- W empik go
Dziewczyny jego życia - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Dziewczyny jego życia - ebook
Aspekty, Lubimy czytać „Asia Czytasia” Recenzja zbiorcza dla całości: WIOSNA-LATO-JESIEN-ZIMA „Należy przyznać, ze autor pięknie udźwignął sceny erotyczne, które w jego wydaniu są naprawdę zmysłowe, świeże, pozbawione żenady, wulgarności czy infantylności. Okazuje się, ze można pisać o seksie w sposób piękny, żywy, plastyczny”.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8324-598-0 |
Rozmiar pliku: | 2,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Opisane historie i zdarzenia są wymyśloną przez autora fikcją literacką, gdyby jednak Czytelnicy byli przeciwnego zdania, niech pozostanie jak napisał, a bohaterowie sami odszukają się na stronach powieści.
Oddana do rąk czytelnika trzytomowa powieść — WIOSNA — LATO — JESIEŃ jest zbeletryzowaną biografią Kuby mężczyzny czerpiącego z życia wszystko co dobre i złe, żyjącego według przykazań Boskich i ludzkich, który nie był wolnym od ludzkich słabości, przywar oraz narażony na pokusy dnia codziennego.
Drogie CZYTELNICZKI — nie osądzajcie Kuby stereotypem słów piosenki: — „cysorz to miał klawe życie” — gdyż Jego życie nie było ani klawe, ani szczęśliwe. Było takim jakim było, pogmatwanym oraz wbrew pozorom dramatycznym i tragicznie smutnym. Dziewczyny były zarówno Jego szczęściem jak i przekleństwem.
Drodzy CZYTELNICY — powieść nie jest pomyślana jako „powieść — przestroga” dla naiwnych zakochanych mężczyzn którzy w wielkim zauroczeniu, jak tokujący głuszec wpadają w zastawioną pułapkę, lecz dla tych, którym wyłącza się „komputer”, a sterowanie przejmuje penis.
Tak pięknej powieści w której w sugestywny sposób opisano występujących bohaterów borykających się z prozą życia, gdzie ukazano ich niespełnione marzenia, a także realny świat złożony z tęsknoty i lęków, miłości i nienawiści, zdrady i kłamstwa, goryczy i ciepła, życia i śmierci, nikt jeszcze nie napisał. Należy jednak pamiętać, że jak w każdej powieści fikcja miesza się z prawdą, półprawdą i ćwierć prawdą prozy życia, więc należy ją czytać z przymrużeniem oka w myśl: „Czy wszystko musi być prawdą”
Powieść jak bluszcz splatają piękne opisy rodzimej przyrody.
Pisane w Zadupiu
AutorRecenzja
Asia Czytasia 2021
Oczami mężczyzny. Gdy odebrałam wiadomość od Wydawnictwa NowoCzesnego z propozycja tzw. współpracy recenzenckiej, poczułam się zaintrygowana. Dlaczego? Powodów było kilka.
Po pierwsze: książka pt. „Dziewczyny jego życia” będąca powieścią obyczajową, była napisana przez mężczyznę. Już ta informacja była pewna nowością dla mnie, gdyż tego rodzaju publikacje zazwyczaj są autorstwa kobiet.
Po drugie: zelektryzowało mnie jedno zdanie z okładki. Brzmiało: „Uwaga. Książka tylko dla dorosłych”. Czyżby publikacja zawierała jakieś erotyczne podteksty? A jeśli tak, to… w jaki sposób zostaną przedstawione przez mężczyznę? Jak zaprezentują się w jego oczach relacje z kobietami? Należy stwierdzić, ze autor pięknie udźwignął sceny erotyczne, które w jego wydaniu są naprawdę zmysłowe, świeże, pozbawione żenady, wulgarności czy infantylności. Okazuje się, ze można pisać o seksie w sposób rozmaicony, piękny, żywy, plastyczny.
Poznawałam kolejno kobiety (czasami bardzo młode dziewczyny) które były ważne dla bohatera. To było całkiem interesujące spojrzenie na tzw. „płeć piękną”. Każda bowiem wspomniana postać miała to słynne „cos”, co przyciągało do niej Kubę. Sprawiało, ze nie potrafił pozostać obojętny na rozwijającą się relacje. A te bywały oczywiście różne. Niekiedy miały wymiar platonicznej miłości, która czeka na spełnienie. Czasami przypominały zwykły romans. Z pewnością każdy ´związek´ kształtował postrzeganie kobiet przez głównego bohatera. Nie obyło się bez zdrad, emocjonalnych zawirowań, fascynacji i refleksji. Z pewnością życie Kuby nie było nudne i ma co wspominać. Ma również nad czym myśleć, gdyż na końcu pierwszej części, Kuba pozostaje niejako w pewnym zawieszeniu. Będzie musiał dokonać pewnych wyborów lub pogodzić się z tymi, które podjęła jego aktualna towarzyszka życia
Jestem na serio ciekawa jak potoczą się jego dalsze losy. Te zostaną zapewnie przedstawione w następnych publikacjach będących kontynuacja tych historii. Osobiście, chętnie ja poznam. Jestem ciekawa, jak będzie wyglądało dalsze życie Kuby, które mija mu poniekąd pod znakiem…”wróżdy” starej cyganki. Czy faktycznie się ona spełni? Czy będzie musiał jej ulec, godząc się z losem? Czy może jednak spróbuje się przeciwstawić tej swoistej przepowiedni? Podejrzewam, ze na te pytania znajdę odpowiedz w następnych publikacjach.
Na koniec jeszcze dodam może, ze spodobało mi się w tej książce kilka rzeczy. Pewien walor edukacyjny — autor całkiem fajnie wplótł w swoją opowieść wątki historyczne oraz krajoznawcze. Swój urok mają również barwne opisy, które podziałały na moją wyobraźnie. Doceniam także aspekt humorystyczny — było kilka fragmentów wywołujących uśmiech na mojej twarzy lub wręcz śmiech. Ciekawą koncepcją jest też moim zdaniem, kwestia cytatów — tzw. ´złotych myśli´ rozpoczynających każdy kolejny rozdział.
Przykładowo taki: „Zycie nie składa się tylko z przyjemności”.
Trudno zaprzeczyć.Rozdział pierwszy
Wróżda
_„Nikt nie zdoła uniknąć swego przeznaczenia”_
Marek_ AURELIUSZ_ ⃰ (26.04.121 — † 17.03.180)
Tegoroczne lato na które czekali z utęsknieniem nadeszło po pluchowatej wiośnie oddechem piasków pustyni Gobi temperatury oscylowały w granicach wrzenia wody, słońce lało na ziemię roztopione płaty złota, suchy gorący wiatr kroił ziemię w głębokie wyschnięte bruzdy, zbyt szybko dojrzałe zboża zaczęły sypać ziarnem śliskim, jak rybia łuska, które zaradne polne myszy gromadziły w norkach, resztę wydziobywały zawsze głodne ptaki.
W zdrojowym parku następował powolny proces wysychania dwóch wielkich stawów zarybionych królewskimi złotołuskimi karpiami, płynący na peryferiach miasta Kanał Notecki łączący dwie rzeki z Gopłem zaczął poważnie łysieć co stanowiło powód do wstrzymania komunikacji rzecznych ‘berlinek’ dowożących wapienny tłuczeń z kopalni do zakładów sodowych. Mieszkańców miasta wywiało na zasłużone wakacje do Janikowa nad jezioro, nielicznych nad polskie lub bułgarskie morze albo w myśl porzekadła; — Polak, Węgier dwa bratanki i do szabli, i do szklanki; nad Balaton. Miasto pustoszało czego wykładnikiem spadająca frekwencja na miejskim targowisku. W myśl hasła głoszonego przez jedyną w kraju Partię; — wszystkie dzieci i młodzież na obozy po słońce i radość — przez kraj pędziły wesołe rozśpiewane pociągi pełne szczęśliwców jadących nad polskie morze i jeziora mazurskie. Lato zapowiadano bez opadów co wystarczało ażeby być podwójnie szczęśliwym. Kilku chłopaków ze starego miasta i Klasztornego Placu pozostało w domu gdzie nigdy nie brakowało zajęć; — to należało wypełnić szpary próchniejących okiennych ram tłustym jak masło kitem i pomalować, albo przebrać pleśniejące w piwnicy zeszłoroczne kartofle wypuszczające długie bezbarwne łęciny. Babranie w kartoflanej mazi nie należało ani do czystych, ani przyjemnych łapy pomimo szorowania szarym mydłem śmierdziały kilka dni. Lato było także okresem zaopatrzenia podstawowej komórki społecznej, czyli wieloosobowej rodziny w potrzebne zimą wiktuały. Do artykułów pierwszej potrzeby zaliczano niezmiennie te same od lat; — zakupy większej ilości cebuli, kilku warkoczy dorodnego twardego czosnku, a także pewną ilość maleńkich korniszonów do zakiszenia w słojach wypełnionych wiechciami kminku i ziarnami czarnego pieprzu. Należało się także zaopatrzyć w odpowiednią ilość witaminy Ce, czyli w twarde kapuściane głowy, które poszatkowane i przyprawione koprem, ząbkami czosnku, niektórzy dodawali do smaku ćwiartkę spirytusu lub czerwonego wina, ‘deptało’ w dębowej beczce, aby kisły czekając swego czasu. Kuba kojarzył kiszonkę z chorującymi na szkorbut majtkami handlowych szkunerów i wojennych fregat pozbawionych tego, jak się okazało, soczystego nosiciela witaminy _Ce_ zapobiegającego gnilicy dziąseł. Do innych katorżniczych zajęć wyrabiających płaty mięśni grzbietowych, barków i ud zaliczali szorowanie ryżową szczotką kilku pięter drewnianych schodów, składowanie węgla do piwnicy oraz rąbanie kloców drewna na odpowiedniej grubości szczapy. Węgiel należało wykupić po okazaniu kwitu przydziału na składowisku w pobliżu dworca ( na czteroosobowe gospodarstwo przypadało w tym czasie około tony rocznie), a później dogadać z umorusanym po daszek zawadiacko założonej czapki wozakiem o zapłatę za usługę, czyli przywiezienie węgla pod dom.
— Co? Myśli, że kuń to człowiek? Tyle nie uciągnie. Słabowity i trza go futrować. To kosztuje. Czy nie?
— Co pan? Toć widać, że kuń, jak smok, a mówi, że słabowity — oponował Kuba.
— Ino tak wyglądo le we środku je słabowity — tłumaczył wozak kasując kilkadziesiąt złotych, które zmiętoszone brudną dłonią z wżartymi śladami drobinek węgla wciskał w obszerną kieszeń wytartej na plecach kurtki z naszytym płatem garbowanej skóry.
Noszenia węgla nie można było przyrównać do składowania kartofli zapakowanych w jutowe worki i przenoszonych na własnym, przygiętym do ziemi, grzbiecie. Do noszenia węgla potrzebna była pomoc kolegów, czyli praca zespołowa. Pół biedy gdy wozak mógł wjechać na podwórze i zwalić tonę byle jakiego groszku zwanego popularnie ‘czarnym złotem’ pod drzwi komórki albo zsypem wprost do piwnicy. Kuba nie miał szczęścia być w sytuacji Stefka Haka czy Henia Łapy, którym węgiel spadał z wozu wprost do piwnicy przez kraty w okienku. Wozak piorunował na trudne warunki dowozu — a było, jak po sznurku, około pięć kilometrów — zwalał węgiel na deptaku vis a ’vis domu Kuby czyli około dwudziestu metrów od wejścia do ciemnej oświetlanej świeczką piwnicy, o tak niskim stropie, że bardziej przypominała grobowiec aniżeli magazyn wszelkiego dobra. Ażeby było weselej należało przejść z załadowanymi wiadrami na przeciwną stronę ulicy wypatrując przerw pomiędzy dudniącymi tramwajami, autami, konnymi wozami i bryczkami zwanymi dumnie fiakrami.
Z przeniesieniem urobku należało się spieszyć, gdyż można było otrzymać mandat za utrudnianie ruchu i inne duperele wynajdywane przez dzielnicowego milicjanta, starszego sierżanta Zająca, wesołego i sympatycznego dwumetrowego mężczyzny o łapach, jak kolejarska szufla. Mandat stanowił dla niego pretekst bardziej do pogadania niż wymierzenia kary. Kpinkując z mizernej kondycji motywował do zwiększenia tempa szuflowania i biegania z blaszanym wiadrami wypełnionymi węglem. Zwariowane tempo blokowalo oddech, a ręce obciążone urobkiem, wydłużało o kilka centymetrów. Po godzinie kopalnianej pracy byli padnięci. Dosłownie. Zdarzały się także dni wolności i leniwego odpoczynku na łonie natury, taplanie w Więcławskim albo Pakoskim jeziorze nad które jeździli rowerami ponad czterdzieści kilometrów w obydwie strony. Opalali się leżąc na szerokim pomoście przyglądając budowie najnowocześniejszych w tym czasie zakładów sodowych w Europie powstających na kujawskich nieużytkach niedaleko jeziora z którego czerpały wodę, jak spragniony Wawelski Smok. Pewnego dnia spotkali sympatycznego żeglarza z miejscowego Klubu LPŻ, Florka Lewandowskiego siedzącego w kokpicie dużego kabinowego jachtu, kilera o dumnej nazwie „Worywoj” noszącego na wysokim maszcie ponad 40 metrów kwadratowych ciężkiego żagla nie licząc spinakera. Florek w zamian za wproszenie na chyboczący pokład i rejs pod żaglami wymusił zapisanie na kurs żeglarski. Od tego czasu wypady nad Pakoskie do klubu na kurs stały się codziennością. Pewnego dnia, jak nożem uciął skończył się okres domowych prac, bo jak długo można wymyślać coraz to nowe zajęcia i byli wolni. Pozornie. Do końca ferii pozostały jeszcze ponad dwa tygodnie i należało je wykorzystać do oporu. Do domów powróciły pierwsze turnusy opalonych na ciemny brąz dzieciaków wypełniających gwarem podwórza, ulice starego miasta i Plac Klasztorny. Wszędzie było ich pełno. Zaczęły się zabawy w wojnę, wybijanie kozła, gry w palanta i nieśmiertelne mecze w piłkę nożną pomiędzy antagonistycznie nastawionymi do siebie dzielnicami i nawet ulicami. Do historii przechodziły bezkrwawe mecze rozgrywane pomiędzy Placem, a łobuzami z Kościelnej, Rybnickiej, czy Rzeźnickiej. Wzdłuż milo brzmiących ulic nie uświadczysz żadnego sklepu z rybami czy świńską tuszą. Chłopcy z Placu szczycili się tytułem „wylęgarni piłkarskich talentów” dla miejscowych klubów, których trenerzy bywali częstymi obserwatorami meczów wyłuskując chłopców potrafiących nie tylko dobrze kopać piłkę, ale ją opanować. Do klubów trafili Adaś Lewy zwany przez kibiców ‘Atomem’ z uwagi na piekielnie mocne strzały na bramkę i mały, zwinny Grześ Jagło i Janek Balcer przez kilka lat najlepszy obrońca w historii klubu. Niektórzy zazdrościli, lecz w jednym byli zgodni, należało się chłopakom. Nie ukrywając byli z nich dumni. Okres wspaniałego czynnego lenistwa wyganiał ich także w plener na pachtę (atawistyczna pozostałość z okresu okupacji) czyli ogałacanie zagonów zielonego groszku i innych darów z pegeerowskich pól. To była świetna zabawa w Indian, których blade twarze nie były w stanie wypatrzeć w płytkich redlinach za żywym płotem zielska.
Zapracowane Matki pitraszące wysokokaloryczne posiłki z tego co osiągalne na rynku, czyli kartofli, kapusty i rzepy nie dociekały pochodzenia przynoszonych do domu darów Bożych. Bywały także dni, gdy z ciekawość i nie tylko, chodzili do zdrojowego parku posłuchać muzyki serwowanej kuracjuszom przez muzyków symfonicznej orkiestry złożonej z amatorów maniaków dobrej muzyki pod batutą pana Dargla nauczyciela muzyki w żeńskim gimnazjum. To była jedyna możliwość, jak mawiał Stefan Hak, ażeby się odchamić i podreperować nadszarpniętą reputację. Należało się pokazać, aby zadać temu kłam, niestety wysiłki na niewiele się zdały. Kilka przypadkowych muzycznych seansów nie równoważyło kursującej o nich złej opinii z czym nie mogli się zgodzić uważając, że była to bzdura wyssana z brudnego palucha. Dzisiaj, gdy dzień kłonił się zachodowi, oparci o balustradę drewnianego pomostu nad stawkiem zajęci byli pluciem do wody i dokarmianiem złotołuskich karpi wyławianych nocą przez strażnika parku, starego Świdra. Z młodym Świdrem chodzili do tej samej szkoły, więc od czasu do czasu zaopatrywał ich w ościstą nad wyraz smaczną rybią tuszę. Świdry używali do łowienia karpi, zamiast nieproduktywnej wędki, podbieraka i rękawic z naszytymi od wewnątrz haczykami.
— Patrzcie! — Odezwał się Adaś zwany Kotem __ wskazując paluchem na znajdujące się w zasięgu wzroku zarośla i drzewa cieszącego się bardzo złą sławą lasku na ‘Trójkącie’. __ Miłe puszyste pseudo Adama wzięło początek przed kilku laty, gdy stając w obronie nieznanej mu dziewczynki w walce ze starszym o kilka lat łobuzem z Rąbina, podrapał go i pogryzł tak dotkliwie, i na tyle skutecznie, że łobuz wymagał kilku szwów i plastrów. O bardzo bolesnym przeciwtężcowym zastrzyku w dupsko nie wspomnieć.
— Na co?
— I gdzie?
— Pod drzewami. Tam się pali.
— No. Widać dym.
— Idziemy!
— Może będziemy potrzebni?
Jednomyślność była ich siłą, a także wyrazem determinacji w stawianiu czoła wszystkiemu i wszystkim. Dym pachniał brzozowym drewnem, sypał iskrami wyglądającymi w zapadającym zmroku, jak świętojańskie poczwary. Kolorowe wozy pomalowane wszystkimi barwami ustawiono w wielki krąg pośrodku którego płonęło wesołe, promieniujące ciepłem ognisko. Tabor nie należał do szczególnie dużych, lecz wystarczająco hałaśliwych, kolorowych, rozśpiewanych i roztańczonych. Pomiędzy wozami włóczyły się warczące na siebie zaniedbane kundle, biegały zasmarkane dzieci oraz kilka śniadych dziewczyn w kolorowych spódnicach i haftowanych przezroczystych bluzeczkach z szerokimi rękawami. Wokoło taboru kilku ciekawskich kuracjuszy z sanatorium i trzech milicjantów spisujących mandat za rozpalone zbyt blisko drzew ognisko, którego po ich odejściu i tak nie zasypano.
— Chłopaki! Kto wie dlaczego zawsze chodzą trójkami — spytał Gruby mając na uwadze milicjantów — Nie? Jeden umie pisać, drugi czytać — zamilkł.
— A trzeci? — Nie wytrzymali napięcia — Mówże!
— Trzeci? — zawiesił głos — Trzeci umie walić pałą. Hahaha!
— Kto z was dostał pałą? — spytał Stefan retorycznie — Ja dostałem. Bolało, jak cholera
Wokoło ogniska kilku starszych Cyganów zajętych — tak się chłopakom zdawało — czyszczeniem pakułami wielkich kotłów oraz baniaków do mleka. Adaś i & nie zdawali sobie sprawy, że są świadkami wykonywanych i zapomnianych czynności z których Cyganie słynęli, cynowania przemysłowych kotłów, patelni i wszelkiego rodzaju żeliwnych garnków. Dziewczęta pomiędzy którymi nie zauważyli żadnego wyrostka nachalnie zagabywały gapowiczów oferując wróżenie z dłoni, albo talii kart na których trudno zobaczyć kolorowe postaci królów, waletów i dam.
— Da powróżyć paniusiu.
— Położy pieniążek — wyciągały niedomyte dłonie — Tylko grosik, paniusiu.
— Pan nie boi — mocnym uchwytem trzymały dłonie mężczyzn oglądając widoczne linie mające oznaczać — w zależności od złożonego datku — długowieczność, szczęście lub bliską śmierć delikwenta ciekawego swojej przyszłości wywróżonej z brudnych kart.
— O! Niech patrzy. Królowa i walet. Paniusia będzie szczęśliwa z tym panem.
— Same serca. To dobrze paniusiu. To dobrze.
— Krzyże, śliczniutki, to nie jest nieszczęście tylko pieniążki. Pieniążki, panie.
— Położy jeszcze grosik… Powiem co czeka, paniusiu… O tej drugiej obok — stukała palcem w kartę mającą przedstawiać damę karo — Musi uważać — szeptała konspiracyjnie błyskając bielą zębów.
— Ta zołza! Wiedziałam! Wiedziałam!
Wściekała się korpulentna kuracjuszka wygrażając pięścią niewidocznej i nieosiągalnej rywalce — Niech ino wróce. Niech wróce to kłaki polecom.
Nie spostrzegli, jak znaleźli w kręgu zainteresowania roześmianych wróżek z których najładniejsza i zadbana w sensie czystych dłoni, bluzeczki i długiej spódnicy okrywającej bose nogi nie wiadomo z jakiego powodu chciała Kubie ukazać jego świetlaną szczęśliwą drogę w przyszłość wywróżoną z brudnych kart. Wynajdywał sto i jeden powodów, ażeby grzecznie — jeszcze wtedy był ułożony i szarmancki w stosunku do dziewczyn — wyperswadować, że zna swoją przyszłość, której nie widział w samych pastelowych kolorach ponadto nie wierzy we wróżby. Przymilała się znajdując setki powodów dla których powinien znać swoją przyszłość, gdyż tylko ona i nikt inny może powiedzieć prawdę o jego przyszłym życiu, ale jedynym powodem wróżby był przysłowiowy grosik.
— Nie mam forsy — użył ostatecznego argumentu, który powinien zamknąć nie tyle dyskusję co jej natarczywy monolog.
— Kochanieńki… Powróżę za darmo. Nie wezmę ani złotówki. Dobrze? — Kusiła.
— Dlaczego mnie? Zobacz. Tamten facet musi być nadziany i jest na tyle głupi…
— Skąd wie, że głupi? — spytała przyglądając wskazanemu gapowiczowi.
— Tego nie można ukryć… Samo wylazło — stwierdził chcąc dać dyla i ukryć za plecami powiększającej się grupy ciekawskich co wskazywało, że w sanatorium już po kolacji.
— Lali! — zaskoczyło ich wołanie starej cyganichy siedzącej w cieniu jednego z wozów, której dotychczas nie zauważył — Lali!
Dziewczyna, jak poderwana biczyskiem, podbiegła do starej przestając się nim interesować. Po chwili rozmawiały w ugrofińskim narzeczu nafaszerowanym polszczyzną. Nic nie rozumiał wychwytując tylko pojedyncze bardziej zrozumiałe słowa. Rozmowa wspomagana gestykulacją bardziej przypominała kłótnię niż wymianę zdań tyczących jego osoby;
— Babcia cie woła — podeszła przekazując polecenie i zniknęła, jak zjawa pomiędzy wozami i zapadających ciemnościach.
— Co ta stara chce ode mnie?
Był zdziwiony i zarazem przerażony znając mrożące krew w żyłach opowieści o Cyganach, a cygańskich taborach w szczególności. Wszystko mogło się zdarzyć, a kumple na których zawsze mógł liczyć w potrzebie rozmyli w tłoku i został sam ze swoim strachem. Z duszą na ramieniu podszedł do kolorowego wozu, pod deklem kłębiły się najgorsze ze wszystkich scenariuszy; — zwabiły mnie, aby porwać. Porwać? Przecież nie jestem małą tłustą dziewczynką — gadał do siebie — tylko szczupłym wychudłym wyrostkiem, któremu żebra o mało nie przebiją cielesnej powłoki bez grama tłuszczu z czego nie byłoby nawet metra kiełbasy, a takich, mam nadzieję nie uprowadzają. Zła opinia o Cyganach była od wielu lat rozpowszechniana wśród społeczeństwa przypisującego im wszelkie dokonywane w bezeceństwa, kradzieże, uprowadzania dzieci, a nawet zbrodnie. — Eeee. Dzisiaj nie te czasy — pomyślał podchodząc do babci cyganichy. Babcia nie zasługiwała na bycie wiekową babcią. Siedziała wyprostowana w wygodnym wiklinowym fotelu nakryta ciepłym szalem jej mała twarz przypominała wulkaniczny krajobraz pełen bruzd i zapadlin wypełnionych szarym nalotem patyną czasu i tysiącem zmarszczek zebranych u nasady nosa i ust. Jasne oczy otoczone siatką śmieszek patrzyły ciepło spod łuków czarnych, malowanych henną brwi nad którymi zwisały kosmyki siwych, prawie białych włosów nakrytych bajecznie kolorową chustą. Dłonie o długich upierścienionych palcach wspierała na kunsztownie wykonanej lasce ozdobionej złotymi blaszkami.
— Chłopcze — pisnęła marszcząc twarz w szerokim uśmiechu eksponując białe, jak twaróg zdrowe zęby w różowych dziąsłach — Nie stój, jak drzewo podejdź i siadaj obok. Tak! Na kłodzie.
Był zdziwiony, że posługiwała się poprawną polszczyzną bez wtrącania narzecza co mogło świadczyć o jej wysokiej pozycji w hierarchii klanu. I te dłonie? Dopiero teraz mógł się jej przyjrzeć. Nie była podobna do starych niechlujnych cyganek siedzących wokoło ogniska zajętych pitraszeniem pachnących potraw. Spod szerokiej czerwonej spódnicy wystawały małe bose stopy oparte na grzbiecie wielkiego czarnego psa, który pozornie nie zwracał na nic uwagi, ale szare ślepia miał przymrużone. Czuwał.
— Nie chciałeś by Lali wróżyła. Dlaczego? — spytała.
— Nie wierzę we wróżby, ani czary — odpowiedział bez przekonania.
— Daj mi swoją dłoń. Nie bój się. Nie będę wróżyła, jak tego nie chcesz.
Spojrzała na Kubę z pobłażliwym i zarazem smutnym uśmiechem trzymając dłoń w mocnym uścisku upierścienionej dłoni o gładkiej opalonej skórze i wypielęgnowanych paznokciach. Słuchając jej cichego głosu zniszczonego od nałogu palenia zupełnie wyzbył się strachu siedzącego pod skórą. Odwróciła dłoń błądząc opuszkami palców po delikatnych i miejscami ledwo widocznych liniach, Kuba nie miał odwagi wycofać ręki i nie wierzył, że to się uda. Mruczała przez kilka minut wypowiadając niezrozumiałe słowa, gdy zamilkła, wiedział, że wróżba została wypowiedziana i należało tylko czekać na jej spełnienie.
— Chcesz wiedzieć? — spytała patrząc Kubie w oczy.
Bezwiednie skinął głową nie zdając sobie sprawy, że lepiej byłoby nie wiedzieć.
— Pamiętaj chłopcze — dodała po wyjawieniu tego, co wyczytała z jego dłoni — od tej chwili, gdy znasz swoją przyszłość, nikt… Pamiętaj! Nikomu nie możesz pozwolić sobie wróżyć.
I nie dziękuj chłopcze, bo za moją wróżbę się nie dziękuje i nie płaci.
Puściła jego spoconą i gorącą dłoń z biegającymi w niej tysiącami głodnych mrówek. Nie szukał chłopaków odszedł bez słowa rozmywając w zapadających ciemnościach parku niosąc z sobą przyszłość wywróżoną przez babcię cyganichę. Nie dało się ukryć, chociaż nie wierzył we wróżby, czarnego kota, trzynastki i czary był przerażony tym, co usłyszał. Sceptycznie nastawiony wkrótce zapomniał o wróżbie. Wylazła po latach, jak szydło z worka.
Od tamtego pamiętnego dla Kuby dnia minęło kilkadziesiąt lat jego życia, którym chciał zadysponować inaczej, chociaż inaczej nie znaczy wcale dobrze czy źle, lecz cholerna Wróżda nie pozwoliła zboczyć z wybranej przez nią drogi. Spełniła się do joty, słowo w słowo i nadal trzyma w łapach, Kuba żyje z nią i nie może się od niej uwolnić, gdyż uwieszona jego ramienia, wczepiona pazurami przeznaczenia jest, jak ślubna żona, której przysięgał przy ołtarzu, aż śmierć ich rozłączy. Kuba nie jest zmęczonym zgorzkniałym starym dziadem, nie użala nad sobą, ani nad swoim życiem, które przeżyje takie na jakie sobie zasłużył, gdyż nie miał wpływu na jego przebieg. Było i jest takie, jakie jest. Niosło go spienionym nurtem tłukło boleśnie o krawędzie bytu, poniewierało, aby od czasu do czasu, trudno ocenić w nagrodę czy karę sadzało na mieliźnie pośrodku nurtu, aby odpoczął. Przeznaczenie, Wróżda starej cyganki samo prowadziło go pod rękę, a ślepy los grał w berka. Od tamtego czasu omija wszelkich szarlatanów, zatrzymuje auto (wyjątkiem są autostrady), gdy drogę z lewej na prawą stronę przebiega czarny kot, nadal nie wierzy w czary i trzynastki, a także wróżby z fusów, czy gorącego wosku lanego w wigilijny wieczór oraz ‘Andrzejki’. A trzeba było, chłopcze! Trzeba było.
*
Moim pierwotnym zamierzeniem było napisanie krótkiego opowiadania o Tej pierwszej, jedynej i ostatniej, dopóki śmierć ich nie rozłączy, lecz zła, a może dobra Wróżka Cyganicha pogmatwała ścieżki życia Kuby, oczywiście przy jego wydatnej pomocy tak dokładnie, że nikt tego nie rozsupła i wszystko potoczyło w zupełnie innym kierunku i nie tam dokąd powinno. Może powinno, lecz Kuba nie miał wpływu na przełożenie zwrotnicy ponieważ jego życie na długo przed urodzeniem zostało zaprogramowane i nic nie było można zmienić. Koło toczy się z górki na pazurki, nabiera rozpędu, droga wolna tylko lecieć, lecz trzymamy się ziemi i wyżej penisa nie podskoczymy. Biegniemy, lecz dokąd? Zdajemy sobie sprawę, że kiedyś nastąpi kres drogi, więc spieszymy ażeby zdążyć. Tylko dokąd? Zdawałem sobie sprawę, że byłoby nieelegancko pisać wyłącznie o tej pierwszej pomijając kolejne mające także niebagatelny udział w kolorowym i pełnym słońca życiu Kuby. Należało, więc stanąć przed wyborem; pisać czy odłożyć pisanie do lamusa zapomnienia? W efekcie nie pozostał żaden wybór i jakkolwiek na niego patrząc nie okazał się żadnym złotym środkiem. Nie pozostało nic innego, jak brnąć w temat i pisać o wszystkich i wszystkim. Pisać bez osłonek, fałszywego wstydu oraz obnażone do granic (nie) przyzwoitości. A, co począć z Tymi, co przed, pomiędzy oraz po? Należy także z dozą sentymentu i łezki w oku stwierdzić, że cudownych wspomnień i przeżyć nie można po prostu wymazać z pamięci, chociaż niektóre zatarł mijający czas powodując mniejsze lub większe poszarpane luki. Dzisiaj trudno je pozszywać lub poskładać w uporządkowaną, czytelną i zrozumiałą całość. Dzisiaj na końcu drogi życia stoi człowiek, który pomimo wzlotów i upadków znajduje się nadal w pełni sił fizycznych i witalnych, podobno zdrowy na umyśle, niektórzy w to powątpiewają (włącznie z nim samym) czego dowodem zwariowany i wręcz głupi pomysł pisania o Kubie mając na celu rozliczenie go z przeszłością w swego rodzaju omlecie lub, jak kto woli, swoistym rachunku sumienia pod warunkiem, że takowy się jeszcze posiada, należy być według widocznych symptomów nie wariatem, lecz na pewno kopniętym przez głupią krowę. Pierwsze zdanie napisane zostało przed kilku laty i dzisiaj nadal znajduje się w tym samym miejscu pomiędzy milczeniem, a krzykiem. Zobowiązując się do pisania o Kubie i jego kobietach nie miałem zamiaru przedstawić Ich w superlatywach lub dla odmiany w negatywnym świetle zagmatwać w sytuacji bez wyjścia. Pisząc o Nich, muszę obnażyć także grzeszki Kuby — a jest ich pokaźny bagaż — więc wątpię czy nawet jego przyjaciel Jacek, ksiądz Prałat od ‘ Świętego Jana ’ udzieliłby mu rozgrzeszenia. Minęła północ, nadal siedzę ze swoimi nieposkładanymi myślami patrzę w ekran popstrzony czarnym ziarnem liter, jak szpak w pięć groszy i ze zdziwieniem stwierdzam, że tutaj już byłem. Chyba nie dokończę historii o Kubie i zbożny cel nie zostanie osiągnięty. Tak byłoby lepiej. Co dziwne, wszystkie jego Ex żony jeszcze żyją ciesząc wspaniałym zdrowiem, a przy życiu musi je trzymać nienawiść i silne postanowienie przetrzymania łobuza, ażeby spotkać w komplecie nad jego grobem. Ale będzie miał ubaw. Mijały ostatnie dni nadzwyczaj upalnego w tym roku lata nastała słoneczna i ciepła złota jesień wypełniona zapachami pieczonych ziemniaków, a ja nadal sterczę w tym samym miejscu bez konceptu zniechęcony durnym pomysłem pisania o Kubie do czego nikt mnie nie zmuszał. Pisania o jego kolejnych kochających i nienawidzących go żonach, licznych kochankach, kolorowych ważkach kilku dniówkach i przyjaciółkach z którymi dużo radości, lecz w efekcie żadnych perspektyw na ustabilizowane wspólne życie. Stop! Cofam się w górę po rzędach zapisanych zdań, jak po stopniach schodów zatrzymując przed akapitem — do czego nikt i nic mnie nie zmuszało. Czyżby? Przyznaję, że pomysł napisania o Kubie i jego kobietach był szatańskim pragnieniem zemsty, ażeby z masochistyczną przyjemnością obnażyć ich liczne kłamstewka i świństewka, łatwe do rozszyfrowania zdrady, cynizm, nienawiść i egoizm, u niektórych przerosty ego, ponoć u kobiet go brak, podstawowych uczuć mających być spoiwem rodziny i łączącym dwoje kochających się ludzi. Ponadto nie można nie pisać o odchyłkach od norm współżycia małżeńskiego, zdrad, małostkowości nie zapominając o odpowiednim bagażu wyrachowania, ślepej nienawiści, prymitywizmu i materializmu mającego na uwadze własne korzyści oraz naiwność małego dziecka zamykającego oczy w zabawie w chowanego, które woła — szukaj mnie!.
Czas rozpocząć.
Oddana do rąk czytelnika trzytomowa powieść — WIOSNA — LATO — JESIEŃ jest zbeletryzowaną biografią Kuby mężczyzny czerpiącego z życia wszystko co dobre i złe, żyjącego według przykazań Boskich i ludzkich, który nie był wolnym od ludzkich słabości, przywar oraz narażony na pokusy dnia codziennego.
Drogie CZYTELNICZKI — nie osądzajcie Kuby stereotypem słów piosenki: — „cysorz to miał klawe życie” — gdyż Jego życie nie było ani klawe, ani szczęśliwe. Było takim jakim było, pogmatwanym oraz wbrew pozorom dramatycznym i tragicznie smutnym. Dziewczyny były zarówno Jego szczęściem jak i przekleństwem.
Drodzy CZYTELNICY — powieść nie jest pomyślana jako „powieść — przestroga” dla naiwnych zakochanych mężczyzn którzy w wielkim zauroczeniu, jak tokujący głuszec wpadają w zastawioną pułapkę, lecz dla tych, którym wyłącza się „komputer”, a sterowanie przejmuje penis.
Tak pięknej powieści w której w sugestywny sposób opisano występujących bohaterów borykających się z prozą życia, gdzie ukazano ich niespełnione marzenia, a także realny świat złożony z tęsknoty i lęków, miłości i nienawiści, zdrady i kłamstwa, goryczy i ciepła, życia i śmierci, nikt jeszcze nie napisał. Należy jednak pamiętać, że jak w każdej powieści fikcja miesza się z prawdą, półprawdą i ćwierć prawdą prozy życia, więc należy ją czytać z przymrużeniem oka w myśl: „Czy wszystko musi być prawdą”
Powieść jak bluszcz splatają piękne opisy rodzimej przyrody.
Pisane w Zadupiu
AutorRecenzja
Asia Czytasia 2021
Oczami mężczyzny. Gdy odebrałam wiadomość od Wydawnictwa NowoCzesnego z propozycja tzw. współpracy recenzenckiej, poczułam się zaintrygowana. Dlaczego? Powodów było kilka.
Po pierwsze: książka pt. „Dziewczyny jego życia” będąca powieścią obyczajową, była napisana przez mężczyznę. Już ta informacja była pewna nowością dla mnie, gdyż tego rodzaju publikacje zazwyczaj są autorstwa kobiet.
Po drugie: zelektryzowało mnie jedno zdanie z okładki. Brzmiało: „Uwaga. Książka tylko dla dorosłych”. Czyżby publikacja zawierała jakieś erotyczne podteksty? A jeśli tak, to… w jaki sposób zostaną przedstawione przez mężczyznę? Jak zaprezentują się w jego oczach relacje z kobietami? Należy stwierdzić, ze autor pięknie udźwignął sceny erotyczne, które w jego wydaniu są naprawdę zmysłowe, świeże, pozbawione żenady, wulgarności czy infantylności. Okazuje się, ze można pisać o seksie w sposób rozmaicony, piękny, żywy, plastyczny.
Poznawałam kolejno kobiety (czasami bardzo młode dziewczyny) które były ważne dla bohatera. To było całkiem interesujące spojrzenie na tzw. „płeć piękną”. Każda bowiem wspomniana postać miała to słynne „cos”, co przyciągało do niej Kubę. Sprawiało, ze nie potrafił pozostać obojętny na rozwijającą się relacje. A te bywały oczywiście różne. Niekiedy miały wymiar platonicznej miłości, która czeka na spełnienie. Czasami przypominały zwykły romans. Z pewnością każdy ´związek´ kształtował postrzeganie kobiet przez głównego bohatera. Nie obyło się bez zdrad, emocjonalnych zawirowań, fascynacji i refleksji. Z pewnością życie Kuby nie było nudne i ma co wspominać. Ma również nad czym myśleć, gdyż na końcu pierwszej części, Kuba pozostaje niejako w pewnym zawieszeniu. Będzie musiał dokonać pewnych wyborów lub pogodzić się z tymi, które podjęła jego aktualna towarzyszka życia
Jestem na serio ciekawa jak potoczą się jego dalsze losy. Te zostaną zapewnie przedstawione w następnych publikacjach będących kontynuacja tych historii. Osobiście, chętnie ja poznam. Jestem ciekawa, jak będzie wyglądało dalsze życie Kuby, które mija mu poniekąd pod znakiem…”wróżdy” starej cyganki. Czy faktycznie się ona spełni? Czy będzie musiał jej ulec, godząc się z losem? Czy może jednak spróbuje się przeciwstawić tej swoistej przepowiedni? Podejrzewam, ze na te pytania znajdę odpowiedz w następnych publikacjach.
Na koniec jeszcze dodam może, ze spodobało mi się w tej książce kilka rzeczy. Pewien walor edukacyjny — autor całkiem fajnie wplótł w swoją opowieść wątki historyczne oraz krajoznawcze. Swój urok mają również barwne opisy, które podziałały na moją wyobraźnie. Doceniam także aspekt humorystyczny — było kilka fragmentów wywołujących uśmiech na mojej twarzy lub wręcz śmiech. Ciekawą koncepcją jest też moim zdaniem, kwestia cytatów — tzw. ´złotych myśli´ rozpoczynających każdy kolejny rozdział.
Przykładowo taki: „Zycie nie składa się tylko z przyjemności”.
Trudno zaprzeczyć.Rozdział pierwszy
Wróżda
_„Nikt nie zdoła uniknąć swego przeznaczenia”_
Marek_ AURELIUSZ_ ⃰ (26.04.121 — † 17.03.180)
Tegoroczne lato na które czekali z utęsknieniem nadeszło po pluchowatej wiośnie oddechem piasków pustyni Gobi temperatury oscylowały w granicach wrzenia wody, słońce lało na ziemię roztopione płaty złota, suchy gorący wiatr kroił ziemię w głębokie wyschnięte bruzdy, zbyt szybko dojrzałe zboża zaczęły sypać ziarnem śliskim, jak rybia łuska, które zaradne polne myszy gromadziły w norkach, resztę wydziobywały zawsze głodne ptaki.
W zdrojowym parku następował powolny proces wysychania dwóch wielkich stawów zarybionych królewskimi złotołuskimi karpiami, płynący na peryferiach miasta Kanał Notecki łączący dwie rzeki z Gopłem zaczął poważnie łysieć co stanowiło powód do wstrzymania komunikacji rzecznych ‘berlinek’ dowożących wapienny tłuczeń z kopalni do zakładów sodowych. Mieszkańców miasta wywiało na zasłużone wakacje do Janikowa nad jezioro, nielicznych nad polskie lub bułgarskie morze albo w myśl porzekadła; — Polak, Węgier dwa bratanki i do szabli, i do szklanki; nad Balaton. Miasto pustoszało czego wykładnikiem spadająca frekwencja na miejskim targowisku. W myśl hasła głoszonego przez jedyną w kraju Partię; — wszystkie dzieci i młodzież na obozy po słońce i radość — przez kraj pędziły wesołe rozśpiewane pociągi pełne szczęśliwców jadących nad polskie morze i jeziora mazurskie. Lato zapowiadano bez opadów co wystarczało ażeby być podwójnie szczęśliwym. Kilku chłopaków ze starego miasta i Klasztornego Placu pozostało w domu gdzie nigdy nie brakowało zajęć; — to należało wypełnić szpary próchniejących okiennych ram tłustym jak masło kitem i pomalować, albo przebrać pleśniejące w piwnicy zeszłoroczne kartofle wypuszczające długie bezbarwne łęciny. Babranie w kartoflanej mazi nie należało ani do czystych, ani przyjemnych łapy pomimo szorowania szarym mydłem śmierdziały kilka dni. Lato było także okresem zaopatrzenia podstawowej komórki społecznej, czyli wieloosobowej rodziny w potrzebne zimą wiktuały. Do artykułów pierwszej potrzeby zaliczano niezmiennie te same od lat; — zakupy większej ilości cebuli, kilku warkoczy dorodnego twardego czosnku, a także pewną ilość maleńkich korniszonów do zakiszenia w słojach wypełnionych wiechciami kminku i ziarnami czarnego pieprzu. Należało się także zaopatrzyć w odpowiednią ilość witaminy Ce, czyli w twarde kapuściane głowy, które poszatkowane i przyprawione koprem, ząbkami czosnku, niektórzy dodawali do smaku ćwiartkę spirytusu lub czerwonego wina, ‘deptało’ w dębowej beczce, aby kisły czekając swego czasu. Kuba kojarzył kiszonkę z chorującymi na szkorbut majtkami handlowych szkunerów i wojennych fregat pozbawionych tego, jak się okazało, soczystego nosiciela witaminy _Ce_ zapobiegającego gnilicy dziąseł. Do innych katorżniczych zajęć wyrabiających płaty mięśni grzbietowych, barków i ud zaliczali szorowanie ryżową szczotką kilku pięter drewnianych schodów, składowanie węgla do piwnicy oraz rąbanie kloców drewna na odpowiedniej grubości szczapy. Węgiel należało wykupić po okazaniu kwitu przydziału na składowisku w pobliżu dworca ( na czteroosobowe gospodarstwo przypadało w tym czasie około tony rocznie), a później dogadać z umorusanym po daszek zawadiacko założonej czapki wozakiem o zapłatę za usługę, czyli przywiezienie węgla pod dom.
— Co? Myśli, że kuń to człowiek? Tyle nie uciągnie. Słabowity i trza go futrować. To kosztuje. Czy nie?
— Co pan? Toć widać, że kuń, jak smok, a mówi, że słabowity — oponował Kuba.
— Ino tak wyglądo le we środku je słabowity — tłumaczył wozak kasując kilkadziesiąt złotych, które zmiętoszone brudną dłonią z wżartymi śladami drobinek węgla wciskał w obszerną kieszeń wytartej na plecach kurtki z naszytym płatem garbowanej skóry.
Noszenia węgla nie można było przyrównać do składowania kartofli zapakowanych w jutowe worki i przenoszonych na własnym, przygiętym do ziemi, grzbiecie. Do noszenia węgla potrzebna była pomoc kolegów, czyli praca zespołowa. Pół biedy gdy wozak mógł wjechać na podwórze i zwalić tonę byle jakiego groszku zwanego popularnie ‘czarnym złotem’ pod drzwi komórki albo zsypem wprost do piwnicy. Kuba nie miał szczęścia być w sytuacji Stefka Haka czy Henia Łapy, którym węgiel spadał z wozu wprost do piwnicy przez kraty w okienku. Wozak piorunował na trudne warunki dowozu — a było, jak po sznurku, około pięć kilometrów — zwalał węgiel na deptaku vis a ’vis domu Kuby czyli około dwudziestu metrów od wejścia do ciemnej oświetlanej świeczką piwnicy, o tak niskim stropie, że bardziej przypominała grobowiec aniżeli magazyn wszelkiego dobra. Ażeby było weselej należało przejść z załadowanymi wiadrami na przeciwną stronę ulicy wypatrując przerw pomiędzy dudniącymi tramwajami, autami, konnymi wozami i bryczkami zwanymi dumnie fiakrami.
Z przeniesieniem urobku należało się spieszyć, gdyż można było otrzymać mandat za utrudnianie ruchu i inne duperele wynajdywane przez dzielnicowego milicjanta, starszego sierżanta Zająca, wesołego i sympatycznego dwumetrowego mężczyzny o łapach, jak kolejarska szufla. Mandat stanowił dla niego pretekst bardziej do pogadania niż wymierzenia kary. Kpinkując z mizernej kondycji motywował do zwiększenia tempa szuflowania i biegania z blaszanym wiadrami wypełnionymi węglem. Zwariowane tempo blokowalo oddech, a ręce obciążone urobkiem, wydłużało o kilka centymetrów. Po godzinie kopalnianej pracy byli padnięci. Dosłownie. Zdarzały się także dni wolności i leniwego odpoczynku na łonie natury, taplanie w Więcławskim albo Pakoskim jeziorze nad które jeździli rowerami ponad czterdzieści kilometrów w obydwie strony. Opalali się leżąc na szerokim pomoście przyglądając budowie najnowocześniejszych w tym czasie zakładów sodowych w Europie powstających na kujawskich nieużytkach niedaleko jeziora z którego czerpały wodę, jak spragniony Wawelski Smok. Pewnego dnia spotkali sympatycznego żeglarza z miejscowego Klubu LPŻ, Florka Lewandowskiego siedzącego w kokpicie dużego kabinowego jachtu, kilera o dumnej nazwie „Worywoj” noszącego na wysokim maszcie ponad 40 metrów kwadratowych ciężkiego żagla nie licząc spinakera. Florek w zamian za wproszenie na chyboczący pokład i rejs pod żaglami wymusił zapisanie na kurs żeglarski. Od tego czasu wypady nad Pakoskie do klubu na kurs stały się codziennością. Pewnego dnia, jak nożem uciął skończył się okres domowych prac, bo jak długo można wymyślać coraz to nowe zajęcia i byli wolni. Pozornie. Do końca ferii pozostały jeszcze ponad dwa tygodnie i należało je wykorzystać do oporu. Do domów powróciły pierwsze turnusy opalonych na ciemny brąz dzieciaków wypełniających gwarem podwórza, ulice starego miasta i Plac Klasztorny. Wszędzie było ich pełno. Zaczęły się zabawy w wojnę, wybijanie kozła, gry w palanta i nieśmiertelne mecze w piłkę nożną pomiędzy antagonistycznie nastawionymi do siebie dzielnicami i nawet ulicami. Do historii przechodziły bezkrwawe mecze rozgrywane pomiędzy Placem, a łobuzami z Kościelnej, Rybnickiej, czy Rzeźnickiej. Wzdłuż milo brzmiących ulic nie uświadczysz żadnego sklepu z rybami czy świńską tuszą. Chłopcy z Placu szczycili się tytułem „wylęgarni piłkarskich talentów” dla miejscowych klubów, których trenerzy bywali częstymi obserwatorami meczów wyłuskując chłopców potrafiących nie tylko dobrze kopać piłkę, ale ją opanować. Do klubów trafili Adaś Lewy zwany przez kibiców ‘Atomem’ z uwagi na piekielnie mocne strzały na bramkę i mały, zwinny Grześ Jagło i Janek Balcer przez kilka lat najlepszy obrońca w historii klubu. Niektórzy zazdrościli, lecz w jednym byli zgodni, należało się chłopakom. Nie ukrywając byli z nich dumni. Okres wspaniałego czynnego lenistwa wyganiał ich także w plener na pachtę (atawistyczna pozostałość z okresu okupacji) czyli ogałacanie zagonów zielonego groszku i innych darów z pegeerowskich pól. To była świetna zabawa w Indian, których blade twarze nie były w stanie wypatrzeć w płytkich redlinach za żywym płotem zielska.
Zapracowane Matki pitraszące wysokokaloryczne posiłki z tego co osiągalne na rynku, czyli kartofli, kapusty i rzepy nie dociekały pochodzenia przynoszonych do domu darów Bożych. Bywały także dni, gdy z ciekawość i nie tylko, chodzili do zdrojowego parku posłuchać muzyki serwowanej kuracjuszom przez muzyków symfonicznej orkiestry złożonej z amatorów maniaków dobrej muzyki pod batutą pana Dargla nauczyciela muzyki w żeńskim gimnazjum. To była jedyna możliwość, jak mawiał Stefan Hak, ażeby się odchamić i podreperować nadszarpniętą reputację. Należało się pokazać, aby zadać temu kłam, niestety wysiłki na niewiele się zdały. Kilka przypadkowych muzycznych seansów nie równoważyło kursującej o nich złej opinii z czym nie mogli się zgodzić uważając, że była to bzdura wyssana z brudnego palucha. Dzisiaj, gdy dzień kłonił się zachodowi, oparci o balustradę drewnianego pomostu nad stawkiem zajęci byli pluciem do wody i dokarmianiem złotołuskich karpi wyławianych nocą przez strażnika parku, starego Świdra. Z młodym Świdrem chodzili do tej samej szkoły, więc od czasu do czasu zaopatrywał ich w ościstą nad wyraz smaczną rybią tuszę. Świdry używali do łowienia karpi, zamiast nieproduktywnej wędki, podbieraka i rękawic z naszytymi od wewnątrz haczykami.
— Patrzcie! — Odezwał się Adaś zwany Kotem __ wskazując paluchem na znajdujące się w zasięgu wzroku zarośla i drzewa cieszącego się bardzo złą sławą lasku na ‘Trójkącie’. __ Miłe puszyste pseudo Adama wzięło początek przed kilku laty, gdy stając w obronie nieznanej mu dziewczynki w walce ze starszym o kilka lat łobuzem z Rąbina, podrapał go i pogryzł tak dotkliwie, i na tyle skutecznie, że łobuz wymagał kilku szwów i plastrów. O bardzo bolesnym przeciwtężcowym zastrzyku w dupsko nie wspomnieć.
— Na co?
— I gdzie?
— Pod drzewami. Tam się pali.
— No. Widać dym.
— Idziemy!
— Może będziemy potrzebni?
Jednomyślność była ich siłą, a także wyrazem determinacji w stawianiu czoła wszystkiemu i wszystkim. Dym pachniał brzozowym drewnem, sypał iskrami wyglądającymi w zapadającym zmroku, jak świętojańskie poczwary. Kolorowe wozy pomalowane wszystkimi barwami ustawiono w wielki krąg pośrodku którego płonęło wesołe, promieniujące ciepłem ognisko. Tabor nie należał do szczególnie dużych, lecz wystarczająco hałaśliwych, kolorowych, rozśpiewanych i roztańczonych. Pomiędzy wozami włóczyły się warczące na siebie zaniedbane kundle, biegały zasmarkane dzieci oraz kilka śniadych dziewczyn w kolorowych spódnicach i haftowanych przezroczystych bluzeczkach z szerokimi rękawami. Wokoło taboru kilku ciekawskich kuracjuszy z sanatorium i trzech milicjantów spisujących mandat za rozpalone zbyt blisko drzew ognisko, którego po ich odejściu i tak nie zasypano.
— Chłopaki! Kto wie dlaczego zawsze chodzą trójkami — spytał Gruby mając na uwadze milicjantów — Nie? Jeden umie pisać, drugi czytać — zamilkł.
— A trzeci? — Nie wytrzymali napięcia — Mówże!
— Trzeci? — zawiesił głos — Trzeci umie walić pałą. Hahaha!
— Kto z was dostał pałą? — spytał Stefan retorycznie — Ja dostałem. Bolało, jak cholera
Wokoło ogniska kilku starszych Cyganów zajętych — tak się chłopakom zdawało — czyszczeniem pakułami wielkich kotłów oraz baniaków do mleka. Adaś i & nie zdawali sobie sprawy, że są świadkami wykonywanych i zapomnianych czynności z których Cyganie słynęli, cynowania przemysłowych kotłów, patelni i wszelkiego rodzaju żeliwnych garnków. Dziewczęta pomiędzy którymi nie zauważyli żadnego wyrostka nachalnie zagabywały gapowiczów oferując wróżenie z dłoni, albo talii kart na których trudno zobaczyć kolorowe postaci królów, waletów i dam.
— Da powróżyć paniusiu.
— Położy pieniążek — wyciągały niedomyte dłonie — Tylko grosik, paniusiu.
— Pan nie boi — mocnym uchwytem trzymały dłonie mężczyzn oglądając widoczne linie mające oznaczać — w zależności od złożonego datku — długowieczność, szczęście lub bliską śmierć delikwenta ciekawego swojej przyszłości wywróżonej z brudnych kart.
— O! Niech patrzy. Królowa i walet. Paniusia będzie szczęśliwa z tym panem.
— Same serca. To dobrze paniusiu. To dobrze.
— Krzyże, śliczniutki, to nie jest nieszczęście tylko pieniążki. Pieniążki, panie.
— Położy jeszcze grosik… Powiem co czeka, paniusiu… O tej drugiej obok — stukała palcem w kartę mającą przedstawiać damę karo — Musi uważać — szeptała konspiracyjnie błyskając bielą zębów.
— Ta zołza! Wiedziałam! Wiedziałam!
Wściekała się korpulentna kuracjuszka wygrażając pięścią niewidocznej i nieosiągalnej rywalce — Niech ino wróce. Niech wróce to kłaki polecom.
Nie spostrzegli, jak znaleźli w kręgu zainteresowania roześmianych wróżek z których najładniejsza i zadbana w sensie czystych dłoni, bluzeczki i długiej spódnicy okrywającej bose nogi nie wiadomo z jakiego powodu chciała Kubie ukazać jego świetlaną szczęśliwą drogę w przyszłość wywróżoną z brudnych kart. Wynajdywał sto i jeden powodów, ażeby grzecznie — jeszcze wtedy był ułożony i szarmancki w stosunku do dziewczyn — wyperswadować, że zna swoją przyszłość, której nie widział w samych pastelowych kolorach ponadto nie wierzy we wróżby. Przymilała się znajdując setki powodów dla których powinien znać swoją przyszłość, gdyż tylko ona i nikt inny może powiedzieć prawdę o jego przyszłym życiu, ale jedynym powodem wróżby był przysłowiowy grosik.
— Nie mam forsy — użył ostatecznego argumentu, który powinien zamknąć nie tyle dyskusję co jej natarczywy monolog.
— Kochanieńki… Powróżę za darmo. Nie wezmę ani złotówki. Dobrze? — Kusiła.
— Dlaczego mnie? Zobacz. Tamten facet musi być nadziany i jest na tyle głupi…
— Skąd wie, że głupi? — spytała przyglądając wskazanemu gapowiczowi.
— Tego nie można ukryć… Samo wylazło — stwierdził chcąc dać dyla i ukryć za plecami powiększającej się grupy ciekawskich co wskazywało, że w sanatorium już po kolacji.
— Lali! — zaskoczyło ich wołanie starej cyganichy siedzącej w cieniu jednego z wozów, której dotychczas nie zauważył — Lali!
Dziewczyna, jak poderwana biczyskiem, podbiegła do starej przestając się nim interesować. Po chwili rozmawiały w ugrofińskim narzeczu nafaszerowanym polszczyzną. Nic nie rozumiał wychwytując tylko pojedyncze bardziej zrozumiałe słowa. Rozmowa wspomagana gestykulacją bardziej przypominała kłótnię niż wymianę zdań tyczących jego osoby;
— Babcia cie woła — podeszła przekazując polecenie i zniknęła, jak zjawa pomiędzy wozami i zapadających ciemnościach.
— Co ta stara chce ode mnie?
Był zdziwiony i zarazem przerażony znając mrożące krew w żyłach opowieści o Cyganach, a cygańskich taborach w szczególności. Wszystko mogło się zdarzyć, a kumple na których zawsze mógł liczyć w potrzebie rozmyli w tłoku i został sam ze swoim strachem. Z duszą na ramieniu podszedł do kolorowego wozu, pod deklem kłębiły się najgorsze ze wszystkich scenariuszy; — zwabiły mnie, aby porwać. Porwać? Przecież nie jestem małą tłustą dziewczynką — gadał do siebie — tylko szczupłym wychudłym wyrostkiem, któremu żebra o mało nie przebiją cielesnej powłoki bez grama tłuszczu z czego nie byłoby nawet metra kiełbasy, a takich, mam nadzieję nie uprowadzają. Zła opinia o Cyganach była od wielu lat rozpowszechniana wśród społeczeństwa przypisującego im wszelkie dokonywane w bezeceństwa, kradzieże, uprowadzania dzieci, a nawet zbrodnie. — Eeee. Dzisiaj nie te czasy — pomyślał podchodząc do babci cyganichy. Babcia nie zasługiwała na bycie wiekową babcią. Siedziała wyprostowana w wygodnym wiklinowym fotelu nakryta ciepłym szalem jej mała twarz przypominała wulkaniczny krajobraz pełen bruzd i zapadlin wypełnionych szarym nalotem patyną czasu i tysiącem zmarszczek zebranych u nasady nosa i ust. Jasne oczy otoczone siatką śmieszek patrzyły ciepło spod łuków czarnych, malowanych henną brwi nad którymi zwisały kosmyki siwych, prawie białych włosów nakrytych bajecznie kolorową chustą. Dłonie o długich upierścienionych palcach wspierała na kunsztownie wykonanej lasce ozdobionej złotymi blaszkami.
— Chłopcze — pisnęła marszcząc twarz w szerokim uśmiechu eksponując białe, jak twaróg zdrowe zęby w różowych dziąsłach — Nie stój, jak drzewo podejdź i siadaj obok. Tak! Na kłodzie.
Był zdziwiony, że posługiwała się poprawną polszczyzną bez wtrącania narzecza co mogło świadczyć o jej wysokiej pozycji w hierarchii klanu. I te dłonie? Dopiero teraz mógł się jej przyjrzeć. Nie była podobna do starych niechlujnych cyganek siedzących wokoło ogniska zajętych pitraszeniem pachnących potraw. Spod szerokiej czerwonej spódnicy wystawały małe bose stopy oparte na grzbiecie wielkiego czarnego psa, który pozornie nie zwracał na nic uwagi, ale szare ślepia miał przymrużone. Czuwał.
— Nie chciałeś by Lali wróżyła. Dlaczego? — spytała.
— Nie wierzę we wróżby, ani czary — odpowiedział bez przekonania.
— Daj mi swoją dłoń. Nie bój się. Nie będę wróżyła, jak tego nie chcesz.
Spojrzała na Kubę z pobłażliwym i zarazem smutnym uśmiechem trzymając dłoń w mocnym uścisku upierścienionej dłoni o gładkiej opalonej skórze i wypielęgnowanych paznokciach. Słuchając jej cichego głosu zniszczonego od nałogu palenia zupełnie wyzbył się strachu siedzącego pod skórą. Odwróciła dłoń błądząc opuszkami palców po delikatnych i miejscami ledwo widocznych liniach, Kuba nie miał odwagi wycofać ręki i nie wierzył, że to się uda. Mruczała przez kilka minut wypowiadając niezrozumiałe słowa, gdy zamilkła, wiedział, że wróżba została wypowiedziana i należało tylko czekać na jej spełnienie.
— Chcesz wiedzieć? — spytała patrząc Kubie w oczy.
Bezwiednie skinął głową nie zdając sobie sprawy, że lepiej byłoby nie wiedzieć.
— Pamiętaj chłopcze — dodała po wyjawieniu tego, co wyczytała z jego dłoni — od tej chwili, gdy znasz swoją przyszłość, nikt… Pamiętaj! Nikomu nie możesz pozwolić sobie wróżyć.
I nie dziękuj chłopcze, bo za moją wróżbę się nie dziękuje i nie płaci.
Puściła jego spoconą i gorącą dłoń z biegającymi w niej tysiącami głodnych mrówek. Nie szukał chłopaków odszedł bez słowa rozmywając w zapadających ciemnościach parku niosąc z sobą przyszłość wywróżoną przez babcię cyganichę. Nie dało się ukryć, chociaż nie wierzył we wróżby, czarnego kota, trzynastki i czary był przerażony tym, co usłyszał. Sceptycznie nastawiony wkrótce zapomniał o wróżbie. Wylazła po latach, jak szydło z worka.
Od tamtego pamiętnego dla Kuby dnia minęło kilkadziesiąt lat jego życia, którym chciał zadysponować inaczej, chociaż inaczej nie znaczy wcale dobrze czy źle, lecz cholerna Wróżda nie pozwoliła zboczyć z wybranej przez nią drogi. Spełniła się do joty, słowo w słowo i nadal trzyma w łapach, Kuba żyje z nią i nie może się od niej uwolnić, gdyż uwieszona jego ramienia, wczepiona pazurami przeznaczenia jest, jak ślubna żona, której przysięgał przy ołtarzu, aż śmierć ich rozłączy. Kuba nie jest zmęczonym zgorzkniałym starym dziadem, nie użala nad sobą, ani nad swoim życiem, które przeżyje takie na jakie sobie zasłużył, gdyż nie miał wpływu na jego przebieg. Było i jest takie, jakie jest. Niosło go spienionym nurtem tłukło boleśnie o krawędzie bytu, poniewierało, aby od czasu do czasu, trudno ocenić w nagrodę czy karę sadzało na mieliźnie pośrodku nurtu, aby odpoczął. Przeznaczenie, Wróżda starej cyganki samo prowadziło go pod rękę, a ślepy los grał w berka. Od tamtego czasu omija wszelkich szarlatanów, zatrzymuje auto (wyjątkiem są autostrady), gdy drogę z lewej na prawą stronę przebiega czarny kot, nadal nie wierzy w czary i trzynastki, a także wróżby z fusów, czy gorącego wosku lanego w wigilijny wieczór oraz ‘Andrzejki’. A trzeba było, chłopcze! Trzeba było.
*
Moim pierwotnym zamierzeniem było napisanie krótkiego opowiadania o Tej pierwszej, jedynej i ostatniej, dopóki śmierć ich nie rozłączy, lecz zła, a może dobra Wróżka Cyganicha pogmatwała ścieżki życia Kuby, oczywiście przy jego wydatnej pomocy tak dokładnie, że nikt tego nie rozsupła i wszystko potoczyło w zupełnie innym kierunku i nie tam dokąd powinno. Może powinno, lecz Kuba nie miał wpływu na przełożenie zwrotnicy ponieważ jego życie na długo przed urodzeniem zostało zaprogramowane i nic nie było można zmienić. Koło toczy się z górki na pazurki, nabiera rozpędu, droga wolna tylko lecieć, lecz trzymamy się ziemi i wyżej penisa nie podskoczymy. Biegniemy, lecz dokąd? Zdajemy sobie sprawę, że kiedyś nastąpi kres drogi, więc spieszymy ażeby zdążyć. Tylko dokąd? Zdawałem sobie sprawę, że byłoby nieelegancko pisać wyłącznie o tej pierwszej pomijając kolejne mające także niebagatelny udział w kolorowym i pełnym słońca życiu Kuby. Należało, więc stanąć przed wyborem; pisać czy odłożyć pisanie do lamusa zapomnienia? W efekcie nie pozostał żaden wybór i jakkolwiek na niego patrząc nie okazał się żadnym złotym środkiem. Nie pozostało nic innego, jak brnąć w temat i pisać o wszystkich i wszystkim. Pisać bez osłonek, fałszywego wstydu oraz obnażone do granic (nie) przyzwoitości. A, co począć z Tymi, co przed, pomiędzy oraz po? Należy także z dozą sentymentu i łezki w oku stwierdzić, że cudownych wspomnień i przeżyć nie można po prostu wymazać z pamięci, chociaż niektóre zatarł mijający czas powodując mniejsze lub większe poszarpane luki. Dzisiaj trudno je pozszywać lub poskładać w uporządkowaną, czytelną i zrozumiałą całość. Dzisiaj na końcu drogi życia stoi człowiek, który pomimo wzlotów i upadków znajduje się nadal w pełni sił fizycznych i witalnych, podobno zdrowy na umyśle, niektórzy w to powątpiewają (włącznie z nim samym) czego dowodem zwariowany i wręcz głupi pomysł pisania o Kubie mając na celu rozliczenie go z przeszłością w swego rodzaju omlecie lub, jak kto woli, swoistym rachunku sumienia pod warunkiem, że takowy się jeszcze posiada, należy być według widocznych symptomów nie wariatem, lecz na pewno kopniętym przez głupią krowę. Pierwsze zdanie napisane zostało przed kilku laty i dzisiaj nadal znajduje się w tym samym miejscu pomiędzy milczeniem, a krzykiem. Zobowiązując się do pisania o Kubie i jego kobietach nie miałem zamiaru przedstawić Ich w superlatywach lub dla odmiany w negatywnym świetle zagmatwać w sytuacji bez wyjścia. Pisząc o Nich, muszę obnażyć także grzeszki Kuby — a jest ich pokaźny bagaż — więc wątpię czy nawet jego przyjaciel Jacek, ksiądz Prałat od ‘ Świętego Jana ’ udzieliłby mu rozgrzeszenia. Minęła północ, nadal siedzę ze swoimi nieposkładanymi myślami patrzę w ekran popstrzony czarnym ziarnem liter, jak szpak w pięć groszy i ze zdziwieniem stwierdzam, że tutaj już byłem. Chyba nie dokończę historii o Kubie i zbożny cel nie zostanie osiągnięty. Tak byłoby lepiej. Co dziwne, wszystkie jego Ex żony jeszcze żyją ciesząc wspaniałym zdrowiem, a przy życiu musi je trzymać nienawiść i silne postanowienie przetrzymania łobuza, ażeby spotkać w komplecie nad jego grobem. Ale będzie miał ubaw. Mijały ostatnie dni nadzwyczaj upalnego w tym roku lata nastała słoneczna i ciepła złota jesień wypełniona zapachami pieczonych ziemniaków, a ja nadal sterczę w tym samym miejscu bez konceptu zniechęcony durnym pomysłem pisania o Kubie do czego nikt mnie nie zmuszał. Pisania o jego kolejnych kochających i nienawidzących go żonach, licznych kochankach, kolorowych ważkach kilku dniówkach i przyjaciółkach z którymi dużo radości, lecz w efekcie żadnych perspektyw na ustabilizowane wspólne życie. Stop! Cofam się w górę po rzędach zapisanych zdań, jak po stopniach schodów zatrzymując przed akapitem — do czego nikt i nic mnie nie zmuszało. Czyżby? Przyznaję, że pomysł napisania o Kubie i jego kobietach był szatańskim pragnieniem zemsty, ażeby z masochistyczną przyjemnością obnażyć ich liczne kłamstewka i świństewka, łatwe do rozszyfrowania zdrady, cynizm, nienawiść i egoizm, u niektórych przerosty ego, ponoć u kobiet go brak, podstawowych uczuć mających być spoiwem rodziny i łączącym dwoje kochających się ludzi. Ponadto nie można nie pisać o odchyłkach od norm współżycia małżeńskiego, zdrad, małostkowości nie zapominając o odpowiednim bagażu wyrachowania, ślepej nienawiści, prymitywizmu i materializmu mającego na uwadze własne korzyści oraz naiwność małego dziecka zamykającego oczy w zabawie w chowanego, które woła — szukaj mnie!.
Czas rozpocząć.
więcej..