- W empik go
Dziewczyna z wiatrem we włosach. Między stronami życia. Tom 2 - ebook
Dziewczyna z wiatrem we włosach. Między stronami życia. Tom 2 - ebook
Perypetie miłosne prosto ze świata literacko-wydawniczego.
Drugi tom cyklu Między stronami życia.
Marlena – agentka Michała, mistrza horrorów, i przyjaciółka Justyny, autorki bestsellerowych romansów – chce zrobić wszystko, aby wyciągnąć dwoje pisarzy z twórczej niemocy. Gdy sprawy wydają się zmierzać we właściwym kierunku, na horyzoncie pojawia się jej brat, Krzysiek, który wpadł w tarapaty finansowe. Problemy brata zaczynają być problemami Marleny, a jedyną szansą na ratunek jest dla niej przyjęcie nietypowego zlecenia. Ma napisać autobiografię milionera Seweryna Mazura i w tym celu wyjechać do Francji. Podjęcie tej decyzji niesie za sobą bardzo poważne konsekwencje.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67014-09-0 |
Rozmiar pliku: | 1,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niech ta zima już się skończy!
Obudził ją ciepły dotyk słońca na powiekach. Przeciągnęła się leniwie, wciąż lewitując na granicy snu. Im więcej dźwięków do niej docierało, tym bardziej się buntowała. Przyjemna nieświadomość otulająca myśli niczym kołdra niechętnie ustępowała miejsca rzeczywistości. Kolejny zimowy dzień pełen wyzwań. Kalendarz na najbliższe tygodnie pękał w szwach, a ona marzyła o nicnierobieniu. Usiadła i potarła oczy, próbując do końca przegonić senność.
Zegarek na stoliku nocnym wskazywał dziewiątą. Zapowiadał się słoneczny dzień. Szkoda, że zimny. Miała dosyć ciepłych ubrań, szalików i czapek, od których elektryzowały się stanowczo za długie włosy z odrastającą grzywką. Kiedyś krótka, czasami asymetryczna fryzura, teraz pozbawiona kontaktu z nożyczkami fryzjerskimi, smętnie zakładana za ucho irytowała Marlenę, ale nie na tyle, by wreszcie coś z tym zrobić.
Wstała i boso przeszła do kuchni. Po drodze włączyła radio. Przestrzeń wypełniły dźwięki jazzowej melodii. Praca na własny rachunek miała wiele zalet, jedną z nich okazało się to, że poranek mogła spędzić bez pośpiechu. Ważniejsze obowiązki i umówione spotkania planowała na godziny popołudniowe i dzięki temu dzień zaczynała spokojnie.
Kawa, prysznic, sprawdzanie poczty, ewentualne zakupy, praca w domu, potem załatwianie spraw w mieście, spotkania, a na koniec dnia zostawiała sobie lekturę potencjalnych bestsellerów swoich klientów. Lubiła to, sprawiało jej to przyjemność, ale chwilowo nie wystarczało, żeby się utrzymać. Może gdyby nie miała tylu wydatków, nie musiałaby podejmować dodatkowych zadań. Niestety, Michał Tarkowski, jej bestsellerowy autor, nadzieja i główne źródło dochodu, ostatnio odmówił współpracy i pogrążył się w depresji. Wiedziała, co było przyczyną tej zapaści twórczej, ale nie mogła jej zaradzić. Początkowo uznała, że najlepiej dać mu trochę czasu i swobody. Wierzyła, że po najgorszym załamaniu chęć do pracy i wena powrócą, a Michał stworzy coś wyjątkowego, przekuje swój żal i rozgoryczenie w książkę, która zawojuje rynek księgarski, ale przeliczyła się i była to bardzo kosztowna pomyłka. Miesiące mijały i nic się nie zmieniało. Udało się jej przesunąć dwa razy termin oddania książki, ale nic na tym nie zyskała. Michał nie napisał ani słowa. Odwołała wszystkie spotkania autorskie, wywiady i sesję zdjęciową dla pewnego magazynu. Wyłączył się z wszelkiej działalności. Siedział w domu i nie raczył nawet odpowiadać na jej telefony ani e-maile, nie udzielał się też w mediach społecznościowych.
Nigdy nie sądziła, że zobaczy go w takim stanie. Cierpiał. Wcześniej odbierała go jako małostkowego, gburowatego egoistę, uważającego się za pępek świata. Musiał wyczuwać jej niechęć, bo nie znosili się wzajemnie w równym stopniu. Ich relację można by wręcz uznać za toksyczną. Ona – świetna agentka literacka, wolny strzelec, on – autor horrorów, najpopularniejszy w kraju nad Wisłą. Potrzebowali siebie wzajemnie, ale nie byli w stanie się polubić. I dobrze, może właśnie ta wzajemna antypatia sprawiała, że mogli współdziałać tak sprawnie? Może gdyby się lubili, nigdy nie ruszyliby z miejsca?
W każdym razie była jego agentką już od pięciu lat i nigdy, ale to nigdy nie widziała go w takim stanie. Kiedy to się zaczęło? W czasie, gdy przeprowadził się naprzeciwko Justyny, jej najlepszej przyjaciółki. Początkowo Justyna była największą rywalką Michała. Łączyło ich wydawnictwo i pisanie, ale każde z nich tworzyło zupełnie inną literaturę. Justyna – dziewczęca, radosna, pozytywna – pisała piękne, wzruszające historie miłosne. Michał – mrożące krew w żyłach horrory. Trzymał jednak rękę na pulsie i śledził jej poczynania, bo nie mógł się pogodzić z tym, że młodsza, mniej doświadczona dziewczyna, pisząca w gatunku, którym on gardził, jest wciąż krok przed nim. Marlena wiedziała o tym, ale póki napędzało go to do pracy, nie wspominała słowem, jak irracjonalna jest jego zazdrość. W wyniku zbiegu okoliczności Justyna i Michał w końcu się poznali. Następnie razem wzięli udział w targach książki, a dwa miesiące później pojechali gdzieś na koniec świata, na festiwal literacki, i tam, no cóż, coś zaiskrzyło. Dla Marleny stała się rzecz niewyobrażalna – jej klient się zakochał, i to w jej przyjaciółce. Życzyła im dobrze, chociaż uważała, że Justyna zasługuje na kogoś lepszego. Ich relacja rozwijała się, dopóki los bardzo nie doświadczył Justyny – straciła mamę. Zmuszona przez okoliczności zrezygnowała ze swojego wygodnego życia i przeprowadziła się do domu rodzinnego na głębokiej wsi, żeby opiekować się ojcem. Jej decyzja unieszczęśliwiła dwie osoby. Może nawet trzy. Marlena też się tym gryzła. Oprócz tego, że martwiła się, co się stanie z jej karierą, jeśli Michał nie wróci do pracy, niepokoiła się też o niego. Nigdy wcześniej nie widziała go w takim stanie. Nie rozumiała swoich uczuć. Skąd nagle ta troska o niego?
Westchnęła i usiadła przy biurku. Mimo że widok z okna na niebieskie niebo dodawał energii, to gdy spojrzała na szary chodnik i gołe trawniki, resztki dobrego humoru uleciały. Odgarnęła włosy i wzięła łyk kawy. Po co wałkować ten temat, musi wziąć się do pracy. Sięgnęła po notatnik i włączyła laptopa.
Rozkręcała się powoli, jej myśli mimowolnie biegły do obecnej sytuacji, która ją uwierała. Inni jej klienci nie mieli takich problemów jak Michał. Zdyscyplinowani, utalentowani, ale bez charyzmy. Wierzyła w nich, lecz żaden nie rokował tak jak Michał. Współpraca z nimi przebiegała bez większych zgrzytów. Na wieczór miała zapewnioną lekturę kolejnej książki jednej z autorek, której maszynopis za kilka tygodni musiał być złożony w wydawnictwie. W planach nie miała żadnego spotkania z wydawcą czy autorem. Wszystkim mogła się zająć, pracując w domu: kilka e-maili i umowa do przejrzenia. Marlena czytała książki swoich autorów jako pierwsza, by móc zasugerować jakieś poprawki czy zmiany. Miała nosa do bestsellerów, intuicję, która nigdy jeszcze jej nie zawiodła. Jej talent objawił się, gdy czytała pierwsze literackie próby Justyny. Zachęcała przyjaciółkę do dalszego pisania i bez jej zgody, z duszą na ramieniu, wysłała maszynopis jej pierwszej książki do nowo powstałego wydawnictwa. Okazało się, że miała rację. Tak rozpoczęła się literacka przygoda Justyny Różyckiej. W głębi duszy Marlena uważała Justynę za swój pierwszy sukces. Wtedy też zrozumiała, co chciałaby robić w życiu. Pomagać, być przewodnikiem dla pisarzy i mieć wpływ na ich sukces. Satysfakcja, którą odczuwała podczas pracy, nie mogła się równać z niczym. Czasami tylko przez głowę przemknęła jej myśl, co by było, gdyby sama spróbowała napisać powieść. Szybko jednak wracała na ziemię. Czuła się pewniej, kiedy mogła przejrzeć umowy wydawnicze, doradzić autorom w kwestiach prawnych i bez osobistego zaangażowania przejrzeć tekst przed wysłaniem go do wydawnictwa. Nie, pisanie stanowczo było nie dla niej.
Zaczęło zmierzchać. Od siedzenia przed komputerem piekły ją oczy. Przeciągnęła się i niechcący ręką zsunęła stertę papierów z biurka. Strony dopiero co wydrukowanej umowy z szelestem opadły na podłogę.
Powinna wyjść, zaczerpnąć świeżego powietrza, ale aura za oknem nie zachęcała do spaceru. Po południu się zachmurzyło i teraz siąpił marznący deszcz. Zerknęła na kalendarz i uznała, że czas ponownie odwiedzić Michała. Traciła nadzieję, że wreszcie się ocknie i zaangażuje w pracę, ale wciąż była jego agentką.
Wyciągnięty, lekko zmechacony sweter, dżinsy, szalik, czapka, kurtka i kozaki. Gdy zeszła na dół, poczuła igiełki zimna na policzkach. Nie przestawało padać. Chciała od razu wsiąść do samochodu, ale zmieniła zdanie. Przeklinając pod nosem, weszła do sklepu spożywczego i zrobiła solidne zakupy. Dosyć tego, musi znaleźć sposób, żeby wyrwać Michała z marazmu. Ludzie się rozstają i jakoś żyją. Czasy Wertera minęły bezpowrotnie. Nie lekceważyła siły uczucia, jakim Michał darzył Justynę, ale pisarz był czterdziestoletnim mężczyzną, który powinien mieć jakieś resztki zdrowego rozsądku. Jeśli nie weźmie się w garść, zaprzepaści wszystko, na co przez tyle lat pracował. Nie mogła na to pozwolić.ROZDZIAŁ 2
Mrok
Dzwonek domofonu uporczywie nie przestawał brzęczeć. Michał narzucił poduszkę na głowę. Nikogo nie wpuści do domu. Nie i już. Od miesięcy unikał kontaktu z ludźmi. Na zewnątrz wychodził chyłkiem, kiedy zapadał zmrok, i skradał się do restauracji by tam jeść bez umiaru. Nikt nie mógł mu tego zabronić. Nawet mama i Alan.
Dzwonek umilkł, a Michał odetchnął, zaraz jednak rozległo się głośne pukanie do drzwi. Uparcie trwał na kanapie.
– To ja, Marlenka, otwórz, bo wezwę policję!
Od głosu, który dobrze znał, przeszły go ciarki. Panika, chować się. Jeśli będę cicho, może sobie pójdzie.
– Wiem, że tam jesteś. Proszę, otwórz, zrobiłam zakupy, jest tego sporo, nie każ mi zabierać ich do domu. Zmarnują się.
Nie miał wyjścia. Niechętnie zwlókł się z kanapy. Poprawił wymiętą, spraną koszulkę. Ostatnio tylko w nią się mieścił. Odwlekając moment zaproszenia swojej agentki do mieszkania, strzepnął jeszcze okruszki chipsów z poduszek i ruszył jak na ścięcie. Przed drzwiami ciężko westchnął i psychicznie przygotował się na eksplozję pretensji.
– Cześć! – rzucił, starając się, by jego głos brzmiał jak najbardziej naturalnie.
– Mogę wejść? – zapytała z rezerwą.
– Jasne, proszę. – Odsunął się w głąb mieszkania i bezmyślnie przyglądał się, jak Marlenka schyla się po siatki z zakupami i z trudem mieści się z nimi w futrynie. Z sapnięciem odłożyła je na podłogę, nogą zamknęła z trzaskiem drzwi i zdjęła czapkę.
– Michał, otwórz okno, zaduch jak w trollowni.
– Co to znaczy?
– Że śmierdzi, jeśli mam doprecyzować.
– Ale w jakiej trollowni?
– Jaskini trolli, no wiesz, takie paskudne stwory ze Skandynawii. – Machnęła ręką, żeby się odczepił, i zaczęła wnosić zakupy do kuchni, nie czekając, aż mężczyzna zaproponuje pomoc. – Widzę, że z głodu nie umierasz. – Zaskoczyła ją sterta plastikowych opakowań po jedzeniu na zamówienie, piętrząca się chwiejnie na wszystkich blatach. Reszta mieszkania nie wyglądała lepiej, co stwierdziła po obejrzeniu pozostałych pomieszczeń. – Michał, błagam, ogarnij się. Co tu się stało? Beata się załamie. Takie piękne miałeś mieszkanie. Tyle pracy tej biednej dziewczyny, a teraz wygląda jak melina.
– To tylko bałagan, nie miałem czasu posprzątać.
– Bałagan? To wygląda, jak po wielotygodniowej libacji alkoholowej kilku patologicznych nieudaczników.
– Że co? Marlenka, przesadzasz, tu nie ma ani jednej butelki.
– Za to topisz smutki w cukrze. – Podniosła w dwóch palcach błyszczący papierek po batoniku, który zamiast w śmietniku znalazł się na lodówce.
Michał stał zażenowany. Marlenka miała rację. Mieszkania nie wietrzył, nie odkurzał, nie zmywał naczyń, nie wyrzucał śmieci, ba, sam zapominał o prysznicu, grzebieniu i czystych ubraniach. Od dawna nie używał pralki.
– Michał, co ja mam z tobą zrobić? – Stanęła dwa kroki od niego podparta pod boki. Dopiero teraz zauważył, że sama nie wyglądała zbyt dobrze. Bez makijażu, włosy w strąkach, przesuszone, w stroju, który do niej nie pasował.
– A co z tobą?
– Co masz na myśli? – Nagle zniknęła jej pewność siebie.
– To, jak wyglądasz. Chora jesteś?
– Nie, po prostu dzisiaj pracowałam w domu. Nic mi nie jest. Nie zmieniaj tematu. Musimy poważnie porozmawiać. Martwię się.
– Nie ma czym. Zrobiłem sobie przerwę w pisaniu.
– Jestem pewna, że to coś poważniejszego. Słuchaj, znam cię na wylot. Ile lat pracujemy razem? Dotychczas nie wtrącałam się do twojego życia osobistego, ale tym razem muszę.
– Nie, nic nie musisz. – Obrócił się i wyszedł, zostawiając ją samą w kuchni. Złość zaczęła podnosić mu ciśnienie. Nie ma prawa się wtrącać. Nie jest dzieckiem, sam sobie ze wszystkim poradzi, ale teraz potrzebuje spokoju, niczego więcej.
– Nie przerywaj mi. Oboje wiemy, w czym problem. Albo raczej w kim. Porozmawiajmy o Justynie.
Michał zacisnął pięści i zęby, żeby przypadkiem nie wymsknęło mu się jakieś przekleństwo.
– Nie ma o czym mówić – powiedział spokojnie, martwo, jakby wzmianka o jego największej miłości i porażce jednocześnie nie robiła na nim wrażenia, ale zdradzał go kolor policzków, na które wpełzły czerwone plamy.
– Oczywiście, że jest. – Marlenka przyszła za nim do pokoju i rozsiadła się na niezbyt czystej kanapie. – Zastanów się, ile czasu minęło, i proszę, powiedz mi, jak ty sobie to wyobrażasz.
– Ale co?
– Zdajesz sobie sprawę, że nie wywiązujesz się ze swoich zobowiązań? Wydawnictwo jest cierpliwe, wciąż czeka, ale nie wiem, jak długo jeszcze. Powiedz mi, czy jesteś w stanie oddać zaliczki?
– Jak to oddać?
– Normalnie. Ale to i tak jeszcze nic. Weź pod uwagę, że możesz zapłacić karę. Twoje książki są w zapowiedziach, narażasz wydawnictwo na to, że zostanie przez czytelników odebrane jako niesłowne. Wiele osób czeka na twoją książkę. Czy jesteś tego świadomy? Czy jesteś gotowy na to, aby ponieść konsekwencje? A ja? Co ze mną? Nie mogę tego dłużej tolerować.
– I co zrobisz? – spytał kpiąco, ale coraz większy niepokój rósł w jego piersi. Chciał, żeby sobie poszła i przestała go straszyć. Nie miał głowy ani sił do myślenia o takich banalnych sprawach.
– To, co będę musiała. Odejdę.
– Nikt nie trzyma cię siłą – powiedział, nie patrząc jej w oczy.
– Mówisz poważnie? – Zdziwienie malowało się na jej twarzy, gdy wstawała. Brwi się uniosły, a głos zadrżał. – Dobrze, w takim razie nic tu po mnie. Nie sądziłam, że tak łatwo zrezygnujesz z naszej współpracy. Zastanów się jeszcze. Jesteś pewien, że sam sobie poradzisz? Czy może z pisania też zamierzasz zrezygnować? Na emeryturę jeszcze za wcześnie. Z czego będziesz żył? A zresztą, nie. Nie będę się przejmowała. No cóż, w takim razie życzę ci wszystkiego dobrego. I nie, nie musisz mi oddawać za zakupy.
Wyszła wstrząśnięta, a on został sam z reklamówkami pękającymi od nadmiaru jedzenia.ROZDZIAŁ 3
Akcja desperacja
Gotowało się w niej. To ona dla niego zakupy robi, a on mówi jej, że ma spadać? Niedoczekanie. Na pewno tak tego nie zostawi. Po powrocie do domu nie mogła znaleźć sobie miejsca. Wsiadła do samochodu i przez kilka kwadransów jeździła bez celu po mieście. Cudem po drodze nikogo nie zabiła, a prowadziła jak mistrz rajdowy, za nic mając czerwone światła. Wzburzona zaparkowała pod swoim blokiem, niechlujnie zajmując dwa miejsca. Gdyby ktoś do niej podszedł i zwrócił uwagę, najprawdopodobniej zginąłby na miejscu.
Już nie współczuła Michałowi. Nienawidziła go. Za to, że myśli tylko o sobie i jest egoistycznym dupkiem. Tyle lat pracy mu poświęciła, dostrzegła w nim potencjał, walczyła ze wszystkich sił o najlepsze umowy, najwyższe zaliczki. Miała chętnych do współpracy na pęczki, ale to jego wybrała. Ryzykowała. Horror w kraju nad Wisłą zawsze był niszowy, nie mógł się pochwalić wieloma znanymi, polskimi nazwiskami. a teraz oboje sprawili, że nawet czytelnicy, który nie lubią się bać, sięgali po książki Michała Tarkowskiego, tak byli ich ciekawi. Razem mogli zdobyć o wiele więcej, a on ot tak z tego zrezygnował, nie pytając jej o zdanie. Wspólnie w tym tkwili, ale dla mężczyzny nie miało znaczenia, że zostawi ją bez środków do życia. No dobra, przesadza, z głodu nie umrze, ale to ze współpracy z Michałem pochodziła największa część jej zarobków.
Trzasnęła drzwiami i ominęła windę szerokim łukiem, wspięła się na najwyższe piętro i weszła do swojego przestronnego, luksusowo urządzonego mieszkania z widokiem na Wisłę. Jeszcze go nie spłaciła i nie zapowiadało się, że to się zmieni w najbliższym czasie, o ile sytuacja będzie wyglądała tak, jak do tej pory, a Michał rzeczywiście zrezygnuje z jej usług. On był jej zabezpieczeniem na przyszłość. Oczami wyobraźni widziała ekranizacje. Dlaczego właśnie teraz wypiął się na cały świat, kiedy miała zacząć negocjacje z zagraniczną agentką i wizja wydania jego książek na rynku obcojęzycznym stawała się realna?
Stanęła na tarasie i pozwoliła, by chłodny wiatr studził jej wrzące emocje. Wisła tonęła w mroku. Deszcz zacinał i krople spadające na odsłonięte fragmenty ciała sprawiały ból. Napięcie ustępowało, a oddech się uspokoił. Wiatr szarpał włosami. Przemarznięta wróciła do mieszkania. Na środku przedpokoju leżała jej torebka i rozrzucone buty. Pozapalała światła, włączyła muzykę i schowała się w łazience. Chciała zmyć z siebie to ogromne rozczarowanie i świadomość, jak daleko zabrnęła. Już dawno powinna reagować, a nie czekać, aż zły nastrój Michała sam minie. Zbyt wiele tracili. Wchodząc pod prysznic, zaczęła pomstować na Justynę. Dostało się jej, bo gdyby nie zdecydowała się na bycie męczennicą, Marlena nie znalazłaby się w tak patowej sytuacji. Owszem, ojciec Justyny po śmierci mamy wymagał opieki, ale jej przyjaciółka miała jeszcze siostrę i brata. Poza tym rodzice nie dawali im w dzieciństwie miłości ani oparcia. Znała sytuację Justyny. Według Marleny nic nie była winna rodzicom. I tak nigdy nie doceniali jej wysiłków, by spełnić ich oczekiwania, ani pomocy finansowej, a ta, jak domyślała się Marlena, nie była mała.
Gorąca woda chłostała ciało. Marlena energicznie się namydlała. Kabina prysznicowa wypełniała się parą wodną i zapachem pomarańczy. Im bardziej ciało się rozluźniało, tym w głowie robiło się jaśniej. Przecież zawsze jest jakieś wyjście. Z tej sytuacji na pewno też. To nie może być takie trudne. Dokładnie wie, co powinna zrobić. Czas zawiadomić panią Helenę Tarkowską, mamę Michała. Zdecydowanie powinna wiedzieć, co się dzieje z jej ukochanym jedynakiem. Pani Helena też się z nią kontaktowała, kiedy była ciekawa, co u niego słychać, jakby nie dowierzała synowi i potrzebowała potwierdzenia od osoby postronnej. W zeszłym roku to od Marleny dowiedziała się, że Michał kupił mieszkanie, bo sam nie śpieszył się, by podzielić się tą radosną nowiną z najbliższą mu osobą. Tak, to genialne posunięcie, ale może się okazać niewystarczające, by go zmobilizować do zadbania o siebie i swoje sprawy. Kto wie czy Michał nie zbojkotuje wysiłków mamy. Dobrze znała jego ośli upór. Nadzieja, że jego matka ma jakieś tajne, niezawodne metody, to za mało. Musiała uderzyć z drugiej strony.
Przypomniała sobie minione lato. Nic nie zapowiadało takiego niefortunnego zbiegu zdarzeń. Między Justyną a Michałem coś się rodziło. Zaczął o siebie dbać, uprawiać sport, zmienił dietę. Stał się też milszy, co Marlena przywitała z ogromną ulgą i radością. Rozmowa z nim i próba namówienia na przykład do bardziej wytężonej pracy nie przypominała już wojny. Pisał, dotrzymywał umów i terminów. Nic nie wskazywało na jakiekolwiek problemy, a potem zmarła mama Justyny i wszystko runęło jak domek z kart.
Dlatego czas na radykalne działania. Pani Helena to raz. Jeśli Marlena dobrze to rozegra, kobieta się przejmie i też da z siebie wszystko, żeby przywrócić syna do stanu używalności. Niech cierpi, ale niech pisze, do diabła! Może odreagować w swoich książkach, wyrzucić z siebie wszystko, co najgorsze, niech zabija bohaterów, krwawo i okrutnie, niech ból wylewa się spomiędzy kart, a strach unosi nad zdaniami niczym poranna mgła. Potrafił to, był w tym świetny. Dlaczego teraz zrezygnował? Czy jest lepszy sposób na przeżywanie odrzucenia niż artystyczna kreacja? Czy pisanie nie ma funkcji terapeutycznej?
Krążyła w szlafroku po mieszkaniu, nie patrząc, że zostawia mokre ślady stóp. Mówiła do siebie i gdy zdała sobie z tego sprawę, zamarła ze zmarszczonymi brwiami i palcem przy ustach, zażenowana.
– Jeszcze trochę i zwariuję.
Brzeg szlafroka zaplątał się jej między łydkami, gdy nagle zawróciła i zamaszyście otworzyła szafę. Chwilę zajęło, nim z najdalszego kąta wyszarpała torbę podróżną. Spakowała się w kwadrans, następnie usiadła przy biurku i przejrzała kalendarz. Wysłała kilka e-maili, prosząc o zmianę terminu najbliższych spotkań. Nie znosiła bezradności i teraz, kiedy miała plan, odzyskała energię i dobry humor. Czekała ją podróż. Najwyższa pora, by ktoś przemówił do rozsądku jej ukochanej przyjaciółce.
Zerknęła na zegarek i uznała, że pora jest odpowiednia. Wybrała numer z książki telefonicznej w komórce.
– Dobry wieczór, czy rozmawiam z panią Heleną Tarkowską? Z tej strony Marlena Dąbrowska…ROZDZIAŁ 4
Wsparcie w natarciu
Michał bezmyślnie wpatrywał się w trzeci worek pełen śmieci, który już nie mieścił się pod zlewem. Czekała go wyprawa do kontenera w podwórzu. Aura za oknem nie zachęcała do wyjścia, a jemu brakowało motywacji. Przykry zapach powoli stawał się wyczuwalny i zdrowy rozsądek podpowiadał, że nie może tego odwlekać, ale jego nastrój sprawiał, że nonszalancko usprawiedliwiał zaniedbanie mieszkania. Jego świat się zawalił, a ten za oknem nie zauważał, że Michał cierpi. Zarzucił pracę, nie utrzymywał z nikim kontaktu, a ból łagodził jedzeniem, bez skrupułów napychając się cukrem i tłuszczem. Nie musiał długo czekać, by ciało zaprotestowało. Wstanie z kanapy było wysiłkiem, a wyjście do kubła ze śmieciami zdawało mu się ekstremalnie wyczerpującą wyprawą. Sapiąc i stękając, narzucił bezkształtną bluzę z kapturem, wciągnął buty i nie zamykając drzwi na klucz, stanął na krawędzi schodów z pękatymi workami. Ostatnie piętro. Co on sobie myślał, wybierając to mieszkanie? Zejście to jeszcze nic, ale potem trzeba się wdrapać z powrotem. O ile był w stanie wykrzesać z siebie odrobinę entuzjazmu, gdy chciał zjeść coś smacznego w jednej z wielu restauracji na starówce, o tyle teraz ze znalezieniem choćby cienia chęci miał duży problem.
Po co? Dla kogo? Gości się nie spodziewał, a czy jemu bałagan przeszkadzał? Przecież idealnie oddawał chaos panujący w jego wnętrzu. Kolorowe strzępy wspomnień, planów, tego, kim był przed tym, gdy Justyna go rzuciła. Bo był pewien, że tak się stało. Zostawiła go, a ojciec na pewno był tylko wymówką. Szukała pretekstu, żeby zniknąć. Czy ją w jakiś sposób ograniczał? Co robił źle? Zmienił się. Opromieniała go swoim blaskiem, a on nabrał chęci do życia. Wystarczało mu, że była w pobliżu. Piękna, radosna, emanująca miłością, serdecznością i optymizmem. A potem, nieoczekiwanie, bez rozmowy z nim, uznała, że się przeprowadzi, zostawi swoje mieszkanie, rośliny, życie, jakie prowadziła, i jego. Zakochanego, naiwnego głupca.
Codziennie, gdy wyglądał przez okna na podwórze, rzucał mu się w oczy opuszczony taras naprzeciwko, straszący kikutami uschniętych roślin. Teraz jedynie hulał tam wiatr. Zostawiła nie tylko jego, ale i mieszkanie, które, jak go zapewniała, kochała. Wiele książek napisała w tym miejscu. Nie mógł zrozumieć tego, co się stało. Szukał w sobie winy, ale nie potrafił odnaleźć niczego, co zrobił źle i co wpłynęło na jej decyzję. Dlaczego nie poszukała pomocy u niego, dlaczego razem niczego nie ustalili? Mielił te pytania bez końca, nie oczekując, że znajdzie odpowiedź. Może gdyby mógł z nią porozmawiać, zamknąłby tę sprawę i zacząłby normalnie funkcjonować, ale odmówiła mu tego. Bezdusznie zakomunikowała, co postanowiła, i już. Bez żadnej dyskusji. Jakby nie łączyło ich nic szczególnego: spotkali się przypadkiem i przy okazji powiedziała mu o przeprowadzce.
Nie mógł się pozbierać. Patrzył na mieszkanie, na siebie, na ulice i widział, że otoczenie jest pozbawione kolorów. Jakby znajdował się w jakiejś szklanej kuli, do której wnętrza nie dochodzą żadne dźwięki, zapachy, nic… Próbował coś poczuć, jedząc bez umiaru, zapychając żołądek jedzeniem, które kiedyś sprawiało mu tyle przyjemności, ale to nie działało. Nie przynosiło ulgi, nie odwracało uwagi od bólu, który na dobre rozgościł się w jego sercu.
Zamknął klapę plastikowego pojemnika i lżejszy o śmieci stanął na środku podwórza i zadarł głowę do góry. Z tej perspektywy nie widział tarasu, a jedynie pionową ścianę, po lewej stronie straszyła lekko zardzewiała rynna, a nad jego głową krążyły gołębie. Wolał nie ryzykować mokrej niespodzianki na twarzy, toteż skulił się i wrócił do klatki schodowej. Przy okazji zajrzał do skrzynki pocztowej. Ręka mu zadrżała, gdy między reklamami z pobliskich marketów znalazł jedną grubą kopertę z napisem „Trzykrotka”. Gdyby nie te dziewczyny, założycielki czasopisma o literaturze popularnej, nigdy nie miałby okazji poznać bliżej Justyny. One przyczyniły się do krótkiej chwili szczęścia, która rozjaśniła jego jałową egzystencję.
Nie płakał, nie krzyczał, po prostu się wyłączył. Nie chciało mu się nic robić. Od dawna nie pracował, nie pisał ani nawet nie czytał. Dni mijały mu na zamawianiu jedzenia, wizytach w restauracjach i snuciu się bez celu po mieszkaniu, które kilka miesięcy temu zachwycało wystrojem. Teraz nie zachęcało, by dłużej w nim przebywać. Zaniedbane, niewietrzone.
Wrócił do domu i od razu opadł na kanapę. Potrzebował kilku minut, żeby oddech się uspokoił. Kłuło go w boku, oczy mu łzawiły, a w głowie pulsowało. Mógł uznać, że limit aktywności na ten dzień został wyczerpany. Sięgnął po komórkę. Menu większości restauracji znał na pamięć. Wybrał numer i zamówił porcję dla co najmniej trzech osób.
Ledwie odłożył telefon, a usłyszał manewrowanie przy zamku drzwi wejściowych. Gdyby nie czuł się tak fatalnie, skoczyłby do przedpokoju i odparł atak potencjalnego intruza, a tak… czekał z duszą na ramieniu, aż ten tajemniczy ktoś wejdzie do jego mieszkania.
– Mama?! – Nie potrafił ukryć ogromnego zaskoczenia. – Alan? – Zdziwił się jeszcze bardziej. – Co wy tu robicie i dlaczego wchodzicie jak do siebie? – Próbował wstać, ale ciało stawiało opór, musiał kilka razy podeprzeć się rękoma i rozbujać, by wybić się do pionu. Gdy mu się to udało, mógł wreszcie spojrzeć im w oczy. No prawie, bo mamie mógł raczej spojrzeć prosto na czubek głowy, chyba że akurat zadzierała brodę, stojąc na palcach, jak w tym momencie. Alan czaił się za jej plecami.
– Synku, kochanie, jak ty wyglądasz? Dziecko moje. – W oczach mamy pojawiły się łzy, jakby właśnie zamierzała się z nim pożegnać na wieki wieków.
– Też się cieszę, że was widzę, ale do cholery, co wy tu robicie?
Alan milczał, stojąc na progu pokoju, z założonymi rękoma, i patrzył na niego z jawnym potępieniem.
– Przyjechałam się tobą zająć. Razem z Alanem.
– Ale ja nie potrzebuję opieki.
– Owszem. – Alan zatoczył ręką koło i ruszył do okien. Nie bacząc na to, że kalendarz wskazywał koniec lutego, szeroko otworzył okna.
Michał zadrżał, ale nie wiedział, czy z zimna, czy z oburzenia. Mama rozpięła płaszcz, zdjęła kapelusz i odłożyła go na komodę wraz ze skórzanymi rękawiczkami.
– Myślę, że powinniśmy się napić czegoś ciepłego. Masz tę jerbę szmatę? Zasmakowała mi ostatnio, chętnie się napiję, a dla was zaparzę herbatę.
– Yerba mate, mamo. – Ruszył za nią, nie oglądając się na drugiego gościa, który nieproszony zaczął sprzątać.
Wciąż w kurtce, w butach, zbierał papierki po słodyczach.
– Jak zwał, tak zwał. Do rzeczy. Marlena do mnie dzwoniła.
– A to zdrajczyni. – Michał zacisnął zęby z taką siłą, że coś chrupnęło, a przed oczami pojawiły się mroczki.
– Martwi się o ciebie. Dzięki Bogu, że się odezwała. Nie dzwoniłeś do mnie, nie wysłałeś żadnego e-maila, a ja w swojej naiwności myślałam, że taki zapracowany jesteś. Dopiero twoja agentka wyprowadziła mnie z błędu i zaalarmowała. Nie sądziłam, że twój stan jest taki poważny.
– Jaki stan? Mamo, nic mi nie jest. Odpoczywam, zrobiłem sobie przerwę w pisaniu. Czasami ludzie tego potrzebują, wiesz? Gdy są zmęczeni – cedził słowa.
– Czyli co? Cała praca na marne? – Dołączył do nich Alan. Po mieszkaniu poruszał się pewnie. Stertę śmieci położył na kuchennym blacie, sięgnął po worki, których resztkę Michał trzymał w szufladzie, rozwinął jeden i zsunął pewnym ruchem ręki puste opakowania, papierki i kartoniki do środka, po czym odłożył go do pojemnika pod zlewem i zabrał się do sprzątania reszty kuchni.
– Proszę, przestań to robić. – Michał starał się, by jego głos zabrzmiał pewnie.
– Bo co? Ty to zrobisz? – odpowiedział Alan, przy czym należało przyznać, że nie było w tym drwiny, a jedynie ogromny smutek, jakby Michał go rozczarował.
– Taki miałem zamiar, nim przyjechaliście. Chciałem posprzątać.
– Mamy ci w to uwierzyć? Kochanie, synku mój, ty potrzebujesz profesjonalnej pomocy. Jest gorzej, niż myślałam. Marlena i tak była delikatna.
– Mamo, naprawdę nic mi nie jest.
– Ale to, co widzę, o tym nie świadczy. Spójrz na siebie. Jak mogłeś tak się zapuścić? Kiedy ostatnio brałeś prysznic? Twoje włosy, ubranie, masz plamę na piersi, i to wielkości mojej torebki. Nie powiem nic o twojej wadze. Co się stało z tym przystojnym mężczyzną, który mieszkał tu ostatnio? I dlaczego tak wyglądasz? Bo co? Bo ta Justyna cię zostawiła?
– Nie będę rozmawiał na ten temat! – krzyknął, widząc, w jak niebezpiecznym kierunku zmierza rozmowa. Czuł ogromny wstyd, tym bardziej że wszystkiemu przyglądał się Alan. Facet, którego nie znosił, ale któremu wiele zawdzięczał. Musiał przyznać, że każda jego rada okazała się przydatna. Z żalem przypomniał sobie, jak zmieniło się jego życie po tym, jak Alan ustawił mu dietę, treningi i jeszcze pomógł zmienić nawyki. Przez chwilę Michał czuł się świetnie. Krótki, piękny moment, gdy wydawało mu się, że nad wszystkim panuje, pogodzony, spokojny i szczęśliwy, do tego zakochany. Wykonał jeden krok, podjął jedną decyzję i wszystko zaczęło się układać. A potem to Justyna podjęła decyzję, która okazała się brzemienna w skutki dla niego, i wszystko się rozsypało. Za kruche fundamenty, przeszło mu przez myśl.
– Usiądźmy na chwilę i zastanówmy się, co dalej – zaproponowała mama i przyniosła świeżo przygotowany napar do pokoju. Mężczyźni nie zdążyli za nią ruszyć, gdy usłyszeli: – Stół się lepi! Poproszę mokrą, czystą, powtarzam, czystą ścierkę!
– Poszukam czegoś do wytarcia, zaraz mamie dam. – Michał przypomniał sobie o roli gospodarza. Pamiętał, że w jednej z szafek miał wilgotne ściereczki. Wziął całą paczkę, a korzystając z chwili samotności, wrzucił do ust dwie tabletki przeciwbólowe. Pulsowanie w głowie zamieniło się w silny ból. Jakby ktoś młotem próbował mu wyprostować zwoje mózgowe. Dodatkowo zbierało mu się na mdłości. Zmobilizował się i ruszył rozwiązać tę niespodziewaną i krępującą sytuację. – Już wycieram. – Zaczął trzeć plamy na blacie. Domyślał się, że to ketchup i sos sojowy, być może też odrobinę rozsmarowanej czekolady. Pamiątka po jego próbach zajadania złego samopoczucia.
– Proszę. – Mama podsunęła mu parujący kubek.
Obok niej usiadł Alan, który zdjął wreszcie kurtkę i powiesił ją na oparciu krzesła.
– Synku, boli mnie serce, gdy widzę, do jakiego stanu się doprowadziłeś. Czy to depresja? Musimy wiedzieć, żeby ci pomóc.
– Żadna depresja, nic się nie dzieje. Tak, jak mówiłem, wziąłem sobie urlop od pisania, a bałagan, no cóż, przykro mi, że musicie na to patrzeć, ale nie spodziewałem się gości i uwierz mi, mamo, zamierzałem dzisiaj posprzątać.
– Michał, nie wierzę ci. Trochę cię znam. Masz problem, i to poważny – wtrącił się Alan.
– Gdybyś wziął urlop, tak jak mówisz, jestem pewna, że ustaliłbyś to z Marleną, a z tego, co wiem, zawaliłeś wszystkie możliwe terminy – ciągnęła Helena. – Mam wątpliwości, czy uda ci się to naprawić. Czy ty zdajesz sobie sprawę z powagi sytuacji? Możesz nigdy nie wrócić na tak wysoką pozycję w rankingu autorów. Wypadniesz z obiegu, nikt nie będzie chciał z tobą współpracować, czytelnicy o tobie zapomną, a Marlena? Zobaczysz, ta dziewczyna w końcu znudzi się ratowaniem ci tyłka i cię zostawi. Myślisz, że nie wiem, jak to wygląda? Jest świetna, może przebierać w autorach chcących skorzystać z jej usług. Dlaczego ma tracić czas na ciebie?
– Mamo, jak możesz… – Kilka słów prawdy sprawiło, że poczuł się, jakby oberwał w głowę, i to solidnie. Oszołomienie nie ustępowało. Miał wrażenie, że wszystkie zmarnowane dni, tygodnie, miesiące nagle go przygniotły. Co on wyprawia? Unicestwia to, nad czym tak ciężko pracował. Mama miała rację, choć niechętnie to przyznał, ale z drugiej strony… czy nie ma prawa do przeżywania żałoby? Bo przecież stracił wiele. Pozostała pustka. Pogubił się i jedyne, czego teraz chciał, to czas i spokój, by móc wreszcie się podźwignąć i ruszyć do przodu. Tylko właściwie po co? Co mu po bezpiecznej przyszłości? Jaka to będzie przyszłość? Samotna, jałowa, bezsensowna.
– Owszem, to brutalne, co mówię, ale nie jesteś dzieckiem, a ja nie muszę chronić twojego dobrego samopoczucia, bo już go nie pogorszę. Sięgnąłeś dna i pora, byś się od niego odbił. Rozumiesz, o czym mówię?
– Ale Justyna…
– To świetny moment, by zamknąć tę sprawę. Justyna to już przeszłość.
– Nie, nie zgadzam się.
– To gdzie teraz jest? Ma swoje życie, sprawy. Czy ona o tobie myśli?
Zardzewiałe trybiki w głowie Michała zaskoczyły. Rozpoczął się powolny i żmudny proces myślowy. Rezygnacja zaczęła ustępować miejsca złości. Dał się tak potraktować smarkuli. Wykorzystała go, zabawiła się nim i zniknęła, a on przejął się jak jakiś szczeniak.
– Widocznie to nie była ta jedyna. Czasami los wie lepiej, co jest dla nas dobre. – Mama sączyła swój jad, albo lekarstwo, zależy, jak na to spojrzeć.
W każdym razie robiła to na tyle umiejętnie, że Michał zaczął patrzeć, a nie tylko się prześlizgiwać po otoczeniu. Poczuł smak herbaty i zapach perfum mamy, który ledwie tłumił niezbyt przyjemną woń wżartą w dywan, meble, kanapę i zasłony w mieszkaniu.
Świeże powietrze hulało po kątach, ale przydałoby się porządne pranie. Michał dostrzegł to, co długo udawało mu się ignorować. Mieszkanie było w tragicznym stanie, on również. Podobnie jak jego kariera. Zgliszcza. Poczuł, jakby budził się z długiego snu, a właściwie z jakiegoś dziwnego koszmaru.
– To co, zaczynamy? – zapytał Alan.
– Ale co? – odparł niezbyt inteligentnie Michał.
– To, co najprostsze, czyli sprzątanie, najpierw w mieszkaniu, potem w twoim życiu. Proponuję wyrzucić wszystkie zabunkrowane słodycze. Nie służą ci. Będzie trudniej niż ostatnio. Przygotuj się na sporą dawkę bólu, wysiłek, od którego będzie ci się chciało wymiotować.
– I to ma mnie zmotywować do otrząśnięcia się? Chyba żartujesz. A w ogóle to co tutaj robisz? Nie miałeś zająć się kimś innym? Nie masz jakiegoś zlecenia?
– Skoro tak stawiasz sprawę, to i owszem, właśnie jestem w trakcie bardzo przyjemnego projektu. Młoda i bardzo zaangażowana pogodynka, ale twoja mama ma niezwykłą siłę perswazji. Nie mogłem jej odmówić. Znalazłem zastępstwo i jestem tutaj, gotowy cię reaktywować, jeśli mi pozwolisz.
– Oczywiście, że pozwoli! Zdaj się na nas, zaufaj nam. – Mama pogłaskała Michała po ramieniu, jakby był opasłym kotem.
– No, ale czy wy tu zostaniecie? Razem?
– Ja mam pokój w hotelu. Więc się nie martw. Będę cię męczył tylko przez kilka godzin w ciągu dnia, a resztę swojej uwagi możesz poświęcić mamie.
– A ty, mamo? Nie masz żadnej wycieczki ani swoich planów? – Michał już wiedział, że był na przegranej pozycji i lepiej było się podporządkować, tym bardziej że tonął w zaległościach i w bałaganie. Potrzebował pomocy. Poddał się.
– Odkąd wróciłam z Wietnamu, czuję przesyt wycieczkami. Odpocznę w naszym pięknym kraju. Poza tym moja relacja z pewnym panem niespodziewanie zmieniła swój charakter, ale nie na taki, jakiego bym oczekiwała – westchnęła ciężko – i mam ochotę odetchnąć, że tak się wyrażę.
– Przykro mi, mamo.
– Nie ma o czym mówić, użalanie się nie jest w moim stylu. Jest tyle ciekawych rzeczy do zrobienia i obejrzenia. Szybko się otrząsnęłam. Powinieneś brać ze mnie przykład.
– To wy sobie jeszcze porozmawiajcie… – Z głębi mieszkania dobiegł ich głos Alana. – A ja zacznę to, co wy później skończycie. – Ostatnie słowo zostało zagłuszone szuraniem szuflad.
– Kochanie, to może ja się wezmę za sprzątanie, a ty zejdziesz z Alanem? W jego samochodzie są moje bagaże. Odebrał mnie z dworca.
– Kiedy to wszystko ukartowałaś? Kiedy Marlena do ciebie zadzwoniła?
– Oj, czy to istotne? Ważne, że jesteśmy tu razem i że ci pomożemy.