- promocja
Dziewczyna w czarnej sukience. Historia zbrodni miłoszyckiej - ebook
Dziewczyna w czarnej sukience. Historia zbrodni miłoszyckiej - ebook
Historia zbrodni miłoszyckiej, za którą niesłusznie skazano Tomasza Komendę.
Małgosia ma 15 lat, długie, brązowe włosy odgarnięte za uszy i grzywką opadającą na czoło. Uśmiecha się nieśmiało ze zdjęcia zrobionego tuż przed wyjściem na sylwestrową dyskotekę. Nigdy z niej nie wróci. W Nowy Rok zostanie znalezione jej okrutnie zmasakrowane ciało.
To miała być prosta sprawa. Niewielka społeczność, zamknięty krąg podejrzanych. A jednak nie udało się ustalić, kto zgwałcił i zabił Małgosię. Aż w końcu pojawił się podejrzany. Nazywał się Tomasz Komenda. Został skazany, ale po 20 latach uwolniono go i uniewinniono.
Tylko że „sprawa Komendy” to tylko jeden z wątków „sprawy miłoszyckiej” – wcale nie najważniejszy i najbardziej bulwersujący. Ewa Wilczyńska, która opisuje od lat kulisy tego śledztwa, napisała książkę totalną, w której opowiada w jaki sposób jedna zbrodnia zniszczyła życie bardzo wielu osób. Ale też o tym, jak kosztowne jest pragnienie sprawiedliwości, kiedy zmienia się w pragnienie zemsty i jak trudno jest wrócić do życia nawet jeśli odzyskuje się wolność.
Jak Truman Capote w legendarnej powieści „Z zimną krwią” reporterka nie tylko precyzyjnie i wciągająco rekonstruuje samą zbrodnię, ujawnia błędy, które nie pozwoliły śledczym trafić na trop sprawców chociaż były na wyciągnięcie ręki i naciski polityków, które sprowadziły śledztwo na manowce. Opowiada też historię zamordowanej Małgosi i jej konsekwencji z wielu punktów widzenia. Rodziców ofiary, Tomasza Komendy i jego najbliższych, skazanych sprawców zbrodni, śledczych, którzy doprowadzili do ich wykrycia. Stworzyła fascynującą reporterską powieść, która jednocześnie pozwala rozumieć i współczuć.
„Dziewczyna w czarnej sukience” jest owocem wieloletnich rozmów autorki ze wszystkimi głównymi postaciami „sprawy miłoszyckiej”. Jednak ani przez chwilę nie zapomina ona o tym, że tak naprawdę w tej sprawie najważniejsza jest Małgosia, dziewczyna, która powinna żyć.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-268-4322-8 |
Rozmiar pliku: | 718 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
MY
Po wyroku o sprawie zbrodni miłoszyckiej robi się cicho. Tylko na forum użytkownicy zastanawiają się, czy to na pewno Irek i Norbert zabili Małgosię. Zdania są podzielone. Na chwilę media, głównie lokalne, rozgrzewa informacja o uwięzieniu Basiury. Renata się piekli, że przecież jej klient powiedział, że zgłosi się sam, po co było to spektakularne zatrzymanie. – Takie działanie dotknie zarówno jego psychikę, jak i psychikę jego najbliższych – mówi Kopczyk.
Zainteresowanie dziennikarzy było na tyle duże, że we wrocławskim sądzie okręgowym, który wydał decyzję, zorganizowano konferencję. Przemawiał rzecznik Marek Poteralski, który prowadził też sprawę miłoszycką w pierwszej instancji.
– Tym, którzy ubolewają, że skazany nie został wezwany do zakładu karnego, ale doprowadzony, przypomnę, że ma wyrok za zabójstwo z gwałtem na piętnastolatce, a nie kradzież roweru. Jeżeli ci, którzy ubolewają nad doprowadzeniem, mają trochę empatii, powinni pomyśleć, co czują rodzice zamordowanej po tym, jak po prawomocnym wyroku skazany dalej chodził na wolności – podkreślał, kończąc tym tak naprawdę dyskusję.
O sprawie znów zrobiło się cicho. Do czasu.
Rozdział 1
WIĘZIENIE
Po wyroku Norbert zaczął chodzić do psychiatry. Tabletki przyjmowała też Kamila.
Spędził w domu święta i sylwestra. Wiedział, że w końcu po niego przyjdą, ale rozpaczliwie łapał się nadziei, że zadziała wniosek o odroczenie kary ze względu na sytuację rodzinną i zły stan psychiczny.
Zatrzymali go w środę 16 lutego 2021 roku. Policjanci przyjechali po południu, ale go nie było, robił jeszcze zlecenie na transport, wracał z Niemiec. Oddzwonił do nich, że stawi się w więzieniu następnego dnia. Chciał się jeszcze pożegnać z rodziną.
– Norbert, ty nie bądź taki pewny, że cię zaraz nie zatrzymają – powiedziała mu Renata, gdy się zdzwonili.
– Przecież to ludzie w mundurach, trzeba im wierzyć, a powiedzieli, że mogę przyjść jutro – przekonywał ją Norbert. Ale nie minęła godzina i do jego domu znów zapukali funkcjonariusze.
Otworzyła im Kamila. Pięciu weszło do środka, kolejni czekali pod domem. Na ulicy radiowozy na sygnale.
– Wiemy, że pan tu jest – krzyknął jeden z policjantów.
Norbert ledwo zdążył się wykąpać. Stał w samych bokserkach.
– Proszę z nami – powiedział funkcjonariusz, chciał go zakuć w kajdanki.
– Chyba żartujecie, że tak go z domu wyprowadzicie – oburzyła się Kamila i nie zważając na funkcjonariuszy, pomagała Norbertowi znaleźć ubrania, spakowała mu torbę.
Jednak zakuli go w kajdanki i odwieźli do aresztu śledczego we Wrocławiu. Spędził tam czternaście dni.
Zamknęli go w pojedynczej celi z niewielkim zakratowanym oknem, które wychodziło na ścianę budynku. Ciągle było ciemno. Nie było lustra, swoją twarz Norbert mógł zobaczyć tylko w kranie.
*
Przez trzy dni nie pozwalali mu nawet zadzwonić. Uspokoił się trochę, gdy w końcu usłyszał głos żony. Niewiele był w stanie jej powiedzieć. Głos wiązł mu w gardle.
Kładł się spać o osiemnastej, zaraz po kolacji i telefonie do Kamili. Sen pozwalał mu nie myśleć chociaż przez chwilę. Ale i tak budził się w środku nocy.
Na wolności rzadko czytał książki, teraz pochłaniał jedną za drugą. Kryminalne, polityczne, religijne, pozwalały na chwilę się wyłączyć. Dużo się modlił.
Z Wrocławia przewieźli go do więzienia w Nysie. Trafił do trzyosobowej, monitorowanej celi, miał się chociaż do kogo odezwać. Przez pierwsze dni bał się jednak z niej wychodzić, zrezygnował ze spacerów. Byli tacy, którzy krzyczeli za nim „majciarz” i „pedofil”, bo zaraz się rozeszło, za co siedzi. Norbert nie reagował, nie potrzebował konfliktów. Uczył się za to więziennego słownictwa. Podłoga w celi to plaża, kąt – ubikacja, a korytarz – peronka. Krzywo patrzą, jak się powie inaczej.
Życie wyznacza regulamin. O ósmej jest pobudka, o dwudziestej pierwszej – wieczorny apel. Po nim gaszą światła. Rytm dnia wyznaczają posiłki, z nich rezygnować nie można, bo dostaje się karę. Norbert nigdy nie lubił kaszy, tu co chwilę ją podają. Dojada jedzeniem z paczek, które raz w miesiącu przesyła mu Kamila. W celi mają wiadro, do niego wsadza grzałkę i gotuje makaron. Do tego jakaś mielonka i sos ze słoika. Gotowanie daje poczucie normalności, chociaż jedzenie w niczym nie przypomina tego domowego. Noże, widelce, talerze, kubki, wszystko tu jest plastikowe.
Z rozrywek są codziennie wyjścia na spacerniak i do świetlicy. Można telewizję pooglądać i w ping-ponga pograć. Dalej czyta książki, chociaż od kiedy ma z kim porozmawiać, to mniej. Słuchanie o cudzych problemach, pozwala odciąć się od własnych.
Norbert zaciąga się też do służb porządkowych. Za codzienne sprzątanie mógłby dostać 300 złotych miesięcznie, ale on woli dodatkowe telefony. To na nie czeka cały dzień. Zgodnie z regulaminem przysługuje mu jeden w tygodniu, ale dzięki pracy i dobremu sprawowaniu dzwoni niemal codziennie. Czasem udaje się nawet dwa razy, bo wychowawca przymknie oko albo kolega odda mu swoje minuty. Kamila cały czas nosi przy sobie komórkę, żeby nie przegapić telefonu.
Pierwszy raz widzą się po miesiącu. Kamila ma prawo jazdy, ale zawsze bała się jeździć sama, nawet do Wrocławia. „A co jak jeszcze ja się rozbiję?” – myśli.
Na tym pierwszym spotkaniu niewiele rozmawiają. Obydwoje płaczą, trzymając się za ręce.
– Dlaczego nas to spotkało – powtarza Kamila. Pocieszają się, że jest jeszcze kasacja, instytucje europejskie.
– Gdzieś muszą być niezależni sędziowie, którzy cię uwolnią. Nie możemy się poddać – mówi.
Norbert przekonuje siebie, że niedługo wyjdzie do domu, a zaraz nie może opędzić się od myśli, że wszystko już stracone. Umrzeć, może to jakieś wyjście, przemyka mu przez głowę.
– Żona cię zaraz zostawi, kobieta chłopa potrzebuje, nie będzie przecież na ciebie latami czekała – słyszy od jednego ze strażników. A potem jeszcze, że Kamila złożyła już papiery rozwodowe. Niby wie, że to nieprawda, ale przecież wszystko jest możliwe.
Najgorzej, jak zabierają go do izolatki, bo jeden z chłopaków z celi ma wszy. Nie może nawet zadzwonić do żony.
Pierwszy raz się tak zdarzyło, żeby już drugi dzień się nie odezwał. Kamila nie wie, co robić. Dzwoni do mecenaski, ale ta każe jej jeszcze chwilę poczekać. Jak się nie odezwie trzeciego dnia, będzie interweniowała. Kamila o niczym innym nie myśli, tylko co się stało. Niepewność jest najgorsza.
W końcu strażnik się lituje i wieczorem, gdy nikogo już nie ma na korytarzu, prowadzi go do telefonu.
Norbert martwi się o Kamilę, jak daje sobie sama radę z domem. Przypomina, że trzeba wykupić ubezpieczenie na samochód, pyta, czy zapłaciła już za proces. W sumie nałożono na niego ponad 30 tysięcy złotych kosztów sądowych. Odwoływali się, że przecież Norbert teraz nie pracuje, ale sąd zgodził się jedynie rozłożyć im tę kwotę na raty. Miesięcznie to 850 złotych.
Kamili finansowo pomagają jej rodzice i teściowe. A jak trzeba coś w domu zrobić, to przychodzą koledzy Norberta ze straży. Jeden piec jej naprawił, drugi z samochodem pomógł. Mówią, że zawsze może do nich zadzwonić.
W więzieniu co niektórzy mu współczują, że za nic siedzi, tak przynajmniej mu mówią. Jeden, starszy już, ciągle powtarzał, że dobry z niego chłop. Dużo o nim wiedział. I co chwilę wypytywał o Miłoszyce. Aż Norbert nabiera podejrzeń, czy nie próbuje od niego czegoś wyciągnąć. W końcu zabierają go z jego celi, a niedługo później słyszy, że próbował popełnić samobójstwo.
O swojej sprawie woli za dużo nie mówić, po co mają plotki po więzieniu rozpowiadać, im mniej szumu wokół niego, tym lepiej. Opowiada za to o rodzinie, pracy w straży. Po sąsiedzku mają jednostkę, często słychać syreny. Norbert sprawdza przez okno, ile wyjeżdża wozów.
*
Szacunek kolegów zdobywa, kiedy ratuje chłopaka na spacerniaku. Nagle się przewraca, Norbert pierwszy do niego doskakuje. Wyczuwa podwyższone tętno, widać już sinienie, więc szybko udrażnia mu drogi oddechowe i wyciąga zawinięty język. Cały jest zalany krwią, bo tamten rozciął kość policzkową. Jeszcze jednemu więźniowi pomaga, kiedy ten ma atak padaczki. Dostaje za to pochwały, w sumie przez rok zdobywa ich ze trzydzieści, chociaż jak mu ostatnio odczytują je na komisji, to w papierach jest tylko sześć.
Pewnego dnia przyjeżdżają po niego funkcjonariusze CBŚ i zabierają na komisariat w Nysie. Prosi o kontakt ze swoją obrończynią, ale się nie zgadzają.
– Dobrze ci radzimy, mów, co wiesz. Grozi ci dwadzieścia pięć lat. Nie będziesz miał już po co wychodzić, jak nie powiesz, kto jeszcze tam był – słyszy, ale nic im nie mówi.
Renata złości się później na niego, że nie poprosił o wpisanie do protokołu braku zgody na obecność obrony.
– Już raz nagadałeś głupot na przesłuchaniu i jak to się skończyło? Nic się nie nauczyłeś – mówi, ale zaraz robi się jej go żal. Zamiast dyskutować z nim o możliwych krokach prawnych, prawie całą wizytę powtarza mu, że musi się trzymać. – Jak się zabijesz, to nic z tego nie będzie.
*
Kamila przyjeżdża co miesiąc, czasem co dwa. Po śniegu jeszcze bardziej boi się jeździć. Widzi, że Norbert jest coraz chudszy, skórę ma jak pergamin. Dzieci też chciały się z nim zobaczyć, ale oni powiedzieli, że nie. Nie chcą, żeby ojca widziały w więzieniu. Swojego taty Kamila też nie chce zabierać. Bardzo jest za Norbertem. I ciągle przez to więzienie płacze. Ona stara się być wtedy silna, ale kiedy zostaje sama, też musi swoje wypłakać. Na widzeniach nie chce już łez, po co to Norbertowi. Rozmawiają, co w domu. Trawę przystrzygła, teściowa była, znowu się piec psuje, w końcu trzeba będzie go wymienić.
Norbert nie chce się skarżyć, po co ma się o niego martwić, i tak ma ciężko. Chwali się, że kolega z celi uczy go składać origami. Dla mecenas Kopczyk robi krasnala. Dla Kamili kolorowe serce i dwa łabędzie złączone dziobami. Stoją w domu na honorowym miejscu.
Norbert koło łóżka trzyma zdjęcie Kamili. Już dziury są w nim wycałowane.
Rozdział 2
KASACJA
W wydanym pod koniec marca 2022 roku pisemnym uzasadnieniu wyroku Sądu Apelacyjnego najwięcej miejsca zajmuje obrona sędziego Pawła Pomianowskiego. Przecież został powołany do okręgówki przez neo-KRS, upolitycznioną Krajową Radę Sądowniczą. Czy nominowani przez nią sędziowie są niezawiśli i bezstronni?
W trakcie rozpraw Irek kilkakrotnie podkreślał, że powołanie przez nielegalny organ powinno być podstawą do uchylenia wyroku. Tego typu rozważania pojawiają się przecież w debacie publicznej. A media ciągle donoszą o kolejnych wątpliwych nominacjach.
Cezariusz Baćkowski, sędzia, który przewodniczył apelacji, podkreślił jednak, że Paweł Pomianowski nie ma bliskich relacji z rządzącymi. Broniąc go, chroni naprawdę również swój wyrok: w składzie orzekającym zasiadał neosędzia Maciej Skórniak.
Faktycznie, obrońcy wykorzystują argument o neosędziach w swoich odwołaniach kasacyjnych.
Poza tym wytykają wątpliwości wokół DNA, braku przesłuchania przyjaciółki Małgosi i samego zarzutu morderstwa.
Kopczyk pokazuje swoje odwołanie Danielowi Majowi, nowemu obrońcy Irka, którego przydzielono mu na postępowanie kasacyjnie. Cieszy się, że dostał taką głośną sprawę. Tylko Irek ciągle żąda rozmów i spotkań. Zresztą pomocy szuka też u Kopczyk. Bezskutecznie.
Kilka miesięcy później, w październiku 2022 roku, kasację składa jeszcze prokurator generalny Zbigniew Ziobro. Uważa, że wyrok jest zbyt łagodny i chce ponownego rozpatrzenia sprawy. „Zamach na wolność seksualną oraz życie i zdrowie ofiary został dokonany w sposób drastyczny i okrutny” – pisze i podkreśla, że było to „zaspokojenie prymitywnego popędu płciowego”.
Skupia się na Irku, uważa, że w jego wypadku słusznym wyrokiem byłoby dożywocie. Dla Basiury chce dwudziestu pięciu lat więzienia. Tak jak od początku wnioskował Sobieski.
*
W areszcie na każdy telefon Irek potrzebował zgody prokuratora, w więzieniu jest łatwiej. Na celi ma szacunek, a i niektórych strażników potrafi przekonać, bajerę zawsze miał dobrą. Dzwoni do mnie niespodziewanie.
– Powiedziałem, że muszę się skontaktować z adwokatem, to może dłużej uda się porozmawiać – mówi. Zarzuca mnie zdaniami, które wielokrotnie słyszałam już na rozprawach. Moje pytania ignoruje, prowadzi monologi o swojej niewinności.
– Chcesz napisać prawdę, to słuchaj, jak jest – mówi.
Nasze rozmowy często są przerywane, domyślam się, że przez służbę więzienną. Ale Irek i tak dzwoni częściej i na dłużej, niż przewiduje regulamin.
Skarży się, że przeniesiono go do Szczecina i nie ma jak widywać się z matką.
– Przecież ona nie ma pieniędzy na pociąg ani hotel – denerwuje się i dodaje, że w zakładzie są problemy z wodą. Upały, a nawet nie ma, gdzie się umyć. I do picia, tyle co do obiadu dadzą.
Przekazuję nawet tę informację do sprawdzenia kolegom dziennikarzom ze Szczecina, ale Irek zaraz dzwoni, że po jego telefonie naprawili. Pewnie go podsłuchują. A on ma sporo zarzutów. Wie, jak powinno być, a zasady nie są przestrzegane. Choćby kible... Znowu coś nas rozłącza.
Irek jeszcze wielokrotnie do mnie dzwoni, powtarza, co powinnam zrobić i napisać.
– Prawda jest taka, że jestem niewinny.
Mówi zawsze podniesionym głosem.
– Co z tego, że byłem na tym podwórku. Ważne jest kiedy. W ten sposób można by powiedzieć, że prokurator też tam był. Tylko że dwadzieścia pięć lat później. Albo te skarpetki. Przecież tam naprawdę para się całowała na podeście, zeznawali nawet, i wtedy je widziałem. – Irek znów nie daje mi dojść do słowa, dopóki nas nie rozłączą.
Złości się, że dają mu za mało czasu. Dlatego wyśle mi więcej informacji pocztą.
*
Wypchana różowa koperta przychodzi kilka dni później na adres redakcji. Ze środka pierwsza wypada kartka z życzeniami świątecznymi dla wszystkich dziennikarzy, którzy „piszą prawdę”. „Wesołych świąt, bo my takich nie bendziemy mieli”. Są kopie protokołów rozpraw, które już widziałam. Na tych jednak na żółto zakreślono fragmenty, które mają świadczyć o niewinności Irka.
Do dokumentów dołączone są odręcznie napisane listy, w sumie trzydzieści trzy strony A4. W jednym Irek przypomina mi o prawdzie i Bogu, w kolejnym jeszcze raz wymienia wszystkie błędy w śledztwie, ale zdecydowanie najwięcej miejsca poświęca narzekaniom na Zakład Karny w Goleniowie.
Kiedy czytam kolejne utyskiwania na traktowanie więźniów niezgodne z prawami człowieka, znajduję podsumowanie na mniejszej kartce wciśnięte między strony. Charakter pisma jest nawet podobny, ale nie ma charakterystycznych dla Irka błędów ortograficznych i gramatycznych. Ktoś spisał jego skargi w podpunktach.
Nagłówek: „Zastrzeżenia do Z.K. Goleniów”. Myślników jest dziesięć: mało chleba, monotonia jedzenia, ginące prośby, za rzadkie telefony, brak znaczków skarbowych, noszenie odzieży w łaźni, trudności z dostaniem się do magazynu i kaplicy, niemożność pracy i jeszcze olewanie sprawy jego zaginionej paczki żywnościowej.
Romualda też mi się na tę paczkę skarży. Dzwoni do mnie na polecenie syna, pyta, czy pisma dotarły. I żebym opisała, jak jest. – My będziemy dalej walczyć. Ja jestem na sto procent pewna, że on tego nie zrobił.
*
Chciałabym porozmawiać także z Norbertem. Renata Kopczyk przekazuje mi, że chętnie się spotka. Proszę dyrektora więzienia w Nysie, by pozwolił mi na odwiedziny. Wysyłam maile, dzwonię, ale w końcu i tak dostaję odmowę, bo „nie jestem dla osadzonego bliską osobą”.
Przez Kamilę przekazuję prośbę o telefon. W wolnej chwili, wiem, jak ważne są dla niej rozmowy z mężem.
W końcu dzwoni do mnie stacjonarny numer z Opolszczyzny.
– Mamy osiem minut – zaznacza na początku Norbert i ostrzega: – Nie mogę za dużo mówić. Te telefony są na podsłuchu, a nie chcę sobie nagrabić.
Pomijam grzeczności i zadaję pierwsze pytanie.
– Codzienność? Każdy dzień jest taki sam. Czekam, aż opuszczę te bramy – mówi. – Jedyne, co mnie trzyma, to miłość do żony i dzieci i ta pewność sumienia, że jestem niewinny. I nikt mi nic nie wmówi.
– Czy ma pan problemy w więzieniu? – pytam.
– Tu są ludzie i ludziska, różnie bywa. Tu nawet wychowawca może mnie obrażać na środku korytarza przy dyrektorze.
Osiem minut rozmowy szybko mija, Norbert obiecuje, że skontaktuje się następnego dnia. Podaje przybliżoną godzinę, nie rozstaję się z telefonem, ale on milczy. Dzwoni dopiero kolejnego dnia.
– Nie pozwolili mi wczoraj, dzisiaj kolega oddał mi minuty. Może mi się limit na ten tydzień skończył, chyba że coś im nie pasowało w tym, co opowiadałem.
Dzień później dostaje dwadzieścia minut, kolega oddał mu swój regulaminowy telefon do obrońcy.
– Jeden drugiego rozumie, że ma większą potrzebę zadzwonić, i się dogadujemy. Staram się tu wszystkim pomagać, taki jestem. Starałem się żyć w zgodzie z własnym sumieniem i tu nagle coś takiego się wydarza. To jest jak przeskok w kosmos. Osoba niewinna w ogóle nie powinna tu być. Chciałbym, żeby w Sądzie Najwyższym się okazało, że jestem niewinny.
Sygnał zwiastuje, że rozmowa zaraz się skończy.
– Dziękuję, że pani ze mną porozmawiała, zawsze to lżej.
Rozdział 3
ZADOŚĆUCZYNIENIE
Dowiaduję się, że rodzice Małgosi mają nowego pełnomocnika. Do końca procesu sami siebie reprezentowali, ale potem dostali mecenaskę do sprawy pozwów o odszkodowania. Bała się wypowiadać, żeby nie podpaść państwu K. Ale i tak zerwali z nią współpracę. Ich obecny mecenas też na razie nie chce za wiele mówić. Potwierdza jedynie, że pod koniec grudnia 2022 roku złożył pierwszy pozew w ich imieniu.
Chcą miliona złotych zadośćuczynienia dla Krzysztofa od Norberta Basiury. Jadwiga jest świadkiem. W uzasadnieniu szczególne okrucieństwo zbrodni, jego mataczenie, przedłużanie śledztwa, co tylko potęgowało ich cierpienie. Dowód: wszystkie choroby Krzysztofa. Chcą zabezpieczenia domu skazanego i zwolnienia ich z kosztów. Sąd szybko się zgadza.
*
– Dlaczego od razu nie złożył wniosku? I dlaczego nigdy nie pozwali Komendy? Już rozumiem, jakby pozwali Skarb Państwa. Ale dlaczego tylko Norberta? Chociaż pewnie czekają, co odpowiem, żeby się lepiej przygotować do kolejnych – mówi Renata Kopczyk, kiedy dzwonię zapytać ją o pozew. – Ja to już myślę, że oni nie potrafią żyć bez spraw sądowych.
Adwokatka długo wertuje kodeksy, żeby wyłapać wszystkie zmiany w prawie dotyczącym roszczeń. Na początku lutego składa zażalenie, w którym dowodzi, że doszło do przedawnienia. Na wszelki wypadek wnioskuje jednak, by włączyć do sprawy Ireneusza M.
*
Kamilę odwiedzam niedługo po tym, jak dowiedziała się o pozwie rodziców Małgosi.
– Trzeba przyznać, że ich ten system oszukał. I na jakiegokolwiek człowieka prokuratura by wskazała, będą w nim widzieć winnego. Mam do nich żal. Tutaj się kasa liczy, a do sprawiedliwości daleko. Koszty ponoszę teraz tylko ja i dzieci. Norbert nic nie zarabia, a gdziekolwiek popatrzę, każdy coś ode mnie chce.
Siedzimy na tej samej kanapie, na której rozmawiałam z Norbertem.
– Zastanawiam się, gdzie jest granica wytrzymałości. Czasem mi się wydaje, że do niej dotarłam, ale znowu wstaję, pracuję, zajmuję się domem. Człowiek może czekać, czekać, ale ile można czekać?
Muszę zapytać Kamilę o wątpliwości, ale ona wszystkie zbywa. Jest przekonana, że Norbert jest niewinny, DNA nie uważa za dowód, według niej ktoś ważny jest chroniony.
Gdy kończymy rozmowę, Kamila prowadzi mnie jeszcze do garażu. – Norbert prosił, żebym pani pokazała jego mundur. Wisi tutaj i na niego czeka.
W więzieniu też już dowiedzieli się o pozwie. Norbert słyszy: – Lepiej, żebyś się zabił. Rodzina przynajmniej nie straci domu.
Rozdział 4
HIPOTEZY
Prokuratorzy nigdy nie wierzyli, że Irek wyzna, z kim był na podwórku tamtej nocy. Był zresztą tak pijany, że może nawet tego nie pamiętać. Ale mieli nadzieję, że Norbert pójdzie na współpracę w zamian za niższy wyrok.
Ryzykowałby jednak całe swoje życie. Bo czy rodzina by mu wybaczyła, że przez lata ukrywał udział w gwałcie? Stwierdzenie, że tylko się tam masturbował, i wyjawienie wszystkich nazwisk mogło odmienić wyrok. I pozwoliłoby ostatecznie wyjaśnić sprawę. Norbert jednak niezmiennie powtarza, że jest niewinny. I nic nie wskazuje na to, by miał zmienić narrację.
Nawet pewność, że mają dwóch prawdziwych sprawców nie kończy śledztwa. Prokuratura chce sprawę doprowadzić do finału. Biegli stwierdzili, że ślady biologiczne znalezione na miejscu zbrodni należały prawdopodobnie do trzech, a może nawet czterech mężczyzn. Tylko że lista nazwisk do porównania DNA coraz bardziej się kurczy.
Śledczy mieli różne koncepcje. Długo sprawdzali, czy to nie ochroniarze zorganizowali łapankę na dziewczyny. Karbamazepina pasowała do ekipy z Wrocławia. Chłopaki powyjeżdżali jednak za granicę i nie tak łatwo było ich znaleźć. Najpierw dwóch z nich sprawdzali na podstawie próbek pobranych od ojca i brata. W końcu przeprowadzili badania wszystkich ochroniarzy z Miłoszyc. Wyniki były negatywne.
Ich radar uruchamiał się też przy informacjach, że ktoś miał w papierach stosowanie przemocy. Tym bardziej gdy dotyczyło to osoby, która była w pobliżu miejsca, gdzie zgwałcono Małgosię.
Jak Zygmunt G., w 1997 roku chłopak Kamili R. Nocował u niej w sylwestra. Przed laty dziewczyna zeznała, że położył się spać w ubraniu. Ona zasnęła wcześnie – była w ciąży. Teraz śledczy dowiadują się jeszcze, że w czasie przeszukania ich domu znaleziono w wersalce jego brudne spodnie. Mówił, że już dawno je tam zostawił. Kamili to nawet nie zdziwiło – nieraz na dyskotece w mordę komuś dał i krew poszła. Biegli stwierdzili wówczas, że śladów nie da się przebadać, i szybko je oddano.
A jeszcze Zygmunt nosił w tamtym czasie jasnobrązową skórę. Pasowała do opisu jednego ze sprawców. Do tego mógł znać Irka, mieszkali niedaleko siebie. Jego zeznania sprzed lat też wydały im się dziwne. Mówił, że się boi, bo ktoś za nim chodzi, a to raczej jego się wtedy obawiano.
Gdy w październiku 2017 roku śledczy wzywają Kamilę na przesłuchanie, przyznaje, że Zygmunt był agresywny także w stosunku do niej.
– Wstyd normalnie, ale uderzył mnie nie raz – mówi.
Po raz pierwszy, kiedy jeszcze była w ciąży. Z liścia w twarz. Po każdym kolejnym uderzeniu przepraszał, że to już ostatni raz.
Kamila nie miała pracy, szkoły, dziecko w drodze, nie chciała być sama. Po narodzinach córeczki bił już ją regularnie. Czasem słabiej, innym razem mocniej. Do krwi i siniaków.
On to w ogóle był taki, że lubił się bić. I potrafił. Masę miał zrobioną, a czasem nosił jeszcze przy sobie nunczako. Ale Kamilę bił „tylko” pięściami.
– Mama mi mówiła, że to nie jest dobry człowiek i żebym go zostawiła, ona dziecko mi pomoże wychować. Ale mi się wydawało, że to wstyd, że nie miałoby ojca – opowiada Kamila. – Dobrze, że on mnie zdradził i odszedł, sama bym się pewnie nie zdecydowała.
Nie widziała go już dwanaście lat, wie tylko, że jest gdzieś za granicą. Córka u niego dwa razy była. Ostatnio cztery lata temu. Tę, dla której ją zostawił, też zdradził. Z kim się teraz spotyka – nie wie.
Śledczy ustalają, że Zygmunt mieszka w Wielkiej Brytanii. Proszą tamtejsze służby, by w ramach współpracy międzynarodowej przebadały jego DNA. Długo nie dostają odpowiedzi. Robią im problemy. Brexit też nie ułatwia sprawy. Mijają miesiące, zanim rozpatrzą ich wniosek. Okazuje się, że nie trzeba nawet pobierać od Zygmunta materiału genetycznego, bo już wcześniej policjanci z Wysp zabezpieczyli go do sprawy przestępstwa seksualnego. W końcu zgadzają się udostępnić wynik badania.
We Wrocławiu czekają na efekty porównań. Są negatywne.
Wiedzą, że brak zgodności, wcale nie oznacza, że kogoś nie było na miejscu zbrodni. Mógł przecież nie zostawić śladów, ślady mogły przez lata ulec degradacji. Nie mają jednak jak tego udowodnić. Dopóki Zygmunt nie wróci do Polski, nie są w stanie go przesłuchać. A przecież nawet jeśli tego nie zrobił, może coś wiedzieć. Mieszkał niedaleko Irka. A tamtej nocy obydwaj kręcili się po podwórku R.
*
Remik coraz częściej myśli, że może było ich po prostu dwóch – Irek i Norbert.
Irek, jak to miał w zwyczaju, dolewał dziewczynom czegoś do drinków, padło także na Małgosię. Jednocześnie różnych chłopaków wyciągał na wódkę, może zaproponował też Norbertowi, miał te butelki pochowane na podwórku R. Kiedy byli na zewnątrz, zobaczył przed dyskoteką nieprzytomną dziewczynę. Potrzebował kogoś do pomocy, żeby ją przeprowadzić w ustronne miejsce.
Remik już nie wierzy, że uda się znaleźć trzeciego, tym bardziej cokolwiek mu udowodnić. Tych kolejnych śladów nie ma już tak dużo jak w przypadku Irka i Norberta.
– Poza tym, jeśli są na wierzchniej części odzieży, nie muszą świadczyć, że to morderca – mówi Remik. – Ludzie się bili w tamtym czasie, ktoś zakrwawiony mógł się otrzeć. Nawet spermę na zewnętrzną część odzieży można przenieść przez przypadek, a to tylko jeden ślad na sukience. Dopiero ilość, natężenie i jakość świadczą o sprawstwie. Jeśli na przykład okazałoby się, że należą do gościa, który bawił się w Alcatraz, a potem jeszcze dopuszczał się przemocy, możemy już to stwierdzić z większym prawdopodobieństwem. Wariograf, opinia biegłych, potrzebny jest zestaw dowodów. Możemy być nawet pewni, że ktoś to zrobił, ale to nie wystarczy, żeby go skazać.
*
Ta sprawa Remika wypaliła. Zawsze miał w sobie zapał, koledzy się dziwili, że tyle lat siedzi w policji, a dalej mu się chce. Wsiąkał w śledztwa, sięgał po różne metody, wykrywalność miał dobrą, więc go szanowali. Na początku tej sprawy przenieśli go z CBŚ pod komendę wojewódzką i dali wolną rękę. Kiedy trwał już proces Irka i Norberta, ściągnęli go z powrotem.
I się zaczęło. Sobieski coś chciał, a jego wysyłali na inną robotę.
– Nie mogłem, miałem zatrzymanie – tłumaczył się Remik, kiedy nie zdążył czegoś zrobić. A zdarzało się to coraz częściej. Prokurator, jak czegoś chciał, to natychmiast. Zawsze zresztą tak było.
– Co mnie obchodzi jakieś zatrzymanie? – złościł się Sobieski.
Remik miał tego coraz bardziej dość.
– Czułem się jak między młotem a kowadłem. Chciałem coś zrobić, ale mi nie pozwalali. Są braki kadrowe, a dużo rzeczy do zrobienia. Takiego policjanta, co zabezpiecza mecze, można szybko wyszkolić, ale nie dochodzeniowca, tu potrzeba lat doświadczenia.
Miał też poczucie, że Sobieski nieustannie go o coś podejrzewa. Jak tylko jakieś informacje wyciekły do mediów, zaraz pytał, czy rozmawiał z dziennikarzami. Musiał się tłumaczyć, że kupił auto od Grześka Głuszaka. – A było już po śledztwie, reporter już się tą sprawą nie zajmował – zaznacza.
Sobieski pytał też, czy Tomek dał mu jakieś pieniądze z zadośćuczynienia.
Takie plotki krążyły między funkcjonariuszami.
– Nie wziąłem – mówi. Potrafi trzymać emocje w sobie, ale dużo go to kosztuje. Bierze zwolnienie lekarskie.
Nie odbiera już telefonów od prokuratora, nigdy. Ale nie ma do niego żalu. Wie, że go cisną z góry. Remik ma tak samo. I to mu najbardziej przeszkadza. Chciał się zająć sprawą Beaty Pasik skazanej za zabójstwo w warszawskim butiku Ultimo. Miał pomysł, prokurator Robert Tomankiewicz wysłał nawet wniosek, by mogli zacząć śledztwo. Na Komendzie przetarli już szlaki, ale nic z tego. I ciągle tak było. Chciał coś zrobić, a w CBŚ słyszał: nie. Albo zbywano go milczeniem.
Weekendowo robi jeszcze szkołę policyjną w Szczytnie, marzy mu się, by zostać oficerem, a nigdy nie miał na to czasu. I coraz poważniej myśli, że musi odejść na emeryturę.
– Musisz być do tego naprawdę przekonany – mówią mu koledzy.
Na początku 2023 roku składa papiery. Odejście ze służby się przeciąga, tyle osób chce uciec z policji. Musi jeszcze zrobić obiegówkę we wszystkich miejscach, w których pracował. W CBŚ nie ma rejonizacji. Samą broń oddaje półtorej godziny, chociaż procedura trwa trzy minuty. Resztę trzeba odstać. Musi jeszcze złożyć raporty o swojej pracy. Papiery, papiery, papiery...
– Nie tak łatwo jest się stąd wyrwać – mówi.
Dopiero 15 lutego oficjalnie zostaje emerytem. Na dokumentach podpisuje się jeszcze jako aspirant sztabowy, ale dzień później dostaje pismo, że 23 stycznia został mianowany przez prezydenta oficerem.
– Żal ci? – pytam, kiedy się spotykamy.
– Już nie. Nie wyobrażałem sobie tego, że będę chciał odejść. Chociaż jak zacząłem robić tę sprawę, to pomyślałem, że to może być ostatnia. Nikt nie lubi publicznego wytykania błędów. I jeszcze widziałem, co tam było. Tu prokurator skorumpowany przez gangsterów, kolejny też pije z nimi wódkę.
Ma za to żal do przełożonych. Z pogardą wspomina, jak komendant główny Jarosław Szymczyk obiecał, że jeżeli cała sprawa okaże się prawdą, publicznie przeprosi Tomasza Komendę za kardynalne błędy policji. Ale nie przeprosił. Ironizuje, że nagrodę za sprawę miłoszycką zgarnął od Ziobry prokurator Bartosz Biernat, który się pochwalił, że wiedział o niewinności Tomka od 2010 roku, ale nic nie zrobił.
– Nas doceniło społeczeństwo, dostałem Orła Jana Karskiego, a przełożeni nawet „dziękuję” nie powiedzieli. Wiadomo, że nie robi się tego dla nagrody. Ale jak się patrzy, kogo awansują i promują za pobieżne śledztwa, to przykro się robi. Dzieciom powtarzam, że je kocham. A my nigdy nie usłyszeliśmy: „Chłopaki, dobra robota”. Z różnymi szefami pracowałem. Jak ktoś szanował ludzi, to oni byli lojalni. Do reszty, mam nadzieję, karma wróci. Ta policja to już nie jest to co kiedyś. Stwierdzenie, że policja jest apolityczna, to bzdura, bynajmniej na wyższych strukturach. A jak jest tam, to bije w niższe.
Spraw kryminalnych nie porzucił. Ludzie go znajdują i proszą o pomoc. Doradza jak może. W filmy się wkręcił. Znowu pomaga Holoubkowi, został konsultantem serialu Rojst dla Netflixa, ma też kolejne propozycje. Na planie jest zupełnie inna atmosfera niż w policji.
– Potrzebowałem adrenaliny w życiu, teraz też nie siedzę. I tak naprawdę tych możliwości jest więcej. W końcu jestem wolny.
Nie odciął się jednak do końca od sprawy miłoszyckiej. Ostatnio dzwoniła do niego Teresa. Od dawna nie ma kontaktu z Tomkiem. Remik obiecuje, że go znajdzie.
*
Sobieski nie rozumie, dlaczego Remik się nawet z nimi nie pożegnał. Myślał, że się zaprzyjaźnili, dla obydwu było to najważniejsze śledztwo w życiu. A on po prostu zniknął.
Prokurator nadal wierzy, że jest ten trzeci, może czwarty sprawca. Chciałby doprowadzić to śledztwo do końca. Zgodność DNA to jego jedyna nadzieja. Chyba że Norbert zacząłby mówić.
Tyle że Sobieski został w tym śledztwie praktycznie sam. A do tego ma na głowie inne sprawy. Jednak nawet nie myśli o umorzeniu Miłoszyc.
Tylko że to niekoniecznie musi być jego decyzja. Przełożeni zawsze mogą odebrać sprawę.
Próbuję się umówić z Sobieskim na wywiad, ale nie dostaję wymaganej zgody.
Rzeczniczka Prokuratury Krajowej po kilku telefonach i mailach powiedziała mi, że nie ma zwyczaju, by szeregowy pracownik opowiadał o śledztwie.
– Typujecie kogoś? – próbuję jednak dopytywać Sobieskiego, gdy spotykam go w sądzie.
– Jak pani redaktor ma jakieś podejrzenia, to proszę mówić.
Ale wszyscy, których mogłabym podać, nie są już na tapecie. Potencjalnych podejrzanych wykluczyły badania DNA.
W śledztwie pojawiły się jednak nazwiska mężczyzn, którzy mogli być tamtej nocy w Miłoszycach, a nigdy nie zostali sprawdzeni. Prokurator wciąż liczy, że kiedyś będzie zgodność.
Zresztą sprawa Irka i Norberta też nie jest dla niego zakończona. Sąd Najwyższy zaplanował kasację na 26 października 2023 roku. Naprawdę odetchnąć będzie mógł dopiero wtedy.
Rozdział 5
KONIEC, KROPKA
„Do tej pory nie chciałam pewnych kwestii poruszać publicznie, ale do zmiany zdania zmusiły mnie komentarze osób trzecich o tym, że pławię się w luksusie, oraz zdanie Tomka, że się nie zgadza z wysokością alimentów.
Kiedy Tomek wydawał pieniądze na kupno apartamentów, które stoją puste lub zamieszkują tam członkowie rodziny, na narkotyki i alkohol, kiedy rozdawał pieniądze na lewo i prawo wszystkim swoim kolegom, jego syn mieszkał w zadłużonym mieszkaniu obrośniętym grzybem. Bo Tomek zostawił mnie ze wszystkimi problemami. Po prostu przestałam mu być potrzebna” – Anna, była już partnerka Tomasza Komendy, 29 marca 2023 roku wydaje oświadczenie, a wszystkie plotkarskie portale je przedrukowują.
Afera zaczęła się dzień wcześniej, po wyroku o alimenty. Anna powiedziała dziennikarzowi „Super Expressu”, że Tomek nie dał do tej pory dziecku nic. Nie stać jej już nawet na wynajem mieszkania, czeka na socjalne. Jej poprzedni partner też przestał płacić alimenty.
W artykule wypowiedział się jeszcze Tomek, że 4,5 tysiąca złotych to za dużo, bo on tych pieniędzy nie zarobił. – Mam je z uwagi na krzywdy, których doznałem – powiedział. I jeszcze dodał, że Anna utrudnia mu kontakt z synem.
W odpowiedzi wydała kolejne oświadczenie. Że prawie dwa lata temu wyszedł z domu, zostawiając ją samą z trójką dzieci. Syn chorował, ale Tomek do szpitala nie przyjechał. Kiedy jeszcze mieszkali razem, to musiała wzywać policję. Był agresywny.
Ma ograniczone prawa rodzicielskie. Raz chciał uprowadzić syna, ale wycofała zawiadomienie, bo przedstawił papiery, że jest chory. Nowotwór.
„Nie chciałam mu niszczyć ostatnich dni życia, prosiłam go i błagałam tysiąc razy, żebyśmy się polubownie dogadali, ale on miał zlewkę i traktuje ludzi z góry” – pisze Anna w oświadczeniu. I jeszcze: „Ludzie piszą, że ja z nim dla pieniędzy się związałam. To nieprawda. Ja po przejściach i on też, chciałam zbudować dom i myślałam, że on też, tak mi się zdawało...”.
Temat Tomasza Komendy znów staje się gorący. Internauci komentują, że nie ma co się dziwić. I że straszny będzie jego koniec. Inni podkreślają, że więzienie więzieniem, ale po prostu zły z niego człowiek. Annie się obrywa, że poleciała na kasę. Niektóre komentarze są na tyle obcesowe, że część mediów blokuje możliwość ich dodawania.
Tomek do sprawy już się nie odnosi. Chociaż nawet SMS do dziennikarza WP, że nie udziela wypowiedzi, staje się podstawą do kilku artykułów. „Dał głos” – piszą kolejne portale, cytując wiadomość.
Dziennikarze analizują poszczególne wątki tej historii. Przeglądam nagłówki. Anna Walter ujawnia kulisy albo przerywa milczenie. O związku, przemocy, chorobie Komendy. I wyjawia, kiedy się zmienił.
Dziennikarze żonglują też stwierdzeniami o szokujących faktach i szczegółach. Zaczynają się dywagacje.
Radio Zet pyta w nagłówku: „Anna Walter wykorzystała Tomasza Komendę?”, a w kolejnej publikacji zaznacza, że w kobietę uderza jego brat. Jest cytat: „Korzystała, ile mogła”. Pudelek się niepokoi: „Komenda wróci do więzienia? Prawnik ostrzega”.
Sprawą zajmują się już nie tylko brukowce. Duży artykuł poświęca mu „Newsweek”, twarz Tomka znów jest na okładce „Polityki”.
Wypowiadają się eksperci.
Prawniczka prof. Monika Płatek: – Co tak naprawdę zrobiliśmy, by Tomasz Komenda włączył się do tego społeczeństwa? Daliśmy mu odszkodowanie. I słusznie, bo mu się należało. Ale uznaliśmy, że to wystarczy.
Ekspert ds. więziennictwa dr Paweł Moczydłowski: – Zrobiliśmy z niego gwiazdę, nie zastanawiając się, czy udźwignie to gwiazdorstwo, sławę i zainteresowanie.
Psychiatra dr Jerzy Pobocha: – Po takich przejściach więziennych człowiek ma zespół stresu pourazowego, jak weterani wojenni.
Dziennikarze docierają też do kolejnych bohaterów tej historii. Grzegorz Głuszak z TVN mówi o „osobistej porażce” i zastanawia się, czy mógł zrobić coś więcej, bardziej go upilnować. Remik, chociaż wiedział od Teresy, że z Tomkiem źle się dzieje, opowiada o szoku, którego doznał po przeczytaniu wszystkich informacji.
– Wydawało mi się, że skoro taka krzywda ich zjednoczyła, to nic nie będzie w stanie podzielić – mówi Tomkowi Pajączkowi z Onetu.
Dziennikarz rozmawia też z matką i bratem Tomka. Nie widzieli go od dwóch lat. Zostawił klucze na komodzie, nawet się nie pożegnał. Nie odbiera telefonu. Trzyma się ze starszym bratem Gerardem, w rodzinie nazywanym Maćkiem. Obwiniają go, że ma na Tomka zły wpływ, odciął go od wszystkich, steruje nim.
– Raz zniszczyli mu życie ludzie z wymiaru sprawiedliwości, teraz ludzie z najbliższego otoczenia. Serce nam pęka, ale nie możemy nic zrobić. Jeszcze o nim usłyszymy, bo to dopiero początek jego upadku – mówi Krzysztof, młodszy brat Tomka.
Teresa: – On mnie pochował żywcem. Jeżeli może, niech usunie tatuaż z ręki z napisem „Kocham cię mamo”, bo jest nieprawdziwy i fałszywy. To kłamstwo. Po co ten napis? Przecież ja dla niego już umarłam.
Rozmawiamy niedługo później po tym wywiadzie: – Nie dam złego słowa na Tomka powiedzieć, ale z nim nie wygram, on mnie nie słucha. Wiem, że nie jest szczęśliwy, ale nie mam już nadziei. To koniec, zamknięty rozdział. Muszę zacząć żyć od nowa.
*
Niepokojące wieści o chorobie Tomka i jego relacjach z rodziną dopływały do mnie już od dawna. Nie mieliśmy jednak kontaktu. Minęły już ponad dwa lata, kiedy rozmawialiśmy ostatni raz. Nie przyszedł wtedy na umówione spotkanie. Nigdy później nie odebrał telefonu ani nie odpisał na wiadomości. Wiem, że odmówił też dalszego uczestnictwa w łódzkim śledztwie dotyczącym nieprawidłowości w jego sprawie.
W trakcie afery o alimenty prokuratura poinformowała o jego ustaleniach. Śledztwo trwało już od pięciu lat i doczekało się ponad setki tomów akt. Dziesięć wątków jednak umorzono.
Jednym z nich jest kwestia złożenia fałszywych zeznań przez Dorotę P., sąsiadkę babci Komendy, która twierdziła, że rozpoznała go na portretach pamięciowych. Zeznawała także, że sylwestra w 1996 roku Tomasz planował właśnie w Miłoszycach. Że miał pożyczać od niej pieniądze na benzynę, chociaż nie miał auta ani nawet prawa jazdy. Dorota P. tłumaczyła jednak, że pokazał jej przez okno audi ciotki. Chociaż było ciemno, a ona miała wadę wzroku, była pewna, że miało „jasny kolor”.
Łódzcy śledczy nie mają wątpliwości, że kobieta kłamała. Kwestia złożenia fałszywych zeznań na początku śledztwa uległa jednak przedawnieniu. Ze względu na śmierć Doroty P. prokuratura musiała umorzyć także wątek dotyczący jej przesłuchania w 2017 roku przez wrocławską prokuraturę.
– Kolejne umorzenia dotyczą niedopełnienia obowiązków przez funkcjonariuszy Komendy Wojewódzkiej Policji we Wrocławiu i komendy w Głogowie podczas pobierania śladu zapachowego – informuje Krzysztof Kopania, rzecznik prokuratury w Łodzi. W tym wypadku również doszło do przedawnienia.
Jak wynika z ustaleń prokuratury, do badań przekazano ślad zapachowy, który nie należał do Komendy. Śledczy nie mają jednak wystarczających dowodów, by ostatecznie rozstrzygnąć tę kwestię, dlatego postępowanie wobec policjantów także umorzono.
Prokuratura uznała za prawdopodobne, że policjanci przemocą zmusili Tomasza Komendę do złożenia obciążających zeznań. Ale zadziałało przedawnienie.
Badano również sprawę złożenia fałszywych zeznań przez współosadzonych z Tomaszem Komendą. Mówili, że faktycznie był tamtej nocy w Miłoszycach, ale nie był sprawcą zbrodni. Prokuratura ustaliła, że chcieli w ten sposób pomóc koledze. Ten wątek umorzono więc ze względu na brak znamion przestępstwa.
Prokuraturze nie udało się także pociągnąć do odpowiedzialności biegłych od śladów ugryzień. To ich analiza była koronnym dowodem przeciwko Tomaszowi Komendzie, co doprowadziło do jego skazania. Po latach się okazało, że ekspertyzy były błędne.
– Nie ma wystarczających dowodów, że biegli celowo wydali fałszywe opinie, dlatego ten wątek również umorzono – informuje Kopania.
Rzecznik Prokuratury Okręgowej w Łodzi podkreśla, że prawo nie działa wstecz, dlatego musieli się opierać na stanie prawnym obowiązującym w momencie popełnienia tych czynów. I tak na przykład przed laty za fałszywe składanie zeznań obowiązywała maksymalna kara trzech lat więzienia, więc po pięciu ulegały one przedawnieniu.
Najpóźniej, bo w 2015 roku, przedawnieniu uległo stosowanie przemocy przez funkcjonariuszy policji.
– To postępowanie i tak należało prowadzić, bo nie można było wykluczyć, że ktoś jednak poniesie odpowiedzialność. Dlatego też rozbiliśmy śledztwo na poszczególne czyny, by była możliwość ścigania za konkretne wątki – tłumaczy Kopania.
Śledztwo nadal trwa. Wciąż do odpowiedzialności mogą zostać pociągnięci prokuratorzy i sędziowie, którzy doprowadzili do skazania Tomasza Komendy. Tylko nie Stanisław Ozimina, który stawiał mu zarzuty. Zmarł w kwietniu 2022 roku.
Półtora roku wcześniej prawomocnie skazano go za korupcję. Jako prokurator przyjmował łapówki za zwolnienie z aresztu czy zwrócenie dowodów. W sumie udowodniono mu osiem zarzutów.
Drugi z prowadzących śledztwo – Tomasz F. – też nie pracuje już w zawodzie. W maju 2021 roku został wydalony przez Izbę Dyscyplinarną za jazdę po pijaku. Jego nazwisko pojawiało się także w tych samych sprawach co Oziminy. Obydwaj bywali w agencji towarzyskiej na Semaforowej we Wrocławiu, gdzie gangsterzy spotykali się z przedstawicielami wymiaru sprawiedliwości. Policjanci i prokuratorzy mogli się tam za darmo napić i skorzystać z usług seksualnych, po wszystkim odwożono ich jeszcze do domu.
F. nigdy jednak nie usłyszał korupcyjnych zarzutów.
Ozimina przyznał się do brania łapówek, ale zarzekał jednocześnie, że za Komendę nikt mu nie zapłacił.
*
Na początku kwietnia 2023 roku wybieram jeszcze raz numer Tomka, nie bardzo wierząc, że tym razem odbierze. Zamiast nagrania: „Siemadereczko, nie mogę teraz rozmawiać, zostaw wiadomość”, odzywa się jednak on sam.
– Chciałem dobrze, a wyszło jak zwykle, pod górkę. Niepotrzebnie się zgodziłem na tą wypowiedź do „Super Expressu”. Tyle czasu byłem nieaktywny i nie wiem, co mi teraz odbiło – mówi. – Boję się, że ludzie będą pluli mi pod nogi, bo bardziej wierzą internetowi niż mnie. A ja już mam za dużo na głowie, żeby jeszcze opowiadać, co mam na głowie. Leczę się, jestem na chemii, włosy już mi odrosły. Żyję z tym, że był rak, teraz nie ma, ale nie wiadomo, czy znowu nie wróci. Do operacji się nie nadawał. Ciężko mam, ciekawe, kiedy zrzucę w końcu ten krzyż, już należałoby mi się trochę spokoju.
Sprawa z rodziną to nie rozmowa na telefon. Umawiamy się na spotkanie. Tomek w ostatniej chwili je jednak przekłada, zapomniał, że ma umówioną chemioterapię.
Później już nie odbiera. Wysyła mi tylko SMS: „Przepraszam, ale nie. Ja z tym wszystkim już skończyłem. Chcę normalnie, spokojnie żyć i kropka”.
*
Próbuję się dodzwonić do rodziców Małgosi, ale nie odbierają. Wiem, że wyprowadzili się już z Jelcza, mieszkają teraz u córki, ale nie znam adresu, zresztą nie jestem przekonana, czy życzyliby sobie moich odwiedzin.
Przekazuję ich mecenasowi prośbę o kontakt, ale oni zrywają z nim współpracę. Niedługo później dowiaduję się, że wycofali z sądu wniosek o odszkodowanie od Norberta. Na początku kwietnia 2023 roku Jadwiga wysyła mi wiadomość, że mam zamieścić sprostowanie na pierwszej stronie gazety: „Rodzice nigdy nie domagali się zadośćuczynienia od mordercy Basiury”. Na moje pytanie, dlaczego rezygnują, bo przecież wniosek był złożony, nie dostaję już odpowiedzi.
Od Jadwigi mam jeszcze tylko jedną wiadomość: „A diabeł gra w karty”.
Choć sami wcześniej zwracali się do mnie, żebym opisała ich zmagania z wymiarem sprawiedliwości, boję się ich reakcji. Moją wiadomość, że powstaje książka, jak wszystkie inne zbyli milczeniem.
Odsłuchuję kolejne godziny nagrań, sprawdzam notatki, chociaż tak naprawdę słowa Krzysztofa utkwiły mi w głowie. Powtarzał je wielokrotnie, chciał, żebym o nich pamiętała. I żeby wszyscy w końcu zrozumieli.
– To Małgosia jest najważniejsza.POST SCRIPTUM
O zbrodni miłoszyckiej zaczęłam pisać w marcu 2018 roku (artykuły, których fragmenty wykorzystałam w książce, były publikowane na łamach „Gazety Wyborczej” i „Dużego Formatu”). Od tego czasu wielokrotnie rozmawiałam z bohaterami i bohaterkami tej historii – rodzicami Małgosi, a przede wszystkim jej ojcem Krzysztofem, mecenas Ewą Szymecką, policjantem Remigiuszem Korejwą, Tomaszem Komendą, jego mamą Teresą Klemańską, Norbertem Basiurą, jego żoną Kamilą, adwokatką Renatą Kopczyk, Ireneuszem M. i jego mamą Romualdą. O sprawę pytałam też mieszkańców Miłoszyc, Jelcza-Laskowic oraz Ratowic. Informacji udzielali mi dziennikarze, którzy opisywali tę historię – przede wszystkim Jerzy Kamiński i Marcin Rybak, ale nie tylko. Rozmawiałam ze śledczymi, którzy przed laty zajmowali się tą sprawą, ale były to bardzo lakoniczne wypowiedzi. Wywiadu udzielił mecenas Michał Kelm, dawny adwokat Tomasza Komendy. Udało mi się też porozmawiać z Dorotą, która na niego wskazała. O niej opowiadali mi były kochanek i sąsiedzi.
Opis badań DNA konsultowałam z prof. Tadeuszem Doboszem.
Prowadziłam również nieoficjalne rozmowy, czasem informacje docierały do mnie pokrętnymi kanałami. Wiele osób pomogło mi przy tej sprawie. Czasem dodając zdanie, myśl. Za wszystkie rozmowy bardzo dziękuję.
Byłam też na większości rozpraw, gdzie spotkałam wszystkie strony procesu m.in. świadków, obrońców (w przypadku Irka najpierw Marcina Kostkę, później Tomasza Stykałę), pełnomocnika rodziców Wojciecha Mrozka i prokuratora Dariusza Sobieskiego. Po posiedzeniach zawsze była okazja do zadania pytań. Na początku o sprawie informował też naczelnik Robert Tomankiewicz.
O postępowaniach dotyczących Tomasza Komendy mówił mi jego pełnomocnik prof. Zbigniew Ćwiąkalski. O śledztwie w sprawie nieprawidłowości – prokurator Krzysztof Kopania.
Kilka rozpraw, na których nie mogłam być ze względów rodzinnych, obserwowała Joanna Urbańska-Jaworska. Poszła też za mnie na sprawę policjanta Bogusława R. i zadała mu pytania o Komendę.
Sfotografowałam i wielokrotnie czytałam akta – zarówno archiwalne, jak i obecne. Obejmowały one również wszystkie sprawy Ireneusza M. (imiona jego ofiar zmieniłam). Przeczytałam także akta dotyczące zgwałcenia dziewczyny w Jelczu, za które również oskarżono Komendę, ale ostatecznie uniewinniono. Zabezpieczono tam taki sam kod genetyczny (badany Polymarkerem) jak w sprawie Miłoszyc. Niestety dowody zniszczono, nie da się już z nikim powiązać tego gwałtu.
Odwiedzałam opisywane miejsca, a informacji o interesujących mnie osobach szukałam też w internecie, m.in. w mediach społecznościowych.
Opierałam się również na archiwalnych publikacjach – przeczytałam wszystkie numery „Wiadomości Oławskich”, całe szczęście Jeleniogórskie Centrum Informacji i Edukacji Regionalnej ma pełną cyfrową kolekcję. Przesłuchałam też dostępne na stronie Radia Wrocław (prw.pl) audycje o Miłoszycach. Oglądałam programy Grzegorza Głuszaka emitowane w TVN – zarówno ten zrobiony w 2007 roku, jak i obecne.
Klimat tamtych lat oddawałam na podstawie rozmów ze starszymi kolegami i archiwalnych artykułów – głównie z „Wyborczej” i „Polityki”. Czasem informację znajdowałam na specjalistycznych stronach internetowych, np. Mafia.pl (online-mafia.pl). Cytowałam też publikacje o sprawie innych redakcji (np. Onetu).
Sprawdzałam informacje w każdy sposób, który przyszedł mi do głowy. Czasem wystając godzinami na klatkach schodowych, innym razem spędzając noc na przeczesywaniu archiwalnych gazet telewizyjnych i oglądaniu emitowanych wtedy programów, by sprawdzić, czy Dorota P. mogła zobaczyć portrety pamięciowe i rozpoznać Komendę. Zresztą wiele nocy spędziłam nad tą historią, próbując zrozumieć, co naprawdę się wydarzyło.
– W tej sprawie jest coś takiego, że jak się w nią wejdzie, to trudno już się uwolnić – powiedziała mi kiedyś Joanna Podwin, pracowniczka biura prasowego sądu, która regularnie przychodziła na rozprawy. Ja też nie umiałam.
Starałam się, jak najlepiej odtworzyć tamtą sylwestrową noc i kolejne wydarzenia. Czasem musiałam wybierać spośród różnych wersji. Przed laty świadkowie zeznawali po kilka razy, za każdym razem odrobinę inaczej, teraz mówili jeszcze co innego. Czasem tę samą sytuację jej uczestnicy relacjonowali odmiennie. Część zeznań przeredagowywałam z języka urzędowego na strawny dla czytelnika.
Nie pracowałam przy tej sprawie od samego początku. Miałam siedem lat, kiedy zamordowano Małgosię. Tak naprawdę usłyszałam o tej historii dopiero wtedy, gdy znów zrobiło się o niej głośno.
Niektóre dialogi i myśli są zlepkiem zeznań z akt, wypowiedzi z sali sądowej, rozmów, relacji.
Czasem sceny sklejałam ze strzępków informacji. Znajoma wspomniała, że ojciec Małgosi nie chciał, by zakładała na dyskotekę sukienkę, przyjaciółka wymieniła, jaką nosiła biżuterię, mama na przesłuchaniu narzekała na starszych chłopaków...
Nie wszystkie wątki mogłam szczegółowo rozwinąć. Samych świadków było kilkuset, czytelnik dawno by się pogubił. Wybrałam te elementy historii, które uznałam za kluczowe. Choć przyznaję, że cały czas się zastanawiam, czy czegoś ważnego nie pominęłam. Mój redaktor dla kolejnych pojawiających się wątków był jednak bezlitosny.
Ta historia wciąż nie ma zakończenia. Może kiedyś dopiszę ciąg dalszy.