- promocja
Dziewczęta z pokoju 28 - ebook
Dziewczęta z pokoju 28 - ebook
"Ty wierzysz mnie, ja wierzę tobie. Ty wiesz, co ja wiem. Cokolwiek się zdarzy, ty nie zdradzisz mnie, a ja nie zdradzę ciebie".
Te słowa, brzmiące jak dewiza jakiejś tajnej organizacji, były rotą przysięgi dwunasto-czternastoletnich dziewczynek z Protektoratu Czech i Moraw, które w latach 1941-1944 zostały deportowane do getta w Theresienstadt. Tam, w domu dla dziewcząt L 410, w pokoju 28, zeszły się ich drogi. Mieszkały w ogromnej ciasnocie, trzydzieści dziewcząt na trzydziestu metrach kwadratowych powierzchni. Co jakiś czas, niektóre z nich były selekcjonowane do budzących przerażenie transportów na Wschód. Na ich miejsce przychodziły nowe…
Hannelore Brener łączy ze sobą portrety osób, prywatne zapiski, urzędowe dokumenty, fakty i wydarzenia, tworząc niezwykły obraz "czasów pogardy". Nowe wydanie uzupełnione.
Poszukiwania materiałów do dokumentacji radiowej o dzieciach z getta Theresienstadt , prowadzone przez Hannelore Brenner, zaowocowały długoletnimi kontaktami z byłymi więźniarkami Theresienstadt i Auschwitz, i kolejnymi projektami na temat Holokaustu: audycjami radiowymi, szkolnym programem edukacyjnym, sztuką teatralną, niniejszą książką oraz wystawą zatytułowaną "Dziewczęta z pokoju 28".
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8139-906-7 |
Rozmiar pliku: | 5,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Wszyscy jesteśmy dziećmi, maleńkimi,
bawimy się pstrokatą piłeczką,
a to płaczemy buźkami rumianymi,
a to z zaciekawioną twarzyczką
spoglądamy w srebrny świat,
na zielone zbocza,
na życie, przed siebie.
Wszyscy jesteśmy ludźmi
gramy o kulę ziemską
ruletka i krew
kula się toczy, toczy.
Światełka w nocy
wyciągamy do nich ręce
my, dzieci, dzieci
by jak najprędzej
wielkiej rewolucji
się nauczyć,
żeby móc swobodnie
z ziemi pić
z ziemi żyć
zwyciężyć.
Z wiersza _Dzieciom_ Hanusa Hachenburga (1929–1944)_In memoriam_
Hans Krása (1899–1944) – kompozytor opery dziecięcej _Brundibár_, która dla dzieci w Theresienstadt stała się światełkiem w ciemności i dzięki której na zawsze żywe pozostało wspomnienie o wymordowanych w czasie Holokaustu dzieciach i ich nadziei na zwycięstwo Dobra nad Złem.
Hana Brady
Hana Epstein – Holubička
Eva Fischlová – Fiška
Ruth Gutmann
Irena Grünfeld
Marta Kende
Anna Lindt – Lenka
Hana Lissau
Olga Löwy – Olile
Zdenka Löwy
Ruth Meisl
Helena Mendl
Maria Mühlstein
Bohumila Poláček – Milka
Ruth Popper – Poppinka
Ruth Schächter – Zajiček
Pavla Seiner
Alice Sittig – Didi
Erika Stránská
Jiřinka Steiner
Emma Taub – Muška…PRZEDMOWA
My, dziewczęta z pokoju 28, które przeżyłyśmy, rozproszyłyśmy się po całym świecie, gdy skończyła się wojna. Niewiele z nas miało ze sobą jakiś kontakt przez wszystkie te lata po Holokauście, o większości nie było nawet wiadomo, gdzie mieszkają.
Musiało upłynąć niemal pół wieku, abyśmy się znowu spotkały. W październiku 1991 roku w Pradze zobaczyłyśmy się po raz pierwszy od zakończenia wojny. Przyjechałyśmy ze wszystkich stron świata – z Izraela, Stanów Zjednoczonych, Rosji, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Niemiec, Austrii i Czechosłowacji.
To był niezapomniany widok. W hotelowym foyer śmiałyśmy się i płakałyśmy, kręcąc się w kółko z radości, aż inni ludzie przystawali, przyglądając się nam ze zdumieniem.
Wszystkie byłyśmy zaskoczone, że wciąż są w nas takie same emocje jak wtedy, w ośrodku dla dziewcząt w obozie koncentracyjnym w Theresienstadt. Znów byłyśmy jedną rodziną i cudownie się wszystkie rozumiałyśmy. Od tamtego dnia spotykamy się regularnie.
Dzięki wielkiej radości tamtego naszego spotkania przypomniałyśmy sobie wszystkie dziewczynki, opiekunów, nauczycieli i lekarzy, którym nie dane było przeżyć, i poczułyśmy ogromną potrzebę wyrwania z zapomnienia wszystkich tych spośród nas, które straciły życie w niemieckich obozach. To był pierwszy impuls do napisania tej książki.
A potem, w Pradze, poznałyśmy Hannelore. To był ten moment. Umówiłyśmy się wszystkie w Szpindlerowym Młynie w Karkonoszach…
Anna Hanusová-Flachová i Helga KinskyPOCZĄTKI. RETROSPEKCJA OSOBISTA
Całe lata minęły, od kiedy w 1996 roku, przygotowując dokumentację do audycji radiowej na temat opery dziecięcej _Brundibár_, poznałam w Pradze kilka mieszkanek pokoju 28, L 410, w Theresienstadt, i wkrótce potem skrzyknęłam się z nimi, żeby wesprzeć ich inicjatywę stworzenia „książki upamiętniającej”, poświęconej dziewczętom z pokoju 28 oraz dzieciom z Theresienstadt zamordowanym w czasie Holokaustu. A także dorosłym – opiekunom, pedagogom, artystom – którzy w getcie Theresienstadt z miłością się nimi zajmowali, przekazując im wartości, którymi kierowały się później w życiu.
Inicjatywa wyszła od Anny Hanusovej i Helgi Kinsky. Asumpt stanowiły przede wszystkim dwa dokumenty: sztambuch Anny i pamiętnik Helgi z Theresienstadt. Każdy, kto zna obydwa te dokumenty, doskonale rozumie, dlaczego stały się one dla obu przyjaciółek wyzwaniem, aby zrobić coś w celu upamiętnienia ich pomordowanych przyjaciółek i ożywić ducha, który przejawia się w tych i innych dokumentach z Theresienstadt – listach, wierszach, wypracowaniach, rysunkach, wykładach – i pozwala odczuć, jak bardzo dorośli starali się okazać dzieciom w tych czasach zaniku ludzkich wartości jakieś oparcie i życiową orientację, a także podjąć próbę „uratowania dzieci przed dewaulacją dobra”, jak ujął to w roku 1943 opiekun młodzieży w Theresienstadt, Fredy Hirsch.
We wrześniu 1998 roku po raz pierwszy spotkałyśmy się w Szpindlerowym Młynie w czeskich Karkonoszach, by spędzić ze sobą kilka dni, ale przede wszystkim, żeby wspólnie pracować. Spotkanie zorganizowała Anna Hanusová, zwana przez przyjaciółki Flašką – przezwisko to wywodzi się od jej panieńskiego nazwiska Flachova – wybierając miejsce, które było urokliwe dla wszystkich, a u niektórych mogło też wywołać wspomnienia beztroskiego czasu dzieciństwa, miejsce idealne na urlop w otoczeniu pięknej przyrody, gdzie można było robić wycieczki na wzniesienia Medwiedin i Plán, odbywać wędrówki po pagórkowatych okolicach wokół dawnej osady górniczej o nazwie Svatý Petr (Święty Piotr), lub spacery leśną ścieżką wzdłuż szumiącego potoku, prowadzącego aż do źródeł Łaby.
Tym razem jednak miało to być coś więcej niż urlop. Wiedziały o tym wszystkie przybyłe tu osoby. Helga z Wiednia, Flaška z Brna, Handa Drori, Hanka Weingarten, Vera Kreiner, Judith Rosenzweig z Izraela, Ela Weissberger z USA, Evelina Merová wtedy jeszcze z Petersburga, Marta Mikulová z Czech i ja z Berlina.
* * *
Dwa lata wcześniej poznałam w Pradze Helgę i Flaškę i wkrótce je odwiedziłam – Flaškę w Brnie a Helgę w Wiedniu. Od tych dwóch spotkań wszystko się dla mnie zaczęło, od tych dwóch moich przyjaciółek i ich cennych dokumentów, pamiętnika Helgi, pisanego w latach 1943–1944 w pokoju 28 ośrodka dla dziewcząt L 410 w Teheresienstadt. I od sztambucha Flaški.
Sztambuch Flaški
Wciąż jeszcze mam to przed oczami, kiedy Flaška po raz pierwszy pokazuje mi w Brnie swój sztambuch, przewraca kartki i opowiada o swoich przyjaciółkach.
– To napisała moja przyjaciółka Eva Fischl. Kiedy miała wyjechać z transportem, wpisała mi te słowa do sztambucha: „Jeśli kiedyś będziesz jadła rybę w Brnie, przypomnij sobie, że w Terezinie też była Rybka. Twoja Eva Fischlová. Fiška”. Fiška została zamordowana w Auschwitz.
Ruth Schächter, nazywana przez wszystkich Zajiček (zajączek), napisała: „Nie zapomnij tej, która napisała te słowa i wiernie Cię kochała. Twoja…” i tu namalowała zajęczycę z siedmioma małymi zajączkami, a dalej napisała zdanie zakończone ośmioma pytajnikami: „Kochana Flašicko: Czy zawsze będziesz pamiętała, kto spał koło Ciebie w Terezinie i kto był Twoją najlepszą przyjaciółką????????”.
Malutki sztambuch Anny Flachovej z Brna na pierwszy rzut oka niczym się nie różni od pamiętników prowadzonych w dzieciństwie przez wiele innych dziewczynek. I tutaj można znaleźć aforyzmy, takie jak słowa Goethego: „Nie przegap dobrego nastroju, bo pojawia się tak rzadko”. Albo dedykacje w rodzaju: „Wiele szczęścia w dalszym życiu życzy Ci Twoja ciotka Ella z Wiednia. 23 lipca 1940”. I mnóstwo obrazków i rysuneczków: kolorowe kwiatki, wiewiórka, dziewczynka zaglądająca przez dziurkę od klucza, piesek, sielska wiejska droga.
Dopiero na drugi rzut oka widać, że ten rozpadający się zeszycik o pożółkłych stronicach ma do opowiedzenia zupełnie inną historię niż większość innych pamiętników – na przykład mój, który od dziesiątków lat leży sobie spokojnie w tekturowym pudle i swoją wartość pamiątkową zawdzięcza melancholijnej resztce nostalgii. W przypadku tamtego, widać to od razu, zupełnie inne siły trzymają go przy życiu.
To żywe wspomnienia o zamordowanych dziewczętach z pokoju nr 28. To smutek, że nie zdołały się spełnić ich nadzieje i marzenia o przyszłości. W pamięci Flaški dziewczęta te żyją dalej jako młode istoty, jakimi wtedy były – urocze, utalentowane, z wyobraźnią, jedne spokojne i refleksyjne, inne znów wysportowane i pełne temperamentu. Co by z nich wyrosło? Takie pytanie zadają sobie bez przerwy Flaška i jej przyjaciółki. Z takiej Lenki, na przykład, która pisała cudowne wiersze? Albo z Fiški, która wymyślała błyskotliwe skecze i lubiła bawić się w teatr? Z Heleny, która wykazywała zdolności do rysunków i malarstwa? Z Marii o przepięknym głosie? Z Muški, Olili, Zdenki, Pavly, Hany, Poppinki no i z Zajička, ich maskotki, która była taka bezbronna i tak bardzo potrzebowała opieki?
„Jeśli kiedyś będziesz jadła rybę w Brnie, przypomnij sobie, że w Terezinie też była rybka. Twoja Eva Fischlová – Fiška”.
„Kochana Flašicko: Czy zawsze będziesz pamiętała, kto spał koło Ciebie w Terezinie i kto był Twoją najlepszą przyjaciółką????????”.
Dla Flaški sztambuch był nie tylko pamiątką. Z tych zapisków wyrosło dla niej osobiste zadanie i moralny obowiązek. Zwłaszcza z tej dedykacji od Evy Fischl:
_Tak jak ten wielki grzyb chroni ten mały grzybek, tak chroni Cię ośrodek. Za jakiś czas to Ty jednak będziesz musiała chronić innych. Dlatego już teraz przygotuj się na to, że będziesz musiała zwrócić ten dług. I pamiętaj też później o tej, którą tak lubiłaś. Twoja Fiška. Terezin, 5.10.1944._
_W którąś z pierwszych niedziel po wojnie będziemy na siebie czekać pod starą dzwonnicą na Rynku Staromiejskim w Pradze,_ przyrzekały sobie dziewczęta, ilekroć przychodziło im się ze sobą żegnać i wzmacniały to przyrzeczenie formułką, która w ich ustach przypominała przysięgę i tajne hasło zarazem:
_Wierzysz mi – wierzę ci._
_Ty wiesz – ja wiem._
_Cokolwiek się wydarzy,_
_ty mnie zdradzisz,_
_ja ciebie nie zdradzę._
Historia
Minęło już ponad siedem dziesięcioleci. Wszystko to działo się w latach od 1942 do 1944. Flaška i dziewczęta, które razem z nią mieszkały w pokoju 28 w ośrodku dla dziewcząt L 410 w gettcie Theresienstadt miały po 11_–_14 lat. Były jego więźniarkami. Wraz z wkroczeniem niemieckich wojsk do ich Ojczyzny utraciły domy, cały dobytek, a w końcu także prawo do życia i zostały deportowane do „getta Theresienstadt”. Tam, w pokoju 28, zbiegły się drogi życiowe ich oraz około pięćdziesięciu innych żydowskich dziewczynek.
Pod opieką dorosłych, tak jak i one więźniów getta, mieszkały przez jakiś czas razem, spały na wąskich dwu- i trzypiętrowych drewnianych pryczach, wspólnie spożywały głodowe posiłki, wieczorami słuchały wychowawczyni, która czytała im książkę, a po zgaszeniu światła opowiadały sobie o swoich przeżyciach, zdradzały sobie najskrytsze myśl, troski i lęki.
Spotkanie w Szpindlerowym Młynie
Nigdy nie zapomnę naszego pierwszego spotkania w Szpindlerowym Młynie w hotelu Hromovka. Ale nie tylko tego, bo od tamtej chwili spotkania powtarzały się każdego roku we wrześniu. Wspólnie spędzane chwile miały ogromną siłę przyciągania i z każdym kolejnym spotkaniem krąg uczestniczących był coraz większy i już wkrótce stało się to coroczną tradycją, której nikt nie chciał przegapić. Radość ze spotkania zawsze wiązała się nierozerwalnie z radosnym przeczuciem kolejnego spotkania za rok. Było to jak spotkanie w gronie rodzinnym. Chociaż spotykające się tu osoby nie były ze sobą spokrewnione, to ich wzajemne relacje przesycone były tak serdeczną bliskością, że wielu z tych, którzy na nas patrzyli, ze zdumieniem zadawało sobie pytanie, cóż to za jakaś niezwykła grupa i jakaż to niewidzialna więź łączy ze sobą te wszystkie osoby. Gdyby ktoś o to zapytał, odpowiedź brzmiałaby: _Czujemy się jak siostry. Jesteśmy szczęśliwe, kiedy możemy być ze sobą._
I właśnie dlatego, że były ze sobą szczęśliwe, świętowały wspólnie, kiedy miały co świętować – czyjeś urodziny wypadające we wrześniu, a zwłaszcza Rosz ha-Szana, czyli żydowski Nowy Rok.
Kwiaty i świece ozdabiały wtedy odświętnie nakryty stół, wygłaszano krótkie przemowy, toasty, wręczano sobie prezenty. Później, wieczorem, ożywiona rozmowa coraz częściej ustępowała śpiewom i na koniec wszystkie już tylko śpiewały. Piosenki, które nuciły w dzieciństwie jako dzieci getta w Theresienstadt: czeskie i niemieckie ludowe, hebrajskie, a przede wszystkim z opery dziecięcej _Brundibár_.
