- W empik go
Dziewczyny kodują. Kod przyjaźni. Tom 1 - ebook
Dziewczyny kodują. Kod przyjaźni. Tom 1 - ebook
Dziewczyny kodują – wyjątkowy projekt, łączący non-fiction z fabułą, naukę programowania z dobrą zabawą, tekst z zabawnymi rysunkami i – komputery z dziewczynami. To opowieść o dziewczynkach, które połączył wspólny projekt – stworzenia aplikacji, dzięki czemu zostają najlepszymi przyjaciółkami.
Lucy nie może się doczekać zajęć w szkolnym klubie kodowania. Ma cel - chce się nauczyć programowania, żeby stworzyć aplikację, która usprawni życie chorego wujka. Gdy ktoś zacznie jej wysyłać zaszyfrowane wiadomości, będzie potrzebowała pomocy koleżanek z klubu. Wkrótce Lucy odkryje, że kodowanie, przyjaźń i dobra zabawa mają ze sobą wiele wspólnego...
"Musimy czytać o dziewczynach takich jak my, żeby mieć odwagę próbować nowych rzeczy!"
Reshma Saujani, założycielka organizacji "Girls Who Code".
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5444-8 |
Rozmiar pliku: | 3,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć, dziewczyny, mam na imię Reshma i jestem założycielką organizacji Girls Who Code.
Czy wiecie, co to jest programowanie? Polega ono na mówieniu komputerowi (albo iPhone’owi lub robotowi!), co ma robić. A czy zdawałyście sobie sprawę, że kodowanie to również tworzenie, wyobrażanie sobie i wymyślanie różnych fantastycznych rzeczy na podstawie tego, co lubicie i czym się interesujecie? I świetna zabawa w zaprzyjaźnionym gronie?
Girls Who Code to organizacja, która uczy programowania dziewczyny ze starszych klas podstawówki i liceum. U nas dziewczyny, które uczą się kodować, czerpią inspiracje dosłownie ze wszystkiego, co je otacza, i w rezultacie potrafią stworzyć zarówno grę o globalnym ociepleniu, jak i system świateł mrugających w rytm muzyki. Bo gdy człowiek nauczy się programować, jego możliwości są właściwie nieograniczone.
Kiedy zaczęłam działać w Girls Who Code, uświadomiłam sobie, że brakuje książek, które opisywałyby, jak to jest być dziewczyną programistką. Zawsze powtarzam, że nie można stać się kimś, kogo w życiu się nie widziało. Ani o kim nic się nie czytało. Musimy czytać o dziewczynach takich jak my, żeby mieć odwagę próbować nowych rzeczy!
W tej książce poznacie dziewczynkę imieniem Lucy i jej koleżanki, które rozpoczynają przygodę z programowaniem. Lucy jest dokładnie taka jak dziewczyny, które biorą udział w naszych zajęciach. Chce tworzyć fajne rzeczy, spotykać nowych ludzi i ogólnie dobrze się bawić!
Mam nadzieję, że kiedy przeczytacie tę historię, zechcecie przystąpić do naszego programu. Należą już do niego dziesiątki tysięcy dziewczyn ze Stanów Zjednoczonych i całego świata. Te dziewczyny, kodując, zmieniają naszą przyszłość!
Miłej lektury i miłego kodowania!
Reshma SaujaniRozdział pierwszy
– Lucy… Lucy… Lucy…
– Słucham?
Tak nie mogłam doczekać się dzwonka, że nawet nie usłyszałam nauczycielki.
– Och.
Podniosłam głowę, zerknęłam na długie równanie ciągnące się przez całą tablicę i powiedziałam:
– Cztery.
Pani Clark patrzyła na mnie przez chwilę, po czym spojrzała przez ramię na wypisane cyfry.
– Zgadza się. – Wzięła gąbkę. – To wszystko na dzisiaj. Nic nie zadaję, ale za to przejrzyjcie sobie w domu dzisiejszą lekcję.
Zadzwonił dzwonek.
– Do zobaczenia, miłego…
Nie usłyszałam, czego miłego nam życzy, bo zanim skończyła mówić, byłam już na drugim końcu korytarza.
Czekałam na ten moment od dnia, kiedy przeczytałam o tym na stronie internetowej naszej szkoły. I oto nadszedł. Wreszcie byłam w szóstej klasie. Po raz pierwszy szłam na spotkanie klubu kodowania!
Po drodze pomachałam swojej najlepszej koleżance Anjali, która pędziła w przeciwnym kierunku, na spotkanie klubu filmowego.
– Napisz mi później esemesa! – krzyknęła, chociaż wcale nie musiała. I tak bym to zrobiła.
Podciągnęłam szelki plecaka i ruszyłam biegiem. W myślach już sobie wybrałam miejsce w sali informatycznej. Chciałam być z przodu i pośrodku. Zamierzałam od razu zacząć od aplikacji, która pomogłaby mojemu wujkowi i w ogóle zmieniła świat…
Auć!
– Uważaj, gdzie się pchasz – burknęła Sophia Torres, tarasując drzwi do pracowni. Była wysoka i wysportowana, a kiedy rozłożyła ręce, zagradzała całe przejście. Nie miałam się którędy przecisnąć.
– Przepraszam – powiedziałam i utkwiłam wzrok w jej nowiutkich tenisówkach.
Nie chciałam zaczynać od przepychanki. Po prostu mogłaby się przesunąć.
– Dziwaczka – mruknęła pod nosem Sophia.
Trochę zabolało, ale nie przejęłam się. Nie pierwszy raz ktoś mnie tak określił i nie miałam zamiaru psuć sobie tym nadchodzących zajęć. Było w szkole kilka osób, w których towarzystwie czułam się onieśmielona, jednak Sophia do nich nie należała.
– A ty nie powinnaś przypadkiem być na treningu? – sapnęłam.
Zdawało mi się, że w tym roku szkolnym Sophia prowadzi drużynę piłkarską chłopców, ale prawie ze sobą nie rozmawiałyśmy, więc nie byłam pewna.
Sophia przewróciła oczami, równie ciemnymi jak jej włosy.
– W poniedziałki opuszczam treningi ze względu na programowanie.
Za plecami usłyszałam kroki. Jeżeli natychmiast nie prześlizgnę się obok Sophii, inne dzieciaki też nie wejdą do pracowni.
Ruszyłam, by wyminąć ją z lewej, ale ze śmiechem zastąpiła mi drogę.
– Ej, Soph – zwróciłam się do niej łagodnym tonem, używając zdrobnienia, które przylgnęło do niej jeszcze w przedszkolu. – Puść mnie, wiesz, jakie to dla mnie ważne.
– Dla mnie też – odpowiedziała, odwróciła się i wpadła do sali, rzucając się prosto na krzesło, które sobie wcześniej upatrzyłam. Od razu położyła ręce na klawiaturze komputera, na który miałam chrapkę.
Z ciężkim westchnieniem zajęłam miejsce na końcu rzędu i ignorując Sophię, patrzyłam, jak do klasy wchodzą inni. Choć już się nie kolegowałyśmy, nie było powodu, dla którego miałybyśmy nie uczęszczać na te same zajęcia. A przynajmniej tak to sobie tłumaczyłam.
W pracowni pojawiła się grupka dzieciaków, a zaraz potem pani Clark, która skinęła w moją stronę głową.
– Brawo, Lucy – pochwaliła mnie. – Widzę, że przybyłaś tu w rekordowym tempie.
Uśmiechnęłam się. Pani Clark była moją ulubioną nauczycielką i cieszyłam się, że to właśnie ona prowadzi klub kodowania. Urodziła się w Libanie, studiowała w Anglii, a stamtąd wyjechała do Stanów. Zawsze miała w zanadrzu mnóstwo ciekawostek o podróżach po świecie i o tym, co robiła, zanim postanowiła zostać nauczycielką. Słuchając tych opowieści, sama miałam ochotę iść w jej ślady… ale nie do końca, bo przecież chciałam zostać programistką, tak jak moja mama. Anjali często żartowała, że pierwszym słowem, jakie powiedziałam, nie było „mama”, tylko „dane”. I pewnie mała rację.
– Alicia Lee… Bradley Steinberg… Maddie Lewis… Mark Lewis… – sprawdzała listę pani Clark.
Kiedy wyczytała Mayę Chung, gwałtownie odwróciłam głowę. Nie widziałam jej wśród wchodzących i zastanawiałam się, co ona tu robi. Maya chodziła do siódmej klasy i w przeciwieństwie do Sophii należała do osób, których naprawdę się obawiałam. Nie dlatego, że była złośliwa, przeciwnie – dlatego, że była superfajna. Sprawowała funkcję przewodniczącej samorządu szkolnego i prowadziła dział mody w szkolnej gazetce. Nigdy z nią nie rozmawiałam, a nawet nie nawiązałam kontaktu wzrokowego, bo cóż miałabym jej do powiedzenia?
Zerknęłam na swoją zwyczajną koszulkę z motywem z Doktora Who. Maya w życiu nie włożyłaby T-shirtu i dżinsów, a jeżeli już, to zawiązałaby sobie na krótko ostrzyżonych, ciemnych włosach barwną apaszkę albo dodała do stroju coś przyciągającego uwagę, na przykład duży naszyjnik lub kolczyki. Tak przynajmniej napisała w swoim ostatnim artykule. Czytałam je wszystkie.
Patrząc na mnie, nikt by się nie domyślił, że interesuje mnie moda. Nie, nie stroiłam się godzinami do szkoły, ale lubiłam czytać felietony Mai i nawet stosowałam się do niektórych jej porad, między innymi malowałam paznokcie na jasnoróżowo. Bardzo mi się podobało, że tak połyskują.
– Jestem – odparła niechętnie Maya, jakby było to ostatnie miejsce, gdzie miała ochotę się znajdować.
Od razu uznałam, że gdyby chciała nauczyć się programowania, zaczęłaby rok wcześniej, bo do klubu mogli się zapisywać szóstoklasiści i starsi. Ciekawiło mnie, czemu zdecydowała się na to dopiero teraz.
Nieco skrępowana wygładziłam koszulkę. Pani Clark wyczytywała dalej.
– Grace Rahman… Sammy Kantor… Ellie Foster… Leila Devi…
Kiedy wreszcie zaczniemy zajęcia? Upłynęło już dziesięć minut, a pani Clark nadal sprawdzała obecność.
Gdy prawie skończyła, w końcu zaczęło się coś dziać.
– Piip! Piip! Piip!
Nie była to jednak żadna z rzeczy, na które tak długo czekałam. Przez dobrą minutę rozglądałam się po sali, zanim dotarło do mnie, że uporczywy dźwięk wydobywa się z mojego plecaka. Nie było to łagodne, przyjemne brzęczenie wtapiające się w odgłosy szkolnej pracowni ani też brzęczenie będące odległym echem jakiegoś sygnału z korytarza. Nie. Rozlegało się głośno, wyraźnie i drażniło. Wszyscy odwrócili głowy w moją stronę.
– Lucy – odezwała się surowo pani Clark. – Znasz szkolne zasady używania telefonów. To samo dotyczy zajęć pozalekcyjnych. – Wskazała na mój plecak. – Wyłącz to, proszę, i oddaj. Do końca zajęć poleży na biurku.
Zrobiłam się czerwona. Serce mi waliło, jakbym zaraz miała dostać zawału. Sięgnęłam do plecaka. Jak nakazywał szkolny regulamin, mój telefon był przez cały dzień wyłączony. Nie miałam pojęcia, co się dzieje.
Po chwili, która zdawała się wiecznością, znalazłam komórkę, obróciłam ją w dłoni i nerwowo próbowałam wyłączyć. Ekran jednak był czarny, a piszczenie nie ustawało.
– Przełącz na wibracje – rzuciła zniecierpliwiona Maya.
Okropne, że były to pierwsze słowa, jakie kiedykolwiek do mnie skierowała.
– Próbowałam, ale nie działa – odparłam.
Wiedziałam, że robię się coraz bardziej pąsowa.
– Spróbuj wyłączyć – rzekł Bradley i zarechotał.
Zapewne uznał, że to przekomiczne.
Popatrzyłam na niego poirytowana.
– Nawet nie chce się włączyć.
– To może walnij nim o ławkę – zaproponował chłopak i zarżał do kolegów.
Zignorowałam go.
Pikanie nadal niosło się echem po całej klasie, a dzieci przerzucały się pomysłami, co robić. Czułam się tak, jak gdyby wszyscy na mnie krzyczeli, i bardzo się już denerwowałam.
Podeszła do mnie pani Clark. Spokojnie, jak to zawsze ona, zatknęła sobie długie, ciemne włosy za uszy, przesunęła okulary na czoło i wyciągnęła rękę po mój telefon.
Ekran, nie wiedzieć czemu, właśnie się włączył. Nauczycielka zaczęła przesuwać po nim palcem. Domyślałam się, że przegląda moje aplikacje.
Nagle brzęczenie ustało. Odetchnęłam. Serce przestało mi walić.
Pani Clark rzuciła mi porozumiewawcze spojrzenie.
– Zdaje się, że ktoś, kto trochę umie programować, stworzył coś w rodzaju gry i zainstalował ją na twoim telefonie. Gra uruchamia dzwonek i blokuje telefon.
– Ja…
Jak to możliwe? Przecież nic nie zauważyłam!
Zaczęłam mówić, że nie mam pojęcia, kto to zrobił. Na pewno ktoś, kto ma dostęp do mojego telefonu. I kto lubi się ze mną droczyć.
– Och – sapnęłam.
Olśniło mnie nagle, kto mógł mi zrobić taki kawał. Po twarzy pani Clark poznałam, że ona też się domyśla. Ten ktoś dwa razy w tygodniu również był jej uczniem.
Pani Clark uśmiechnęła się do mnie współczująco.
– Pozdrów ode mnie Alexa.
– Dobrze, dziękuję – odparłam, ale obie wiedziałyśmy, że kiedy wrócę do domu, mój brat usłyszy ode mnie więcej niż: „Masz pozdrowienia od pani Clark”.Rozdział drugi
– Jest Erin Roberts? – spytała pani Clark, lustrując wzrokiem salę, jakby podejrzewała, że podczas zamieszania z telefonem ktoś się wymknął.
Znałam wszystkich, albo ze swojej klasy, albo ogólnie ze szkoły, bo na zajęcia przyszli głównie szóstoklasiści. Jedynie Maya i Grace były z siódmej klasy.
– Hm, chyba nie ma – mruknęła i odłożyła listę. – Dobrze, w takim razie zaczynamy.
Wreszcie!
Regulamin pracowni informatycznej mówił, że nie wolno włączać komputerów bez zgody nauczyciela. Podniosłam palec wskazujący i trzymałam go w powietrzu na wprost przycisku. Czekałam tylko na słowa pani Clark: „Włączamy komputery”. Zauważyłam, że niektóre dzieci zastygły w tej samej pozie.
Zamiast tego usłyszeliśmy:
– Przygotowałam stoły na końcu sali. Podejdźcie tam, proszę.
Pani Clark podniosła trzy duże torby, które stały w kącie, ale których wcześniej nie widziałam.
– Proszę za mną – powiedziała i ruszyła na koniec klasy.
Chwileczkę. Co? Palec aż mnie świerzbił. Czyżbym się przesłyszała?
Odwróciłam się na krześle w stronę nauczycielki i uniosłam rękę.
– Zapraszam cię, Lucy – zachęciła mnie, bo większość dzieci już wstała i zaczęła się gromadzić wokół stołów pod ścianą.
Nawet nie drgnęłam. Siedziałam z ręką w górze, tyle że teraz nią machałam.
– Lucy – powtórzyła pani Clark. – Niemożliwe, żebyś już miała pytanie…
– Kiedy…
Właśnie miałam. Tysiące pytań cisnęło mi się na usta, a pierwsze z nich brzmiało: „Czy na pewno trafiłam we właściwe miejsce?”. Może zajęcia z kodowania odbywają się gdzie indziej, bo spodziewałam się, że będziemy pracować przy komputerach, a nie przy pustych stołach pod ścianą? Niby jak mam zdobyć Nagrodę Turinga – to jak Nagroda Nobla z informatyki – za wyjątkowe umiejętności programistyczne, skoro na zajęciach nie będziemy korzystać z komputerów?
Otworzyłam usta, żeby to powiedzieć, ale pani Clark nie dopuściła mnie do głosu.
– Zaczekaj chwilę z tym pytaniem, Lucy, dobrze?
Spojrzała na mnie znad okularów.
– Pod koniec zajęć będzie na to czas.
– Ale… ja… to znaczy my… aplikacje…
Czułam, że mój palec wskazujący staje się coraz cięższy, jakby ktoś przyczepił do niego cegłę. Odciągnęłam go od włącznika i powoli przeszłam na drugi koniec sali. Dzieciaki, które tak jak ja tkwiły do tej pory przy stanowiskach komputerowych, teraz odsunęły się od blatów i wstały. Chyba nie mieliśmy wyboru.
Pani Clark podzieliła nas na grupy i przed każdą postawiła jedną torbę.
– Sophia, Maya i Lucy, wy będziecie razem. Zajmijcie środkowy stolik.
Proszę, trafiłam do grupy z osobami, których programowanie zupełnie nie obchodzi. To znaczy Sophia mówiła, że ją obchodzi, ale jej nie wierzyłam. Myślałam, że to może jakiś żart. Albo sen. I że za parę minut obudzę się i stwierdzę, że zasnęłam na matmie, a zajęcia dodatkowe jeszcze się nie rozpoczęły.
Niestety, była to jawa.
Po pierwsze, zero komputerów. Po drugie, zero programowania. Po trzecie, w grupie z jedną dziewczyną, która jest moim wrogiem, i drugą, przy której czuję się fatalnie. Co jeszcze mogło mnie spotkać?
Otworzyły się drzwi do pracowni.
Wszedł dyrektor, a za nim dziewczyna, której nie znałam.
– Pewnie jesteś Erin – powitała ją ciepło pani Clark. – Dzisiaj dołączyłaś do siódmej klasy, tak?
Dziewczyna skinęła głową, jasne włosy opadły jej na okulary. Przyjrzawszy się jej uważniej, uznałam, że płakała. Nic na razie nie mówiła.
– Witaj na zajęciach z kodowania – powiedziała pani Clark i poprowadziła ją do naszego stolika. – Dopiero zaczynamy. Będziesz pracowała z tą grupą. – I wskazała na nas.
Byłyśmy we trzy, a pozostałe grupy liczyły po cztery osoby. Teraz było po równo.
To, że byłam wściekła, bo wciąż jeszcze nie kodowaliśmy, nie oznaczało, że nie mogę być miła. Zdawałam sobie sprawę, jak trudno jest być nową w szkole, w dodatku z opóźnieniem, już po rozpoczęciu zajęć. Poza tym Erin wyglądała tak, jakby potrzebowała życzliwej duszy. Nie spodziewałam się, że odnajdzie ją w którejś z moich towarzyszek.
– Hej – odezwałam się.
Erin uśmiechnęła się do mnie słabo i zerknęła na drzwi. Gdyby dyrektor Stephens nie zamknął ich, wychodząc, chyba czmychnęłaby na korytarz.
– W porządku. – Pani Clark zatarła ręce, tak samo jak na matematyce, gdy mieliśmy omawiać nowy temat. – Na razie nie ruszajcie toreb. Są na później. Zaczniemy od zadania pisemnego. – Rozdała ołówki i małe sztywne karteczki. – Każdy we własnym zakresie, bez konsultacji z innymi osobami z grupy, napisze instrukcję, jak zrobić kanapkę z dżemem i masłem orzechowym.
Nastawiła stoper.
– Macie dwie minuty. Do biegu, gotowi, start.
Hm, słucham? Kanapkę z dżemem i masłem orzechowym? A co to ma wspólnego z programowaniem? Podniosłam rękę.
Pani Clark rzuciła mi spojrzenie, które miało oznaczać: „Nie teraz, Lucy, później”. Dałam więc spokój. Doszłam do wniosku, że im sprawniej uporamy się z tym zadaniem, tym szybciej wrócimy do komputerów.
Wzięłam kartkę i nabazgrałam:
Weź dwa kawałki chleba. Otwórz masło orzechowe. Rozsmaruj z jednej strony chleba. Otwórz dżem i rozsmaruj z drugiej strony. Złóż kawałki. Tadam, kanapka z masłem orzechowym i dżemem gotowa.
Zajęło mi to jakieś trzy sekundy. Opadłam na oparcie krzesła i przyglądałam się reszcie swojej grupy. Maya uzupełniała instrukcję rysunkiem. Naprawdę świetnie rysowała. Czasem ilustrowała swoje artykuły w gazetce. Chętnie bym jej to powiedziała, tylko jak? Pewnie nawet nie zauważyła, że jestem w jej grupie.
Sophia napisała u góry swojej kartki słowo „Zasady” i teraz zapełniała ją drobnym maczkiem. Jej praca na temat kanapki zaraz zacznie przypominać powieść. Pomyślałam, że nigdy nie skończy… Po chwili poprosiła o drugą kartkę.
Erin tak jak ja usiadła swobodniej, ale w przeciwieństwie do mnie nie skończyła. Ba, nawet nie zaczęła. Obgryzając paznokieć, siedziała ze wzrokiem wbitym w podłogę.
Odwróciłam się, żeby nie uznała, że się na nią gapię.
Oprócz zgrzytania ołówków po papierze słychać było tylko tykanie zegara. Po jakimś milionie cichych tik-tak pani Clark zebrała nasze karteczki.
Potasowała je i oznajmiła:
– Zrobię teraz kanapkę. Hm, nie wiem jednak jak… – Dramatycznie zawiesiła głos, ale zaraz dodała: – O, dobrze, skorzystam z instrukcji Lucy. – Wybrała moją kartkę, a pozostałe odłożyła. – Bradley, chodź, pomożesz mi.
Bradley był dowcipnisiem i jednocześnie drugim najlepszym matematykiem w mojej klasie. Kiedy podchodził do pani Clark, pożałowałam, że nie trafiliśmy do tej samej grupy. Był z Maddie i Markiem – fajnymi bliźniakami. Ich grupa zapowiadała się naprawdę nieźle. No i Bradley był taki dobry z matmy… Jestem pewna, że pomógłby mi opracować wymarzoną aplikację.
Pani Clark wręczyła mu karteczkę z moją instrukcją.
– Przeczytaj, krok po kroku – poprosiła.
– Weź dwa kawałki chleba – odczytał Bradley poważnym tonem.
Nauczycielka podniosła jedną z toreb i wyciągnęła z niej nienapoczętą paczkę chleba tostowego. Patrzyła na nią, obracając ją w dłoniach.
Chciałam to wszystko przyspieszyć. Traciliśmy czas. Mieliśmy programować.
– Dwa kawałki… – Pani Clark rozdarła plastikowe opakowanie gdzieś pośrodku i wydobyła z niego kromkę i kawałek skórki. – Skórka to kawałek, prawda? Tak czy nie? – spytała Bradleya.
– Miałam na myśli, że trzeba otworzyć paczkę i wyjąć dwie pierwsze kromki. Nikt nie lubi skórek – wypaliłam.
Pani Clark przyglądała mi się, jakbym mówiła w obcym języku.
– Co dalej? – zapytała Bradleya.
– Otwórz masło orzechowe.
Nauczycielka wyjęła słoik z torby i ustawiła go na stole.
– Zamiast masła orzechowego używamy masła z pestek słonecznika – wyjaśniła – na wypadek gdyby ktoś był uczulony. Ale udajemy, że to masło orzechowe. – Znów zwróciła się do Bradleya. – Jak mam otworzyć?
Bradley spojrzał na nią bez zrozumienia.
– Instrukcja Lucy tego nie podaje? – dopytywała pani Clark.