Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Dziś zanucę ci kolędę - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
26 października 2022
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,90

Dziś zanucę ci kolędę - ebook

A jak brzmi Twoja ulubiona kolęda?

Hania nie wie, jakim cudem dała się wmanewrować w wieczorne kolędowanie połączone ze zbieraniem datków. W jednej chwili podawała herbatę wiecznie niezadowolonej teściowej, a w drugiej była osiołkiem nucącym pastorałki. Gdyby tylko lubiła śpiewać. Albo chociaż umiała...

Przemierzając zasypane śniegiem miasteczko, szybko jednak pojmuje, że w kolędowaniu najważniejsze wcale nie są czysty głos czy idealna znajomość tekstu. Liczą się obecność i niespieszne rozmowy z drugim człowiekiem.

Każdy dom i każda rodzina kryją swoje niepowtarzalne historie. Wystarczy tylko znaleźć czas i dobrze się wsłuchać, żeby je poznać.

Kategoria: Obyczajowe
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67461-53-5
Rozmiar pliku: 1,8 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Sta­ra ple­ba­nia

Sta­ra ple­ba­nia spra­wia­ła wra­że­nie po­grążo­nej w głębo­kim śnie. Po­chy­lo­ny ku zie­mi bu­dy­nek z rdza­wej ce­gły przy­po­mi­nał zmęczo­ne­go ży­ciem star­ca, któ­ry przy­cup­nął gdzieś przy dro­dze, by dać od­po­cząć stru­dzo­nym sto­pom i na­brać sił przed dal­szą wędrów­ką. Sta­ra ple­ba­nia opu­sto­sza­ła wie­le lat wcze­śniej, znik­nęła w cie­niu pnących się w górę mu­rów in­ne­go bu­dyn­ku. No­we­go, za­pew­nia­jące­go prze­strzeń i wy­go­dę. Po­wo­li za­ra­sta­ła blusz­czem, po­kry­ta ku­rzem i pa­jęczy­na­mi. I choć była re­gu­lar­nie sprząta­na i wie­trzo­na przez pa­ra­fian po­rząd­ku­jących oko­li­ce ko­ścio­ła, to za­wsze wy­da­wa­ła się za­nie­dba­na. Po­ja­wi­ły się na­wet gło­sy, by ro­ze­brać znisz­czo­ny bu­dy­nek, ści­ąć drze­wa po­ra­sta­jące ogród oto­czo­ny zmur­sza­łym pło­tem, te­ren wy­rów­nać, a po­tem sprze­dać i uzy­ska­ne środ­ki prze­zna­czyć na re­mont ko­ścio­ła albo po­moc po­trze­bu­jącym, lecz wśród de­ba­tu­jących nad przy­szło­ścią sta­rej ple­ba­nii wci­ąż prze­wa­ża­li lu­dzie da­rzący to miej­sce sen­ty­men­tem, wspo­mi­na­jący od­by­wa­jące się w dusz­nych sal­kach ka­te­che­zy i bez­tro­skie dni dzie­ci­ństwa, gdy jed­nym z wi­ęk­szych wy­zwań dnia było za­krad­ni­ęcie się do sadu sędzi­we­go pro­bosz­cza na słod­kie an­to­nów­ki i śliw­ki węgier­ki.

Na spa­dzi­stym da­chu po­kry­tym gru­bą pie­rzyn­ką śnie­gu zło­ci­sty­mi smu­ga­mi kła­dły się pro­mie­nie za­cho­dzące­go sło­ńca. Wszech­obec­na biel otu­la­jąca za­ro­śla, pa­gór­ki i za­głębie­nia ogro­du po­ro­śni­ęte­go sęka­ty­mi drze­wa­mi owo­co­wy­mi skrzy­ła się jak ma­le­ńkie klej­no­ty. Na wy­dep­ta­nej ście­żce przy­sia­dł bury wró­bel i na­stro­szył piór­ka. Gdy za­skrzy­pia­ła pchni­ęta furt­ka, wznió­sł się i od­le­ciał w kie­run­ku ro­snące­go nie­opo­dal krza­ku gło­gu.

Na ście­żce pro­wa­dzącej do we­jścia po­ja­wi­ły się dwie oso­by.

– To tu­taj?

– Tak, kar­ton z ko­stiu­ma­mi po­wi­nien być w mniej­szej sali. Przej­rzy­my stro­je i za­bie­rze­my te, któ­re się nada­dzą. Mogą być znisz­czo­ne, ale mam na­dzie­ję, że wy­star­czy kil­ka drob­nych na­praw. Trze­ba je też będzie wy­prać albo wy­czy­ścić.

– Ale naj­pierw zna­le­źć. My­ślisz, że są tu­taj my­szy? – W gło­sie po­ja­wi­ła się nuta nie­po­ko­ju.

– Nie, nie! Go­spo­dy­ni pro­bosz­cza prędzej by so­bie rękę od­jęła, niż po­zwo­li­ła, by na sta­rej ple­ba­nii za­lęgły się gry­zo­nie! A i kot na­sze­go ksi­ędza co­dzien­nie robi ob­chód wło­ści. No, to wcho­dzi­my... Ostro­żnie, tu pod śnie­giem jest jesz­cze je­den scho­dek.

Za­zgrzy­tał klucz prze­kręca­ny w sta­rym zam­ku, po­pchni­ęte drzwi otwa­rły się z nie­chęt­nym skrzyp­ni­ęciem. Wraz z przy­by­sza­mi do środ­ka wśli­zgnął się po­wiew mro­źne­go pó­źno­po­po­łu­dnio­we­go po­wie­trza. W wąskim przed­sion­ku pa­no­wał pó­łm­rok roz­pra­sza­ny je­dy­nie smu­ga­mi sza­ra­we­go świa­tła pa­da­jący­mi przez zma­to­wia­łe szyb­ki w drzwiach. W środ­ku uno­sił się za­pach ku­rzu, wo­sku i drew­na, a ta­kże ulot­na woń cze­goś nie­zi­den­ty­fi­ko­wa­ne­go, nio­sące­go sko­ja­rze­nie z su­szo­ny­mi zio­ła­mi lub ze­schni­ęty­mi płat­ka­mi kwia­tów. Je­den z przy­by­szów wy­ci­ągnął rękę ku ścia­nie i po chwi­li przed­sio­nek za­la­ła ja­sno­ść. Dłoń wska­za­ła jed­ne z dwóch po­dob­nych drzwi.

– Tam, w tej sal­ce.

Skrzyp­nęły ko­lej­ne drzwi, pstryk­nął na­stęp­ny kon­takt, a dłu­gi po­kój o żó­łtych ścia­nach i wąskich oknach ude­ko­ro­wa­nych ża­kar­do­wy­mi fi­ran­ka­mi od­sło­nił przed oczy­ma przy­by­szów swo­je skar­by. Cze­góż tu nie było! Sta­re ob­ra­zy pod­pie­ra­ły ścia­ny, a uwiecz­nie­ni na nich świ­ęci wsty­dli­wie kry­li swe ob­li­cza w mro­ku, wa­zo­ny pi­ęły się wy­so­ki­mi wie­ża­mi, a na­ręcza sztucz­nych kwia­tów two­rzy­ły barw­ne wy­sep­ki to tu, to tam. Na pó­łkach za­le­ga­ły ster­ty ob­ru­sów i ser­wet, pu­dła ze sfa­ty­go­wa­ny­mi ozdo­ba­mi cho­in­ko­wy­mi mie­sza­ły się z kar­to­na­mi wy­pe­łnio­ny­mi szar­fa­mi do przy­stra­ja­nia świ­ąty­ni z oka­zji Pierw­szej Ko­mu­nii Świ­ętej. Do tego in­stru­men­ty mu­zycz­ne, re­gał pe­łen po­żó­łkłych ksi­ążek i śpiew­ni­ków, prze­bra­nia ja­se­łko­we na dłu­gim re­lin­gu i re­flek­tor.

– Mam kar­ton z ko­stiu­ma­mi! – Trium­fal­ny okrzyk po­nió­sł się echem po po­ko­ju. – Zo­bacz­my... Jest Jó­zef, tyl­ko bro­da ja­kaś li­cha, trze­ba będzie pe­ru­kę do­pa­so­wać. Sza­ta Ma­ryj­ki, trzej kró­lo­wie, pa­stu­szek, anioł... skrzy­dła po­ła­ma­ne, trze­ba na­pra­wić, je­śli się da, a je­śli nie, zro­bić nowe! O, i dia­bli­sko! Dia­bli­sko jak ma­lo­wa­ne, aż mnie dreszcz prze­cho­dzi! Śmie­rć... Kosa by się przy­da­ła, może gdzieś w kącie stoi? Mu­si­my się jesz­cze ro­zej­rzeć... I za Je­zu­skiem. Była lal­ka, bo­bas owi­ni­ęty w chu­s­tę, ale nie wi­dzę...

– Może gdzieś tu obok, w in­nym pu­dle?

– Przej­rzyj, pro­szę, pu­dła sto­jące wy­żej, a ja po­skła­dam te ko­stiu­my.

– Nic tu nie ma.

– Trud­no. Za­bierz­my to, co jest, i przyj­rzyj­my się w lep­szym świe­tle, co trze­ba zre­pe­ro­wać, a co za­stąpić no­wym.

Za­sze­le­ści­ły pa­ko­wa­ne do kar­to­nu ko­stiu­my, za­dud­ni­ły kro­ki zmie­rza­jące do wy­jścia, zgrzyt­nął prze­kręca­ny klucz. Sta­ra ple­ba­nia na po­wrót po­grąży­ła się w pó­łm­ro­ku, ci­szy i śnie za­kłó­ca­ny­mi je­dy­nie wędrów­ka­mi kota ksi­ędza pro­bosz­cza i swa­wo­la­mi ma­łe­go wró­bla do­ka­zu­jące­go na pa­ra­pe­cie. Nad ko­mi­nem z nad­kru­szo­nej zębem cza­su ce­gły roz­bły­sła sre­brzy­sta gwiaz­da, któ­ra w ko­lej­nych dniach mia­ła to­wa­rzy­szyć ko­lęd­ni­kom w ich roz­śpie­wa­nej wędrów­ce.Ha­nia

Nad kra­wędzią ron­dla za­bul­go­ta­ła woda. Ha­nia rzu­ci­ła się ku ga­zów­ce, ale było za pó­źno: płyn z gło­śnym sy­kiem spły­nął na pal­nik i zga­sił pło­mień. Po kuch­ni roz­sze­dł się cha­rak­te­ry­stycz­ny gry­zący za­pa­szek. Pal­ce Hani od­ru­cho­wo za­ci­snęły się na uchwy­cie na­czy­nia, a gdy prze­szył je do­tkli­wy, pie­kący ból, szyb­ko się cof­nęły.

– Ja­sna cho­le­ra! – wark­nęła, wy­ci­ąga­jąc dru­gą, nie­po­pa­rzo­ną rękę do po­krętła.

Woda wy­mie­sza­na z nie­do­go­to­wa­nym ry­żem opa­dła w głąb ron­dla, lecz pły­tę ga­zo­wą zna­czy­ły już brzyd­kie, ślu­zo­wa­te za­cie­ki. Mi­nie rok, za­nim to do­szo­ru­ję, po­my­śla­ła z go­ry­czą, szu­ka­jąc wzro­kiem ku­chen­nej ście­recz­ki. I jak to jest, że czło­wiek stoi nad garn­kiem, mie­sza, za­kli­na, by się go­to­wa­ło szyb­ciej, i nic, a wy­star­czy od­wró­cić się na pięć se­kund, by si­ęgnąć po pęczek na­tki z lo­dów­ki, i od razu wy­ki­pi?

Ostro­żnie prze­sta­wi­ła ron­del na sąsied­ni pal­nik, włączy­ła gaz i prze­mie­sza­ła bre­jo­wa­ty kle­ik. Pó­źniej spró­bo­wa­ła choć z grub­sza usu­nąć za­bru­dze­nia zwi­lżo­ną gąb­ką. Skrzy­wi­ła się, gdy przy­pad­ko­wo do­tknęła po­pa­rzo­ne­go miej­sca, i pod­nio­sła dłoń do oczu, by przyj­rzeć się za­czer­wie­nio­nym bąblom. Trze­ba to czy­mś od­ka­zić, prze­mknęło jej przez myśl.

Zza drzwi do­bie­gło ra­do­sne po­gwiz­dy­wa­nie.

– Kie­dy obiad? – Szy­mon we­tknął gło­wę do kuch­ni.

– Za­raz – burk­nęła nie­grzecz­nie.

– Kisz­ki mi mar­sza gra­ją, a mama...

– Wiem! Cier­pli­wo­ści! Nie roz­dwo­ję się! – wy­bu­chła Ha­nia.

Szy­mon za­mru­gał zdzi­wio­ny, po czym otwo­rzył sze­rzej drzwi i wśli­zgnął się do kuch­ni.

– Co się dzie­je? Co tam masz?

– Nic... – mruk­nęła, cho­wa­jąc rękę za sie­bie. – Od­ru­cho­wo zła­pa­łam za rącz­kę od ron­dla i...

– Opa­rzy­łaś się? Boli?

– Nie, cho­le­ra, ła­sko­cze!

– Wło­ży­łaś pod zim­ną wodę? Po­każ! Gdzie ap­tecz­ka?

– Tam, gdzie zwy­kle.

– Han­ka... – wes­tchnął. – Do­bra, sam znaj­dę.

Ob­ser­wo­wa­ła spode łba, jak Szy­mon prze­trząsa ko­lej­ne szaf­ki. Oczy­wi­ście, że nie wie­dział, gdzie trzy­ma­ją do­mo­wą ap­tecz­kę. Po­dob­nie jak her­ba­tę, po­jem­ni­ki na cu­kier i sól albo za­pa­so­we ba­te­rie. Nie in­te­re­so­wał się tym. Prze­cież wy­star­czy­ło przy­jść do niej i po­wie­dzieć, że po­trze­bu­je się tego lub tam­te­go. Mimo że mu­sia­ła przy­znać, iż spo­ro w tym jej winy, wi­dok mio­ta­jące­go się po kuch­ni męża przy­pra­wił ją o uczu­cie sa­tys­fak­cji. I do­pie­ro wy­pa­da­jące pu­de­łko na przy­bo­ry do szy­cia i roz­sy­pu­jące się po kuch­ni gu­zi­ki spro­wa­dzi­ły otrze­źwie­nie. Prze­cież będzie mu­sia­ła to po­sprzątać. Po swo­je­mu, by wie­dzieć, co gdzie ma, i upew­nić się, że nic nie zo­sta­ło na podło­dze.

– Nad lo­dów­ką – pod­po­wie­dzia­ła, a Szy­mon po­kręcił gło­wą z dez­apro­ba­tą.

– Mo­głaś po­wie­dzieć od razu.

– Mo­głam – zgo­dzi­ła się.

Mąż po­trząsnął bu­te­lecz­ką z pły­nem an­ty­sep­tycz­nym, po czym od­sta­wił ją na blat i si­ęgnął po pu­de­łko z ru­mian­kiem. Wy­jął z kar­to­ni­ka dwie sa­szet­ki i za­py­tał:

– Mama pro­si­ła, że­byś za­pa­rzy­ła jej coś na żo­łądek. To będzie do­bre? – Han­ka wzru­szy­ła ra­mio­na­mi. – Nie ro­zu­miem, dla­cze­go na wszyst­kich się wście­kasz. Sko­ro nie chcia­łaś iść, trze­ba było się nie zgła­szać!

– Nie zgła­sza­łam się! – od­pa­rła. – Wy­ty­po­wa­no mnie, bo spó­źni­łam się na cho­ler­ną wy­wia­dów­kę! A spó­źni­łam się, po­nie­waż ty nie mo­głeś się wcze­śniej urwać z pra­cy, a two­ja mama nie chcia­ła zo­stać sama z dzie­ćmi, bo Pa­we­łek może się roz­pła­kać i co ona wte­dy zro­bi! Na­tu­ral­nie mat­ki z trój­ki kla­so­wej uzna­ły, że je­śli ktoś ma re­pre­zen­to­wać na­szą kla­sę, to wła­śnie ja. Prze­cież nie cho­dzę do pra­cy, ca­ły­mi dnia­mi sie­dzę w domu z dzie­ćmi, cóż mam in­ne­go do ro­bo­ty? Oczy­wi­ście, nic nie ro­bię! Mam mnó­stwo cza­su! – unio­sła się. – Wszy­scy tak uwa­ża­ją i nie mam na my­śli tych wy­fio­ko­wa­nych... – urwa­ła i bez­wied­nie ude­rzy­ła po­pa­rzo­ną dło­nią o ko­la­no. Pod po­wie­ka­mi za­pie­kły ją łzy.

Szy­mon opu­ścił dłoń, w któ­rej trzy­mał sa­szet­ki ru­mian­ku, i spoj­rzał na żonę spod wy­so­ko unie­sio­nych brwi.

– Oho, coś mi mówi, że tu nie cho­dzi ani o ko­lędę, ani o po­pa­rzo­ną dłoń...

Ha­nia spu­ści­ła gło­wę. Co mia­ła po­wie­dzieć? Skła­mać? Ależ skąd, ko­cha­nie! To tyl­ko chwi­lo­wy spa­dek na­stro­ju spo­wo­do­wa­ny ko­niecz­no­ścią wy­jścia z domu w mro­źny, gru­dnio­wy wie­czór. A może w ko­ńcu wy­rzu­cić z sie­bie to, co zbie­ra­ło w niej od kil­ku ty­go­dni, a może na­wet mie­si­ęcy, ro­sło, aż w ko­ńcu pękło i wy­la­ło się gorz­kim stru­mie­niem? Zwró­cić uwa­gę, że od bar­dzo daw­na nie mia­ła chwi­li wy­tchnie­nia, bo ci­ągle ktoś cze­goś od niej chciał? Wy­krzy­czeć, że te­ścio­wa prze­sa­dza, roz­sia­da­jąc się wy­god­nie przed te­le­wi­zo­rem i ocze­ku­jąc, że wszyst­ko pod­sta­wi się jej pod nos? „Przy­da­ło­by się wy­pić her­bat­kę na roz­grza­nie, Ha­niu!” „Na­pi­ła­bym się kawy, Ha­niu!” „Zo­sta­ło jesz­cze tro­chę ma­kow­ca? Może byś mi przy­nio­sła, Ha­niu?” „A gdzie moja ka­mi­zel­ka? Po­ło­ży­łam ją na ko­szu z brud­ną bie­li­zną, nie chcia­ło­by ci się jej prze­prać?” Mo­men­ta­mi Ha­nia mia­ła wra­że­nie, że te­ścio­wa te­stu­je jej cier­pli­wo­ść i co­raz częściej przy­ła­py­wa­ła się na tym, że kusi ją, by po­wie­dzieć „nie”. Cho­ćby tyl­ko po to, żeby zo­ba­czyć minę star­szej pani.

Du­si­ła jed­nak tę po­ku­sę, po­nie­waż wie­dzia­ła, że mat­ka Szy­mo­na jest pa­mi­ętli­wa. Nie chcia­ła za­tar­gów w ro­dzi­nie. Poza tym na­praw­dę lu­bi­ła te­ścio­wą... za­zwy­czaj. Cie­szy­ła się na myśl o wspól­nie spędzo­nej Gwiazd­ce. Rzecz w tym, że Kry­sty­na przy­je­cha­ła do nich już w po­ło­wie grud­nia i póki co nie pla­no­wa­ła po­wro­tu do domu, cho­ciaż za trzy dni wy­pa­dał syl­we­ster.

Nie mam siły, po­my­śla­ła te­raz. Całe świ­ęta ma­rzy­łam, by za­szyć się w kącie, z kub­kiem her­ba­ty, pu­cha­tym ko­cem i ksi­ążką... Po­czy­tać. Przy­mknąć oczy i de­lek­to­wać się spo­ko­jem, bez­czyn­no­ścią i od­po­czyn­kiem. Ale jak mo­gło się udać, sko­ro była go­spo­dy­nią, któ­ra mu­sia­ła dbać, nad­ska­ki­wać, usłu­gi­wać? Sko­ro bio­rąc do ręki fi­li­żan­kę i pusz­kę z pier­nicz­ka­mi, na­po­ty­ka­ła wy­cze­ku­jące spoj­rze­nie te­ścio­wej?

„Pro­szę”, pod­su­wa­ła Kry­sty­nie za­pa­rzo­ną kawę.

„O, nie. Ta dla mnie za moc­na”.

Więc od­sta­wia­ła fi­li­żan­kę i pa­rzy­ła świe­żą.

I za­raz od­zy­wał się Szy­mon: „Za­parz i dla mnie, skar­bie”.

„Sam so­bie za­parz”, wy­ce­dzi­ła raz przez zęby, a po­kój wy­pe­łni­ła chmu­ra ura­zy.

„Weź moją”, Kry­sty­na pod­su­nęła sy­no­wi nie­tkni­ętą por­cję, wzdy­cha­jąc przy tym te­atral­nie. I Ha­nia się wy­co­fa­ła, mó­wi­ąc, że żar­to­wa­ła, i po raz ko­lej­ny na­sta­wi­ła ka­wiar­kę. Mąż cmok­nął ją w po­li­czek z uśmie­chem i siorb­nął kawy. A kie­dy Ha­nia unio­sła fi­li­żan­kę do ust...

„Mamo, wy­trzyj mi pupę!”

Gdy wró­ci­ła z ła­zien­ki, kawa była zim­na, a na dnie pusz­ki zo­sta­ło za­le­d­wie kil­ka okru­chów ko­rzen­nych cia­ste­czek.

I tak jest ci­ągle, my­śla­ła, wal­cząc ze łza­mi. Mio­ta­ła się mi­ędzy kuch­nią, sa­lo­nem a po­ko­jem dzie­ci, żon­glo­wa­ła obo­wi­ąz­ka­mi, prze­sta­wia­ła czyn­no­ści jak kloc­ki ukła­dan­ki, byle zmie­ścić wszyst­ko w pla­nie dnia. A gdzie czas dla niej? Mia­ła na­dzie­ję, że cho­ciaż z ko­lędo­wa­niem jej się upie­cze. Od wy­wia­dów­ki mi­nęło kil­ka ty­go­dni, nikt się nie od­zy­wał, słó­wecz­kiem nie za­jąk­nął, więc sądzi­ła, że za­po­mnia­no o tym ab­sur­dal­nym po­my­śle! A tu przed po­łud­niem za­dzwo­nił te­le­fon i ra­do­sna jak skow­ro­nek ko­bie­ta po­in­for­mo­wa­ła ją o miej­scu zbiór­ki.

– Mam dla cie­bie ko­stium! – ćwier­ka­ła. – Będziesz za­chwy­co­na!

Wąt­pię, po­my­śla­ła Ha­nia i prze­klęła w du­chu swój brak aser­tyw­no­ści. Gdy­by była śmiel­sza, tup­nęła­by nogą na tam­tej wy­wia­dów­ce albo po­wie­dzia­ła­by nie­zna­jo­mej, gdzie może so­bie we­tknąć po­my­sł cho­dze­nia po ob­cych do­mach i śpie­wa­nia ko­lęd.

– Ha­niu... – Szy­mon przy­kuc­nął obok krze­sła, na któ­rym sie­dzia­ła, i de­li­kat­nie ujął jej rękę. – Daj, opa­trzy­my ci łap­kę...

– Mó­wisz do mnie jak do Pa­we­łka... – żach­nęła się, ale nie po­tra­fi­ła zdu­sić uśmie­chu ci­snące­go się na war­gi.

– Masz naj­pi­ęk­niej­sze łap­ki pod sło­ńcem! – Z czu­ło­ścią uca­ło­wał ko­niusz­ki jej pal­ców, po czym skrzy­wił się ko­micz­nie. – Cho­ciaż pach­ną ce­bu­lą...

Ro­ze­śmia­ła się i żar­to­bli­wie pac­nęła go w ra­mię.

– Wiem, że przez wi­zy­tę mamy masz wi­ęcej pra­cy i je­steś zmęczo­na. Ro­zu­miem to.

– Na­praw­dę?

– Oczy­wi­ście. Do tego ta ko­lęda... My­ślę, że po­win­naś się z tego wy­mik­so­wać. Po­wiedz, że je­steś cho­ra, nikt nie będzie miał pre­ten­sji.

– Prze­cież je­stem zdro­wa.

– Po­ci­ągasz no­sem. Masz ka­tar.

– Do­brze wiesz, że to nie ka­tar. Po pro­stu tro­chę się roz­kle­iłam.

– Ale...

– Prze­stań – prze­rwa­ła mu ła­god­nie. – Nie chcę kła­mać ani szu­kać wy­mó­wek. Cze­ka­ją na mnie. Obie­ca­łam, więc pój­dę. Przy­naj­mniej dziś.

– W po­rząd­ku – wes­tchnął. – Kie­dy wró­cisz? Dzie­ci będą cze­ka­ły na wie­czor­ne czy­ta­nie.

Więc im po­czy­taj, mia­ła na ko­ńcu języ­ka, lecz za­miast tego po­wie­dzia­ła:

– Nie wiem, Szym­ku. Ni­g­dy w czy­mś ta­kim nie uczest­ni­czy­łam i nie mam po­jęcia, jak to wy­gląda. Może będzie­my się obi­jać od drzwi do drzwi i wkrót­ce będę z po­wro­tem? Trud­no mi so­bie wy­obra­zić, że lu­dzie wi­ta­ją z otwar­ty­mi ra­mio­na­mi ko­goś, kto ich na­cho­dzi, gdy od­po­czy­wa­ją po ci­ężkim dniu pra­cy, zmu­sza do wy­słu­cha­nia ko­lęd, a na ko­niec jesz­cze pod­su­wa pusz­kę, kwe­stu­jąc na szko­łę i pa­ra­fię! – Wes­tchnęła.

– Za­raz, za­raz... – Szy­mon pod­nió­sł się z klęczek i od­sta­wił ap­tecz­kę na blat szaf­ki. – Prze­cież ty nie cier­pisz śpie­wać, Ha­niu!

– A na­wet go­rzej! – Łyp­nęła na nie­go po­nu­ro, po­cie­ra­jąc oko­li­ce opa­rze­nia. – Nie po­tra­fię!

Szy­mon wy­buch­nął śmie­chem, a Ha­nia, choć wca­le nie było jej we­so­ło, za­wtó­ro­wa­ła mu ury­wa­nym chi­cho­tem. Pó­źniej mąż wzi­ął ją w ob­jęcia i moc­no przy­tu­lił. Kie­dy mu­snął war­ga­mi jej skroń, po­pro­si­ła:

– Po­wiedz dzie­ciom, żeby myły ręce. Za chwi­lę sia­da­my do sto­łu. I zo­staw ten cho­ler­ny ru­mia­nek. Za­raz go za­pa­rzę.

Gdy resz­ta ro­dzi­ny za­sia­dła do po­si­łku, Ha­nia za­mknęła się w sy­pial­ni i usia­dła na łó­żku. Roz­my­śla­ła o swo­im wy­bu­chu, o przedłu­ża­jącej się wi­zy­cie te­ścio­wej, zmęcze­niu i per­spek­ty­wie mar­szu przez za­śnie­żo­ne mia­stecz­ko z gru­pą po­prze­bie­ra­nych, zu­pe­łnie ob­cych lu­dzi. Po­tra­fi­ła to so­bie wy­obra­zić: roz­ja­śnio­ną bie­lą śnie­gu noc, ciem­ne kon­tu­ry do­mostw na tle gra­na­to­we­go nie­ba, mi­ga­jące w oknach cho­in­ki, śmiesz­ne de­ko­ra­cje zdo­bi­ące gan­ki i bal­ko­ny, zło­ci­stą po­świa­tę pa­da­jącą z uchy­la­jących się drzwi. Może to mój spo­sób na chwi­lę od­de­chu?, po­my­śla­ła. Spró­bu­ję, cho­ćby tyl­ko dziś. Je­śli to nie dla mnie, po­wiem, że wi­ęcej nie przyj­dę. Nie będę się za­sła­niać ciek­nącym no­sem. Po­wiem, jak jest: że do­mo­we obo­wi­ąz­ki za­prząta­ją całą moją uwa­gę i nie je­stem w sta­nie wy­go­spo­da­ro­wać cza­su!

Ubra­ła się cie­pło, za­rzu­ci­ła gru­bą kurt­kę, a na uszy na­ci­ągnęła włócz­ko­wą czap­kę pod­szy­tą po­la­rem. Dzień był sło­necz­ny, więc o zmro­ku pod roz­iskrzo­nym nie­bem roz­pa­no­szył się mróz. Nie chcia­ła prze­mar­z­nąć, bo to na­praw­dę za­ko­ńczy­ło­by się ciek­nącym no­sem. W dro­dze do drzwi wy­jścio­wych zaj­rza­ła do kuch­ni. Je­dy­nym śla­dem po spo­ży­wa­jącej tu chwi­lę wcze­śniej obiad ro­dzin­ce była ster­ta ta­le­rzy w ko­mo­rze zle­wo­zmy­wa­ka. Z po­ko­ju dzien­ne­go do­bie­gał ci­chy szmer te­le­wi­zo­ra. Te­ścio­wa ogląda­ła Te­le­express, Szy­mon drze­mał nad ga­ze­tą. W po­ko­ju dzie­ci­ęcym Zo­sia kart­ko­wa­ła Ana­ru­ka. Nie wy­gląda­ła na za­chwy­co­ną lek­tu­rą. Pa­we­łek ba­wił się trak­to­rem, któ­re­go zna­la­zł pod cho­in­ką. Ci­ągnik piął się po stro­mi­źnie usy­pa­nej z dzie­ci­ęcych blu­zek, swe­trów i skar­pe­tek, wy­da­jąc przy tym usta­mi chłop­ca pier­dzące od­gło­sy. W odzie­żo­wym pa­gór­ku Ha­nia roz­po­zna­ła kup­kę po­skła­da­ne­go wcze­śniej pra­nia i jęk­nęła w du­chu. Po­że­gna­ła dzie­ci słod­ki­mi bu­zia­ka­mi i ru­szy­ła do wy­jścia.

Za­my­ka­ła już drzwi, gdy z sa­lo­nu do­bie­gło nie­cier­pli­we: „Ha­niu!”.

Za­wa­ha­ła się, osta­tecz­nie stwier­dzi­ła jed­nak, że rów­nie do­brze te­ścio­wa może za­wo­łać: „Szym­ku!”. Lub po pro­stu pod­nie­ść się z fo­te­la i przy­nie­ść so­bie to, cze­go po­trze­bu­je.

------------------------------------------------------------------------

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki

------------------------------------------------------------------------
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: