- promocja
Dziki ogień. Kwartet szetlandzki. Tom 8 (ostatni) - ebook
Dziki ogień. Kwartet szetlandzki. Tom 8 (ostatni) - ebook
Elektryzujący finał serii szetlandzkiej!
Angielska rodzina – Helena i Daniel Flemingowie – postanawia przenieść się na Szetlandy. Mają nadzieję, że przeprowadzka będzie nowym początkiem ich małżeństwa. Chcą również zapewnić lepsze życie autystycznemu synowi. Wkrótce po ich wprowadzeniu się do nowego domu, dotychczasowy właściciel posesji popełnia samobójstwo.
Na Flemingów pada cień podejrzeń. Otrzymują groźby, ktoś wysyła im rysunki szubienicy. Gdy w ich domu zostaje odnalezione ciało młodej opiekunki do dzieci, plotki o tej rodzinie rozprzestrzeniają się jak dziki ogień.
Jimmy Perez staje przed kolejnym trudnym wyzwaniem. Tylko czy jest na nie gotowy?
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66517-51-6 |
Rozmiar pliku: | 1,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Emma siedziała na wale usypanym z otoczaków i obserwowała młodzież przygotowującą ognisko na plaży. Układali stos z przyciągniętych tu kawałków drewna wyrzucanych przez morze – przynajmniej w taki sposób mogli zabić nudę. W Deltaness niewiele się działo. Znajdowało się zbyt daleko od Lerwick, by bezproblemowo urządzić wieczorny wypad do miasta, a autobusy przestawały kursować na długo przed zamknięciem barów. Noc była pogodna, bezwietrzna, a światło powoli przygasało. W następnym miesiącu będzie już środek lata. Emma zjawiła się tutaj, ponieważ także się nudziła. W dzieciństwie marzyła, żeby móc się nudzić, o spokojnych, normalnych dniach wolnych od napięć. O szkole i pracach domowych, i posiłkach w rodzinnym gronie, które nie kończyłyby się wybuchami gniewu, wrzaskami i jeszcze gorzej. A teraz, pomyślała, pojawiło się pragnienie emocji, możliwości wypełnienia dni działaniem i wyzwaniami, prowokowaniem reakcji u ludzi obecnych w jej życiu. Potrzebą sprawiania, żeby coś się działo.
Spoglądała w stronę horyzontu, gdzie morze i niebo zlewały się w jedną całość, i zastanawiała się, dlaczego w takim razie nadal tkwi w Deltaness i pracuje jako opiekunka do dzieci. Jakiś głos w głowie wyjaśniał jej, że nadal znajduje się na Szetlandach, bo przeraża ją świat poza wyspami. Tutaj czuła się bezpieczna, w blisko powiązanej ze sobą społeczności, w której zna swoje miejsce. Gdyby się tak nie bała, nadal byłaby z Danielem Flemingiem, uciekłaby z nim na południe, zostałaby artystką, modelką, a może projektantką. Uciszyła ten głos w swojej głowie. Nie lubiła myśleć, że się boi. Życie tu nie było takie złe. Miało swoje pozytywne strony. Wyjęła butelkę z torebki. Nie była to jej cudowna, nowa torebka, która stała przy łóżku, przypominając o tych pozytywnych stronach, ale zrobiona z resztek materiału. Wypiła łyk wódki i podała butelkę siedzącemu obok niej mężczyźnie.
Magnie Riddell zwrócił jej flaszkę i objął dziewczynę ramieniem. Wkrótce zacznie próbować wsunąć język do jej ust. Na myśl o tym Emma poczuła lekkie mdłości. Lubiła mężczyzn, ale na swoich warunkach, i czasami dochodziła do wniosku, że seks jest bardzo przereklamowany. Magnie był miły i różnił się od jej ojca pod każdym względem, wciąż jednak trudno jej było pozwolić sobie z nim na fizyczną bliskość.
Zapalono ognisko. Nawet z tej odległości czuła bijący od niego żar, a iskry wirowały, ulatując w górę. W dole młodzi podawali sobie puszki z piwem i cydrem. Śpiewali piosenkę, której nie mogła rozpoznać, może o sporcie albo zapamiętaną z festiwalu ognia Up Helly Aa. Potem usłyszała za sobą szelest oraz grzechot przesuwających się kamyków i na szczycie wału pojawił się mały chłopiec. Wpatrywał się w ognisko, najwyraźniej zahipnotyzowany płomieniami. Natychmiast go rozpoznała. To był Christopher, dziwny dzieciak Daniela Fleminga.
Grupa w dole także go dostrzegła i też zaczęła się w niego wpatrywać. A potem młodzi ludzie zaczęli się śmiać i pokrzykiwać. Magnie cofnął ramię i odwrócił się w jej stronę. Najwyraźniej spodziewał się, że Emma zareaguje, że zaopiekuje się dzieckiem. Ale miała teraz wolne i była znudzona. Z uśmiechem na twarzy obserwowała rozgrywającą się w dole scenę.ROZDZIAŁ 3
Stali na boisku, czekając na wyjście dzieci – głównie matki, ale także dwóch ojców, trzy babcie i młoda kobieta pracująca u doktora jako opiekunka. Najczęściej popołudniami zbierali się w małe zaprzyjaźnione grupki i prowadzili chaotyczne, beztroskie rozmowy. Po dziewięciu miesiącach Helena Fleming wiedziała, czego się spodziewać. Lekkiej, niezobowiązującej pogawędki, anegdotek o wygłupach innych dzieci i osiągnięciach własnych. Na dobrą sprawę nigdy nie czuła się częścią grupy i rzadko kiedy mówiła o swoich pociechach, ale zawsze była gotowa stać się chętną słuchaczką.
Dzisiaj jednak obecni na boisku byli bardziej skupieni i zaangażowani w rozmowę, zanim więc weszła, zawahała się przez chwilę. Brama zazgrzytała, kiedy Helena ją otwierała, i cała grupa odwróciła się w jej stronę. Wiedziała, że rozmawiali o niej, czekali na jej przyjście. Nagle wydało jej się, że nastąpiła przemiana jak z filmu grozy, a sąsiedzi, o których myślała, że dobrze ich zna, przekształcili się w stado psów myśliwskich. Byli żądni nowinek i przez chwilę miała wrażenie, że z wysuniętymi do przodu głowami i śliną cieknącą z ust rzucają się, aby je z niej wyszarpać. Miała ochotę uciec, zdumiona, jak bardzo przeraził ją ten obraz. Była silną, niezależną kobietą, która samodzielnie odniosła ogromny sukces, i nie powinna się tak czuć: otępiała, bezmyślna, roztrzęsiona. Szok i resztki dumy sprawiły, że nie ruszyła się z miejsca. Przecież na dobrą sprawę, tłumaczyła sobie, co mogliby jej zrobić? Na pewno niechętnie urządziliby jakąś scenę. Szetlandczycy byli uprzejmymi ludźmi, przynajmniej z pozoru. Odwróciła się, pochyliła i aby na nich nie patrzeć, udawała, że zawiązuje sznurowadło.
W tej samej chwili wypuszczono na boisko pierwszą klasę. Dzieci Heleny były starsze, ale oczekujący opiekuni rozproszyli się, aby zgarnąć swoich podopiecznych, i natychmiast przestali być tacy groźni. Ręce mieli zajęte tornistrami i kurtkami. Tego popołudnia nikt nie potrzebował wierzchniego okrycia. Był maj. Ciepły jak na Szetlandy. Chwila napięcia minęła, przynajmniej tego dnia, i Helena rozluźniła się, tłumacząc sobie, że jej reakcja – porównanie do psów myśliwskich – była absurdalna. Należało stawić czoła grupie, podejść do niej, nawiązać rozmowę. Ależ była żałosna! Co za tchórz!
Wkrótce potem wybiegła Ellie, błyskając łokciami i kolanami, ze skarpetkami zwiniętymi wokół kostek, umazana kredą lub farbą na czole i na przodzie sweterka. I trajkotała. Czasami Helena miała wrażenie, że dziewczynka urodziła się, mówiąc. A w każdym razie wymagając, aby zwracać na nią uwagę. Helena przywykła, by słuchać jej piąte przez dziesiąte, kiwając od czasu do czasu głową. Nagle z koszmarnym poczuciem winy uświadomiła sobie, że stosowała dokładnie tę samą metodę wobec matki, kiedy ta znajdowała się w ostatnim stadium alzheimera. Pochyliła się w stronę córki i usiłowała się skupić, ale przegapiła początek jej opowieści i dlatego to, co dziewczynka teraz mówiła, nie miało dla niej sensu. Poza tym Ellie nie potrafiła ustać w miejscu dłużej niż chwilę i już odbiegała od niej w podskokach.
Christopher pojawił się jako ostatni, razem z klasową pomocą pedagogiczną. Jak zawsze ostatni, jak zawsze z towarzyszącą mu osobą. Helena pomyślała, że zrobiłoby mu dobrze, gdyby przebywał trochę wśród innych dzieci – bo niby w jaki sposób ma poznać zasady współżycia w grupie, jeżeli nie daje mu takiej szansy? Wciąż jednak nie mogła zebrać się na odwagę, by poruszyć ten problem. Rozumiała, dlaczego szkoła wolała się zabezpieczyć, ale denerwowała ją myśl, że przez to jej syn czuł się odmienny. Miał jedenaście lat, był wysoki, ciemnowłosy i ciemnooki. Śliczny. Pomoc klasowa zawsze się upierała, aby informować ją o wszystkim, co wydarzyło się w czasie dnia. Szkoła w Londynie nie miała możliwości zapewnienia czegoś takiego. Było w niej zbyt wiele dzieci z problemami. Wtedy Helena byłaby wdzięczna za wiadomości o tym, jak Christopher radzi sobie w klasie. Pragnęła takich informacji, świadomości, że jej dziecko otaczane jest opieką, która jej zdaniem mu się należała. A teraz codzienny rytuał ją przygnębiał. Nie chciała wiedzieć, że Christopher wymyślał jakiemuś dziecku albo któreś ugryzł. Cudze współczucie i wyrozumiałość ją męczyły. Chyba wolała przejawiany przez rodziców na boisku głód informacji o jej dziwacznym synu podpalaczu i melancholijnym mężu.
– No cóż, mieliśmy całkiem miły dzień. – Pomoc klasowa była Szetlandką, zawsze radosną, nawet wtedy, kiedy przekazywała bardzo kłopotliwe wiadomości. – Prawda, Christopherze? – Przynajmniej nauczyła się, że uczeń nie cierpi, gdy mówi się o nim „Chris”.
Chłopak spojrzał na matkę i przewrócił oczami. Helena pomyślała, że to jego arogancja wywołuje taką wrogość w innych. Był bardzo inteligentny – w każdym razie miał świetną pamięć i myślał bardzo logicznie, dzięki czemu rozwiązywał trudne problemy matematyczne. Ale ponieważ uważał, że jest pępkiem świata, niekiedy traktował otaczających go dorosłych, w tym własną matkę, jak służbę domową.
– Drobny napad złości w czasie lunchu, ale daliśmy sobie radę. – Becky, pomoc klasowa, uśmiechnęła się. – Dziś nie było żadnych zabaw zapałkami. Do widzenia, do jutra, Christopherze.
Miał na sobie szorty i podkoszulek. Sandały. Żadnego sweterka czy skarpet. Jego ulubiony strój nawet zimą. Zdawał się nie czuć chłodu, ale nienawidził, gdy materiał dotyka jego skóry, nawet wykonany z naturalnych włókien, takich jak bawełna czy wełna. Nigdy nie nosił piżamy i jeżeli tylko mu się to udawało, wałęsał się po domu całkiem nagi. W szkole przyzwyczajono się już do jego skąpego stroju, ale początkowo codziennie do Heleny dzwoniła dyrektorka, pytając, czemu chłopiec przyszedł bez wierzchniej odzieży. Jego matka usiłowała wytłumaczyć: „Nie mamy nic przeciwko temu, żeby się hartował, nawet kiedy jest chłodno”. A potem wysyłała Christophera do szkoły z płaszczem i swetrem w tornistrze, mrucząc pod nosem: „I jeżeli uda się wam go namówić, żeby je włożył, zdradźcie mi, jak tego dokonaliście”. Oczywiście miała nadzieję, że nic z tego nie wyjdzie i okaże się, że to ona miała rację. Tak też się stało i telefony się skończyły.
Podczas gdy matka rozmawiała z Becky, Christopher stał i czekał. Nie wiercił się jak Ellie. Czasami wzdrygał się albo obgryzał paznokcie, czy też drapał się aż do krwi. Wymiana informacji między szkołą a domem była częścią obowiązkowej rutyny, którą należało odbębnić, a Christopher rozumiał znaczenie rutyny. Kiedy rozmowa dobiegła końca, boisko już opustoszało. Helena zawołała do Ellie, która wisiała na drabinkach głową w dół, zaczepiona kolanami, żeby zeszła, bo idą do domu.
Mieszkali w odległości ponad mili od szkoły, ale jeśli pogoda nie była koszmarna, zawsze szli na piechotę. Christopher uskarżał się, że po nich nie przyjechała, ale podobnie jak rozmowa z Becky narzekania też stały się rytuałem. Nie lubił przebywać na dworze, a ponieważ bardzo chciał już wrócić do domu, do swojego pokoju i komputera, szedł szybko, dziwnym krokiem, prawie nie zginając nóg w kolanach. W rezultacie wyglądał jak robot. Droga prowadziła wzdłuż plaży z paroma przewróconymi do góry dnem starymi łodziami, leżącymi wśród wodorostów na linii zasięgu przypływu. Drogę oddzielał od plaży wał z otoczaków i Ellie odbiegła od matki i brata, aby pomaszerować po jego szczycie z rękami rozłożonymi na boki dla zachowania równowagi. Po całym dniu przymusowego bezruchu była jak pies, który musi się wybiegać. Na końcu plaży widniała ścieżka prowadząca przez niski, błotnisty przylądek. O tej porze roku był bardzo kolorowy. Pokrywały go żółte dzikie irysy, kaczeńce, lepnice białe i czerwone, a także rośliny i kwiaty nieznane Helenie. Kiedy się tu sprowadzili, postanowiła, że wszystkiego się o nich dowie, ale inne wydarzenia odsunęły to na dalszy plan. Z tego miejsca widzieli budynek, który stał się ich domem. Od zawsze nazywany był Hesti. Stał na wzgórzu opadającym stromo w stronę płaskiego mokradła i z jego frontowych okien widać było przylądek, plażę, a dalej wioskę Deltaness, szkołę, sklep oraz dom kultury.
Ellie pobiegła przodem. Widzieli, jak pędzi drogą w kierunku domu i mimo stromizny prawie nie zmniejsza tempa. Helena obserwowała córkę z zazdrością i przypomniała sobie, że kiedyś ją samą tak rozsadzała energia. Potrafiła tańczyć całą noc i mimo to być rano zdolna do pracy, wciąż twórcza i tryskająca pomysłami. Dlaczego to wszystko przepadło? Nie z powodu małżeństwa. Daniel zainspirował niektóre z jej najlepszych prac. Poznali się w szkole plastycznej i zdaniem wszystkich jej przyjaciół, a także jej liberalnych rodziców, pobrali zdecydowanie za wcześnie. „Po co wam małżeństwo, kochanie? Po co się wiązać, kiedy wciąż jeszcze jesteście studentami?” Ale spodobał im się ten pomysł. Dramatyczny gest. Może za późno zdecydowali się na dzieci. Christopher urodził się, gdy miała trzydzieści pięć lat, a Ellie, gdy skończyła czterdzieści.
Kiedy dotarli do domu, wciąż jeszcze niczego nie postanowiła. Christopher nadal maszerował niezmiennym krokiem energicznego robota, ale ona trochę się zadyszała i zatrzymała na chwilę, aby spojrzeć na rozległą dolinę wyrzeźbioną wieki temu przez lodowiec. Powtarzała sobie, że w Londynie może i są fajne bary, wystawy i teatry, ale nie ma tego.
Kiedy weszła do środka, Christopher już zniknął w swojej sypialni. Pewnie do tej pory zrzucił prawie całe ubranie i siedział przed komputerem w samych majtkach. Najwyraźniej zafascynowany oglądał całkowicie nieodpowiedni dla niego amerykański serial policyjny. Miał obsesję na punkcie kryminologicznych szczegółów i często trzeba było niemal siłą odrywać go od ekranu. W najlepszym razie powodowało to dąsanie się w milczeniu, a w najgorszym ataki wściekłości. Wrzaski, które pewnego razu w Londynie spowodowały, że sąsiedzi wezwali policję. Czasami Helena ustępowała i pozwalała mu zjeść kanapkę samotnie w pokoju, chociaż wiedziała, że stwarza niebezpieczny precedens i następnego dnia będzie jeszcze trudniej namówić go, żeby spędził trochę czasu z rodziną. Robiła tak, gdy była zbyt zmęczona, aby wdawać się w sprzeczkę.
Ellie była w kuchni i szukała czegoś do zjedzenia. Już obrała sobie mandarynkę i jej skórka leżała na blacie stołu. Przeszła obok Heleny i wreszcie spokojna skuliła się na sofie w dużym pokoju, żeby oglądać dziecięcy kanał BBC. Nie było żadnego śladu Daniela, chociaż samochód stał tam, gdzie zwykle, za domem. Być może poszedł na spacer – bądź co bądź dzień był uroczy, a dziś rano Daniel robił wrażenie o wiele bardziej pogodnego. Helena poczuła ulgę. Depresja jak morze ogarniała go falami i niekiedy zatapiała go całkowicie, pochłaniała człowieka, którego znała i kochała, pozostawiając zamiast niego rozgoryczonego, rozzłoszczonego nieznajomego. Byłoby dobrze pobyć przez jakiś czas w domu bez niego.
Na stole leżał „The Shetland Times”. Daniel musiał wziąć egzemplarz ze sklepu w Deltaness wcześniej, kiedy jeszcze pracowała. Helena otworzyła gazetę, po raz kolejny uświadamiając sobie, jak różni się od lokalnego pisma wydawanego w londyńskiej dzielnicy, w której mieszkali. Tam pierwsza strona miała dość gotycki charakter, pełna była upiornych doniesień o nożownikach, napaściach, podpaleniach i strzelaninach. Tu znajdowały się informacje o rekordowych połowach firmy Shetland Catch, o sprzedaży owiec i dziecięcym festiwalu muzycznym. Teraz jej panika przeżyta na boisku wydawała się czymś absurdalnym. Przecież mieszkają tu dobrzy ludzie. Poczuła, jak stres ustępuje. Wstała, żeby włączyć czajnik i zrobić sobie kubek herbaty, a potem wróciła do lektury.
Pomiędzy drugą a trzecią kartką znajdował się skrawek papieru milimetrowego. Precyzyjnie wycięty, zapewne na gilotynie. Był mały, miał równo pięć na pięć centymetrów. Zaznaczono na nim wzór. Punkty w małych kwadracikach tworzyły ludzika. Mogła być to pozostałość po dziecięcej grze, ponieważ obok postaci kropki tworzyły prymitywną szubienicę. Ludzik już na niej wisiał. Wisielec. Gra skończona. Ale nie było żadnych liter, żadnych kresek w miejscach, gdzie ich brakowało. A Helena już wcześniej otrzymywała takie obrazki.ROZDZIAŁ 4
Była sobota rano i Jimmy Perez siedział przed domem – domem Fran – patrząc, jak Cassie bawi się nad małym strumykiem oddzielającym ich dom od zagrody, w której mieszkał kiedyś Magnus Tait. Mówiono, że została sprzedana jakiemuś człowiekowi z Lerwick. Perez zastanawiał się, czy ma on rodzinę. Byłoby cudownie, gdyby wprowadziło się tam dziecko, które mogłoby zaprzyjaźnić się z Cassie i powiększyć grono uczniów szkoły w Ravenswick. Słońce przygrzewało, pozwolił więc myślom błądzić. Cassie była samodzielną dziewięciolatką. Nie mógł uwierzyć, że czas tak szybko przeleciał. Kiedy zetknął się z nią po raz pierwszy, miała cztery lata i właśnie zaczynała chodzić do szkoły, a sześć, kiedy zginęła Fran. Od czasu do czasu odwracała się, sprawdzając, czy wciąż tam jest, a potem wracała do swoich zajęć. Prowadziła poważne prace inżynieryjne – budowała tamy i zbiorniki, aby spowolnić nurt strumyka. W okolicy wiele mówiono o eksperymentalnym wprowadzeniu podobnych rozwiązań, aby zapobiec kolejnemu osunięciu ziemi. Przed trzema miesiącami potężne osuwisko spowodowało chaos na wyspie. Cassie realizowała własny projekt. Fran byłaby dumna z jej pracy.
W dole przebiegała główna szosa z Lerwick do portu lotniczego Sumburgh, dziś jednak wydawało mu się, że ruch na niej odbywa się daleko w tle, a jego dźwięk przypominał odległe brzęczenie owadów w czasie lata. Patrzył, jak nieznana mu czerwona furgonetka zjeżdża z szosy i sunie wąską dróżką w kierunku domów. Pomyślał, że może to nowy właściciel Hilhead, zagrody Taita, co stanowiłoby wspaniałą okazję, aby go poznać. Ale samochód zatrzymał się przed jego domem i wysiadła z niego kobieta. Perez usiłował określić jej wiek. Mogła mieć niecałe pięćdziesiąt lat, włosy zaczynały jej siwieć. Były sztywne, bardzo kędzierzawe. Nieposłuszne. Miała na sobie dżinsy, czerwone skórzane buty i robiony na drutach czerwono-niebieski kardigan. Coś w jej sposobie ubierania się przypominało mu Fran.
– Inspektor Perez? – Była Angielką. Dość poważną.
– To ja. – Zorientował się, że wizyta pewnie związana jest z jego pracą, nachodzenie go w domu nie było niczym niezwykłym, więc zareagował szybko. Lata praktyki podsunęły mu właściwą odpowiedź: – Ale jak pani widzi, nie jestem na służbie. Jeżeli to jakaś policyjna sprawa, powinna się pani udać na posterunek w Lerwick.
– Tak. – Nie zaprzeczała. – Oczywiście. Nie powinnam tu przychodzić i być może to nic ważnego. Prawdopodobnie w ogóle nie leży to w gestii policji.
Pomachała ręką do Cassie, która wciąż budowała swoją tamę, i odwróciła się w stronę furgonetki.
Być może ten gest w kierunku dziecka zmienił jego nastawienie. To oraz fakt, że kobieta sprawiała wrażenie bardzo smutnej. Sarah, jego była żona, nazywała Pereza „niepowściągliwym emocjonalnie”, a Willow, jego szefowa i od czasu do czasu kochanka, potwierdzała słuszność tej opinii. „Za bardzo szafujesz swoim współczuciem i życzliwością, Jimmy. Czasem nie pozostaje nic dla ludzi, którym na tobie zależy”.
– Właśnie miałem przygotować kawę – oświadczył nieznajomej. – Może miałaby pani ochotę? Porozmawiamy nieoficjalnie. Skoro już tu pani jest…
– Jeżeli jest pan pewien. Wydaje mi się to strasznie niestosowne z mojej strony. – Ale uśmiechnęła się nieśmiało i zorientował się, że poczuła ulgę.
Kiedy wrócił z kawą, bawiła się z Cassie z taką samą powagą jak ona, pomagając jej usypywać plastikową łopatką piaszczysty wał. Kiedy zobaczyła Pereza, odłożyła łopatkę i podeszła do niego. Z wyprostowanymi nogami usiedli oboje na białej desce służącej jako ławka.
– Może powiedziałaby mi pani, jak się nazywa? – Wypił łyk kawy i spojrzał w kierunku Raven’s Head. – I jakie ma pani zmartwienie?
– Jestem Helena – przedstawiła się. – Helena Fleming.
– Słyszałem o pani! – Przyjechała na wyspy niedawno, prawie trzy lata po śmierci Fran, ale paru jej przyjaciół, artystów, zapraszało go od czasu do czasu na obiady i przyjęcia, w czasie których słuchał plotek. Był niegdyś zaręczony z Fran Hunter, malarką i matką Cassie, ale zamordowano ją i Jimmy wciąż był przekonany, że mógł temu zapobiec. Poczucie winy dręczyło go nieustannie.
Poza tym znał nazwisko tej kobiety także dlatego, że pisywała do „The Shetland Times” oraz „The Shetlander” i stała się kimś w rodzaju miejscowej celebrytki. Helena była projektantką i tworzyła z szetlandzkiej wełny ubiory, które prezentowano na pokazach mody w czasie London Fashion Week. Ludzie przyjeżdżali z całego świata, aby zamówić jej prace. Pojawiła się też plotka, że księżna Cambridge kupiła jeden z jej kardiganów w eleganckim londyńskim butiku.
– Mieszkamy w Deltaness.
Kiwnął głową. O tym także wiedział. Informacje o mieszkańcach wyspy w jakiś sposób przenikały do jego świadomości. Flemingowie kupili dawny dom Dennisa Geara, a sam Dennis popełnił samobójstwo wkrótce po tym, jak się wprowadzili. Dla miejscowej społeczności był to szok i w jakiś sposób negatywnie rzutował na rodzinę. Współczucie Jimmy’ego dla tej kobiety wzrosło.
– Słyszał pan, że jakiś mężczyzna powiesił się w naszej stodole?
Perez kiwnął głową i kobieta zaczęła mówić dalej:
– To było samobójstwo. Wasi ludzie przeprowadzili dochodzenie. Zrobiono sekcję. Ale wygląda na to, że mimo wszystko według miejscowych to my jesteśmy temu winni – powiedziała z goryczą w głosie. – Zmieniają nasze życie w piekło.
– Przykro mi – stwierdził Perez. – To musi być trudne. – Doskonale wiedział, jaką moc mają pogłoski i plotki. – Ale nie jestem pewien, czy to sprawa dla policji. Jeżeli jest pani w stanie wytrzymać, ludzie wkrótce zajmą się gadaniem o jakichś innych sprawach.
Helena Fleming mówiła nadal, jakby w ogóle go nie słyszała.
– To dotyka nas wszystkich. Mam dwójkę dzieci, dziewczynkę i chłopca. Ellie jest trochę za młoda, żeby zwracać uwagę na to, co mówią ludzie, ale jestem pewna, że słyszy w szkole różne rzeczy. Ale mój syn, Christopher, jest autystykiem. Bardzo sprawnym, wciąż jednak potrzebującym pomocy. Niekiedy zachowuje się dość niezwykle, ale nie jest głupi. Wyczuwa wrogość. Chce wiedzieć, dlaczego nas nienawidzą.
– Naprawdę was nienawidzą? – Perez pomyślał, że to chyba przesada. Szetlandczycy nie byli skłonni do nienawiści.
– Oczywiście nie wszyscy. Mamy przyjaciół. Ale uważa się nas za dziwnych, trochę niebezpiecznych. A Christopher nie ułatwia sprawy. – Umilkła na chwilę. – Ma różne obsesje. Obecnie jest zafascynowany ogniem. Raz przyniósł do szkoły zapałki i podpalił na boisku jakąś makulaturę. A Daniel, mój mąż, nie jest zbyt towarzyskim człowiekiem. – Znowu umilkła. Miał już poprosić, aby kontynuowała, ale sama podjęła temat: – Właśnie on znalazł tego martwego mężczyznę. Wciąż ma związane z tym koszmary.
– Bardzo mi przykro – oznajmił ponownie Perez – ale wciąż nie wiem, w jaki sposób mógłbym pomóc.
Wpatrywała się w Raven’s Head.
– Ktoś wchodzi na naszą nieruchomość. Według mnie to sprawa dla policji.
– Czy coś ukradziono?
Pokręciła głową.
– Nic nie skradziono, ale coś zostawiono.
Miała ze sobą skórzaną zieloną aktówkę. Wyjęła z niej plastikową teczkę. Otworzyła ją, wzięła trzy małe kwadraciki papieru mililitrowego i położyła starannie na ławce między nimi.
Na pierwszym była narysowana szubienica, na drugim dodano do niej pętlę, a na trzecim wisielca. Wskazała ostatnią karteczkę.
– Tę znalazłam wczoraj, włożoną do „The Shetland Times”.
– A pozostałe?
– Pierwsza pojawiła się miesiąc temu, kilka dni po tym, jak Daniel znalazł Dennisa Geara. Druga w ubiegłym tygodniu. Była w tornistrze z pracami domowymi mojego syna. Na szczęście znalazłam ją przed nim.
– Czy mógł je narysować pani syn? – Perez poruszał się po omacku. Wiedział, jak sam by się czuł, gdyby ktoś oskarżył Cassie o sporządzenie dziwacznych rysunków z wisielcami, i nie chciał zdenerwować rozmówczyni. Albo mógł to być element jakiejś gry. Całkiem nieszkodliwej. Być może kobieta przesadnie reagowała.
– Początkowo pomyślałam, że to musiał być on. Używam papieru milimetrowego do rysowania moich projektów. W pracowni leżą tego całe stosy i przecież mógł zabrać stamtąd parę arkuszy. Ale Christopher powiedział, że tego nie narysował, a on nie kłamie.
Perez się nie odezwał. Nigdy nie spotkał nikogo, kto by nie skłamał. Nawet Fran, która była najuczciwszą kobietą na świecie, potrafiła skłamać, gdy było to jej na rękę.
– Poza tym – mówiła dalej Helena – mój syn nie miał szansy włożyć tego do „The Shetland Times”. Mąż kupił gazetę w sklepie, kiedy syn był jeszcze w szkole, a gdy wróciliśmy do domu, Christopher poszedł od razu na górę. Naprawdę, sama o tym myślałam i to nie mógł być on. – Spojrzała na Pereza, wyraźnie chcąc, żeby jej uwierzył.
Zapadła cisza. Być może Cassie wyczuła napięcie między nimi, ponieważ przerwała pracę i na nich spojrzała.
– Czy ma pani jakiś pomysł, kto może za tym stać? – Perez uznał, że ktoś, kto postępuje w ten sposób, musi być tchórzem. Było mu wstyd, że Szetlandczyk mógł być tak podstępny i okrutny. Dobrze znał historię Dennisa Geara. Został zmuszony do opuszczenia domu w konsekwencji pecha i własnych działań. Zagroda należała do jego rodziny od pokoleń. Ale nigdy nie był dobrym rolnikiem. Wyprzedał po kawałku prawie całą ziemię i w rezultacie zostały mu tylko dom, budynki gospodarcze oraz odrobina gruntu. Kiedy zmarła jego żona, pozwolił, żeby wszystko podupadło, i w końcu został zwolniony z zakładów przeróbki odpadów na energię w Lerwick. Był zadłużony na całej wyspie i ostatecznie dom został zlicytowany. Nie miało to żadnego związku z Flemingami z Londynu, którzy kupili nieruchomość i w niej zamieszkali. Perez, który zapoznał się z tą sprawą, uważał, że ostatni gest Geara – samobójstwo w obejściu, w którym znajdowały się dzieci, gdzie jedno z nich mogło znaleźć jego zwłoki – robił wrażenie egoistycznego i podłego czynu.
– Kiedy kupowaliśmy tę nieruchomość, nie znaliśmy historii Geara – wyjaśniła Helena. – A poza tym w żaden sposób nie byliśmy odpowiedzialni za jego problemy. Dom zostałby mu odebrany, czy tego chcieliśmy, czy nie.
– Był tu popularny. – Perez zapamiętał Geara z jakiejś charytatywnej zbiórki w domu kultury Deltaness. Na scenie grał na akordeonie w jednej z najlepszych kapeli tanecznych na wyspach i Fran wyciągnęła Jimmy’ego na parkiet. Gear był sympatycznym jegomościem o czerwonej twarzy świadczącej, że albo ostro pije, albo jest kimś czekającym na atak serca. – Należał do załogi łodzi ratowniczej. Lubił imprezować.
– A wtedy pojawiliśmy się my – stwierdziła Helena. – Przybysze. Inaczej mówiący, inaczej się zachowujący. Z dziwnym synem, który ma obsesję na punkcie ognia.
Perez miał wrażenie, że kobieta ma zamiar coś jeszcze dodać, ale kiedy umilkła, wypełnił ciszę pytaniem:
– Od jak dawna Christopher fascynuje się ogniem?
Helena odstawiła kubek z kawą na trawę.
– Przypuszczam, że zaczęło się od Up Helly Aa. Dramatyzm, płonące pochodnie. W ubiegłym tygodniu pewnego wieczoru wyszedł z domu i dołączył do grupy nastolatków palących ognisko na plaży. Odprowadzono go do domu w koszmarnym stanie. – Znowu zapadła cisza, którą przerwał warkot przelatującego w górze małego samolotu kursującego między wyspami. – Chcę mieć tu swoje miejsce. Próbuję.
– Rzeczywiście uważa pani, że przesyłają to… – Perez skinął głową w stronę kawałków papieru – …w nadziei, że was przestraszą i zmuszą do wyjazdu?
– Nie wiem – odparła. – Nie jestem w stanie wymyślić żadnego innego powodu. Wystrzegają się Christophera, uważają mnie za arogancką krowę z południa, a Daniela za zarozumiałego palanta. – Ponownie przerwała, a kiedy znowu zaczęła mówić, była bliska utraty panowania nad sobą. – Jest coraz gorzej. Zupełnie jakby ktoś prowokował kłopoty i wymyślał o nas nowe historie. Wczoraj na boisku szkolnym czułam, że sytuacja się zmieniła. – Wzruszyła lekko ramionami. – Przepraszam, wiem, że wszystko brzmi idiotycznie.
– Nie jestem pewien, co pani zdaniem powinienem zrobić. Sam nie mam pomysłu, skoro nie popełniono żadnego przestępstwa. Jeżeli drzwi do domu były otwarte, nie może być mowy o włamaniu i nielegalnym wejściu…
– Wiem – przytaknęła. – Powinnam zacząć zamykać drzwi na klucz. Ale to był jeden z powodów naszej przeprowadzki na Szetlandy. Żebyśmy nie musieli żyć w czymś w rodzaju twierdzy. – Zapatrzyła się w dal, na morze. – Chyba miałam nadzieję, że znajdzie pan tego, kto robi te rzeczy, porozmawia z nim i wytłumaczy, iż tylko pragniemy być częścią tej społeczności. Nie chciałabym, żeby ktoś został oskarżony. Tylko pogorszyłoby to sytuację. Oczywiście ma pan rację. To zupełnie nie jest sprawa dla policji. I pewnie zaczynam wpadać w paranoję. Może to po prostu robota dzieciaków.
Perez nie był pewien, jak ma odpowiedzieć, wrócił więc do swojej roli detektywa.
– Widziała pani kogoś kręcącego się w pobliżu domu?
– Czasami miałam wrażenie, że ktoś jest w pobliżu, obserwuje nas. Ale zapewne jestem przeczulona.
Perez pomyślał, że zwłoki w stodole i pojawiające się w domu karteczki z dziwnymi rysunkami każdego by zaniepokoiły.
– A pani mąż? Widział coś niezwykłego?
Tym razem cisza trwała dłużej i kiedy kobieta odpowiedziała, odwróciła się, aby spojrzeć mu w oczy.
– Nie powiedziałam Danielowi o żadnej z tych rzeczy. Nie radzi sobie dobrze ze stresem, a znalezienie Dennisa Geara zupełnie wyprowadziło go z równowagi. W tym momencie czuje się chyba lepiej, niemal normalnie. Nie mogę znieść myśli, że mogłabym go wpędzić w chorobę. – Druga, krótsza pauza. – Poza tym Daniel nie mógł niczego zobaczyć. Wczoraj po południu był poza domem.
Perez zastanawiał się, jak może czuć się mężczyzna, którego żona traktuje jak dziecko i decyduje, co jest dla niego najlepsze.
– Musi mnie pani natychmiast powiadomić, gdyby dostała pani więcej takich liścików – oświadczył. Pomyślał, że mógłby trochę popytać. Deltaness znajdowało się w północno-wschodniej części Szetlandów, na półwyspie Northmavine. To była niewielka osada i jeżeli pojawiły się jakieś niesnaski i ktoś, kto chciałby wypłoszyć tę przyjezdną rodzinę, byłby w stanie się tego dowiedzieć. Już się zastanawiał, z kim mógłby porozmawiać. Ale nie chciał robić Helenie Fleming nadziei.
– Przepraszam – odezwała się. – Nie powinnam była przychodzić i zawracać panu głowy. Zrobiłam to bez zastanowienia. Nie przemyślałam swojej decyzji.
– Dlaczego przyszła pani do mnie? Czemu nie na posterunek policji, żeby zawiadomić o tych paskudztwach?
– Z powodu pana związku z Fran.
– Znała pani Fran? – Imię nie wywoływało już tak bolesnej reakcji, ale wciąż tkwiło w nim poczucie winy, absurdalne pragnienie, by cofnąć wskazówki zegara, napisać na nowo scenę, która rozegrała się trzy lata temu na Fair Isle. Usunąć z niej nóż, który zalśnił w świetle księżyca jak błękitna błyskawica. Gdybym nie zabrał cię ze sobą na wyspę…
– Właśnie z jej powodu przyjechaliśmy na Szetlandy. Spotkałam się z nią kilka razy. Oczywiście wiele lat temu. Na przyjęciu zorganizowanym w Londynie przez wspólnego znajomego, w galerii, gdzie miała swoją pierwszą wystawę. Była trochę ode mnie młodsza. Ale kochałam jej prace i obserwowałam, jak się rozwija artystycznie po zamieszkaniu tutaj. Daniel także. Właśnie dlatego przyjechaliśmy właśnie tu.
Perez ruchem głowy wskazał dziewczynkę bawiącą się w wodzie, przegradzającą strumyk, by powstało jeziorko.
– To jej córka, Cassie. Opiekuję się nią, chociaż nie jestem jej biologicznym ojcem. – Umilkł na chwilę i poczuł, że powinien wyjaśnić to dokładniej. – Jej tato, Duncan, jest trochę ekscentryczny, a Fran przed śmiercią to mnie ją powierzyła.
– Wiem – oświadczyła Helena. – Słyszałam o tym. – Uśmiechnęła się do niego przelotnie. – Szetlandy są miejscem, gdzie trudno mieć tajemnice, prawda?
– Och, zdziwiłaby się pani.
– Pójdę już – powiedziała. – Obiecałam, że szybko wrócę. Daniel wspaniale opiekuje się dziećmi, ale one nie są pod tym względem najłatwiejsze.
– Powinna pani kiedyś z nimi przyjechać. Cassie lubi mieć nowe towarzystwo, z którym może się bawić.
Znowu uśmiechnęła się lekko i już rozumiał, dlaczego ona i Fran mogły się zaprzyjaźnić.
– Oboje są trochę szajbnięci. Niezbyt przyzwyczajeni do porządku.
Perez znowu skinął głową w stronę Cassie, której ręce aż po łokcie umazane były błotem.
– Nie jestem pewien, czy my sami tacy nie jesteśmy.
Wyjął z kieszeni kurtki kawałek papieru oraz ołówek i zapisał numer swojej komórki.
– Jeżeli zdarzy się coś niezwykłego, cokolwiek, proszę dać mi znać.
Patrzył, jak Helena idzie w dół zbocza do furgonetki. Po drodze zatrzymała się, by porozmawiać z Cassie, która podniosła się z klęczek. Nie słyszał, co mówią, ale rozmowa sprawiała wrażenie ożywionej i przyjacielskiej. Po raz kolejny Perez poczuł sympatię do tej obcej kobiety. Nie miał do niej pretensji, że pojawiła się na jego progu.
Ciąg dalszy w wersji pełnej