- promocja
- W empik go
Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia - ebook
Dźwignie wyobraźni i inne narzędzia do myślenia - ebook
Myślenie jest trudne. Myślenie o niektórych problemach jest tak trudne, że może rozboleć Cię głowa od samego myślenia o myśleniu o nich!
Książka ta stanowi kolekcję moich ulubionych narzędzi do myślenia. Nie będę ich tylko opisywał; zamierzam się nimi posłużyć, aby łagodnie przeprowadzić twój umysł przez trudne terytorium aż do dość radykalnych koncepcji znaczenia, umysłu i wolnej woli.
Zaczniemy od narzędzi prostych i uniwersalnych, mających zastosowanie do wszystkich rodzajów zagadnień. Niektóre z nich są znajome, ale inne nie były wcześniej często dyskutowane. Następnie pokażę Ci pewne narzędzia, które rzeczywiście są przeznaczone do zadań specjalnych, zaprojektowane tak, aby rozsadzić tę czy inną specyficzną i uwodzicielską ideę, oczyszczając drogę przed powrotem z głębokich kolein, które wciąż ograniczają i wprawiają w zakłopotanie ekspertów. Napotkamy i rozmontujemy również różne złe narzędzia do myślenia, nic nie warte przyrządy do perswazji, które mogą Cię zaprowadzić na manowce, jeśli nie będziesz ostrożny. Niezależnie od tego, czy spokojnie dotrzesz, czy też nie, do proponowanego przeze mnie miejsca przeznaczenia – i czy postanowisz pozostać tam ze mną – podróż ta zaopatrzy Cię w nowe sposoby myślenia o omawianych zagadnieniach i myślenia o myśleniu. Daniel C. Dennett
Daniel C. Dennett jest profesorem filozofii na Uniwersytecie Tufts, gdzie kieruje Center for Cognitive Studies. Laureat licznych nagród i stypendiów. Autor kilkunastu książek i kilkuset artykułów naukowych, opublikowanych w najbardziej prestiżowych czasopismach. Jeden z najbardziej cenionych ekspertów zajmujących się problemami świadomości i wolnej woli. Jest współautorem (wraz z Alvinem Plantingą) książki Nauka i religia. Czy można je pogodzić? (CCPress 2014).
Kategoria: | Psychologia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7886-123-2 |
Rozmiar pliku: | 8,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Uniwersytet Tufts był moim akademickim domem przez ponad 40 lat i wydawał mi się w sam raz, jak owsianka Goldilocks: nie byłem za bardzo obciążany, nie byłem za bardzo rozpieszczany, błyskotliwi koledzy, od których można się uczyć, z minimalną ilością akademickich primadonn, dobrzy studenci, poważni na tyle, że zasługują na uwagę, nie mając przy tym przekonania, iż należy się im uwaga nieustanna, wieża z kości słoniowej, poważnie zaangażowana w rozwiązywanie problemów w prawdziwym świecie. Od utworzenia Centrum Badań Kognitywistycznych w 1986 roku Tufts wspierał moją działalność naukową, w znacznym stopniu oszczędzając mi mąk i obowiązków zdobywania grantów, a także dał mi nadzwyczajną wolność pracy z ludźmi z różnych dyscyplin – albo dzięki dalekim podróżom na warsztaty, konferencje lub do laboratoriów, albo dzięki sprowadzaniu do Centrum wizytujących naukowców i innych osób. Ta książka pokazuje, co robiłem przez te wszystkie lata.
Na wiosnę 2012 roku przetestowałem jej pierwszy szkic na swoim seminarium na Wydziale Filozofii Tufts. Od lat było to moim zwyczajem, ale tym razem chciałem, aby studenci pomogli mi uczynić tę książkę tak bardzo zrozumiałą dla niewtajemniczonych, jak to tylko możliwe, więc wykluczyłem magistrów i licencjatów filozofii i ograniczyłem grupę jedynie do tuzina nieustraszonych pierwszaków, pierwszych dwunastu – a właściwie trzynastu, dzięki urzędowemu partactwu – którzy zgłosili się na ochotnika. Wybraliśmy się razem w szaloną podróż przez te tematy, podczas której dowiedzieli się oni, że naprawdę mogą przeciwstawić się profesorowi, a ja dowiedziałem się, że rzeczywiście mogę sięgnąć dalej i wyjaśnić to wszystko lepiej. Składam więc najlepsze życzenia, dziękując za odwagę, wyobraźnię, energię i entuzjazm, moim młodym współpracownikom: Tomowi Addisonowi, Nickowi Boswellowi, Tony’emu Cannistrowi, Brendanowi Fleig-Goldsteinowi, Claire Hirschberg, Calebowi Malchikowi, Carterowi Palmerowi, Amarowi Patelowi, Kumarowi Ramanathanowi, Arielowi Rascoe, Nikolaiowi Renedzie, Mikko Sillimanowi i Ericowi Tondreau.
Drugi szkic, który powstał w wyniku tego seminarium, został przeczytany przez moich drogich przyjaciół – Bo Dahlboma, Sue Stafford i Dale’a Petersona (dostarczyli mi oni dalszych, przydatnych i szczerych sugestii oraz uwag, do których większości się zastosowałem) oraz przez mojego redaktora Drake’a McFeely’ego, któremu umiejętnie asystował Brendan Curry z W.W. Norton. Również oni są odpowiedzialni za wiele poprawek i jestem im za nie wdzięczny. Szczególne podziękowania należą się Teresie Salvo, koordynatorce programów w Centrum Badań Kognitywistycznych, która bezpośrednio i na wiele sposobów włączyła się w realizaję tego projektu, a pośrednio pomogła, zarządzając Centrum i moimi podróżami tak efektywnie, że mogłem poświęcić więcej czasu oraz energii na tworzenie moich narzędzi do myślenia i posługiwanie się nimi.
Wreszcie, jak zawsze, podziękowania i ucałowania dla mojej żony Susan. Jesteśmy drużyną od pięćdziesięciu lat i jest ona odpowiedzialna tak samo jak ja za to, co razem zrobiliśmy.
Daniel C. Dennett
Blur Hill, Maine
sierpień 2012I.
WPROWADZENIE.
CZYM JEST DŹWIGNIA WYOBRAŹNI?
Nie możesz zajmować się poważnie stolarką gołymi rękami i nie możesz zajmować się poważnie myśleniem gołym mózgiem.
Bo Dahlbom
Myślenie jest trudne. Myślenie o niektórych problemach jest tak trudne, że może rozboleć cię głowa od samego myślenia o myśleniu o nich. Mój kolega, neuropsycholog Marcel Kinsbourne, sugeruje, że kiedy myślenie przychodzi nam z trudem, to jest tak dlatego, że kamienista ścieżka do prawdy rywalizuje z uwodzicielskimi, łatwiejszymi ścieżkami, które okazują się ślepymi zaułkami. Większość wysiłku związanego z myśleniem polega na oparciu się tym pokusom. Wciąż jesteśmy napadani znienacka, a musimy się przygotować do czekającego nas zadania. Ech.
Istnieje znana opowieść o Johnie von Neumannie, matematyku i fizyku, który obrócił pomysł Alana Turinga (nazywany obecnie maszyną Turinga) w prawdziwy komputer elektroniczny (nazywany obecnie maszyną von Neumanna, jak twój komputer albo smartfon). Von Neumann był wirtuozem myślenia, a jego umiejętność błyskawicznego rozwiązywania w głowie olbrzymich rachunków była legendarna. Zgodnie z opowieścią – jak to zwykle bywa ze znanymi opowieściami, również ta ma wiele wersji – pewnego razu kolega zapytał go o zagadkę, którą można było rozwikłać na dwa sposoby, stosując żmudne i skomplikowane obliczenia albo wpadając na eleganckie rozwiązanie w rodzaju Aha! Kolega ten miał teorię: w takim przypadku matematycy wybiorą rozwiązanie trudniejsze, podczas gdy (bardziej leniwi, ale bystrzejsi) fizycy znajdą rozwiązanie szybkie i łatwe. Które wybrał von Neumann? Znasz ten rodzaj zagadki: dwa pociągi odległe od siebie o 100 kilometrów zbliżają się do siebie tym samym torem, jeden jedzie z prędkością 30 kilometrów na godzinę, a drugi z prędkością 20 kilometrów na godzinę. Ptak lecący z prędkością 120 kilometrów na godzinę zaczyna lot w miejscu, gdzie znajduje się pociąg A (gdy pociągi znajdują się od siebie w odległości 100 kilometrów), leci do pociągu B, zawraca i leci z powrotem do zbliżającego się pociągu A, i tak dalej, aż oba pociągi się zderzą. Jaką trasę pokonał ptak, gdy nastąpiło zderzenie? ,,Dwieście czterdzieści kilometrów”, odpowiedział niemal natychmiast von Neumann. ,,Do licha”, zdziwił się jego kolega, ,,wydawało mi się, że zrobisz to trudnym sposobem, przypisując sumę do szeregu nieskończonego”. „No tak!”, wykrzyknął von Neumann z zakłopotaniem, uderzając się w czoło. „Jest prosty sposób!” (wskazówka: ile czasu upłynie zanim pociągi się zderzą?).
Niektórzy ludzie, jak von Neumann, są geniuszami tak naturalnymi, że mogą gładko przejść przez najbardziej zagmatwane problemy; inni są bardziej ociężali, ale obdarowani ogromnym pokładem silnej woli, która pomaga im utrzymywać kurs w ich upartym poszukiwaniu prawdy. Dalej są pozostali z nas, nie mamy wyjątkowego talentu do obliczeń, jesteśmy trochę leniwi, ale wciąż chcemy zrozumieć wszystko, z czym się spotykamy. Co możemy zrobić? Możemy się posłużyć tuzinami narzędzi do myślenia. Te poręczne, protetyczne rozszerzacze wyobraźni i skupiacze uwagi pozwalają nam myśleć rzetelnie, a nawet w sposób pełen wdzięku, i to o naprawdę trudnych problemach. Książka ta stanowi kolekcję moich ulubionych narzędzi do myślenia. Nie będę ich tylko opisywał; zamierzam się nimi posłużyć, aby łagodnie przeprowadzić twój umysł przez trudne terytorium aż do dość radykalnych koncepcji znaczenia, umysłu i wolnej woli. Zaczniemy od narzędzi prostych i uniwersalnych, mających zastosowanie do wszystkich rodzajów zagadnień. Niektóre z nich będą znane, ale inne nie były wcześniej często dyskutowane. Następnie pokażę ci pewne narzędzia, które rzeczywiście są przeznaczone do zadań specjalnych, zaprojektowane tak, aby rozsadzić tę czy inną konkretną i uwodzicielską ideę, oczyszczając drogę przed powrotem z głębokich kolein, które wciąż ograniczają i wprawiają w zakłopotanie ekspertów. Napotkamy i rozmontujemy również różne złe narzędzia do myślenia, nic niewarte przyrządy do perswazji, które mogą cię zaprowadzić na manowce, jeśli nie będziesz ostrożny. Niezależnie od tego, czy spokojnie dotrzesz, czy też nie, do proponowanego przeze mnie miejsca przeznaczenia – i czy postanowisz pozostać tam ze mną – podróż ta zaopatrzy cię w nowe sposoby myślenia o omawianych zagadnieniach i myślenia o myśleniu.
Richard Feynman, fizyk, był być może geniuszem jeszcze bardziej legendarnym niż von Neuman i z pewnością miał mózg klasy światowej, lecz kochał również dobrą zabawę i wszyscy możemy być mu wdzięczni, że szczególnie upodobał sobie ujawnianie sztuczek swojego rzemiosła, którymi się posługiwał, aby ułatwić sobie życie. Nieważne, jak jesteś mądry, będziesz mądrzejszy, jeśli wybierzesz łatwiejsze drogi, gdy są one dostępne. Jego autobiograficzne książki Pan raczy żartować, panie Feynman! i A co ciebie obchodzi, co myślą inni? powinny znaleźć się na liście lektur obowiązkowych każdego początkującego myśliciela, gdyż zwierają wiele wskazówek, w jaki sposób oswoić najtrudniejsze problemy, a nawet w jaki sposób olśnić publiczność, gdy nic lepszego nie przychodzi do głowy. Zainspirowany bogactwem użytecznych obserwacji zawartych w jego książkach i jego szczerością w odkrywaniu sposobu działania własnego umysłu, postanowiłem sam spróbować podjąć się podobnego zadania, mniej autobiograficznego i z ambitnym celem przekonania cię do myślenia o tych zagadnieniach tak jak ja. Dołożę wszelkich starań, aby namówić cię do porzucenia niektórych twoich stanowczych przekonań, ale nie będę niczego ukrywał w zanadrzu. Jeden z moich głównych celów polega na odkrywaniu po drodze tego, co właściwie robię i dlaczego to robię.
Jak wszyscy rzemieślnicy, kowal potrzebuje narzędzi, ale – zgodnie ze starym (właściwie prawie zapomnianym) spostrzeżeniem – kowale są wyjątkowi, gdyż tworzą własne narzędzia. Cieśle nie tworzą swoich pił i młotków, krawcy nie tworzą swoich nożyc i igieł, a hydraulicy nie tworzą swoich kluczy, ale kowale mogą tworzyć swoje młotki, obcęgi, kowadła i dłuta z własnego surowca – żelaza. Co z narzędziami do myślenia? Kto je wytwarza? I z czego są zrobione? Filozofowie stworzyli niektóre z najlepszych, wykorzystując do tego jedynie idee, użyteczne struktury informacji. Kartezjusz dał nam współrzędne kartezjańskie, osie x oraz y, bez których rachunek całkowy – narzędzie do myślenia par excellence, wynalezione równocześnie przez Isaaca Newtona i filozofa Gottfrieda Wilhelma Leibniza – byłby prawie nie do pomyślenia. Błażejowi Pascalowi zawdzięczamy teorię prawdopodobieństwa, dzięki której możemy z łatwością policzyć szanse wygrania różnych zakładów. Wielebny Thomas Bayes również był utalentowanym matematykiem, który dał nam twierdzenie Bayesa, kręgosłup bayesjańskiego myślenia o statystyce. Większość narzędzi opisywanych w tej książce będzie jednak prostsza – nie będą to precyzyjne, systematyczne maszyny matematyki i nauki, ale ręczne narzędzia umysłu. Są wśród nich:
Etykiety. Niekiedy samo nadanie czemuś wyrazistej nazwy pomaga ci to coś śledzić, podczas gdy obracasz to w swoim umyśle, próbując zrozumieć. Jak się przekonamy, wśród najbardziej użytecznych etykiet są etykiety ostrzegawcze lub alarmowe, które sygnalizują prawdopodobne źródła błędu.
Przykłady. Niektórzy filozofowie uważają, że wykorzystywanie przykładów w ich pracy to oszukiwanie, a przynajmniej coś niepożądanego – podobnie jak powieściopisarze, unikają oni w swoich dziełach ilustracji. Powieściopisarze są dumni z pracy wyłącznie ze słowami, a filozofowie – z pracy wyłącznie z ostrożnie dobranymi, abstrakcyjnymi generalizacjami, przedstawionymi w rygorystyczny sposób, zbliżonymi do dowodów matematycznych tak bardzo, jak to tylko możliwe. To dobrze, ale nie mogą oni oczekiwać, że polecę ich pracę komuś poza paroma wyjątkowymi studentami. Jest ona po prostu trudniejsza, niż powinna być.
Analogie i metafory. Orzekanie o cechach jednej skomplikowanej rzeczy przez odniesienie się do cech innej skomplikowanej rzeczy, którą już rozumiesz (a przynajmniej tak ci się wydaje) jest słynnym i potężnym narzędziem do myślenia, lecz jest ono tak potężne, że często prowadzi myślicieli na manowce, gdy ich wyobraźnia zostaje schwytana przez zdradziecką analogię.
