- promocja
- W empik go
Echa Dawnej Warszawy. Kościoły i kaplice - ebook
Echa Dawnej Warszawy. Kościoły i kaplice - ebook
W każdym mieście kościoły odgrywają ważną rolę – tak społeczną, jak przestrzenną. Dwunastowieczny angielski filozof Jan z Salisbury porównywał miasto do ludzkiego ciała: pałac i katedra odpowiadały jego zdaniem głowie. Pozycję kościołów w dawnych miastach podkreślała ich dominacja wysokościowa. Sylweta miejska miała swój porządek, w którym najniżej rosły drewniane chaty, średnio wysoko domy murowane, dalej pałace, a najwyżej kościelne wieże. Ta hierarchia została z czasem zaburzona.
Dla badacza miasta historia kościoła zawsze będzie historią przestrzeni, na której się on znajduje – dawnej jurydyki, obrębu parafii, czy nawet dzielnicy – oraz historią ludzi z nim związanych. Dzieje stołecznych świątyń splotły się z dziejami miasta i Polski. Kiedy płonęła Warszawa, płonęły kościoły, gdy była odbudowywana, one powstawały z gruzów. Są pamiątkami narodowymi – miejscami koronacji władców, wotami dziękczynnymi, ale także arenami krwawych walk. To wreszcie panteony wielkich Polaków, galerie rzeźby i malarstwa.
W założeniu teksty są przystępnie podanymi opowieściami o kościołach i miejscach na mapie stolicy. Opowieści te mają charakter gawęd – tak znakomicie zadomowionych w warszawskiej tradycji literackiej.
Kategoria: | Literatura faktu |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63842-36-9 |
Rozmiar pliku: | 11 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
W każdym mieście kościoły odgrywają ważną rolę – tak społeczną, jak i przestrzenną. XII-wieczny angielski filozof Jan z Salisbury porównywał miasto do ludzkiego ciała: pałac i katedra odpowiadały jego zdaniem głowie. Pozycję kościołów w dawnych miastach podkreślała ich dominacja wysokościowa. Sylweta miejska miała swój porządek, w którym najniżej rosły drewniane chaty, średnio wysoko domy murowane, dalej pałace, a najwyżej kościelne wieże. Ta hierarchia została z czasem zaburzona. Dziś kościoły stanowią dominanty wysokościowe właściwie tylko zabytkowych obszarów miejskich, przedmieść lub miasteczek i wsi.
Duże miasta, które przyjęły w urbanistyce i architekturze nowoczesność, musiały zgodzić się na degradację kościołów w tej podniebnej hierarchii. W Warszawie proceder zasłaniania obiektów sakralnych przez inne budynki związany był przede wszystkim z działaniami władzy ludowej, która po wojnie starała się maksymalnie ograniczyć wpływy Kościoła Katolickiego i osłabić religijność obywateli. Z czasem pojawiły się drapacze chmur, a pozycję pod słońcem zaczęła wyznaczać ekonomia.
Dla badacza miasta historia kościoła zawsze będzie historią przestrzeni, na której się on znajduje – dawnej jurydyki, obrębu parafii, czy nawet dzielnicy – oraz historią ludzi z nim związanych. Dzieje stołecznych świątyń splotły się z dziejami miasta i Polski. Kiedy płonęła Warszawa, płonęły kościoły, gdy była odbudowywana, one powstawały z gruzów. Są pamiątkami narodowymi – miejscami koronacji władców, wotami dziękczynnymi, ale także arenami krwawych walk. To wreszcie panteony wielkich Polaków, galerie rzeźby i malarstwa.
Przez wieki warszawskie kościoły były mniej lub bardziej skrupulatnie opisywane. Największe zasługi na tym polu ma XIX-wieczny monografista Julian Bartoszewicz, który w 1855 roku dokonał opisania najważniejszych kościołów rzymsko-katolickich ówczesnej Warszawy. Opierał się przy tym na dokumentacji, do której dużej części dziś nie mamy dostępu – były to przede wszystkim archiwa kościelne, zniszczone w czasie II wojny światowej. Nie wystrzegał się przy tym Bartoszewicz błędów i niejasności, ale rekompensował je pysznymi historiami – jak ta o podróży wizytek przez morze, w czasie której siostry miały być napastowane przez angielskich piratów. Pisał także Bartoszewicz o bitwach pomiędzy zakonnikami i cudownych boskich interwencjach. Po nim nastali m.in. Franciszek M. Sobieszczański, Wiktor Gomulicki, Alfred Lauterbach, ks. Władysław Kwiatkowski i inni.
