Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Dzingis-Chan zmartwychwstał. Studia z psychopatologii rosyjskiej, Tom 2 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dzingis-Chan zmartwychwstał. Studia z psychopatologii rosyjskiej, Tom 2 - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 379 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

DŻIN­GIS – CHAN ZMAR­TWYCH­WSTA­ŁY

TOM II.

DR. STA­NI­SŁAW ZDZIAR­SKI

DŻIN­GIS-CHAN

ZMAR­TWYCH­WSTA­ŁY

STU­DJA Z PSY­CHO­PA­TO­LO­GJI RO­SYJ­SKIEJ

TOM II.

PO­ZNAŃ 1919

NA­KŁA­DEM I CZCION­KA­MI DRU­KAR­NI I KSIĘ­GAR­NI ŚW. WOJ­CIE­CHA

III.

Eu­gen­jusz Czi­ri­kow.

…Przy­szedł pro­rok! Wszy­scy prze­śla­do­wa­ni lu­dzie róż­nych ple­mion idą za Mark­sem… Śle­pi i głu­si niech cze­ka­ją, kie­dy ich po­pro­wa­dzą do Je­ro­zo­li­my… oto za­sa­da neo­ży­do­stwa re­wo­lu­cyj­ne­go ro­syj­skie­go, któ­re uzna­ło za god­ne­go na­stęp­cę pro­ro­ków Sta­re­go Te­sta­men­tu –— pana Czi­ri­ko­wa, co sta­nął od razu na ko­tur­nach ku­glar­skich, by z ich zni­ko­mej wy­so­ko­ści sze­rzyć i tak już nad­to roz­po­wszech­nio­ną w Izra­elu wia­rę w moc zwy­cię­ską roz­kład­cze­go ży­wio­łu se­mic­kie­go. I w tym wzglę­dzie Czi­ri­kow oka­zał się po­tom­kiem nie­odrod­nym roz­ma­itych sui ge­ne­ris nie­uzna­nych gen­ju­szów, gło­szą­cych upo­rczy­wie nie mniej ani wię­cej, jak tyle tyl­ko, iż Izra­el jest na świe­cie wszyst­kiem i jego jest pa­no­wa­nie nad wszech-na­ro­da­mi ziem­skie­mi!…

Lecz… je­że­li Czi­ri­kow, któ­ry wy­szedł już daw­no z lat mło­dzień­czych, kie­dy to naj­ła­twiej po­cią­ga­ją ku so­bie uto­pje naj­roz­ma­it­szych ga­tun­ków, przy­lgnął ser­cem ca­łem do za­sad so­cjal-re­wo­lu­cyj­nych­trud­no mu to po­czy­ty­wać za lek­ko­myśl­ność ka­ry­god­ną.

Po­mi­mo bo­wiem ogło­sze­nia ma­ni­fe­stu paź­dzier­ni­ko­we­go, po­ło­że­nie ży­do­stwa na ob­sza­rach im­per­jum ro­syj­skie­go nie ule­gło żad­nej zmia­nie za­sad­ni­czej. Osła­wio­na – gra­ni­ca osie­dle­nia, mi­ni­mal­ny pro­cent uczniów po­cho­dze­nia ży­dow­skie­go w szko­łach, żeby nie wy­mie­niać drob­niej­szych prze­pi­sów, za­ostrza­ją­cych nie­zno­śność by­to­wa­nia, po­zo­sta­ły nadal w ca­łej swo­jej roz­cią­gło­ści i mocy. Ma­ni­fest paź­dzier­ni­ko­wy nie dał ży­dom peł­ne­go upraw­nie­nia, tak samo, jak nie dał go in­nym nie­ro­syj­skim na­ro­do­wo­ściom, jak­kol­wiek one, ra­zem wzię­te, sta­no­wią więk­szość za­lud­nie­nia, nie­po­rów­na­nie prze­wyż­sza­ją­cą ży­wioł rdzen­nie ro­syj­ski.

Być może, a na­wet wy­da­je się bar­dzo praw­do­po­dob­nem, iż osią­gnię­ciu ca­łej peł­ni praw oby­wa­tel­skich za­szko­dzi­li naj­wię­cej sami ży­dzi. Boć prze­cież –— pu­blicz­na ta­jem­ni­ca –— za ich pie­nią­dze or­ga­ni­zo­wa­no dru­ży­ny te­ro­ry­stycz­ne, fa­bry­ko­wa­no bom­by i ma­chi­ny pie­kiel­ne, z ich fun­du­szów utrzy­my­wa­no pra­sę re­wo­lu­cyj­ną oraz wy­daw­nic­twa nie­le­gal­ne, oni wresz­cie wy­da­li ze swe­go łona ty­sią­ce zde­cy­do­wa­nych prze­wro­tow­ców, dla któ­rych znisz­cze­nie po­wszech­ne i zbrod­nie naj­po­spo­lit­sze były ide­ałem naj­wyż­szym!

Nie miej­sce tu­taj na roz­są­dza­nie, o ile sami za­wi­ni­li? Że jed­nak waga grub­sza winy le­ża­ła, po ich stro­nie –— to pew­na.

Oka­że się to naj­do­wod­niej na Czi­ri­ko­wie, któ­ry jest ży­dem z po­cho­dze­nia i z prze­ko­nań…

Sko­ro tyl­ko tedy na­sta­ła doba, prze­sta­ją­ca po­cią­gać au­to­rów za by­łej akie sło­wo dru­ko­wa­ne do od­po­wie­dzial­no­ści kar­nej, Czi­ri­kow wy­stę­pu­je z ca­łym sze­re­giem utwo­rów, prze­waż­nie w for­mę dra­ma­tycz­ną uję­tych, ma­ją­cych być, że się tak wy­ra­zi­my, czy­nem po­li­tycz­nym pi­sa­rza.

Za­cząw­szy od zo­bra­zo­wa­nia dąż­no­ści i pra­gnień tych mas, z ja­kich sam wy­szedł, t j… ghet­ta ży­dow­skie­go, po­stą­pił Czi­ri­kow szyb­kim kro­kiem ku opi­sa­niu re­wo­lu­cji w ogól­no­ści, upa­tru­jąc w niej je­dy­nie dro­gę, wio­dą­cą do uzy­ska­nia wol­no­ści praw­dzi­wej.

Poza kwe­stję ży­dow­ską, oraz ru­chy re­wo­lu­cyj­ne wyjść nie po­tra­fił, jak gdy­by oby­dwie te spra­wy sta­no­wi­ły de­cy­du­ją­co o przy­szło­ści.

To –— być może wła­sno­wol­ne –— za­cie­śnie­nie ram twór­czo­ści, nie wy­wo­ły­wa­ło­by żad­nych po­dej­rzeń, gdy­by nie na­su­wa­ją­ca się całą mocą wąt­pli­wość, czy za­cie­śnie­nie ta­kie było wska­za­ne mo­ty­wa­mi we­wnętrz­nem uchy­la­ją­ce­mi się z pod kon­tro­li kry­ty­ki, czy­li też zo­sta­ło spo­wo­do­wa­ne bez­płod­no­ścią au­to­ra w in­nych dzie­dzi­nach na­tchnie­nia? Tem go­rzej dla pi­sa­rza, że dru­ga al­ter­na­ty­wa oka­zu­je się o wie­le praw­do­po­dob­niej­szą, a na­wet da się wca­le po­waż­nie uza­sad­nić.

Sła­wę eu­ro­pej­ską zy­skał Czi­ri­ko­wo­wi czte­ro­ak­to­wy dra­mat p… n. " Ży­dzi".

Ale to ol­brzy­mie wra­że­nie, ja­kie wy­wo­łał wszę­dzie, nie zo­sta­ło spo­wo­do­wa­ne by­najm­niej wy­so­ką war­to­ścią ar­ty­stycz­ną utwo­ru. Wszak zo­stał ogło­szo­ny bez­po­śred­nio po osła­wio­nych po­gro­mach ży­dow­skich, a nad­to od­sło­nił rą­bek za­sło­ny ta­jem­ni­czej, jaką za­kry­ta była du­sza izra­el­ska tłu­mów, po­zo­sta­ją­cych pod pa­no­wa­niem ro­syj­skiem. W dra­ma­cie tym –— poza fak­tem nie­za­prze­czal­ne­go uci­sku ży­dow­skie­go –— zo­sta­ły wpro­wa­dzo­ne na wi­dow­nię żywe typy dzia­ła­czy współ­cze­snych, ście­ra­ją­cych się za­wzię­cie o za­sa­dy spo­łecz­ne i pro­gra­my po­li­tycz­ne, tak że sztu­ka Czi­ri­ko­wa otrzy­ma­ła po­nie­kąd cha­rak­ter wia­ry­god­ne­go do­ku­men­tu ży­cio­we­go, tem bar­dziej, że wy­stę­pu­ją w niej naj­roz­ma­it­sze ka­te­gor­je ży­dów, za­rów­no pod wzglę­dem sta­no­wym, jak i prze­ko­na­nio­wym. Obok sta­re­go ze­gar­mi­strza Lej­zo­ra, ma­rzą­ce­go nie­ustan­nie tyl­ko o zie­mi obie­ca­nej, mamy an­ty­te­zę sta­re­go po­ko­le­nia w oso­bach jego dzie­ci. Stu­dent Bo­ruch zo­stał wy­da­lo­ny z uni­wer­sy­te­tu za uczest­nic­two w za­bu­rze­niach, ra­zem z sio­strą Lają. Ma­ła­med Na­chman –— to sy­oni­sta naj­czyst­szej wody, Izer­son –— to na wpół uświa­do­mio­ny ro­bot­nik so­cja­li­stycz­ny; dr. Fur­man wresz­cie, żeby nie wspo­mi­nać fi­gur pod­rzęd­nych, –— to ar­cy­typ sy­te­go do­rob­kie­wi­cza ży­dow­skie­go, któ­ry utra­cił wia­rę w Boga, bo za­miast Je­ho­wy ob­rał so­bie pie­niądz za bo­żysz­cze, czci war­te.

Roz­bież­ność kie­run­ków po­li­tycz­no-spo­łecz­nych, po­mię­dzy mło­dem a sta­rem po­ko­le­niem, za­ak­cen­to­wa­na tu na­der ja­skra­wo i do­bit­nie, ujaw­nia się już od sa­me­go po­cząt­ku dra­ma­tu Czi­ri­ko­wa w ca­łej swo­jej sile i mocy.

Jak­że od­mien­ny jest świat my­śli po­ko­le­nia sta­re­go?… Wszak­że ten sta­ry ze­gar­mistrz Lej­zor wraz z po­moc­ni­kiem swo­im Szloj­mą nie mogą od­pę­dzić ani na chwi­lę od sie­bie ma­rzeń o po­wro­cie na­ro­du ży­dow­skie­go do Pa­le­sty­ny! Myśl ta gnę­bi Lej­zo­ra wiel­ce, gdyż sta­rzec nie spo­dzie­wa się do­żyć tego szczę­ścia. To też po­cie­sza się tyl­ko na­dzie­ją, iż może któś po­tem przy­wie­zie z Pa­le­sty­ny garst­kę świę­tej zie­mi –— i wte­dy na grób mój rzu­cą tak­że garst­kę…. Dla Lej­zo­ra zresz­tą ży­cie nie przed­sta­wia żad­nej war­to­ści, gdyż z po­wo­du roz­ru­chów an­ty­ży­dow­skich trzy razy tra­cił w ży­ciu wszyst­ko i mu­siał trzy­krot­nie roz­po­czy­nać ży­cie na nowo. Ja –— po­wia­da z cięż­kiem wes­tchnie­niem –— jak psz­czo­ła, zbie­ra­łem miód po kro­pli, a kie­dy w moim ulu na­zbie­ra­ło się do­syć mio­du, to mi go roz­bi­ja­li i wy­bra­li wszyst­ko, co zgro­ma­dzi­łem.. Ży­cie jego było, jak Joba bi­blij­ne­go, któ­re­go sy­nów i cór­ki wiatr wiel­ki pu­styn­ny zgu­bił. Gdy­byż bo­daj miał sta­ry Lej­zor po­cie­chę z dzie­ci… I cho­ciaż one są uzdol­nio­ne –— uwa­ża, iż"bar­dzo mą­drym być jest tak samo źle, jak być zu­peł­nie głu­pim. Tym­cza­sem syn jego chce, żeby lu­dzie żyli po­dług ja­kichś no­wych praw, nie chce wie­dzieć, że Bóg daw­no stwo­rzył pra­wa dla łu­dzi. Wszak syn jego na­zy­wa ma­rze­nia o po­wro­cie ży­dów do Pa­le­sty­ny baj­ką! W tem wła­śnie –— po­wia­da Lej­zor –—"wiel­ka bie­da zro­bić dzie­ci swo­je tak mą­dre­mi, że nie wie­rzą w te baj­ki. To wiel­ka bie­da, bo je­że­li żyd nie wie­rzy w te baj­ki, to bar­dzo pręd­ko prze­sta­je być ży­dem… I czy­liż nie wi­docz­na to kara bo­ska, że Bo­ru­cha wy­pę­dzi­li z uni­wer­sy­te­tu?…

Wy­rze­ka­nia te star­ca prze­ry­wa kłót­nia, to­czą­ca się po­mię­dzy mło­dzie­żą, obo­jęt­ną dla ide­ałów na­ro­do­wo­ścio­wych, z wy­jąt­kiem je­dy­ne­go Na­chma­na, któ­ry jest fa­na­ty­kiem, za­go­rza­łym sy­oni­sta:

–—"Bo­rys Ła­za­re­wicz –— po­wia­da Na­chman ze zło­ścią –— wska­zał na Niem­cy, na Fran­cję… Ależ wy, pa­no­wie, nie wie­cie, czem są ży­dzi w Niem­czech i we Fran­cji. Tam, gdzie nam, ży­dom, dają pew­ne pra­wa, tam za­bie­ra­ją nam du­szę… Ja­cyż tam ży­dzi? Oni wsty­dzą się swo­je­go ży­do­stwa i tań­czą, jak im za­gra­ją… Ukry­wa­ją swo­je uczu­cia, tłu­mią je w so­bie… i oszu­ku­ją i dru­gich i sie­bie… W Niem­czech żyd –— Nie­miec, we Fran­cji –— Fran­cuz, to zna­czy, że ani Nie­miec, ani Fran­cuz, tyl­ko żyd, któ­ry uda­je to Niem­ca, to Fran­cu­za… Oni źle ro­bią,.. Ale wy ich na­uczy­cie, jak mają zo­sta­wać ży­da­mi… To też znie­na­wi­dziw­szy wszyst­ko, co nie­ży­dow­skie, nie żąda żad­nych praw, gdyż kie­ru­je się lo­gi­ką, ale nie tą, któ­rą się ma w gło­wie. Bo jego lo­gi­ka –— w ser­cu!

Wy­wo­dom tym dok­try­ner­skim kła­dzie do­pie­ro ko­niec wes­tchnie­nie sta­re­go Lej­zo­ra, któ­ry od dzie­się­ciu lat chce, aże­by wszyst­kie ze­ga­ry u nie­go biły rów­no­cze­śnie, a jed­nak nig­dy się to jesz­cze nie zda­rzy­ło. One, jak lu­dzie, nie mogą zgo­dzić się…

Akt dru­gi –— to dra­mat, roz­gry­wa­ją­cy się w du­szy cór­ki Lej­zo­ra –— Lai.

W mie­ście roz­cho­dzą się głu­che wie­ści o za­mie­rzo­nym po­gro­mie ży­dow­skim. To też w ser­cu Lai, któ­ra czu­je, że jest sama ży­dów­ką, bu­dzi się gwał­tow­na nie­na­wiść do Ro­sjan, a za­ra­zem łącz­ność z ży­do­stwem ca­łem, któ­rej w zwy­kłym cza­sie nie od­czu­wa.

A wszak­żeż Łaja ko­cha go­rą­co wy­pę­dzo­ne­go stu­den­ta Be­re­zi­na, któ­ry, jak­kol­wiek jest Ro­sja­ni­nem, wzra­stał z nie­na­wi­ścią i lę­kiem nie­wol­ni­czym przed wszyst­ki­mi bo­ga­ty­mi, stroj­ny­mi i sil­ny­mi. Prze­cież prze­śla­do­wa­no go przez całe ży­cie, po­cząw­szy od ław­ki szkol­nej, na każ­dym kro­ku da­wa­no do zro­zu­mie­nia, że jest bied­ny i że każ­dy krwa­wo za­pra­co­wa­ny przez nie­go grosz jest do­bro­dziej­stwem wszyst­kich tych sy­tych i moż­nych plu­gaw­ców, któ­rzy zgnę­bi­li mu du­szę, pod­cię­li jej skrzy­dła, pod­sy­ca­li w nim nik­czem­ne tchó­rzo­stwo, prze­śla­do­wa­li go za każ­dą po­ku­sę, za każ­dy po­ryw ku wol­no­ści. Nie mam sil­nej woli –— wy­zna­je ale nie­na­wi­ści dla nich dużo…

Laja ko­cha Be­re­zi­na ca­łem ser­cem i nie wa­ha­ła­by się pójść za nie­go za mąż.

–— Mnie nie wzru­sza na­sza re­li­gja i dużo w niej wy­da­je się mnie nie­do­rzecz­nem. Ale cza­sem, gdy sły­szę, jak oj­ciec od­ma­wia swo­je so­bot­nie mo­dli­twy, coś na­gle od­zy­wa się w du­szy, da­le­ko, da­le­ko, gdzieś tam, przy­po­mi­na się coś swo­je­go, bli­skie­go, ro­dzin­ne­go, ja­kiś żal się bu­dzie

Ale ochrzcić się nie mo­gła­by, bo cała jej isto­ta sprze­ci­wia się temu, i zda­je się jej, że je­że­li to uczy­ni –— zgu­bi sie­bie i ko­chan­ka. W po­glą­dzie ta­kim utwier­dza też Laję za­ko­cha­ny w niej do sza­leń­stwa Na­chman, któ­ry na wieść o za­mie­rzo­nym po­gro­mie wy­krzy­ku­je:

–— Nie wy­prę się swo­je­go na­ro­du, nie za­wie szę na szyi krzy­ża i nie we­zmę w ręce iko­ny, żeby się scho­wać za ple­cy wa­sze­go Boga! Nie! Je­że­li trze­ba bę­dzie umrzeć –— umrę jako żyd! Będę ich prze­kli­nał, będę ich bił tak­że, do­pó­ki moje ręce nie upad­ną wraz ze mną! We­zmę w rękę re­wol­wer i będę bro­nił mo­je­go na­ro­du, mo­jej re­li­gji i sa­me­go sie­bie! Mam wier­ne­go obroń­cę! Jemu wszyst­ko jed­no: czy je­stem żyd, czy chrze­ści­ja­nin!

Na­chma­no­wi, któ­ry na wi­dok Lai za­po­mi­na o świe­cie ca­łym, ży­cie dało do­brą szko­łę. Dzie­cięc­two jego –— to ist­ne po­bo­jo­wi­sko. Wcze­śnie zo­staw­szy sie­ro­tą, do 25 lat nie wie­dział, co to mło­dość, gdyż cią­gle uczył się i żył nie z ludź­mi, tyl­ko z książ­ka­mi. Kie­dy zaś po­ko­chał Laję, wi­dzi brak wza­jem­no­ści z jej stro­ny. Ale on go­tów znieść i ten za­wód męż­nie, gdyż żyd po­wi­nien wszyst­ko zno­sić bez łzy. Łez bo­wiem nig­dy czło­wie­ko­wi nie wy­star­czy. Od­cho­dzi tedy z re­zy­gna­cją –— bez sło­wa skar­gi.

Ale sta­re­mu Lej­zo­ro­wi nie taj­ne jest, iż myśl cór­ki błą­dzi gdzieś da­le­ko poza do­mem. Po­sta­na­wia tedy wy­zy­skać chwi­lę przy­gnę­bie­nia, w ja­kiem znaj­du­je się te­raz cór­ka i wy­do­stać od niej ta­jem­ni­cę jej ser­ca. Ale ta­jem­ni­ca ta ude­rza weń, jak grom z po­god­ne­go nie­ba, do­wia­du­je się bo­wiem, że uko­cha­ny jego cór­ki –— to goj. Czyż­by Bóg chciał tak cięż­ko do­świad­czyć po­boż­ne­go Lej­zo­ra?!…. Nie­chby wy­bra­nym był cho­ciaż­by nie­wie­rzą­cy, ale żyd! Kie­dy zaś cór­ka od­po­wia­da mu śmia­ło, że Bóg u wszyst­kich je­den, sta­rzec wy­bu­cha wul­ka­nicz­nie:

–— Je­że­li u wszyst­kich je­den, to dla­cze­go, kie­dy goj po­ko­cha ży­dów­kę, ona musi się ochrzcić? Dla­cze­go goj nig­dy nie zro­bi się ży­dem?… Dzie­ci two­je wy­śmie­wać się będą z ży­dów, a ty bę­dziesz bała się po­wie­dzieć im: nie śmiej­cie się, ja tak­że –— ży­dów­ka! Two­je dzie­ci będą się uczy­ły swo­jej re­li­gji i będą mó­wi­ły: prze­klę­ci ży­dzi, za­bi­li na­sze­go Boga –— i ty bę­dziesz mil­cza­ła! A twój mąż wsty­dzie się bę­dzie, że ma żonę –— ży­dów­kę i tak­że bę­dzie mil­czał!… Czy oni nie wie­dzą, że ich Bóg był na zie­mi ży­dem i że mat­ka ich Boga była ży­dów­ką?

Laja do­sta­je na­pa­du hi­stor­ji skut­kiem tej sce­ny. Prze­ra­żo­ny Lej­zor po­sy­ła po le­ka­rza Fur­ma­na, po owe­go nie­do­wiar­ka, któ­ry tłu­ma­czy star­co­wi, a nie mniej roz­wy­drzo­ne­mu teo­r­ja­mi pseu­do­po­stę­po­we­mi Bo­ry­so­wi wca­le dow­cip­nie:

–— Wy chce­cie urzą­dzić się na cu­dzej zie­mi, ale z tego nic nie bę­dzie. Po­tem, je­że­li wam się coś uda zbu­do­wać, ja­kąś szo­pę ogól­ne­go szczę­ścia, to wam, ży­dom, po­wie­dzą: za­bierz­cie się precz z cu­dzej zie­mi I po­ka­że się, że znów nic nie bę­dzie­cie mie­li, na­wet i tej szo­py. Wy, pa­no­wie, sami so­bie po­wtór­nie za­da­je­cie te same egip­skie tru­dy, od któ­rych ucie­kli­ście ongi, dzię­ki Moj­że­szo­wi… A nie trze­ba za­po­mi­nać, że my, ży­dzi, na­wet u szczy­tu na­szej po­li­tycz­nej po­tę­gi by­li­śmy tyl­ko re­li­gij­no-na­ro­do­wą agre­ga­cją. Bez re­li­gji nie­ma u nas na­ro­do­wo­ści… Wy­kształ­co­ny żyd wraz z re­li­gją tra­ci na­ro­do­wość. To pra­wo ewo­lu­cji hi­sto­rycz­nej na­ro­du ży­dow­skie­go! Na­sze ży­do­stwo sil­ne tyl­ko re­li­gją. A któż z wy­kształ­co­nych ży­dów może na­zwać się re­li­gij­nym? Ja ta­kich nie znam, nie spo­ty­ka­łem. Nic ży­dow­skie­go bar­dzo pręd­ko w nim nie zo­sta­je… 1 cóż na­le­ży ro­bić? Chcą, że­byś się wy­chrz­cił –— wy­chrz­cij się! nie na dłu­go! Śmie­ją się przy to­bie z ży­dów, –— śmiej się i ty, bo głu­pio jest pła­kać; przy­cho­dzi bied­ne­mu ży­do­wi umie­rać z gło­du, –— sta­raj się zro­bić bo­ga­tym, bo umie­rać żyd nie ma ocho­ty, tak samo, jak każ­de inne ro­zum­ne stwo­rze­nie! A po­tem, kie­dy zro­bisz się bo­ga­tym, to to­bie, ży­do­wi, kła­niać się będą i ty, żyd, śmiać się z nich bę­dziesz!… Ot, i cały se­kret ży­cia..

Tym­cza­sem przy­cho­dzi wia­do­mość wia­ry­god­na

O rze­zi ki­szy­niew­skiej –— w li­ście do Na­chma­na. Dom Lej­zo­ra po­grą­żo­ny w trwo­dze, gdyż po mie­ście za­czy­na­ją prze­bą­ki­wać na do­bre o pla­no­wa­nych po­gro­mach ży­dow­skich. Lu­dzie wszyst­ko naj­gor­sze na świe­cie przy­pi­su­ją ży­dom –— ro­zu­mu­je Lej­zor. Żyd–— sza­chraj, żyd – li­chwiarz, żyd nie ma żad­ne­go su­mie­nia". Wszyst­kie­mu zaś win­ni tacy nie­spo­koj­ni uto­pi­ści, jak syn jego Bo­ruch, łu­dzą­cy"się na­dej­ściem bli­skiem ja­kie­goś fan­ta­stycz­ne­go bra­ter­stwa wszech­na­ro­dów. Ale Lej­zor jest za sta­ry, iżby mogł uwie­rzyć w ta­kie mrzon­ki.

–— Uro­dzi­łeś się –— ro­zu­mu­je –— na ob­cej zie­mi, w bie­dzie, i od dnia twe­go uro­dze­nia i, może być, do dnia śmier­ci swo­jej, by­łeś i bę­dzieś oto­czo­ny nie­na­wi­ścią i po­gar­dą! I je­że­li pój­dziesz do nich i bę­dziesz im słu­żył całą du­szą, oni ci nie uwie­rzą! Po­wie­dzą, że ro­bisz so­bie z tego ge­szeft, dla­te­go, żeś żyd!…

Dra­mat koń­czy się roz­gro­mem skle­pu sta­re­go Lej­zo­ra i sa­mo­bój­stwem Lai z oba­wy do­sta­nia się w ręce roz­wy­drzo­nej tłusz­czy. I tu przy­po­mi­na­ją się sło­wa fa­na­tycz­ne­go Na­chma­na: Ludz­kość! Ludz­kość! Co to jest ludz­kość? Nig­dy jej nie wi­dzia­łem..

Cią­giem dal­szym nie­ja­koś owej wal­ki prze­ko­na­nio­wej po­mię­dzy sta­rem po­ko­le­niem a mło­dem, jaką wi­dzie­li­śmy w Ży­dach, są ob­raz­ki z ży­cia wiej­skie­go, od­two­rzo­ne przez Czi­ri­ko­wa w czte­ro­ak­to­wym dra­ma­cie p… t. Mu­zy­ki. I tu­taj wal­ka skoń­czy się tra­ge­dją… dla tych wła­śnie, któ­rzy mie­li naj­lep­sze za­mia­ry wzglę­dem pro­le­tar­ja­tu ma­ło­rol­ne­go.

Pro­le­tar­jat ten też, cier­pią­cy wiecz­nie głód zie­mi, wi­dzą­cy w pa­nach je­dy­ną przy­czy­nę swo­jej nę­dzy, oba­ła­mu­co­ny ha­sła­mi anar­chi­stycz­ne­mu, ciem­ny i pier­wot­ny w swo­ich in­stynk­tach i po­żą­da­niach, jest wła­ści­wym bo­ha­te­rem dra­ma­tu.

Do wsi za­pa­dłej do­szły głu­che wia­do­mo­ści o wy­da­niu ma­ni­fe­stu kon­sty­tu­cyj­ne­go. Za­cie­ka­wie­nie co do tre­ści tego aktu jest wśród wło­ściań­stwa ogrom­ne, ale by­najm­niej nie pod wzglę­dem swo­bód oby­wa­tel­skich. Chło­pom ma­rzy się nowy na­dział zie­mi, po­dob­ny do tego, jaki miał miej­sce ra­zem ze znie­sie­niem pod­dań­stwa. O wol­no­ściach ja­kichś ża­den z nich nie my­śli, bo i coż z wol­no­ści, kie­dy nie­ma co jeść?

Kie­dy za­tem do wsi za­je­chał na­resz­cie na­czel­nik ziem­ski i ka­zał zgro­ma­dzić się chło­pom, –— oni od wcze­sne­go rana roz­ło­ży­li się ta­bo­rem na po­dwór­cu dwor­skiem, wy­cze­ku­jąc z nie­cier­pli­wo­ścią tego, co im ob­wie­ści wła­dza? Tym­cza­sem słon­ko oznaj­mi­ło już zbli­ża­ją­ce się po­łu­dnie, urzęd­nik zaś ani my­śli wyjść do zgro­ma­dzo­nych. Po­śród chło­pów bu­dzą się po­dej­rze­nia, czy to nie dzie­dzic sta­ra się skło­nić na­czel­ni­ka ziem­skie­go, iżby za­mil­czał o ak­cie wspa­nia­ło­myśl­no­ści ze stro­ny mo­nar­chy? Chwi­lo­wo na­stę­pu­je uspo­ko­je­nie, kie­dy ku­zyn­ka go­spo­da­rza domu, pan­na Lipa, oznaj­mia chło­pom, iż sko­ro tyl­ko jej brat przy­je­dzie, wy­dzier­ża­wi im grun­ta swo­je za ni­skim czyn­szem oraz wy­bu­du­je szko­łę i łaź­nię. Uspo­ko­je­nie to jed­nak pry­ska nie­ba­wem. Znie­cier­pli­wie­ni ocze­ki­wa­niem chło­pi po­da­ją so­bie z ust do ust naj­nie­praw­do­po­dob­niej­sze po­gło­ski o za­mie­rzo­nych rze­ko­mo przez wła­dzę pro­jek­tach, ma­ją­cych na celu po­lep­sze­nie bytu wło­ściań­skie­go. We­dług tych wer­sji ma­ni­fest mo­nar­szy po­sta­na­wia udzie­le­nie za­po­móg pie­nięż­nych in na­tu­ra w zbo­żu i ko­niach wie­śnia­kom ma­ło­rol­nym. Za­ję­ci roz­mo­wa­mi na ten te­mat, pusz­cza­ją mimo uszu roz­mo­wę, jaką pro­wa­dzą z sobą opo­dal pan Go­ro­diec­kij z ziem­skim na­czel­ni­kiem:

–— By­najm­niej nie twier­dzę –— po­wia­da na­czel­nik –— ja­ko­by chło­pi byli syci. Zwra­cam tyl­ko uwa­gę na ostroż­ność, z jaką na­le­ży roz­dzie­lać za­po­mo­gi skar­bo­we. Prze­cież to –— osta­tecz­nie –— za­mie­ni się w zwy­czaj. Ko­niec koń­ców –— oni wy­obra­ża­ją so­bie, że skarb jest obo­wią­za­ny ich kar­mić –— kon­klu­du­je jak naj­słusz­niej urzęd­nik, po­mi­mo wy­raź­ne­go sprze­ci­wu ze stro­ny dzie­dzi­ca, prze­strze­ga­ją­ce­go przed na­stęp­stwa­mi, ma­ją­ce­mi wy­nik­nąć z chwi­lą, w któ­rej nę­dza i cho­ro­by, pa­nu­ją­ce na­gmin­nie, do­pro­wa­dzą chłop­stwo do roz­pa­czy krań­co­wej.

To też tłum znu­żo­ne­go ocze­ki­wa­niem chłop­stwa wy­pro­wa­dza wprost z rów­no­wa­gi treść od­czy­ta­ne­go przez na­czel­ni­ka ziem­skie­go roz­po­rzą­dze­nia gu­ber­na­to­ra, za­le­ca­ją­ce­go, wo­bec cią­głych klęsk gło­do­wych, gro­ma­dze­nie za­pa­sów zbo­ża w ma­ga­zy­nach gmin­nych. W mo­dli­twie i pra­cy –— brzmia­ły koń­co­we sło­wa ode­zwy –— pod­sta­wa wa­sze­go do­bro­by­tu. Ten, kto pra­cu­je usil­nie, w dni świą­tecz­ne cho­dzi do cer­kwi, nie zło­rze­czy, a do szyn­ku dro­gę za­po­mniał –— na­kar­mi bez­tro­skli­wie i sie­bie i ro­dzi­nę, a na­wet na czar­ną go­dzi­nę coś­kol­wiek odło­ży pa­da­ły zda­nia w tłum osłu­pia­ły, któ­ry zu­peł­nie cze­go in­ne­go ocze­ki­wał.

A już, ni­czem grom z nie­ba ja­sne­go, po­dzia­ła­ły nań za­pew­nie­nia na­czel­ni­ka ziem­skie­go, iżby nie da­wa­no wia­ry agi­ta­to­rom wę­drow­nym, któ­rzy te­raz włó­czą się od wsi do wsi, gło­sząc wszę­dzie o ma­ją­cym rze­ko­mo na­stą­pić no­wym na­dzia­le zie­mi i roz­ma­itych in­nych re­for­mach. Lu­dzie ci –— są wa­szy­mi wro­ga­mi. Pod­bu­rza­ją was, ko­rzy­sta­ją z wa­szej głu­po­ty, nie­do­świad­cze­nia i ła­two­wier­no­ści… Nie na­sta­wiać uszu, bun­tow­ni­ków nie słu­chać! Je­że­li taki czło­wiek po­ja­wi się we wsi, chwyć­cie go i pro­wadź­cie do urzęd­ni­ka!…

Chwi­lo­wa złu­da roz­wia­ła się. Chłop­stwo ogar nęła czar­na roz­pacz.

Do wy­mia­ny zdań w ro­dzi­nie pana Go­ro­diec­kie­go przy­cho­dzi do­pie­ro w ak­cie dru­gim z chwi­lą przy­by­cia wy­pę­dzo­ne­go stu­den­ta uni­wer­sy­te­tu, a ku­zy­na pana domu –— Paw­ła Iwa­no­wi­cza, któ­ry po­znał już nie tyl­ko kry­mi­nał, ale i ze­sła­nie sy­bir­skie;

–— Kie­dym był stu­den­tem i sie­dzia­łem w wię­zie­niu –— wy­nu­rza się –— przy­szła raz do mnie w od­wie­dzi­ny pa­nien­ka, któ­ra przed­sta­wi­ła się jako moja na­rze­czo­na, cho­ciaż mnie nie zna­ła… Była u mnie tyl­ko raz je­den, –— przy­nio­sła mi fi­joł­ków i wię­cej już nig­dym nie zo­ba­czył jej…

Pa­weł Iwa­no­wicz to je­den z tych licz­nych fan­ta­stów, któ­rzy chcie­li wi­dzieć w chło­pie ro­syj­skim bra­ta-oby­wa­te­la, nie­po­mni tego, iż chłop ów znaj­du­je się jesz­cze w sta­djum pier­wot­no­ści… To też po­zo­sta­je głu­chy na roz­sąd­ne ro­zu­mo­wa­nia Go­ro­diec­kie­go:

–— Nie­ma ni­cze­go głup­sze­go od sen­ty­men­ta­li­zmu z chło­pa­mi! Wa­sze na­tchnio­ne roz­mo­wy o zie­mi wy­da­ły już pew­ne re­zul­ta­ty… Oni my­ślą, zda­je się, ja­ko­bym nie miał pra­wa roz­po­rzą­dzać swo­je­mi łą­ka­mi tak, jak się mnie po­do­ba i jak mi wy­god­niej… Je­że­li po­da­ru­je­cie swo­ją zie­mię chło­pom –— tem sa­mem spo­wo­du­je­cie ich do ocze­ki­wa­nia te­goż ode mnie, od dru­gie­go, trze­cie­go… Te­raz trze­ba być ostroż­niej­szym. Chło­pi fan­ta­zju­ją… Każ­dy fał­szy­wy krok może po­cią­gnąć za sobą duże nie­przy­jem­no­ści. Da­lej? Okrop­ne! Ni­cze­go lep­sze­go, oprócz cha­ła­tów aresz­tanc­kich, nie moż­na osta­tecz­nie prze­wi­dzieć. Każ­dy dzień przy­no­si wia­do­mo­ści o ra­bun­kach, bój­kach, gra­bie­żach, a wy tu­taj… Ży­cie z pro­gra­mem nig­dy nie może zgo­dzić się w szcze­gó­łach… I tyl­ko lu­dzie, zna­ją­cy to ży­cie z ksią­żek i z za krat wię­zien­nych, mogą ro­zu­mo­wać tak na­iw­nie i po pro­stu!… Trud­no za­cho­wać spo­kój, sko­ro tam zra­bo­wa­no zbo­że, w in­nem miej­scu wy­rą­ba­no las, w trze­ciem… A tu jesz­cze­ście wy z wa­sze­mi uto­pij­ne­mi pro­jek­ta­mi!… Jam nie za­co­fa­niec!… Zga­dzam się na to, że lud jest bied­ny, nędz­ny, że on słu­ga i wszyst­ko, co się komu po­do­ba… Ale zgódź­cie się, pań­stwo, że nie po­dar­ka­mi i nie łaź­nia­mi moż­na po­pra­wić po­ło­że­nie eko­no­micz­ne ludu!…

Ku­zyn­ka Lipa wsze­la­koż, bę­dąc za­go­rza­łą chło­po­man­ką, w ro­dza­ju tych fan­ta­stów, co to on­giś szli w na­ród, da­le­ką jest po­glą­dów trzeź­wych. Wszak­żeż chłop –— po­wia­da –— nie ma za co ku­pić so­bie zie­mi, a po­wtó­re jest prze­ko­na­ny, że zie­mię do­sta­nie za dar­mo od rzą­du. Po­cóż ma za­tem ku­po­wać?… Za­po­mnia­ła wsze­la­ko, że mrzon­ki tego ro­dza­ju obu­dzi­ła ona sama w ciem­nych mó­zgach chłop­skich.

Ob­jaw uwa­gi god­ny, –— że jak­kol­wiek pan­na Lipa li­czy już 26 lat, prze­cież nie chce dać po­słu­chu temu, co mówi do­świad­czo­na Se­ra­fi­ma Gier­gie­jew­na:"Im le­piej z nimi po­stę­po­wać, tem gor­si oni. Zda­je się, już ro­bisz dla nich wszyst­ko: i od­ra­czasz za­pła­tę dłu­gu i ulgi i kar­misz i za­ro­bek do­bry da­jesz i le­czyć się do mnie przy­cho­dzą!… A prze­cież!… Zu­peł­ny brak wszel­kie­go po­czu­cia wdzięcz­no­ści! U Win­no­gra­do­wych nie szczę­dzą ich: za wszyst­ko –— kara, i u nich –— le­piej…

War sprzecz­ki za­sad­ni­czej wzma­ga się z przy­by­łym wła­śnie sy­nem go­spo­dar­stwa, stu­den­tem uni­wer­sy­te­tu Wło­dzi­mie­rzem. Te­raz do­pie­ro w domu tym –— co gło­wa –— to inny pro­gram po­li­tycz­no-eko­no­micz­ny. Syn –— de­mo­kra­ta, ku­zyn –— so­cja­li­sta, teść –— za­co­fa­niec… Cała or­kie­stra, ale bar­dzo ka­ko­fo­nicz­na.

Zda­niem bo­wiem Wło­dzi­mie­rza –— wy­star­czy dać chło­pu ka­wa­łek zie­mi, aże­by z nie­go zro­bił się za­sad­ni­czy wróg wszel­kich re­form! Chłop ro­syj­ski –— po­wia­da on –— ro­dzi się już so­cja­li­stą… Ale w po­wie­dze­niu tem nie ma słusz­no­ści. Chło­pa bo­wiem robi so­cja­li­stą ciem­no­ta umy­sło­wa, o czem do­wod­nie prze­ko­nu­je nas Sta­rzec, wy­rze­ka­ją­cy w ak­cie trze­cim na nie­płod­ność zie­mi, któ­rej przy­czy­nę upa­tru­je w grze­chach ludz­kich, lub tez w złem na­sie­niu, a nie w tem, że chłop chciał­by, iżby mu za­wsze sto­krot­ne plo­ny zie­mia da­wa­ła, on jej zaś za to nie był obo­wią­za­ny sił ro­dzaj­nych kom­po­stem pod­sy­cać!…

Nie dziw też, je­śli ciem­no­ta po­pchnę­ła lud do gwał­tów i gra­bie­ży, o ja­kich krą­żą wie­ści po wsiach…

Co gor­sza –— chłop ten nie­oświe­co­ny ma swo­ją fał­szy­wą teo­r­ję wy­tłu­ma­cze­nia wszel­kich moż­li­wych nie­szczęść:

–— I wte­dy było tak –— opo­wia­da sta­rzec… dwo­je u nas istot­nie wła­sną śmier­cią skoń­czy­ło: umar­li, tak umar­li.. resz­tę zaś oni uśmier­ci­li… Żeby za­ra­za nie do­tar­ła do mia­sta… Idzie lud do mia­sta z gło­du, a pa­no­wie boją się, że on ze sobą przy­nie­sie za­ra­zę… I sły­sza­łem, że w tym roku zno­wu za­czną cho­le­rę pusz­czać, –— przy­go­to­wa­nia roz­ma­ite ro­bią… Na woj­nie stra­ci­li wie­le ludu, a prze­cież jesz­cze cia­sno, ot i wy­my­śli­li oni… Mno­żą się lu­dzie, a zie­mi nie przy­by­wa… A ot, po­wia­da­ją jesz­cze, że zie­mia za­czy­na, ot jak, uby­wać: niby to mo­rze-oce­an z brze­gów wy­cho­dzi i co­raz wię­cej zie­mi za­le­wa"….

Z wie­ści zaś, pod­że­ga­ją­cych do gwał­tów prze­ciw­ko oby­wa­te­lom, po­chwy­cić zdo­łał sta­rzec rów­nież spo­ro mę­tów:

–— Na co Pan Bóg stwo­rzył zie­mię?… Dla nich jed­nych, co? W Pi­śmie św. po­wie­dzia­no: roz­mna­żaj­cie się i na­peł­niaj­cie zie­mię, a my bez chle­ba!… Po­wia­da­ją, że w Pe­ters­bur­gu ob­li­cze­nie te­raz do­ko­nu­je się: ile dusz i ile wszyst­kiej zie­mi… Na­sze­go wój­ta wzy­wa­no do mia­sta i za­py­ty­wa­no, dla­cze­go na­ród tak cier­pi… Tyl­ko że wójt prze­rzu­cił się na ich stro­nę…

Wśród ludu krą­żą na­wet po­gło­ski, ja­ko­by po wsiach cho­dził na­stęp­ca tro­nu, pra­gnąc do­wie­dzieć się praw­dy z ust sa­me­go wło­ściań­stwa i wy­mie­rzyć raz na­resz­cie spra­wie­dli­wość. I cho­ciaż wia­do­mo, że na­stęp­ca tro­nu ma do­pie­ro dwa lata, a za­tem nie mógł­by sam cho­dzić po wsiach, lud trwa w za­pa­mię­ta­niu ja­kiemś cza­ro­dziej­skiem.

Skut­kiem agi­ta­cji i po­wyż­szych le­gend tłum wiej­ski wzbu­rzył się prze­ciw­ko panu Go­ro­diec­kie­mu, któ­re­mu wójt po­wia­da wy­raź­nie, iż lud po­sta­no­wił ode­brać zie­mię dwor­ską prze­mo­cą. Chło­pi w oka­mgnie­niu opa­no­wu­ją dwór cały, szy­dząc bez­li­to­śnie z tych, któ­rych uwa­ża­li do­tąd za swo­ich do­bro­dzie­jów. Nie oszczę­dza­ją na­wet istot­ne­go swe­go przy­ja­cie­la Paw­ła Iwa­no­wi­cza, któ­ry sta­ra się opa­no­wać sy­tu­ację i przy­pro­wa­dzić do opa­mię­ta­nia roz­sza­la­łe in­stynk­ty.

Tłum nie chce wcho­dzić z ni­kim w pak­to­wa­nie, lecz przez usta wój­ta do­ma­ga się bez­wa­run­ko­we­go i na­tych­mia­sto­we­go pod­pi­sa­nia ce­sji na­stę­pu­ją­cej: Wszy­scy, ni­żej pod­pi­sa­ni, któ­rzy do­bro­wol­nie, bez przy­mu­su, po­sta­no­wi­li­śmy speł­nić woię wło­ścian, zo­sta­wia­my so­bie na wła­sność: sad, ogród i go­spo­dar­stwa dzie­sięć dzie­się­cin, lasu dwie dzie­się­ci­ny bu­dul­co­we­go i dwie dzie­się­ci­ny łąk. A resz­tę zie­mi, łąki i las, któ­ry znaj­du­je się w na­szem po­sia­da­niu bez­praw­nie z woli ce­sa­rza Alek­san­dra II. zga­dza­my się zwró­cić wło­ścia­nom… Na znak cze­go pod­pi­su­je­my się…

W chwi­li, kie­dy obec­ni mają przy­stą­pić do aktu, spo­rzą­dzo­ne­go w ten spo­sób do­bro­wol­nie (!), roz­le­ga się na dwo­rze sal­wa ka­ra­bi­no­wa. To przy – je­cha­li straż­ni­cy ziem­scy, za­we­zwa­ni przez pana Go­ro­diec­kie­go prze­ciw­ko zbun­to­wa­nej czer­ni. Chłop­stwo wi­dząc, że jest zgu­bio­ne, że wszyst­kie na­dzie­je wzię­ły w łeb, rzu­ca się w sza­lo­nym gnie­wie na ro­dzi­nę dzie­dzi­ca, by jej krwią za­spo­ko­ić swo­je pra­gnie­nie zie­mi. Pierw­szym pada pro­rok fał­szy­wy –— nie­szczę­sny chło­po­man Pa­weł Iwa­no­wicz…

Taki jest ko­niec tra­ge­dji Czi­ri­ko­wa, tra­ge­dji in­stynk­tów naj­pier­wot­niej­szych, kie­dy mo­tłoch naj­po­spo­lit­szy śmiał gło­sić ca­łej Eu­ro­pie cy­wi­li­zo­wa­nej, iż on jest"kró­lem-Du­chem Ro­sji od­ra­dza­ją­cej się, iż on jest"lud-car. Tym­cza­sem nie spo­dział się, jak ry­chle zla­ty­wał na zła­ma­nie kar­ku do prze­pa­ści, w któ­rej nań śmierć nie­uchron­na czy­ha­ła, głod­na krwi i mię­sa… Pio­nie­rzy no­wych ha­seł są­dzi­li po­cząt­ko­wo, że wraz ze znisz­cze­niem kul­tu­ry do­ko­na­ją dzie­ła epo­ko­we­go, któ­rem świat za­dzi­wią. Na szczę­ście skoń­czy­ło się na za­wod­nych ma­ja­cze­niach: ów wi­chr, jaki po­wio­nął od Wscho­du, był zbyt sła­by, iżby mogł zwa­rzyć kwia­ty cy­wi­li­za­cji za­chod­niej, kwit­ną­ce wśród na­ro­du, zmu­szo­ne­go fa­ta­li­zmem dzie­jo­wym do współ­ży­cia z bar­ba­rzyń­ca­mi.

Eu­ro­pa –— za na­szym przy­kła­dem –— od­wró­ci­ła się od ta­kie­go ru­chu wol­no­ścio­we­go –— ty­łem…

Tym­cza­sem na­sta­ła smut­na nad wy­raz wszel­ki doba za­mie­szek ulicz­nych, ja­kie na­próż­no chcia­ło ochrzcić wie­lu za­pa­leń­ców nie­do­rzecz­nem mia­nem wiel­kiej re­wo­lu­cji wszech­ro­syj­skiej –— i Czi­ri­kow od­dał się w zu­peł­no­ści na usłu­gi li­te­ra­tu­rze agi­ta­cyj­nej, wy­łą­cza­ją­cej poza na­wias kwe­stje na­ro­do­wo­ścio­we. Z tego okre­su po­cho­dzi sze­reg utwo­rów drob­niej­szych, za­bar­wio­nych ten­den­cją jed­no­li­tą, kie­dy to lu­dzie, jak cmy noc­ne do ognia, le­cie­li ze wszech stron ku ma­rze wol­no­ści, póki nie do­sta­li się do wię­zie­nia.

Tłem i tre­ścią no­wel­ki p… t. To­wa­rzysz są wła­śnie wy­pad­ki z pierw­szych dni ma­ni­fe­sta­cyi kon­sty­tu­cyj­nych, kie­dy to wszyst­kie wię­zie­nia były po­dob­ne do zwie­rzyń­ców, w któ­rych zgro­ma­dzo­no wsze­la­kie po­two­ry zwie­rzę­ce wszyst­kich czę­ści świa­ta. Ra­zem z praw­dzi­wy­mi apo­sto­ła­mi no­we­go ży­cia do­sta­wa­li się do cel lu­dzie po­spo­li­ci, ra­zem z or­ła­mi gęsi do­mo­we, pra­gną­ce na­śla­do­wać orle loty… Wię­zie­nia przy­po­mi­na­ły min­ja­tu­ro­we mia­stecz­ka: sie­dzie­li w nich bo­wiem lu­dzie naj­roz­ma­it­szych sta­nów i za­wo­dów: męż­czyź­ni, ko­bie­ty, a na­wet dzie­ci. Wię­zie­nie było prze­peł­nio­ne do tego stop­nia, że za­rząd­cę ogar­nia­ła wprost czar­na me­lan­chol­ja, kie­dy za­wia­da­mia­no go o no­wej par­tji aresz­to­wa­nych. Nie wie­dział bo­wiem bie­dak, gdzie ich po­mie­ścić. Więk­szość zaś lo­ka­to­rów, jako nie­przy­zwy­cza­jo­na do ży­cia wię­zien­ne­go, za­sy­py­wa­ła go skar­ga­mi dla la­da­ja­kie­go naj­błah­sze­go po­wo­du, jak gdy­by za­po­mi­na­ła o tem, że to nie ho­tel, tyl­ko kry­mi­nał!… Zresz­tą nie­zwy­kły skład prze­stęp­ców po­li­tycz­nych wpra­wił w zdu­mie­nie sta­re­go służ­bi­stę, któ­ry za istot­nych prze­stęp­ców uwa­żał tyl­ko: mło­dzież uni­wer­sy­tec­ką i ro­bot­ni­ków. Do nich też je­dy­nie sto­so­wał jak naj­ści­ślej wszyst­kie prze­pi­sy wię­zien­ne. Nie wie­dział wprost, jak mó­wić do – po­li­tycz­nych"? A już w roz­mo­wach z je­ne­ra­łem tra­cił do­szczęt­nie nie­tyl­ko re­zon, ale na­wet gło­wę, zu­peł­nie jak gdy­by je­ne­rał nie był więź­niem po­li­tycz­nym, ale prze­ło­żo­nym wię­zie­nia, któ­ry ma pra­wo czy­nie­nia wy­mó­wek nie­przy­jem­nych.

Po­śród więź­niów ro­ze­szła się tym­cza­sem po­gło­ska, że w celi nr. 5 sie­dzi ja­kiś ge­ne­rał. Mło­dzi prze­stęp­cy po­li­tycz­ni w ce­lach 4 i 6 przy­pusz­cza­li, iż są­siad ich nie jest wca­le ge­ne­ra­łem, lecz nosi tyl­ko ta­kie prze­zwi­sko par­tyj­ne. Wy­stu­ki­wa­li tedy w ścia­nę za­py­ta­nia al­fa­be­tem, po­wszech­nie zna­nym w wię­zie­niach ro­syj­skich, ale nie otrzy­mu­jąc od­po­wie­dzi, za­czę­li przy­pusz­czać, że w celi tej za­rząd wię­zien­ny umie­ścił z umy­słu szpie­ga. Wszel­kie inne pró­by po­ro­zu­mie­nia się po­zo­sta­ły rów­nież bez wy­ni­ku do­dat­nie­go, gdyż wię­zień mil­czał.

Aż razu jed­ne­go za­pro­wa­dzo­no ge­ne­ra­ła, przy za­cho­wa­niu wszel­kich ostroż­no­ści, na prze­słu­cha­nie, któ­re pro­wa­dzić miał ofi­cer żan­dar­mer­ji. Ge­ne­rał przy­wi­tał ofi­ce­ra pro­tek­cjo­nal­nem ski­nie­niem gło­wy, ale wnet stra­cił fan­ta­zję. Pro­wa­dzą­cy śledz­two bo­wiem nie mogł w ża­den spo­sób uwie­rzyć, iżby ge­ne­rał praw­dzi­wy, za ja­kie­go po­da­wał się oskar­żo­ny, mogł brać udział w ma­ni­fe­sta­cjach po­spól­stwa. Kie­dy zaś fo­to­graf są­do­wy przy­stą­pił do zdję­cia po­do­bi­zny oskar­żo­ne­go –— ge­ne­rał zgasł, ra­żo­ny apo­plek­sją.

–— Tej nocy w wię­zie­niu pa­no­wał nie­po­kój: do sa­me­go świ­tu śpie­wa­no mar­sza po­grze­bo­we­go, a ran­kiem przy­był od­dział żoł­nie­rzy w zu­peł­nej go­to­wo­ści bo­jo­wej –— koń­czy Czi­ri­kow swo­je opo­wia­da­nie.

Istot­nie –— o ofia­ry po­mył­ki nie było trud­no w cza­sach roz­ru­chów po­kon­sty­tu­cyj­nych. Ale, czy­liż nie my­li­li się rów­nie czę­sto prze­wro­tow­cy?…

Stąd już krok je­den tyl­ko do po­wie­ści p… n. Ma­tięż­ni­ki, boć i tu­taj na­po­tka­my apo­te­ozę –— tym ra­zem zbrod­ni istot­nej, wy­lę­głej w ciem­nych gło­wach chłop­stwa ro­syj­skie­go, co wca­le nie po­trze­bo­wa­ło woli tyl­ko ziem­li. Wy­stę­pu­je tu­taj nie ma­ło­rol­ny pro­le­tar­jat rol­ni­czy, ale chłop­stwo, łak­ną­ce zwięk­sze­nia na­dzia­łu rol­ne­go, je­dy­nie dla­te­go, że orząc spo­so­bem od­wiecz­nym, wy­zy­ska­ło siły pro­duk­cyj­ne po­sia­da­nej gle­by do­cna, o mel­jo­ra­cjach zaś rol­nych nie chce wca­le sły­szeć. Prze­su­nie się przed nami sze­reg ty­pów, sto­ją­cych pod wzglę­dem kul­tu­ral­nym na jed­nym stop­niu z lu­da­mi dzi­kie­mi

Afry­ki po­łu­dnio­wej, ja­kich peł­no było we wszyst­kich pro­ce­sach o roz­ru­chy agrar­ne, kie­dy to t… zw. czer­wo­ny ko­gut za­piał do­no­śnie na­wet nad naj­żyź-niej­sze­mi dziel­ni­ca­mi rdzen­nej Ro­sji.

Skąd przy­szły wie­ści alar­mu­ją­ce?… któż wy­ja­śnić zdo­ła!

We dwo­rze dzie­dzi­ca mó­wio­no, że uwi­ja­ją się po wsiach źli lu­dzie, któ­rzy opo­wia­da­nia­mi o ży­ciu bez pa­nów i na­czal­stwa, bez pła­ce­nia po­dat­ków, pod­bu­rza­ją naj­spo­koj­niej­szych na­wet do­tąd wło­ścian. Czy­nio­no po­szu­ki­wa­nia za ta­ki­mi agi­ta­to­ra­mi, sta­ra­no się o ich przy­trzy­ma­nie, tak samo sta­ra­no się do­wie­dzieć, kto roz­po­wszech­nia po wsiach bro­szu­ry i ga­zet­ki nie­le­gal­ne? Wszyst­ko na­próż­no. Spraw­cy po­zo­sta­wa­li nie­wy­śle­dze­ni. Wszyst­kie zaś do­cho­dze­nia, pro­wa­dzo­ne przez urzęd­ni­ka po­li­cyj­ne­go, przy­czy­nia­ły się tyl­ko do tem więk­sze­go wzbu­rze­nia wśród masy wło­ściań­skiej, któ­ra nie­na­wist­nem okiem spo­glą­da­ła na bu­dyn­ki dwor­skie.

Ależ –— bo dwór po­sia­dał nie­by­łej akie do­stat­ki. Wszerz i wzdłuż cią­gnę­ły się łąki, sta­re lasy i bez­brzeż­na prze­strzeń roli uro­dzaj­nej; na­le­żał wresz­cie do dwo­ru staw za­ry­bio­ny, na któ­rym gnieź­dzi­ły się sta­da­mi dzi­kie kacz­ki. Chło­pi zaś mie­li tyl­ko ską­pe dział­ki zie­mi, otrzy­ma­ne po uwłasz­cze­niu, ale nie mie­li ani lasu, ani pa­stwi­ska dla by­dła, ani ryb nie było wol­no im ło­wić. Spo­glą­da­li tedy z nie­ta­jo­ną za­zdro­ścią na ota­cza­ją­ce ich dary boże i z tem więk­szą nie­na­wi­ścią ob­ra­ca­li oczy, peł­ne zło­ścią w stro­nę dwo­ru, zwłasz­cza, że 70-cio­let­ni sta­ru­szek El­jasz, któ­re­mu skut­kiem wie­ku osła­bła pa­mięć mie­sza­ła praw­dę z czczym wy­my­słem, opo­wia­dał dzi­wy o do­bro­by­cie za cza­sów pańsz­czyź­nia­nych, po­cie­sza­jąc za­zwy­czaj chęt­nych słu­cha­czy, że do­cze­ka­ją z pew­no­ścią lep­szych cza­sów, kie­dy to praw­da boża zstą­pi na zie­mię…

Kie­dy zaś ro­ze­szły się wie­ści o ma­ni­fe­ście mo­nar­szym, sta­ry El­jasz za­czął czę­sto od­wie­dzać miej­sco­we­go popa, pra­gnąc do­wie­dzieć się bo­daj przed śmier­cią, czy byt chłop­ski po­lep­szy się znacz­nie. Wo­bec tego zaś, że od popa nie mogł otrzy­mać upra­gnio­nych wia­do­mo­ści, za­czy­nał pseu­do-ro­zu­mo­wa­nia teo­lo­gicz­no-spo­łecz­ne, na któ­re jed­na­ko­woż otrzy­my­wał od­po­wie­dzi wca­le nie po­dług swo­jej my­śli kar­ło­wa­tej,

Ale baj­kom o no­wym na­dzia­le zie­mi nie było koń­ca. Przy­no­si­li je róż­ni lu­dzie do wsi. Baj­ki zaś te od­bie­ra­ły wprost sen spra­gnio­nym zwięk­sze­nia sta­nu po­sia­da­nia do­tych­cza­so­we­go. Wy­cze­ki­wa­no z nie­cier­pli­wo­ścią ogło­sze­nia ma­ni­fe­stu. Nie­dzie­la za nie­dzie­lą mi­ja­ła, ale pop nie od­czy­ty­wał ja­koś w cer­kwi upra­gnio­ne­go aktu. A tu wszyst­kim pa­chła zie­mia pań­ska i las i łęgi skar­bo­we.

I pod­czas gdy wśród wszyst­kich chło­pów pa­no­wał jed­na­ki duch i jed­na­ko­we ocze­ki­wa­nie po­lep­sze­nia losu, je­dy­nie miej­sco­wy wła­ści­ciel kra­mu był wro­go uspo­so­bio­ny wzglę­dem tych no­wych po­rząd­ków, o ja­kich prze­bą­ki­wa­no pół­gło­sem.

Kra­marz zmie­nił się w krót­kim cza­sie od za­ło­że­nia skle­pi­ku do nie­po­zna­nia. Za­rzu­cił zu­peł­nie daw­ny strój chłop­ski, prze­brał się na pół po miesz­czań­sku i stał się wiel­ce po­boż­nym. Nie mogł znieść głu­pich mę­dr­ko­wań chłop­skich, oso­bli­wie, kie­dy wy­śmie­wa­ły one dzie­dzi­ca, kry­ty­ko­wa­ły czyn­no­ści popa, lub prze­peł­nio­ne były gru­be­mi wy­my­śla­nia­mi prze­ciw­ko na­czel­ni­ko­wi ziem­skie­mu. Za całe nie­szczę­ście nie­za­do­wo­le­nia, wy­bu­chłe­go wśród war­stwy chłop­skiej, o czem do­wie­dział się z ga­zet, uwa­żał –— cał­kiem słusz­nie –— pi­jań­stwo, po­łą­czo­ne z bra­kiem chę­ci do pra­cy uczci­wej. Wszak­że on sam za­czął han­del od do­mo­krąż­stwa, a prze­cież po­wo­li do­ro­bił się pie­nię­dzy!…

Na­resz­cie do za­pa­dłej wio­ski do­tarł ma­ni­fest kon­sty­tu­cyj­ny. Póź­nym wie­czo­rem, dróż­ka­mi po­lne­mi, ukrad­kiem ze­bra­li się wło­ścia­nie nad brze­giem je­zio­ra. Tu­taj przy świe­tle łu­czy­wa od­czy­tał zgro­ma­dzo­nym je­den z chło­pów tekst uka­zu, w któ­rym wsze­la­ko –— ku wiel­kie­mu roz­cza­ro­wa­niu wszyst­kich –— nie było bo­daj drob­nej wzmian­ki o zie­mi. Obiet­ni­ca zwo­ła­nia dumy pań­stwo­wej nie wy­wo­ła­ła u chło­pów naj­mniej­sze­go wra­że­nia. Roz­cho­dzi­li się tedy do do­mów w przy­gnę­bie­niu.

Chłop­stwo za­czę­ło prze­bą­ki­wać, że to"pa­no­wie umyśl­nie sfał­szo­wa­li ma­ni­fest naj­wyż­szy. Przy­pusz­cze­nia tego ro­dza­ju na­bie­rać za­czę­ły tem więk­sze­go praw­do­po­do­bień­stwa, jako, że we wsi są­sied­niej uwię­zio­no dwu pa­rob­ków za roz­po­wszech­nia­nie ksią­żek za­ka­za­nych, oraz ja­kichś odezw nie­do­zwo­lo­nych. Winę tego zwa­li­ła fan­ta­zja na miesz­kań­ców dwo­ru. Za­czę­to tedy wy­cią­gać z za­po­mnie­nia grze­chy pań­skie, a na­wet przod­ków obec­nych wła­ści­cie­li wsi. Dzia­dek El­jasz zaś pod­sy­cał ten pło­mień za­rze­wia opo­wia­da­niem, jak to za cza­sów pańsz­czyź­nia­nych pa­no­wie zmu­sza­li ko­bie­ty wiej­skie do kar­mie­nia wła­sną pier­sią szcze­niąt…

Nie wia­do­mo –— kto rzu­cił ha­sło pusz­cze­nia z dy­mem sa­dy­by pań­skiej?…

Kie­dy do­wie­dzia­no się o tem we dwo­rze, spo­kój znikł bez­pow­rot­nie z mu­rów pań­skich. Obec­nie po raz dru­gi pani zo­sta­ła sama, gdyż mąż mu­siał wy­je­chać do mia­sta, ce­lem wzię­cia udzia­łu w zgro­ma­dze­niu oby­wa­tel­skiem, ma­ją­cem na celu ob­my­śle­nie środ­ków za­po­bie­gaw­czych prze­ciw­ko za­mie­rzo­nym roz­ru­chom wło­ściań­skim. Sen nie imał się sa­mot­nej go­spo­dy­ni, drżą­cej ze stra­chu na­wet wte­dy, gdy zda­le­ka do­szło wy­cie psa, cho­ciaż wszyst­kie wej­ścia były za­mknię­te, okna zaś po­za­bi­ja­ne de­ska­mi. Po­pa­dła w strasz­ny roz­strój ner­wo­wy, tak, że na­wet ci­che trzesz­cze­nie sprzę­tów lub stuk za­gad­ko­wy uwa­ża­ła za coś groź­ne­go. Nie roz­sta­wa­ła się tedy z re­wol­we­rem.

Za po­wro­tem męża za­szła pew­na zmia­na. Oto do wsi przy­jeż­dża­li roz­ma­ici urzęd­ni­cy, któ­rzy jęli tłu­ma­czyć zgro­ma­dzo­nym wło­ścia­nom, że ci lu­dzie, co obie­cu­ją im zie­mię i wol­ność –— są wro­ga­mi cara i wła­dzy, dą­żą­cy­mi do po­chwy­ce­nia ste­ru rzą­dów we wła­sne ręce. Chło­pi jed­nak nie da­wa­li po­słu­chu tym ra­dom, przy­po­mi­na­jąc so­bie za każ­dym ra­zem cię­gi, otrzy­my­wa­ne od roz­ma­itych urzęd­ni­ków. O zie­mi jed­na­ko­woż ani o ma­ni­fe­ście mo­nar­szym ża­den z nich nie wspo­mniał, choć­by na­wia­so­wo!…

Chło­pi zaś nie po­my­śle­li, coby zro­bi­li z zie­mią w ra­zie otrzy­ma­nia no­we­go jej na­dzia­łu. Boć prze­cież zie­mia nie jest chle­bem, żeby ją było moż­na jeść! Zie­mia wy­ma­ga do­bre­go, ra­cjo­nal­ne­go go­spo­dar­stwa, na­wo­zu, by­dła, a by­le­ja­ko upra­wia­na nie da plo­nów, a tyl­ko za­chwa­ści się!

Bo­gat­szych zaś go­spo­da­rzy nie­po­ko­iły zabu rze­nia rol­ne, ja­kie roz­prze­strze­nia­ły się szyb­ko po gu­bern­ji ca­łej, nie­po­ko­iły pod­pa­la­nia i gra­bie­że oraz wie­ści, ja­ko­by tam lub ów­dzie czy­nio­no sta­ra­nia

O rów­ny po­dział zie­mi po­mię­dzy lud­ność. Daj im wol­ność –— ma­wia­li –— a ostat­nią parę spodni prze­pi­ją!… Nie­po­kój rósł w du­szach z dniem każ­dym co­raz to wię­cej, zwłasz­cza, gdy oby­wa­te­le z są­siedz­twa za­czę­li opusz­czać czem­prę­dzej swo­je do­mo­stwa

I chro­ni­li się do miast gu­bern­jal­nych, gwał­tom zaś ze stro­ny chłop­stwa nie było koń­ca.

Przez całe dwie noce było wi­dać na ho­ry­zon­cie czer­wo­ną łunę da­le­kie­go po­ża­ru. Chło­pom, zgro­ma­dzo­nym na pa­gór­ku, ser­ca wzbie­ra­ły na ten wi­dok ra­do­ścią, we dwo­rze zaś ro­sła trwo­ga, któ­ra zmniej­szy­ła się nie­co, sko­ro z gu­bern­ji przy­sła­no straż­ni­ka z nie­ogra­ni­czo­ne­mi peł­no­moc­nic­twa­mi. We wsi zaś sta­ło się ci­cho i bez­lud­nie, a tyl­ko w du­szach mil­czą­cych ro­sła nie­na­wiść i - wy­czer­py­wa­ła się cier­pli­wość.

Wkrót­ce tez znie­na­wi­dzo­no straż­ni­ka, któ­ry nie tyl­ko wjeż­dżał kon­no na grząd­ki, czy­niąc szko­dy w ogro­do­wiź­nie, ale też za­le­cał się wca­le ocho­czo do bab i dziew­cząt.

Uwa­żał też pil­nie straż­nik na nie­któ­re cha­ty, oso­bli­wie zaś na cha­tę sta­re­go El­ja­sza, któ­rą uwa­żał za kuź­ni­cę wszyst­kich po­gło­sek o no­wej wol­no­ści, nie tyle z po­wo­du nie­bez­pie­czeń­stwa owych po­gło­sek, ile dla­te­go, że miesz­ka­ła tam uro­dzi­wa ko­bie­ta, zona soł­da­ta. Kie­dy zaś nie uda­ło mu się na­wet prze­mo­cą po­zy­skać wzglę­dów upa­trzo­nej, za­czął knuć plan ze­msty sro­giej. Po­bi­ty pod­czas re­wi­zji noc­nej przez bra­ta owej soł­dat­ki, wy­słał straż­nik de­pe­szę do gu­ber­na­to­ra. Na skut­ki nie po­trze­ba było dłu­go cze­kać, zwłasz­cza, że sami wła­ści­cie­le wsi, prze­ra­że­ni na­pa­dem na straż­ni­ka, wy­je­cha­li po­kry­jo­mu do mia­sta.

Na­stęp­ne­go już dnia o świ­ta­niu przy­był do wsi sta­no­wy. Za­czę­ło się ener­gicz­ne śledz­two przy akom­pan­ja­men­cie obelg i bi­cia po twa­rzy ba­da­nych, któ­ra to znie­wa­ga nie mi­nę­ła na­wet wój­ta miej­sco­we­go. Tłum aresz­to­wa­nych za­peł­nił wkrót­ce całą szo­pę. Wsze­la­ko nocą tłum chło­pów od­bił uwię­zio, nych. Za­we­zwa­no ko­za­ków, przy­je­chał na­wet ispraw­nik wraz z rot­mi­strzem żan­dar­mer­ji.

Dla wsi prze­zna­czo­nej na za­gła­dę na­stał sąd­ny dzień!…

Uległ też Czi­ri­kow na­gmin­nej cho­ro­bie, jaką zo­sta­li na­wie­dze­ni wszy­scy pra­wie piew­cy re­wo­lu­cyj­ni, sym­bo­li­sty­ce, za­mglo­nej po­nad po­trze­bę istot­ną, w trzy­ak­to­wej fan­ta­zji dra­ma­tycz­nej p… n. Czer­wo­ne ognie dra­po­wa­nej na­wet w wiersz bia­ły. Oprócz dwoj­ga istot świa­ta zmy­sło­we­go, wy­pro­wa­dza po­eta cały le­gjon prze­róż­nych fan­ta­stycz­nych stwo­rzeń, mó­wią­cych nie­co za wie­le w sto­sun­ku do tre­ści re­al­nej, jaką przy­nieść mogą ich sło­wa. I ów sejm du­chów ma po­ło­żyć ko­niec do­tych­cza­so­we­mu po­rząd­ko­wi rze­czy…

Sam Czi­ri­kow od­czuł wi­docz­nie naj­le­piej, że te­re­nem naj­udat­niej­szych jego po­pi­sów dra­ma­tur­gicz­nych może być nie ja­kaś mi­sty­ka, lecz ży­cie żywe, bi­ją­ce tęt­nem mło­do­ści, nie­po­ha­mo­wa­nej w swo­ich po­ry­wach. To też w ostat­nich swo­ich dra­ma­tach zwró­cił się ku pro­ble­ma­to­wi, po­ru­szo­ne­mu po­nie­kąd, cho­ciaż z in­nej stro­ny, w ?ydach, zwró­cił się ku smut­nym wy­pad­kom, ja­kie spo­wo­do­wa­ły wy­ko­le­je­nie się dzie­siąt­ków ty­się­cy mło­dzie­ży ro­syj­skiej, ku po­li­ty­ko­man­ji, jaka ogar­nę­ła umy­sły nie­zrów­no­wa­żo­ne, co gor­sza nie­przy­go­to­wa­ne teo­re­tycz­nie do ra­cjo­nal­nych prac oby­wa­tel­skich, kie­dy ha­sła prze­wro­tu ra­dy­kal­ne­go śmie­li uwa­żać za pro­wa­dzą­ce do celu!…

Smut­neż tedy jest opo­wia­da­nie p… n. Na po­rę­ce boć żal za zmar­no­wa­nem po­ko­le­niem ogar­nąć musi ser­ce… żal tem sroż­szy, że po­li­ty­ko­man­ja po­chło­nę­ła i z po­śród n a s aż nad­to wie­le sił mło­dych, obie­cu­ją­cych w przy­szło­ści…

Na dwo­rzec ko­lei że­la­znej w nie­wiel­kiem mie­ście pro­win­cjo­nal­nem cho­dzi­ła od pew­ne­go cza­su dzień w dzień sta­rusz­ka –— zona jed­ne­go z nie­wiel­kich czy­now­ni­ków miej­sco­wych. Mil­czą­cą w za­my­śle­niu głę­bo­kiem i po­grą­żo­ną w tro­skach o syna, bu­dził do­pie­ro z za­du­my ło­skot nad­cho­dzą­ce­go po­cią­gu. Sta­rusz­ka oży­wia­ła się na chwil kil­ka, szu­ka­jąc po­śród przy­by­łych pa­sa­że­rów swe­go syna. Na­próż­no!… Co­dzien­nie tedy od­cho­dzi­ła z dwor­ca ogrom­nie zgnę­bio­na, po­cie­sza­jąc się po dro­dze kru­chą na­dzie­ją, że może w ści­sku nie za­uwa­ży­ła syna, że może go za­sta­nie w domu. Złud­na na­dzie­ja!…

Nie­kie­dy zda­wa­ło się bie­dacz­ce, że już nig­dy nie zo­ba­czy syna. Prze­cież tyle razy już opo­wia­dał zna­jo­my czy­now­nik Ar­del­jon Mi­chaj­łycz, przy ja­ciel ser­decz­ny jej męża, o wię­zie­niu, w któ­rem za po­ci­śnię­ciem me­cha­ni­zmu umyśl­ne­go woda za­le­wa celę i topi znaj­du­ją­ce­go się tam prze­stęp­cę. To też mąż jej zwykł był ma­wiać, że le­piej już n ie ocze­ki­wać po­wro­tu syna, boć on prze­cież do­sta­nie się do wię­zie­nia za spraw­ki po­li­tycz­ne. Sta­rusz­ków obo­je na myśl samą o moż­li­wo­ści ta­kie­go fak­tu ogar­nia­ła roz­pacz krań­co­wa, sen z po­wiek spę­dza­ją­ca.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: