Dziewczyny na skrzydłach - ebook
Dziewczyny na skrzydłach - ebook
„O, znowu baba! I co? Też będziesz płakać?”, „Jak na babsko, to ujdzie” – słyszały od swoich instruktorów. Nie pozwoliły jednak, by mężczyźni zniszczyli ich marzenia.
W latach 20. Karolina jako pierwsza Polka samodzielnie siada za sterami
Basia, Anna i Jadwiga pilotują najszybsze myśliwce czasów II wojny światowej
Kasia, dziewczyna z małej wioski, ujarzmia srebrnego smoka – wojskowego MiG-a
Nie tylko chłopcy marzą o lataniu. Poznając historię awiacji okazuje się, że kobiety zdobywały niebo na równi z mężczyznami. Sterowały pierwszymi powietrznymi statkami i konstruowały własne skrzydła z drewna. Jednak zawsze było im nieco trudniej, bo oprócz grawitacji musiały pokonać ludzką niechęć.
Przyszedł czas, by przypomnieć o odważnych, niezależnych, pełnych pasji lotniczkach – pionierkach i tych nam współczesnych. W czasach, gdy większość kobiet nie mogła nosić spodni, one założyły lotniczy kombinezon i zdobyły niebo. Dziś, gdy mundurem lotnika szczycą się głównie mężczyźni, one wbrew stereotypom również po niego sięgają. Oto losy dziewczyn, którym wyrosły skrzydła.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-240-7872-1 |
Rozmiar pliku: | 22 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
_Dzieci dyktatorów,_ Jean-Christophe Brisard, Claude Quétel
_Najpiękniejsze. Kobiety z obrazów_ Małgorzata Czyńska
_Kobiety dyktatorów_ Diane Ducret
_Kobiety dyktatorów 2_ Diane Ducret
_Kobiety mafii_ Diane Ducret
_Ostatnie dni dyktatorów_ Diane Ducret
_Dziewczyny ocalałe_ Anna Herbich
_Dziewczyny Sprawiedliwe_ Anna Herbich
_Dziewczyny z Powstania_ Anna Herbich
_Dziewczyny z Solidarności_ Anna Herbich
_Dziewczyny z Syberii_ Anna Herbich
_Dziewczyny z Wołynia_ Anna Herbich
_Damy polskiego imperium_ Kamil Janicki
_Damy przeklęte_ Kamil Janicki
_Damy ze skazą_ Kamil Janicki
_Damy złotego wieku_ Kamil Janicki
_Niepokorne damy_ Kamil Janicki
_Pierwsze damy II Rzeczypospolitej_ Kamil Janicki
_Upadłe damy II Rzeczypospolitej_ Kamil Janicki
_Żelazne damy_ Kamil Janicki
_Powstańcy_ Magda Łucyan
_Igły. Polskie agentki, które zmieniły historię_ Marek Łuszczyna
_Niegrzeczne księżniczki_ Rodriguez McRobbie
_Dziewczyny wojenne_ Łukasz Modelski
_Dzieci rewolucji przemysłowej_ Katarzyna Nowak
_Dzieci wygnane_ Monika Odrobińska
_Dzieci Hitlera_ Gerald Posner
_Dziewczyny na skrzydłach_ Anna Rudnicka-Litwinek
_Żona wyklęta_ Anna Śnieżko
W przygotowaniu:
_Dzieci Getta_ Magda ŁucyanWSTĘP
Pierwsze szkice do tej książki powstały w mojej głowie w 2000 roku, gdy życie zawodowe młodej studentki plastyki zaczęło częściowo toczyć się na… wojskowym lotnisku. A tam okazało się, że świat jest podzielony na panie w eleganckich żakietach i panów w mundurach i lotniczych kombinezonach. Nie mogłam uwierzyć, że żadna z tych kobiet nie chciała zamienić się miejscem pracy i porzucić biurka na rzecz fotela ze skrzydłami. Był przecież rok 2000. Ku mojemu zdziwieniu zorientowałam się, że zaledwie rok wcześniej wojsko po pół wieku segregacji płci otworzyło dla kobiet drzwi szkoły lotniczej. W cywilnym lotnictwie było niewiele lepiej. Jednak i tu, i tam udawało się zaistnieć wyjątkowym dziewczynom, które przebijały szklane sufity i sięgały po własne skrzydła. Zbierałam te historie jak kawałki kolorowej mozaiki, by ułożyć z nich obraz 100 lat kobiet w lotnictwie.
Pionierami awiacji byli Francuzi, Włosi, Brytyjczycy, Niemcy, Amerykanie i… Polacy, którzy zaledwie 15 lat po pierwszym locie braci Wright odzyskali państwo. To był też czas pierwszych ruchów walczących o prawa kobiet: do głosowania, edukacji, samostanowienia. Stulecie odzyskania niepodległości przez Polskę to także stulecie polskiego lotnictwa wojskowego, a wspólnym świętem dla polskich lotników, zarówno wojskowych, jak i cywilnych, jest rocznica wspaniałego zwycięstwa kpt. pil. Franciszka Żwirki i inż. pil. Stanisława Wigury w międzynarodowych zawodach samolotów turystycznych Challenge 28 sierpnia 1932 roku. Ale o lataniu nie marzyli wyłącznie mężczyźni. Gdy wczytamy się w historię awiacji, okazuje się, że kobiety zdobywały niebo na równi z nimi. Sterowały balonami i pierwszymi powietrznymi statkami, konstruowały własne skrzydła z drewna i projektowały spadochrony. Jednak zawsze było im nieco trudniej, zawsze oprócz grawitacji musiały pokonać ludzką niechęć. Nawet dziś często budzą zdziwienie, gdy pojawiają się w roli pilota statku powietrznego, operatora balonu czy skoczka spadochronowego.
