła, gdy w skrócie opisałam jej swój dzień.
– Nieszczególnie. Próbuję myśleć pozytywnie.
– Jak możesz zachowywać pogodę ducha, gdy wysiadł ci samochód?
Wzięłam głęboki oddech. A jednak mogłam.
– Samochód ma już czternaście lat i sto pięćdziesiąt tysięcy mil na liczniku. Nie spodziewałam się, że tak długo pociągnie. Najważniejsze, że mam miłego sąsiada, który zaoferował pomoc.
– Pewnie, to akurat było dobre – przyznała Susan. – A co z tym, że zmokłaś i ochlapał cię autobus?
– Spójrz na zabawną stronę tej sytuacji. Ten dureń dyrektor pochwalił moją spódnicę. A poza tym uważam się za szczęściarę, bo mogłam sobie kupić nowe ubranie, nie musząc napadać na bank.
Susan wrzuciła do kawy dwa słodziki i z furią zamieszała. Przez lata wysłuchiwała moich biadoleń na temat braku pieniędzy, więc moja wdzięczność za to, co mam, stanowiła zaskakującą odmianę.
– Jestem twoją najlepszą przyjaciółką. Możesz psioczyć i narzekać, ile tylko chcesz.
– Nie mam ochoty narzekać – powiedziałam, zadziwiając samą siebie nie mniej niż ją. – Nie jestem w stanie zmienić tego, co się stało, ale za to mogę zmienić sposób myślenia i to sprawia mi wielką przyjemność.
Susan upiła duży łyk kawy. Moja przyjaciółka jest niezwykle ambitna, energiczna, ciężko pracuje i dużo od siebie wymaga. Chociaż odnosi ogromne sukcesy zawodowe, często jest zestresowana, przytłoczona, a czasem nawet wpada w depresję. Podobnie jak my wszyscy jest tak bardzo skupiona na tym, czego chce, że zapomina cieszyć się tym, co ma. Martwiłam się, że mój dobry nastrój może ją rozdrażnić. Ale Susan tylko podniosła brwi.
– Jeśli to jest właśnie ta cała wdzięczność, nad którą teraz pracujesz, to myślę, że może mi się przydać. Co mam robić?
Nadszedł czas, bym podzieliła się z nią swoim sekretem. Na serwetce napisałam nagłówek: „Trzy rzeczy, za które jestem dzisiaj wdzięczna”. Potem przesunęłam serwetkę w stronę Susan i podałam jej długopis.
– Wymień je.
Susan przez dłuższą chwilę wpatrywała się w serwetkę, a potem ją wzięła, przekreśliła „trzy rzeczy” i zamieniła na „jedną rzecz”.
– A więc zacznijmy od czegoś prostego – powiedziałam.
Zrobiłam to samo kilka miesięcy temu, zatem wiedziałam, że zapisanie dziennie jednej rzeczy, za którą odczuwamy wdzięczność, może zmienić nasze nastawienie do wszystkiego. Piękny zachód słońca. Uścisk przyjaciela. Pierwszy zwiastun wiosny.
Tylko jedna rzecz.
_Któż nie potrafiłby jej wskazać?_ROZDZIAŁ 1
Nie chcę być niewdzięcznicą
Jestem wdzięczna za to, że rozpoczynam nowy rok z pozytywnym nastawieniem.
Cieszę się, bo dowiedziałam się, że wdzięczność może zmniejszyć stres, poprawić jakość snu i uczynić mnie szczęśliwszą.
Jestem szczęściarą, bo mam swój specjalny dziennik, w którym będę zapisywać tylko pozytywne i dobre myśli.
Moje pragnienie życia z wdzięcznością pojawiło się w sylwestra kilka minut przed północą, kiedy stałam na przyjęciu ze sztucznym uśmiechem przyklejonym do twarzy i ściskałam kurczowo kieliszek szampana. Wiedziałam, że powinnam liczyć dobrodziejstwa, których doznałam, ale zamiast nich liczyłam tylko minuty pozostałe do wyjścia. Stopy mnie bolały w wyjątkowo wysokich szpilkach, a w głowie pulsowało od głośnej muzyki, która ryczała przez całą noc. Byłam ubrana w trochę zbyt ciasną małą czarną i nie mogłam się doczekać, kiedy wreszcie się pozbędę majtek wyszczuplających.
Z telewizora stojącego w kącie dobiegały dźwięki programu sylwestrowego _New Year’s Rockin’ Eve_, więc widziałam ludzi hulających w Kalifornii, wiwatujących w Waszyngtonie i rozkrzyczanych w Bostonie. Zastanawiałam się, czy wszyscy w tym kraju bawią się lepiej ode mnie. A może po prostu lepiej udają.
W Nowym Jorku na Times Square zgromadził się jakiś milion imprezowiczów i wydał z piersi potężny ryk, gdy kula zaczęła opadać. Ponieważ na dworze było prawie minus siedem stopni, a oni przez cały dzień stali ściśnięci jak sardynki w puszce bez dostępu do toalety, zrozumiałam, dlaczego tak żarliwie wyczekują północy. Dźwięk dzwonków obwieszczających nadejście Nowego Roku na pewno zostanie tu powitany z wielką ulgą i to z różnych powodów.
Kula opadła, lampki ledowe oznajmiły nową datę, a towarzyszyły im dźwięki klaksonów samochodów i opadające confetti.
_Szczęśliwego Nowego Roku!_
Ron, mój mąż, obdarzył mnie krótkim, namiętnym pocałunkiem, a potem stuknęliśmy się kieliszkami.
Teraz, kiedy oczekiwanie dobiegło końca, nikt tak naprawdę nie wiedział, co dalej. Telewizja odtwarzała kadry przedstawiające opadającą kulę, jakby było to co najmniej lądowanie na Księżycu albo finały Super Bowl. Stałam przy barze i obserwowałam kobietę, która nalewała sobie kolejny kieliszek szampana. Miała rozmazany makijaż, a po jej policzkach spływały łzy.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
– Nie – odpowiedziała. – Nienawidzę sylwestra. Po co udawać, że wszystko się zmieni tylko dlatego, że opadła kula? Północ nie sprawi, że zgubię kryształowy pantofelek, żeby potem zamienić się w księżniczkę.
Postanowiłam nie wdawać się w dyskusję o losach Kopciuszka o północy (kiedy to gubi pantofelek i przestaje być księżniczką) i szybko się oddaliłam. Ale pytanie tej kobiety unosiło się w powietrzu. Co może się zmienić w sylwestrową noc? Celebrujemy ją, mając wielkie nadzieje i szalone oczekiwania – być może dlatego wielu z nas czuje się tak niekomfortowo. (Majtki wyszczuplające w tej sytuacji również nie pomagają). Kobieta miała jednak rację, że życie nie poprawi się tylko dlatego, że zmieniła się data w kalendarzu.
Obiektywnie rzecz biorąc, wiedziałam, że moje życie jest dobre – miałam dwóch wspaniałych synów i przystojnego męża, interesującą pracę oraz przyjaciół. Ale podobnie jak wielu ludzi często skupiałam się na negatywnych aspektach życia, zamiast cieszyć się jego przyjemnościami. Ostatnie dwanaście miesięcy były wręcz doskonałe, ale z drugiej strony nie wydarzyło się nic na tyle ekscytującego, abym nabrała ochoty, by włożyć śmieszny kapelusik i tańczyć na ulicy. Próbowałam wyobrazić sobie siebie dokładnie za rok. Co mogłoby uczynić mnie szczęśliwszą, gdy następnym razem opadnie noworoczna kula? Mogłabym na przykład wygrać na loterii, przeprowadzić się na Hawaje albo napisać bestseller. Ale czy to faktycznie zadziała? Już niemal słyszałam, jak narzekam, że musiałam zapłacić ogromny podatek od wygranej, że słońce na Maui zbyt mocno grzeje i że szósta pozycja mojej książki w rankingu „New York Timesa” to za mało.
Jeśli nadchodzący rok będzie podobny do innych, to wydarzą się w nim zarówno dobre rzeczy, jak i te mniej pozytywne. Ostatnio nadzorowałam duży ogólnokrajowy sondaż na temat wdzięczności i występowałam w programie telewizyjnym _Today_, by o nim opowiedzieć. Sondaż skłonił mnie do myślenia, więc zaczęłam prowadzić badania na temat postaw pozytywnych. Wiedziałam zatem, że moje odczucia w stosunku do nadchodzących dwunastu miesięcy będą miały prawdopodobnie mniej wspólnego z tym, co się wydarzy, a więcej z moim nastrojem i nastawieniem do tego, co przyniesie kolejny dzień. To nie okoliczności miały znaczenie, ale to, jak na nie zareaguję. Mogłam pasywnie czekać na jakieś cudowne wydarzenia, a i tak na pewno dopatrzyłabym się w nich czegoś złego. Albo mogłam akceptować to, co mnie spotyka, i spróbować trochę bardziej to doceniać.
Poszłam po płaszcz i zobaczyłam, że „kobieta, która nie była Kopciuszkiem”, też się ubiera.
– Mam nadzieję, że ten rok będzie dla pani szczęśliwy – powiedziałam.
– Nie będzie – odparła.
– Może mogłaby pani uczynić go lepszym. A tak przy okazji, naprawdę piękny płaszcz – dodałam, gdy wkładała brązowy kożuszek.
– Jest stary. Chciałabym kupić sobie nowy. Pani płaszcz jest ładniejszy.
Mogłam zacząć udowadniać, że mój jest równie stary i na dodatek ma plamę na rękawie, ale się powstrzymałam. Czyż właśnie nie postanowiłam czegoś na temat pozytywnego nastroju i nastawienia? Płaszcz stał się nagle symbolem całego mojego życia – jeśli taki właśnie był, powinnam być za niego wdzięczna. Nie zamierzałam przecież być niewdzięcznicą.
– Jest ciepły i wygodny – powiedziałam, wkładając ręce do kieszeni. Oj, natrafiłam palcem na dziurę. Ale żadne dziury, plamy ani postrzępione rąbki nie były już w stanie mnie powstrzymać. Skoro zaplanowałam, że pierwszego stycznia za rok będę szczęśliwsza, musiałam zacząć pracować nad swoją postawą już teraz.
Następnego dnia obudziłam się wcześniej, niż zamierzałam. Łagodne światło zimowego poranka przesączało się przez plisowane rolety w oknie naszego apartamentu w centrum Manhattanu. Po latach mieszkania na przedmieściach niedawno przeprowadziliśmy się do miasta i uwielbiałam te ogromne, szerokie okna z widokiem na rzekę. (Moi dorośli synowie żartowali, że znaleźliśmy jedyną część miasta, która wygląda jak przedmieście). W prognozie pogody zapowiadano nadchodzącą zamieć śnieżną, a już i tak było śnieżnie i mroźnie. Ale powstrzymałam się od narzekania i zaczęłam się cieszyć słabymi promieniami słońca przebijającymi się przez stalowoszare chmury.
Usłyszałam brzęk naczyń, szybko włożyłam dżinsy i T-shirt i popędziłam do kuchni, gdzie Ron przygotowywał śniadanie. Tego ranka byliśmy tylko we dwoje, ale ilość produktów rozłożonych na blacie wystarczyłaby, żeby nakarmić całą ekipę epickiego filmu Jamesa Camerona. Pocałowałam lekko męża i przywitałam się z nim.
– Myślisz, że jestem niewdzięczna? – zapytałam.
– Nie musisz być wdzięczna za francuskie tosty – odpowiedział, przewracając ten, który właśnie bulgotał. – Lubię je przyrządzać.
– Mam na myśli coś ważniejszego niż śniadanie. Sądzisz, że doceniam… życie?
– Och, życie. – Ron spojrzał na patelnię, jakby chciał, żeby wysmażyła mu odrobinę jakiejś prostej mądrości. – Chyba nie doceniasz tego, co masz, tak bardzo jak powinnaś. Przywiązujesz większą wagę do tego, co złe, niż do tego, co dobre.
– Zamierzam od teraz być bardziej wdzięczna – oznajmiłam. – To mój plan na ten rok. Myślę, że dzięki temu będę szczęśliwsza. A może nawet oboje będziemy szczęśliwsi.
– Warto spróbować – odparł Ron.
I o to chodziło. Decyzja podjęta, teraz zobaczymy, co będzie dalej.
Ron odłożył szpatułkę i odrobina gorącego tłuszczu skapnęła na blat. Zaczęłam coś mówić, ale szybko ugryzłam się w język. Jeśli miałam zamiar więcej doceniać, niż narzekać, lepiej, żebym zignorowała tę małą kałużę masła gromadzącą się na granicie i skupiła się na przyjemnym zapachu cynamonu i wanilii, który unosił się w kuchni. Zamknęłam oczy i przypomniałam sobie, jaka jestem szczęśliwa, mając męża, który wstał wcześnie, żeby rozbić jajka, namoczyć w nich chleb, a potem go usmażyć. I lepiej zachowam dla siebie fakt, że wolałabym zwykłą owsiankę. Po południu poszłam do sklepu i gdy pchałam wózek, rozległy się dźwięki znanej piosenki Joni Mitchell _Big Yellow Taxi_. Zaczęłam nucić smutne słowa o tym, że często nie wiemy, co mamy, dopóki tego nie stracimy. Muzyka, którą słyszymy przy lodówkach z mrożonkami, zazwyczaj nie odmienia życia, ale tym razem potraktowałam ją jako znak, że obrałam właściwy kurs. Wielu muzyków – od Boba Dylana po Counting Crows – nagrało piosenkę Joni Mitchell, ponieważ jej przesłanie w każdym stylu muzycznym trafia do odbiorców. Zbyt często zdarza się, że masz tuż przed sobą coś naprawdę wspaniałego, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy, dopóki ukochana osoba nie odejdzie, chwila nie przeminie, a kwiaty nie zwiędną.
Stojąc w sklepie z pojemnikiem czekoladowych lodów Häagen-Dazs, obiecałam sobie uroczyście, że nie będę czekać, by potem opłakiwać to, co straciłam. Będę doceniać to, co mam. Postanowiłam, że spędzę ten rok, dostrzegając wyłącznie promienie słońca zamiast chmur.
Kiedy wróciłam do domu, zaczęłam planować rok życia z wdzięcznością. Byłam dziennikarką, więc natychmiast pomyślałam o wdzięczności jako o projekcie, który należy przeanalizować i zbadać. Postanowiłam, że co miesiąc będę się skupiać na innej sferze życia – czy to na małżeństwie, rodzinie, przyjaciołach, czy pracy – i zostanę swoim własnym socjologiem. Chciałam sprawdzić, co się stanie, kiedy wykształcę w sobie postawę wdzięczności. Zamiast robić to od niechcenia, całkowicie poświęcę się zbieraniu informacji, raportowaniu i gromadzeniu tego, co uda mi się znaleźć. Na każdym kroku będę się posiłkować radami ekspertów oraz dziełami filozofów, książkami psychologów i teologów. Cyceron ujął to znakomicie: „Wdzięczność nie jest tylko największą cnotą, jest matką wszystkich cnót”. Jeśli to prawda, czy mój plan na ten rok sprawi, że stanę się uczciwsza, odważniejsza i hojniejsza?
Kiedy zaczęłam opowiadać o swoim projekcie doceniania życia, ludzie znacząco kiwali głowami. Twierdzili nawet, że oni również chcą być bardziej wdzięczni za to, co mają, i patrzeć na życie z lepszej perspektywy. Miałam jednak przeczucie, że za bardzo się nie postarają.
– Twoje życie na pewno jest wspaniałe, ale czy czułeś wdzięczność, gdy w zeszły wtorek wychodziłeś wieczorem z biura? – zapytałam kilka osób.
Wszyscy śmiali się z zakłopotaniem, a jedna z pań zapytała nawet, skąd wiem o zeszłym wtorku. Chociaż nie jestem jasnowidzem, wiedziałam, że zapytałaby o to samo, gdybym wspomniała o zeszłym poniedziałku. Kiedy myślimy w szerszej perspektywie, jesteśmy w stanie odczuwać wdzięczność, ale na co dzień bywa inaczej: denerwuje nas klient, szef jest nieuprzejmy, a w szkole naszych dzieci pojawiła się wszawica, więc gubimy się w irytujących szczegółach.
Rozumiałam ten konflikt, ponieważ ostatnio przeprowadziłam badania (finansowane przez Fundację Templetona) i odkryłam, że większość z nas zmaga się z ogromnym deficytem wdzięczności. Wiemy, że powinniśmy być wdzięczni, ale coś nas przed tym powstrzymuje. Z analizy wynika, iż 94 procent Amerykanów uważa, że ludzie, którzy są wdzięczni, są też bardziej spełnieni i prowadzą bogatsze życie. Jednak _mniej niż połowa_ badanych oświadczyła, że regularnie okazuje wdzięczność.
Nie trzeba być geniuszem matematycznym, by zrozumieć, że te liczby w żaden sposób do siebie nie pasują. Wiemy, że istnieje coś, dzięki czemu poczujemy się bardziej spełnieni, ale nawet nie zdobywamy się na wysiłek, by spróbować? To tak, jakby pośrodku pola leżał magiczny kamień szczęścia, a połowa z nas w ogóle nie zadałaby sobie trudu, by podejść i go podnieść. Ja byłam jedną z osób, które biegają po tym polu i nawet nie zbliżają się do magicznego kamienia. A przecież wiedziałam, że on tam jest. Ciągle o nim myślałam. Ale zawsze coś stawało mi na drodze.
I prawdopodobnie nigdy nie skupiłabym się na wdzięczności, gdyby Barnaby Marsh, dyrektor Fundacji Templetona, kilka lat temu nie poruszył ze mną tego tematu. Poznaliśmy się przypadkiem, siedząc obok siebie na przyjęciu charytatywnym, a kilka miesięcy później zaprosił mnie na bardzo elegancką popołudniową herbatkę, aby przedyskutować niektóre z Wielkich Idei finansowanych przez fundację. Niedawno zwolniłam się z redakcji pewnego popularnego czasopisma i czułam, że jestem nieco w kontrze do świata. Gdy Barnaby Marsh wspomniał o Wdzięczności (przez duże W), spojrzałam na niego znad miętowej herbaty. Odczuwanie wdzięczności wydało mi się doskonałym pomysłem – miłym zastępstwem dla gniewu, frustracji, wzburzenia i urazy. Powiedziałam, że chcę się dowiedzieć czegoś więcej, i zaproponowałam mu przeprowadzenie badań. Pod koniec podwieczorku miałam już całkowicie inne nastawienie (i byłam wdzięczna za kanapki z ogórkiem).
Gdy rzuciłam się w wir badań i poszukiwań, szybko uświadomiłam sobie, że wdzięczność nie jest tym samym co szczęście, gdyż ma o wiele głębszy wydźwięk. Większość z nas cieszy się, gdy zdarza się coś miłego – przyjaciel przysłał kwiaty albo spędziliśmy miłe popołudnie w parku. Ale te chwile są kruche i ulotne, więc co się dzieje, gdy przemijają? Wdzięczność nie zależy od konkretnych wydarzeń, jest długotrwała i odporna na zmiany oraz przeciwności losu. Wymaga aktywnego zaangażowania emocjonalnego – nie można być pasywnie wdzięcznym, trzeba czuć, doświadczać emocji. Dlatego właśnie wdzięczność buduje wewnętrzne bogactwo, które utrzymuje się zarówno w trudnych chwilach, jak i w tych przyjemnych.
