- W empik go
Dziesięć bram świata - ebook
Dziesięć bram świata - ebook
Autor podróżniczej książki „Dziesięć bram świata” zjeździł niemal cały Trzeci Świat i przeżył dramatyczne chwile. Spośród setek miejsc i dziesiątek zapierających dech w piersiach przygód - wybrał dziesięć, które wywarły na nim największe wrażenie.
Zabiera czytelnika na krańce świata pokonując granice, których nie ma na mapach. Dociera na Jawę, by towarzyszyć górnikom wydobywającym w skrajnie niebezpiecznych warunkach siarkę z dna czynnego wulkanu. Przenosi się do Indii, gdzie atakuje go nożownik i spotyka przerażających żebraków oraz „świętych mężów”. Płynie po Amazonce, przedziera się przez dżunglę i poznaje niezwykłego Indianina. W Boliwii unika śmiertelnie niebezpiecznego więzienia przedostając się przez zieloną granicę do Peru, by uczestniczyć tam w krwawej ofierze potomków Inków. W afrykańskim Mali szuka zaginionego podczas wojny przyjaciela, a w dolinie rzeki Omo w Etiopii poznaje dzikie plamiona, których za kilka lat nie będzie, by potem uciekać stamtąd przed powodzią, w której ginie siedemset osób. W Betlejem pomaga ranionej przez izraelskich żołnierzy pięknej palestyńskiej dziewczynie, a dwa lata później poznaje w Damaszku jej ojca, syryjskiego terrorystę. W Stambułu podczas trzęsienia ziemi wali się hotel, w którym mieszka, w Kurdystanie opowiada mu o swoim życiu stary bojownik kurdyjski, który nienawidzi Turków, a w Nikozji poznaje skrzywdzonego przez los cypryjskiego Turka, który nienawidzi Greków.
Jest to książka o świecie, w którym natura, historia, nędza, okrucieństwa i wojny kształtują losy i charaktery ludzi. A równocześnie cudowna pięknem opisanych bohaterów, pełna emocji i wydarzeń „nie z tej ziemi”. Kiedy się ją kończy, fascynacja łączy się z ulgą, że żyjemy tu, a nie tam.
Książce patronuje radiowa „Trójka”, która przyznała jej Trójkowy Znak Jakości, a Michał Ogórek, Michał Nogaś z „Trójki” i Marek Czyż z TVP Info ocenili ją entuzjastycznie. Ogórek: Po lekturze książki Biedzkiego jesteśmy bardziej zaciekawieni światem niż przed nią. Czyż: Już dawno nikt nie zabrał mnie w podróż, z której tak bardzo nie chciałem wracać. Nogaś: Lektura książek Biedzkiego to odkrywanie świata na nowo.
Kategoria: | Podróże |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7823-469-2 |
Rozmiar pliku: | 39 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Zza naszych pleców leci butelka. Nie jest pusta. To koktajl Mołotowa. Wybucha kilka metrów przed izraelskimi żołnierzami stojącymi z bronią gotową do strzału. Płomienie strzelają na wysokość człowieka, zasłaniając kilku wojskowych. Potem leci następna i kolejne. Plac staje w ogniu. I wtedy żołnierze rozpoczynają kanonadę. Celują w górę, a tłum młodych Palestyńczyków, jakby w amoku, rusza na nich. Nad głowami świszczą kule. – Plastic, plastic!!! – krzyczą Palestyńczycy i zaczynają się cofać, a potem rozpierzchać we wszystkie strony. Uciekamy pochyleni, najpierw po schodach w górę, a potem w bok, do pierwszego załomu budynku.
Wanda dyszy głęboko ze strachu i zmęczenia. Kucamy, obserwując, co dzieje się na placu. W powietrzu wciąż świszczą kule i lecą koktajle Mołotowa. Jakaś młoda Palestynka rzuca butelkę, która wybucha pod nogami izraelskiego oficera, i teraz biegnie w naszą stronę. Żołnierz stojący obok zaatakowanego strzela do dziewczyny. Nastolatka upada dziesięć metrów przed nami, krew zalewa jej twarz.
Palestyńczycy wciąż jeszcze uciekają, ale wojsko przestało strzelać. Po chwili na placu robi się pusto, tylko gdzieniegdzie dopala się benzyna.
– Musimy stąd zmykać – mówię do Wandy.
– Podejdźmy do dziewczyny, ona krwawi – oponuje.
Wokół nie ma nikogo, tylko ranna Palestynka. W oddali żołnierze dogaszają ogień. Powoli prostujemy się i ostrożnie podchodzimy do nastolatki. Jej twarz jest zmasakrowana i cała we krwi. Czarne, długie włosy przylepiły się do policzka.
– How do you feel?* – pytam. Dziewczyna nie odpowiada. Jęczy. Pochylam się nad nią. I wtedy otaczają nas żołnierze. Jest ich trzech. Zorientowali się, że nie jesteśmy Palestyńczykami. Któryś ostrym tonem o coś pyta.
– I don't understand** – odpowiadam.
– Who are you?*** – żołnierz przechodzi na angielski.
– Jesteśmy turystami, zwiedzaliśmy Betlejem. Przypadkowo znaleźliśmy się tutaj – wyjaśnia Wanda.
– Dokumenty! – głos wojskowego nadal brzmi groźnie.
Przegląda pobieżnie paszporty i rozkazuje: – Proszę natychmiast opuścić to miejsce i udać się do hotelu.
– Co z nią? – pyta Wanda.
– Proszę odejść! – powtarza ostro.Kilka minut później, wracając do hotelu „Betlejem", położonego kilometr dalej, dostrzegamy ambulans na sygnale. Może jedzie do rannej. Po drodze widzimy umykających Palestyńczyków oraz grupki kilkunastoletnich chłopców, kryjących się za rogami domów.
Zadziwiające, jak niespodziewanie i gwałtownie zaczęła i zakończyła się ta niewinna, jak wydawało się z początku, demonstracja młodzieży palestyńskiej. Godzinę wcześniej na placu pomiędzy Bazyliką Narodzenia Pańskiego a schodami prowadzącymi do starej części Betlejem zebrały się grupy młodych ludzi. Jedli lody, śmiali się, coś wykrzykiwali. Trudno było przypuszczać, że to demonstracja polityczna. Niespodziewanie zaczęli tupać i wykrzykiwać jakieś hasła. Kiedy pojawił się patrol wojskowy, w ruch poszły kamienie. Chwilę później przybyła jednostka izraelskich żołnierzy.
Siedzimy na tarasie prywatnego mieszkania przy głównej ulicy miasta, ledwie dwieście metrów od miejsca wczorajszych wydarzeń. Przechodziliśmy obok tego tarasu, gdzie kilku mężczyzn żywo dyskutowało. Uśmiechnąłem się do jednego. Abdullah zaprosił nas natychmiast do stołu. Jego żona przyniosła słodkie ciasteczka, orzeszki ziemne i pomarańcze. Mężczyźni rozmawiają o wczorajszych zajściach.
– Będą nas zabijać dopóty, dopóki będzie istniał Izrael – mówi Nasbah, najmłodszy z mężczyzn. – Co nam z autonomii, skoro rządzą w niej Żydzi. Jak tylko protestujemy, strzelają do nas. Albo zwyciężymy my, albo oni. Dla dwóch narodów nie ma tu miejsca.
Abdullah i Salam, dwaj pozostali mężczyźni siedzący przy stole, potakują smutno głowami. Abdullah ma sześćdziesiąt lat, urodził się w Bejrucie, dokąd uciekli jego rodzice po pierwszej wojnie izraelsko-arabskiej w latach 1948-1949. Tam ukończył szkołę średnią, a na studia wyjechał do Londynu. Kiedy wrócił, jego ojciec, zamożny właściciel kilku marketów w Bejrucie, postanowił otworzyć sklepy w rodzinnym kraju. Pierwszy założył w Jerozolimie, następne w Betlejem i Hebronie. Abdullah chętnie zgodził się zarządzać tą częścią majątku. W jego domu Palestynę zawsze traktowano jak ojczyznę. Rodzice dużo o niej opowiadali, a kiedy tylko trafiała się okazja, odwiedzali i pokazywali kraj dzieciom, więc powrót tam na stałe uznał za naturalny.
– Już wówczas wiedziałem, a było to kilka lat po wojnie sześciodniowej z 1967 roku, że nie będzie łatwo i że Palestyńczycy są dla Żydów przeszkodą w urządzaniu ich państwa. Mimo to postanowiłem zostać. I z bólem patrzę na to, co oni z nami wyprawiają.
Solidnie wykształcony Abdullah dobrze zna historię Palestyny. Mówi, że Palestyńczycy przez wieki uważali ją za część Syrii i dlatego nie stworzyli żadnych politycznych i państwowych struktur. Dopiero po powstaniu Izraela, podczas pierwszych konfliktów z osadnikami żydowskimi, zaczęła się kształtować palestyńska świadomość narodowa. Ugruntowały ją kolejne wojny arabsko-izraelskie, w wyniku których setki tysięcy palestyńskich Arabów uciekło z kraju i od kilku pokoleń żyje w obozach uchodźców w sąsiednich państwach arabskich. Szacuje się, że obecnie poza granicami Izraela mieszka około dwóch i pół miliona Palestyńczyków. Drugie tyle żyje w Autonomii Palestyńskiej, czyli na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy – faktycznie w państwie żydowskim.
– Jesteśmy obywatelami drugiej, albo nawet trzeciej kategorii – stwierdza Salam, trzydziestoparoletni mężczyzna, sąsiad Abdullaha, który dotąd w milczeniu przysłuchiwał się rozmowie. – Na nic nam nie pozwalają, nawet na terenie Autonomii. Chcemy zbudować dom – nie dają pozwolenia. Naiwni czekają rok, dwa lata i dłużej. Potem dowiadują się, że zezwolenia nie będzie, choć ziemia jest ich własnością. Chcemy założyć warsztat – też nie wolno, bo niby teren przeznaczony jest na inny cel. Kiedy ktoś załamany kolejną odmową buduje bez zezwolenia, przyjeżdżają buldożery i burzą. Ale nie na początku budowy, lecz wtedy, gdy jest gotowa. Natomiast Żydzi dostają zezwolenia na budowę całych osiedli. I budują na potęgę! Otaczają nimi wschodnią Jerozolimę, by uniemożliwić kiedykolwiek podział miasta i włączenie jego wschodniej części do Palestyny. Stawiają też osiedla na Zachodnim Brzegu, rozdzielając nasze tereny. Nie wolno nam zbliżać się do tych osiedli, choć przecież są na naszej ziemi. Dlatego za akt najwyższej zdrady uważamy sprzedanie im ziemi. Palestyńczyk, który sprzeda ziemię Żydowi, wydaje na siebie wyrok śmierci.
Żona Abdullaha wnosi na tacy słodkie herbaty w maleńkich szklaneczkach, pokrojoną w kostki chałwę i cukierki. Siada z boku i przysłuchuje się rozmowie. Nasbah sięga po chałwę i popija herbatą.
– Żydzi – mówi – robią wszystko, co możliwe, by utrudnić nam życie, a przede wszystkim zdławić jakikolwiek rozwój gospodarczy. Wiedzą, że dopóki będziemy biedni, nie muszą się nas bać. Chcą nas uzależnić od siebie. I tak się dzieje. Codziennie tysiące Palestyńczyków jedzie do Izraela do pracy. Każde przekroczenie granicy jest okazją do poniżania nas, uderzania w naszą godność.
Wczesnym rankiem setki ludzi zmierzają w kierunku przejścia granicznego między Betlejem a Jerozolimą. Jak co dnia podążają na izraelską stronę. Tam jest praca, tutaj jej nie ma. Po kilkuset metrach widać wysoki, betonowy mur dzielący miasta. Budowany od 2002 roku, jest z każdym kolejnym rokiem dłuższy i oddziela coraz większą część Zachodniego Brzegu. Tyle że biegnie nie na granicy, lecz wewnątrz terytoriów palestyńskich, co sprawia, że po stronie żydowskiej znalazła się już jedna dziesiąta ziem palestyńskich i prawie trzysta tysięcy Palestyńczyków. Kiedy budowa muru zostanie zakończona, połowa mieszkańców Autonomii będzie nim otoczona z trzech stron.
Przejście graniczne znajduje się w szerokim podziemnym tunelu prowadzącym na plac po drugiej stronie muru. Stamtąd odjeżdżają busy, które zatrzymują się pod Bramą Damasceńską w centrum Jerozolimy.W tunelu setki Palestyńczyków stoją cierpliwie w kilkusetmetrowej kolejce do przejścia granicznego. W większości to robotnicy, ale są też studenci, lekarze, inżynierowie, kobiety w ciąży. Czekać muszą wszyscy i wszyscy przejdą upokarzającą odprawę. Mają znużone twarze, niektórzy drzemią oparci o ścianę. Pierwsi przyszli już o trzeciej nad ranem, choć przejście otwierane jest dwie godziny później.
– Długo będziemy stać? – pytam oczekujących z nami.
– Tego nigdy nie wiadomo – odpowiada dwudziestoletni może chłopak w dżinsach i zielonym T-shircie. – Czasem godzinę, czasem kilka godzin.
– Często przechodzisz?
– Mam rodzinę w Jerozolimie, u nich śpię cały tydzień, wracam tylko na weekend. Ale dla wielu to codzienność. Wychodzą rano, wracają wieczorem. Nigdy nie można być pewnym, że cię przepuszczą. Bywa, że odprawiają nas z kwitkiem.
– Dlaczego? Coś nie tak z dokumentami?
– Dokumenty są OK, ale dla Żydów my nie jesteśmy OK. Lubią nas poniżyć. Zresztą za chwilę sami zobaczycie. A wy długo nie postoicie. Jak tylko was zauważą, zaprowadzą do odprawy poza kolejnością.
Kilka minut później dostrzega nas izraelski żołnierz. Podchodzi i prosi o dokumenty.
– Zapraszam do odprawy – mówi. I prowadzi wzdłuż kolejki do stanowiska granicznego. Na przejściu inny żołnierz sprawdza kieszenie i nogawice młodego Palestyńczyka. Nakazuje mu wysypać zawartość plecaka. Teraz chłopak podchodzi do okienka i składa odcisk palca.
– Jeszcze raz – żąda izraelski żołnierz. Chłopak pokornie ponownie skanuje palec.
– Pokaż rękę! – żołnierz jest niezadowolony z wyniku. Chłopak odwraca dłoń. Widać, że ma zranione palce.
– Nie przejdziesz dzisiaj. Wróć, jak ręka się zagoi – decyduje żołnierz.
– Zraniłem się w pracy. Jak nie przyjdę, szef mnie zwolni.
– Nic mnie to nie obchodzi. Nie przejdziesz! Wracaj, skąd przyszedłeś! – kończy rozmowę żołnierz.
Zraniona dłoń uniemożliwia prawidłowe pobranie odcisku palca. A bez tego żaden Palestyńczyk nie przekroczy tej granicy.
Chłopak ze spuszczoną głową kieruje się w stronę Betlejem.
Do okienka podchodzi następny Palestyńczyk.
– Do tyłu! – rozkazuje żołnierz, który nas przyprowadził, i ręką odsuwa mężczyznę. – Zapraszam do odprawy – uśmiecha się do nas.
Wojskowy w okienku zerka na polskie paszporty.
– Witamy w Jerozolimie! Miłego pobytu – mówi i wskazuje w kierunku przejścia. Nikt nas nie kontroluje, nie sprawdza naszych plecaków i kieszeni. Odchodząc, przepraszającym wzrokiem patrzę na Palestyńczyków. Czuję się niezręcznie. Ale oni w ogóle nie reagują.
Dwie godziny później siedzimy przy śniadaniu w jerozolimskiej kawiarni. Wokół duży ruch i gwar. Przy stolikach nie ma Palestyńczyków, jest kilku turystów i paru Żydów.
– Skąd jesteście? – młodą Izraelkę zaintrygował nieznany język.
– Z Polski – odpowiada Wanda.
– Auschwitz, Warszawa – komentuje dziewczyna.
Po kilku minutach rozmowa schodzi na tematy miejscowe. Pod wrażeniem ostatnich dni mówię o agresywnym stosunku Izraela do Palestyńczyków.
– Użyłeś złego słowa – protestuje chłopak, siedzący obok. – To nie agresja, lecz pilnowanie bezpieczeństwa państwa. Żyjemy w arabskim morzu, pełnym nienawiści do nas. Każdy objaw naszej słabości zostanie wykorzystany. Tylko siła jest gwarantem istnienia Izraela. Gdybyśmy okazali słabość, to morze by nas zalało.
– I dlatego odgradzacie się murem od Zachodniego Brzegu?
– Mur poprawił nasze bezpieczeństwo – stwierdza dziewczyna. – Od momentu, gdy powstał, znacząco zmalała ilość zamachów terrorystycznych na terenie Izraela.
Dziewczyna mówi emocjonalnie, jej czarne oczy błyszczą i są pełne gniewu. Jest ładna, wykształcona, sympatyczna, ale im dłużej trwa rozmowa, tym trudniej oprzeć się wrażeniu, że nienawidzi Palestyńczyków, Libańczyków, Egipcjan. Nie potraf ukryć, że uważa ich za gorszych. Nie ma wątpliwości, że wszelkie restrykcje wobec nich są uzasadnione.
– Nawet niszczenie cystern z wodą, które przywożą organizacje charytatywne z całego świata do palestyńskich osiedli pozbawionych wody? – pytam.
– Nie niszczymy cystern! – chłopak i dziewczyna z oburzenia aż wstają z miejsc. – Jesteśmy ludźmi. Czemu świat jest wobec nas tak niesprawiedliwy?
W sprawie cystern nie mają racji: przed kilkoma dniami światowe media doniosły o udokumentowanych przypadkach niszczenia ich przez izraelskie wojsko. Przekonanie, że świat jest niesprawiedliwy wobec Izraela, również łatwo podważyć. Ale do tych młodych Żydów nie trafiają racjonalne argumenty.
– Jesteście narodem straszliwie doświadczonym przez Holocaust – mówi Wanda. – Niemcy podczas wojny traktowali was okrutnie. A wy dziś także okrutnie traktujecie Palestyńczyków. W Polsce jest takie przysłowie: „Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe".
– Nie porównuj nas do nazistów! – dziewczyna aż kipi złością. – My tylko dbamy o swoje bezpieczeństwo.
Rozmowa traci sens. Izraelczyków złości każde słowo krytyki wobec ich państwa. Jakże podobni są w swym zacietrzewieniu do spotkanej po drugiej stronie muru młodzieży palestyńskiej! Jedni i drudzy widzą tylko swoje racje.
Dwa lata później, w Damaszku, spotykamy Omara. Wanda potknęła się i – gdyby nie on – wpadłaby do głębokiego ulicznego wykopu. Siadamy potem we trójkę w pobliskiej kawiarence. Kawę w Damaszku parzą tak rewelacyjnie, że trudno poprzestać na jednej, zostajemy więc dość długo, a rozmowa z każdą chwilą staje się ciekawsza. Omar okazuje się uroczym człowiekiem i interesującym rozmówcą. Skończył czterdzieści sześć lat, jest gruntownie wykształcony na kilku uniwersytetach arabskich i europejskich. Ma doktorat z chemii. Jego ojciec był Syryjczykiem, matka Palestynką. Żona pochodzi z Palestyny, ale poznał ją na uniwersytecie w Paryżu. Tam urodził się ich syn Hatim, a dwa lata później córka Jasmina. Mówi biegle pięcioma językami. Kiedy po dwóch godzinach żegnamy się, jesteśmy pod wrażeniem jego erudycji, kultury i serdeczności.Przez następne dwa dni pokazuje nam Damaszek. Prowadzi w miejsca, do których nie docierają turyści, i opowiada ze swadą ich historię, a na koniec zawozi do Palmyry, w środku Pustyni Syryjskiej.
Mieszkańcy Damaszku słyną z gościnności – po pięciu minutach potrafą nieznajomych zaprosić do domu i ugościć. Ale Omar nie zaprasza nas do siebie.
Wieczorem, w przeddzień wyjazdu z Syrii, idziemy z nim na kolację do restauracji. Ni stąd, ni zowąd oświadcza:
– Jestem terrorystą.
Spoglądamy na niego zdumieni.
– Tak, naprawdę jestem terrorystą – powtarza. – Od dawna wspomagam syryjskich i palestyńskich bojowników. Przez lata była to pomoc intelektualna i organizacyjna. Od dwóch lat działam na pierwszej linii. Mam na sumieniu kilka zamachów w Europie i Izraelu, i kilkanaście ludzkich istnień. Będę zabijał aż do śmierci.
Zapada absolutna cisza. Wcześniej dochodził do mnie gwar z sąsiednich stolików, a teraz nic nie słyszę. Patrzę na Omara, na Wandę i milczę, jak oni. Po głowie przelatują mi różne myśli. Nie, to niemożliwe, myślę najpierw. Ale Omar nie należy do żartownisiów. Powiedział to poważnie, niemal z namaszczeniem. Serdecznie, tak jak przekazuje się ważną informację przyjaciołom, a zarazem jakby zrzucał z siebie ciężar. Tak jakby chciał też powiedzieć: robię to, ale nie bójcie się. Jego słowa brzmią prawdziwie. Przemyka mi myśl, że chyba nie przyprowadził nas do tej restauracji, żeby nas zabić, jednak niepokoję się trochę. Spoglądam na Wandę – jest wciąż w szoku, ale nie wygląda na wystraszoną.
– Dlaczego? – pytam w końcu. – Dlaczego? I czemu nam to mówisz?