Cztery lata przed zwycięstwem Żwirki i Wigury Karolina Iwaszkiewiczówna jako pierwsza Polka zdobyła w Aeroklubie Krakowskim licencję pilota. Od tej pory każda dziewczynka marząca o lataniu miała wzór do naśladowania. To, że dziewczyny od małego patrzyły w niebo, nie budzi wątpliwości, gdy się przejrzy archiwalia świadczące o tym, jak chętnie uczestniczyły w konkursach ogłaszanych na łamach pisemka dla dzieci „Będę Lotnikiem”. Redakcja wydania dla młodych nagradzała Janinkę, Olgę i Marysię, a redakcje pism dla dorosłych zamieszczały reklamy lotniczych strojów skierowane zarówno do pilotów, jak i pilotek. Kobiety szykowały się na podbój nieba. A już w 1931 roku Hanka Henneberżanka częściej niż pędzlem za studencką sztalugą na artystycznej warszawskiej uczelni malowała samolotem pętle na niebie ponad miastem. Gdy wybuchła wojna, na szybowcach, samolotach, balonach i spadochronach latało już kilkanaście Polek, w tym Jadwiga Piłsudska-Jaraczewska, Anna Leska-Daab, Stefania Wojtulanis-Karpińska – ciche bohaterki wspierające lotniczą pomocą aliantów walczących we Francji i Wielkiej Brytanii. Przez 100 lat kobiety wciąż uparcie pokonywały przeszkody. Musiały być lepsze od kolegów, by zostać uznane za równe, musiały wykazać się hartem, opanowaniem i poświęceniem, wlatywać oknem, gdy wyrzucano je drzwiami.
Przyszedł czas, by przypomnieć o odważnych, niezależnych, pełnych pasji pierwszych lotniczkach, pionierkach sprzed 100 lat i tych, które przyszły na świat nieco później. W czasach, gdy większość kobiet nie nosiła spodni, one założyły lotniczy kombinezon i zdobyły niebo. W czasach, gdy mundurem lotnika szczycili się tylko mężczyźni, one wbrew stereotypom również po niego sięgnęły. Oto losy zaledwie kilkunastu z setek bohaterek, które wzbiły się w przestworza. Wybrały różne drogi, różnego rodzaju skrzydła wzniosły je w powietrze, stały się inspiracją dla siebie wzajemnie i kolejnych dziewczyn marzących o lataniu. Ich pragnienia zmaterializowały się pod postacią maszyn o napędzie śmigła, odrzutowego silnika lub po prostu słońca i wiatru. Spitfire, Jak-9, MiG-29, SZ-D 24 Foka i pozostałe powietrzne statki to równie ważni bohaterowie tej książki, dlatego też ich nazwy zapisujemy tutaj wielką literą. Oto historia kobiecego podboju polskiego nieba. Oto dziewczyny, którym wyrosły skrzydła.Na skraju rozległego trawiastego pola, na tle jasnego nieba rysowały się ciemne sylwetki o rozłożystych skrzydłach. Zupełnie jakby ptaki zataczające kręgi rzucały na ziemię olbrzymie cienie. Czekające na dole ptaszyska przy bliższym spojrzeniu okazywały się mechanicznymi jedno- i dwupłatowcami, zbudowanymi przez człowieka na wzór skrzydlatych stworzeń. Słoneczny dzień przywiódł wielu ludzi na podwileńskie lotnisko Porubanek. Kręcili się teraz w pośpiechu wokół szybowców i samolotów, szykując je do lotów. Między nimi mała, może czteroletnia dziewczynka wodziła wzrokiem za młodą kobietą o jasnobrązowych włosach i jasnych oczach. W kombinezonie lotnika z podwiniętymi rękawami i wpuszczonymi w wysokie buty nogawkami chowała właśnie pod skórzaną czapkę kręcone pasma włosów i rozmawiała z drugą kobietą w podobnym stroju.
– Dania! Chodź, malupateńka! Nie przeszkadzaj mamie.
Danusia odwróciła się w kierunku, z którego dobiegał nawołujący ją głos. Ciemnowłosy mężczyzna wzywał ją do siebie.
– Tak, tato! – odkrzyknęła.
Oboje odeszli na pewną odległość od samolotów i pasa startowego, gdzie na kocu, niby na rodzinnym pikniku, czekali, aż mama kilkulatki Karolina i ciocia Jadwiga skończą tego dnia loty. Przez kilka godzin, nim słońce weszło w zenit i zrobiło się naprawdę gorąco, pewnego letniego dnia 1934 roku mała Danusia Borchardt słuchała śpiewu ptaków mieszającego się z warkotem rzędowego silnika dwupłatowego Hanriota H.19¹, za którego sterami latała jej mama Karolina Borchardt, pierwsza polska lotniczka.
Karolina w kombinezonie lotniczym przed samolotem Hanriot H.28
Narodowe Archiwum Cyfrowe
Nastolatka na swoim
Karolina Borchardt z domu Iwaszkiewicz urodziła się 26 lipca 1905 roku w Mińsku, nieco ponad stutysięcznym mieście w guberni mińskiej Imperium Rosyjskiego. Miała trzy siostry – dwie starsze: Wiktorię, śpiewaczkę operową, i Marię, zmarłą w młodości, oraz młodszą – Jadwigę. Rodzinna legenda głosi, że czternastoletnia Karolina zabrała Jadwigę i samodzielnie wyprowadziły się z Mińska do oddalonego o niemalże 200 kilometrów prawie dwustutysięcznego Wilna, by tam rozpocząć edukację. Dążenie do niezależności i odwaga w działaniu, już wtedy nieprzeciętne i determinujące osobowość Karoliny, prowadziły ją przez kolejne lata burzliwego życia. Wkrótce do sióstr w Wilnie dołączyli reszta rodziny oraz powracający z zesłania na Syberii ojciec. Po trudnych przeżyciach w głębi Rosji podupadły na zdrowiu mężczyzna zmarł w krótkim czasie po powrocie. Zakończenie I wojny światowej przyniosło Polsce niepodległość po latach zaborów, jednak ustalanie granic Drugiej Rzeczpospolitej trwało około czterech lat. Najbardziej niespokojny był właśnie region wschodni, w tym obszar Wileńszczyzny. W historycznie litewskim Wilnie większość mieszkańców stanowili Polacy. Miasto przechodziło z rąk do rąk: przejmowały je to wojska polskie, to znów oddziały bolszewickie, by za chwilę zostało przekazane Republice Litewskiej. Ostatecznie w 1922 roku Wilno przypadło Polsce. W takiej rzeczywistości musiały radzić sobie siostry Iwaszkiewiczówny wraz z owdowiałą matką. Dziewczyny wyrosły na silne i zaradne kobiety. Dwie z nich – Karolinę i Jadwigę – pochłonęła pasja, która rozpalała młodzież we wszystkich ówcześnie rozwijających się technologicznie krajach – awiacja.
Kobiety chcą na niebo
Choć może się wydawać, że kobiety w latach dwudziestych XX wieku nie miały aż tak wielu możliwości zawodowych jak obecnie, nie były to także czasy zdominowane przez konserwatywne myślenie. Wręcz przeciwnie, dziedziny wcześniej w historii nieznane, jak motoryzacja i lotnictwo, jeszcze nie tak powszechne, ale już popularne, były otwarte na pasjonatów, by nie rzec wariatów, obu płci. Wiele zależało oczywiście od statusu społecznego i materialnego. O ile wokół uprawianych od stuleci zawodów, takich jak lekarz czy nauczyciel zdążyło już narosnąć wiele ograniczeń utrudniających kobietom podjęcie takiej pracy, o tyle lotnictwo pozbawione było jeszcze usankcjonowanej dyskryminacji. Teksty publikowane w lotniczych czasopismach dziecięcych i młodzieżowych kierowano i do uczniów, i do uczennic. Branżowe gazety zamieszczały reklamy lotniczych kombinezonów przeznaczonych zarówno dla pilota, jak i pilotki. Co więcej, ówczesna prasa donosiła, iż „angielscy nauczyciele aeronautyki stwierdzają jednogłośnie, że kobiety uczą się sztuki kierowania samolotem szybciej i łatwiej, niż mężczyźni. są daleko bardziej zdolne do kierowania aeroplanem aniżeli samochodem”². W takiej atmosferze kobiety chętnie zaglądały na lotniska, wsiadały do samolotów jako pasażerki, a coraz częściej także za stery.
Karolina pracowała na lotnisku Aeroklubu Krakowskiego na równi z mężczyznami. Na zdjęciu przy samolocie Hanriot H.28
Archiwum prywatne Danuty Borchardt-Stachiewicz
W Polsce po odzyskaniu niepodległości w 1918 roku w każdym większym ośrodku miejskim powstawały kluby pasjonatów lotnictwa, zwane towarzystwami awiacyjnymi lub aeroklubami. Budowano pierwsze konstrukcje, tworzono pierwsze zasady szkolenia, wydawano pierwsze lotnicze pisma. I choć zaangażowani byli głównie mężczyźni, zdarzały się między nimi odważne kobiety, rzucające wyzwanie sztywnym ramom społecznym. Już w 1910 roku, a więc jeszcze zanim Polska wróciła na mapy świata, warszawska aktorka Maria Mrozińska odbyła lot samolotem ze sławnym wówczas rosyjskim lotnikiem Sergiuszem Utoczkinem. Emocje musiały być na tyle znaczące, że w kolejnym roku rozpoczęła szkolenie w założonym przez księcia Stanisława Lubomirskiego Warszawskim Towarzystwie Lotniczym „Awiata”. Szkoliła się na jednej z pierwszych konstrukcji projektu Igo Etricha. Był to pionierski samolot o poczciwej nazwie Taube (Gołąb) i bardzo oryginalnym kształcie skrzydła wzorowanym na nasionach południowoamerykańskiej palmy _Zanonia macrocarpa_. Niestety Maria, mimo zaangażowania świetnego instruktora pilota Henryka Segno, nie wyszkoliła się do poziomu samodzielnych lotów. Również 10 kobiet spośród 260 uczestników w pierwszym w odradzającej się Polsce kursie lotniczym (26 lutego – 15 maja 1917 roku) nie zapisało się na kartach lotniczej historii tak trwale jak Karolina Iwaszkiewiczówna.
Tymczasem Karolina uczyła się w Gimnazjum im. Adama Mickiewicza w Wilnie, w którym poznała swojego przyszłego męża, późniejszego marynarza, kapitana żeglugi wielkiej i autora wielu książek marynistycznych Karola Olgierda Borchardta. Karolina razem z siostrą bywały na podwileńskim lotnisku Porubanek, gdzie Jadwiga rozpoczęła swoją przygodę z szybownictwem.
Pierwsza w Krakowie, pierwsza w Polsce
Po ukończeniu gimnazjum w 1926 roku Karolina wyjechała na studia w Wyższej Szkole Handlowej (obecnie Uniwersytet Ekonomiczny) do Krakowa. Jeszcze w trakcie studiów rozpoczęła szkolenie lotnicze w Akademickim Aeroklubie Krakowskim. Na zdjęciach z lotniska Rakowiec sierpniowego dnia 1928 roku do obiektywu uśmiecha się piękna młoda kobieta o długich kręconych włosach. W gronie mężczyzn pracuje ciężko na równi z nimi. Ubrana w roboczy kombinezon z podwiniętymi rękawami, w ręku trzyma drucianą szczotkę, którą szorowała części samolotu, gdy fotograf postanowił zatrzymać ten moment w kadrze. Miesiąc później od daty widniejącej na fotografii, w połowie października, Karolina, mając 23 lata i wciąż studiując na uczelni, ukończyła szkolenie w Aeroklubie Krakowskim, zdała egzaminy i jako pierwsza Polka uzyskała licencję pilota samolotowego, dzięki czemu mogła wreszcie latać sama. „Wylaszowała się”, co w żargonie lotniczym od początku awiacji oznacza odbycie samodzielnego lotu, na trudnym samolocie włoskiej konstrukcji Ansaldo A-300-4. Ten dwupłat o drewnianej konstrukcji i skrzydłach krytych płótnem oraz stałym, niechowanym podwoziu nie był lubiany przez pilotów. Jego wcześniejsze wersje nazywano w prasie „latającymi trumnami” z racji tego, że wielu lotnikom zabrały życie. Aeroklub miał na stanie także francuskie samoloty Hanriot HD.14 oraz Hanriot H.28, jednak wielu ówczesnych pilotów i inżynierów projektowało i budowało samoloty własnych konstrukcji. Jeszcze w tym samym roku Karolina przesiadła się do zakupionej przez aeroklub awionetki zaprojektowanej przez polskich inżynierów DKD-IV – samolotu, którym wylatała pierwszy w Polsce mistrzowski tytuł dla kobiety.
Puchar mistrzostw Polski w rękach Karoliny – pierwszej latającej samodzielnie Polki
Archiwum prywatne Danuty Borchardt-Stachiewicz
Mistrzynią lotnictwa została dwa tygodnie po laszowaniu, gdy na koncie miała zaledwie 16 samodzielnych lotów. Na przełomie października i listopada wspólnie z pilotem Józefem Barglem wygrała II Krajowy Konkurs Awionetek. Karolina leciała w roli obserwatora w dwumiejscowym DKD-IV. Pokonali 13 innych awionetek i uzyskali 495,5 punktów w pięciu rozegranych konkurencjach. Zdobyli tytuł mistrzów Polski i Puchar Przechodni im. pil. Wojciecha Woyny. Trofeum, jak wzmiankowano w gazetach z tamtego czasu, zostało przy gorącej owacji wręczone właśnie Karolinie jako członkini Zarządu Aeroklubu Akademickiego w Krakowie i pierwszej Polce latającej samodzielnie. W lotniczym czasopiśmie można odnaleźć relację z przebiegu konkursu:
Niemałą sensacją był udział w zawodach po raz pierwszy kobiety, p. Iwaszkiewiczówny, rodem z Wilna, członkini A.A. w Krakowie, która miesiąc temu została „wylaszowana”, a obecnie towarzyszyła pil. Bargelowi na awjonetce konstrukcji braci Działowskich, zakupionej przez A.A. w Krakowie dla odbywania treningowych lotów. P. Iwaszkiewiczówna przyleciała na tej awjonetce z p. Barglem z Krakowa, prowadząc samolot na zmianę z p. B., a później brała z nim udział w konkursie jako pasażerka³,⁴.
Rok 1928 był wyjątkowy dla młodej pilotki. Niecałe dwa miesiące po wygraniu pucharu 26 grudnia w świątecznej atmosferze wyszła za Karola Olgierda Borchardta. Jak wspomniano, znali się od czasów gimnazjalnych, a z upływem lat znajomość przerodziła się w głębsze uczucie. W chwili ślubu Karol był już polskim bohaterem odznaczonym Krzyżem Walecznych – za ochotniczy udział w wojnie polsko-bolszewickiej w wieku 15 lat i odniesione tam rany. Podążając za własną pasją, w 1928 roku ukończył Szkołę Morską w Tczewie i rozpoczął służbę oficerską na pasażerskich transatlantykach. Karolina powróciła do rodziny w Wilnie, gdzie w 1929 roku urodziła córkę Danusię. Zostały w Wilnie na kilka lat. Ze wspomnień dziewczynki wynika, że był to czas beztroski i bliskości z naturą podczas wizyt w rodzinnych dobrach na podwileńskiej wsi.
Nie było wówczas samochodów, jedynie konne bryczki, którymi czasem pozwalano mnie powozić. Woda nie płynęła z kranu, a przyjeżdżała w ogromnej drewnianej beczce na dwukółce ciągniętej przez konia z odległej o prawie kilometr studni. To tam w wieku lat 8 próbowałam swoich pierwszych w życiu papierosów, i ostatnich po tym, jak przyłapała mnie babcia⁵.
Plakat promujący spotkanie w Gdyni z pierwszą polską pilotką kpt. Karoliną Borchardtową
Archiwum prywatne Danuty Borchardt-Stachiewicz
To wtedy Karolina bywała na lotnisku Porubanek, na którym aktywnie działała i latała jako pilotka szybowcowa jej młodsza siostra Jadwiga. Gdy pod koniec lutego 1929 roku zawiązał się w Wilnie najmłodszy z aeroklubów Drugiej Rzeczpospolitej, Wileński Aeroklub Akademicki, Karolina weszła w skład grupy inicjatywnej. Podczas zebrania założycielskiego w dowód uznania jej dotychczasowych osiągnięć musiała wygłosić jedną z prelekcji o tematyce lotniczej. Została także wybrana do pierwszego organizacyjnego zarządu aeroklubu. Wkrótce matka z córką przeniosły się do Karola do Gdyni, a we władzach ukonstytuowanego zarządu Wileńskiego Aeroklubu Akademickiego zastąpiły Karolinę dwie latające wilnianki, Janina Kłosówna i Irena Bajkowska. Od tego czasu Karolina przyjeżdżała do Wilna w odwiedziny, a czas dzieliła między matkę i siostry oraz pobyt na lotnisku Porubanek. Lotnicza sława Karoliny torowała drogę następnym kobietom. Szczególnie inspirowały się nią wspomniane wilnianki, które dzięki wizytom i pokazom wykonywanym przez Karolinę były przychylnie traktowane przez kolegów. Odgrywało to ogromną rolę w sytuacji, gdy wojsko wypożyczające aeroklubowi swoje samoloty do celów szkoleniowych zabroniło korzystania z nich kobietom. Janina i Irena miały szczęście ukończyć kurs przed wprowadzeniem zakazu, na dłuższy czas pozostały jedynymi lotniczkami w Wilnie. W 1932 roku Karolina odbyła w Wilnie kurs pilotażu I stopnia⁶.
Oficjalnie Karolina i jej córka mieszkały w Gdyni i wypatrywały powracającego z rejsu Karola. Nigdy, ani teraz, ani tym bardziej wtedy, rodzinie marynarza nie było łatwo. Aby złagodzić czas rozłąki, Karol zabrał żonę i córkę w rejs po Morzu Śródziemnym. Karolina z Danusią spędziły ponad rok, poznając południowe kraje. Po długim pobycie w Grecji dziewczynka równolegle z językiem polskim swobodnie mówiła także po grecku. Karolina nie byłaby jednak sobą, gdyby porzuciła własne marzenia i pasje. Po powrocie do Polski, uzyskawszy aprobatę męża (choć można zastanawiać się, czy jego sprzeciw miałby dla Karoliny znaczenie), zaangażowała się w działalność aeroklubową. Honorując swój status pierwszej polskiej pilotki, Karolina chętnie udzielała się społecznie. Odpowiadała na zaproszenia, wygłaszała odczyty. Z tego okresu pochodzi plakat z zaproszeniem na spotkanie z panią kpt. Borchardtową – pierwszą polską lotniczką. W dowód uznania za promocję lotnictwa Aeroklub Krakowski podarował Karolinie samolot, który miała samodzielnie oblatać. Niestety plany zmieniła historia. Był to już rok 1939 i właśnie wybuchła wojna.
Matka i córka pod okupacją
W dniu, w którym rozpoczął się światowy konflikt zbrojny, mąż Karoliny, jako kapitan żeglugi wielkiej i wykładowca Państwowej Szkoły Morskiej w Gdyni, odbywał rejs szkolny żaglowcem Dar Pomorza. Zgodnie z rozkazem popłynął do Sztokholmu, a w dalszej kolejności do Szkocji. Karolina została w okupowanej Polsce sama z dziesięcioletnią córką. Starała się przetrwać, nie wiedząc, czy Karol żyje. On w tym czasie służył na morzu na statku MS Piłsudski i w listopadzie 1939 roku przeżył jego zatopienie. Mimo odniesionych ran głowy podjął służbę na statku MS Chrobry. Ten statek także został zbombardowany i zatopiony w 1940 roku. Za ewakuację załogi Chrobrego Karol otrzymał kolejny Krzyż Walecznych. Ofiarna służba nie pozostała bez wpływu na zdrowie oficera. Odniesione dawniej rany się odnowiły i uniemożliwiły dalszy udział w walkach na morzu. Karol osiadł w Wielkiej Brytanii i powoli wracał do zdrowia, a z wielomiesięczną bezsennością walczył, pisząc do szuflady marynistyczne opowiadania. Wkrótce też rozpoczął starania o wydostanie z Polski żony i córki. Obie od czasu wkroczenia do Polski 17 września Armii Czerwonej ukrywały się przed Sowietami – najpierw w domu dziadków pod Wilnem, później w samym mieście. Karolina nie czekała bezradnie na pomoc, także planowała ucieczkę i w końcu się udało. Wspomnienia córki świadczą wyraźnie o dramatyzmie wydarzeń.
Pewnej styczniowej nocy 1941 roku matkę i mnie obudziło pukanie do drzwi. W drzwiach stanął wysoki ciemnowłosy mężczyzna, ponaglał, byśmy poszły za nim. Poprowadził nas przez miasto do miejsca, gdzie czekała wojskowa ciężarówka. Kolejne godziny w podróży trzęsło nami, aż uderzałam głową o twardy brezent dachu. Dotarłyśmy do Rygi. W drodze do samolotu, którym miałyśmy odlecieć z Rygi do Sztokholmu, matka tłumaczyła mi, jak mam się zachować, gdyby złapali nas radzieccy żandarmi i rozdzielili ze sobą. Miałam nawiązać kontakt z babcią przez poste restante – Bóg jeden wie, że nie miałam pojęcia, co to w ogóle znaczy. Na szczęście bezpiecznie doleciałyśmy do Sztokholmu. Nie zapytałam nigdy matki, jak zorganizowała naszą ucieczkę, a ona nigdy nie zdradziła szczegółów. Wkrótce szlak przerzutowy, którym uciekłyśmy, stał się niedostępny dla uchodźców.
Przybycie do Szwecji było dla mnie jak wstąpienie do krainy baśni, jak przeniesienie z czarno-białego filmu do pełnego kolorów. Wojenny mrok pozostał z dala od neutralnej Szwecji. Zamieszkałyśmy w domu nad fiordem, niedaleko stolicy. Uprzejmi wobec uchodźców Szwedzi zapewnili mi naukę we Franska Skolan, prestiżowej szkole dla dziewcząt w Sztokholmie. Jedyną ciemną stroną tamtych dni była nieobecność ojca⁷.
W 1943 roku Karolina i Danusia w końcu dołączyły do Karola. To był paradoksalnie powrót na arenę działań wojennych, do krainy niepewności i strachu. Londyn, w którym zamieszkali, był nieustannie bombardowany niemieckimi pociskami rakietowymi V1 i V2. Na szczęście wojna miała się ku końcowi. Karolina nie rozważała nawet powrotu do ojczyzny. Doświadczenia z młodości na wschodnich rubieżach Polski, a później okupacja sowiecka po 1939 roku pozbawiły ją złudzeń co do praworządności radzieckiej władzy. Na uchodźstwie Karol współtworzył polskie gimnazjum i liceum morskie w Landywood i został dyrektorem tej placówki. Pływał także w angielskiej linii żeglugowej. Karolina pracowała jako sekretarka w Ministerstwie Spraw Zagranicznych Rządu RP w Londynie. Lata rozłąki w połączeniu z odmiennymi charakterami obojga małżonków nie wpłynęły dobrze na ich relację, chociaż Karolina nigdy nie myślała o rozwodzie. Być może czas spędzony wspólnie z dala od kraju rodzinnego ponownie zbliżyłby ich do siebie, jednak kilka lat po wojnie w 1949 roku stanęli przed trudną i mającą ogromny wpływ na resztę życia obojga decyzją. Karol sam powrócił do Polski, by opiekować się chorą matką. Karolina i Danusia zostały w Londynie. Ojciec i córka spotkali się dopiero po 20 latach, gdy Danusia odwiedziła Polskę. Wyjazd męża pozostawił w sercu Karoliny pustkę, którą wypełniła rozpaczą i złością. Rzuciła się w wir pracy i kolejnych pasji. Przez 37 lat od powrotu Karola do Polski państwo Borchardtowie żyli w separacji w oddalonych krajach, a formalnie cały czas pozostawali małżeństwem. Nigdy się już nie zobaczyli.
Kielnia i pędzel zamiast sterów
Karolina nigdy nie wróciła do lotnictwa. Namawiana, by ponownie usiąść za sterami, już zawsze uprzejmie i konsekwentnie odmawiała. Jej silny charakter i energia sprawdziły się na trudnym rynku handlu nieruchomościami. Utrzymywała się z pracy pośrednika sprzedaży domów, w czym z pewnością przydała się wiedza zdobyta na krakowskiej uczelni ekonomicznej. Świetnie radziła sobie przy wyszukiwaniu i remontach opuszczonych i zniszczonych wojną londyńskich budynków. Pracowała w nich fizycznie, ramię w ramię z robotnikami. Urządzała je, po czym z zyskiem sprzedawała. Emocje podobne do tych towarzyszących lataniu odkryła w innej dziedzinie, w której poczucie wolności i odwaga okazały się równie ważne, jak w awiacji. Jej pasją stało się malarstwo. W latach pięćdziesiątych poznała polskiego malarza ekspresjonistę, krytyka sztuki i publicystę Mariana Bohusza-Szyszkę. Artysta, odkrywszy w Karolinie niekształcony wcześniej talent, namówił nową przyjaciółkę na studia plastyczne w Londynie. Od tej pory łączyła ona pracę artystyczną z zarobkową. Jednak już w latach sześćdziesiątych, po bardzo korzystnym sprzedaniu sieci hoteli Hilton wyremontowanej przez siebie nieruchomości usytuowanej w centrum Londynu, Borchardt zyskała wolność finansową i mogła poświęcić swój czas wyłącznie malarstwu. W przedmowie do albumu z malarstwem Karoliny z 1975 roku krytyk, pisarz i producent filmowy Pierre Rouve podkreśla niezależność malarki wobec reguł rynku sztuki – unikała wystawiania, które dałoby jej rozpoznawalność i sławę, sama wybierała kupujących jej dzieła, nie traktując ich jako źródła dochodu. Rouve nawiązuje także do lotniczych doświadczeń malarki z młodości, by podkreślić, że nie malarstwo było jej pierwszym wyborem. Analizuje wojenne wygnanie, zaznaczając, że nie zapowiadało narodzin artystki. Powraca także do spotkania, które zdeterminowało losy Karoliny.
Finansowa niezależność pozwoliła Karolinie skupić się na malarstwie. Na zdjęciu artystka na tle galerii swoich obrazów
Archiwum prywatne Danuty Borchardt-Stachiewicz
W leniwe niedziele późnych lat czterdziestych brała udział w zwiedzaniu z przewodnikiem galerii londyńskich. Młoda kobieta spotyka Mariana Bohusza, który prowadzi Polską Szkołę Sztuk Pięknych, mieszczącą się skromnie przy jednym z nieciekawych placów dzielnicy Bayswater. Gdy Karolina udaje się na lekcje sztuki, nie jest świadoma tego, co one w sobie dla niej kryją. Choć może o tym nie wie, chwila, kiedy dotyka pędzla, jest decydująca; jest brzaskiem przeznaczenia, które jest też radością, jest pierwszą oznaką nowo zdobytej odwagi, aby być tym, czym się jest naprawdę. Sztuka to jej prawdziwy start. „Kiedy maluję”, powiedziała w rzadkiej chwili zwierzeń na temat swojej pracy, „wszystko dzieje się z przerażającą szybkością. Wszystko przychodzi gdzieś z głębi”. Artystka skłonna jest mówić – nie bez zażenowanego zdziwienia – o swej „psychologicznej zachłanności”. Malarstwo sprawia, że chce „mieć wszystko, wszędzie”. Dla Karoliny Borchardt jałowość jest nie do zniesienia. Pełnia jest jej żywiołem⁸.
Jedyny lotniczy akcent w tomie zebranych dzieł to obraz zatytułowany _Zachód Słońca ze Smugą Odrzutowca_. Ale czyż nie widać na każdym obrazie odwagi, która pozwoliła młodej Karolinie wzbić się w niebo, jako jednej z pierwszych lotników, w pionierskich latach awiacji, na konstrukcjach, które dziś można, delikatnie rzecz ujmując, określić mianem niebudzących zaufania?
„Portret Artystki” obraz Karoliny Borchardt, 1973 r.
Archiwum prywatne Danuty Borchardt-Stachiewicz
W uznaniu działalności społecznej i niepodległościowej Karolina Borchardt została odznaczona przez rząd RP na uchodźstwie Krzyżem Orderu Polonia Restituta i Złotym Krzyżem Zasługi. Do Polski wróciła tylko raz – w 1986 roku na pogrzeb swojego męża Karola⁹. Nigdy potem, aż do swojej śmierci w Londynie 17 grudnia 1995 roku, nie odwiedziła ponownie kraju.
Od czasu przeprowadzki córki¹⁰ do Stanów Zjednoczonych w 1959 roku mieszkała sama w Londynie. Do końca długiego życia namalowała wiele dzieł. Rozsiane są teraz po muzeach i kolekcjach prywatnych na całym świecie. Tworzyła tak, jak żyła, jak latała, przelewała na płótno to, jaka była. Z odwagą, inspirując się nowymi kierunkami i technikami. Wystawiała obrazy w Londynie, Paryżu i Nowym Jorku. Próżno szukać w jej pracach tematów inspirowanych lotnictwem, jednak można uznać, że lotnictwo uczyniło ją niezwykle wrażliwą na świat i sprawiło, że nabrała odwagi do podążania własną ścieżką.
Autorka podczas rozmowy z córką Karoliny – Danutą Borchardt-Stachiewicz
Archiwum prywatne autorki (fot. Zofia Litwinek)
Jej obraz z 1973 roku zatytułowany _Portret Artystki_, choć nie wiemy, czy w zamierzeniu był to autoportret, barwną plamą gorejącego pomarańczu sugestywnie przywodzi na myśl jedno z wcześniejszych wspomnień córki Danusi o mamie Karolinie. Wileński słoneczny dzień spędzały razem, już po powrocie z lotniska. Karolina, przebrana z munduru lotnika w suknię, otworzyła szeroko ramiona, z których osunął się ogniście pomarańczowy szal. W te ramiona wpadała z biegu mała dziewczynka. Roześmiane matka i córka bawiły się i przytulały. Jak się później okazało, czekało na nie jeszcze wiele wspólnych lat, pełnych wyzwań, trudów, konfliktów i rozstań, wygnania i życia w odległych miejscach, i wreszcie, po wyprowadzce Danusi do USA, oddzielenia oceanem. Ale w tamtej chwili były razem. Szczęśliwe i pełne marzeń.
Karolina Iwaszkiewicz-Borchardt
26.07.1905–17.12.1995
Dokumenty potwierdzające lotnicze dokonania Karoliny zaginęły w czasie wojny.
1 Na specjalną prośbę żyjących bohaterek książki, emocjonalnie związanych ze swoimi samolotami, we wszystkich nazwach statków powietrznych zastosowano zapis od wielkich liter (przyp. red.).
2 _Rola kobiet_ _w_ _lotnictwie_, „Lot Polski”, listopad 1931 r., nr 22−23, s. 4.
3 „Młody Lotnik”, listopad 1928 r., nr 11, s. 10.
4 We wszystkich cytatach z epoki zachowano pisownię oryginalną (przyp. red.).
5 Danuta Borchardt, _Life behind an Author’s Works – Memoir of_ _a_ _Translator_, Middletown 2018, s. 11 (fragment w tłumaczeniu autorki).
6 Waldemar Wołkowski, _Wileńskie ABC. Ludzie – miejsca – historie_, Wilno 2019.
7 Danuta Borchardt, _Life behind an Author’s Works_…, s. 12−13 (tłum. autorki).
8 Pierre Rouve, _Introduction_, Karolina Borchardt, _Selection of paintings_, New York 1975 (tłum. Bolesław Taborski).
9 Karol Olgierd Borchardt, kapitan żeglugi wielkiej, wykładowca, pisarz i artysta, zapisał się jako legendarna postać w historii polskiej marynistyki. Do bohaterskich dokonań z czasów wojny polsko-bolszewickiej i II wojny światowej dopisać należy sukcesy pedagogiczne i wydawnicze. Jego najsłynniejszy zbiór opowiadań zatytułowany _Znaczy kapitan_ był wielokrotnie wznawiany i przetłumaczono go na wiele języków.
10 Danuta Borchardt-Stachiewicz, lekarka psychiatrii, pisarka, odniosła sukces jako tłumaczka literatury polskiej w USA. W uznaniu zasług, szczególnie na polu tłumaczeń twórczości Witolda Gombrowicza, została w 2002 r. uhonorowana Medalem Ministerstwa Kultury. Została także laureatką National Translation Award za tłumaczenie _Ferdydurke_ oraz wielu innych nagród.Wszystkie szkolne samoloty Aeroklubu Warszawskiego wyprowadzono z hangaru i ustawiono w kole na placu. W równym szyku, w ciszy nieuruchomionych silników stały mechaniczne ptaki: wysłużone Potezy XXVII, trzy Hanrioty H.28, dwupłatowiec PZL-5 ze składanymi skrzydłami, zgrabny dolnopłat JD-2 „Adepcia” – prywatny samolot kierownika szkoły Witolda Rychtera zwanego Herodem (od pogromcy adeptów lotnictwa) – i srebrno-biały w czarne pasy Gipsy Moth prezesa aeroklubu prof. Tadeusza Pruszkowskiego. Na samym końcu stał dziwaczny na tle innych Caudron G-3, którego rozległy górny płat skrzydła rzucał cień na otwartą dwumiejscową gondolę i rzędy cienkich widocznych żeberek z miękkich bambusowych listewek oraz cztery podłużne drążki kończące się statecznikiem poziomym ze sterem. Pośrodku tej scenografii z samolotów umieszczono długi stół przykryty zielonym suknem. Leżały na nim starannie wypisane, opatrzone pieczęciami certyfikaty, puchary, proporczyki i stare, wymontowane z samolotu drążek sterowy i tłok silnika napełniony sczerniałym zużytym olejem. Na brzegu ustawiono trzy świece, a obok oparto o stół pokaźny, spiralnie zakręcony metalowy hak służący do kotwiczenia samolotów. Za chwilę miała rozpocząć się uroczystość. Niedaleko pod ścianą stała grupa ludzi w strojach najmniej uroczystych, jak tylko można to sobie wyobrazić. W lotniczych kombinezonach, wymiętych, poplamionych smarami, zwisających na sylwetkach luźno niczym pozbawione zawartości worki. Na głowach mieli ciasne, skórzane lotnicze czapki, przytrzymywane nad czołem przez okulary zwane goglami. Tylko jedna postać zrezygnowała z nakrycia i co chwila poprawiała jasne włosy. Anna, zwana przez kolegów Hanką lub Halszką, nie lubiła tego elementu stroju pilota. Owszem, zgadzała się, że jest on konieczny w trakcie lotu. W górze, w otwartej kabinie przy silnym i zawsze zimnym wietrze. Ale na dole wolała natychmiast czapkę zdejmować. Szczególnie dziś nie miała ochoty jej wkładać. Dziś ułożyła nawet swoje zazwyczaj proste włosy w staranne fale. W końcu za chwilę rozpoczynała się ceremonia, a ona miała zostać pasowana na pełnoprawnego pilota i otrzymać swój dyplom. Jako pierwsza kobieta w Warszawie. Jest 31 maja 1931 roku i kobiety rzadko prowadzą samochód, a co dopiero tak stosunkowo nowy wynalazek jak samolot.
Hanna Henneberg przy gwiazdowym silniku
Domena publiczna
Panna Anna i piloci
Anna Róża Henneberg urodziła się 14 lutego 1907 roku w Warszawie, w rodzinie Adolfa Romualda Henneberga i Anny z domu Mordasewicz. Ród Hennebergów przybył do Polski w połowie XVIII wieku z Prus. Pradziadek Karol August walczył w powstaniu listopadowym. Jego syn i dziadek Hanny Karol Jan Henneberg w 1876 roku założył mleczarnię. Firma zasłynęła z produkcji na skalę przemysłową sproszkowanego mleka dla niemowląt – Albuminozy Henneberga. Powstała także sieć pijalni mleka, zwanych Mleczarniami Henneberga, a wkrótce cała Warszawa korzystała z najnowszej usługi zamawiania mleka wprost do domu. Zabudowania mleczarni Hennebergów zachowały się do teraz i można je obejrzeć w podwórku kamienicy przy ul. Koszykowej 25.
Mała Hanna mieszkała z rodziną w kamienicy Hennebergów na Chłodnej 22. Gdy się urodziła, czekali już na nią pięć lat starszy brat Wacław i cztery lata starszy Adam, ale to młodszy brat, urodzony w 1911 roku Zdzisław, podążył lotniczymi śladami siostry – z pasją związał także swoje życie zawodowe i włożył wojskowy mundur lotnika. W chwili wybuchu II wojny światowej Zdzisław dowodził plutonem w Szkole Podchorążych Lotnictwa w Dęblinie. Po wrześniowych walkach na myśliwcach PZL P-7 i przedostaniu się przez Rumunię i Francję do Anglii walczył na Hurricane’ach w Dywizjonie 303. Zginął w 1940 roku po przymusowym wodowaniu na kanale La Manche.
Niesamowity i wyróżniający się na tle innych samolotów Caudron G-3
Domena publiczna
Dla samej Halszki inspiracją był na pewno starszy kuzyn, kapitan pilot Wojska Polskiego Janusz Meissner. Ten przystojny oficer służył jako mechanik lotniczy w Lublinie i we Lwowie, a po ukończeniu w 1919 roku kursów pilotażu w Krakowie i Poznaniu zasłużył się w wojnie polsko-bolszewickiej i powstaniu śląskim, za co został odznaczony Krzyżem Walecznych, Virtuti Militari i Krzyżem Niepodległości. Po służbach w jednostkach wojskowych w Warszawie, Lidzie, Bydgoszczy i Dęblinie był wyjątkowo doświadczonym lotnikiem. Do wybuchu II wojny światowej wylatał prawie 8000 godzin. Zdjął mundur w lipcu 1939 roku, a już we wrześniu założył go ponownie i wziął udział w jednej misji bojowej, po czym przez Rumunię przedostał się do Anglii. Tam ze względu na wiek został odsunięty od bezpośrednich działań wojennych, zajął się pisarstwem i prowadził wojskową rozgłośnię radiową nadającą na falach BBC. Można przypuszczać, że i cioteczny brat Hanki pilot Witold Rychter, współorganizator pierwszego klubu lotniczego w Polsce, czyli Aeroklubu Akademickiego w Warszawie, a przy tym kierownik szkoły lotniczej, wsparł kuzynkę w jej zamiłowaniu do latania. Obaj lotnicy wymiernie pomogli pannie Henneberg w zdobyciu umiejętności i uprawnień do latania. Rychter przymknął oko na przyspieszone szkolenie Hanki w aeroklubie, gdzie jako kierownik kursów szkolnych miał dużo do powiedzenia, a czuły na kobiece wdzięki Meissner wyszkolił kuzynkę poza oficjalnym trybem wojskowej nauki lotniczej w Dęblinie, na wielozadaniowym samolocie Morane-Saulnier L, z powodu konstrukcji skrzydeł zwanym „parasolem”. Hanka była prawdopodobnie pierwszą i długo jedyną kobietą w Polsce, która „wylaszowała się” na wojskowym typie samolotu.
Studentka malarstwa, pasjonatka latania
_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_