Przez wiele lat rozwijałam swoją karierę w trzech kierunkach: pracowałam w telewizji, czasopismach i pisałam książki. Byłam producentką programów w telewizji kablowej i autorką kilku popularnych audycji, redaktorką naczelną „Parade” (pisma, które w tamtym czasie miało w Stanach Zjednoczonych największy nakład) i napisałam kilkanaście powieści (niektóre stały się bestsellerami). W teorii była to świetna kariera, lecz nie sprawiła, że się zatrzymałam i powiedziałam sobie: _dość, dotarłam do celu_! W sukcesach w pracy chodzi o to, że ciągle idziesz do przodu. Gdy osiągniesz jeden cel, pojawia się następny. Wdzięczność wymaga zupełnie innego podejścia – delektujesz się chwilą i nie martwisz o następny krok.
Rozkoszowanie się tym, co masz, nigdy nie jest proste. Łatwo jest za to patrzeć na innych ludzi i myśleć, jacy są szczęśliwi i jak wspaniale byłoby mieć takie życie i sukcesy jak oni. Ale to, co wszyscy czujemy w środku, rzadko jest tym, co widać na zewnątrz.
Do niedawna o wdzięczności rozprawiali wyłącznie filozofowie, bo dla psychologów nie była ona godna uwagi. Ale w ciągu kilkunastu ostatnich lat naukowcy zajęli się tym tematem i poczynili poważne badania. Ich wyniki są zdumiewające. Kolejne analizy konsekwentnie łączyły wyższy poziom szczęścia z niższym poziomem depresji i stresu. Autorzy artykułu opublikowanego w „Journal of Social and Clinical Psychology”, którzy przeanalizowali całą literaturę w tej dziedzinie, wysnuli wniosek, że wdzięczność może mieć ścisły związek ze zdrowiem psychicznym i poczuciem szczęścia w zakresie przebadanych cech charakteru. Konkluzja: „Około 18,5 procent indywidualnych różnic w odczuwaniu szczęścia można prognozować na podstawie stopnia wdzięczności odczuwanej przez danego człowieka”.
I to mnie zatrzymało. Osiemnaście i pół procent więcej szczęścia to naprawdę dużo.
Oszacowałam swoje szczęście na 76 procent, a więc jeśli będę wdzięczna, mój wynik przekroczy 90 procent, a to już wspaniałe osiągnięcie.
Co miało do tego doprowadzić? Jednym z odkryć, których dokonałam podczas moich badań, był dziennik wdzięczności. Badacze stwierdzili, że ludzie, którzy wieczorem (może to być tylko kilka razy w tygodniu) zapisują trzy rzeczy, za które są wdzięczni, poprawiają sobie samopoczucie i obniżają ryzyko depresji. Prowadzenie dziennika wdzięczności może nawet znacząco poprawić jakość snu.
Doktor Robert Emmons z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, jeden z psychologów prowadzących te badania, dość wcześnie zajął się tym tematem i szybko stał się światowym ekspertem w dziedzinie wdzięczności (kiedyś niezbyt wielu naukowców zajmowało się tym zagadnieniem). Odkrył między innymi, iż nie potrzebujemy pozytywnych zdarzeń, by odczuwać wdzięczność. Wdzięczni ludzie potrafią _przeramować_ to, co im się przydarza. „Nie koncentrują się na tym, czego im brakuje; pamiętają o tym, by widzieć dobro w tym, co mają”, powiedział.
Przeramowanie przybiera różne formy. Ostatnio spędziłam dzień z Michelle Pfeiffer, aktorką, zdobywczynią Złotego Globu, która przez całą swoją karierę słynęła z oszałamiającej urody. (Pamiętacie ją w czarnym, błyszczącym kostiumie Kobiety-Kota?) Ponieważ pisałam o niej artykuł dla czasopisma kobiecego, ośmieliłam się zapytać, jak sobie radzi ze starzeniem się. Przyznała – w wieku pięćdziesięciu kilku lat nadal niezwykle piękna (natychmiast bym się z nią zamieniła) – że łatwo jej się tęskni za czasami, kiedy miała nieskazitelną skórę i doskonałe, jędrne ciało. Obejrzałyśmy jej zdjęcie w wieku dwudziestu pięciu lat, gdy grała razem z Alem Pacino w przeboju filmowym _Człowiek z blizną_.
– Moje piersi były wtedy bardzo sterczące, prawda? – powiedziała, uśmiechając się cierpko do swojego zdjęcia w wydekoltowanej sukience.
Ale nie patrzyła na młodszą wersję siebie z zazdrością. Pamiętała, że w każdym momencie kręcenia tego filmu była przerażona i niepewna, a teraz jest zadowolona, bo wierzy w siebie. Różne chwile w życiu przynoszą rozmaite powody do wdzięczności. A cieszenie się tym, co mamy, w czasie rzeczywistym jest prawdziwym darem.
– Jestem teraz szczęśliwą żoną. Mam wspaniałą rodzinę i kilkoro naprawdę bliskich przyjaciół. Kocham swoją pracę i jestem dzięki niej bardzo szczęśliwa. Wstaję codziennie rano, mając cel w życiu. I staram się unikać luster – dodała z uśmiechem.
To było jej cudowne i instynktowne przeramowanie – zapał, by koncentrować się na pozytywnych aspektach starzenia się. Przyszło mi do głowy, że tak jak Michelle Pfeiffer mogę unikać patrzenia na życiowe zmarszczki, koncentrując się na radościach.
Dostrzeganie dobra zarówno w małych wydarzeniach, jak i w tych wielkich może być prawdziwym wyzwaniem, gdyż ogólna zasada głosi, że wydarzenia negatywne usuwają w cień te pozytywne. Jeśli w ciągu dnia przydarzy się nam dziesięć wspaniałych rzeczy i jedna okropna, większość z nas opowie małżonkowi przy kolacji o tej okropnej. Psycholog Daniel Kahneman, zdobywca Nagrody Nobla, twierdzi, że rozpamiętywanie tego, co poszło źle, ma sens ewolucyjny. Nasi przodkowie przetrwali dzięki temu, że pamiętali, które jagody są trujące, i przekazywali tę wiadomość swoim pobratymcom. Opisywanie smacznych i nietrujących jagód nie przynosiło zbyt wiele dobrego. Współcześnie po prostu uaktualniliśmy to podejście, czego potwierdzeniem są na przykład rodzice, którzy narzekają na jedną trójkę na świadectwie dziecka, ledwo zauważając cztery szóstki.
Wielu naukowców przyczyniło się do rozpowszechnienia teorii, iż „złe jest silniejsze niż dobre”, dzięki często zbyt sugestywnym objaśnieniom. Psycholog Paul Rozin zauważył, że jeden karaluch może całkowicie zepsuć nasz apetyt na miseczkę wiśni, ale jedna wiśnia w żaden sposób nie wpłynie na atrakcyjność miski karaluchów. Portale społecznościowe bardzo wyraźnie pokazują moc jednego negatywnego komentarza. Zajrzyj do aplikacji Yelp, w której znajdują się recenzje restauracji (i nie tylko), i zdecyduj, czy zjesz lunch w nowym barze – wszyscy wychwalają naleśniki, ale jeden facet rozchorował się po zepsutym jajku (a przynajmniej tak twierdzi). Albo czy spędzisz noc w hotelu, jeśli jeden recenzent narzeka, że utknął w pokoju z brudną ubikacją i cieknącą wanną, chociaż innym spodobały się wygodne łóżko i widok na ocean?
Niektórzy psychologowie uważają, że potrzeba czterech pozytywnych wydarzeń, by zrównoważyć jedno negatywne, inni sądzą, że aż pięć. Rzeczywista proporcja prawdopodobnie zależy od cech indywidualnych i od siły negatywnych komentarzy. Nigdy jednak nie spotkałam nikogo, kto by twierdził, że mniej niż trzy pozytywne wydarzenia wynagrodzą jedno negatywne (warto o tym pamiętać podczas rozmowy ze współmałżonkiem).
To wszystko prowadzi nas z powrotem do dziennika wdzięczności, który okazuje się antidotum dla mózgu w naturalny sposób skupiającego się na niejadalnych jagodach i paskudnych karaluchach. Jeśli pod koniec dnia (i to dosłownie) pomyślisz o tym, co sprawia, że czujesz wdzięczność, skłoni cię to do skupienia się na wygodnym łóżku i smacznym owocu – na wiśni, a nie na karaluchu. Spodobał mi się ten pomysł i dzięki temu przekonałam się, na czym polega przeramowanie wydarzeń dnia. Ale nie przyszło mi to naturalnie.
Od zawsze prowadzę dzienniki, odkąd nauczyłam się posługiwać piórem, i ogólnie zapisuję w nich wszystko, co mnie denerwuje, złości i wkurza. Nadal mam pamiętniki ze szkoły podstawowej – oprawione w sztuczną skórę, z małym zameczkiem i napisem „Nie zaglądać” na okładce. Później zamieniłam je na zakupione w drogerii notatniki z liniowanymi kartkami i okładkami z tektury i w nich zapisywałam swoje bolączki. Kilka lat temu znalazłam z tuzin tych pamiętników upchniętych gdzieś w szafie. Prawdziwa skarbnica wspomnień! Natychmiast zaczęłam je przeglądać, ale zamiast radosnych wspomnień z młodości ze zdumieniem czytałam kolejne strony narzekań i egocentrycznej rozpaczy. Wydarzenia, które wywoływały u mnie złość lub rozżalenie, zdominowały wszystko inne. Gdzie były wszystkie cudowne doświadczenia z tamtych lat? Przeżyłam wiele wesołych chwil – naprawdę! – ale nie zadałam sobie trudu, by o nich napisać.
Gdy czytałam swoje dzienniki, przeraziła mnie myśl, że ktoś inny też mógłby to zrobić. Nie chciałam, żeby mąż albo synowie je znaleźli i pomyśleli, że takie było moje życie. Do licha, _sama_ nie chciałam myśleć, że takie było moje życie. Nie chodziło o to, że zaplanowałam, by w taki sposób opisać swoją historię – po prostu źle się do tego zabrałam. Wrzuciłam więc wszystkie przepełnione lamentami i zrzędzeniem dzienniki do wielkiego worka na śmieci i wysłałam na wysypisko, by tam się rozłożyły i by już nikt ich nigdy nie ujrzał. (Przynajmniej taką miałam nadzieję. A może powinnam była je spalić?)
Dziennik wdzięczności musi mieć inne wibracje i nigdy nie powinien kończyć na przysłowiowym (albo prawdziwym) wysypisku historii. A jeśli doktor Emmons i jego koledzy mieli rację, powinien w prosty sposób poprawić moje życie. Spodobał mi się ten pomysł, ale ponieważ byłam dziennikarką, prowadzenie dziennika wdzięczności wydało mi się odrobinę grząskie, niepewne. Notes pełen słów wdzięczności za oszałamiające zachody słońca i cudowny zapach świeżo zmielonej kawy będzie się kojarzył z powieścią Nicholasa Sparksa (nie, żeby z jego powieściami było coś nie tak…).
Zadzwoniłam do mojej przyjaciółki Shany, która emanuje niespożytą energią – dla zabawy prowadzi kursy zumby – jest pozytywna, optymistycznie nastawiona i z pewnością nie „grząska”. Ma trzydzieści pięć lat, jest utalentowaną bizneswoman i doświadczoną przedsiębiorczynią. A najważniejsze, że od lat prowadzi dziennik wdzięczności.
– Bardzo się cieszę, że zamierzasz to robić. Wdzięczność to teraz moja specjalność! – powiedziała, gdy zdradziłam jej swoje plany.
Shana i jej mąż mieszkają w nowym domu w New Hampshire, ale przyjaciółka miała jakieś sprawy do załatwienia na Manhattanie, więc umówiłyśmy się w restauracji w pobliżu dworca Grand Central. Shana zjawiła się wesoła jak zawsze i kiedy już omówiłyśmy ważne tematy (kafelki do jej łazienki), z zapałem opowiedziała mi o swoim dzienniku wdzięczności. Każdego wieczoru zapisywała jedną rzecz, za którą była wdzięczna. Tylko jedną! Nieważne, jak bardzo była zmęczona czy zajęta, zawsze zdołała skreślić kilka linijek. I odkryła, iż świadomość, że wieczorem musi coś zapisać, zmienia perspektywę całego dnia.
Kiedy rozmawiałyśmy, sięgnęła po jedną z przekąsek – wiejski chleb z miodem pomarańczowym, figami i odrobiną śmietany – i z zachwytem ugryzła spory kęs.
– Mniam! To jest dobry przykład – stwierdziła, zlizując miód z warg. – To jest takie pyszne, że chyba znajdzie się w moim dzienniku. Chociaż dzisiaj prawdopodobnie napiszę o spotkaniu z tobą.
– Nie jestem w stanie konkurować z _montadito_ – powiedziałam ze śmiechem, ale dobrze rozumiałam, o co jej chodzi.
Koncentrując się na powodach do wdzięczności, Shana patrzyła na wszystko z innej perspektywy. Wypatrywanie problemów i niebezpieczeństw to nasza naturalna, ewolucyjna skłonność, lecz Shana skierowała swoje instynkty na inny tor. Była wyczulona na to, co może umilić jej dzień. Jeśli nie mogła znaleźć czegoś takiego – to również się zdarza – szukała sposobu, by go przeramować.
– Mogę mieć trudny okres w życiu i odczuwać wdzięczność bez powodu – przyznała. – Wtedy będę się cieszyć, że nie padało zbyt mocno albo że mam dwie nogi. Prawdę mówiąc, kiedyś tak było. Byłam zadowolona, że mam dwie nogi.
Opowiedziałam Shanie o pamiętnikach, które wyrzuciłam, a ona energicznie pokiwała głową. Również wylewała żale w dzienniku, robiąc dramatyczne wpisy o tym, że dźwiga na barkach cały świat.
– Wiesz, _szare niebo nade mną jest odbiciem mroku mojej duszy_ – powiedziała i obie roześmiałyśmy się porozumiewawczo.
Czy dzienniki wdzięczności Shany były mniej czy bardziej realistycznym obrazem życia niż te ponure, które ja pisałam?
Kiedy zadałam to pytanie, Shana uśmiechnęła się i odpowiedziała słynnym cytatem z _Hamleta_: „W rzeczy samej, nic nie jest złem ani dobrem samo przez się, tylko myśl nasza czyni to i owo takim”¹.
Nie musiałam być znawczynią Szekspira, by podążyć tym tokiem rozumowania. Kiedy melancholijny książę w drugim akcie spotyka się ze swoimi starymi kumplami, Rosencrantzem i Guildensternem, i mówi im, że Dania jest więzieniem, obaj są nieco zaskoczeni, gdyż w ich mniemaniu pałac sprawia cholernie dobre wrażenie. Hamlet lekko wzrusza ramionami (przynajmniej robił to Jude Law, gdy oglądałam go na Broadwayu) i zwraca uwagę, że dobro i zło zależą wyłącznie od naszej percepcji. Królowie giną, pojawiają się duchy, matka ponownie wychodzi za mąż, ale tym, co te wydarzenia czyni bolesnymi bądź wręcz przeciwnie, jest nasze postrzeganie. Gdyby ktoś doradził Hamletowi prowadzenie dziennika wdzięczności, może skoncentrowałby się na tym, jaki jest szczęśliwy, będąc księciem i mając piękną dziewczynę Ofelię. To naprawdę nie było aż takie złe życie!
Z jakiegoś powodu bardziej ufamy niedoli niż szczęściu. Jesteśmy zafascynowani, widząc, jak Hamlet miota się rozpaczliwie po scenie i próbuje zdecydować, czy warto żyć. „Być albo nie być” – ta kwestia wydaje się bardziej przemożna niż „Rety, jestem szczęśliwym facetem”.
Jednak to, co sprawia, że podoba nam się sztuka teatralna, niekoniecznie jest poetycką podstawą szczęśliwego życia.
– W porządku. Zatem zaczynam prowadzić dziennik wdzięczności – powiedziałam. – Jakieś sugestie?
– Kup ładny – odpowiedziała Shana, gdy ściskałyśmy się na pożegnanie.
Kilka dni później byłam w naszym wiejskim domu w północno-zachodniej, rolniczej części Connecticut i wybrałam się do pobliskiego miasteczka w poszukiwaniu czegoś, co odwróci moją uwagę od gwałtownej zimowej pogody. Wolałabym być na Karaibach, ale postanowiłam, że docenię piękno śniegu iskrzącego się na polach. Krajobraz urozmaicały czerwone domy, a wszystko wyglądało jak na obrazie. Pojechałam do galerii sztuki, którą bardzo lubiłam, i wstąpiłam do mojego ukochanego sklepu, który sprzedaje herbatę, imbryki oraz rozmaitości na kreatywne prezenty. Rozglądając się, zauważyłam w pobliżu kasy kolorowe pamiętniki.
Pomyślałam o radzie Shany. W domu miałam mnóstwo notatników, ale jeśli chciałam prowadzić dziennik wdzięczności, potrzebowałam czegoś zupełnie innego. To musiał być celowy zakup, a nie jakaś rzecz, która pozostała w torbie. Wybrałam pamiętnik z zieloną okładką w geometryczne wzory, świeży i jasny. Zbyt ładny, by mogło znajdować się w nim coś prócz samych pozytywnych myśli.
Zanim tamtego wieczoru poszłam spać, wzięłam pamiętnik i otworzyłam na pierwszej stronie. Czując się nieco skrępowana, napisałam: „Jestem wdzięczna za…”, a potem przerwałam.
Przeanalizowałam swój dzień, zastanawiając się, na czym powinnam się skoncentrować. Na dużych sprawach czy małych? Pewien dziennikarz i podróżnik zażartował kiedyś, że jego pierwsza audycja radiowa dotyczyła Paryża. Dziesięć lat realizowania audycji później miał nagrać materiał o swojej ulubionej tarcie jabłkowej, którą serwowało małe bistro w siódmej dzielnicy. Inaczej mówiąc, koncentracja na bieżącej chwili zawsze jest dobrym pomysłem.
_Jestem wdzięczna za…_
_Szansę rozpoczęcia roku wdzięczności tym dziennikiem_, napisałam.
_Chociaż nie jestem pewna, czy to zadziała_, dodałam.
Ale szybko się powstrzymałam. W dzienniku wdzięczności nie potrzebowałam równowagi, wątpliwości ani żadnych odcieni szarości. Mogłam spokojnie przedstawiać wyłącznie jedną stronę medalu. To było w porządku. Nikt nie będzie mnie z tego rozliczać.
Położyłam dziennik w widocznym miejscu na biurku. Kiedyś eksperci uważali, że ukształtowanie nowego nawyku trwa zazwyczaj dwadzieścia jeden dni, ale ostatnie badania przeprowadzone przez University College London wykazały, że większość z nas potrzebuje ponad dwóch miesięcy, a czasem nawet sześciu, żeby wprowadzić zmianę w swoim zachowaniu. Miałam nadzieję, że w pewnym momencie tego roku wdzięczność stanie się dla mnie całkowicie naturalną postawą. A na razie byłam w trakcie procesu i miałam nocną schadzkę z moim dziennikiem.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1.
W przekładzie Józefa Paszkowskiego (przyp. tłum.).