– Wy, Europejczycy, nie zrozumiecie – tłumaczy. – Macie na ustach piękne słowa o demokracji, hasła o równości ludzi i sprawiedliwości. Ale te słowa dotyczą tylko was i Amerykanów. Afrykanów, Arabów czy Azjatów postrzegacie jak ludzi drugiej kategorii. Pięciu zabitych Europejczyków – o, to jest wielki dramat. Ale kilkudziesięciu Palestyńczyków czy Azjatów zasługuje ledwo na wzmiankę. Reguł demokratycznych należy według was przestrzegać, ale tylko w stosunku do was. A nasze wybory, jeśli wam nie odpowiadają, można lekceważyć. Europejczyka w więzieniu torturować nie wolno, ale Pakistańczyka lub Syryjczyka – owszem. Kiedy jestem w Europie, zawsze czuję się człowiekiem gorszej kategorii, zawsze jestem podejrzany. W pewnym momencie zrozumiałem, że nigdy tego nie zmienimy, że potęga gospodarcza i militarna Zachodu decyduje o takim postrzeganiu świata. A ponieważ nie mamy szans w starciu z wami, jedyne co nam pozostało, żebyście nami całkowicie nie pogardzali, to wasz strach przed nami. Ta myśl zaprowadziła mnie do terrorystów.Omar kończy i milknie. Nie patrzy na nas. Wzrok utkwił gdzieś w oddali. Milczenie przedłuża się.
– Mam teraz odejść? – pyta w końcu.
– Zostań – mówię. – Zostań i wytłumacz, dlaczego zabijasz ludzi? Jak to możliwe?
Znów milczy chwilę. Potem wypija trochę wody i sięga do portfela. Wyjmuje zdjęcie i podaje mi je. Na fotografii jest piękna młoda dziewczyna. Ma pociągłą twarz, duże, czarne oczy i długie, ciemne włosy. Jej uroda jest uderzająca.
– To moja córka Jasmina – mówi. – Na tym zdjęciu miała dziewiętnaście lat. Teraz skończyła dwadzieścia jeden i wygląda tak – wyjmuje z portfela drugą fotografię. Patrzy z niej ta sama dziewczyna, ale ze skrzywionym nosem, zniekształconym oczodołem i kilkoma wyraźnymi bliznami na policzkach.
– To zdjęcie zrobiłem po operacji plastycznej – stwierdza cicho. – Wcześniej nie miałem odwagi ani sumienia jej fotografować.
– Jak to się stało? – pyta Wanda.
– Dwa lata temu podczas demonstracji tak urządzili ją izraelscy żołnierze.
– Bili ją?
– Strzelali do niej. W Betlejem na placu przed bazyliką uczestniczyła w demonstracji Palestyńczyków. Izraelczycy zaczęli strzelać do nich. Uciekała po schodach do miasta, była już na górze, kiedy kula trafła ją prosto w twarz.
Wanda chwyta mnie za rękę. Spoglądam na nią i wiem, że myśli o tym samym. Jeszcze raz zerkam na pierwsze zdjęcie, a potem podaję je Wandzie. Tak, to ta ranna dziewczyna, której chcieliśmy pomóc w Betlejem. Ten sam owal twarzy, te same długie, ciemne włosy.– Nie uwierzysz, Omar, ale widzieliśmy, jak Jasmina została postrzelona. Staliśmy tuż przy niej.
Omar reaguje jak rażony piorunem.
– To niemożliwe! – wydusza z siebie. – Nie-mo-żli-we!!!
Potem opowiadamy, co widzieliśmy dwa lata wcześniej. Kiedy kończymy, prosi, by opowiedzieć jeszcze raz. A potem jeszcze raz. Z oczu płyną mu łzy. Czterdziestosześcioletni mężczyzna, pół Syryjczyk, pół Palestyńczyk, mąż i ojciec, doktor chemii i terrorysta, płacze jak bóbr.
Nie kończymy tej kolacji. Omar zabiera nas do domu. Przedstawia żonie i synowi. A potem woła Jasminę.
– To ludzie, którzy pochylali się nad tobą i pomagali ci wtedy w Betlejem. Podziękuj im – mówi do córki i przytula ją. – Widzisz, córeczko, zdarzają się na świecie cuda.
* How do you feel? (ang.) – Jak się czujesz?
** I don't understand (ang.) – Nie rozumiem.
*** Who are you? (ang.) – Kim jesteście?