W czasie tych spotkań panowała niezwykła atmosfera: była to mieszanina radości i powagi, miłości i przyjaźni, a także wdzięczności. Jej przesłanie zdawało się brzmieć: jesteśmy wdzięczne, że mamy rodziny, że możemy być matkami i babciami, że mamy dzieci i wnuki, że po tym wszystkim, czego doświadczyłyśmy, spełniło się wiele z naszych marzeń. A przede wszystkim za to, że możemy być razem z naszymi krewnymi i przyjaciółmi, w naszej dawnej czeskiej ojczyźnie.
W takich momentach dziewczęta z pokoju 28 ze szczególną mocą uświadamiają sobie, że wiele z ich dawnych przyjaciółek nie może dzielić z nimi tego szczęścia. Ale wciąż żyją one i żyć będą w ich sercach i w ich myślach.
Opera dziecięca BRUNDIBÁR
– We always remember our friends – powiedziała mi Ela Weissberger w czasie jednego z naszych spotkań po Szpindlerowym Młynie. – Ilekroć mówię do publiczności w Ameryce, proszę zebranych, aby przez chwilę skupili myśli na tych dziewczętach i w ogóle wszystkich dzieciach z Theresienstadt. Bo tych dzieci nikt już nie zna, tylko my, tych kilka dziewcząt, które przeżyły, zachowałyśmy je nie tylko w myślach i sercach, ale mamy przed oczami ich obraz, ich twarze, oczy, ich osobowość i wszystko to, co z nimi przeżyłyśmy. Dlatego tak bardzo chcemy takiej książki. Wiążę też z tym nadzieję, że pewnego dnia zbierzemy się wszystkie i zadedykujemy tę książkę wszystkim młodszym i przyszłym pokoleniom, przekazując im tym samym nasze życzenia lepszego życia. Także po to, aby zobaczyli, że zrobiłyśmy co w naszej mocy, żeby dać im coś, co możemy dać tylko my: nasze wspomnienia. I miłość, jaka łączy się dla nas z tymi wspomnieniami – miłość, jaką okazali nam w tych ciężkich czasach dorośli: opiekunowie, nauczyciele, artyści i wielu innych. Wydaje mi się, że dzisiaj wielu dzieciom przydałaby się taka miłość, jakiej my wtedy doświadczyłyśmy.
Finał dziecięcej opery _Brundibár_. Klatka z nazistowskiego filmu propagandowego _Theresienstadt. Ein Dokumentarfilm aus dem jüdischen Siedlungsgebiet_ (Theresienstadt. Film dokumentalny z żydowskich terenów osiedleńczych) (1944), znanego z ironizującego podtytułu _Führer daje Żydom w prezencie miasto_. Reż.: Kurt Gerron.
Elę Weissberger odwiedziłam w Stanach wiosną 1996 roku, żeby porozmawiać o _Brundibárze_, operze dziecięcej, którą w latach 1943/1944 wystawiano w getcie Theresienstadt i która stała się symbolem nadziei i zwycięstwa dobra nad złem. Przygotowywałam wtedy dla rozgłośni _Freies Berlin_ słuchowisko zatytułowane _Brundibár i dzieci z Theresienstadt._
Ela grała w spektaklach w Theresienstadt Kota, jedną z głównych postaci w tej urzekającej operze, która powstała w Pradze w latach 1938–1939, jeszcze przed wybuchem drugiej wojny światowej. Obydwaj twórcy dzieła, czeski kompozytor Hans Krása oraz jego przyjaciel, karykaturzysta i autor libretta Adolf Hoffmeister nie mogli przewidzieć, że kilka lat później _Brundibár_ zostanie wystawiony w obozie koncentracyjnym z obsadą składającą się z młodych żydowskich więźniów. Nie mogli też wiedzieć, jak wielkie będzie znaczenie _Brundibára_ dla młodych wykonawców w getcie Theresienstadt. Ani też, że historia tej opery będzie też zarazem historią podłego oszustwa i okrutnego mordu popełnionego na żydowskich dzieciach – któż bowiem byłby w stanie wyobrazić sobie coś takiego pod koniec lat trzydziestych?
Przez cały czas w jej wspomnieniach z przeżyć w Theresienstadt przewijały się „przyjaciółki z pokoju 28”. O jakich przyjaciółkach była mowa? I co to za „pokój 28”, o którym wciąż mówiła? Ela obudziła moją ciekawość i czuła to. Kiedy się żegnałyśmy, powiedziała:
– We wrześniu jadę do Pragi. Tam spotkam się z moimi przyjaciółkami. Jeśli pani chce, proszę też przyjechać.
Pół roku później byłam już w Pradze. A wkrótce potem u Flaški w Brnie i u Helgi w Wiedniu.
Książka
– Przeszłość trwa. Nie da się o niej zapomnieć – mówi mi Judith Rosenzweig z domu Schwarzbart. – Człowiek żyje z tym każdego dnia, nawet się nad tym nie zastanawiając, nie mówiąc o tym, a nawet nie zdając sobie z tego sprawy. Ale nagle się to pojawia. Może się to zdarzyć całkiem nagle, niespodziewanie. Jakaś uwaga, coś do jedzenia, jakiś kwiatek, na przykład lwia paszcza, oficjalne uroczystości ku czci, cokolwiek – i nagle wszystko wraca. Zawsze jednak tylko po kawałku, nigdy wszystko naraz.
Większość wspomnień, które legły u podstaw tej książki, to wynik niezliczonych rozmów, jakie przeprowadziłam w latach 1996–2003 z ocalałymi z pokoju 28 i nie tylko, czasami w ich domach w Izraelu, USA, w Wiedniu, Pradze czy Brnie. Jednak wiele z tych wspomnień – o ludziach, zdarzeniach, piosenkach – pojawiło się podczas naszych gremialnych rozmów w Szpindlerowym Młynie, dokładnie na tej właśnie niepojętej zasadzie, o której wspomina Judith Rosenzweig: nagle, niespodziewanie, nie wiadomo skąd.