Kościoły miały swoje stałe miejsce w dawnych przewodnikach miejskich. Wydarzenia religijne były szeroko opisywane i komentowane w prasie. Niektóre kościoły doczekały się obszernych opracowań naukowych i popularnonaukowych – przede wszystkim archikatedra św. Jana Chrzciciela, kościół św. Krzyża, ale także np. mniej znany kościół MB Ostrobramskiej w Boernerowie.
W wielu przypadkach dawne przekazy historyczne zostały zweryfikowane po II wojnie. Prace archeologiczne prowadzone wśród gruzów Warszawy wzbogaciły naszą wiedzę o historii miasta oraz jego kościołów. Dzięki temu można było skorygować zakorzenione przez lata błędne przekonania o losach przedmiotów, miejsc.
W poznawaniu dziejów miasta nieodzowna jest ikonografia. Ta związana z kościołami Warszawy jest dość bogata, choć na tym polu zawsze będziemy odczuwać niedosyt – zwłaszcza jeśli chodzi o dawne widoki wnętrz świątyń.
Naszą wdzięczność za ikonografię kierujemy ku dawnym rysownikom, rytownikom, pierwszym fotografom, a także malarzom – choćby Zygmuntowi Voglowi, Marcinowi Zaleskiemu, czy Canalettu, który w swoim słynnym cyklu warszawskich wedut uwiecznił także kościoły. Analizując całość warszawskiego dorobku artystycznego malarza można wskazać na dwie dojmujące absencje. Canaletto, malując rezydencje magnackie i kościoły Warszawy, pominął Zamek Królewski i katedrę św. Jana.
W publikacji, która trafia właśnie w Państwa ręce również wielu kościołów zabrakło. Przygotowanie monografii całościowej nie było możliwe. Wybór pozycji był zatem subiektywny. Prezentuje on jednak przegląd stołecznych kościołów, które mają rodowód przynajmniej przedwojenny. Są to świątynie z różnych epok i znajdujące się w różnych częściach obecnej Warszawy – od Starego Miasta, przez Pragę po Grodzisk na Białołęce – z cerkwiami (w swoim czasie odgrywającymi istotną rolę w przestrzeni miejskiej) włącznie. W opisaniach świątyń wymienionych w spisie treści przewijają się też historie innych obiektów sakralnych – także tych już nieistniejących – jak choćby legendarnego kościoła św. Jura (Jerzego) i tamtejszej parafii – pramatki późniejszych warszawskich wspólnot.
Opisy zawarte w książce nie mają charakteru monograficznego. Nie są wypisami z archiwów, choć te w pracy nad książką nie zostały pominięte, nie są analizami z zakresu architektury, czy historii sztuki, choć od nich nie uciekają. W założeniu teksty te miały być przystępnie podanymi opowieściami o kościołach i miejscach na mapie stolicy – przyczynkiem do zainteresowania się przez Czytelnika warszawską przestrzenią sacrum, nadal – w stosunku do innych obszarów zainteresowań współczesnej varsavianistyki – traktowanej po macoszemu, co być może wynika z błędnego przekonania, że „to już było”. Teksty te mają charakter gawęd – tak znakomicie zadomowionych w warszawskiej tradycji literackiej.
Piotr OtrębskiZakon Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny. Klasztor Sióstr Wizytek
Trwałość i autentyczność nie charakteryzują Warszawy. W genotypie tego miasta zapisana jest zmienność – gwałtowna i wielowarstwowa. Tym bardziej cieszą stare mury klasztoru Sióstr Wizytek. Brama. Koło. Bruk. Tablica. Słup. Trwanie odwieczne. Wycinek z niecyfrowych dni. Genius loci.
Klasztorne tereny w sercu Warszawy to łakome kąski dla inwestorów. Są tacy, którzy zalaliby betonem poletka, obsadzili sady blokami. Dochodowo. Podobno siostry z Powiśla same sondowały możliwość parcelacji gruntów. Ogród szarytek został jednak objęty ochroną konserwatorską i żadne biura ani apartamenty nie wlezą już w marchewkę, jabłonki, pomidory, grusze.
Klasztor ss. Wizytek. Widok od strony bramy. Teren ten nie jest objęty klauzurą
Nietykalny jest też ogród pobożnych panien z Krakowskiego Przedmieścia. Zawieszony na tarasie skarpy warszawskiej trwa od stuleci, chroniąc się murem przed ciekawskich wzrokiem. Osłaniać się jednak coraz trudniej. Substancja miejska przylgnęła – bloki ulicy, gmachy UW, w kosmosie satelita. Szczęśliwie prywatność sióstr uszanowano, rozbudowując przed kilkunastoma laty gmach dawnego Polskiego Towarzystwa Higienicznego nad „ślimakiem” Karowej. Ściana od ogrodu jest ślepa. Płaszczyzna bez okien. Nie zajrzy nikt.
Kościół ss. Wizytek. Widoczna po lewej stronie kamienica po wojnie nie została odbudowana
Wizytki żyją w klauzurze. Przestrzeń ich egzystencji wyłączona jest z zewnętrzności, odseparowana od pokus świata. Glejt na opuszczanie strefy mają tylko wybrane mniszki, które zobowiązane są na rzecz zgromadzenia czynić sprawunki w mieście. Nazywa się je siostrami zewnętrznymi lub kołowymi. Reszta zakonne życie spędza w klasztornej klatce. Ich powinność to wypiek komunikantów, haftowanie, koronkarstwo – w czym na przestrzeni wieków osiągały mistrzostwo; modlitwa za Kościół i ludzkich łez i radości padół.
Wystarczy lekko zboczyć z promenady Krakowskiego Przedmieścia, by wkroczyć w inną rzeczywistość. Furtka zachęcająco otwarta. Klauzura dopiero za kolejnym murem, za bramą spiżową. Tam połać ogrodu. Można zadudnić zwartą dłonią albo zadzwonić, ciągnąc za pałąk. W sezonie, jeśli siostra ogrodniczka będzie się w grządkach trudzić, podejdzie do bramy i nieśmiałym głosikiem odezwie się zza wrót. Ubogi może liczyć na kilka jabłek. Codzienny przechodzień też owoc tych plonów zakonnych otrzyma, a siostra przyjmie zapłatę co łaska. Do takiej transakcji służy drewniane koło – obrotowy, dwukomorowy walec w środku pusty, przedzielony ścianką, do którego siostra wkłada owoc, obraca walec wokół jego osi i ekologiczne jabłko ukazuje się po stronie świata. Przed laty przy kole ustawiały się kolejki. Wizytki znane były z hodowli pomidorów. Dziś w zgromadzeniu jest około 30 sióstr – wiele starszych, schorowanych. Ogród nie żywi już jak dawniej. Ledwo wykarmia same mniszki. Drzewiej wizytki wspierał ponoć ogrodnik. Chodził z dzwoneczkiem u nogi, co by w porę płoszyć cnotliwe panny. Nigdy żadnej miał nie zobaczyć. W zabudowaniach klasztornych system kołowrotów służy do wymiany dóbr i korespondencji – także z rodzinami. Najczęstszymi gośćmi u wrót klauzury są jednak warszawscy żebracy, których cnotliwe wizytki miłosiernie karmią.
Kościół ss. Wizytek w latach 30.
Najbliżej klauzury jest się przy kracie w rozmównicy. Tam ulatuje chowana prywatność i dostrzeże człowiek w światłocieniu mieszkanki klasztoru. Progu tego nawet ksiądz jednak nie przekroczy. I tak od stuleci. Kiedy Warszawa rosła i upadała, tu kalendarz liturgiczny wskazywał odnawialną, cykliczną codzienność. Modlitwa, kontemplacja, robótki ręczne. Kuchnia, ogród, kaplica. Adwent, Boże Narodzenie, Wielkanoc. I nowoczesności jak na lekarstwo – ogrzewanie sprzed pół wieku, pasta do zębów, lekarstwo, radio tranzystorowe, stary telewizor w szafie.
Obrotowe dwukomorowe koło do wymiany towarów w klasztorze. Identyczny system pozwala na komunikację i wymianę towarów z ogrodem na terenie klauzury
Droga do Warszawy
Francuski Zakon Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny zwany wizytkami (z łac. visitatio – od nawiedzenia św. Elżbiety) ma już przeszło 400 lat. Pierwszy klasztor powstał w Annnecy, skąd siostry rozeszły się na cały świat. Droga ich do Rzeczpospolitej nie była łatwa.Wcale też nie kwapiły się wizytki do opuszczania rodzinnej Francji. Zakon istniał dopiero kilkadziesiąt lat. Polska królowa była jednak nieprzejednana. Uparła się, by przeszczepić pod północne niebo tę francuską latorośl. Była przy tym niezwykle hojna – tak w deklaracjach, jak i w czynach. Zapewniła siostrom wszystko, czego te potrzebowały, zatroszczyła się o sprawy formalne i finansowe. Maria Ludwika Gonzaga polubiła zakon wizytek za łagodność jego reguły. Dziś warunki klauzurowe trudno uznać za łatwe do zaakceptowania, dawniej, jak przekonywał Julian Bartoszewicz, dziejopisarz upamiętniony w kościele Sióstr Wizytek pw. Opieki św. Józefa Oblubieńca przy Krakowskim Przedmieściu, były u nas karmelitki, brygidki i bernardynki, ale przystęp do nich za trudny, prawa za surowe. Gonzaga ceniła działalność wizytek na rzecz potrzebujących – zwłaszcza kobiet dla zarobku żyjących w grzechu. Najważniejsza była chyba jednak dla urodzonej w Paryżu królowej proweniencja wizytek, ich francuski rodowód.
Maria Ludwika planowała utworzenie w Warszawie domów ucieczki dla dziewcząt trudniących się nierządem. W tym czasie były w mieście specjalne dla nich miejsca, ale tam ani poprawa moralności, ani zdrowia nie następowała. Panny w zakładach tych kończyły raczej marnie, konając nierzadko w mękach na choroby weneryczne. Dla poprawy bytu takich dziewcząt, których wtenczas w Warszawie nie brakowało, Gonzaga postanowiła sprowadzić z Francji 12 młodych sióstr. Miały one na stałe mieszkać w klasztorze, a do domu pokutnic delegować przełożone. Zabezpieczyła przy tym królowa odpowiednie środki finansowe. Wybór miejsca pod budowę klasztoru pozostawiła wizytkom. Do Paryża wysłała plany Warszawy z zaznaczonymi placami na sprzedaż. Maria Ludwika zapewniła, że dostarczy wszystkie potrzebne sprzęty oraz wypełni wizytkom stoły i spiżarnie. Zapowiadała przy tym, że po śmierci każdej zakonnicy jej miejsce zajmie Polka, wnosząca zakonowi odpowiedni posag. O kondycje własnych dusz mniszki też nie musiały się troskać, w Warszawie posługiwali księża francuskojęzyczni, którzy mieli zapewnić spowiedź i posługę eucharystyczną. Wizytkom przez lata posługiwali przede wszystkim misjonarze z pobliskiego kościoła Świętego Krzyża, także dominikanie obserwanci z nieistniejącego już kościoła św. Dominika (w jego miejscu stoi Pałac Staszica) oraz pijarzy.
Północna ściana kościoła ss. Wizytek widziana sprzed klasztoru
Plan Marii Ludwiki był przemyślany w każdym szczególe. Niestety, sprowadzenie 12 francuskich zakonnic okazało się nadspodziewanie karkołomne. Sprawy przeciągały się, a królowa traciła cierpliwość. Mimo że spisała z siostrami kontrakt, mimo zobowiązań i rozpoczęcia prac przy budowie klasztoru, wizytki nie przybywały. Nieoczekiwany opór postawił paryski arcybiskup de Gondi. Stało się jasne, że panny z francuskiej stolicy do Warszawy nie zawitają. Królowa zwróciła się wtenczas do biskupa Genewy, odpowiedzialnego za matecznik wizytek, klasztor w Annecy. Ten zgodził się na wysłanie pobożnych dziewcząt nad Wisłę. Z Annecy zgłosiło się pięć sióstr. Siedem innych miało przybyć z klasztoru w Troyes. Miejscem spotkania 12 sióstr z dwóch miast był Paryż i klasztor św. Jakuba. Stamtąd wizytki trzema karetami udały się do Rouen. Główna część podróży miała przebiegać drogą morską. Przygotowano okręt hamburski z dwiema banderami – francuską i polską. Na statku przygotowano wizytkom mały klasztorek, w którym miały czuć się bezpiecznie i bez przeszkód oddawać się kontemplacji. W podróży towarzyszył im ksiądz opiekun de Monthaux. W sumie grupa płynąca do Polski liczyła 40 osób, na całym okręcie zaś była setka ludzi.
Zabudowania ogródka znajdującego się poza klauzurą. To tu mieszkał przez lata ks. Jan Twardowski
Dwanaście wizytek było dobrze uposażonych. W pamiętnikach, które musiał wertować Bartoszewicz i których treść cytował w swojej XIX-wiecznej monografii, spisały inwentarz zapasów. Spiżarnia składała się z mięsa solonego i świeżego, z baraniny, pasztetów i szynek, ze zwyczajnych sucharów, z kilku tuzinów doskonałych sucharków pieczonych na winie hiszpańskim z cukrem i anyżem. Miały wizytki pod dostatkiem cytryn, pomarańczy, jarzyn, konfitur, ziół. Wiozły 100 indyków, żywe barany, 3 beczki wina, tyle samo piwa i słodkiej wódki, poza tym wino hiszpańskie i inne napoje.
Wejście do ogródka ks. Twardowskiego
Siostry z towarzystwem, które wskazała królowa, z Francji miały udać się do Gdańska, dokąd Gonzaga posłała swoich ludzi. Ci mieli sprowadzić siostry bezpiecznie do Warszawy. Przeszkodom jednak nie było końca. Najpierw sztorm wstrzymał statek. Panny zdjęte strachem już na lądzie wmawiały sobie chorobę morską. Najgorsze jednak przyszło z morza. Na wodach angielskich statek dopadli korsarze. Złupili co cenne i pojedli wszelkie zapasy żywności. Siostry notowały: nie jako ludzie, ale jako bestyje. Angielscy piraci prawie trzy tygodnie dokuczali siostrom, licząc na ujawnienie coraz to nowych skarbów. W końcu okręt sprowadzono do portu. Też nie bez przygód. Rozpętała się burza, a od świecy statek z wizytkami zajął się ogniem. Na szczęście niegroźnie, a wzburzona woda sama skierowała okręt do bezpiecznej przystani. Po tym wszystkim młode zakonnice zamiast kontynuować podróż do Rzeczpospolitej, wróciły spłoszone do Francji. Maria Ludwika była wściekła. Denerwowała się na wizytki, gniewała się na Anglię i wszystkie przeciwności losu.
Tymczasem w Warszawie królowa, jak sama zapewniała w listach, zdobiła drewniany kościółek sióstr, zawieszała obrazy, urządzała klauzurę. 23 października 1653 r. Gonzaga pisała do przełożonej sióstr, które zaniechały dalszej podróży: Smutnam, żeście wróciły do Calais; poradził to wam ktoś bojaźliwy, przebywszy bowiem Angliją, nie daleko już miałyście do Hamburga, a z tej strony Elby niktby was nie zaczepił; bałyście się niepotrzebnie, że nie znajdziecie mszy w Hamburgu, bo i owszem, jest tam codziennie u rezydenta francuzkiego i cesarskiego: tydzień podróży przez Niemcy, tydzień przez Polskę i byłybyście już na miejscu, droga piękna, kraj równy, na wiosnę zaś Anglicy znów was napadną (cyt. za: J. Bartoszewicz). Przekonywała jednocześnie królowa, że klasztor jest już wyposażany i czeka na ostateczne wykończenie. Do tego potrzebne były same siostry, żeby wskazać, czego brakuje. Wszystko miało być urządzone według nakazów reguły zakonnej. Zapewniała jednocześnie królowa, że już przygotowała komnaty w Pałacu Kazimierzowskim, żeby wizytki mogły jakiś czas – dopóki klauzura ich nie będzie gotowa – mieszkać wygodnie. Swoje dwórki królowa odesłała zaś do Zamku.
Malowidło nad wejściem głównym do klasztoru. Poniżej kamienna tablica kamienna z informacją o zgromadzeniu
Ostatecznie do Warszawy nie przybyły panny z Paryża, Annecy, ani Troyes. Po pertraktacjach zgodziły się na przyjazd siostry z Akwizgranu i Lyonu. Po kilku miesiącach w końcu dotarły do Gdańska, gdzie zostały po królewsku przywitane przez magistrat z prezydentem miasta von der Lindem na czele. Wiwatowali także mieszczanie. Orszak z trudem przeciskał się przez tłum. Utyskiwały tylko wizytki, że choć gdańszczanie licznie je nawiedzali, nie udało się siostrom nikogo z herezji nawrócić. Reformacja zebrała tu obfity plon. Po trzech dniach z Gdańska przez Grudziądz, Toruń, Brześć Kujawski dotarły upragnione przez królową panny do Syreniego Grodu.
Kuta krata w rozmównicy. Przez taką kratę siostry prowadzą rozmowy ze swoimi gośćmi
Wizytki na dworze Gonzagi
29 czerwca 1654 r. wizytki spotkały się w Pałacu Kazimierzowskim ze swoją dobrodziejką, królową. Wkrótce też Jan Kazimierz powrócił z Sejmu. Bez zwłoki udał się na spotkanie z siostrami. Bardzo nam jest przyjemnie widzieć tu was wielebne siostry; dziękuję Panu Bogu, że życzenia mojej najukochańszej i moje sprowadzenia was do naszego królestwa ziściły się, zawsze bowiem wróżyliśmy to sobie i wróżyć nie przestajem, że obecność tu wasza powiększy oddawaną w tem królestwie chwałę Wszechmocnemu Stwórcy i wszech rzeczy Panu (za: J. Bartoszewicz). Maria Ludwika napisała natomiast do Paryża zawiadomienie, że panny dotarły do Warszawy, że są zdrowe i na miejscu przekonały się, że to, co złe mówiono im wcześniej o Polsce, było niedorzecznością.
Królowa chciała uposażyć wizytki starostwem, ale na to musiała mieć zgodę Sejmu. Ten nie dość, że kończył obrady, to jeszcze niezbyt przychylny był pomysłom władczyni. Ta jednak znów nie ustąpiła. Wizytki nawet podglądały obrady w ich sprawie z królewskiej loży, po czym udały się na modlitwę do Kaplicy Loretańskiej na Pradze. Tam zastała je wieść radosna, że Sejm jednomyślnie poparł starania Marii Ludwiki i wydał zgodę, by król pobożne siostry uposażył dobrami. Tak otrzymały oto miasteczko Kamieńczyk nad Bugiem z przyległymi wsiami.
Przeciągało się jednak wprowadzenie wizytek za kratę klauzury. Panny zdążyły jeszcze zwiedzić Warszawę, jej klasztory, i pobawić w Pałacu. W końcu 31 lipca zawitały do swoich włości. Oficjalne wprowadzenie sióstr nastąpiło jednak 9 sierpnia. Uroczystości przewodniczył nuncjusz apostolski. Zgromadziło się całe warszawskie duchowieństwo. Była głośna procesja. Obecny był marszałek wielki koronny. Matkę przełożoną wprowadził do przybytku wizytek sam król Jan Kazimierz. Za nim szła Maria Ludwika pod rękę z asystentką przełożonej. Dalej damy dworu z kolejnymi siostrami. Wydarzenie to zgromadziło warszawian przed kościołem. Drogi wysypano na tę okoliczność świeżym piaskiem i kwiatami. Kościół ozdobiono drogocennymi tkaninami, srebrem i złotem. Po uroczystej mszy świętej nuncjusz wprowadził wizytki za klauzurę. Nad klasztorem niebo zabarwiła tęcza, co rozczulone siostry uznały za znak Boży. Odtąd już przyszło im wieść życie pokutne za żelazną kratą w izolacji od świata.
Jedna z blaszanych tablic z cytatem – w tym wypadku z księgi Izajasza (Stary Testament). Za drzwiami klauzura
Drewniane zabudowania nie przetrwały próby czasu. Sylwetę ich utrwalił szwedzki najeźdźca – na sztychu Erika Dahlbergha oznaczona jest jako Gynaceum nieopodal Villa Regia (Pałacu Kazimierzowskiego).
Miejsce, w którym wyrosły gmachy wizytek, było pod bacznym okiem królowej – rzut kamieniem od Pałacu Kazimierzowskiego i w bliskim sąsiedztwie Zamku. Klasztor był drewniany, ale pysznie urządzony. Maria Ludwika obdarowywała siostry kolejnymi prezentami – kapami, ornatami, kielichami, lampami, meblami. Nie skąpiła złota, rubinów, szafirów. Bogactwo materialne było tam przeogromne, a dzieła sztuki też nieprzebrane – niejednokrotnie Gonzaga osobiście je projektowała. Przezorna Maria Ludwika poleciła sporządzić inwentarz wszystkich tych sprzętów oraz określić jasno granice nieruchomości, co by oszczędzić siostrom w przyszłości procesów i sporów. Nie zapomniała przy tym królowa o swoich oczekiwaniach względem zakonnic. Miały one służyć ubogim i chorym, karmić i dawać jałmużnę, a gdy trzeba, także schronienie. Wizytki miały utrzymywać 12 polskich ubogich dziewcząt i 6 nauczycielek. Miały też prowadzić szkółkę pod kierunkiem matki przełożonej. Nie zapomniała przy tym królowa o sobie. Zarządziła, że na zawsze ma mieć w klasztorze swój pokój. Zresztą była stałą bywalczynią przybytku wizytek, w czasie rekolekcji mieszkała w jednej z 18 cel. Zażyczyła sobie także, żeby jej serce spoczęło po wsze czasy przy siostrach. Ta wola królowej została spełniona. Do dziś serce Marii Ludwiki Gonzagi traktowane jest jak święty skarb. Zamknięte w srebrnym relikwiarzu, umieszczone jest w chórze zakonnym nad fotelem przełożonej. Stanisław Szenic i Józef Chudek, cytując Pamiętnik religijno-moralny z roku 1857, pisali: wewnątrz mieści się serce już spetryfikowane, w czerwony aksamit obszyte, mocno piżmem i balsamem pachnące. Nie doczekała natomiast królowa spełnienia innego pragnienia – nie zobaczyła kościoła murowanego. Najpierw plany budowy pokrzyżowała wojna ze Szwedami, a potem śmierć przyszła do królewskiego łoża. Maria Ludwika zdążyła jeszcze 3 października 1664 r. położyć kamień węgielny pod budowę murowanej świątyni, ale ta ostatecznie powstała dopiero blisko wiek później.
Do przełomu XVII i XVIII stulecia przełożonymi warszawskiego klasztoru były Francuzki. Pierwsza Polka nazywała się Teresa Kotowiczówna. Jej żywot spisany ręką warszawskiego pijara o. Więzkiewicza informuje: Przyozdobiła zakrystię klasztorną wielu pięknymi aparatami, inwencjami ozdobnymi, przemysłem, bez kosztu wielkiego klasztornego. Po niej nastąpiła m.in. Krystyna Branicka, siostra Jana Klemensa, marszałka nadwornego koronnego. Było w dawnych wiekach wśród wizytek wiele panien z możnych rodów, które pomnażały majątek zakonu.
Kościół murowany i klasztor
Kościół murowany konsekrowano dopiero w 1761 r. Uroczystości przewodniczył biskup Józef Andrzej Załuski. Prace budowlane przeciągały się. Brakowało funduszy. Datki łożyli możni, ciężką pracę ofiarowali ubodzy. W końcu jeden z misjonarzy od Świętego Krzyża zwrócił się z prośbą do wojska. I tak przychodzili po służbie żołnierze, przyśpieszając wzrost murów. Jednym z pierwszych przedstawień malarskich kościoła Sióstr Wizytek jest weduta Canaletta z roku 1780. To zarazem ostatnie dzieło warszawskiego cyklu malarza, który zmarł w tym samym roku. Na płótnie kościół oddzielony jest od placu przejrzystym stalowym ogrodzeniem. Na placu odbywa się targowisko sianem i zbożem.
Barokowy gmach wykonano według projektu Karola Baya i Jakuba Fontany. Swój udział przy komponowaniu fasady miał też najpewniej architekt Efraim Schroeger. Kościół wyposażony został hojnie i ze smakiem. Gołym okiem widać, że pieczę nad nim sprawują kobiety – motywy florystyczne i delikatna sztukateria najlepiej o tym świadczą.
Na fasadzie umieszczono herb genewskiego biskupa św. Franciszka Salezego, założyciela zakonu wizytek, w towarzystwie m.in. herbów dynastii Wazów i Gonzagów oraz samego zgromadzenia.
W centrum ostatniej kondygnacji fasady znajduje się kompozycja rzeźbiarska autorstwa saskiego artysty Jana Jerzego Plerscha – Nawiedzenie św. Elżbiety. Figura jest po renowacji, zabezpieczona siatką. Przed laty została poważnie uszkodzona. Głowa św. Elżbiety runęła z wysokości na bruk. Fasadę kościoła zdobi aż 10 figur świętych – m.in. św. Augustyna, św. Franciszka Salezego, św. Józefa i postaci aniołów na szczycie. Na fasadzie umieszczono też 20 kolumn rozmieszczonych na 3 kondygnacjach.
Wnętrze kościoła, niemal niezmienione od blisko dwóch wieków, utrzymane jest w późnobarokowym stylu. W ołtarzu głównym powtórzono temat z fasady – Nawiedzenie św. Elżbiety. Formą imponuje ambona stylizowana na dziób statku. Symbolizuje ona łódź Kościoła, której sternikiem jest Chrystus. W ołtarzach bocznych umieszczono obrazy – m.in. Nauczanie młodej Maryi – aluzja do działalności edukacyjnej wizytek, i po przeciwnej stronie wizerunek św. Alojzego Gonzagi, krewnego pobożnej królowej Marii Ludwiki.
Żelazne słupy przed bramą prowadzącą do klasztoru. Słupy pochodzą z 1850 r.. Służyły do przywiązywania koni
Jest kościół sarkofagiem relikwii. Jest także miejscem pamięci. Mają tu swoje tablice Julian Bartoszewicz, Henryk Marconi, Bolesław Podczaszyński, księża Bronisław Bozowski, Jan Zieja i Jan Twardowski – ten ostatni został upamiętniony w sposób szczególny – klęcznikiem z wyrytym tekstem wiersza księdza-poety. Architekt Marconi z kolei odpowiadał za prace konserwatorskie w kościele w latach 1847–48. Obszernie o przedsięwzięciu informował „Kurier Warszawski”. W numerze z 5 grudnia 1847 r. pisano: Odnowienie zupełne Kościoła PP. Wizytek w tych dniach dokończonem zostało. Dzięki niech za to będą BOGU, dla którego chwały to dzieło przedsięwzięto, a następnie hojnem rozporządzeniom JO. Xcia NAMIESTNIKA J.C.K. Mości, szczodrobliwości cząstkowych składek prywatnych (w których miło było Kurjerowi pośredniczyć), i tym dobroczyńcom, którzy znacznemi ofiarami przyszli w pomoc w tej okoliczności. Szanownemu Zakonowi PP. NAWIEDZENIA N. MARJII. – Prace teraźniejszej restauracji skierowane były głównie do utrwalenia Świątyni i przyozdobienia iej na zewnątrz i wewnątrz Pracami temi kierował głównie W. Henryk Marconi (Markoni), Członek Rady Ogólnej Budowniczej Królestwa, przybrawszy sobie w pomoc Budowniczego W. Konstantego Pelletier. To najprawdopodobniej z tego okresu pochodzą cztery wazy umieszczone na górnej kondygnacji fasady (nie ma ich na obrazie Canaletta). We wnętrzu kościoła są też pomniki – Tadeusza Czackiego i Kazimierza Brodzińskiego. Tu, u wizytek, grywał na organach młody Fryderyk Chopin. Instrument jednak najpierw został wywieziony, a potem zniszczony – jeszcze w czasie I wojny światowej.
Przed kościołem rośnie z bruku szereg żeliwnych słupów z datą roczną 1850. Dawniej goście przywiązywali do nich konie. Inny, pojedynczy i mniejszy słupek, znajduje się za bramą główną, wtulony w ścianę.
Tajemniczy ogród
Siostry wizytki dysponują dwoma ogrodami. Jeden pozostaje otwarty. Każdy może wejść z ulicy, zwiedzić go. Mimo to przechodzień napawa się ciszą i samotnością, bo też z rzadka ktoś tu zajrzy. Po drugiej stronie harmider miasta, tu spokój i powolność. Przez lata w drewnianym domu przy ogrodzie mieszkał ks. Twardowski. We wrześniu – jak pisał – przylatywały kawki, dojrzewały orzechy włoskie, zakwitał różowy zimowit. W październiku – spadały owoce grabów, jesionów, ostatnie kasztany. Na drzewach kapłan zawieszał dziecięce zabawki. Wszystko jakby w arkadii na zapleczu gwarnego miasta.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Seria książek ECHA DAWNEJ WARSZAWY
zawiera tematyczne zbiory felietonów i artykułów różnych varsavianistów: historyków, historyków sztuki, dziennikarzy, pasjonatów. Każda opowieść skojarzona została z konkretnym miejscem: osiedlem, ulicą, parkiem, kamienicą, pomnikiem... Jest to niezwykle ciekawa propozycja wydawnicza, zarówno dla starych warszawiaków, którzy mieszkają w tym mieście od pokoleń, jak i dla tych, którzy od niedawna czują się związani ze stolicą i chcą poznać swoją nową „małą ojczyznę”. Coś interesującego znajdzie dla siebie także każdy, kto nie miał do tej pory wiele wspólnego z Warszawą, ale chciałby dowiedzieć się choć trochę o jej historii i specyfice. Zwłaszcza, że w ramach tej serii zaprezentujemy wiele porywających historii…