- W empik go
Dziewczyny kodują. Tom 2. Przyjaciółki rządzą - ebook
Dziewczyny kodują. Tom 2. Przyjaciółki rządzą - ebook
Kolejna książka z serii Dziewczyny kodują!
Idealna dla fanów szalonych przygód, dobrej zabawy, gier logicznych i programowania – nowa książka bestsellerowej autorki Stacii Deutsch, napisana we współpracy z organizacją Girls Who Code!
Sophia i reszta dziewczyn ze szkolnego klubu kodowania uwielbiają wspólnie spędzać czas. Omawiają wtedy nie tylko nowe projekty, ale też plotkują, jedzą pyszne ciasteczka i wygłupiają się. Zespół ma przed sobą nowe wyzwanie – przyjaciółki przygotowują się do udziału w hakatonie,
maratonie kodowania, podczas którego trzeba będzie zbudować i zaprogramować działanie robota.
W tej konkurencji najważniejsze są dobra współpraca i umiejętność radzenia sobie z nagłymi problemami.
Czy dziewczyny podołają zadaniu? To będzie prawdziwy test dla przyjaciółek!
Pomysłodawczyni serii: Reshma Saujani, amerykańska prawnik i polityk, założycielka organizacji Girls Who Code mówi, że chciałaby, aby „następną generacją Marka Zuckerberga i Jacka Dorseysa były kobiety”. Dotąd jej fundacja zmotywowała do kodowania ponad 40 000 dziewczyn w Ameryce, a jej celem jest zainspirowanie każdej kolejnej czytelniczki.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-5586-5 |
Rozmiar pliku: | 3,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Cześć, mam na imię Reshma. Założyłam organizację Girls Who Code, która pokazuje dziewczynom ze starszych klas podstawówki i liceum, jak mogą zmienić świat przez tworzenie nowych programów komputerowych, gier, aplikacji i stron internetowych.
Jedną z najciekawszych rzeczy, którymi się zajmujemy – i jednocześnie jedną z moich ulubionych – są roboty! Mogą one wykonywać najrozmaitsze rzeczy. Członkinie naszej organizacji zbudowały robota, który sortuje i pomaga powtórnie wykorzystać śmieci, robota, który służy jako osobisty asystent, podaje pogodę, wiadomości i proponuje muzykę do słuchania, a także robota pomagającego dzieciom, które mają trudności w szkole. Możliwości robotów są właściwie nieskończone!
W tej książce dowiecie się, jak Sophia i jej przyjaciółki z klubu kodowania biorą udział w hakatonie – trwającym cały dzień maratonie programistycznym, na którym spotykają się drużyny z różnych szkół i uczą się programować roboty. Nie wszystko przychodzi im jednak łatwo. Muszą współpracować i wzajemnie się wspierać – czasem nawet w sytuacjach, gdy nikt ich o to nie prosi.
Oprócz tego, że ta książka opowiada o tworzeniu robotów, porusza inny ważny problem – temat dziewczyńskiej solidarności. W siostrzanym gronie przyjaciółek zawsze można na siebie liczyć. W organizacji Girls Who Code przywiązujemy do tego ogromną wagę. Razem pracujemy nad rozwiązaniem trudnych problemów, wzajemnie dodajemy sobie otuchy, a kiedy jest taka potrzeba – prosimy o pomoc i jej udzielamy.
Mam nadzieję, że spodoba ci się ta książka i również ty wstąpisz do klubu kodowania (pamiętaj, że uczestnictwo jest bezpłatne). Może nawet weźmiesz udział w hakatonie i zbudujesz własnego robota! Przyłącz się do dziesiątków tysięcy dziewcząt na całym świecie. Będzie nam bardzo miło cię poznać!
Miłego czytania – i miłego kodowania!
Reshma SaujaniRozdział pierwszy
– Przyłożenie! – szepnęłam.
Ściskałam w ręku aparat. Trener Tilton w zwycięskim geście uniósł pięść. Uchwyciłam go w kadrze i przez parę sekund nie zmieniałam położenia obiektywu. Potężne dęby okalające szkolne boisko zaczynały przybierać jesienne barwy. Było rześko i chłodno – najlepsza pogoda na futbol.
– Masz to? – krzyknął do mnie Tyson. Ja nagrywałam mecz z przeciwnej strony boiska, a Tyson Phillips, pierwszy menedżer szkolnej drużyny, robił zbliżenia.
Sprawdziłam, czy mikrofon na pewno jest wyłączony, i poprawiłam pasek aparatu.
– A co, wątpisz we mnie?
Lubiliśmy porównywać nagrane filmy i sprawdzać, czy na pewno złapaliśmy sytuacje, na których najbardziej zależało trenerowi. Wszyscy sądzili, że rola menedżera polega na staniu z boku i dyrygowaniu zawodnikami, a co najwyżej – na uzupełnianiu butelek z wodą w przenośnych lodówkach, ale tak naprawdę była to ciężka praca, zwłaszcza jeżeli drużynę trenował taki trener jak Tilton.
Tyson leżał na brzuchu i robił ostatnie zdjęcie. Zawodnicy zwalili się na siebie, jakby po raz pierwszy w życiu zdobyli sześć punktów przez przyłożenie, a przecież to był tylko trening. Podbiegłam do Tysona, szturchnęłam go w gigantyczną stopę, a on przetoczył się na plecy.
– No pokaż, co tam masz, piękna – powiedział do mnie, mrużąc oczy.
Tyson był w pierwszej klasie liceum i na początku czułam się przy nim trochę nieswojo. Ale potem okazało się, że naprawdę miły i zwyczajny z niego gość – zwłaszcza gdy zapominałam, że jest ode mnie o trzy lata starszy.
Uklękłam przy nim i szybko przejrzeliśmy materiał. Musieliśmy się spieszyć, żeby gracze nas nie stratowali.
– Całkiem spoko, Soph. – Tyson z aprobatą skinął głową. – Masz oko do filmowania.
– Dzięki – odparłam z dumą.
– Jak na taką małolatę, rzecz jasna. – Mrugnął do mnie.
Założyłam ręce na piersi i westchnęłam. No tak, tylko się ze mną droczy, wiadomo. Ale nie miałam mu tego za złe. To, że trener wyznaczył mnie – szóstoklasistkę na drugiego menadżera, pomocnika licealisty, choć zwykle wybierał kogoś z siódmej, a nawet ósmej klasy, już było nie lada zaszczytem. No ale zapracowałam sobie na to. Bardzo mi zależało. Po pierwsze, byłam ciekawa, jak to jest szefować drużynie, a po drugie, świetnie się czułam w roli przywódcy. Od dziecka uprawiałam sport, byłam pracowita i miałam głowę pełną pomysłów. Moja wizja organizacji pracy drużyny, pozwalająca w pełni wykorzystać jej potencjał, musiała wywrzeć na trenerze duże wrażenie. A dla mnie, szczerze mówiąc, rola menedżera miała wiele wspólnego z opieką nad trzema młodszymi siostrami – Lolą, Pearl i Rosie. O tym trenerowi, rzecz jasna, nie wspomniałam.
Osłoniłam oczy przed słońcem i obejrzałam się na trenera, który krzyczał do zawodników, żeby się pospieszyli. A przy okazji mój wzrok padł na kogoś, kto trenował na sąsiednim boisku do piłki nożnej. Mianowicie na pewnego przystojnego, dobrze zbudowanego i uśmiechniętego – a wszystko w wersji do kwadratu – chłopaka. Nazywał się Sammy Cooper i znałam go od przedszkola, a ostatnio chodziliśmy razem na zajęcia z kodowania.
Teraz jego but piłkarski celnie trafił w piłkę, a ta płynnie poleciała przez boisko i wpadła między pomocników, którzy rzucili się ku niej bezładną chmarą.
– No, no – mruknęłam i skinęłam głową.
Niełatwo było mi zaimponować, ale ten Sammy miał się czym pochwalić. Mimo że był skoncentrowany na grze (i to przez duże S), szeroki uśmiech nie schodził mu z twarzy. Szczerze mówiąc, to nie przypominam sobie, kiedy ostatnio widziałam go z niezadowoloną miną.
Tylko że najwidoczniej wcale nie był aż tak mocno skupiony, jak mi się wydawało, bo nagle odwrócił się w moją stronę. Niemożliwe, by usłyszał westchnienie podziwu, które wydałam pod jego adresem, no chyba że miał ultraczuły słuch, ale i tak natychmiast odwróciłam wzrok. Nie chciałam, żeby widział, że się na niego gapię.
Bo się wcale nie gapiłam.
No może troszeczkę.
Nagle stwierdziłam, że wali mi serce, więc rozkazałam sobie natychmiast się uspokoić. Odchrząknęłam i odwróciłam się do Tysona.
– Mam wrażenie, że ten trening nigdy się nie skończy.
– Tak, trener chyba ma zamiar wykończyć chłopaków. – Tyson wyjął z kieszeni specjalną ściereczkę i przetarł nią obiektyw. Dbał o swój sprzęt aż do przesady. – Ale możesz iść, jak chcesz, ja zostanę – dodał. – I tak mam zamiar potem usiąść w pracowni i pozgrywać filmy na kompa. Twoje też mogę, jak chcesz.
– Serio? – spytałam. Zwykle byłam całkowicie skupiona na treningu, ale dziś czułam się dziwnie rozkojarzona. – Ale wiesz, że trener chce mieć ten materiał dzisiaj, a nie za dwa miesiące? – Uśmiechnęłam się zaczepnie.
– Już mi lepiej idzie, Soph, ostatnio tylko dwa razy musiałem kogoś prosić o pomoc.
Uniosłam brew.
Tyson westchnął.
– No dobra, niech ci będzie, trzy.
– Pamiętaj, zawsze możesz do mnie zadzwonić – przypomniałam mu. – Nadejdzie dzień, kiedy nie będziesz miał pod ręką takiego fachowca, więc korzystaj, póki możesz.
Tyson zaśmiał się i skinął głową.
– Co racja, to racja.
Cóż, nie mógł zaprzeczyć – jeśli chodzi o komputery, biłam go na głowę.
Podczas następnej przerwy na łyk wody podeszłam do trenera.
– Trenerze, chciałam spytać, czy…
– Sophia. – Trener wszedł mi w słowo i położył rękę na ramieniu. Mówił głębokim, grzmiącym basem, nie potrzebował mikrofonu, zawodnicy świetnie go słyszeli, nawet gdy znajdowali się na drugim końcu boiska. – Przedłużam dziś trening, notuj wszystko, co widzisz. Jesteś moją drugą parą oczu. – Poklepał mnie po plecach, tak samo jak zawodników, kiedy ich motywował, i ruszył przez boisko, krzycząc do rozgrywającego: – Blake, do tyłu, na linię!
Ech. Więc nici z moich planów.
Podbiegłam do Tysona, który przestawiał pachołki. Kiedy jest się menedżerem, nie ma co liczyć na chwilę spokoju.
– Kiepsko.
– Jasne. – Tyson pokręcił głową. – Co robić. – Przeniósł wzrok na grających. – Zanosi się na długie popołudnie.
Westchnęłam.
– No. W każdym razie dzięki za propozycję. – Wzięłam notes z podkładką i ruszyłam na linię boczną boiska.
Rozumiałam, na czym zależy trenerowi. Cieszyłam się, że ma do mnie zaufanie. Ale w tej chwili nie miałam ochoty służyć mu za drugą parę oczu. Wolałam wrócić wcześniej do domu, dopaść mamy i choć przez chwilę mieć ją tylko dla siebie.
Chciałam z nią pogadać przed kolacją, zanim wyjdzie do pracy, a abuela wróci z Pearl z zajęć tanecznych. Mama pracowała w szpitalu jako pielęgniarka, więc rano, przed moim wyjściem do szkoły, nie było jej jeszcze w domu. Wprawdzie pisałyśmy do siebie esemesy, ale to nie to samo, co rozmowa w cztery oczy, a ostatnio nazbierało się tyle spraw, że miałam jej MNÓSTWO do powiedzenia.
Kiedy tylko zawodnicy ruszyli w stronę szafek, zaczęliśmy z Tysonem zbierać sprzęt. Po każdym treningu na boisku panował rozgardiasz – wszędzie stały kosze na piłki i pachołki.
– Weźmiemy, weźmiemy! – zawołał do mnie jeden z graczy, razem z kolegą podnieśli przenośną bramkę treningową i skierowali się do magazynku na sprzęt.
– Dzięki! – zawołałam.
Zwykle zawodnicy sami odnosili sprzęt na miejsce, ale my z Tysonem jako menadżerowie odpowiadaliśmy za porządek po treningu. Na początku sezonu członkowie drużyny kręcili nosami, że mają menedżerkę z szóstej klasy, więc wiedziałam, że muszę im pokazać, że jestem w porządku. Nie musiałam długo czekać, by mnie zaakceptowali. Traktowali mnie tak samo jak Tysona, a gdybym poczuła, że jest inaczej… cóż, od razu by się o tym dowiedzieli.
W magazynku było gorąco. Pachniało plastikiem, skórą i potem – nie za pięknie, ale wszyscy już do tego przywykliśmy.
– Gdzie to idzie, bo nie pamiętam? – spytał Tyson, machając flagą.
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Na początku sezonu sporządziłam szczegółowy plan, gdzie co leży. To moja specjalność – w gronie koleżanek uchodzę za królową porządku. Prawdę mówiąc, gdy się mieszka pod jednym dachem z trzema młodszymi siostrami, rodzicami i abuelą, inaczej nie da się przetrwać.
– Tam, do kosza. – Pokazałam mu gestem głowy. Serio, ten gość potrafił wyrecytować zagranie po zagraniu każdy mecz z ostatnich trzech sezonów, ale kiedy dostał do ręki przygotowaną przeze mnie kolorową tabelkę z rozpiską, co i jak, przypominał dziecko we mgle. – Piłki na półkę, pachołki do skrzyni.
Zerknęłam na telefon – tata oddał mi swój stary. Strasznie wolno działał, ale dawało się na nim odbierać mejle i esemesy. Jeżeli się pospieszę, zdążę jeszcze pogadać z mamą, zanim zejdzie się reszta rodziny. Bo kiedy oni się zjawią… to już nie mam na co liczyć.