Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzikie Historie. Norwegia - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzikie Historie. Norwegia - ebook

„Dzikie Historie: Norwegia” to błyskotliwa, pełna punktów zwrotnych opowieść Polaka szukającego mitycznej korony w ojczyźnie Wikingówi. Potoczyście napisana, pełna odniesień do nieznanych wad i zalet norweskiego społeczeństwa pokazuje nie tylko prawdę o tym kraju, ale jest czymś w rodzaju krzywego lustra dla Polaka, który w ekspresowym tempie chce osiągnąć wysoki status materialny i społeczny. „Dzikie Historie: Norwegia” to przykład lektury spod znaku prześmiewcy Jeremy`ego Clarksona.”

Kategoria: Podróże
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8384-713-9
Rozmiar pliku: 1,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

WSTĘP

Pewien znajomy poprosił mnie, bym w kilku zdaniach opisał Norwegię.

Przypomniałem sobie Bakklandet — dzielnicę, w której lata temu mieszkała biedna klasa robotnicza pracująca w porcie, a dziś jedno z najdroższych miejsc w Trondheim.

Aby dostać się tu od strony więzienia, niedaleko którego mieszkałem, należy zejść niemożliwą stromizną, po której jeżdżą samochody.

Po zejściu na wybrukowaną kamienną kostką ulicę siadam na kamiennej ławce i obserwuję ten nowy dla mnie świat. Patrzę na skromną, drewnianą zabudowę po obu stronach drogi.

W tle słychać szum rzeki Nidelvy, po której pływają motorówki, a na skalistym brzegu jakiś młody blondyn właśnie ściąga gacie i nagi wskakuje w obcisłe spodenki. Nie spiesząc się wsiada do czerwonego kajaka i wiosłuje w stronę fiordu. Nie zwraca uwagi na biesiadujących obok bywalców lokalnych restauracji, którzy odwdzięczają mu się tym samym.

Na wodzie lekko buja się zacumowana do drewnianej platformy zalana wodą łódka.

Jest połowa kwietnia i natura dopiero budzi się do życia. Trzeba poczekać jeszcze miesiąc, by przyroda eksplodowała wszelkimi odcieniami zieleni.

Piękna pogoda i ogrom restauracji oraz rustykalnych galerii sztuki — zrozumiałej i tej niezrozumiałej nawet dla jej właścicieli — jak również księgarnie pod chmurką sprawiają, że to miejsce tętni życiem.

Mniej więcej w połowie dzielnicy znajduje się most Gamle Bybro zwany również Mostem Do Szczęścia. Tuż za nim znajduje się imponująca Katedra Nidaros ze swoją prostą, lecz przyjemną dla oka bryłą.

Przy wejściu na most po jego lewej stronie, na rogu jednego z typowo norweskich chatek znajduje się sklep. Równocześnie wpływają i wypływają z niego ludzkie masy zaopatrzone w nieodłączną _grillpølse_ w jednej dłoni i colą w drugiej.

Choć słonko świeci, czuć chłód. To dlatego większość ludzi ubrana jest w sportowe, wodo- i wiatroodporne ubrania, jednak chłopak czytający na drewnianej skrzyni książkę, chyba o tym nie wie. Ubrany w krótkie szorty i przewiewną koszulkę z krótkim rękawem przewraca stronę za stroną.

Wokół rozlega się śpiewny, cudowny norweski świergot i płynące zewsząd uśmiechnięte _hei_.

Uwagę zwraca rozmowa dwóch mężczyzn. Ale jaka to jest rozmowa! Młody, może dwudziestoletni chłopak siedzi na ławce i ma zaplecione na piersiach ręce. Starzec, być może siedemdziesięcioletni stoi przed nim i drapie się po łysej głowie. Rozmawiają dosyć długo.

Posiedzę tu jeszcze chwilę. Popatrzę. Ponapawam się nowym światem. Już ją kocham, tę Norwegię.

Ten zbiór dzikich historii z kilku lat spędzonych w Norwegii jest zapisem moich obserwacji dotyczących tego kraju i jego obywateli. Mogą zdarzyć się pewne odchylenia od oficjalnych danych statystycznych, może niektórych historycznych, ale też nie zapisałem tej pogadanki jako publikacji naukowej.

Zapisuję, by zachować je głównie we własnej pamięci. Dzieląc się nimi z Tobą, muszę zastrzec parę rzeczy. Nie lubię posługiwania się absolutami. W ten sposób w krótkim czasie krzywdzimy i ludzi, i czasy. Tak naprawdę wszystko zależy od kontekstu, a najlepszym przykładem jest tu lektura _Nędzników_ Victora Hugo.

Tak samo jest w przypadku Norwegii. Możesz nauczyć się na pamięć skandynawskich zwyczajów, lecz nadejdzie moment, w którym zmierzysz się z rzeczywistością i tylko od twojej otwartości zależy, jak rozwinie się zdarzenie, w jakim weźmiesz udział. Możesz czytać o danym miejscu, obejrzeć na jego temat program telewizyjny, a nawet wyjechać tam na wycieczkę, ale umówmy się — nic nie wiesz na ten temat. Nie wiesz, bo i skąd?

Jedziesz na wycieczkę i chcesz widzieć oraz przeżyć to, za co zapłaciłeś. W końcu wypielęgnowałeś w sobie określony obraz, a wizyta na miejscu ma po prostu ten obraz potwierdzić. Ewentualne odchylenia od wyobrażeń możesz zrzucić na karb szoku kulturowego lub uroku miejsca.

Nie jest to również podręcznik, z którego dowiesz się: jak uzyskać zasiłek macierzyński, dodatek mieszkaniowy, zdobyć kartę podatkową, jak zarejestrować się w Urzędzie Pracy i Dobrobytu czy zdobyć poświadczenie pobytu w Norwegii. Od tego masz specjalistyczne podręczniki oraz internet.

Dopiero kiedy zamieszkałem wśród nich, gdy zacząłem pracować z nimi, udało mi się ich poznać, ale nie od razu i nie do końca. Norwegowie są nieufni, mimo iż sprawiają odwrotne wrażenie.

Norwegia to kraj kontrastów. To miejsce, w którym w ciągu dnia doświadczysz czterech pór roku. To ludzie, którzy choć mają problem, aby otworzyć się na ciebie, pomogą ci bez wahania. Ale nie chcą mieć z tobą zbyt wiele wspólnego.

To, co mówię może wydawać się absurdem, ale im bardziej będziesz zgłębiać te opowieści, tym lepiej nabierzesz pewnego wyobrażenia o Norwegii, Norwegach i… Polakach.

Czymś innym jest Norwegia w teorii, a czymś innym w praktyce. Wyobraź sobie teraz samochód na giełdzie samochodowej; patrzysz i widzisz piękną, błyszczącą karoserię, jednym zdaniem auto, które na pierwszy rzut oka trafiła prosto z taśmy produkcyjnej. I dopiero gdy przyjrzysz się albo ktoś zwróci ci uwagę, dotrze do ciebie, że pod tym zbyt błyszczącym lakierem chowa się skorodowana karoseria wypełniona pianką montażową, pokryta szpachlą i najtańszym lakierem.

Norwegia to również z trudem ukrywana pogarda wobec cudzoziemców, a była premier Erna Solberg powiedziała w rozmowie z gazetą „Nettavisen”, że w Norwegii istnieje strukturalny rasizm:

_Jeśli zwrot ten oznacza, że jest w kraju system, nawet stworzony w sposób niezamierzony, który sprawia, że ludzie czują, iż są pozbawieni równych szans ponieważ mają inny kolor skóry, pochodzenie etniczne, religię lub inne nazwisko — to tak, taką sytuację znajdujemy w naszym społeczeństwie. To też kwestia zadania sobie pytania o to, jakie uprzedzenia wszyscy mamy w sobie — uprzedzenia, których nawet sami nie jesteśmy świadomi._

Moje doświadczenia z tymi ludźmi są pełne sprzeczności.

Mimo wszystkich głupot, wykluczających się przepisów, niekompetencji urzędników oraz utrudnień wobec obcokrajowców nie widzę lepszego miejsca do życia.

Państwo nie wtrąca się w życie, choć Polacy nie bez powodu mówią, że Norwegia to państwo opresyjne i reguluje niemal wszystko. Może dlatego, że praktycznie każda dziedzina życia jest określona przepisami.

Uważam się za spostrzegawczego, lecz musiało minąć trochę czasu nim zauważyłem, że Norwegowie żyją z sobą, ale obok siebie. Wystarczy podejść do przystanku autobusowego i zaobserwować milczących, unikających kontaktu z sobą ludzi.

Z drugiej strony są strasznymi gadułami, ale są to rozmowy o niczym. Taka wata słowna, która ma zakończyć niepotrzebnie zadzierzgnięty dialog. To dziwne w kraju, w którym od dzieciństwa ludzie uczeni są zespołowości.

Nieważne czy jesteś Norwegiem, Polakiem, Somalijczykiem, Syryjczykiem (choć niemiecki fizjoterapeuta Robert ma na ten temat odmienne zdanie), państwo wspiera rozwój, pomaga tobie i twojej rodzinie.

Norwegia taka jest — rasistowska, niekonsekwentna, dziwaczna, biurokratyczna, droga, depresyjna, wkurwiająca, zacofana, naftowa z jednej strony oraz przyjazna, nowoczesna, współczująca, socjalna, ekologiczna i piękna mimo brzydoty swoich miast z drugiej.

To moja Norwegia. Oswojona.DALEKO I BLISKO

Zazdroszczę Norwegom. Nie są rozgarnięci, świata poza telefonem nie widzą, jadą ksenofobią na kilometr, żują truciznę, chleją na umór, polują na wieloryby, na wigilię żrą rozpuszczoną w rozpuszczalniku suszoną rybę i ryćkają się z kim popadnie.

A jednocześnie żyją w blasku legendy o wikingach, zimnej północy, zorzy polarnej, surowym życiu oraz funkcjonowaniu zgodnemu z wewnętrznym „ja”.

Nie interesuje ich świat, chyba że świat zainteresuje się nimi. Uważają za gruby nietakt, gdy usłyszą, że to Krzysztof Kolumb odkrył Amerykę, a przecież wg nich prawda jest zupełnie inna!

W końcu to „ich” Leif Eriksson pięćset lat wcześniej przepłynął Atlantyk i dopłynął do Nowej Ziemi!

My za mniej więcej takie same cechy obrywamy kamieniem: nacjonalizmu, ksenofobii, egocentryzmu i głupoty. No ale my nie mamy gazu. Nawet ropy. Nie mamy mądrych polityków. W sumie to oni też, ale jakoś tak to sobie poukładali, że politycy służą ludziom.

Norwegowie nie lubią niewygodnych tematów podważających ich pielęgnowany wizerunek, w myśl którego ich ojczyzna jest najbardziej przyjaznym do życia krajem na świecie.

Dlatego też unikają rozmów o swoich problemach, a niewygodne sprawy pomijają milczeniem. O ile z chęcią sprowadzają naszą katastrofę smoleńską do kwestii ilości wypitej przez pilotów wódki, o tyle nie są już skorzy do żartów z Breivika, który zamordował siedemdziesięciu siedmiu rodaków. Unikają również żartów na temat trwających od tysiąc dziewięćset pięćdziesiątego czwartego roku gwałtów na dzieciach mających miejsce w miejscowości Tysfjord.

Myślę, że norweskie władze zbyt szybko chcą stworzyć nowoczesne społeczeństwo bez uwzględnienia dotychczasowego modelu tożsamości opartej na swego rodzaju odrębności. Pamiętajmy, że norweskie społeczeństwo żyło odizolowane od reszty świata, pogrążone w biedzie, przemocy domowej, alkoholizmie, a przy tym wszystkim starające się za wszelką cenę pielęgnować chrześcijański model życia. Zwrot „za wszelką cenę” jest tu istotny.

Co innego hodowanie nowoczesnego społeczeństwa, jak sobie wymyśliły władze, a co innego wyrośli w określonej tradycji i systemie społecznym ludzie potrzebujący czasu, by dojrzeć do zmian.

Norwegowie zawsze żyli z boku i nie bez powodu trzymają się poza Unią Europejską, a ich autorskie standardy nie bez powodu nie wytrzymują porównania z normami właściwymi dla innych krajów.

Na tej odrębności — a nawet demonstrowanej z dumą zaściankowości — ten kraj morderców egzotycznych zwierząt i wielorybów oparł swoją tożsamość narodową dopiero po drugiej wojnie światowej.

Lubię historie, w których docieram do „strefy zero”, do miejsca, gdzie wszystko się zaczęło. W odległej przeszłości znajduję przyczynę współczesnych zachowań, w których nawet milczenie na niewygodne tematy staje się zrozumiałe.UCZ SIĘ NORWEGA

Nie ma jednego klucza pozwalającego ogarnąć ten kraj i jego ludzi. Podobnie jak nie ma jednego standardu określającego nas, Niemców czy Amerykanów.

Poczynając to zastrzeżenie, zgadzam się, że są to cechy właściwe tylko dla danej grupy, jednak na przestrzeni lat i pod wpływem różnych czynników, na przykład: migracji wewnątrz kraju, napływu obcokrajowców, zachowań ukształtowanych przez media oraz podróże, powstaje nowy wzorzec zachowania.

Zróżnicowany, niepasujący do oczekiwań i wizerunku. Coraz bardziej indywidualny i… norweski.

Te pozytywne dziwactwa połączone z kształtowaną na przestrzeni setek lat kulturą tworzą coś, co zobaczymy tylko tutaj. Mało tego, przyjmiemy to jako stan naturalny dla przeciętnego Norwega i właściwy tylko dla niego.

Kiedy będziesz rozmawiać z tubylcem, nie zdziw się wydawanym przez niego dźwiękiem zapowietrzającego się człowieka. Takie „A!” na gwałtownym wdechu, jakby cierpiał na astmę. Nie przejmuj się, nie bój, nie uciekaj. Jest to normalna reakcja, która ma wykazać zainteresowanie twoją historią. Najzabawniejsze jest to, że śmiejąc się z tego nawyku, sam go nabierasz.

Nieodłącznym elementem skandynawskiej, a więc i norweskiej kultury, jest _hygge._ Wystarczy, że zacznie się jesień, a Norwegię opanowuje świeczkowe szaleństwo. Różne kształty, zapachy i kolory. Atmosfera robi się przytulna, kobiety żeńskie i męskie jak szalone pieką ciasta i chleby, opróżniając kolejne butelki wina.

W tym miejscu należy ci się wyjaśnienie dotyczące określenia „kobiety żeńskie i męskie”, ale odnosi się to praktycznie do każdej absurdalnej sytuacji, jaka ma miejsce w tym kraju. Wolność i nakaz poszanowania indywidualnego wyboru stał się norweskim absurdem, z którym nie dyskutuje się, bo, po co wchodzić w spory. Po prostu przytakujesz i idziesz dalej. Nawet wtedy, gdy Jon ogłosi, że od poniedziałku do środy jest kobietą i należy to uszanować. Teraz rozumiesz?

Skąpstwo Norwegów staje się już legendarne. Ci posiadacze małych mieszkań za miliony koron, zapożyczają się tylko po to, by wyjechać na drogi coraz nowszym modelem Tesli, jednocześnie potrafią przejechać dwieście kilometrów do Szwecji tylko po to, by kupić piwko tańsze o parę koron.

Zadziwiające są ich obyczaje kulinarne. Mają świetne ziemniaki, pyszne mięso z łosia, dorsz z patelni to niebo w gębie, a jagody i grzyby są niesamowite. Tylko co z tego, skoro wolą zażerać się pizzą Grandiosa, a w piątki wpychają w siebie: fasolę, kukurydzę, mielone mięso, upychają to w jakieś dziwne placuszki, polewają breją i nazywają tacos.

Norwegowie strasznie narzekają, w czym bardzo nas przypominają: że złe drogi, że ceny wysokie, że cudzoziemcy, że łosoś nie ten co kiedyś, że pieniądze z ropy są źle wydawane… Jednak jeśli ty — cudzoziemiec — nieśmiało skrytykujesz krainę wiecznej szczęśliwości, będą oburzeni, że nie smakuje ci _lutefisk_, że rzygasz po _fiskekake_, a po ich drogach nie da się jeździć.

Większość lekarzy uważa, że wszystko możesz wyleczyć kombinacją trzech leków: ćwiczeniami fizycznymi, żarciem paracetamolu i zażywaniem tranu. A jeśli umierasz z bólu? No cóż, to część naszego istnienia, musisz nauczyć się z tym żyć, usłyszysz. A potem i tak kończy się podawaniem opioidów.

Znacie powiedzenie „wyszedł po angielsku”? Coraz częściej można mówić: „wyjść po norwesku”. Siedzisz z norweskimi kumplami w knajpie, którzy nagle tajemniczo znikają. A oni po prostu poszli sobie do domu czy do innej knajpy, z której mogą się równie widowiskowo ulotnić.

Nie zapomnę chwili, gdy pierwszy raz zatankowałem w Trondheim swoje auto. Nalewałem je do pełna, po czym wszedłem do środka i zobaczyłem… TO. Opowiem o tym czymś w dalszej części, zatem cierpliwości, bo historia _snusa,_ a tym jest właśnie brązowe TO, wymaga szerszego omówienia.

Czy wiedzieliście, że Norwegowie wymyślili farbę w sprayu, spinacz do papieru, slicer do sera, a sushi z łososia w japońskiej kuchni to właściwie ich robota? Z kolei bez norweskiego dorsza nie istniałoby portugalskie _bacalao_?

Zawsze kiedy byłem na zakupach w Ikei, zastanawiałem się skąd biorą się dziwaczne nazwy mebli. Jednak teraz wszystko ma swój sens. Sofy czy półki na książki biorą swoje nazwy ze szwedzkich miejsc; łóżka, garderoby i meble w przedpokojach noszą swe nazwy na cześć miejsc w Norwegii; z kolei nazwy dywanów mają swój rodowód w Danii. I na koniec Finlandia, z której wywodzą się nazwy stołów w jadalniach oraz krzeseł.

Z zazdrością patrzyłem na rozmawiających obcych sobie ludzi. Witających się z sobą kilka razy dziennie, a i tak im mało. Mieszkańcy, niezależenie od wieku, zawodu i pozycji społecznej zwracają się do siebie po imieniu i jest to naturalne.

Nie zdziw się, gdy podczas wizyty w urzędzie usłyszysz następującą rozmowę petenta z urzędnikiem: „Siema, co słychać koleś?” A koleś, znaczy urzędnik: „No bomba ziom, jak po weekendzie?”. „Fantastycznie, gdyż spędziłem upojną noc z twoją żoną ha, ha, ha”. „O widzisz, a jak wróciłem od twojej matki, zastanawiałem się, dlaczego taka zmęczona ha, ha, ha, ha”. I zaczyna się rozmowa o wszystkim i o niczym, a ty zastanawiasz się, co się tu właśnie stało?

Słyszeliście zapewne o żyjących na arktycznej północy Samach, którzy mają monopol na wypasanie reniferów i są kimś w rodzaju Indian w USA. Indianie mają kasyna, a Samowie bydło, które jest kastrowane bardzo praktyczną metodą; wyspecjalizowany Sam odgryza samcom nabiał.

Mało kto wie, że jedną z atrakcji turystycznych w Norwegii jest miejsce nazywające się Trollpikken, czyli Kutasem Trolla. Mieści się niespełna sto kilometrów od Stavanger, w pobliżu miejscowości Eigersund. Zatem jeśli planujecie odwiedzić nieodległe Preikestolen, nie zapomnijcie też o tej atrakcji.

Zresztą jej historia to również opowieść o ludziach. Wkrótce po tym, jak władze Eigersund ogłosiły nową atrakcję turystyczną, ktoś spektakularnie zniszczył kutasinę. Jak wykazało dochodzenie, sprawcy użyli maszyny wiertniczej i długich wierteł, dzięki którym wystająca część skały odpadła.

Niezrażone władze zrekonstruowały członka, który dziś wygląda jak nowy. Niemniej to ciekawa sytuacja, która pokazuje, że ci nowocześni Norwegowie jednak są podzieleni i protestują przeciw wykorzystaniu rubasznej seksualności w promocji ich regionu.

Kutas Trolla był również elementem w kampanii wyborczej. Podczas jej trwania jedna z kandydatek, pani Tajik, siadła dumnie na skalnym dyszlu i w ten sposób rozpoczęła debatę na temat tradycyjnych norweskich wartości.NIEZWYKŁOŚĆ W ZWYCZAJNOŚCI

Norwegia jest wyzwaniem dla przeciętnego turysty. Musisz zapomnieć o dotychczasowym stylu podróżowania. Tutaj spędzanie czasu na świeżym powietrzu jest jednym z narodowych pasji. Wynajmowane domki nie dość, że są drogie, to jeszcze surowe w wyposażeniu. Nie spodziewaj się wygód, często trzeba płacić ekstra za pościel czy czajnik.

Norwegowie, przyzwyczajeni do częstych zmian pogody, wiedzą, że najlepiej być przygotowanym na każdą aurę. Dlatego na wyposażeniu każdego skandynawskiego turysty znajdziesz plecak z latarką, dwoma kompletami ciepłych ubrań, bo wiadomo, że może padać deszcz. Stosowane przez nich obuwie jest wygodne i przyczepne.

W razie potrzeby wyjmują z torby kanapki i _Kvikk Lunsj_, które od lat trzydziestych dwudziestego wieku stanowią element historii Norwegii oraz nieodzowne wsparcie każdej wycieczki. W bocznej kieszonce plecaka czeka na wszelki wypadek termos z gorącą herbatą, a na wypadek ciemności w innej kieszonce — czołówka.

Przede wszystkim zachwycają się pięknem natury. To ciekawe, że ci uzależnieni już od technologii i luksusu ludzie w jednym momencie potrafią się odizolować od wszelkich wygód. Oczywiście, tak jak my nie rozstają się ze smartfonami, bo dziś telefon jest naszym wszystkim. W tym przypadku mapą, kompasem, latarką, aparatem fotograficznym, gołębiem pocztowym lub przewodnikiem.

Surowy klimat Norwegii, jej wszechobecne skały o urozmaiconym kształcie i budowie połączone z przeszło tysiącem fiordów sprawiają, że Norwegia jest chyba jedynym miejscem zawierających w sobie coś odpychającego i jednocześnie pierwotnie przyciągającego.

Tak jest na przykład z archipelagiem Hvaler znajdującym się koło miasta Fredrikstad w południowej części kraju. Dlaczego wybrałem właśnie to miejsce, jako pierwszy obiekt warty zobaczenia? Może dlatego że najbardziej uosabia tę niezwykłość Norwegii, która polega na jej zwyczajności.

Jeśli spytałbyś mnie, w czym tkwi sekret Norwegii, odpowiedziałbym: „niezwykłość w zwyczajności”.

Norwegia to detale, które nadają życiu smak. Lokalne jedzenie i przywiązanie do tradycji. Proste wzornictwo czerpiące z otoczenia. Wzajemny szacunek i te międzypokoleniowe więzy społeczne tworzące wspólnotę. To zaangażowanie w pomoc innej osobie, bo choć pozornie obcy, jesteśmy jednym organizmem. Przywiązanie do tradycji oraz radość ze wspólnego spędzania czasu. To życie jakby poza modą, czasem, konsumpcyjnym trybem życia. Duma z prostoty. Świadomość miejsca, w którym się żyje.

To jest prawdziwa Norwegia. Nie Preikestolen. Nie Kjeragbolten. Nie Droga Atlantycka czy Trollstigen, którą wy znacie jako Drogę Trolli, w rzeczywistości oznaczającą Drabinę Trolli. Oczywiście, poza wszelką skalą jest przecudowny Geirangerfjord, ale to insza inszość. Sztuką jest znaleźć niezwykłość w zwyczajności.

I dziś chciałbym opowiedzieć o miejscu niezwykłym w swej zwyczajności. Celowo wybrałem to skromne, nie do końca znane widowisko natury znajdujące się kilkadziesiąt kilometrów na południe od Oslo.

Interesuje nas Fredrikstad przylegający do miasteczka archipelag Hvaler, skupisko wysp i wysepek, które jest właśnie niezwykłe w swej zwyczajności.

Ten otwarty wielkim mostem ciąg wysp i wysepek jest mekką dla fotografów, łazików, nurków i wędkarzy! Bogactwo owoców morza, a przede wszystkim rafy koralowe, z których najdłuższa ciągnie się ponad kilometr! I chyba z tego właśnie powodu ustanowiono tu w dwa tysiące dziewiątym roku Park Narodowy Ytre Hvaler.

Najlepiej dotrzeć tutaj samochodem, ale jeśli waszym ulubionym pojazdem będzie autobus — to nawet lepiej. Doskonale zorganizowana sieć transportu publicznego, na który składają się nie tylko autobusy i kolej, lecz też promy i tramwaje wodne zapewnia punktualną i komfortową jazdę. Jeśli jedziecie samochodem, uważajcie na zjazdy z głównych dróg, bo niemal wszędzie ujrzycie tabliczki z napisem PRIVAT VEI.

Na miejscu znajduje się Kuvauen — miejsce, w którym znajdziecie grillowisko, rozbijecie namiot, w którym możecie bezkarnie nocować. Dzieje się tak dzięki prawu dostępu, o którym teraz słów parę.

Prawo dostępu, czasami nazywane też prawem do wędrowania, gwarantuje wszystkim możliwość swobodnego przemieszczania się — pod warunkiem poszanowania natury. Jak już wiemy, spędzanie czasu na świeżym powietrzu jest jedną z największych pasji i co tu dużo mówić — elementem norweskiej tożsamości. Do tego stopnia, że praktycznie każda przestrzeń zaliczana jest do dobra wspólnego, i nawet jeśli podróżnik chciałby rozbić namiot na prywatnej posesji, może to zrobić. Wystarczy, że zgłosi to właścicielowi gruntu.

Oczywiście, istnieją pewne zasady, do których należy się stosować tak, aby wszyscy mogli korzystać z uroków natury.

Podstawę stanowi nakaz; bądź odpowiedzialny. Nie wyrządzaj szkód, a kiedy opuszczasz dane miejsce, zostaw je w takim stanie, w jakim chciałbyś je ponownie zastać.

Prawo dostępu wywodzi się z tradycji. Ujęto ją formalnie w tysiąc dziewięćset pięćdziesiątym siódmym roku jako tak zwane „prawo wszystkich ludzi” (nor. _Allemannsretten)_, zgodnie z którym każdy ma prawo do kontaktu z naturą na takich samych warunkach.

Można więc rozbić namiot lub spędzić noc pod gwiazdami na terenie całego kraju oprócz pól uprawnych i miejsc postoju przy trasach. Wyjątkiem jest odległość od domu, w pobliżu którego zamierzasz przenocować. Wynosi ona minimum sto pięćdziesiąt metrów. Jeśli chcesz spędzić w tym samym miejscu więcej niż dwie noce, musisz uzyskać pozwolenie właściciela terenu, chyba że trafiłeś na odludzie.

Między piętnastym kwietnia a piętnastym września w lasach lub w ich pobliżu nie wolno rozpalać ognisk, a w pozostałym czasie podczas palenia ognia należy zachować ostrożność.

Archipelag Hvaler jest idealnym miejscem na długie spacery. Zróżnicowane, skaliste plaże upstrzone mnóstwem muszli, resztek krabów pozostałych po ptasiej uczcie, ten „rozkoszny rozpiździaj” (jak raczy określać niekontrolowany bałagan kolega Kazimierz) w połączeniu z niestrzeżonym parkingiem dla taczek, zafoliowanych łodzi i skarlałych od naporu ostrego wiatru drzew i skał wyglądających jak pocięte ogromną piłą, daje poczucie przebywania gdzieś na pustkowiu, mimo iż parę kilometrów dalej znajduje się gwarne i zatłoczone miasto.SOLIDARNOŚĆ PRZEZ MAŁE S.

Historia jest krótka i choć miała miejsce dosyć dawno, jest aktualna do dziś. To dziwne, że w kraju „Solidarności” nie ma — nomen omen — solidarności i dopiero za morzem poczułem jej siłę.

Podoba mi się norweskie wychowanie. To przedszkolne taplanie się w błocie, ale takie całkowite, od stóp do głów. A potem zlewanie tych małych brudasów szlauchem, przy radosnym wyciu maluchów. A wszystko to dzieje się na początku maja, przy czym norweski maj jest jak polski marzec.

Ze wzruszeniem wspominam chwile, gdy podczas samotnych spacerów wzdłuż dróg, mijający mnie Norwegowie zatrzymywali swoje samochody i pytali mnie, czy wszystko jest ok, bo może potrzebuję pomocy. Świadomość, która wtedy narodziła się we mnie, sprawiła, że teraz jestem innym człowiekiem, bo nauczyłem się reagować. Widzieć. Pomagać. Nie odwracać wzroku. W Trondheimie doświadczyłem tego na własnej skórze.

Kiedy zjeżdżasz z centrum w stronę Oslovegen, musisz przejechać przez zwykle zatłoczone rondo. Nie inaczej było pamiętnego dnia, ale to nie dziwne, gdy wracasz z pracy w godzinach szczytu.

Tego dnia ruch był wolniejszy niż zwykle ze względu na oblodzoną drogę — winna temu była zamarzająca mżawka. Na dodatek część drogi dojazdowej do ronda pokryta była brukiem po którym jechałem.

Wracałem z pracy moim właśnie kupionym, lecz przeszło pięcioletnim focusem kombi. Po drodze wpadłem do centrum handlowego, gdzie w Remie 1000 oraz Coopie kupiłem trochę wszystkiego i niczego: bułki, słone masło, serek wiejski, mleko, torbę żelków, mrożoną seję, mrożonki i dżem jagodowy w kilogramowym wiaderku. Niespiesznie wracałem do domu, klnąc na okropną pogodę. Wiesz; jechać w zamrażającej mżawce, gdy na dodatek wokół was znajduje się mnóstwo samochodów w ruchu to tak, jakbyś sam prosił się o wypadek.

Czasem słyszycie o słynnej głupocie/brawurze Norwegów. Jeśli nie, kiedyś wam o tym opowiem, ale póki co musicie wiedzieć, że nagle pomiędzy te wszystkie powolutku sunące samochody wyskoczyła tuż przede mnie półciężarówka miejskich służb oczyszczania. Rozumiecie, bruk.

Miałem dwa wyjścia. Albo z całej siły nacisnąć hamulce, ale zapewne już byśmy nie rozmawiali, albo mieć szczęście, że z mojej prawej strony nikogo nie ma i zjechać z drogi. Wybrałem drugie rozwiązane i wylądowałem w zaspie.

Co robić panie, co robić? No nic, tylko stać i czekać, aż może ktoś pomoże. Najlepiej, gdyby udało się zdążyć do północy.

Nie musiałem długo czekać. Ruch na rondzie zamarł, a z samochodów wysiedli ludzie. Było ich kilkunastu. Milcząc, sunęli w moją stronę, a tymczasem dumni sarmaci trąbili, darli mordy przez uchylone okna lub śmiali się szyderczo.

Niepewnie spojrzałem na zbliżających się mężczyzn, wśród których były też dwie kobiety. Rozejrzeli się, jak wytrenowani zatrzymali się po bokach auta i… po prostu je PRZENIEŚLI. Rozumiecie? Nie wypchali, nie przesunęli. Spojrzeli na mnie, upewniając się, że wszystko jest w porządku. Bez słowa wrócili do swoich samochodów i ruszyli w swoim kierunku. Co tu dużo mówić, wzruszyłem się. Powoli wróciłem do mieszkania, gdzie z emocji nie mogłem zasnąć i z tego powodu musiałem wziąć nazajutrz _syka_, czyli coś w rodzaju naszego urlopu na żądanie.TWIERDZA FJØLØY I REZYDENCJA HARALDA PIĘKNOWŁOSEGO

Wizyta na Fjøløy to świetna propozycja dla tych, którzy chcą spędzić cały dzień w przepięknych okolicznościach przyrody, z obłędnym widokiem na fiord oraz na jego rzucającym na kolana kolorem o ile jest słonecznie.

Kiedy już spełniłem jedno z moich marzeń, czyli stanąłem nad brzegiem najpiękniejszego fiordu świata w Geiranger, spędziłem urodziny na Preikestolen, a kilka dni później dostałem paniki podczas próby wejścia na Kjeragbolten, napiłem się wody w Månafossen i deptałem po krowich plackach w drodze do Vigdel Priest — postanowiłem ruszyć bardziej na północ.

Rzuciłem okiem na mapę i postanowiłem ruszyć na Fjøløy. Był piątek, wypadł mi dzień wolny. Pogoda była taka sobie, ale doświadczenia z Drogi Atlantyckiej nauczyły mnie, że kiepska pogoda to jedynie sugestia. Jak tam trafić? Ustawcie w nawigacji Fjøløy. To wystarczy.

Po drodze zobaczycie klasztor w Utstein — jedyny zachowany średniowieczny klasztor w Norwegii. Niegdyś mieszkał tu król wikingów, Harald Pięknowłosy. W średniowieczu był tu klasztor, a w osiemnastym wieku folwark miejscowego magistratu. W latach trzydziestych przekształcony w muzeum, do którego wejście już nie jest darmowe. Można za to przespacerować się po przylegającym do niego starym cmentarzu, by po chwili ruszyć w dalszą drogę. Po drodze najprawdopodobniej stoczysz bitwę o miejsce na drodze, a twoimi przeciwnikami będą bohaterskie owcze trójki (to nie metafora), które są obecne dosłownie wszędzie. Norwegia jest wspaniała!

Fjøløy jest stosunkowo popularnym terenem rekreacyjnym. Wybrzeże tworzy uroczą zatokę, nad którą góruje latarnia. Obok znajduje się przystań, w której czasami cumuje łódź żądnego przygód potomka wikingów. Kiedyś był to teren wojskowy, a Niemcy rozstawili tu w kwietniu tysiąc dziewięćset czterdziestego roku działa broniące wejścia do Stavanger od strony Morza Północnego. Armaty rozstawione w tym miejscu były częścią baterii obejmującej trzy miejsca: Fjøløy właśnie, Randaberg i Kvitsøy.

Dotarcie na miejsce nie jest proste zwłaszcza w okresie weekendowym. Sznur samochodów kierujących się w kierunku przystani promowej przewożącej auta w kierunku Bergen był niesamowity i ciągnął się kilometrami. Coś okropnego. Efektem tego nieludzkiego tłoku jest budowa tunelu podmorskiego, który będzie największym tego typu przedsięwzięciem inżynieryjnym w historii kraju.

Dojazd do celu powinien zająć jakieś czterdzieści minut. Po drodze doświadczymy norweskich niesamowitości, przejedziemy tunelami, zobaczymy pływające naftowe konstrukcje, przywodzące na myśl konstrukcje rodem z filmu _Wojna światów_ Spielberga. Coś niesamowitego. A parę kilometrów dalej cofniesz się w czasie, patrząc na, charakterystyczne dla tego regionu, mury zbudowane z płaskich kamieni układanych jeden na drugim. No po prostu świat rodem z historii o wikingach.

Po wojnie miejsce to nadal służyło wojsku, ale norweskiemu. Podobnie jak niedawni okupanci, armia zdecydowała się na postawienie w tym miejscu dział broniących Stavanger, jednak z czasem okazało się, że rozwiązanie to było zbędne. Mijały lata, aż w końcu ośrodek sprzedano i dziś jest to miejsce spotkań.

Droga jest wąska i ulgę sprawia brak jadącego z naprzeciw auta. Kiedy już dotrzesz na miejsce, powita cię przestronny, darmowy parking oraz wszechobecne owcze trójki. Problemem nie jest już to, że jest ich aż tyle. Problemem jest to, że pojawiają się nagle i w miejscach zupełnie niespodziewanych. Nie zdziwiłbym się, gdyby pływały po fiordzie, tyle ich tu jest.

Latarnia, która rzuca się w oczy, to historyczny budynek, którego początki sięgają tysiąc osiemset siedemdziesiątego dziewiątego roku. Miejsce jest zadbane i czyste jak to w Norwegii.

Możesz iść na żywioł i po prostu spacerować zadbanymi ścieżkami, ale możesz kierować się wytyczonymi szlakami i od czasu do czasu odpocząć w przygotowanych w tym celu miejscach.

Do dyspozycji masz czyste toalety, gdzieś na skale pozostawiony jest prymitywny grill, coś w rodzaju plenerowej sceny, nad którą rozwieszono trójkątny płócienny dach. Oraz militarne pozostałości opowiadające o tym miejscu.

Dlaczego jest to tak niezwykłe miejsce? Nawet nie chodzi tutaj o te pozostałości po magazynach, działach, opustoszałe bunkry czy inne ślady militarnej przeszłości.

Uwagę zwraca bujna, niezwykle różnorodna roślinność oraz urozmaicona linia brzegowa. Robią różnice w ukształtowaniu terenu na stosunkowo niewielkiej przestrzeni. To wszystko sprawia, że chce się tu być.

Oczywiście nie musisz tylko spacerować, odpoczywać i robić zdjęcia. Możesz zapolować na maliny, porozmawiać z owcami, ale przede wszystkim wędkować, a potem usmażyć złowioną rybkę na grillu.

Są takie miejsce, które określamy jako ukryty skarb. I taki jest Fjøløy.CZAS OPUŚCIĆ STARE ŚMIECI

Była to kolejna zima w Norwegii. Wyprowadziłem się z Leistadvegen, znajdującego się w sąsiedztwie więzienia. Wydaje mi się, że okoliczni mieszkańcy odnotowali to z zadowoleniem, bo w końcu szalony Polak przestał zbierać grzyby na ich nieogrodzonych posesjach.

Generalnie czasu spędzonego w tym miejscu nie wspominam źle, mimo iż była tam ogromna rotacja i tylko nasza trójka: Franciszek, Krzysio i ja byliśmy stałymi lokatorami. Dla mnie najważniejsze było to, że ogród, znajdujący się na tyłach domu, zmieniony został w kolonię karną dla polskich i słowackich pracowników.

Nazywam tak coś w rodzaju pracowniczych enklaw założonych przez pracodawców, zapewniających w ten sposób lokum obcokrajowcom, których zaczęło przyjeżdżać tutaj coraz więcej. Furorę robiły kontenery mieszkalne o klasycznych wymiarach dwa i pół na sześć metrów. Ustawione piętrowo w rzędach były bardzo wygodne i miały wszystko, czego potrzebował polski czy słowacki budowlaniec.

Nawet Skandynawowie pracujący w delegacjach korzystali z tego typu wygód, nie narzekając wielce. Wewnątrz kontenera znajdował się: aneks kuchenny, lodówka, pralka, łazienka z prysznicem, wygodne łóżko oraz ogrzewanie. Raz w tygodniu polska sprzątaczka sprzątała to polsko–słowackie siedlisko budowlańców. Czasami był dostępny internet, ale ze względu na rotację była to rzadkość.

Na zewnątrz stały stoły wykonane z materiału, jaki pracownicy przynosili z pracy, a zdobyte na Finnie krzesła lub ławki służyły wszystkim.

Co to jest Finn, spytacie? Jedni powiedzą, że to coś w rodzaju naszego Allegro, ale większość powie wam, z miną znawcy, że Finn to sztuka przetrwania dla każdego, kto przyjechał do Norwegii i chce się urządzić, mając wszystko i nie mając nic. Pogrupowane w kategorie przedmioty nie są specjalnie drogie, jednak polskiemu sercu bliska jest jedna kategoria: _gis bord_, czyli za darmoszkę.

Utylizowanie zużytych przedmiotów nie jest w Norwegii tanie, dlatego wystawiający wolą oddać nawet ładną, dużą szafę pod warunkiem, że odbierzesz ja na własny koszt.

Jest też inny sposób na zdobycie prostych przedmiotów a mianowicie sklepowe wystawki. Są zabronione, czyli ze wszech miar wskazane. Niestety, są dosyć niebezpieczne, bo przeznaczony do utylizacji sprzęt znajduje się w dosyć wysokich kontenerach.

Nie powiem, również z takiego specjału korzystałem pewnego wieczoru, podjeżdżając na zaplecze Elkjøpu, takiego norweskiego Media Marktu. Zdziwiłem się, gdy ujrzałem nie tylko czających się w cieniu rodaków, ale też kilku Norwegów psioczących na pieprzonych obcokrajowców, przez których nie można w spokoju plądrować kontenerów z zużytą elektroniką i AGD.

Do tej pory mam piękną lampkę nocną zdobytą w ten sposób, a grzejnik olejowy leżący gdzieś w kącie kontenera służył mi długi czas.

Wróćmy jednak do kontenerowych enklaw, które generalnie podziwiam, ale tej, która wtedy miała powstać, nienawidziłem.

Założyłem swój warzywniak. W nieodległym o pięć kilometrów sklepie ogrodniczym sieci Plantasjon kupiłem nasiona marchewki, rzodkiewki i koperku, a niewykorzystane do obiadu czerwone ziemniaki wsadziłem do gruntu, gdy pod wpływem temperatury dostały wąsów.

Kiedy pewnego dnia do ogrodu wjechały maszyny budowlane, demolując moje kiełkujące nasionka, postanowiłem znaleźć inne lokum. A musicie wiedzieć, że wynajem mieszkania, co ja mówię — pokoju, to droga sprawa. Koszt wynajęcia mieszkania wynosi nawet dwadzieścia tysięcy koron, ale dziesięciometrowy pokój to wydatek od czterech do sześciu tysięcy koron. Normą jest wpłacenie trzymiesięcznej kaucji z góry.

Na domiar złego poszukiwanie zakwaterowania to ogromny psychiczny wysiłek. _Visning,_ czyli spotkanie z właścicielem mieszkania w sprawie wynajmu przypomina casting, a często wiąże się z wypełnieniem ankiety: jakiej jesteś narodowości, czy palisz, jakie masz hobby, czy masz pracę, ile zarabiasz, czy masz alergię, czy masz zwierzę i tak dalej. Na dodatek nie masz gwarancji, że wygrasz, a ostateczna informacja przychodzi do ciebie mailem nawet miesiąc później.

Najgorsze jest to, że im więcej castingów przejdziesz, tym twój oczekiwany standard mieszkania jest coraz niższy. Oznacza to, że z czasem jedyne o czym myślisz to, to, że chcesz po prostu w końcu znaleźć mieszkanie/pokój i mieć święty spokój. Przestaje być ważna odległość od przystanku autobusowego, od centrum, od sklepu, od czegokolwiek. Miałeś oczekiwania wobec wyposażenia mieszkania? Im więcej _visningów_, tym mniej oczekujesz. Podczas rozmów z synami najpotężniejszego państwa świata słyszałem przestrogę za każdym razem, gdy rozmawiałem na temat _visningu_:

„Kiedy będziesz gadał z Norkami, nie mów, że jesteś Polakiem. Oni prześladują nas i nigdy nie wynajmują mieszkań Polakom”.

W końcu, kiedy udaje ci się zdobyć nowe lokum, całujesz ze łzami w oczach ten parkiet, na którym powinno stać łóżko, ale już machnąłeś na to ręką.

Umówienie _visningu_ odbywa się zwykle drogą mailową. I tu ponownie kłania się portal Finn, dzięki któremu można zaplanować tydzień pełen castingowych, przepraszam, _visningowych_ wrażeń.

Tu należy się pewne zastrzeżenie — Norwegowie przywiązują ogromną wagę do uczciwej transakcji. Często zdarzało mi się być świadkiem transakcji zawieranych ustnie.

Niestety i tutaj dotarli oszuści. Dotyczyło to między innymi ogłoszeń wynajmu mieszkań. Jak wcześniej powiedziałem, wynajem to bardzo uciążliwa sprawa i wielu obcokrajowców wiele dałoby za jak najszybszą możliwość przeprowadzki.

W pewnym momencie na Finn trafiła spora liczba ogłoszeń wynajmu mieszkań położonych w atrakcyjnych lokalizacjach. Ogłoszeniodawcom udało się stworzyć korzystne wrażenie na obcokrajowcach, którzy nie znając lokalnych zwyczajów, ale mając świadomość uciążliwości _visningu_ oraz uczciwości Norwegów — uwierzyli naciągaczom.

Typowe ogłoszenie zawierało informację o lokalu oraz powód, dla którego ogłoszeniodawca jak najszybciej chce pozbyć się mieszkania. Duża ilość zdjęć mieszkania działała na wyobraźnię potencjalnego najemcy. W trakcie korespondencji oszust wytwarzał więź z klientem, wykorzystywał jego potrzeby i umiejętnie manipulował nim, przysyłał mailem wstępną umowę wynajmu mieszkania zgodną z ustawą o wynajmie mieszkań. A co najważniejsze; szedł najemcy na rękę, jeśli chodzi o wpłacenie trzymiesięcznej kaucji.

Ogłoszeniodawca przysyłał maila, w którym znajdował się odnośnik do firmy transportowej, na przykład TNT. I tam znajdował się numer konta, na który trzeba było wpłacić zaliczkę. Tyle że była to idealna imitacja strony TNT, a po wpłacie zaliczki konto było zlikwidowane w ciągu dwudziestu czterech godzin. Dochodziło do sytuacji, w których pod wskazanym przez oszustów adresem mieszkali nic nie wiedzący o sprawie mieszkający w tym miejscu tubylcy.

Nie mam pojęcia, jak powszechny był ten proceder, ale w gratisie powiem ci, że sam padłem ofiarą tego typu akcji. Na dno fiordu poszło piętnaście tysięcy koron…

Policja raczej nie podejmuje działań w takich sprawach, a przynajmniej tak było w moim przypadku. Media niestety nie zainteresowały się sprawą i myślę, że nikomu nie zależało na nagłośnieniu tej afery. Zachwiałoby to rynkiem wynajmu mieszkaniowego oraz podważyłoby zasady panujące w norweskim społeczeństwie, a zwłaszcza zaufanie między ludźmi.

A gdzie _red flags_, spytasz. Widzisz, jak jesteś po trzydziestu takich _visningach_ w miesiącu… W takich sytuacjach człowiek każdą pozytywną odpowiedź traktuje jako dar niebios.

Z jakiegoś powodu w pamięci utkwiły mi dwa _visningi_. Pierwszy odbył się wieczorem, a przed domem stała tabliczka informująca o spotkaniu. Dróżka prowadząca do wejścia była zapełniona oczekującymi na wynik oględzin mieszkania. W środku siedziała w fotelu wiecznie uśmiechnięta starsza pani. Robiła na drutach i wzrokiem wskazywała na leżący na stoliczku plik ankiet potencjalnych lokatorów.

Było to dwupokojowe mieszkanie. Bardzo przytulne i całkowicie wyposażone. Było to najbardziej przyjemne lokum, jakie zapamiętałem.

Drugi _visning_ był przeciwieństwem pierwszego. Chłodny pod każdym względem. Mieszkanie stanowiła przerobiona piwnica, a jedyne wyposażenie stanowił zlew, w czymś na wyrost nazwanym kuchnią. Cena wynajmu była dwa razy wyższa niż w przypadku tamtego przytulnego mieszkania, właściciel z dumą pochwalił się zamaskowanymi w ścianie drzwiami, przez które miał niezapowiedziany wchodzić, by skontrolować porządek, mimo iż prawo o wynajmie mieszkań zakazuje tego typu zachowań.

_Visningi_ stały się moją pasją. Za to prawdziwym weekendowym hobby stała się norweska kuchnia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: