- W empik go
Dziewiętnastoletni marynarz - ebook
Dziewiętnastoletni marynarz - ebook
"Za jeden kubek ten
Kuj się tu cały dzień
O! Czarna kawo! Smak swój zmień!"
Śpiewali kadeci Szkoły Morskiej w Tczewie w latach dwudziestych ubiegłego wieku. Pierwszej państwowej szkoły morskiej w odrodzonej Polsce, w 1930 roku przeniesionej do Gdyni.
Wśród nich dziewiętnastoletni Zbyszek Piekarski. Inteligentny, dowcipny młody człowiek, obdarzony zmysłem obserwacji rasowego reportażysty, marzący o dalekich podróżach.
Niestety jego marzenia nie zostaną spełnione a młode życie zakończy się niespodziewanie.
Pozostaną listy pisane do rodziny. Zabawne, szczere, zadziwiające zmysłem obserwacji.
Dzięki nim poznajemy realia życia młodych marynarzy i tczewskiej szkoły. Śledzimy losy polskiej rodziny, w czasach gdy para spodni kosztowała 6 mln marek a zakup cyrkli poważnie obciążał jej budżet. Towarzyszymy kadetom w rejsie „Lwowa” do Francji i spotykamy wybitne postaci marynarki – jak kpt. Konstanty Maciejewicz czy kpt. Mamert Stankiewicz.
Karolina Piekarska zebrała w swojej książce listy Zbyszka (swojego stryjecznego dziadka), zdjęcia z archiwum rodzinnego i rodzinne opowieści. Stworzyła w ten sposób pełen emocji portret niezwykły – dziewiętnastoletniego marynarza i czasów w jakich przyszło mu żyć. Książkę od której nie sposób się oderwać.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-958682-8-3 |
Rozmiar pliku: | 7,7 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
CZYLI... „TEŻ MIAŁAM 19 LAT...”
Też miałam 19 lat. Sięgnęłam wtedy po raz pierwszy po te listy. Dlaczego też? Bo tyle samo miał ich autor. Czy to przypadek? Zrządzenie losu? Do dziś się nad tym zastanawiam.
Wtedy byłam tuż po maturze, nie dostałam się na studia i podjęłam pracę w Bibliotece Uniwersytetu Warszawskiego. Po dwóch miesiącach w słabo ogrzewanym BUW-ie rozchorowałam się i leżąc z temperaturą w łóżku, przypomniałam sobie, że na półce u ojca widziałam książkę „Znaczy kapitan” Karola Olgierda Borchardta. Koleżanka z pracy polecała mi ją kiedyś jako rewelacyjną lekturę na chorobę z gorączką, kaszlem i gilem do pasa.
Pobiegłam do obszernej ojcowskiej biblioteki. Gdy wieczorem Tata wrócił do domu, a ja z wypiekami czytałam opowieść o Mamercie Stankiewiczu, rozpoczęliśmy rozmowę. To wtedy usłyszałam:
– Na „Lwowie”^() pływali Czesiek i Zbyszek. Moi stryjowie.
– Bracia dziadka Bronka?
– Tak. Ja ci zaraz dam listy Zbyszka. Piękne listy, które pisał ze Szkoły Morskiej w Tczewie.
I tak ułożone równiutko w szarej teczce listy wylądowały na moim łóżku. Połknęłam je zaraz po tym, jak przeczytałam inne publikacje Borchardta.
Potem wielokrotnie czytałam ich fragmenty różnym znajomym. Wszyscy mówili: „Musiał to być fajny gość!”, i dlatego pewnego dnia podjęłam decyzję: ty, czytelniku, też powinieneś poznać „fajnego gościa”.
To, co robi największe wrażenie przy lekturze tych listów, to nie tylko szczegółowe przedstawienie dnia w Szkole Morskiej z opisami posiłków, cenami guzików czy książek oraz rozkładem zajęć. To nie tylko fakt, że można na ich podstawie prześledzić kłopoty, z jakimi borykało się szkolnictwo w II Rzeczypospolitej Polskiej, która przecież niepodległość odzyskała po przeszło 100 latach niewoli i nie miała tak od razu podręczników. Cudowne jest, że można w tych listach odnaleźć marynarzy znanych z książek Karola Olgierda Borchardta oraz że na ich podstawie można prześledzić i porównać styl, w jakim kiedyś uczniowie pisali listy do rodziców. „Bardzo wielką przykrość zrobiła mi uwaga Tatusia, że do osób starszych nie pisze się ołówkiem – ja to wiem i nigdy nie napisałbym do nikogo ołówkiem, gdyby nie brak atramentu. Tatuś może powiedzieć: »Czemuś nie kupił«, i byłoby to zupełnie racjonalne, gdyby nie to, że nas na miasto puszczają tylko w środy i soboty. Bardzo więc Tatusia przepraszam za mój mimowolny nietakt”. Jakże to inne ze znanego z kawału: „Kochane pieniążki przyślijcie rodzice”. A najwspanialsze jest to, że to dzięki tym listom wiem, że bez względu na czasy, w jakich żyjemy, mentalność nastolatków jest taka sama. Kochają psikusy, ksywki dla swoich wykładowców i kolegów. Kochają zwariowane piosenki i słowo „dupa”. To wszystko powiedziały mi te autentyczne przecież listy. Pisane były na różnych kartkach, czasem nawet zakręcone... w ślimaka! Niektóre nawet na pocztówkach. Na jednej z nich jest pierwszy polski statek szkolny „Lwów”, na którym Zbyszek zawinął między innymi do Cherbourga. „Lwów” – kolebka polskiej marynarki. Pływało nim wielu marynarzy. Wśród nich z pewnością niejeden „fajny gość”. Ale to po Zbyszku zostało przeszło sześćdziesiąt listów.