Dziki romans - ebook
Dziki romans - ebook
Może nie zawsze chodzi tylko o seks!
W przeciwieństwie do przyjaciółek, Harlow Vega ma opinię zawsze gotowej do romansu. Dwanaście pełnych alkoholu i szaleństwa godzin w Sin City, wystarczyło by poślubiła niedorzecznie atrakcyjnego i szorstkiego kanadyjskiego rybaka, Finna Robertsa.
Ale to przecież był tylko romans: dziki, oszałamiający i łatwy… Dopóki Finn nie przyjeżdża w interesach do jej rodzinnego miasta. Harlow nie jest jeszcze gotowa się wiązać, ale kiedy cała paczka spędza czas razem, przekonuje się, że coś ją w Finnie pociąga. Może to nie miłość (cholera, to nawet nie sympatia), ale ich podniecające, pełne napięcia spotkania stanowią dla nich idealne oderwanie od przerażających wyzwań, które stawia przed nimi życie – wyzwań, których żadne z nich nie do końca potrafi podjąć, nie mówiąc już o ich rozwiązaniu. Jedna wspólna noc zamienia się w dwie, a wkrótce tajemnicze interesy Finna przeciągają się w tygodnie. Oboje zgodzili się na seks – dziki, mokry, oszałamiający – ale teraz ich dorywcze wspólne noce zaczynają się zamieniać w coś prawdziwego. Dla dwojga ludzi przyzwyczajonych do kontrolowania swojego życia ostatni skok w nieznane, czyli zakochanie się, przypomina raczej jazdę bez trzymanki…
„Opowieść pełna seksu i emocji… Każde słowo było skarbem!”.
Sylvia Day, autorka Obudzonych pragnień
„Jeden z najoryginalniejszych, najzabawniejszych i najbardziej wiarygodnych w opisie emocji romansów erotycznych ostatnich lat!”
„RT Book Reviews”
„Christina Lauren znowu to zrobiła! Perfekcyjnie dobrana dawka seksu, uczuć i humoru, która uszczęśliwi fanów jej twórczości na całym świecie!”.
„The Stir”
Kategoria: | Powieść |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8116-545-7 |
Rozmiar pliku: | 1,0 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
HARLOW
Wpadłam przez drzwi do przypadkowego Starbucksa na przypadkowej ulicy w nadziei, że zapomnę o drugiej najgorszej nocy w moim życiu. Toby Amsler: fantastycznie frywolny, atrakcyjny, z bonusem: członek uniwersyteckiej drużyny polo wodnego. Zapowiadała się światowej klasy noc i rozkosze unoszące mnie do sufitu.
Okazało się, że to tylko reklama.
Wiecie, jeśli chodzi o potencjalnych kochanków, faceci na ogół dzielą się na trzy kategorie: męskie dziwki, niezrozumiani i synkowie mamusi. Męska dziwka, jak wynika z mojego doświadczenia, może przybierać najróżniejsze formy: może wystąpić jako zdeprawowany rockman, mięśniak-sportowiec, a czasami nawet niewiarygodnie przyciągający kujon. Na czym polega ich siła w łóżku? Przede wszystkim na erotycznej gadce i niewyczerpanej wytrzymałości — a jedno i drugie bardzo cenię. Niestety nie zawsze przekłada się to na umiejętności.
Niezrozumiany często przybiera pozę artysty, cichego surfera lub natchnionego muzyka. Ci chłopcy rzadko wiedzą, co się właś- ciwie robi, ale przynajmniej są gotowi ćwiczyć godzinami.
Najłatwiej wypatrzyć synka mamusi. Tutaj, w La Jolla, taki typek zwykle wozi się lexusem przejętym od mamy, którego utrzymuje w nienagannym stanie. Natychmiast po wejściu do domu zdejmuje buty, a przy rozmowie dba o utrzymanie kontaktu wzrokowego. W łóżku maminsynek nie ma wiele do zaoferowania, ale przynajmniej na ogół jest schludny.
Toby Amsler okazał się rzadkim połączeniem maminsynka z męską dziwką, co w negatywny sposób wpłynęło na jego zdolności łóżkowe. Jedyną rzeczą jeszcze gorszą od jego ssania godnego odkurzacza było wmaszerowanie jego matki o szóstej rano — bez pukania! — z herbatą i płatkami dla synka. Nie jest to mój ulubiony typ pobudki.
Nie wiem, co mnie tak dziwi. Niezależnie od tego, co wmawiają kobietom filmy i muzyka, faceci naprawdę są beznadziejni w sprawach damskiego orgazmu. Uczą się seksu, oglądając porno, gdzie celem jest dobry widok na akcję, a nikogo nie obchodzi, czy dziewczynie się to podoba, bo ona i tak będzie udawała zachwyconą. Seks to sprawa bliskości i wnętrza, a nie zbliżenia kamerą. Faceci zdają się o tym zapominać.
Puls jeszcze mi nie wrócił do normy, a para przede mną ślimaczy się z zamówieniem. Facet chce wiedzieć, co jest dobre dla kogoś, kto nie lubi kawy.
Chyba nie bar kawowy — mam ochotę odwarknąć. Nie robię tego jednak i powtarzam sobie, że to nie jest wina właśnie tego mężczyzny, że faceci nie mają pojęcia o niczym, a ja jestem sfrustrowana i marudna.
Przysięgam, na ogół nie przejawiam skłonności do dramatyzowania. Po prostu mam zły poranek i muszę odetchnąć.
Zamykam oczy i biorę głęboki wdech. No, już lepiej.
Odsuwam się nieco i mrużąc oczy, wpatruję się w pieczywo i zastanawiam nad wyborem. Po czym przerywam, mrugam dwa razy i spoglądam jeszcze raz w szkło witryny. A raczej w to, co się w nim odbija.
Czy to… nie… Finn Roberts… stoi tuż za mną?
Pochylam się do przodu i wyraźnie widzę stojącego w kolejce tuż za mną — faktycznie — Finna. Mój mózg natychmiast zaczyna przeszukiwanie zasobów. Dlaczego nie jest w Kanadzie? A gdzie ja jestem? Czy ja śnię? Czy to koszmar z Finnem Robertsem, jaki przeżywam w podwójnym łóżku wodnym u Toby’ego Amslera?
Przekonuję samą siebie, że to złudzenie optyczne. Może mój mózg faktycznie skurczył się tego poranka, kiedy lewe ramię oddałabym za orgazm. Pewnie dlatego przyszedł mi do głowy Finn, prawda?
Finn Roberts, jedyny facet, któremu kiedykolwiek udało się wymknąć z mojej wygodnej strategii klasyfikowania mężczyzn. Finn Roberts, z którym łączyło mnie dwunastogodzinne pijackie małżeństwo w Vegas, człowiek o niezwykle sprawnych rękach, ustach i ciele, który doprowadził mnie do orgazmu tyle razy, że w końcu sam zaczął myśleć, iż mu odlecę.
Finn Roberts, który ostatecznie również okazał się dupkiem.
To złudzenie optyczne. To nie może być on.
Jednak kiedy odważam się rzucić szybkie spojrzenie przez ramię, uświadamiam sobie, że to faktycznie on. Na głowie ma spłowiałą czapkę z daszkiem zsuniętą nisko na brązowe oczy ocienione najdłuższymi, najgrubszymi rzęsami, jakie w życiu widziałam. Ma na sobie ten sam ciemnozielony T-shirt z białym logo swojej rodzinnej firmy rybackiej, który nosił, gdy nieco ponad miesiąc temu zaskoczyłam go w jego rodzinnym mieście. Ramiona ma opalone, muskularne, założone na szerokiej piersi.
Finn jest tutaj. Cholera. Finn jest tutaj.
Z jękiem zamykam oczy. Ciało poddaje się przerażającemu odruchowi: natychmiast robi się miękkie i ciepłe, kręgosłup się wygina, jakby mężczyzna przycisnął się do mnie od tyłu. Pamiętam, kiedy sobie uświadomiłam, że do siebie pasujemy, w Vegas. Pijana wskazałam na niego i oznajmiłam na głos wszystkim wokoło: „Zapewne przelecę go dzisiaj wieczorem”.
Na to on pochylił się nade mną i powiedział mi prosto w ucho: „To słodkie, ale wolę być tym, który przelatuje”.
Wiem, że jeśli teraz usłyszę jego głos — głęboki, spokojny jak stojąca woda, z natury nieco ochrypły — w stanie napięcia, w jakim się znajduję, zapewne przeżyję orgazm tu i teraz, w tej kafejce.
Wiedziałam, że lepiej było zaczekać i pojechać samochodem do Patelenki po poranną porcję kawy. Stoję cicho i liczę do dziesięciu. Jedna z moich najbliższych przyjaciółek, Mia, żartuje, że milczę tylko wtedy, kiedy jestem zaskoczona lub wkurzona. W tej chwili czuję jedno i drugie.
Chudy i bardzo młody barista przechyla się przez kontuar, żeby zwrócić moją uwagę.
— Może spróbuje pani naszej nowej mokki z syropem z dyni i korzeni?
Tępo kiwam głową.
Zaraz, co proszę? Nie, to brzmi obrzydliwie! — jakiś zakątek mojego mózgu przesyła gwałtowny sygnał do ust, by zamówić to co zwykle: duża czarna, do pełna. Ale ja zastygłam w zadziwiającym milczeniu, podczas gdy barista Starbucksa zapisuje moje zamówienie czarnym piszczącym flamastrem. Jak we śnie podaję mu pieniądze i wsuwam portmonetkę z powrotem do torebki.
Próbuję nad sobą zapanować; kiedy odwracam się, żeby odejść i poczekać na kawę, Finn przechwytuje moje spojrzenie i uśmiecha się do mnie.
— Hej, pierniczku.
Nie odwracając się do niego, ostentacyjnie mierzę go wzrokiem przez ramię. Dzisiaj rano się nie ogolił, a jego zarost tworzy na szczęce niebezpieczny cień. Kark ma mocno opalony — całe lato przepracował na pełnym oceanie. Zjeżdżam spojrzeniem w dół, gdyż — powiedzmy sobie szczerze — byłabym głupia, gdybym nie nacieszyła oczu widokiem tego mężczyzny, zanim mu powiem, żeby poszedł się gonić.
Finn jest zbudowany jak jeden z superbohaterów z komiksów Loli: szeroka klata, wąska talia, potężne przedramiona, umięś- nione nogi. Roztacza wokół siebie aurę niedostępności, jakby ta złocista skóra opinała tytana. Chodzi mi o to, że — wielki Boże — ten facet pracuje fizycznie, poci się przy pracy, uprawia seks, jakby to było jego powołanie, a został wychowany przez ojca, który przede wszystkim oczekuje od synów, że będą sprawnymi rybakami. Każdy inny znajomy mi mężczyzna postawiony przy nim wyglądałby jak ogryzek.
Finn powoli poważnieje i przechyla głowę na bok.
— Harlow?
Chociaż cień od czapki częściowo skrywa jego oczy, widzę, że lekko się rozszerzają, kiedy przenoszę wzrok z jego karku na twarz. Teraz przypominam sobie, że jego spojrzenie łowi jak na haczyk. Zamykam oczy i potrząsam głową, próbując uporządkować myśli. Nie mam nic przeciwko temu, by poddać się uniesieniu, jeśli sytuacja tego wymaga, ale nie znoszę, kiedy mnie ono ogarnia, chociaż powinnam czuć przede wszystkim zasłużone i całkowicie uzasadnione oburzenie.
— Poczekaj, zastanawiam się, jak zareagować.
Finn zaskoczony marszczy brwi… a przynajmniej wydaje mi się, że to zaskoczenie. Jak podejrzewam, zaskoczenie na jego twarzy przypomina zniecierpliwienie, frustrację i skupienie. Nie jest otwartą księgą.
— Dobrze…
No dobrze, problem wygląda tak: po naszych małżeńskich przygodach w Vegas poleciałam do niego. Wylądowałam na wyspie Vancouver — kto by pomyślał! — mając na sobie tylko płaszcz. Niespodzianka! Uprawialiśmy seks niemal przez dziesięć godzin bez przerwy — dziki, głośny seks na każdej możliwej płaskiej powierzchni — a kiedy powiedziałam mu, że muszę jechać na lotnisko, on się tylko uśmiechnął, schylił po telefon, zdjął go z ładowarki i zadzwonił po taksówkę. Chwilę wcześniej spuścił mi się na cycki, a teraz zadzwonił po taksówkę, żeby mnie odwiozła na lotnisko. Taksówka zresztą zatrzymała się tuż za nowiutkim wiśniowym fordem F-150 Finna.
Z całym spokojem uznałam, że jednak nie pasujemy do siebie, nawet do okazjonalnych skoków przez granicę, i postanowiłam zakończyć sprawę.
Dlaczego więc jestem teraz taka zła na jego widok?
Barista proponuje ten sam delikates Finnowi, ale ten robi lekko zdegustowaną minę, po czym zamawia dwie duże czarne kawy.
Czuję jeszcze większe rozdrażnienie. To ja powinnam tak racjonalnie zareagować.
— Co ty, do cholery, robisz w mojej kafejce?
Finn otwiera szerzej oczy i mówi coś bezgłośnie, w końcu wydobywa z siebie głos.
— Jesteś właścicielką?
— Upiłeś się, Finn? To Starbucks. Chodzi mi o to, że to moje miasto.
Przymyka oczy i śmieje się; sposób, w jaki światło załamuje się na jego szczęce i świadomość, że dobrze znam dotyk tego zarostu na skórze… grrr.
Przekrzywiam głowę i wbijam w niego wzrok.
— Co cię tak bawi?
— Przez chwilę naprawdę się zastanawiałem, czy nie jesteś właścicielką tego Starbucksa.
Unoszę oczy w górę, sięgam po mój napój i energicznie wychodzę z kawiarni.
Idąc do samochodu, wyciągam szyję i unoszę ramiona, żeby je rozluźnić. Dlaczego jestem taka poirytowana?
Przecież nie oczekiwałam, że kiedy bez uprzedzenia zjawię się w jego małym domku nad morzem, podstawi mi do dyspozycji wóz. Spałam z Finnem w Vegas, więc wiedziałam, że łączy nas układ bez zobowiązań. Przyjechałam, bo miałam ochotę na dobry seks. Właściwie to chciałam — nie, potrzebowałam — potwierdzenia, że ten seks jest tak dobry, jak go zapamiętałam.
Był znacznie lepszy.
Zatem to najwyraźniej kac po nieudanej nocy z Tobym Amslerem pozbawia mnie spokoju. To przypadkowe spotkanie z Finnem wyglądałoby zupełnie inaczej, gdybym właśnie nie wyszła z łóżka pierwszego faceta, z jakim się przespałam po Finnie — i gdyby to doświadczenie nie okazało się tak niezadowalające.
Słyszę za sobą kroki na asfalcie i akurat kiedy zamierzam się obrócić, czuję silny ucisk na ramieniu. Finn złapał mnie mocniej, niż pewnie zamierzał, a w rezultacie moja dziwna kawa z dynią przechyla się i wylewa na ziemię, ledwo omijając moje buty.
Rzucam mu wściekłe spojrzenie, po czym wyrzucam pusty kubek do kosza na śmieci przy krawężniku.
— Och, daj spokój — mówi Finn z lekkim uśmiechem. Podaje mi kubek, który poprzednio trzymał na drugim. — Chyba nie miałaś zamiaru tego wypić. Przecież u mnie nie chciałaś nawet tknąć tej mieszanki z wanilią i przyprawami.
Biorę od niego kawę, mamroczę podziękowania i uciekam spojrzeniem w bok. Zachowuję się dokładnie tak jak kobieta, którą nigdy nie chciałam być: porzucona męczennica.
— Dlaczego się wkurzasz? — pyta Finn cicho.
— Po prostu jestem zajęta.
Nie zwracając uwagi na moje słowa, mówi:
— Czy to dlatego, że przyjechałaś do mnie na wyspę, zapukałaś do moich drzwi, mając na sobie tylko płaszcz — i to w połowie lipca — a ja posuwałem cię tak, że zachrypłaś od krzyku?
Lekkie rozbawienie w jego głosie daje mi do zrozumienia, że przecież nie mogę się o to wkurzać.
Ma rację.
Przerywam, przez moment przyglądam mu się uważnie.
— Kiedy przyjechałaś, opuściłem całą zmianę. Nigdy tego nie robię. Wyszedłem do pracy minutę po przyjeździe taksówki.
To… coś nowego. Przestępuję z nogi na nogę, już niezdolna patrzeć mu w oczy.
— Nie powiedziałeś mi, że musisz iść do pracy.
— Powiedziałem.
Czuję, jak szczęki zaciskają mi się z irytacji, kiedy znów spoglądam na jego twarz.
— Nie powiedziałeś.
Finn wzdycha, zdejmuje czapkę, drapie się w zmierzwione jak po śnie włosy i znów ją nakłada.
— No dobrze, Harlow.
— A co ty tu w ogóle robisz? — pytam go.
Nagle wszystko się układa: Ansel przyjechał odwiedzić Mię, jutro wszyscy mamy się spotkać na wielkim otwarciu księgarni Olivera z komiksami pod nazwą Downtown Graffick. Kanadyjczyk Finn, Francuz Ansel oraz sarkastyczny Australijczyk Oliver — nasi panowie młodzi z Vegas. Chociaż nasza czwórka szybko dostała unieważnienie ślubu, Mia i Ansel postanowili na poważnie spróbować małżeństwa. Lola zaprzyjaźniła się z Oliverem — połączyła ich miłość do komiksów i powieści graficznych. Zatem — czy mi się to podoba, czy nie — razem z Finnem mamy dołączyć do tej grupki niedobranych kumpli. Musimy nauczyć się uprzejmego podejścia do siebie nawzajem — w ubraniach.
— Faktycznie — mamroczę. — Otwarcie w ten weekend. Pewnie po to przyjechałeś.
— Wiem, że nie będą sprzedawali „Seventeen” ani „Cosmo”, ale i tak powinnaś wpaść — mówi. — Sklep prezentuje się naprawdę fajnie.
Unoszę kawę do nosa i wącham. Czarna, nieskażona niczym kawa. Idealna.
— Oczywiście, że przyjdę. Lubię Olivera i Ansela.
Finn z lekkim uśmiechem przesuwa dłonią po ustach.
— Czyli wkurzasz się o tę taksówkę.
— Nie wkurzam się. To nie jest kłótnia kochanków, a my się nie sprzeczamy. Po prostu mam zły dzień.
Mruży oczy, mierząc mnie od stóp do głów. Pod jego przenik- liwym spojrzeniem rumienię się; z uśmiechu znów pojawiającego się na jego twarzy wiem, że domyślił się, iż nie wyszłam z domu.
— Masz włosy w nieładzie, ale co ciekawe, wydajesz się nieco nabuzowana. Tak jakbyś nie dostała tego, czego potrzebowałaś.
— Pocałuj mnie gdzieś.
Finn przysuwa się bliżej, lekko przechyla głowę na bok z tym swoim wkurzającym uśmieszkiem.
— Powiedz „proszę”, a zrobię to.
Wybucham śmiechem i odpycham go dłonią opartą na jego pięknej, bardzo twardej piersi.
— Odejdź.
— Bo tego chcesz?
— Bo musisz wziąć prysznic.
— Słuchaj — mówi ze śmiechem — nie będę znów za tobą gonił, jeśli uciekniesz, ale od czasu do czasu będziemy się spotykać. Spróbujmy zachowywać się jak dorośli.
Nie czekając na moją odpowiedź, odwraca się, słyszę piśnięcie alarmu w jego ciężarówce, kiedy odblokowuje drzwi. Wykrzywiam twarz w grymasie godnym przedszkolaka i unoszę palec środkowy pod adresem jego oddalającej się sylwetki. Potem jednak zatrzymuję się, a serce samo mi przyśpiesza od nagłej fali adrenaliny.
Finn wsiada do tej samej wiśniowej ciężarówki, która stała przy krawężniku przed jego domem. Tylko że teraz samochód jest pokryty kurzem i błotem pozbieranym przez setki mil jazdy.
Od razu nasuwa mi się pytanie: skoro wpadł tylko na weekend, to dlaczego przyjechał samochodem aż z Vancouver?
Nie mam czasu, żeby się nad tym zastanawiać, gdyż w kieszeni brzęczy mi telefon. Pisze mama. Wyjmuję go i widzę na ekranie słowa: Proszę, wracaj zaraz do domu.
*
Lubię zbawiać świat.
Kiedy miałam cztery lata i przymierzając ulubiony naszyjnik mamy, zerwałam go, przez trzy godziny w moim domku na drzewie próbowałam go posklejać. Udało mi się jedynie skleić kilka palców. W ostatnim roku szkoły, kiedy Mia po potrąceniu przez ciężarówkę o mało nie została sparaliżowana, przesiadywałam przy niej przez całe lato, które spędziła w gipsie od palców stóp do pasa. Wiedziałam, że jeśli będę siedziała odpowiednio długo, to w końcu będzie czegoś potrzebować, a wtedy ja będę przy niej. Przynosiłam jej płyty DVD i niedorzeczne czasopisma dla nastolatek. Malowałam jej paznokcie, posunęłam się nawet do tego, że przemycałam jej do pokoju najdziwniejsze przedmioty: mieszanki wina z sokiem, jej chłopaka Luke’a, jej kota — wszystko po to, żeby się uśmiechnęła. Kiedy ojciec Loli pojechał do Afganistanu, a potem wrócił, złamany i zupełnie inny, a matka Loli porzuciła ich oboje na dobre — robiłam im zakupy i przynosiłam obiady, bo chciałam choć odrobinę im ulżyć. A kiedy Ansela przepełniała męska duma i nie umiał dogadać się z Mią, znów ja wkroczyłam.
Kiedy przyjaciele czegoś potrzebują, ja to robię. Kiedy ktoś mi bliski nie potrafi rozwiązać problemu, ja znajduję sposób. Na dobre i na złe — to właśnie robię.
Kiedy więc po przyjeździe do domu siadam obok młodszej siostry naprzeciwko rodziców w naszym jasnym, przestronnym, szczęśliwym pokoju rodzinnym — który w tej chwili przypomina atmosferą grób — od razu robię się czujna. Normalnie nasza rodzina jest pełna życia i głośna. Teraz jednak milczymy. Czuję się tak, jakby należało przywitać się szeptem. Zasłony są odsunięte, ale gęsta mgła nad wodą sprawia, że wewnątrz robi się ciemno i ponuro.
Rodzina jest i zawsze była centrum mojego świata. Kiedy rodzice się pobrali, mama była aktorką, a kariera taty ruszyła z kopyta dopiero wtedy, kiedy szłam do liceum, więc przez całe dzieciństwo jeździliśmy z tatą za mamą z jednego planu filmowego na drugi. Do urodzenia mojej siostry Bellamy, kiedy miałam sześć lat, większość czasu spędzaliśmy we troje.
Tata kieruje się emocjami i intuicją, jest troskliwy, pełen twórczej energii i pasji. Mama jest piękna i spokojna, stanowi siłę napędzającą całą naszą rodzinę i prowadzi dom z przymrużeniem oka zza szerokich pleców taty. Teraz jednak siedzi obok niego, trzymając jego dłoń w obu rękach, i nawet przez niską ławę widzę, że się poci.
Przez głowę przebiega mi myśl, że chcą nas powiadomić o sprzedaży domu (zaczęłabym pikietę na podjeździe, dopóki by nie zmienili zdania). Albo że przenoszą się do Los Angeles (wyszłabym z siebie). Albo że przechodzą kryzys i muszą spędzić jakiś czas osobno (tego w ogóle sobie nie wyobrażam).
— Co się dzieje? — pytam powoli.
Mama zamyka oczy, bierze głęboki oddech i patrząc prosto na nas, mówi:
— Mam raka piersi.
Po tych trzech słowach setki kolejnych, które następują po nich, łączą się w nieokreślony szum. Rozumiem jednak tyle, że mama ma guza wielkości około trzech centymetrów i że komórki nowotworowe znaleziono u niej w kilku węzłach chłonnych. Tata znalazł guza pewnego ranka, kiedy byli pod prysznicem — wiadomość, że go znalazł, napełnia mnie tak wielką ulgą, iż nawet nie czuję się skrępowana. Mama zdecydowała się na mastektomię, po czym nastąpi chemioterapia, a termin operacji wyznaczono na poniedziałek… za trzy dni.
To wszystko dzieje się zbyt szybko, a dla takiego naprawiacza jak ja jednak nie dość szybko. Mogę zasypać rodziców pytaniami, jakbym czytała z książki: Czy mama poprosiła o konsultację innego specjalistę? Jak długo będzie dochodziła do siebie po operacji? Jak szybko może rozpocząć chemioterapię? Jakie lekarstwa będzie dostawała? Jednak jestem tak ogłuszona, że nawet nie wiem, czy moje pytania byłyby w ogóle odpowiednie w tej sytuacji.
Kiedy tata powiedział o wykryciu guza, Bellamy wybuchnęła śmiechem, który zaraz przeszedł w histeryczny szloch. Mama przekazywała nam szczegółowo, co powiedział jej lekarz, ale mówiła jak automat — takiej jej jeszcze nigdy nie słyszałam. Tata siedział wtedy bez słowa, co zupełnie do niego nie pasowało.
No więc chodzi mi o to: jak należy zareagować, kiedy ktoś będący centrum twojego świata dowiaduje się, że jest śmiertelny?
Kiedy mama kończy przekazywać nam wszystko, co wie — i kiedy zapewnia nas, że czuje się dobrze i jest silna — oznajmia, że chce iść się położyć i pobyć trochę sama. Jednak ja ledwie mogę złapać oddech, a jedno spojrzenie na twarz taty uświadamia mi, że on znosi to znacznie gorzej.
Siedzimy z Bellamy, oglądając Trop praktycznie ściszony do zera. Siostra zwija się z głową na moich kolanach, tata zniknął w korytarzu prowadzącym do sypialni. Przeglądam w telefonie wszystkie możliwe strony dotyczące raka piersi w trzecim stadium, jakie tylko udaje mi się znaleźć, i z każdą nową wyczytaną informacją w myślach przeliczam szanse mamy na przeżycie. Na ekranie telewizora pojawiają się napisy końcowe, a potem ekran gaśnie — dopiero wtedy uświadamiam sobie, że film się skończył.
*
Na razie nie mogę nic zrobić. Mama nie chce, żebyśmy cokolwiek robili; nie chce, żebym się nią opiekowała. Mamy „zająć się swoim życiem” i „nie dopuścić, żeby to opanowało nasze myśli”.
Czyżby w ogóle nie znała ani taty, ani mnie?
Ledwie kilka godzin po tym, jak nam powiedziała o chorobie, rak staje się istotą — żyjącą, oddychającą, zajmującą w naszym domu tyle samo miejsca, ile każdy z nas. Tylko o nim potrafię myśleć, tylko jego widzę, kiedy na nią patrzę. Nie mam więc pojęcia, co ze sobą zrobić.
— Wydawało mi się, że dzisiaj wieczorem jest impreza w nowym mieszkaniu Loli — mówi mama, wyrywając mnie z zamyślenia. Mama wygląda zupełnie normalnie, może jest trochę zmęczona. Obraca kawałki sera na grillu i spogląda na mnie przez ramię. Robi kolację, jakby to był normalny piątkowy wieczór, nic wyjątkowego. Wiem, że cała nasza trójka przygląda się, jak gotuje, powstrzymując się przed poproszeniem jej, żeby usiadła, odprężyła się, a my podalibyśmy jej coś do jedzenia.
Zabiłaby nas za to.
— No jest… — podkradam się i porywam z miski kilka kawałków sera. — Ale ja zostaję w domu.
— W żadnym wypadku — mama robi swoją minę z serii „nie ma dyskusji”. — Jutro Oliver otwiera swój sklep.
— Wiem.
— Idziesz na imprezę, a później do siebie — mówi tata. — Ja zabieram mamę do kina, potem wrócimy do domu i… — za jej plecami podryguje tanecznie — nie chcesz wiedzieć, co się potem stanie.
O Boże. Unoszę dłonie do uszu, a Bellamy schyla się i udaje, że chowa się za blatem.
— Wygrałeś — mówię tacie, próbując zachować lekki ton głosu i ukryć wzbierającą panikę. Nie chcę się oddalać od mamy. — Ale jutro zrobimy coś całą czwórką.
Tata kiwa głową i uśmiecha się do mnie dzielnie.
Nigdy nie widziałam go w takim stanie.
*
Szczerze mówiąc, dobrze jest wyjść z domu. Najgorszym pomysłem byłoby siedzieć przy mamie i z przestraszoną, zmartwioną miną obserwować każdy jej ruch. Tata zapewnił mnie, że będę potrzebna w ciągu najbliższych kilku tygodni i miesięcy. To mi wystarcza. Bellamy jest kochana, ale ma dopiero osiemnaście lat i jest dziwnie niezręczna. Każde drobne zadanie przyprawia ją o drżączkę ze stresu. Nadawałaby się do roli w Stay Positive! Ja jestem tą od czarnej roboty. To ja będę woziła mamę na badania, zadawała wiele pytań, zajmowała się nią, kiedy tata będzie musiał pracować, zapewne doprowadzając ją do szału.
Teraz jednak czuję się paskudnie.
Poza rodziną mam dzisiaj ochotę zobaczyć się tylko z moimi przyjaciółkami.
Nowe mieszkanie Loli to ogromna zmiana po akademiku. Spodziewałam się, że po skończeniu studiów zamieszka ze mną, ale ona chciała przenieść się do centrum — i przy każdej wizycie naprawdę ją rozumiem. Mieszka na północ od dzielnicy Gaslamp, w nowym wieżowcu o ogromnych oknach, z przestronnymi pokojami, widokiem na zatokę i tylko kilka ulic od Donut Bar. Szczęściara.
— Harloooow! — ktoś wykrzykuje moje imię z drugiego końca wielkiego salonu i po chwili otaczają mnie dwie pary ramion. Jedna należy do Loli, a druga do London, nowej współlokatorki Loli i najsłodszej, w każdym calu amerykańskiej, dziewczyny, jaką można sobie wyobrazić: piaskowe włosy, piegi, dołeczki w policzkach i ciągły uśmiech. Doskonale potrafi schłodzić swój wizerunek okularami kujonki i oryginalnymi ciuchami. Dzisiaj na przykład ma na sobie niebieski T-shirt, zielono-żółtą spódniczkę w kropki oraz długie skarpetki w czarno-białe pasy. Razem z Lolą, która ma na sobie czarną sukienką retro i gładką fryzurę w stylu Bettie Page, sprawiają, że reszta z nas wygląda żałośnie nudno.
— Cześć Lola-London — mówię, wtulając twarz w szyję Loli. Potrzebowałam tego.
Moje włosy tłumią głos Loli.
— To brzmi jak imię striptizerki.
London wybucha śmiechem i uwalnia się z naszych objęć.
— Albo nazwa drinka.
— Jedną Lolę-London z lodem — mówię.
— Właściwie — mówi London, wskazując na napoje stojące w kuchni na podłodze — możemy dzisiaj wymyślić coś takiego. Przysięgam, kupiłam wszystko. Alkohol, drinki, piwo, orzeszki i… — zamyka oczy i unosi prawą dłoń w geście salutowania, po czym wrzeszczy na całe gardło: — fritos!
Odwraca się i idzie otworzyć drzwi, a ja kiwam do Loli głową w geście aprobaty.
— Fajna dziewczyna.
— Ktoś mi powiedział, że w tej casa jest fiesta!
Odwracam się na dźwięk głębokiego głosu Ansela akcentującego wyraźnie sylaby; na moment rozmowy przycichają, po czym słychać ogólny śmiech i wiwaty. Ansel ma na sobie sombrero wypełnione chipsami tortilla. Ponieważ jest kochanym głupkiem.
Mia odrywa się od niego, idzie prosto do mnie i otacza mnie ramionami.
— Dobrze się czujesz?
Wcześniej zadzwoniłam do Mii i Loli i w skrócie opowiedziałam im, co się stało; znają mnie na tyle dobrze, że potrafią domyślić się, jak jestem spanikowana.
Odwracam wzrok od zachwycającego przedstawienia, czyli Ansela udającego toreadora.
— Ech, sama wiesz.
Mia odsuwa się i wpatruje w moją twarz, po czym słusznie uznaje, że przyszłam tutaj, by się rozerwać, a nie rozmawiać o mamie. Odwracamy się do reszty — Ansel właśnie częstuje kogoś chipsami z sombrera. Naprawdę, jego wewnętrzne dziecko ma się doskonale.
Palcem rysuję sobie kółko wokół głowy.
— Skąd mu się wzięło to…
— Nie mam pojęcia — wpada mi w słowo Mia. — Wcześ- niej poszli z Finnem na piwo i wrócił w tym na głowie. Od paru godzin go nie zdejmuje, ale trzy razy dosypywał chipsów. Odsuńcie się, drogie panie — pochyla się i wyjmuje piwo z lodówki — on jest mój.
Na dźwięk tego imienia wpada mi w oko Finn pod przeciwległą ścianą. Zapewne przyjechał z nimi. Mój żołądek irytująco się ściska, potem rozgrzewa, a potem skacze, kiedy Finn śmieje się z jakichś słów Ansela i unosi ramię, by poprawić czapkę. Przy tym ruchu biceps mu się napręża, a mój żołądek zajmuje się ogniem. Wypijam duszkiem połowę mojego piwa, by pozbyć się tego uczucia, wyobrażając sobie syk i kłęby pary, kiedy te wyimaginowane płomienie gasną.
— Nie wiedziałam, że Finn też tu dzisiaj będzie — ale właściwie co ja sobie myślałam, że zostawią go w domu? Finn to po prostu kolejna komplikacja, z którą mój nadwerężony umysł w tej chwili nie jest w stanie sobie poradzić.
Mia odkręca kapsel od swojego piwa i przygląda mi się z lekkim uśmiechem w oczach.
— W porządku?
Uprzejmie. Banda niedopasowanych kumpli — powtarzam sobie.
— Wiesz, że tak.
— Dopóki to się znów nie odezwie, prawda?
Kiwam głową, śmiejąc się.
— Prawda.
Lola głaszcze mnie po plecach, po czym głową wskazuje grupę ludzi zbierających się do gry w karty. Ma zamiar do nich dołączyć.
— Dasz sobie tutaj radę?
— Jasne — odpowiadam. — Pewnie sobie posiedzę i popatrzę, jak się cudownie bawicie.
Upewniwszy się, że nie potrzebuję towarzystwa, Mia idzie za nią, a ja zostaję sama w jasno oświetlonej kuchni, przyglądając się małej grupce zgromadzonej wokół stołu. Ansel liże sobie kciuk i zaczyna rozdawać karty, z wprawą rzucając je przez stół do każdego gracza. Czuję się nieco zagubiona, a jednocześnie mam poczucie, że nie powinno mnie tu być, ale nie jestem też w stanie wracać do domu. Ciasno mi w mojej skórze, za ciepło w mieszkaniu.
Koło mnie przesuwa się cień, a kiedy się obracam, widzę chłopaka o wypłowiałych włosach, który schyla się i wyciąga z lodówki poncz z wina z sokiem.
— Ciekawy wybór napoju — komentuję. — Poncz z marakui!
Facet odwraca się ze śmiechem i kiwa potakująco głową. Jest superprzystojny i ma w oczach chochliki, a jego uśmiech ukazuje usta pełne idealnie białych zębów — goguś z La Jolla. Oczywiście.
— Piłeś to kiedyś? Smakuje jak sok!
Tanie mieszanki wina z sokiem to nowe, zadziwiające odkrycie? To zdecydowanie goguś z La Jolla.
— Mam na imię Harlow — mówię, wyciągając rękę. — A jeśli chcesz sok, to może po prostu napij się soku.
Facet potrząsa butelką.
— W soku kryje się bardzo mało kłopotów — mówi, wskazując butelką swoją pierś i dodaje: — Nie-Joe.
— Nacho?
— Nie. Nie-Joe. Oliver, mój nowy szef, znasz go? Mówi na mnie Joey. Chyba się ze mnie nabija, coś w rodzaju żartów z kangurów, bo jest Australijczykiem? Ale nie mam tak na imię.
Czekam, aż poda mi swoje prawdziwe imię — najwyraźniej nie zna Olivera zbyt długo, jest Nie-Joem zaledwie od kilku miesięcy — ale on nic nie mówi.
— Czyli używasz imienia Nie-Joe?
— Tak!
— Cały czas?
— Tak.
— No dobrze, miło cię poznać — chociaż obawiam się, że Nie-Joe ma ledwie o kilka synaps mózgowych więcej niż bezkręgowce, mierzę go wzrokiem i od razu czuję do niego sympatię. Ma na sobie spodenki do surfingu i T-shirt, najwyraźniej nie ma żadnego innego powodu, by tu być i robić to, co robi, niż jego wariactwo. — A więc będziesz pracował w sklepie?
Facet kiwa głową, jednym łykiem opróżniając połowę butelki, a ja dodaję:
— Jutro dla was wielki dzień.
— Będzie dobrze. Oliver to świetny szef. A raczej będzie świetnym szefem. Jest taki wyluzowany.
Rzucam spojrzenie w stronę pokoju, w którym Oliver tak mocno skupia się na kartach trzymanych w ręce, że zaczynam się obawiać, iż wybuchną płomieniem. W przeciwieństwie do Finna, który wydaje się nie troszczyć o swoją powierzchowność, ale na wszelki wypadek dba o pewne szczegóły: obcina włosy, zwykle jest gładko ogolony — Oliver jest pociągający jakby od niechcenia. Jeszcze nie zdecydowałam, czy faktycznie wcale o tym nie myśli, jak się wydaje, ale wiem, że ten facet potrafi się przejąć, a biorąc pod uwagę, że w wieku zaledwie trzydziestu lat otwiera budzącą wielkie zainteresowanie księgarnię w najmodniejszej dzielnicy San Diego, chyba nie jest aż tak wyluzowany, jak myśli Nie-Joe.
Spoglądam znów na chłopaka.
— Co będziesz tam robił?
— Sprzedawał komiksy i inne takie.
Śmieję się. Nie wyobrażam sobie, co ten facet by narobił pozbawiony kontroli.
— A, czyli obsługa klienta?
— Tak, obsługa klienta. A czasem na zapleczu — śmieje się sam do siebie. — Księgowość! — śpiewa.
— Nie-Joe, ty już chyba jesteś na ostrym haju, co?
Facet nieruchomieje i zdaje się dość długo sprawdzać stan swojego mózgu.
— Wystarczająco ostrym.
— Masz ochotę na kilka głębszych?
Nie ma najmniejszych szans, żebym poszła do łóżka z Nie-Joem, ale oprócz seksu moją drugą ulubioną rozrywką jest przyglądanie się pijanym facetom.
Stawiamy sobie kolejkę i przechylamy jednocześnie; widzę, jak Finn wstaje od stołu. Rzuca karty, wyraźnie kończąc, zdejmuje czapkę, tą samą dłonią drapie się po głowie, po czym znów zakłada czapkę. Mimo mego wewnętrznego oburzenia ten ruch wydaje mi się niezwykle seksowny. Kiedy Finn unosi wzrok i widzi mnie w kuchni z Nie-Joem, na moment mruży oczy i rusza w naszym kierunku.
— O cholera — mamroczę pod nosem.
— Czy Hulk jest twój? — pyta Nie-Joe, przechylając głowę.
— Ani trochę.
— Mimo wszystko… spójrz, jakie ma przenikliwe spojrzenie — szepcze pijanym głosem. — Lew wychodzi na polowanie — podskakuje lekko, chyba wychodzi z transu. — Idę do pokoju dla chłopców — szczebiocze.
— Dzięki — mówię zrzędliwie do jego oddalających się pleców; Finn wsuwa się między mnie a blat i opiera o niego biodrem.
Dzisiaj wieczorem zrzuciłam swoją zbroję — entuzjazm w towarzystwie, pewność siebie i swoboda płynąca ze świadomości, że wszyscy, których kocham, są dobrze traktowani przez los. Cichy alarm w mózgu ostrzega, że rozmowa z Finnem w tej chwili to raczej kiepski pomysł. Skończymy, albo się kłócąc, albo pieprząc, a Finn jedno i drugie uprawia bez jakiejkolwiek czułości. Jednak nie chcę się cofnąć. Czuję ciepło bijące od jego piersi. Czapkę zsunął głęboko na oczy, więc jego nastrój mogę odczytać tylko z kształtu ust. Na razie wydaje się… znudzony, rozgniewany, zamyślony lub senny.
— Ciekawe, że się tu spotykamy.
— Finn — witam go krótkim skinieniem głowy.
Jego uśmiech zaczyna się w kąciku ust i biegnie przez całą ich długość. Niech go cholera weźmie — jego i te zadziwiająco zalotne usta.
— Harlow.
Przyglądam mu się, przygryzając zębami dolną wargę.
Bezmyślna gadka raczej nie sprawdzi się w tej sytuacji, ale nie jestem pewna, czy potrafię dzisiaj znieść jego szorstkość, kiedy sama czuję się wyjątkowo odkryta i wrażliwa. Finn nie mieści się w moich prostych kategoriach mężczyzn, może na tym właśnie polega wyzwanie.
Trudno go odczytać, miło się na niego patrzy i nieważne, że to kiepski pomysł — niemal nie mogę się oprzeć pokusie przyciągnięcia go do siebie.
Kłótnia albo seks.
Obie te możliwości zaczynają do mnie przemawiać.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki