Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dziewczyny z Bałkanów - ebook

Data wydania:
28 września 2022
Ebook
44,90 zł
Audiobook
44,90 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziewczyny z Bałkanów - ebook

Oparta na prawdziwych wydarzeniach powieść sensacyjna, która zgłębia tajemnice mrocznego półświatka i pokazuje przerażający obraz handlu ludźmi.

Pochodząca z Chorwacji Klara jest luksusową prostytutką. Z jej usług korzystają bardzo zamożni mężczyźni, którzy chcą mieć u boku piękną kobietę z klasą.

Dziewczyna emigruje do Niemiec i tam „wpada w oko” fotografom, pracującym dla magazynów erotycznych. Po pewnym czasie trafia na plan filmów pornograficznych.
Wkrótce wraz z przyjaciółką postanawia wrócić na Bałkany, gdzie właśnie rozpoczyna się wojna w Bośni. Klara angażuje się po stronie bośniackich muzułmanów i zostaje wzięta do niewoli przez serbskich żołnierzy. Jeden z oficerów wydobywa ją z piekła, ale nie za damo…
Jaką cenę przyjdzie zapłacić młodej kobiecie za wolność?

Kategoria: Sensacja
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67343-46-6
Rozmiar pliku: 2,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRO­LOG

Upo­ko­rze­nie... Co ty wiesz o upo­ko­rze­niu?

Na wi­ęk­szo­ści eta­pów swo­je­go ży­cia do­sta­wa­łam po ty­łku częściej i moc­niej niż inni, ale tam, w tej pi­ęk­nej, ośnie­żo­nej do­li­nie z wi­do­kiem na je­ba­ny lo­do­wiec, czu­łam, że już ni­żej upa­ść się nie da. I że nic już nie za­bo­li mnie bar­dziej.

Wy­obraź so­bie taką sce­nę: leżę na śnie­gu, pu­szy­stym, czy­stym i ku­rew­sko zim­nym. Wszech­obec­ną biel prze­ła­mu­je błękit nie­ba z po­ma­ra­ńczo­wy­mi smu­ga­mi zbli­ża­jące­go się wie­czo­ru. Wy­glądam jak to­tal­na de­bil­ka – mam na so­bie czar­ny ha­bit, cho­ciaż nie wiem ja­kie­go za­ko­nu. Praw­dę mó­wi­ąc, mam gdzieś czy wy­glądam na sza­ryt­kę, fe­li­cjan­kę czy kla­ry­skę, i tak się na tym nie znam. Uda­ję pin­gwi­na, bo tak so­bie za­ży­czy­ły te ku­ta­sy – w ta­kiej sty­lów­ce wy­stąpi­łam pod­czas cho­ler­nej fil­mo­wej im­pre­zy. Mam jesz­cze majt­ki na ty­łku, choć już sta­nik był zbęd­ny...

Na bia­ły śnieg spły­wa­ła moja krew – Sven kil­ka razy zdzie­lił mnie swo­ją po­tężną łapą w twarz i choć nie bo­la­ło ja­koś do­tkli­wie, krwo­tok z nosa był na­tych­mia­sto­wy. Oczy­wi­ście znacz­nie gor­szy był ten przej­mu­jący chłód – wie­dzia­łam, że je­śli jesz­cze kil­ka mi­nut tu po­le­żę, trze­ba będzie mi coś am­pu­to­wać. W naj­lep­szym ra­zie dupę. W naj­gor­szym – mnie całą.

Do­brze, że przy­naj­mniej mia­łam na no­gach ko­za­ki, i to ta­kie za ko­la­no. Wła­ści­wie nie ko­za­ki, a musz­kie­ter­ki. Grzać za bar­dzo nie grza­ły, ale przy­naj­mniej osła­nia­ły przed śnie­giem. Ktoś spy­ta: a co to za za­kon­ni­ca w musz­kie­ter­kach? No więc od­po­wia­dam: taka, któ­ra klęka w in­nym celu niż mo­dli­twa.

– Chcesz za­pa­lić, dziw­ko? – Sven rzu­cił mi pacz­kę ro­th­man­sów, a po­tem ła­ska­wie po­dał za­pal­nicz­kę.

„Dziw­ko” – daw­no już tak do mnie nie mó­wił. Kie­dyś mu się zda­rza­ło, i to często. Tyle że zwy­kł przy tym pusz­czać oko, że niby to tyl­ko tak dla jaj. Ja dziw­ka, on al­fons – do­bra­na z nas para.

– Mam się tym roz­grzać? – spy­ta­łam, ale za­pa­li­łam pa­pie­ro­sa. Przy­szło mi do gło­wy, że to ostat­ni szlug przed eg­ze­ku­cją. Nie wy­pa­da pa­lić do ko­ńca, wy­star­czy wzi­ąć kil­ka ma­chów i wy­pro­sto­wać łeb.

– Mo­żesz so­bie wsa­dzić w ty­łek, two­ja spra­wa – od­pa­rł zim­nym jak stal gło­sem.

Nie­na­wi­dzi­łam tego gło­su, cho­ciaż przy­zna­ję, że jed­no­cze­śnie mnie kręcił. Lu­bi­łam sil­nych fa­ce­tów, wraz ze wszyst­ki­mi atry­bu­ta­mi ich mocy, a Sven sta­no­wił wzo­rzec z Sèvres – ma­cho, jed­nak nie w ty­pie la­ty­no­skim, a bar­dziej w sty­lu ge­sta­po. Po­my­śla­łam, że baby są jed­nak głu­pie, sko­ro wolą ta­kich psy­cho­li od cie­płych, po­rząd­nych i ro­dzin­nych Jan­ków. Wia­do­mo, cie­pły Ja­nek też chęt­nie by wy­dłu­bał oko, ale po pro­stu nie po­tra­fi. Albo się boi Boga. Więc uda­je, że jest jak krysz­tał.

– Za­raz tu zdech­nę. – To je­dy­ne, co przy­szło mi do gło­wy.

– Wszy­scy kie­dyś zdech­nie­my – od­pa­rł Sven, wkra­cza­jąc na obcy so­bie grunt fi­lo­zo­fii. Inna spra­wa, że sam uwa­żał się za naj­mądrzej­sze­go na świe­cie i da­wał so­bie pra­wo do de­cy­do­wa­nia o tym, na czym się zna.

Przez chwi­lę pa­li­li­śmy w mil­cze­niu, nie bar­dzo wie­dząc, co się wy­da­rzy w naj­bli­ższej przy­szło­ści. Na­wet on tego nie wie­dział, choć zgry­wał pana ży­cia i śmier­ci, któ­ry ma „ob­cza­jo­ne” wszyst­kie sce­na­riu­sze. Cie­ka­we, czy któ­ryś z nich prze­wi­dy­wał jego ko­niec?

– Nie mu­sia­łeś tego ro­bić... – po­wie­dzia­łam ci­cho. Bar­dziej in­for­ma­cyj­nie niż z wy­rzu­tem. Wie­dzia­łam, że to, co się wy­da­rzy­ło kil­ka­na­ście mi­nut wcze­śniej, nie uj­dzie mi na su­cho, ale kara była nie­wspó­łmier­na do wy­stęp­ku. A przy­naj­mniej na taką się za­po­wia­da­ła.

Wzru­szył ra­mio­na­mi.

– A co, mia­łem cię za­pro­sić na szam­pa­na i ostry­gi?

– Nie lu­bię ostryg. Dla mnie nie są żad­nym ra­ry­ta­sem. Zresz­tą mia­łam ich pod do­stat­kiem.

– Ale to co in­ne­go, kie­dy pie­przo­ny wu­jek łowi ostry­gi w za­to­ce i daje ci jed­ną na spró­bo­wa­nie, a co in­ne­go, kie­dy ser­wu­ją ci je na krysz­ta­ło­wym ta­le­rzu, w lo­dzie, w ele­ganc­kiej re­stau­ra­cji. To dwie ró­żne ka­te­go­rie.

Z tym wuj­kiem aku­rat miał ra­cję – brat mo­jej mat­ki miesz­kał w Szy­be­ni­ku, nad sa­mym Ad­ria­ty­kiem, i fak­tycz­nie ło­wił ostry­gi. O świ­cie wy­pły­wał swo­ją ma­lut­ką łód­ką w mo­rze i do­cie­rał do za­to­ki, w któ­rej za­wsze zna­la­zł kil­ka, jak to się mówi po na­sze­mu, ka­me­nic. To dzi­ęki nie­mu ostry­gi prze­sta­ły być dla mnie czy­mś wy­jąt­ko­wym.

– Nie mu­sia­łeś tego ro­bić – po­wtó­rzy­łam.

– Może nie mu­sia­łem, a może mu­sia­łem.

– I co te­raz? Wyj­miesz splu­wę i mnie za­bi­jesz?

Po­kręcił gło­wą.

– Cie­bie nie umia­łbym za­bić.

– Je­śli mnie tu zo­sta­wisz, na jed­no wyj­dzie. Tyle że będę dłu­żej cier­pia­ła.

W ko­ńcu na jego twa­rzy po­ja­wi­ła się zło­ść.

– Dziew­czy­no, nie ro­zu­miesz, że to jest gra o wiel­kie pie­ni­ądze? – za­czął mi tłu­ma­czyć pod­nie­co­nym gło­sem. – Po co Bru­no za­pro­sił Ric­car­do? Żeby się na­chlał, po­ru­chał i wró­cił do domu? Czy ty w ogó­le wiesz, kto to jest Ric­car­do? To czło­nek za­rządu bar­dzo du­że­go ban­ku. Sły­sza­łaś kie­dyś o Ban­co Le­onar­do?

Nie sły­sza­łem, ale nie przy­zna­łam się do tego. Unio­słam się nie­co na łok­ciach, bo czu­łam, że ple­cy za­mie­nia­ją mi się w ta­flę lodu.

A on ci­ągnął:

– Ric­car­do może po­móc w uzy­ska­niu kre­dy­tu, ale jest też w sta­nie za­ła­twić spon­so­ring. Ro­zu­miesz? Może dać hajs na film i nie trze­ba go zwra­cać.

– Są ban­ki, któ­re spon­so­ru­ją por­no­sy? I czy do tego trze­ba du­żych pie­ni­ędzy? Wy­star­czy ro­ze­brać dziew­czy­nę, przy­pro­wa­dzić do niej fa­ce­ta, któ­re­mu stoi, i włączyć ka­me­rę. Cała fi­lo­zo­fia.

Spoj­rzał na mnie jak na nie­roz­gar­ni­ęte dziec­ko, ale naj­wy­ra­źniej ka­łu­ża krwi roz­le­wa­jąca się co­raz sze­rzej przy moim pra­wym boku zro­bi­ła na nim wra­że­nie, bo po­wstrzy­mał się od udo­wad­nia­nia mi, że nie znam się na bra­nży por­no. Choć w su­mie kto, je­śli nie ja?

– Nie żad­ne por­no. Bru­no to sza­no­wa­ny pro­du­cent. To miał być jego ostat­ni film, taka je­ba­na wi­sien­ka na ob­sra­nym tor­cie. Nowa ekra­ni­za­cja Anny Ka­re­ni­ny, se­rial dla ja­kie­jś nie­miec­kiej te­le­wi­zji.

Aha, czy­li tak dzia­ła bra­nża fil­mo­wa. Niby coś o tym sły­sza­łam, ale ni­g­dy nie do­świad­czy­łam tego na wła­snej skó­rze.

Sven tym­cza­sem kon­ty­nu­ował:

– Li­czył na to, że Ric­car­do do­brze się za­ba­wi i będzie skłon­ny syp­nąć sia­nem. A wy­szła sia­ra, i to przez cie­bie.

– Skąd mia­łam wie­dzieć, że to ne­go­cja­cje biz­ne­so­we? Zresz­tą na ta­kie ba­le­ty to ja się nie uma­wia­łam.

– Nie uma­wia­łam, nie uma­wia­łam... – za­czął mnie prze­drze­źniać. – Ty nie je­steś, kur­wa, od za­wie­ra­nia umów. Masz ro­bić to, co ci się każe. A te­raz cierp, sko­ro wy­szło, jak wy­szło.

– Mam zdech­nąć?

– Nie wiem. Może ci się po­szczęści i wyj­dziesz z tego cało. A póki jesz­cze ży­jesz, do­brze prze­my­śl to, co zro­bi­łaś. I wy­obraź so­bie, ile nor­mal­ni lu­dzie mo­gli stra­cić na two­ich fo­chach. Bo nie sądzę, żeby Ric­car­do chciał jesz­cze mieć coś wspól­ne­go z tym fil­mem. Jak fa­ce­to­wi wy­trysk shal­tu­je się w wy­lo­cie lufy, to ko­niec za­ba­wy. Ga­cie na dupę i roz­cho­dzi­my się w ró­żne stro­ny.

Mil­cza­łam. Te­raz my­śla­łam już tyl­ko o swo­jej ostat­niej go­dzi­nie.

Na­to­miast Sven, któ­ry naj­wy­ra­źniej uznał, że po­wie­dział mi wszyst­ko, co miał do po­wie­dze­nia, od­wró­cił się na pi­ęcie i ru­szył w stro­nę czar­ne­go mer­ce­de­sa. W środ­ku cze­kał na nie­go De­niz – na­pa­ko­wa­ny tu­ras, któ­ry za­wsze to­wa­rzy­szył mu pod­czas ostrzej­szych ak­cji. Oczy­wi­ście wszy­scy mó­wi­li na nie­go De­nis, bo na­wet nie przy­szło im do gło­wy, że jego imię po­cho­dzi z Ana­to­lii.

Za­nim od­je­cha­li, mój opraw­ca wy­ci­ągnął coś z ba­ga­żni­ka i rzu­cił na śnieg.

Po chwi­li zo­sta­łam na po­la­nie ca­łkiem sama. Z tru­dem do­wlo­kłam się do tego cze­goś, co zo­sta­wił mi Sven. To było fu­tro – nie moje i nie wiem, skąd je wy­trza­snął, ale w tam­tej chwi­li trud­no było o lep­szy pre­zent. Okry­łam się nim i ru­szy­łam w stro­nę szo­sy, mo­dląc się, aby jak naj­szyb­ciej po­ja­wił się na niej ja­kiś sa­mo­chód. Pro­wa­dzo­na prze­czu­ciem, że chy­ba tym ra­zem jesz­cze nie zdech­nę, za­częłam so­bie przy­po­mi­nać wy­da­rze­nia, któ­re za­ko­ńczy­ły się na tej po­la­nie z wi­do­kiem na lo­do­wiec.

Aha, mam na imię Kla­ra. Je­stem Chor­wat­ką, cho­ciaż za­wsze pod­kre­ślam, że moi przod­ko­wie po­cho­dzą z Her­ce­go­wi­ny. Tak jak Da­vor Szu­ker, słyn­ny pi­łkarz. Gdy­by gość nie był z Her­ce­go­wi­ny, nie gra­łby w Re­alu Ma­dryt. Je­stem tego pew­na.

Dla za­gra­nicz­nych to żad­na ró­żni­ca, ale dla ta­kich jak ja – wiel­ka.ROZ­DZIAŁ 1

Wil­la Bru­no­na znaj­do­wa­ła się nad je­zio­rem St. Mo­rit­zer­see, gdzieś na obrze­żach Sankt Mo­ritz – zna­ne­go szwaj­car­skie­go ku­ror­tu. Nie wiem gdzie do­kład­nie, ale na tyle da­le­ko od mia­sta, że tłu­my już tam nie do­cie­ra­ły. Z ze­wnątrz bu­dy­nek nie przy­po­mi­nał pa­ła­cu, a wręcz był brzyd­szy od wi­ęk­szo­ści do­mów, któ­re mi­ja­li­śmy po dro­dze. Ale gdy prze­kro­czy­łam próg, zna­la­złam się w naj­bar­dziej luk­su­so­wej re­zy­den­cji, w ja­kiej kie­dy­kol­wiek by­łam. A by­łam w nie­jed­nej.

Sa­lon, czy­li miej­sce, w któ­rym mia­ła się od­być im­pre­za, był sty­li­zo­wa­ny na pa­łac ja­kie­goś pie­przo­ne­go we­nec­kie­go doży: su­fit z ma­lo­wi­dła­mi przed­sta­wia­jący­mi mi­to­lo­gicz­ne far­ma­zo­ny, wiel­kie krysz­ta­ło­we ży­ran­do­le, an­tycz­ne me­ble – nie je­stem pew­na, czy bar­dziej fran­cu­skie, czy wło­skie – na ścia­nach ob­ra­zy, ta­kie w sty­lu „nie wy­pa­da py­tać, czy to praw­dzi­wy Ca­ra­vag­gio”. Tyl­ko fo­te­le i ka­na­py tro­chę jak­by z in­nej baj­ki – ol­brzy­mie, skó­rza­ne i nie­wia­ry­god­nie kom­for­to­we, a przy tym ra­czej no­wo­cze­sne. In­nych de­ta­li nie za­pa­mi­ęta­łam, tym bar­dziej że sa­lon był spo­wi­ty w pó­łm­ro­ku – mia­ło być na­stro­jo­wo i in­tym­nie. I tak było. Jak naj­bar­dziej no­wo­cze­sny był też ekran ki­no­wy – nie­wiel­ki, nie taki jak w praw­dzi­wym ki­nie, ale jed­nak kil­ka razy wi­ęk­szy niż prze­ci­ęt­ny te­le­wi­zor. Zdu­miał mnie rów­nież wi­dok ka­me­ry usta­wio­nej na szy­nach – zu­pe­łnie jak na praw­dzi­wym pla­nie fil­mo­wym. Ale wy­tłu­ma­czy­łam so­bie, że prze­cież je­stem w domu zna­ne­go pro­du­cen­ta, więc re­kwi­zyt ma tu ta­kie samo uza­sad­nie­nie jak szo­fer­ka ci­ęża­rów­ki na dzia­łce eme­ry­to­wa­ne­go kie­row­cy tira. Przy­po­mi­na o dniach chwa­ły.

Nie by­łam tam sama – ra­zem ze mną na ka­na­pach sie­dzia­ło jesz­cze kil­ka in­nych dziew­czyn. Niby ró­żni­ły­śmy się mi­ędzy sobą, ale już na pierw­szy rzut oka było wi­dać, że mamy wspól­ny mia­now­nik – seks za pie­ni­ądze. A na­wet je­śli nie za pie­ni­ądze, to ra­czej nie z wła­snej woli.

Sven i De­niz, a ta­kże ci, któ­rzy do­star­czy­li resz­tę dziew­czyn, ulot­ni­li się do ja­kie­goś in­ne­go po­miesz­cze­nia. Wia­do­mo, kie­dy bawi się eli­ta, bu­rac­two musi iść won, żeby nie psuć im­pre­zy swo­im smut­nym wy­glądem. Ja wpraw­dzie ni­g­dy nie uwa­ża­łam Sve­na za bu­ra­ka, prze­ciw­nie – miał kla­sę, choć spe­cy­ficz­ną, i bez tru­du po­ra­dzi­łby so­bie w roz­mo­wie z tak zwa­ną wy­ższą pó­łką, ale fak­tycz­nie nie pa­so­wał do ak­tu­al­ne­go kon­tek­stu.

* * *

Ktoś za­py­ta: a co to ta­kie­go ten wspól­ny mia­now­nik do­ty­czący sek­su za pie­ni­ądze? I jak się go roz­po­zna­je? Nie umiem od­po­wie­dzieć na to py­ta­nie. Ja wy­czu­wam to bez pu­dła, ale je­śli się nad tym głębiej za­sta­no­wić, nie mam po­jęcia, o ja­kie ele­men­ty cho­dzi. Ele­men­ty stro­ju, ma­ki­ja­żu, za­cho­wa­nia, mowy? Na­praw­dę nie wiem. Na pew­no nie jest tak, że je­śli dziew­czy­na ma na twa­rzy tonę ta­pe­ty, to z au­to­ma­tu jest dziw­ką. Wręcz prze­ciw­nie – dziw­ka, szcze­gól­nie dziw­ka z kla­są, nie ma­ni­fe­stu­je swo­jej pro­fe­sji. Ja za­wsze ubie­ra­łam się ze sma­kiem, może nie skrom­nie, ale po­wści­ągli­wie, choć si­ęga­łam wy­łącz­nie po mar­ko­we ciu­chy. Z make-upem też nie prze­sa­dza­łam, nie ża­ło­wa­łam so­bie je­dy­nie szmin­ki. Ale nie ma­lo­wa­łam ust na ja­kiś wsio­wy, oczo­jeb­ny czer­wo­ny ko­lor, tyl­ko wy­łącz­nie na fio­le­to­wo. I wy­łącz­nie szmin­ką od Dio­ra. To było wspo­mnie­nie po pi­ęk­nych cza­sach ko­ńca lat osiem­dzie­si­ątych, kie­dy w mod­nych za­grzeb­skich ka­wiar­niach kró­lo­wa­ła zło­ta mło­dzież, okre­śla­na nie­co po­gar­dli­wym, choć tak na­praw­dę pe­łnym po­dzi­wu sło­wem „szmin­ke­rzy”. Ka­żdy chciał być szmin­ke­rem, ka­żdy chciał przy­po­mi­nać mu­zy­ka z ja­kie­jś no­wo­fa­lo­wej ka­pe­li typu Du­ran Du­ran. Ale szmin­ka nie mo­gła być jak z od­pu­stu – do­mi­no­wa­ły chłod­ne to­na­cje, w tym rów­nież fio­let czy ul­tra­ma­ry­na. Wte­dy nie było ob­cia­chu, je­śli he­te­ro­sek­su­al­ny fa­cet po­ma­lo­wał so­bie usta kred­ką: po pro­stu pły­nął z nur­tem. Był en vo­gue!

Kul­to­wym miej­scem szmin­ke­rów była ka­wiar­nia Te­atral­na tuż przy Te­atrze Na­ro­do­wym – je­śli chcia­łeś się li­czyć na mie­ście, mu­sie­li cię tam od cza­su do cza­su zo­ba­czyć. A naj­le­piej co­dzien­nie – w to­wa­rzy­stwie eks­tra­fa­ce­ta albo eks­tra­la­ski i ja­kie­goś ko­lo­ro­we­go drin­ka. A ta­kże z ron­hil­lem w ustach, bo jak śpie­wa­ła sa­ra­jew­ska gru­pa Va­len­ti­no: „Twój dzień za­czy­na się w po­łud­nie – pierw­sza kawa, go­le­nie i faj­ka”. Jak to szło da­lej? „Grze­bień, lu­ster­ko, pa­trzysz na swo­ją gębę i my­ślisz so­bie: «Przy­stoj­nia­ku, nie­złe z cie­bie cia­cho!»”. Gość, któ­ry to śpie­wał, miał na imię Zijo. Na­zwi­ska nie pa­mi­ętam.

Chłop­cy z Va­len­ti­no byli ido­la­mi szmin­ke­rów, tyle że tych z Sa­ra­je­wa. Za­grzeb orien­to­wał się ra­czej na Za­chód i słu­chał an­go­li. Oczy­wi­ście do cza­su – po­tem Bo­śnia sta­ła się ka­li­fa­tem czy coś w tym sty­lu i moda ociu­pi­nę się zmie­ni­ła. Ale to do­pie­ro kil­ka lat pó­źniej.

Tak czy ina­czej, kie­dy na po­cząt­ku lat dzie­wi­ęćdzie­si­ątych wy­je­cha­łam do Ber­li­na i za­częłam się ob­ra­cać w świe­cie mody, nikt mi nie wy­ty­kał, że przy­by­wam z so­cja­li­stycz­ne­go dzia­do­stwa. Mo­żna mnie było wrzu­cić do sa­me­go ser­ca Lon­dy­nu, do mod­nych klu­bów Soho, i wy­gląda­ła­bym le­piej niż dziew­czy­ny z York­shi­re czy Li­ver­po­olu.

Nie chcia­łam wy­je­żdżać z Za­grze­bia, ale jak masz sie­dem­na­ście lat – no, pra­wie osiem­na­ście – nikt się spe­cjal­nie z two­im zda­niem nie li­czy. Kie­dy za­częłam prze­bąki­wać, że mam tu przy­ja­ciół i po­wa­żne pla­ny na przy­szło­ść (ma­rzy­ła mi się an­gli­sty­ka na tu­tej­szym uni­wer­sy­te­cie), oj­ciec usa­dził mnie na krze­śle, pa­trzył przez chwi­lę ta­kim wzro­kiem, jak­by chciał mnie za­hip­no­ty­zo­wać albo wręcz spa­ra­li­żo­wać, po czym huk­nął:

– O ja­kich ty pla­nach mó­wisz? O ja­kich przy­ja­cio­łach? Wszyst­kie pla­ny są anu­lo­wa­ne! Jest nowa sy­tu­acja, coś, cze­go nikt nie prze­wi­dział. Dziew­czy­no, Ser­bo­wie wje­cha­li do Chor­wa­cji czo­łga­mi! Za chwi­lę będzie tu taka woj­na, że ci się to w two­jej ma­łej łe­pe­ty­nie nie mie­ści. Po­dob­no w Vu­ko­va­rze jest już praw­dzi­we pie­kło, giną lu­dzie, pło­ną domy... A jak zdo­będą Vu­ko­var, przy­ja­dą do nas. Przy­ja­dą albo przy­le­cą bom­bow­ca­mi.

Vu­ko­var le­żał na gra­ni­cy z Re­pu­bli­ką Serb­ską, trzy­sta ki­lo­me­trów od sto­li­cy, więc na ra­zie za­gro­że­nie nie zro­bi­ło na mnie wiel­kie­go wra­że­nia.

Pró­bo­wa­łam ar­gu­men­to­wać:

– Tato, jacy Ser­bo­wie? To prze­cież ar­mia Ju­go­sła­wii, nasi. Nie będą nas mor­do­wać. Po co pa­ni­ku­jesz?

Oj­ciec po­kręcił gło­wą.

– Ależ ty je­steś jesz­cze głu­pia. I dla­te­go nikt nie za­mie­rza py­tać cię o zda­nie. Zro­bisz to, co z mamą zde­cy­du­je­my. Za kil­ka dni je­dzie­my do Ber­li­na. Mamy tam ro­dzi­nę, przez pe­wien czas mo­że­my u nich miesz­kać. A po­tem się zo­ba­czy. Na pew­no znaj­dę ja­kąś ro­bo­tę, a jak nie, to Niem­cy i tak pła­cą przy­zwo­ite so­cja­le. Z gło­du nie umrze­my. Zresz­tą wolę umrzeć z gło­du w Re­ichu niż tu­taj od serb­skiej kuli.

Pod ko­niec pa­ździer­ni­ka 1991 roku wsie­dli­śmy do na­sze­go yugo flo­ri­da – cud ju­go­sło­wia­ńskiej tech­ni­ki mo­to­ry­za­cyj­nej! – i wy­je­cha­li­śmy z Ba­łka­nów. Tak zna­la­złam się w Ber­li­nie, któ­ry aku­rat się zjed­no­czył i ofe­ro­wał wszyst­ko, o czym tyl­ko mło­da dziew­czy­na może ma­rzyć. Żeby było ja­sne: „ofe­ro­wał” nie zna­czy „da­wał”. Ber­lin spra­wę sta­wiał ja­sno: mo­żesz osi­ągnąć wszyst­ko, ale nikt ci ni­cze­go nie da za dar­mo. Mu­sisz sta­nąć na rzęsach, a cza­sa­mi zdjąć majt­ki. Ale war­to.

Kie­dy na­sze yugo je­cha­ło przez Ku’damm, pa­trzy­łam jak za­cza­ro­wa­na na ko­lo­ro­we wi­try­ny skle­po­we, na szyl­dy zna­nych do­mów mody, na re­kla­my sex-sho­pów, na pły­nący nie­prze­rwa­nym stru­mie­niem tłum lu­dzi przy­by­wa­jących tu ze wszyst­kich stron świa­ta, i wie­dzia­łam już, że oj­ciec miał ra­cję. W Chor­wa­cji cze­ka­ło mnie pie­kło, a tu – nie­mal za ro­giem – otwie­ra­ły się bra­my raju.

Jako na­sto­lat­ka uwiel­bia­łam te wszyst­kie ko­lo­ro­we ju­gol­skie ma­ga­zy­ny o gwiaz­dach – a co, w Ju­go­sła­wii też mie­li­śmy swo­ich ce­le­bry­tów i ży­li­śmy ich ży­ciem bar­dziej niż wła­snym! No więc z lek­tu­ry tych pi­se­mek wy­ni­ka­ło, że je­śli atrak­cyj­na dziew­czy­na z Ba­łka­nów ru­sza na pod­bój Ber­li­na, Mo­na­chium czy Wied­nia, to prze­wa­żnie jest ska­za­na na ka­rie­rę mo­del­ki. Co­dzien­nie mo­żna było prze­czy­tać o wspa­nia­łym ży­ciu ja­kie­jś Bran­ki czy Mi­le­ny, na któ­rą zwró­cił uwa­gę li­czący się fo­to­graf albo re­dak­tor z ma­ga­zy­nu o mo­dzie. A po­tem już wszyst­ko szło jak z płat­ka: Guc­ci, Yves Sa­int Lau­rent, Gal­lia­no, „Vo­que”, „Har­per’s Ba­za­ar”, w naj­gor­szym ra­zie ka­ta­log ja­kie­goś wiel­kie­go skle­pu wy­sy­łko­we­go. Po­ka­zy mody po ca­łym świe­cie – Lon­dyn ocza­ro­wa­ny, Pa­ryż u stóp, a Nowy Jork na wy­ci­ągni­ęcie ręki.

Da­lej już tyl­ko przy­stoj­ny uko­cha­ny o po­łu­dnio­wej uro­dzie, szyb­ki ka­brio­let, naj­le­piej od Po­rsche, wa­ka­cje w Mon­te Car­lo (wte­dy jesz­cze Du­baj i Ma­le­di­wy nie sta­no­wi­ły atrak­cyj­nych de­sty­na­cji), bia­łe wino pod pal­ma­mi, noc­leg w luk­su­so­wym ho­te­lu typu Ritz-Carl­ton – ge­ne­ral­nie ży­cie jak w Ma­dry­cie.

Po­wiedz­my, że to praw­da. Z na­ci­skiem na „po­wiedz­my”.

Do mo­jej ber­li­ńskiej przy­go­dy jesz­cze wró­cę. A na ra­zie do­ko­ńczę re­la­cję z im­pre­zy w Sankt Mo­ritz. A ra­czej na jego przed­mie­ściach.

* * *

Po ja­ki­mś cza­sie do sa­lo­nu (choć bar­dziej pa­so­wa­ło­by tu okre­śle­nie „sala tro­no­wa”) wkro­czy­ło czte­rech mężczyzn. Naj­star­szy z nich – wy­jąt­ko­wo szy­kow­ny, ubra­ny w ja­sny gar­ni­tur siwy gość, do­bie­ga­jący sze­śćdzie­si­ąt­ki, a może na­wet star­szy – przed­sta­wił się jako go­spo­darz. To był Bru­no, głów­ny ma­cher ca­łe­go zda­rze­nia, pro­du­cent fil­mo­wy, jak się mia­ło oka­zać: nie­zły zwy­rod­nia­lec. Przed­sta­wił nam Ric­car­da – ten był młod­szy, po­wiedz­my w po­ło­wie dro­gi mi­ędzy czter­dziest­ką a pi­ęćdzie­si­ąt­ką, i pre­fe­ro­wał bar­dziej pla­żo­we kli­ma­ty. Ow­szem, miał na so­bie gra­na­to­wą ma­ry­nar­kę ze zło­ty­mi gu­zi­ka­mi, ale roz­pi­ęta pra­wie do pęp­ka bia­ła ko­szu­la i wy­sta­jący spod niej gru­by zło­ty ła­ńcuch su­ge­ro­wa­ły styl ca­su­al. Że niby wy­bie­ra się do noc­ne­go klu­bu, a nie na po­sie­dze­nie za­rządu swo­je­go ban­ku. Przy­gła­dzo­ne że­lem czar­ne wło­sy pa­so­wa­ły bar­dziej do gwiaz­do­ra mu­zy­ki pop w sty­lu Tho­ma­sa An­der­sa z Mo­dern Tal­king, ale w tam­tym cza­sie fa­ce­ci na po­tęgę far­bo­wa­li się na La­ty­no­sów i kła­dli żel na wszyst­ko, łącz­nie z ja­ja­mi, więc wi­ze­ru­nek Ric­car­da nie od­bie­gał od eu­ro­pej­skiej śred­niej. Zresz­tą jako Włoch miał pe­łne pra­wo do kru­czo­czar­nych wło­sów.

Bru­no i Ric­car­do ró­żni­li się bar­dzo, a jed­nak obaj pa­trzy­li na nas, dziew­czy­ny, z tym sa­mym ob­le­śnym bły­skiem w oku. Nie do ko­ńca wiem, kim byli dwaj po­zo­sta­li fa­ce­ci. Sądzę jed­nak, że ja­ki­miś szy­cha­mi, przy czym je­den re­pre­zen­to­wał stro­nę Bru­no­na, a dru­gie­go przy­wló­kł ze sobą Ric­car­do.

Oczy­wi­ście mia­łam świa­do­mo­ść, przy­naj­mniej mniej wi­ęcej, co mnie tu cze­ka, bo tak się skła­da, że nie je­stem pia­nist­ką i nie przy­je­cha­łam z re­ci­ta­lem, ale roz­wój wy­da­rzeń za­sko­czył tak mnie, jak i po­zo­sta­łe dziew­czy­ny.

Bru­no po­in­for­mo­wał nas, że bie­rze­my udział w wy­da­rze­niu fil­mo­wym i z pew­no­ścią będzie to dla nas wiel­kie prze­ży­cie. Ta­kie, któ­re­go nie za­po­mni­my, na­wet je­śli bar­dzo będzie­my chcia­ły. Obej­rzy­my film, po­tem za­gra­my w fil­mie, a ko­niec ko­ńców wyj­dzie z tego jesz­cze inny film. Tym ra­zem praw­dzi­we ar­cy­dzie­ło. A jego osta­tecz­ny kszta­łt za­le­ży wła­śnie od nas.

W tym mo­men­cie zro­bi­ło mi się go­rąco – nie wie­dzia­łam dla­cze­go, ale za­częłam się bać. Bru­no od­gry­wał rolę ser­decz­ne­go i hoj­ne­go go­spo­da­rza, któ­ry do­ło­ży wszel­kich sta­rań, aby jego go­ście czu­li się jak naj­le­piej, ale ja już wie­lu ta­kich wi­dzia­łam. I mia­łam prze­czu­cie, że ten na­le­ży do naj­gor­szych z nich.

Za chwi­lę zga­sło świa­tło, a na ekra­nie wy­świe­tlo­no je­den z fil­mów go­spo­da­rza. Nie było to jed­nak żad­ne dzie­ło sztu­ki, ale pry­mi­tyw­ny por­nos, któ­ry nie­udol­nie pró­bo­wał uda­wać kino ar­ty­stycz­ne. Ak­cja była nie­skom­pli­ko­wa­na: do że­ńskie­go klasz­to­ru przy­je­żdża eg­zor­cy­sta, któ­re­go wy­słał sam bi­skup. Jest po­dej­rze­nie, że kil­ka za­kon­nic zo­sta­ło opęta­nych przez sza­ta­na, i eg­zor­cy­sta musi coś z tym zro­bić. Przede wszyst­kim ma usta­lić, któ­re z sióstr są we wła­da­niu pie­kieł. Si­ęga więc po sta­rą spraw­dzo­ną me­to­dę – do­bie­ra się do dziew­czyn, a ta, któ­ra mu nie od­mó­wi, na­le­ży do Złe­go. Rzecz w tym, że żad­na nie od­ma­wia. Re­li­gij­ne do­cho­dze­nie zmie­nia się w jed­ną wiel­ką or­gię, ale eg­zor­cy­sta sta­je na wy­so­ko­ści za­da­nia, a kie­dy już na­praw­dę nie daje rady, si­ęga do prze­past­nej tor­by, w któ­rej trzy­ma kro­pi­dło, wodę świ­ęco­ną i cały ze­staw wi­bra­to­rów, i wy­ci­ąga swo­je skar­by. Tyl­ko prze­ory­sza uwa­ża, że du­chow­ny za­mie­nił jej klasz­tor w bur­del, i moc­no się wku­rza, a na­wet gro­zi, że o wszyst­kim po­in­for­mu­je bi­sku­pa. Wte­dy sio­strzycz­ki wraz z eg­zor­cy­stą po­sta­na­wia­ją za­bić sta­rą se­kut­ni­cę – kła­dą ją pod ja­kąś świ­ętą fi­gu­rą i jed­na z za­kon­nic wbi­ja jej szty­let w ser­ce. Wszy­scy są za­do­wo­le­ni i mogą da­lej od­da­wać się roz­pu­ście.

Kosz­mar! No ale je­śli ktoś chce coś ta­kie­go oglądać...

Po pro­jek­cji, któ­ra trwa­ła po­nad go­dzi­nę – tak, to nie był krót­ko­me­tra­żo­wy film! – Bru­no za­pro­po­no­wał po­częstu­nek: dla pa­nów dwu­dzie­sto­pi­ęcio­let­nią whi­sky Ta­li­sker, a dla pań – bąbel­ki i bia­ły pro­szek. Po­zo­sta­łe dziew­czy­ny za­pisz­cza­ły z ra­do­ści, ale ja wie­dzia­łam, że tam, gdzie po­ja­wia się koka, tam będzie ostro.

At­mos­fe­ra się roz­lu­źni­ła – pa­no­wie zdjęli ma­ry­nar­ki, a Ric­car­do za­czął prze­bąki­wać, że dom stoi nad je­zio­rem, czy­li na pla­ży, a na pla­ży nikt w spodniach nie cho­dzi. Ale za­nim fa­ce­ci się ro­ze­bra­li, my zo­sta­ły­śmy ubra­ne – w czar­ne ha­bi­ty. Ta­kie jak na fil­mie. Je­dy­ną ró­żni­cę sta­no­wi­ły buty – wi­ęk­szo­ść dziew­czyn do­sta­ła szpil­ki, a mnie – nie wie­dzieć cze­mu – przy­pa­dły w udzia­le musz­kie­ter­ki. To, co przed chwi­lą obej­rze­li­śmy na ekra­nie, te­raz mie­li­śmy ode­grać na żywo. Za ka­me­rą sta­nął ja­kiś fa­cet, któ­ry naj­wy­ra­źniej miał za­re­je­stro­wać na ta­śmie na­sze miłe spo­tka­nie.

W rolę eg­zor­cy­sty wcie­lił się Ric­car­do, a bi­sku­pem zo­stał Bru­no. Dwaj po­zo­sta­li mężczy­źni też byli w su­tan­nach, a może w ha­bi­tach, jed­nak nie mia­łam po­jęcia, kogo mają grać. Tak więc ak­cja nie była ide­al­nym od­two­rze­niem fil­mu, ale ja­kie to mia­ło zna­cze­nie? Pa­no­wie mie­li się za­ba­wić, a na­szym za­da­niem było spra­wić, żeby wszyst­ko uda­ło się per­fek­cyj­nie. O ile trzech mężczyzn rzu­ci­ło się na nas wła­ści­wie od razu, gdy tyl­ko trun­ki i koka za­częły bu­zo­wać w na­szej krwi, o tyle Ric­car­do cze­kał na ja­kiś kul­mi­na­cyj­ny mo­ment, któ­ry ewi­dent­nie miał na­stąpić.

I na­stąpił. Po­środ­ku sa­lo­nu po­ja­wi­ła się... sta­ra prze­ory­sza. Le­ża­ła na szpi­tal­nym łó­żku, któ­re przy­wie­zio­no nie wia­do­mo skąd, i nie ru­sza­ła się. Mia­ła za­mkni­ęte oczy, ale od­dy­cha­ła – nie wiem, czy spa­ła, czy tyl­ko uda­wa­ła, że śpi, ale wy­gląda­ła tak, jak­by nie mia­ła kon­tak­tu ze świa­tem.

Wte­dy pod­sze­dł do mnie Bru­no. W rękach trzy­mał srebr­ną tacę, na któ­rej spo­czy­wał zdo­bio­ny szty­let. Spoj­rza­łam na nie­go zdu­mio­na, ale on tyl­ko się uśmiech­nął i opa­rł tacę o moje pier­si.

– O co cho­dzi? – spy­ta­łam.

– Prze­ory­sza musi umrzeć. Tak jak w fil­mie – wy­ja­śnił, na co Ric­car­do za­nió­sł się śmie­chem.

Mrów­ki, któ­re wkro­czy­ły na moje cia­ło, urządzi­ły so­bie sza­lo­ny ma­ra­ton. Za­kręci­ło mi się w gło­wie i po­czu­łam, że nie mogę od­dy­chać.

W ko­ńcu wy­du­si­łam:

– To ja­kieś żar­ty, praw­da?

– By­naj­mniej. Bierz szty­let i rób swo­je.

– Mam ją... za­bić?

– Masz ją prze­bić szty­le­tem. Je­śli Bóg jest z nią, ura­tu­je ją. Je­śli nie ura­tu­je, zna­czy, że była po­mio­tem sza­ta­na.

– Ale ja ni­g­dy ni­ko­go nie za­bi­łam...

– Za­wsze musi być ten pierw­szy raz. Zresz­tą po­wie­dzia­łem ci: je­śli jest z nią Bóg...

– Bru­no, co ty pier­do­lisz?!

Go­spo­darz za­cho­wy­wał się spo­koj­nie, ale wi­dzia­łam, że jego twarz robi się czer­wo­na, a ręce za­czy­na­ją drżeć. Był bli­ski eks­plo­zji, jed­nak ro­bił wszyst­ko, aby obe­szło się bez niej. Pew­nie miał na­dzie­ję, że mały kry­zys, któ­ry wy­wo­ła­łam, zo­sta­nie szyb­ko za­że­gna­ny, sta­ra pój­dzie do pie­kła, a or­gia wró­ci na daw­ne tory. Ale to za­le­ża­ło wy­łącz­nie ode mnie – a ja nie mia­łam ocho­ty za­to­pić kosy w cie­le tej bie­dacz­ki. Za­sta­na­wia­łam się, czym oni ją na­fa­sze­ro­wa­li, że le­ża­ła tu taka bez­bron­na, zu­pe­łnie po­zba­wio­na wpły­wu na swo­je dal­sze ży­cie.

Za­częłam krzy­czeć. Ni­g­dy wcze­śniej nie re­ago­wa­łam tak na stres, ale te­raz po pro­stu nie by­łam w sta­nie za­trzy­mać gło­su w swo­im gar­dle. I wte­dy sta­ło się coś nie­ocze­ki­wa­ne­go: Ric­car­do do­sko­czył do nas, po­rwał szty­let i za­czął dźgać nie­przy­tom­ną ko­bie­tę.

– Tak to się robi, tak to się robi... – po­wta­rzał, ci­ężko dy­sząc.

Gdy­by to był film, krew try­ska­ła­by pod sam su­fit. Ale to się dzia­ło na­praw­dę, więc tyl­ko spły­wa­ła z łó­żka na ka­mien­ną podło­gę. Nie mia­łam po­jęcia, czy to by­dle za­bi­ło nie­szczęśni­cę, choć nic nie wska­zy­wa­ło na to, że prze­ory­sza ma szan­se prze­żyć. Po­dej­rze­wa­łam, że ak­tor­kę w fil­mie mógł spo­tkać taki sam los.

I na­gle wszyst­ko się za­wie­si­ło, jak­by ja­kiś re­ży­ser na sa­mej gó­rze za­fun­do­wał nam stop-klat­kę. Bru­no trzy­mał w rękach srebr­ną tacę, a Ric­car­do trwał nie­ru­cho­mo, trzy­ma­jąc szty­let na wy­so­ko­ści gło­wy. Dziew­czy­ny pa­trzy­ły przed sie­bie prze­ra­żo­ne.

Wy­bie­głam z sa­lo­nu i ru­szy­łam do głów­nych drzwi. Nikt mnie nie za­trzy­my­wał, nikt mnie nie go­nił. Ale kie­dy zna­la­złam się na ze­wnątrz, ktoś schwy­cił mnie za rękę. Od­wró­ci­łam się – to był Sven.

Wrzu­cił mnie do sa­mo­cho­du jak wo­rek z ziem­nia­ka­mi i ru­szył na po­la­nę.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: