- W empik go
E. Renan: Dyalogi i fragmenty filozoficzne / - ebook
E. Renan: Dyalogi i fragmenty filozoficzne / - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 281 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Z SZÓSTEGO WYDANIA SPOLSZCZYŁ
GRZEGORZ GLASS
NAKŁAD I DRUK TOW. AKC. S. ORGELBRANDA S-ÓW SKŁAD GŁÓWNY W KSIĘGARNI E. WENDE I SPÓŁKA
SŁOWO O RENANIE
(1823–1892).
„Dyalogi” pisał Renan w 1871 r. w Wersalu, w czasy dla Francyi więcej niż klęskowe, dla Prus – więcej niż zwycięzkie. Były snadź muzy Renana na nieszczęście kraju głuche lub obojętne.
Takby się zdawało, takby się zdawać mogło. Gdy naród do boju, Renan do metafizyki, ojczyzna–do kordą, Renan–do pióra.
Zdala od paryskich abcrracyi (słowa jego przedmowy), na stratowanej przez najeźdźcę ziemi, oderwany od swoich ksiąg i zapisków, czyni z sobą obrachunki sumienia transcedentalnego, syntetyczne próby wierzeń filozoficznych, chwali rozum, siłę i kulturę Germanów. Właśnie był po temu czas i sposobność!
W pięć lat potem przyznaje się do tej ucieczki z szczerością, imputowaną mu przez wrogów, jako brak charakteru, małość ducha, egoizm, cynizm, żeby nie powiedzieć krócej: zdradę.
Nowożytny Voltaire–filolog, oryentalista, historyk, filozof, poeta o gruntownem wykształceniu przyrodniczem,–wytworniej jeno od pana z Ferney zamaskowany, niedościgniony w pochwałach i grzecznościach dla opornych spraw i ludzi, z uśmiechem głęboko ukrytej, czarującej ironii, w noce pracowite prostował sobie ścieżki do sławy, w dzień–z bretońską poczciwością zażywnego eks-alumna od św. Sulpicyusza zacierał ślady podkopu, drapieżnik nic nie wiedzący, naiwny, prawie radosny, w powodzeniu swojem rozkochany.
Nie chcieli mu tej dwoistości ludzie dwoiści wybaczyć. Że to był mędrzec wężowy, bronny, giętki, dla celów deptania i praktyk oszczerczych–zwierzyna przygruba. Sprawę kompetencyi sądu spółczesnych i potomnych przekazuje Renan w „Dyalogach” – przyszłemu Bogu.
Próbowali na nim zębów Ernest Helio, Juliusz Lemaitre, Goncourtowie, Barbey d'Au-revilly, Leon Bloy–pamflecista niebezpieczny i czujny, Józefin Pćladan, Sarcey – innych wielu, innych – chmara: dziennikarze, paszkwilanci, wiary najnędzniejszej i najlepszej, święceń małych i arcykapłańskich, obrońcy czystości kościoła, czystości rasy gallijskiej, czystości nauki, czystości sumienia, tudzież głupoty uroczystej i absolutnej.
Powołanie Renana przez Rząd Obrony Narodowej na katedrę w College de France, odebranej mu przedtem przez rząd cesarski w 1862 r., następuje w listopadzie 1870 r. podczas oblężenia Paryża naskutek jego prośby. Tak, podczas oblężenia Paryża, kiedy–jak dziś wiemy–rodziły się rozpustne dzieci i zawierały samolubne małżeństwa.
Zarzut ostry, fakt kamiennej mocy, jeden z dowolnego tysiąca sfałszowanych.
Pełen popielcowej skruchy, w zmienionych warunkach politycznych już nie wymaganej, podnosi Renan w tym dokumencie swoją niewinność, osiem lat nieporozumienia, zasługi, umiarkowanie, przewiduje czas i chwilę, kiedy sam kościół przywoła go na obrońcę przeciw destrukcyi i napaściom wrogów prawdziwych i zapłacze nad skromnym – pełnym czci dyssydcntem, któremu wypaczył życie.
Ironię tak krzyczącą, intencye tak wyraźną połykają ludoźerne rekiny bez zastanowienia, jednym tchem i haustem, jako dowód uniżoności i służalstwai).
Dalej z pism autobiograficznych i ogłoszonej korespondencyi z cudem – siostrą, Henrietą, która była dlań najtkliwszą matką, kordyalnym duchem bez skazy, sekretarką, cenzorką jego klasycznej prozy, – wynika dla biografów niewdzięczność, tępość, nawet okrucieństwo. Szanując wyłączność, wielkość jej uczucia, zrzeka się Renan mał-
') Por. o Renanie rzecz krytyczną, sumiennie opracowaną, lubo „cwi studio neque snr ira”: Hippolyte Parigot Renan–L'Egoifsme intellectus. Paryż. Ernest Flammarion str. 378 i – ultra-paszkwilową – Ernestę Renan, Sa Vie et Son Oeuyre H. Desportes et F, Bournand. Paryż. Tolra… str. 304.
żeństwa z panną Scheffer, ślub odbywa się potem z przyzwolenia siostry, nawróconej do dalszych poświęceń–sprawy całego jej życia, za którą dała życie. Nic to wrogom nie mówi… „Wystarczała nam cicha komunia ducha… Tak żądnej, tak wyłącznej sercem poświęcałem kilka chwil dziennie–wiedziała, że jest kochaną nad wyraz… Była żywą kroniką myśli mojej… Zawdzięczam jej swój styl… Wyrobiła sobie swój własny, świetny, wzorowany na starych źródłach krynicznej czystości… Stała się dla mnie odtąd mistrzem surowym, sędzią nieubłaganym… Podzielała kierunek moich studyów – sądząc, że w tej dziedzinie myśli–przy zachowaniu miary artystycznej–wolność i szczerość obowiązują każdego myśliciela”…
Przypisał jej Renan „Życie Jezusa” kwiat jego sławy, wznosi sto pomników pamięci w księgach, wspomnieniach, listach, w monografii arcyludzkiej czci i adoracyi kobiecego serca: „Siostra moja–Hcnrieta”..*
Stąd biorą hyeny asumpt do szkalowania, sza-ka-lo-wania dwóch ludzi, których spółżycie było poematem, pieśnią, wzniesieniem się ku Bogu.
Przyjaźń z Berthelotem, z którym łączyły go wspomnienia młodości i karyery naukowej, rozumie Renan, jako symbiozę duchów, oderwanych od uczuć, wzruszeń, świadczenia sobie przysług,–co poczytywaliby sobie za ujmę. Tu znowu dopatrują się szpiegi obyczajów–oschłości. I t… d.
Czas i ziemia, księga i człowiek, nauka i życie, przyjaźń, rzadki dar miłości, wreszcie idea Boga, jako rozgałęzienie własnej jaźni – wszystko (tak sądzą) służy jednej tylko organicznej sile trawiącego mózgu i jednej funkcyonalnej – słowa. Wszystko jest mięsem, tematem, podnietą czy ofiarą, na którą Renan schodzi z niebios, jak Jahwe i którą w dowód łaski spopiela.
Arystoteles, Platon, Bakon, Kartezyusz, Malebranche, Leibnitz, Kant, Fichte, Schelling, Herder, Goethe–to dla Renana tylko mierzwa „nieskończonego postępu i rozwoju”, nawóz miliarda wieków, parobki na pańszczyźnie wieczności, niekiedy – chór, świadczący o erudycyi Renana, niekiedy giermkowie jego sławy, na jednej stronicy wielcy, na drugiej wzgardzeni. Jest to głowa i tylko głowa–nie genialna, nie wynalazcza, ale krzepka, dobrze sklepiona, wyniosła–ot, nowożytny piec cerebralny o kominie niebosiężnym, nie ogień, jeno–zwulkanizowane miejsce dla ognia, palenisko samolubne, wolne od zarazy, forma–w której stygnie wszelka treść, złuda, marzenie życia.
I ta ironia, ironia nigdy niepewna, co się modli do powalonych bogów, niepokój złego sumienia, powracający do niedoli tej ofiary, sentyment matkobójcy do psa i: ptaszka!
Eksponuje się jakoby w dziełach Renana pyszna i próżna psychologia spożywcy dóbr idealnych, arystokratyzm i epikureizm dorobkiewicza wielkiej kultury.
Zamiast religii–dwugłowy kult mądrości; a więc kult posiadania wiedzy realnej i pozytywnej, opartej na kapitalizacyi dorobków tysiącleci, – i kult przyszłości rozumu, dla której utopie pozytywistyczne nie widzą granic.
Czas jest głównym spółczynnikiem rozwoju, myśl–wytworem unormowanej, stale wzmagającej się produkcyi fabrycznej. Rośnie, jak odsetki, w nieskończoność, w równych, prostych kilometrowych liniach, jak po ubitych drogach państwowych, rozwija swoją szybkość coraz doskonalszego motoru.
Jeżeli nie za tysiąc, to za sto tysięcy, za kwadryliony wieków – małostka–z Ziemią czy bez Ziemi, w kooperatywie, spółce akcyjnej z planetami tego samego słonecznego systemu – riimporte – w syndykacie wszystkich frusfów, wszystkich dzielnic Kosmosu, w jedności wszystkich zrzeszonych i sfinansowanych systemów słonecznych–stanie się wiekuista światłość o sile miliarda miliardów koni parowych, jedno słońce słońc, jeden byt bytów, jedna za r
wszystkich, co byli–są–będą, Świadomość, jeden bóg, jedno odkupienie, zmartwychwstanie i nagroda.
Karyera Ziemi wyczerpana. Jesteśmy u kresu is celu ludzkości. Fiat Deus–i oto jest Bóg uczonych, wszechmogących oligarchów, chemików, fizyologów, prometejów i wskrzesicieli.
Istnieją rzeczy ciekawsze. W niemocy racyonalizmu narodziny jego mistyki. Mistycyzm tego lotu wynika nie z wiary, lecz z zabłąkania się w krużgankach, dla rozumującego rozsądku zawartych i niełaskawych. Część stepu przebyto rysią, część drugą–wskok, na ostatnich postojach legł rumak pod jeźdzcem, obsiadły kruki, dopadła wieczna noc.
Wstań i pójdź kto bez trwogi! Wstań i wróć kto bez dumy! Przesuwają się ironiczne mary, przewodnicy, którzy wyzionęli ducha na tej samej drodze, natem samem miejscu. Biblia, Ewangelie, Chrystus, Platon, Sokrates, Ojcowie Kościoła, i tuż… Voltaire Diderot, Hegel, od którego wziął Renan myśl o posłannictwie ludów, stawaniu się Boga i Historyi, – antinomie Kanta, Schopenhauer–zresztą tylko przelotem, muśnięciem zimnych warg, dla teoryi świadomości niewyzyskany, chociażby jako twórcza możliwość buntu człowieka przeciw „dobro-twórczym fałszom natury”. Leży ta natura gdzieś… daleko, niby siedlisko, dom, budowa, wyrosła bez człowieka i poza człowiekiem, przeto większa i godniejsza od muchy uwięzionej pod kloszem wieczności o jednej tylko szczelinie milimetrowej średnicy.
Jutro mucha ta będzie arcykapłanem uniwersalnego rozumu, czynnikiem doskonałości świata, zasiądzie po prawicy Boga, jako wiedząca o sobie historya, świadomość przebóstwiona i dokonana do ostatniego włókna. Tak jutro. Dziś, dziś nie umie, co umieli wielcy każdego czasu: złamać zmorę śmierci, odległości, elementarnej niewoli ślimaczej. W takim zarysie świata byłby człowiek z całą jego świadomością i balastem erudycyi – t… j… historyi,– karłem, co przytroczony do siodła, olbrzymy posyła po zwycięstwo.
Jakaż to wiara? Dla wiary (mówią) jest Renan artystą zbyt trzeźwej intuicyi, dla niewiary zbyt bystrym makjawelem słowa.
Pozostały mu tylko tradycye teologicznych pomysłów, nawyknienia teologa, dla którego Bóg stał się potrzebą idei. Bog jest i staje się, był–nie jest–będzie. Raz jest światem, raz absolutem praw natury, raz świadomością, raz morałem „dobra, piękna, prawdy”, trzech judaszowych słów, dawno spalonych i rozwianych w słońcu.
Ukazują się jednak wciąż jak cienie idei renanowskiego boga, naskroś literackiej, dyalektycznej, wtórnej.
W przedziwne jedno łączy deizm, panteizm, nawet antropomorfizm,–skoro bóg, wytworzony w retorcie uczonych, posiada wszystkie zalety sumiennego badacza pierwotniaków.
„Dyalogi” to głęboka, samobójcza wiwi-sekcya, satyra na bogi, co ścielą gniazda śmiechu w ludzkim czerepie, wielopiętrowe rusztowanie pałubiczne o liniach pokrzyżowanych na miarę mózgowej siatki, w których zagubić się może tylko kłapouchy prostaczek, majsterek o dwóch dłutach „tak”
i „nie41, nigdy pan na własnej myśli, a przez to i nad każdą włością cum bovis, lasis et graniciebus.
W świetnej, prawdziwie szczęśliwej chwili namacał w sobie Renan i wydobył jedną śmiercionośną kulę, pocisk druzgocący cały pyszny kram, całą jałowość konstrukcyi pozaintuicyjnych. Dla tej jednej myśli warto uratować nowożytne miasto chimery, dla niej jednej, jak dla odrobiny radu, rozrobić warto górę gliny.
Idea nie prowadzi do niczego, jeżeli nie uświęca jej uczucie. Myśl tę, zapożyczoną od Kanta, podjął i porzucił, jak inne, i w dalszym rozkotłowanym biegu nie widzimy jej śladu.
Jest ona wszakże kierowniczą dla ludzkości i historyi. Wykrywa fałsze miary i wagi, niezdatność starych kryteryów natury i charakteru człowieka, mówi o miłości, jako zasadzie i korektywie rozumu.
Po to, by ducha, kraj, dzieło sztuki, Boga poznać, znaleść trzeba do nich drogę, t… j… umiłować je poznaniem.
Niema też innej drogi, niema innego dostępu do człowieka, jak przez żywą miłość. Nikt dla nikogo nie może być miarą, nikt sam przez się nie może być ani wzorem, ani przykładem, ani twórcą jego historyi i losów, wypadkowej jego życia i ducha. Tak co do ludzi i tak co do natury i rzeczy, które opanowuje się miłościwie, albo się je widzi ułomnie, mętnie, na odległość nienawiści, pogardy lub pychy. Boga nie można wyrozumować, ani wymyślić. Boga można tylko w sobie uświęcić i nie jako ideę, ale jako miłość, radość, skąpanie wszystkich trwóg i lęków w morzu zjawisk.
Oto przykład. Z Renana czyni Perigot, analityk sumienny, jakąś maszynę intelektualnego egoizmu, kłusownika, co poluje po obcych dziedzinach, wiecznie głodne wnętrze, co przetwarza nieskończoną bujność życia na własną przyjemność rozumowania. Ludzi takich nie było, niema.
–„Byłbym nieszczęśliwy–myśli Renan – gdyby tu naraz czegoś zbrakło. Wzywam się w każdy stan ducha, spółżyję z każdym w jego dumie, błędach, grzechach, rozpaczy”… A więc tu błyska możliwość uświęcenia wszystkiego, co jest.
I egoizm uświęcić można bez trwogi o srogość tego symbolu. Dlatego że nie pokrywa on nikogo w szczególności, albo pokrywa całą ludzkość, jak noc, która służy wszystkim, jak słowo, które niekiedy zawiera historyę wszystkich zbrodni, dokonanych na człowieku przez człowieka.
Renan był z tych, którzy o coś całe życie walczyli, z czemś się całe życie zmagali. To coś było w nim, było jadem–oto już prawie dwóchtysiącletniej kultury fałszu, obłudy, przymusu.
Żył w księgach i przez księgi. Walkę, którą uzewnętrznił, jakąkolwiek dawano jej nazwę,–przeżywa każdy człowiek myślący.
Odbywa się ona nie tylko pod pokrywą płonącego mózgu. Trwa dzień i noc w realnych, potężnych zrywach masowych i indywidualnych–Szukanie Boga. Ukośnie, jak Faust, widział Renan w zwierciadle tę zmorę, gdy mówi o tem, że ludzkość jeszcze przed dokonaniem dzieła świadomości „ledz może pod ciężarem własnego rozumu”.
Nas dławi, nas zabija przeszłość, cudze doświadczenie, cudza filozofia, cudze kulty, wygasła mądrość zmarłych, którzy nie byli świadkami tak wspaniałego rozrostu życia.
Renana życie to jeden ciągły trud, jedno wytężone, młode dążenie do poznania. Unikał zgiełku, polityki, pospolitości, powołując się na Condorceta, który w krwawe żniwa Terroru, w kryjówce przy ul. Servandoni pisał swój – Zarys rozwoju ducha.
W „Dyalogach” dał Renan metafizyczny okres swego bytu. List do Berthelota, jego odpowiedź i „Metafizyka i jej przyszłość”– rozprawa, którą, ze względu na podobieństwo tematu, daliśmy w skrócie,–dopełniają „Dyalogi” nie przez chronologiczną, lecz przez wewnętrzną konieczność „ostatniego słowa”.
Grzegorz Glass.
DYALOGI FILOZOFICZNE.
DYALOGI FILOZOFICZNE.
I. TWIERDZENIA.
FILALET. EUTYFRON. EUDOKSYUSZ.
W pr-czątkach maja 1871 r.–Eutyfron, Eudok-syusz i Filatet,–wszyscy trzej filozofowie szkoły wyznającej, jako zasady elementarne kult ideału, negacyę Nadprzyrodzonego i doświadczalne badanie rzeczywistości, opuścili Paryż.
Z myślą o klęsce, której uległa ich ojczyzna, błądzili smętnie po najodleglejszych kątach wersalskiego parku. Eudoksyusz miał przy sobie egzemplarz „Rozmów metafizycznych* Malebranche'a. Gdy usiedli, począł odczytywać nagłos dyskurs trzynasty:
….„Jakże piękną i ivzniosłą jest ta, której mi użyczyłeś, Teodorze, –Idea Opatrzności! Sądzę, że powinna chyba nakazać milczenie duchom wyuzdanym i niezbożnym. Niechże tworzy światło i usuwa przeszkody to wysokie principium. Wszystkie zjawiska, przeczące sobie wzajem ze stanoimska porządku świata i łaski Boga Pana, nie wykazują żadnej sprzeczności, ze stanowiska przyczyny twórczej; przeciwnie, tem bitniejsze dają dowody jedności zamiarów i kierownictwa. Wszystko Złe, zuszystek nierząd, które nas tak niepokoją, układają się zgodnie w Mądrości, Pięknie i Sprawiedliwości Tego, który kieruje wszystkiem. Albowiem trzeba, ażeby dzieło Boga było poznawalne i dokonywało się na drogach, odpowiadających atrybucyom bóstwa. Dziś tedy wielbię i podziwiam opatrznościowy bieg i całokształt wszechrzeczy.
TEODOR.