Gdyby jakaś osoba postronna w czasie naszych zebrań podsłuchiwała pod drzwiami, mogłaby chwilami odnieść wrażenie, iż zebrała się za nimi grupka nastolatek, która z niebywałym entuzjazmem dzieli się ze sobą najnowszymi przeżyciami, bo co chwila czyjś głos wznosił się ponad innymi, a wspomnienie goniło wspomnienie. Niejednokrotnie trudno było mi przerwać ten gwar rozmów, abym mogła dokładnie zrozumieć to, o czym właśnie była mowa i to z jakże różnej niekiedy perspektywy. Obecna w czasie jednego z tych spotkań dawna wychowawczyni dziewcząt z pokoju 28 roześmiała się w pewnym momencie i kręcąc z niedowierzaniem głową stwierdziła:
– Ależ one zachowują się zupełnie tak jak wtedy, kiedy były jeszcze dziećmi!
Jedno jest pewne: nigdy przedtem i nigdy potem nie byłam świadkiem i zarazem uczestniczką tak fascynującej i niesamowitej burzy wspomnień. Z każdym kolejnym spotkaniem wspominana przeszłość zyskiwała na intensywności i żywości. Wystarczył fragment z pamiętnika Helgi, słowo ze sztambucha Flaški, wiersz z notesika Handy, dziecięcy rysunek, zdjęcie, melodia – i już przeszłość ożywała, a z wyschniętych zdawałoby się źródeł tryskały obudzone do nowego życia wspomnienia. Pod czarodziejskim wpływem tych podróży w czasie, z których jedne odbywały się z szybkością światła, inne z kolei wyraźnie potrzebowały więcej czasu i wymagały znacznego wysiłku, ale jednak wszystkie wciąż wydobywały na powierzchnię coś nowego, przeszłość stała się teraźniejszością, taką bliską i namacalną nawet dla mnie, kiedy pozwoliłam się porwać w sam środek historii, która została ze mną po dziś dzień.
Rozmowy te zostały zapisane na dziesiątkach magnetofonowych kaset i wraz z oryginalnymi dokumentami z czasów getta i odręcznie spisanymi na kartkach wspomnieniami stanowią materiał, z którego wyrosła książka. A ponieważ zależało mi na jak największej autentyczności przy jednoczesnej rzetelności historycznej, a przede wszystkim na tym, aby historia tych dziewcząt była zrozumiała dla współczesnego pokolenia młodzieży, istniała konieczność naświetlenia i włączenia kontekstu historycznego. Tak więc poświęciłam mnóstwo czasu na lekturę publikacji biograficznych oraz opracowań i źródeł dotyczących tamtego czasu. W centrum całej opowieści pozostaje jednak niezmiennie mikrokosmos pokoju 28 oraz losy grupki dziewcząt, które los przeprowadził przez ten właśnie pokój – dla wielu ostatni etap życia, w którym było jeszcze miejsce na nadzieję, przyjaźń i ludzkie odruchy.
Pamiętnik Helgi Pollak
Trzeba tu jednak szczególnie zaakcentować jeden z dokumentów, ponieważ ma on fundamentalne znaczenie dla powstania tej książki: to pamiętnik Helgi Pollak. Bez tego pisanego dziecięcą ręką w pokoju 28 pamiętnika z pewnością by jej nie było. Zapiski Helgi sprawiły, że mogłam zrekonstruować codzienność mieszkanek z pokoju 28 w ośrodku dla dziewcząt L 410 w getcie Theresienstadt i uchwycić rzeczywistość tej „wyspy na rozszalałym morzu”, jak Helga określiła go w swoim pamiętniku.
Te miejscami niezwykle osobiste i szczegółowe zapiski zabierają nas w świat 12_–_13 letniej dziewczynki z Wiednia, dla której pisanie stało się nieodzownym medium refleksji i równie nieodzownym dialogiem z najlepszym przyjacielem. Dla mnie ten jedyny w swoim rodzaju dokument stał się centralnym punktem i nicią przewodnią tej dokumentalnej relacji, równie nieodzowną jak przytaczany we fragmentach diariusz jej ojca, Ottona Pollaka. Dla jej przyjaciółek te autentyczne świadectwa tamtych czasów stały się cennym katalizatorem w procesie odzyskiwania pamięci.
Helga świadomie oddała swój pamiętnik w służbę tego przedsięwzięcia i sama przetłumaczyła jego fragmenty z czeskiego na niemiecki. Było to niezbędne, ponieważ z powodów, które wyjaśnia jej biografia, nie pisała go w swoim ojczystym języku, którym był niemiecki, tylko w języku swojej emigracji w czeskim Kyjovie. Dziesięć lat po pierwszym niemieckim wydaniu książki _Dziewczęta z pokoju 28_, pamiętnik Helgi po raz pierwszy ukazał się w całości, uzupełniony o zapiski jej ojca. Na potrzeby tego wydania pamiętnik został przetłumaczony od nowa i ukazał się w roku 2014 w Edition Room 28 pt. _Mein Theresienstädter Tagebuch 1943–1944_. Pierwsze wydanie czeskie ukazało się w roku 2019 w wydawnictwie Albatros Media w Pradze i nosi tytuł _Můj terezínský deník 1943–1944 a zápisky mého otce Otty Pollaka_. Ogromnie się cieszę, że ukażą się tam również moje _Dziewczęta z pokoju 28,_ zaktualizowane i przetłumaczone od nowa na czeski.
Misja pielęgnowania wspomnień
Szesnaście lat minęło od chwili ukazania się w Niemczech pierwszego wydania _Dziewcząt z pokoju 28_ w 2004 roku. Wiele się od tego czasu wydarzyło. Jeszcze w tym samym roku powstała wystawa zatytułowana _Dziewczęta z pokoju 28, L 410, Theresienstadt._ Mieszkanki tego pokoju, które przeżyły wojnę, były zapraszane na niezliczone odczyty, otwarcia wystaw, rozmowy ze świadkami czasów, uroczystości upamiętniające, spektakle opery _Brundibár_ czy na koncerty, na których wykonywano dzieła kompozytorów z Theresienstadt. Dzisiaj trudno już wręcz zrekonstruować wszystkie podróże, uroczystości czy miejsca, w których pokazywano wystawę, która istnieje już także w wersji czeskiej, francuskiej, angielskiej a nawet brazylijskiej. Jedno wydarzenie następuje po drugim, w szkołach i salach koncertowych, w muzeach i kościołach czy instytucjach politycznych, jak w niemieckim Bundestagu (2008), czeskim Ministerstwie Edukacji w Pradze (2009), w siedzibie Komisji Europejskiej w Brukseli (2013), czy w siedzibie Narodów Zjednoczonych w Genewie (2014), by wspomnieć tylko te najbardziej znaczące, chociaż absolutnie nie ma to aspektu wartościującego. Największe znaczenie mają bowiem dla nas te wydarzenia, gdzie projekt podchwytują zaangażowani pedagodzy i wychodzą z nim do młodego pokolenia.
Jak na przykład animatorka teatralna Lisbeth Wuttke. To ona zainicjowała w Überlingen nad Jeziorem Bodeńskim międzyszkolny projekt _Brundibár_, zapraszając tam wystawę oraz świadków tamtych czasów. Tłumacząc swoją decyzję powiedziała, że miała takie wewnętrznie poczucie, że należy „jak najszybciej włączyć je w nurt współczesnego życia. Nasze pokolenie wszystko przecież wyparło i zapomniało. Była to jedyna w swoim rodzaju szansa przerzucenia mostu między pokoleniami”.
I rzeczywiście była to wielka szansa. To, o czym ledwie w zarysach napomknęłam w przedmowie do pierwszego wydania książki – motywy powstania projektu, różnorodne, niejednokrotnie zaskakujące aspekty, splatające się ze sobą w opowieści o tych dziewczętach, niebywała więź, łącząca ten przyjacielski krąg – wszystko to jawi mi się dzisiaj, po upływie tych szesnastu lat w zupełnie innym świetle. To, co wówczas było jedynie przeczuciem lub też antycypowaną pewnością, dzisiaj jest tworzywem także moich własnych wspomnień. Wspomnień o inspirującej mocy tego wszystkiego, co jako dziedzictwo dziewcząt z pokoju 28 stało się znane nawet w Brazylii.
Aspekty
EVELINA MEROVÁ Z DOMU LANDOVÁ
_Kiedy myślę o naprawdę przerażających latach wojny i Holokaustu, w mojej pamięci zawsze pojawia się jasny blask, taki biały punkcik, czyli nasz ośrodek dziecięcy w getcie, nasz pokój 28. Spędziłam w Theresienstadt osiemnaście miesięcy. W życiu dorosłej osoby to niewiele, ale w życiu dziecka to prawie jak wieczność._
_W Theresienstadt zostałam siłą wydarta dzieciństwu. Zaczęłam dorośleć. Zaczęłam się zastanawiać. Trafiłam do Theresienstadt jako jedenastoletnia dziewczynka, a kiedy opuściłam getto w grudniu 1943 roku w transporcie do Auschwitz, czułam się niemal dorosła._
_Ośrodek dla dziewcząt w Theresienstadt dopomógł mi przetrwać wiele trudnych chwil. Opiekunki nauczyły nas człowieczeństwa, poczucia przyjaźni i solidarności. To dało mi siłę. Ale miałam też po prostu szczęście. Niestety, tylko nieliczne z nas miały szczęście. Z około pięćdziesięciu do sześćdziesięciu dziewcząt z naszego pokoju przy życiu zostało tylko piętnaście._
_W Hymnie Theresienstadt są takie słowa: „Gdy się chce, wszystkiemu radę można dać, przy ramieniu ramię, wszyscy wraz, na ruinach getta jeszcze będziemy się śmiać”._
_Niestety ta przepowiednia się nie spełniła. Po wojnie nikt nie umiał się śmiać… Ale o naszym ośrodku dziecięcym w Theresienstadt, o pokoju 28, myślimy z uśmiechem._
Od powyższych słów zaczynają się odręcznie spisane przez Evelinę wspomnienia o czasach z pokoju 28. Mimo wszystkich otchłani, jakie otwierały się przed jego mieszkankami, kiedy po latach spoglądały w przeszłość na swoją drogę z ojczyzny do getta w Theresienstadt, a stamtąd do piekła obozu zagłady Auschwitz-Birkenau, to jednak myśl o pokoju 28 budziła jasne wspomnienia. Jest to przypuszczalnie jeden z tych fenomenów, które wprawiały mnie w zdumienie, a także pewnie jeden z powodów, dla których na długo zapamiętałam słowa izraelskiego historyka Jehudy Bauera, wypowiedziane 27 stycznia 1998 roku na forum Bundestagu, w przemówieniu z okazji Dni Pamięci Ofiar Narodowego Socjalizmu: „Holokaust, a także wszystkie inne potworności dokonane przez narodowych socjalistów, ukazują nie tylko zło, do jakiego zdolny jest człowiek, ale też – niejako na marginesie – tego przeciwieństwo: dobro”.
JUDITH ROSENZWEIG
_Jak nam się to udało, że wszystkie się jakoś znosiłyśmy i nawzajem sobie pomagałyśmy? Prawie trzydzieści dziewcząt w trudnym wieku między dwunastym a czternastym rokiem życia. Że dobrowolnie się uczyłyśmy, że nasz pokój zawsze był wysprzątany i czysty, że myłyśmy włosy, chociaż było to bardzo niewygodne. Dzisiaj rozumiem, że Tella, nasza wychowawczyni, dokonała wielkiej rzeczy. Inne opiekunki także._
FLAŠKA
_Opiekunki były dla nas jak druga matka. Pokój 28 był dla nas małą, bezpieczną wysepką, która pomagała nam łatwiej znieść utratę ojczyzny, dla wielu odłączenie od ojca lub matki, a czasem od obydwojga._
MIRIAM JUNG, Z DOMU ROSENZWEIG
_To był naprawdę przywilej, żyć i mieszkać w ośrodku dla dziewcząt L 410. Czas spędzony w pokoju 28 był dla mnie najlepszym czasem w Theresienstadt. Co ciekawe, mimo że byłyśmy młode, a nasze życie było naznaczone głodem, zimnem i strachem, to jednak pozostałyśmy szczere i porządne i zawsze wysoko ceniłyśmy wartości moralne. Zbudowałyśmy też bardzo głębokie przyjaźnie, jakie w normalnych warunkach chyba nawet nie są możliwe._
HANDA DRORI Z DOMU POLLAK
_Myślę, że przyczyna, dla której jestem osobą tolerancyjną i potrafię się zaprzyjaźniać z ludźmi o innych przekonaniach, leży w pokoju nr 28 w Theresienstadt. Mieszkałyśmy tam wszystkie w niewielkim pokoju, około trzydziestki dziewcząt, a każda pochodziła z innego środowiska. Niektóre były rozpieszczone, niektóre kłótliwe, niektóre egoistyczne, niektóre dobre, a niektóre mniej – jak to w życiu, gdzie każdy ma nieco innych charakter. I nauczyłyśmy się jakoś się ze sobą godzić, wzajemnie słuchać. Nauczyłyśmy się ze sobą żyć – bo nie było innego wyjścia._
Można by wręcz pomyśleć, że w owym czasie nie było drugiego takiego miejsca, gdzie wychowanie traktowano by poważniej, a idee wychowawcze wcielano by w życie – na miarę możliwości – z większym zaangażowaniem i konsekwencją niż w Theresienstadt. Po części dlatego, że nie było drugiego porównywalnego miejsca, w którym na tak ograniczonym terenie skupiono by niemal całą społeczność żydowską z jednego państwa, a tym samym także jego umysłową elitę – artystów, pedagogów, naukowców, działaczy syjonistycznych. Przede wszystkim jednak było to możliwe dlatego, że byli wśród nich ludzie, dla których życie dzieci było ważniejsze niż ich własne. Ludzie tacy jak Fredy Hirsch, Walter Eisinger, Rudi Freudenfeld, Kamilla Rosenbaum, Ella Pollak czy – wyjątkowo ważna dla wielu dzieci – wiedeńska artystka i nauczycielka rysunków Friedl Dicker-Brandeis, której lekcje zaowocowały ponad trzema tysiącami dziecięcych rysunków.
Działający w strukturach opieki nad młodzieżą i przy organizacji wolnego czasu dorośli, a wraz z nimi wiele innych osób, robili wszystko, aby zapewnić dzieciom bezpieczną przestrzeń.
„Chcieliśmy stworzyć naszej młodzieży dom, miejsce, gdzie będzie traktowana poważnie, gdzie będzie mogła bez przeszkód przeżyć młodość, gdzie nie będzie zdana na bezustanne rozpamiętywanie tego, co się dzieje – pisał legendarny syjonistyczny przywódca młodzieży Fredy Hirsch w połowie roku 1943 w swoim podsumowaniu rocznej działalności ośrodków dziecięcych. – Chcieliśmy stworzyć im pośród tego ogromu nieszczęścia jakieś stosunkowo przyjemne schronienie”¹.
Nikt nie był w stanie nawet w części przewidzieć, jaki będzie los większości więźniów Theresienstadt. Dlatego chodziło tylko i wyłącznie o to, by skierować ich nadzieje na czas po wojnie, żeby byli gotowi na nadejście tego czasu i to nie tylko w fizycznym sensie. „Doświadczyliśmy tego, że przez ostatnie półtora roku pojęcia, które dotychczas uznawane były za nienaruszalne w społeczeństwie ludzkim, uległy przewartościowaniu, którego wielu z nas nie potrafi pojąć – pisał Fredy Hirsch w swoim wykładzie. – I w taki właśnie świat trafiały nasze ośrodki młodzieżowe. Trzeba było podjąć próbę uratowania dzieci przed dewaluacją dobra”.
Kończy zaś słowami: „Myślę, że kiedyś dzieci te będą z przyjemnością powracały myślami do tego domu, jaki staraliśmy się im stworzyć w Theresienstadt. Byłoby straszne, gdyby Theresienstadt miało oznaczać dla naszej młodzieży tylko niedającą się naprawić duchową i fizyczną zapaść”².
Grozą napawa świadomość, że mimo wszelkich starań o dobro i przeżycie tych dzieci, ponad 14 000 z nich nie doczekało końca wojny. Pocieszająca natomiast jest myśl, że nadzieja Fredy'ego Hirscha jednak spełniła się w przypadku tych, którzy przeżyli.
* * *
Nie może w tym miejscu zabraknąć pewnej uwagi. H.G. Adler, autor drobiazgowo opracowanej i opublikowanej już w roku 1955, liczącej 892 strony monografii _Theresienstadt 1941–1945. Das Antlitz einer Zwangsgemeinschaft_³, swoją oceną opiekunów młodzieży w tym getcie („nie zdołali oni w żaden sposób powstrzymać obyczajowego upadku młodzieży”) wywołał ogromne oburzenie u wielu tych, którzy przeżyli. Swoją nieuczciwą krytyką ludzi, którzy w żaden sposób nie mogli się już przeciwstawić tym krzywdzącym ocenom – w tym między innymi kierujących wydziałem opieki nad młodzieżą Egona (Gondy) Redlicha i Fredy'ego Hirscha, członków Judenratu Jakoba Epsteina i Paula Eppsteina – sam zdyskredytował się w oczach byłych więźniów Theresienstadt, a także w moich. Rozmawiałam ze zbyt wieloma osobami, które przeżyły pobyt w tym getcie, przeczytałam zbyt wiele autentycznych źródeł, aby tendencyjne wywody H.G. Adlera mogły wywrzeć jakiś wpływ na moją ocenę sytuacji, poza być może tym jednym, że były dla mnie sygnałem, jak ważne jest, aby historia dziewcząt z pokoju 28 została opowiedziana, choćby dla zachowania historycznej prawdy.
Motyw ten stawał się u mnie coraz silniejszy dopiero w miarę zajmowania się tematem. Początkowo o wiele silniejsze było pragnienie inne, które towarzyszyło mi od samego początku mojej styczności z tą materią, już przy okazji przygotowywania słuchowiska o operze dziecięcej _Brundibár_ – pokazanie znaczenia sztuki i kultury w tym nieludzkim, brzemiennym śmiercią czasie.
Ostatni akord: Theresienstadt
„Jest pewna ironia losu w tym, że – jak pisze historyk Livia Rothkirchen – właśnie w przymusowej wspólnocie Theresienstadt wybrzmiał ostatni akord współistnienia trzech etnicznych elementów – czeskiego, niemieckiego i żydowskiego – które w ciągu wielesetletniego życia na czeskiej ziemi wzajemnie na siebie wpływały i wzbogacały się nawzajem, i które wywarły tak ogromny wpływ na rozwój kultury myśli europejskiej. Czescy i niemieccy Żydzi, postrzegani ogólnie jako zasymilowani i niezdolni do stawienia oporu nazistom, właśnie w Theresienstadt, oderwani od ojczyzny i w najtrudniejszych warunkach, odnaleźli drogę do prawdziwych ludzkich i duchowych wartości”⁴.
Życie kulturalne Theresienstadt stanowi odbicie tego postępowego ducha, który przed wybuchem II wojny światowej stanowił o istocie kultury środkowoeuropejskiej, łabędzi śpiew odchodzącej epoki, właśnie jej ostatni akord.
Był to akord bez wątpienia smutny i pełen rozpaczy, a jednak znaleźć w nim można także nadzieję i odwagę. Nadzieję dla dzieci, będących świadkami tego łabędziego śpiewu oraz instrumentami, w których próbowano zaszczepić te odchodzące współbrzmienia, tak aby nigdy nie zostały zapomniane.
Nadzieje te nie były daremne, ponieważ ów „ostatni akord” żyje nadal w dziełach tych, którzy tworzyli jedyne w swoim rodzaju środowisko artystyczne getta w Theresienstadt, a więc w dziełach muzyków i kompozytorów Viktora Ullmanna, Hansa Krásy, Pavla Haasa, Gideona Kleina, Rafaela Schächtera, Karela Ančerla, w dziełach plastyków Otto Ungara, Leo Haasa, Bedřicha Fritty, Petera Kiena, Karela Fleischmanna, Alfreda Kantora, w piosenkach kabaretowych i wierszach Karela Švenka, Leo Straussa, Waltera Lindenbauma. Żyje nadal we wspomnieniach tych, którzy przeżyli, w niezapomnianych inscenizacjach, będących – niemal alegorycznym – ucieleśnieniem istoty kultury w Theresienstadt: _Requiem_ Giuseppe Verdiego i opery dziecięcej _Brundibár_ Hansa Krásy.
I bez wątpienia także we wspomnieniach i świadectwach dziewcząt z pokoju 28.
* * *
Już wtedy, w październiku 1996 roku, kiedy po raz pierwszy odwiedziłam w Wiedniu Helgę Kinsky, a ona opowiedziała mi o swoim dzieciństwie spędzonym w Wiedniu, Kyjovie i Theresienstadt, czytając fragmenty swojego cudownego pamiętnika, w mojej głowie poszczególne obrazy układały się jasno i wyraźnie niczym w filmie, obrazy, które z upływem kolejnych lat coraz bardziej miały się stopić w jedno z przeżyciami i wspomnieniami jej przyjaciółek.
1.
Wykład Fredy’ego Hirscha z okazji pierwszej rocznicy istnienia Ośrodka Młodzieżowego L 417, połowa 1943 roku. Maszynopis, Muzeum Żydowskie w Pradze, zbiór: Terezin, sygn. 304/1.
2.
Tamże.
3.
Hans G. Adler, _Theresienstadt 1941–1945. Das Antlitz einer Zwangsgemeinschaft_ , Tübingen 1955.
4.
Livia Rothkirchen, _Der geistige Widerstand in Theresienstadt_ , w: _Theresienstädter Studien und Dokumente_ 1997, s. 118–136.