Rusztowania. Możesz pokryć dach gontem, pomalować lub naprawić dom, korzystając jedynie z drabiny, przemieszczając ją i wspinając się na nią, i znów przemieszczając ją i wspinając się na nią i tak dalej, mając w danym momencie dostęp tylko do niewielkiej części zadania, ale w ostatecznym rozrachunku często znacznie łatwiej będzie nie spieszyć się na samym początku i postawić solidne rusztowanie, które pozwoli ci na szybkie i bezpieczne poruszanie się wokół całego obszaru roboczego. Kilka najcenniejszych narzędzi do myślenia w tej książce to przykłady rusztowań, których postawienie wymaga trochę czasu, ale które pozwalają na zmaganie się z różnymi problemami równocześnie – bez ciągłego przemieszczania drabiny.
I w końcu, pewien rodzaj eksperymentów myślowych, które nazwałem dźwigniami wyobraźni (intuition pumps).
Eksperymenty myślowe to jedne z ulubionych narzędzi filozofów, co nie jest zaskakujące. Kto potrzebuje laboratorium, jeśli można dojść do odpowiedzi na swoje pytanie drogą pomysłowej dedukcji? Naukowcy, od Galileusza do Einsteina i kolejni, również używali eksperymentów myślowych, z dobrymi rezultatami, więc nie są to narzędzia tylko filozofów. Niektóre eksperymenty myślowe można analizować jako rygorystyczne argumenty, często w formie reductio ad absurdum^(), w której przypadku sięga się po przesłanki wykorzystane przez przeciwnika i wywodzi z nich formalną sprzeczność (absurdalny wniosek), pokazując, że nie wszystkie są poprawne. Jednym z moich ulubionych jest dowód przypisywany Galileuszowi, zgodnie z którym ciężkie rzeczy nie spadają szybciej niż rzeczy od nich lżejsze (gdy pomija się tarcie). Twierdził on, że gdyby spadały one szybciej, to ponieważ ciężki kamień A spadłby szybciej niż lekki kamień B, jeśli przywiązalibyśmy A do B, kamień B powstrzymywałby kamień A, spowalniając jego upadek. Ale A przywiązane do B jest cięższe niż sam kamień A, więc oba kamienie powinny również spadać szybciej niż samo A. Na tej podstawie wyciągnęliśmy wniosek, że przywiązanie B do A powinno sprawić, iż kamienie te będą spadały zarówno wolniej, jak i szybciej niż samo A, co jest sprzecznością.
Inne eksperymenty myślowe są mniej rygorystyczne, ale często równie efektywne: krótkie opowiastki zaprojektowane po to, aby wywołać głęboką i silną intuicję – „Tak, oczywiście musi tak być!” – dotyczącą dowolnej bronionej tezy. Nazwałem te eksperymenty dźwigniami wyobraźni. Ukułem ten termin w mojej pierwszej publicznej krytyce słynnego eksperymentu myślowego Johna Searle’a, nazywanego Chińskim Pokojem (Searle 1980; Dennett 1980), i niektórzy filozofowie uznali, że uważam ten termin za pogardliwy lub lekceważący. Wręcz przeciwnie, uwielbiam dźwignie wyobraźni! To znaczy, niektóre są doskonałe, niektóre problematyczne, a jedynie parę z nich jest zwyczajnie zwodniczych. Dźwignie wyobraźni były dominującą siłą w filozofii przez całe wieki. Istnieją filozoficzne wersje bajek Ezopa uważane za wspaniałe narzędzia do myślenia, które powstały, zanim żyli filozofowie^(). Jeśli studiowałeś kiedyś filozofię w szkole wyższej, prawdopodobnie spotkałeś się z takimi klasykami jak jaskinia Platona z Państwa, w której ludzie są uwięzieni i widzą jedynie cienie prawdziwych rzeczy na ścianie jaskini; lub inny przykład, z Menona, dotyczący nauczania geometrii niewykształconego sługi. Dalej mamy złego demona, który zwodzi Kartezjusza, tak aby uwierzył on w świat całkowicie iluzoryczny – pierwszy eksperyment myślowy wykorzystujący wirtualną rzeczywistość – i stan natury Hobbesa, w którym życie jest niebezpieczne, okrutne i krótkie. Nie są to przykłady tak sławne jak Chłopiec, który wołał o pomoc albo Mrówka i konik polny Ezopa, ale wciąż są powszechnie znane, a każdy z nich został zaprojektowany jest tak, aby jakoś podźwignąć wyobraźnię. Jaskinia Platona, jak się wydaje, ukazuje nam naturę percepcji i rzeczywistości, a sługa ma ilustrować naszą wiedzę wrodzoną; zły demon jest krańcowym przykładem generatora sceptycyzmu, a polepszenie naszej sytuacji po zawarciu kontraktu tworzącego społeczeństwo w porównaniu ze stanem natury jest celem paraboli Hobbesa. Są to trwałe melodie filozofii, mające siłę przetrwania, która zapewnia, że studenci będą je pamiętali bardzo wyraźnie i dokładnie jeszcze długo po tym, jak zapomną już o towarzyszących im zawiłych argumentach i analizach. Dobra dźwignia wyobraźni jest solidniejsza niż jej dowolna odmiana. Rozważymy różnorodne współczesne dźwignie wyobraźni, również niektóre z tych wadliwych, a naszym celem będzie zrozumienie, do czego są one przydatne, jak działają, jak ich używać, a nawet jak je tworzyć.
Oto krótki i prosty przykład: Kapryśny Strażnik. Każdej nocy czeka on, aż wszyscy więźniowie twardo zasną, a następnie otwiera wszystkie cele i zostawia je otwarte przez całe godziny. Pytanie: czy więźniowie są wolni? Czy mają możliwość wyjścia? Nie za bardzo. Dlaczego? Oto następny przykład: Klejnoty w Koszu na Śmieci. Do kosza na śmieci stojącego na chodniku, którym spacerujesz, pewnej nocy trafia warta fortunę biżuteria. Wydaje się, że masz niezwykłą możliwość stania się bogatym, tyle że możliwość ta wcale nie jest niezwykła, ponieważ jest możliwością pustą – na jej rozpoznanie, a więc i na odpowiednie działanie, czy choćby rozważenie tego działania, masz bardzo małe szanse. Te dwa proste scenariusze potrafią podźwignąć wyobraźnię w sposób pozwalający dostrzec rzeczy w innym przypadku nieoczywiste: doniosłość otrzymania na czas odpowiednich informacji o prawdziwych możliwościach, otrzymania ich na tyle wcześnie, aby informacje te mogły spowodować, że rozważymy coś w takim czasie, by móc jeszcze coś z tym zrobić. W naszej gorliwości dokonywania „wolnych” wyborów, niezdeterminowanych – jak lubimy myśleć – przez „siły zewnętrzne”, zdarza nam się zapomnieć, że nie powinniśmy chcieć być odseparowani od wszystkich tych sił; wolna wola nie brzydzi się tym, że jesteśmy osadzeni w bogatym kontekście przyczynowym; ona go właściwie wymaga.
Mam nadzieję, że zdajesz sobie sprawę, iż można powiedzieć na ten temat więcej! Te maleńkie dźwignie wyobraźni wyraźnie zwracają uwagę na daną kwestię, ale niczego nie rozstrzygają – jeszcze nie. (W dalszej części książki znajdziesz cały rozdział poświęcony wolnej woli). Musimy nabrać wprawy w sztuce traktowania tych narzędzi z ostrożnością, patrząc, gdzie stajemy, i uważając na pułapki. Jeśli myślimy o dźwigniach wyobraźni jak o ostrożnie zaprojektowanych narzędziach perswazji, możemy zauważyć, że może się nam opłacić dokonanie inżynierii odwrotnej tego narzędzia, sprawdzając, za co odpowiedzialne są wszystkie jego ruchome części.
Doug Hofstadter, z którym w 1982 roku napisałem The Mind’s I, udzielił w tym kontekście doskonałej porady: uznaj dźwignię wyobraźni za narzędzie mające różne ustawienia i „przekręć wszystkie pokrętła”, aby zobaczyć, czy wyobraźnia zostanie podźwignięta w ten sam sposób, gdy wprowadzisz te zmiany.
Zidentyfikujmy więc i przekręćmy pokrętła Kapryśnego Strażnika. Załóżmy – aż do udowodnienia, że jest to fałsz – że każda poniższa część ma jakąś funkcję, i zobaczmy, czym jest ta funkcja, zastępując badaną część inną częścią lub trochę ją zmieniając.
1. Każdej nocy
2. czeka on
3. aż wszyscy więźniowie
4. twardo zasną,
5. a następnie otwiera
6. wszystkie cele
7. i zostawia je otwarte przez całe godziny.
Oto jedna z wielu innych wersji, którą możemy rozważyć:
Pewnej nocy rozkazał on swoim podwładnym podać jednemu z więźniów środek usypiający, a po jego podaniu przypadkowo zostawili oni przez godzinę otwarte drzwi do celi tego więźnia.
Znacząco zmienia to posmak scenariusza, czyż nie? Jak? Wciąż zwraca on uwagę na główny problem (prawda?), ale nie tak skutecznie. Wydaje się, że istnieje duża różnica pomiędzy naturalnym snem – mógłbyś obudzić się w każdej chwili – a byciem pod wpływem środków odurzających lub w śpiączce. Inna różnica – „przypadkowo” – podkreśla rolę intencji lub nieuwagi po stronie strażników. Powtórzenie („każdej nocy”), jak się wydaje, zmienia szanse na korzyść więźniów. Kiedy i dlaczego szanse te mają znaczenie? Jak dużo byś zapłacił, aby nie uczestniczyć w loterii, w której uczestniczą miliony ludzi, a „zwycięzca” zostaje zastrzelony? Jak dużo byś zapłacił, aby nie uczestniczyć w rosyjskiej ruletce z sześciostrzałowcem? (Używamy tutaj jednej dźwigni wyobraźni, aby wyjaśnić inną – sztuczka, którą warto zapamiętać).
Inne pokrętła do przekręcenia są mniej oczywiste: Szatański Gospodarz potajemnie zamyka drzwi do sypialni swoich gości, gdy śpią. Dyrektor Szpitala, zaniepokojony zagrożeniem pożarowym, zostawia otwarte drzwi do wszystkich pokoi i oddziałów, ale nie informuje o tym pacjentów, myśląc, że będą spali spokojniej, kiedy nie będą tego wiedzieli. A co jeśli więzienie jest nieco większe niż zwykle, wielkości, powiedzmy, Australii? Nie możesz zamknąć ani otworzyć wszystkich drzwi do Australii. Czy ma to jakieś znaczenie?
Samoświadoma ostrożność, z którą powinniśmy podchodzić do każdej dźwigni wyobraźni, jest ważnym narzędziem do myślenia i jest to ulubiona taktyka filozofów: „pójście meta” – myślenie o myśleniu, mówienie o mówieniu, rozumowanie o rozumowaniu. Metajęzyk jest językiem, którego używamy do mówienia o innym języku, a metaetyka jest badaniem teorii etycznych „z lotu ptaka”. Jak kiedyś powiedziałem Dougowi: „wszystko, co możesz zrobić, ja mogę zrobić meta”. Cała ta książka jest oczywiście przykładem pójścia meta: badaniem, jak ostrożnie myśleć o metodach ostrożnego myślenia (o metodach ostrożnego myślenia itd.)^(). Ostatnio (w 2007 r.) Doug zaproponował listę niektórych z jego ulubionych, małych narzędzi ręcznych:
szukanie wiatru w polu (wild goose chases)
tandetność (tackiness)
niedozwolone sztuczki (dirty tricks)
kwaśne winogrona (sour grapes)
harówka (elbow grease)
gliniane nogi (feet of clay)
narwańcy (loose cannons)
stuknięci (crackpots)
puste słowa (lip service)
pewniaki (slam dunks)
odzew (feedback).
Jeśli znasz te wyrażenia, to nie są one dla ciebie „tylko słowami”; każde z nich jest abstrakcyjnym narzędziem poznawczym w takim sam sposób, jak narzędziami są dzielenie liczb wielocyfrowych albo znalezienie średniej; każde ma do odegrania rolę w szerokim spektrum kontekstów, czyniąc prostszym rozpoznanie w świecie niezauważonych wcześniej wzorców, pomagając użytkownikowi w poszukiwaniach ważnych podobieństw i tak dalej. Każde słowo w twoim słowniku jest prostym narzędziem do myślenia, ale część z nich jest bardziej użyteczna od innych. Jeśli któregoś z tych wyrażeń nie masz w swoim repertuarze, to być może będziesz chciał je zdobyć; wyposażony w takie narzędzia, będziesz w stanie pomyśleć myśli, które w przeciwnym wypadku byłyby trudne do sformułowania. Oczywiście, jak mówi stare przysłowie, gdy masz tylko młotek, wszystko dookoła wygląda jak gwóźdź i każde z tych narzędzi może zostać nadużyte.
Przyjrzyjmy się tylko jednemu z powyższych przykładów: kwaśne winogrona. Pochodzi on z bajki Ezopa Lis i winogrona i zwraca uwagę na to, jak ludzie czasem udają, że nie zależy im na czymś, czego nie mogą mieć, lekceważąc to. Zauważ, jak wiele możesz powiedzieć o tym, co ktoś powiedział, pytając po prostu: „kwaśne winogrona?”. Skłania go to do rozważenia możliwości, która w innym przypadku zostałaby niezauważona, i może go albo bardzo skutecznie zainspirować do zrewidowania swojego myślenia lub refleksji nad danym zagadnieniem w szerszym kontekście, albo skutecznie go znieważyć. (Narzędzia mogą być wykorzystywane również jako broń). Morał tej bajki jest tak znany, że mogłeś zapomnieć związaną z nim fabułę i stracić z oczu wszystkie subtelności – jeśli mają one jakieś znaczenie, a czasem tak nie jest.
Zdobywanie narzędzi i mądre ich używanie to różne umiejętności, ale musisz zacząć od ich samodzielnego zdobywania lub wytwarzania. Wiele narzędzi do myślenia, które tutaj zaprezentuję, to moje własne wynalazki, ale pozostałe przejąłem od innych i w odpowiednim czasie podziękuję ich twórcom^(). Żadne z narzędzi na liście Douga nie jest jego wynalazkiem, ale przyczynił się on do powiększenia mojej kolekcji o kilka wspaniałych okazów, takich jak jootsingowanie i grzebaczowatość.
Niektóre z najpotężniejszych narzędzi są matematyczne, ale tylko o nich wspomnę, nie poświęcając im wiele miejsca, ponieważ jest to książka celebrująca moc narzędzi nie-matematycznych, narzędzi nieformalnych, innymi słowy, narzędzi prozy i poezji, których możliwości naukowcy czasem nie doceniają. Wiesz dlaczego. Po pierwsze, istnieje kultura pisarstwa naukowego w czasopismach naukowych, która faworyzuje bezosobową, prostą prezentację zagadnień z minimalną liczbą ozdobników, retoryki i aluzji, a nawet na nią nalega. Nieustająca monotonia na stronach naszych najpoważniejszych czasopism naukowych ma swój dobry powód. Jak napisał do mnie jeden z moich egzaminatorów doktorskich w 1965 roku, neuroanatom J.Z. Young, sprzeciwiając się nieco wyszukanej prozie mojej dysertacji w Oxfordzie (dysertacji z filozofii, a nie z neuroanatomii), język angielski staje się międzynarodowym językiem nauki i wypada nam, dla których jest on językiem ojczystym, pisać prace, jakie będzie mógł przeczytać „cierpliwy Chińczyk posługujący się dobrym słownikiem”. Rezultaty tej samodyscypliny mówią same za siebie: nieważne, czy jesteś chińskim, niemieckim, brazylijskim – a nawet francuskim – naukowcem, upierasz się przy publikowaniu swoich najważniejszych prac po angielsku, pisząc suchym angielskim, możliwym do przetłumaczenia z minimalnym wysiłkiem, polegając w tak małym stopniu, jak to tylko możliwe, na aluzjach kulturowych, niuansach, grze słów, a nawet metaforze. Stopień wzajemnego zrozumienia osiągnięty dzięki temu międzynarodowemu systemowi jest nieoszacowany, ale jest cena, którą trzeba za to zapłacić: część myślenia, które musi zostać wykonane, najwidoczniej wymaga żonglowania metaforami i dostrajania intuicji, atakowania barykad zamkniętych umysłów z wykorzystaniem każdej dostępnej sztuczki, a jeśli część tego nie może być łatwo przetłumaczona, to będę po prostu musiał liczyć z jednej strony na wirtuozerskich tłumaczy, a z drugiej na rosnącą płynność w posługiwaniu się językiem angielskim przez naukowców na całym świecie.
Inny powód, dla którego naukowcy są często podejrzliwi wobec teoretycznych dyskusji dotyczących „tylko słów”, polega na rozpoznaniu przez nich faktu, iż krytyka argumentu niesformułowanego w matematycznych równaniach jest znacznie trudniejsza i zwykle mniej konkluzywna. Język matematyki jest solidnym strażnikiem poprawności. Jest jak siatka na koszu do koszykówki: usuwa źródła niezgody i wątpliwości co do tego, czy piłka trafiła do kosza. (Każdy, kto grał w koszykówkę na boisku z obręczą bez siatki, wie, jak trudno jest czasem odróżnić pudło od kosza). Ale niekiedy pewne problemy są dla matematyków po prostu zbyt śliskie i zbyt trudne do oswojenia.
Zawsze uważałem, że jeśli nie potrafię wytłumaczyć czegoś, czym się zajmuję, grupie bystrych studentów, to sam tak naprawdę tego nie rozumiem i to przeświadczenie ukształtowało wszystko, co napisałem. Niektórzy profesorowie filozofii tęsknią za zaawansowanymi seminariami tylko dla doktorantów. Nie ja. Doktoranci są często zbyt gorliwi w udowadanianiu innym i sobie samym, że znają się na rzeczy; zręcznie używając w tym celu żargonu swojego rzemiosła, zbijając z tropu niewtajemniczonych (w ten sposób upewniają się, że to, czym się zajmują, wymaga ekspertyzy) i popisując się swoimi umiejętnościami, przedzierają się przez najbardziej zawiłe (i bolesne) techniczne argumenty, nie gubiąc przy tym drogi. Filozofia pisana dla własnych zaawansowanych doktorantów i znajomych ekspertów zwykle w ogóle nie nadaje się do czytania – i dlatego zwykle nikt jej nie czyta.
Ciekawym skutkiem ubocznym mojej polityki polegającej na formułowaniu argumentów i wyjaśnień tak, aby mogłyby być bez trudu zrozumiane przez osoby spoza wydziałów filozoficznych, jest to, że są filozofowie, którzy z „zasady” nie będą brali moich argumentów na poważnie! Gdy wiele lat temu wygłaszałem wykłady Johna Locke’a w Oksfordzie, w wypełnionej po brzegi sali można było usłyszeć znanego filozofa, który wychodząc z jednego z wykładów mruczał, iż po swoim trupie nauczy się czegoś od kogoś, kto potrafi przyciągnąć niefilozofów na wykłady Locke’a! Pozostając wierny swoim słowom, nigdy niczego się ode mnie nie nauczył, a przynajmniej tak mi się wydaje. Nie zmieniłem mojego stylu i nigdy nie żałowałem ceny, którą przyszło mi za to zapłacić. W filozofii jest czas i miejsce na rygorystyczne argumenty, których wszystkie przesłanki są ponumerowane, a reguły inferencji nazwane, ale rzadko trzeba się z nimi obnosić publicznie. Chcemy, aby nasi doktoranci udowodnili, że potrafią to zrobić w swoich dysertacjach, a niektórzy z nich, niestety, nigdy nie wyrastają z tego nawyku. Mówiąc szczerze, przeciwny grzech pretensjonalnej retoryki kontynentalnej, naszpikowanej literackimi dekoracjami i aluzjami doniosłości również nie robi filozofii żadnych przysług. Jeśli miałbym wybierać, to za każdym razem wybrałbym niewrażliwego, analityczno-logicznego rębajłę zamiast bujającego w obłokach mędrca. W przypadku logicznego rębajły zwykle możesz się przynajmniej domyślić, o czym on mówi i co można uznać za błąd.
Rozwiązanie kompromisowe, mniej więcej w połowie drogi między poezją a matematyką, to miejsce, gdzie, jak sądzę, filozofowie mogą wnieść najlepszy wkład, dostarczając prawdziwych wyjaśnień dla niezwykle zagadkowych problemów. Nie istnieją wykonalne algorytmy dla tego rodzaju pracy. Ponieważ wszystko jest dozwolone, punkty stałe należy wybrać ostrożnie. Przeważnie właśnie to „niewinne” założenie, przyjmowane przez wszystkich bez zwrócenia na to uwagi, okazuje się winowajcą. Badania tych zdradzieckich terytoriów pojęciowych są ogromnie ułatwione, gdy używamy narzędzi do myślenia zaprojektowanych od ręki, po to aby wyjaśnić alternatywne ścieżki tych badań i rzucić nieco światła na ich perspektywy.
Te narzędzia do myślenia rzadko określają stały punkt – solidny aksjomat wszystkich przyszłych dociekań – raczej proponują godnego kandydata na punkt stały, prawdopodobne ograniczenie przyszłych dociekań, które jednak może być później poprawione lub nawet całkiem porzucone, jeśli tylko ktoś potrafi dojść do tego, dlaczego tak ma być. Nie powinniśmy się dziwić, że wielu naukowców nie gustuje w filozofii; wszystko jest dozwolone, nic nie jest bezpieczne jak w banku, a zawiłe sieci argumentów skonstruowanych po to, aby połączyć te punkty „stałe”, prowizorycznie wiszą w powietrzu, nieprzykute do trwałych fundamentów dowodu empirycznego lub falsyfikacji. Naukowcy ci odwracają się więc od filozofii i zabierają się za własną pracę, ale za cenę pozostawienia niektórych z najważniejszych i najbardziej fascynujących pytań bez namysłu. „Nie pytaj! Nie mów! Jest zbyt wcześnie, aby zająć się problemem świadomości, wolnej woli, moralności, znaczenia i kreatywności!”. Niewielu jednak może żyć z takim umiarkowaniem i w ostatnich latach naukowcy poczuli pewnego rodzaju gorączkę złota, która kieruje ich w te pomijane strony. Uwiedzeni przez czystą ciekawość (lub czasem być może przez pragnienie sławy), rozpoczynają oni swoją przygodę z wielkimi pytaniami i szybko odkrywają, jak trudno jest dokonać tutaj jakiegoś postępu. Muszę przyznać, że jedną z moich największych, choć grzesznych przyjemności jest obserwowanie wybitnych naukowców, którzy jeszcze kilka lat temu żywili dla filozofii tylko bezgraniczną pogardę^(), jak żenująco potykają się w swoich próbach wyjaśnienia światu tych spraw przez parę energicznie uzasadnionych ekstrapolacji z ich własnych badań naukowych. A jeszcze lepsze jest to wtedy, kiedy proszą oni o niewielką pomoc filozofów, dziękując im za nią później.
W pierwszej części książki prezentuję tuzin uniwersalnych, ogólnych narzędzi, a następnie w kolejnych częściach kataloguję resztę pozycji nie przez wskazanie rodzaju narzędzia, ale omówienie tematu, w odniesieniu do którego narzędzie to działa najlepiej, zaczynając od najbardziej fundamentalnego problemu filozoficznego – znaczenia lub treści, następnie omawiając ewolucję, świadomość i wolną wolę. Parę narzędzi, które tutaj prezentuję, to prawdziwe programy, przyjazne urządzenia, które są dla twojej nagiej wyobraźni tym, czym teleskopy i mikroskopy są dla twojego oka.
Po drodze przedstawię również kilku fałszywych przyjaciół, narzędzia, z których wydostaje się dym zamiast blasku światła. Potrzebowałem nazwy dla tych niebezpiecznych urządzeń i znalazłem le mot juste dzięki mojemu doświadczeniu żeglarskiemu. Wielu żeglarzy lubi terminy morskie, które wprawiają w zakłopotanie szczury lądowe: bakburta i sterburta, kiełb i czop, wanta i salingi, uszy żagla i kluzy oraz całą resztę. Obiegowy żart na łodzi, którą kiedyś żeglowałem, polegał na wymyślaniu fałszywych definicji tych terminów. I tak nakluz był warstwą wodorostów na kompasach, a trzpień masztu był napojem cytrusowym, najlepiej podawanym wysoko; zblocze otwierane – żeńskim manewrem defensywnym; a podpora bomu – wybuchowym narzędziem ortopedycznym. Od tamtej pory nie potrafiłem myśleć o podporze bomu – ruchomym drewnianym podparciu, na którym opiera się bom, gdy żagiel jest opuszczany – bez nagłego obrazu bum! pod pachą jakiegoś nieszczęśnika. Wybrałem więc ten termin jako moją nazwę dla narzędzi do myślenia, które prowadzą do skutku odwrotnego do zamierzonego, narzędzi, które jedynie sprawiają wrażenie, że pomagają w zrozumieniu, a tak naprawdę zamiast światła generują ciemność i zamieszanie. W kolejnych rozdziałach można znaleźć różnorodne podpory bomu, z odpowiednimi etykietami ostrzegawczymi i przykładami opłakanego w skutkach ich zastosowania. Zamykam tę książkę kilkoma uwagami o tym, jak to jest być filozofem, na wypadek gdyby ktoś był tym zainteresowany, okraszając je kilkoma uwagami wujka Dana dla każdego, kto mógł odkryć pociąg do tego sposobu badania świata i zastanawia się nad tym, czy nadaje się do tego zawodu.
------------------------------------------------------------------------
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
------------------------------------------------------------------------