- promocja
- W empik go
Echa Dawnej Warszawy. Kryminalne opowieści - ebook
Echa Dawnej Warszawy. Kryminalne opowieści - ebook
Autorka jest absolwentką politologii Uniwersytetu Warszawskiego i dziennikarką specjalizującą się głównie w tematyce kryminalnej, przede wszystkim warszawskiej, a także redaktor naczelną kryminalno-literackiego czasopisma „Pocisk”.
W swoich felietonach wprowadzi nas w mroczny świat przestępczej Warszawy międzywojennej, przybliży kulisy dawnych zbrodni, jakimi żyła przez jakiś czas ludność tego miasta.
Kategoria: | Kryminał |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-63842-34-5 |
Rozmiar pliku: | 4,3 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Jakiś rok temu los rzucił mnie do redakcji „Skarpy Warszawskiej”, z którą chwilę później rozpoczęłam współpracę. Na początku jako reporterka sądowa (kryłam się pod pseudonimem „Romana Wichura”), następnie autorka tekstów do magazynu „Skarpa Warszawska”, dziś jako naczelna magazynu literacko-kryminalnego „Pocisk”. Redakcja zaproponowała mi cykl artykułów na temat kryminałów dawnej Warszawy. Dla osoby zajmującej się przede wszystkim bieżącymi sprawami karnymi było to duże wyzwanie, zwłaszcza że sporo powstało już różnorodnych publikacji, głównie odnoszących się do okresu międzywojnia. Postanowiłam wówczas, że kluczem poszukiwań interesujących mnie historii będą archiwalne czasopisma – dzienniki, tygodniki, miesięczniki. Z niemałą radością zaczęłam żmudną, acz niezwykle interesującą przygodę z niewydawanymi już dziś tytułami prasowymi. Sposób przekazu, zaskakująca bezpośredniość stosowana chociażby w opisie oskarżonych (mocno obelżywe i zdecydowanie nieobiektywne), brak ochrony danych osobowych, zarówno ofiar, jak i przestępców, częste podawanie ich pełnych personaliów, nierzadko także adresu zamieszkania, zapalczywe treści zamieszczane w gazetach z obu stron sceny politycznej (endeckiej i sanacyjnej), nawzajem się opluwających – przeniosły mnie w czasy i miejsca dawnej Warszawy, zżyłam się z jej mieszkańcami. Opowiadając wybrane historie kryminalne, starałam się cytować co bardziej interesujące przekazy prasowe tamtych lat.
Po jakimś czasie publikacje zyskały uznanie, stali i nowi czytelnicy „Skarpy Warszawskiej” (których w tym miejscu serdecznie pozdrawiam) polubili tę ciemną stronę miasta, którą starałam się przybliżyć. W tym czasie Rafał Bielski – prezes wydawnictwa i redaktor naczelny „Skarpy Warszawskiej” – zaproponował mi rzecz niezwykłą, której w najśmielszych marzeniach sobie nie wyobrażałam: wydanie moich historii w formie książkowej. Dziś efekt tej propozycji trzymacie Państwo w ręku. W tym miejscu chciałabym podziękować Rafałowi Bielskiemu oraz całej redakcji „Skarpy Warszawskiej”, która umożliwiła mi realizację tak wspaniałej przygody, jaką jest napisanie własnej książki.
W głębi duszy ludzkiej drzemie nigdy nienasycona żądza krwi i widoku cierpienia. Historia bytu człowieczego widziała niejednokrotnie krwawą bestję, upitą sadystycznym szaleństwem, gdy ta serwowawszy wątłe pęta szlachetniejszych nakazów, występowała w całej swej dzikiej grozie – zapisał dawno zapomniany reporter w „Kurjerze Porannym” 5 sierpnia 1931 roku. Ta ciekawość jest niezmienna, a historie sprzed dzieciątek lat wciągają tak samo, jak gdyby działy się dziś, obok nas.
Tym wszystkim, którzy zdecydują się je poznać, życzę przede wszystkim interesującej lektury.
Za pomoc w redakcji teksów, za cenne uwagi, układ i zebranie wszystkiego w jedną sensowną całość dziękuję redaktor Joannie Adamczyk.
Za wsparcie przy opracowaniu materiału i zbieraniu rozproszonych po różnych naukowych instytucjach archiwalnych publikacji, a także za uwagi merytoryczne, serdecznie dziękuję mamie, Grażynie Jatkowskiej.
Gabriela Jatkowska
Warszawa, marzec 2016 rokuWprowadzenie
W 1918 roku Rzeczpospolita znalazła się w najważniejszym, jak sądzę, momencie swego istnienia. Oto po stu dwudziestu trzech latach powróciła na mapę Europy. Może jeszcze w nie do końca wymarzonym kształcie – od południa toczyła spory o Śląsk Cieszyński, na Pomorzu powstał twór o nazwie Wolne Miasto Gdańsk. Za chwilę podjęła się walki z bolszewikami, nierozwiązana była kwestia wileńska na wschodzie. W tych niepewnych czasach z pozaborowych ziem próbowano stworzyć tę polskość, scalić w jeden kształt i format, zarządzany jednakowym prawem.
Warunki społeczne są glebą, z której przestępstwo wyrasta. Najlepszym natomiast katalizatorem przestępczości jest wojna. Pierwsza wojna światowa to wysyp wszelkiego rodzaju działań kryminalnych, który nie został powstrzymany wraz z jej zakończeniem. Nowe państwo musiało szybko podjąć działania mające na celu zniszczenie tkanki przestępczej, by zapewnić bezpieczeństwo w kraju. Chaos, w jakim znalazła się Polska w momencie odzyskania niepodległości, wymagał natychmiastowego uregulowania wielu palących spraw, nie tylko prawnych, lecz także politycznych, społecznych i gospodarczych. W obiegu choćby wciąż były marki polskie, niemieckie, austriackie korony, ruble.
Sprawiedliwość na zrębach
Zręby państwowości powstawały nieodłącznie z tworzeniem wymiaru sprawiedliwości. Pozostałości prawne trzech zaborów uniemożliwiały jednolite wymierzanie sprawiedliwości. Kodeksy i prawa zwyczajowe należało ująć w jedną spójną całość. Struktura sądownicza ziem zaboru pruskiego w momencie powoływania instytucji wymiaru sprawiedliwości Rzeczypospolitej nie mogła być brana pod uwagę. W niemieckich sądach nie było ani jednego Polaka. Co innego w zaborze austriackim czy rosyjskim. Ta informacja może zaskoczy czytelnika, ale to właśnie zabór rosyjski wypracował najdoskonalszy system sądowniczy, a gros pierwszych polskich prawników, tworzących następnie polskie sądy, prokuratury – wywodziła się z instytucji carskich. Niektórzy polscy sędziowie z rozrzewnieniem wspominali czasy sądownictwa rosyjskiego, z obawą patrząc na rodzące się sądownictwo II RP.
Warszawa powołała swoje instytucje wymiaru sprawiedliwości oraz policję wraz z przejściem pod okupację niemiecką, która nastała 5 stycznia 1915 roku. Uruchomiono wtedy sądy obywatelskie, na czele Sądu Okręgowego i Apelacyjnego stanęli wybitni adwokaci – Biskupski i Błaszkowski. W zakresie prawa karnego przyjęto rosyjski kodeks karny z 1903 roku, z tym że usunięto z niego zapis o zesłaniu na ciężkie roboty i zastąpiono go karą ciężkiego więzienia. Akty oskarżenia wnoszone były przez prokuraturę wprost do sądu. Sądy na terenach objętych okupacją niemiecką nosiły nazwę sądów pokoju i działały w składzie jednego sędziego i dwóch ławników (w sprawach karnych), przy apelacji zaś – dwóch sędziów. Sąd Najwyższy zasiadał w składzie trzech sędziów.
Organizowanie spraw personalnych w Królestwie Polskim rozpoczęło się na przełomie marca i kwietnia 1917 roku. Jak to się w praktyce odbywało? Do wszystkich prawników ówczesnej Kongresówki wysłano ankietę wraz z zapytaniem, czy dana osoba chciałaby pracować w sądownictwie polskim. Listy wywołały przede wszystkim ogromny entuzjazm, ale byli i tacy, którzy podchodzili do sprawy na chłodno: a jeśli wróci „tata”? – pytali, obawiając się rosyjskiego zaborcy.
W czasie pełnienia obowiązków sędzia przywdziewał wstęgę, idącą od lewego ramienia na prawą stronę. Co ciekawe, była ona koloru zielonego (współcześnie togi sędziowskie mają fioletowe krawaty). Prokuratorzy otrzymali wstęgę czerwoną (ten kolor przypisany jest do oskarżyciela publicznego do dziś) z emblematem orła z koroną. Z kolei adwokaci – w kolorze fioletowym (dziś – zielony), na wstędze dołączony mieli emblemat z napisem „honor i ojczyzna”. Jak ironizował we Wspomnieniach prokuratora Kazimierz Rudnicki – prokurator międzywojnia, oskarżyciel, którego czytelnik odnajdzie w wielu przytaczanych w tej książce historiach – hasło to oznaczało ni mniej ni więcej na pierwszym miejscu honorarium, na drugim dopiero – ojczyznę.
W dniu 19 sierpnia 1917 roku wyszedł pierwszy numer „Dziennika Urzędowego Departamentu Sprawiedliwości”, który miał być pierwszym po odrodzeniu Urzędowym Dziennikiem ustaw. W tym to Dzienniku ogłoszono przepisy organizacji sądowej, prawa i postępowania sądowego cywilnego i karnego, do dzisiaj obowiązujące – przypominała „Gazeta Sądowa Warszawska” w 1922 roku.
Powołanie, wbrew woli okupanta i w ogromnych trudach, sądów polskich było aktem odwagi, niezłomności i pierwszym krokiem do organizowania odradzającego się państwa polskiego.
Nazwiskami-instytucjami, czyli osobami, które budowały jeden z trzech filarów władzy demokratycznej, byli m.in. Emil Rappaport, Leon Berenson, Eugeniusz Śmiarowski, Henryk Landy, Stanisław Patek, Leon Papieski, Kazimierz Sterling, Kazimierz Rudnicki, Zygmunt Hübner, Jan Gumiński, Zygmunt Kałapski, Stanisław Bukowicki. Najważniejsze stanowiska w Ministerstwie Sprawiedliwości i w wyższych izbach sądowniczych zajęli prawnicy Kongresówki – ani jednej nominacji nie otrzymali sędziowie z Małopolski.
W międzywojniu centrum wymiaru sprawiedliwości i główną sceną, na której wystawiano tę osobliwą sztukę pod tytułem „proces karny”, była sala kolumnowa gmachu przy ulicy Miodowej 15, w pałacu Paca, gdzie siedzibę miał Sąd Okręgowy w Warszawie. W 1939 roku na mapie Temidy pojawił się nowoczesny gmach przy ulicy Leszno (dzisiejsza Al. Solidarności, w której obecnie siedzibę ma Sąd Okręgowy). Sądy Najwyższy oraz Apelacyjny mieściły się dokładnie w tym samym miejscu, co dziś – przy placu Krasińskich 5, w pałacu Krasińskich i pałacu Badenich.
Na straży bezpieczeństwa
Na straży bezpieczeństwa państwowego stanęła utworzona ustawą z 24 lipca 1919 roku Policja Państwowa. Największą bolączką nowej instytucji był brak autorytetu oraz jakiegokolwiek posłuchu w społeczeństwie. Brało się to oczywiście z tradycyjnego buntu przeciw instytucjom zaborców. Tym samym przestały istnieć Milicja Ludowa, Straż Kolejowa i Rzeczna czy Policja Komunalna. Władzy centralnej jednak, ustanowionej w Warszawie z sześcioma komendami okręgowymi (odpowiadającymi terytorialnie dawnej Kongresówce), niekoniecznie chciały się podporządkować władze dzielnicowe pozostałych zaborów. W zachodniej Galicji mamy do czynienia z zupełnie autonomiczną władzą, policja województwa śląskiego utworzyła całkiem niezależny garnizon policyjny.
Ciekawie też wyglądało przystosowywanie się dawnych strażników porządku do pracy w polskim mundurze. Wielu nowo przyjętych funkcjonariuszy miało za sobą kilkuletnią służbę w zaborczych organach bezpieczeństwa czy też w wojsku – piszą Zbigniew Bartosiak i Marcin Dziubak w „Pocisku” – dlatego musieli odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Po latach służby w okresie niewoli zdarzały się (zapewne dość często) sytuacje nieco zabawne – funkcjonariusze z wieloletnim stażem składali raporty w języku rosyjskim.
Pracownia szewska w Tarnopolu, 1925 rok, fot. NAC
Siedziba Komendy Głównej Policji Państwowej mieściła się przy Nowym Świecie 67. Z kolei przy ul. Krochmalnej 56 siedzibę miała Szkoła Oficerów. Nie mniej istotnymi punktami na policyjnej mapie Warszawy była Komenda m.st. Warszawy przy Krakowskim Przedmieściu 1 (odpowiednik dzisiejszej Komendy Stołecznej; pałac Mostowskich – jako siedziba Milicji Obywatelskiej – pojawia się w 1949 roku) oraz Urząd Śledczy, występujący jako organ śledczy niemal we wszystkich przywoływanych tu sprawach, mieszczący się przy ulicy Daniłowiczowskiej 3. Skazani trafiali do jednego z czterech stołecznych więzień: przy Rakowieckiej, Daniłowiczowskiej, Dzielnej (Pawiak) oraz do budynku Arsenału (przy ulicy Długiej).
Powołana do życia Policja Państwowa borykała się z wieloma trudnościami – brakowało dosłownie wszystkiego. Trzeba było znaleźć i zaadoptować lokale, ujednolicić mundury. Pierwsze lata wolnej Polski to istna „wolna amerykanka” w umundurowaniu. Funkcjonariusze używali szarych lub granatowych mundurów, nierzadko wojskowych, ale odbywali też służbę w ubraniach cywilnych. Od 1920 roku kolorem Policji Państwowej stał się granat. Jeśli tak trudno było wprowadzić jednolite mundury, proszę sobie wyobrazić, jakie były problemy w ujednoliceniu uzbrojenia funkcjonariuszy. W obiegu znalazły się chyba wszystkie dostępne modele broni używane podczas wojny, były to głównie nadwyżki wojska.
Grupa kursantów podczas ćwiczeń z mikroskopowania, Warszawa, fot. Witold Pikiel, NAC
Oprócz problemów natury logistycznej, przełamywania braku zaufania społecznego, policja musiała skoncentrować się na zadaniach, do których została powołana. Walczyła z przestępstwami pospolitymi, także politycznymi. Jednym z cięższych przestępstw dwudziestolecia międzywojennego była kradzież. Większą wagę ma ludzki pugilares aniżeli zdrowie czy nawet życie bliźniego – mawiał prokurator Kazimierz Rudnicki, co przypomina w swoich Wspomnieniach prokuratora. Być może przyczyną takiego stanu rzeczy były dość częste rabunki – nieporównywalnie częstsze niż zabójstwa. Władza z kolei miała nadzieję, że tylko surowa kara ograniczy występowanie tej patologii.
Wielkomiejskie, chuligańskie pchnięcie nożem czy szydłem, rozbicie z błahego powodu głowy pałką czy kamieniem – były szczegółowo rozważane, ale zbyt pobłażliwie traktowane – pisał Rudnicki. Z kolei w rozmowie z Wiktorem Hoszowskim, Komendantem Głównym Policji Państwowej, opublikowanej na łamach „Kurjera Warszawskiego”, analizowana jest przyczyna rozwoju bandytyzmu. Bandytyzm wzrasta z rozmaitych powodów: masowych zwolnień ze służby wojskowej, bezrobocia, trudnych stosunków ekonomicznych, dezercji z wojska, wreszcie całej masy przybyszów obcych, rekrutujących się przeważnie spośród mętów społecznych.
RODZAJ PRZESTĘPSTWA
LICZBA PRZESTĘPSTW W LATACH
1923
1926
1929
bunt i opór władzy
4424
3009
2621
szpiegostwo
233
93
99
ukrywanie przestępców
1182
241
181
rabunek, rozbój w bandach
992
245
138
morderstwo, zabójstwo w bandach
191
79
55
morderstwo, zabójstwo zwyczajne
1191
1084
1401
dzieciobójstwo
969
1045
909
przestępstwa na tle seksualnym
625
894
1045
kradzież kasowa z włamaniem
195
258
260
rozbój zwyczajny
1932
1279
969
kradzież kieszonkowa
11 690
10 405
12 134
opilstwo
72 423
79 641
106 424
Na podstawie: „Rocznik statystyczny Rzeczypospolitej Polskiej”, 1927–1930
Nie przywołałam tu wszystkich wymienionych w roczniku statystycznym rodzajów kradzieży. Rozbito je skrupulatnie na: kieszonkowe (które, jak widać w tabeli, uplasowały się na faktycznie imponującym miejscu!), rozbój zwyczajny, kradzież kasową, kolejową, kradzież z pola i lasu, kradzieże przewodów telegraficznych (w 1923 roku odnotowano aż 887 przypadków!), kradzieże bez włamania (ale nie kieszonkowe), kradzieże koni (aż 4647 przypadków w 1923 roku), osobno też bydła (połowę mniej), paserstwo, lichwę, paskarstwo. Kreatywności ówczesnym złodziejom odmówić nie sposób.
Policjanci uczą się również sztuczek przestępców, czyli także wszelkich komunikacyjnych znaków i gwary złodziejskiej. Przestępcy używają pewnych znaków, aby się w sposób niewpadający w oczy wzajemnie sobie „przedstawić”. Do tego ostatniego celu używają pewnych znanych w świecie przestępców min lub znaków ręką – pouczał K. Chodkiewicz na łamach „Przeglądu Więziennictwa Polskiego”. I tak na przykład często używanymi wśród więźniów znakami jest mowa osób głuchoniemych. Siedzący w celach posługują się alfabetem Morse’a, który sobie wystukują przez ściany (kreski – pięścią, kropki – delikatnie, palcem). Autor podaje szereg fantastycznych rad dla policjantów, dotyczących postępowania z niestandardowo zachowującym się podejrzanym, na przykład z symulantem. Każdy udający idiotę musi odpowiednio opanować mimikę twarzy, starać się mieć idjotyczny jej wyraz i błędne oczy. Należy tedy przy przesłuchaniu bacznie obserwować takiego podejrzanego symulację głupkowatości, on zaś czując się obserwowanym, musi tę maskę kretyna ustawicznie utrzymywać w rysach i spojrzeniu. Gdy już się zmęczy, odwracamy od niego na chwilę uwagę w sposób widoczny; chwilę tę na pewno wykorzysta, by dać wypoczynek mięśniom twarzy i przebierze ona wtedy normalny, rozumny wygląd. Wówczas zwracamy nań surowe spojrzenie i staramy się go przekonać, żeśmy się poznali na udawaniu – obwieszcza radośnie Chodkiewicz.
„Ukrywanie przestępców” – to intrygująca kategoria, zwłaszcza że liczba odnotowanych przypadków w 1923 roku (1182) jest kilkukrotnie większa niż w 1929 roku (181). Można to tłumaczyć przede wszystkim początkowym brakiem zaufania do nowo utworzonej instytucji, jaką była policja. Przywoływany już wcześniej komendant, w rozmowie z reporterem „Kurjera Warszawskiego” z 1922 roku mówił: daje się mocno odczuwać brak współpracy społeczeństwa z organami bezpieczeństwa publicznego. Dla przykładu powiem, że niedawno zdarzył się w Lubelskiem napad bandycki na dwór. Po sterroryzowaniu i obrabowaniu obecnych, bandyci zmusili właścicieli dworu, aby zasiedli z nimi razem do wieczerzy. I jakkolwiek posterunek policji państwowej znajdował się w odległości zaledwie kilku wiorst, nikt ze służby nie dał tam znać o napadzie.
Ciekawą kategorią jest – wymienione jako ostatnie w tabeli – opilstwo, nadużywanie alkoholu. Jak widać, na przestrzeni lat problem wzrastał. Policja chyba nie znalazła efektywnego sposobu walki z tym przestępstwem (!). Równie interesująca jest kategoria nazwana po prostu „szpiegostwem”. W międzywojniu co i rusz łapano szpiega obcego państwa – najczęściej pochodził on zza wschodniej granicy. Przez jakiś czas warszawska ulica emocjonowała się tajemniczą postacią Sybilli Wen. Pełna werwy i temperamentu wypływała nad ranem po występach , uwijając się sprytnie wśród rozbawionych i upitych gości. Została wydalona z Warszawy, po czym niedawnych wielbicieli jej urody dosięgła wieść, że została rozstrzelana na terenie jednego z ościennych państw. Wcześniej wykryto aferę z inną panią w roli głównej, także tancerką – Tosią Majewską, agentką sowiecką. Przez sąd doraźny w Warszawie została ona skazana na bezterminowe więzienie. Wraz z nią za agenturalną współpracę rozstrzelano rotmistrza Władysława Borakowskiego. Innym, bardziej spektakularnym przykładem, była spawa Bagińskiego i Wieczorkiewicza, którzy – jak wykazało śledztwo (lub bardzo wykazać chciało) – jako sowieccy agenci stali za zamachem na Cytadelę w 1923 roku.
Na marginesie dodam, że wypadki z udziałem samochodów, nazywane były w tym czasie orgiami samochodowymi!
W podręczniku dla policji Służba śledcza: pytania i odpowiedzi. Dla użytku policji państwowej z 1925 roku, wyjaśniono, że szpiedzy przedostają się do Polski za fałszywemi paszportami pod najrozmaitszemi pozorami wchodzą w styczność z osobami wojskowemi, a jeżeli im się to nie udaje, posługują się często kobietami. Kobieta może w tym względzie rozwinąć wiele sprytu – zupełnie bezprzedmiotowo konstatuje autor podręcznika – a wyzyskując styczność z osobami wojskowemi pod pokrywką zwykłej kobiecej ciekawości zbiera szczegóły. Z przytaczanego podręcznika oficer śledczy dowiaduje się także, jak ze szpiegostwem walczyć. Otóż należy poddać wszystkie osoby pracujące zawodowo ścisłemu nadzorowi szczególnie osoby przybyłe z innego państwa ich przesyłki pieniężne, źródła dochodu, styczność z ludźmi. Szczególne zalecenia dotyczą osób trudniących się wolnym handlem czy żyjące nad stan, a nieposiadające ku temu odpowiednich środków. Zdaje się, że gdyby te wytyczne stosowano też w latach dziewięćdziesiątych XX wieku, nie mielibyśmy problemu z ówczesnymi grupami przestępczymi. Również należy dozorować i baczyć gołębie pocztowe, kto i w jakim celu trzyma, skąd nabył, gdzie odsyłał? Obawy w związku z dzisiejszą inwigilacją wypadają w tym zestawieniu dość blado! Kończąc ten wątek... Czy dzisiaj słychać o wyłapywaniu jakichkolwiek szpiegów?
Policjanci przyuczani byli także w zakresie dwoistości natury kryminalnej. Występują bowiem przestępcy: zawodowi i przypadkowi. Zawodowi to najczęściej złodzieje kolejowi, kieszonkowi, włamywacze, oszuści, fałszerze. Ciekawa jest dywagacja dotycząca Cyganów, która zamyka się w stwierdzeniu ni mniej ni więcej takim, że są to w większości złodzieje, najczęściej koni, są próżni i lekkomyślni. Pomijając już kwestie etyczno-moralne, w tym miejscu należy przypomnieć, że tkankę Warszawy stanowiły różne grupy narodowe. Ukraińcy, Niemcy, Rosjanie – i chyba przede wszystkim – Żydzi. Była to zupełnie naturalna konsekwencja wspólnej koegzystencji w poszczególnych zaborach. Niestety, na tym tle dochodziło do konfliktów, które podsycane przez polityków, finał swój znajdowały w sądzie. Zabójstwa na tle narodowym (czy w wyniku nieporozumień narodowych) często zbierały żniwo wśród najznamienitszych polityków. Odsyłam niniejszym do historii zabójstwa ministra Bronisława Pierackiego.
Siermiężne czasy komuny
Zabójstwa polityczne to jednak domena czasów, jakie nastały po drugiej wojnie światowej. Liczne procesy polityczne w realiach tej jakże siermiężnej epoki, w latach czterdziestych i pięćdziesiątych są przykładem haniebnego bestialstwa, jakiego dopuszczano się w imię ideologii socjalistycznej. Morderstwo, którego władza dokonała na generale Auguście Emilu Fieldorfie, jest jednym z przykładów, jak komuniści traktowali bohaterów narodowych.
Początkowo władza komunistyczna z otwartymi ramionami witała przedwojennych sędziów, prokuratorów i adwokatów w wydziałach PRL-owskich instytucji wymiaru sprawiedliwości. Chwilę później jednak stalinowski aparat represji postawił na towarzyszy radzieckich, często ledwie po szkołach średnich czy nawet kursach prawniczych. Ponadto na wagę złota była absolutna uległość wobec władzy, brak własnego zdania, odpowiednie pochodzenie, no i – rzecz jasna – poglądy. Wykształcenie miało drugo- lub nawet trzeciorzędne znaczenie. Szczególną rolę w sądownictwie PRL odegrały sekcje tajne, orzekające według wytycznych partyjnych, skazujące na karę śmierci wrogów politycznych. Rok 1956, który przyniósł odwilż, nie zdołał rozliczyć zbrodniczej działalności sędziów i prokuratorów. Większości udało się uciec poza granice Polski i nigdy nie doczekać sprawiedliwości (np. Helena Wolińska).
W tych ciężkich czasach, naznaczonych u jednych krzywdą, u innych wiarą w komunistyczną sprawiedliwość, przyszło żyć i zwykłym szarym ludziom. Jako że epoka do nazbyt kolorowych nie należała, trzeba było sobie jakoś radzić i nieco odczarowywać tę ponurą rzeczywistość. Stąd też próby dorabiania sobie na boku. Na wokandę wzięłam historie dwóch kobiet, które dzięki dodatkowej (nielegalnej!) sprzedaży towarów deficytowych próbowały polepszyć swoją sytuację ekonomiczną. Jedna handlowała znaczkami, druga nylonem. Główną okolicznością inspirującą złodziejskie kombinacje i ich rozrastanie się do rozmiarów afer, była i jest demoralizacja części aparatu kierowniczego – samokrytycznie oceniał autor Naszych zadań w walce z plagą nadużyć o właściwy stosunek do mienia społecznego i jego ochrony. Samokrytyka była wówczas w bardzo dobrym tonie. Zawsze musiał się znaleźć jakiś winny. A karano – przykładnie.
W kontekście tych spraw pojawia się pięknie brzmiąca kategoria ludzi nazywanych „spekulantami”. Oczywiście najwięcej przekrętów za PRL-u dokonywano na mięsie, szczególnie chętnie handlowano dewizami czy złotem oraz alkoholem, całkiem nieźle radziły sobie także przemysł mleczny oraz benzyna. To może byłoby nawet zabawne, gdyby nie w gruncie rzeczy tragiczne – w ramach tzw. afery mięsnej skazano na śmierć głównego oskarżonego, Stanisława Wawrzeckiego. Każda epoka ma swoich bohaterów – tu należałoby negatywnie wyróżnić przewodniczącego składu sędziowskiego w tej sprawie, Romana Kryżego, który m.in. skazał na karę śmierci rotmistrza Pileckiego. Za PRL-u popularna była zresztą rymowanka: Sędzia Kryże, będą krzyże.
Nie opisuję w Kryminalnych opowieściach okresu postpeerelowskiego, który w dziedzinie przestępstw kryminalnych opanowany został przede wszystkim przez zorganizowane grupy przestępcze. Tajne gorzelnie i produkcja alkoholu na praskiej ulicy Brzeskiej to początki tzw. mafii, jaka wykluwała się w tej części Warszawy w latach osiemdziesiątych. Następnie liczne kontrabandy, na niwie których wyrosła bodaj największa (na pewno najbardziej popularna) grupa przestępcza Polski – zwana po prostu „Pruszkowem” („grupą pruszkowską”).
Wybrane dla Państwa sprawy kryminalne pogrupowane zostały w działy tematyczne. Gros stanowią przestępstwa pospolite. Inne znów, te chyba najbardziej emocjonowały czytelników prasy, zwłaszcza w dwudziestoleciu międzywojennym, to zabójstwa (czy też inne czyny przestępcze) dokonane w imię miłości, zazdrości, nieporozumień uczuciowych czy lubieżności. W rozdziale zatytułowanym „Znani uwikłani” znajdą Państwo głośne w swoim czasie nazwiska znanych, szanowanych osób, które wpadły w szpony zbrodni. I w końcu zabójstwa polityczne, które z zasady biorą się z wszelkiego rodzaju nieporozumień: narodowych, partyjnych, a także z nienawiści, ze złej natury ludzkiej. Bo w gruncie rzeczy o tym właśnie jest ta książka – o ciemnej stronie duszy ludzkiej, która niekiedy sama się uruchamia, innym razem potrzebuje jakiegoś katalizatora.
W tym krzywym zwierciadle życia, jakim jest karna sprawa sądowa – pisał prokurator Rudnicki – bardzo często, niby w Szekspirowskim dramacie przeplatają się momenty tragiczne z komicznymi, wzniosłe i ważne – z przyziemnymi i błahymi.
Bibliografia
– „Gazeta Sądowa Warszawska”, 26 sierpnia 1922 r.
– „Kurjer Warszawski”, 10 kwietnia 1922 r. (wyd. wieczorne)
– Nasze zadania w walce z plagą nadużyć, o właściwy stosunek do mienia społecznego i jego ochronę, publikacja PZPR, Koszalin 1974
– „Pocisk” magazyn literacko-kryminalny, nr 2, 2016
– „Przegląd więziennictwa polskiego”, Warszawa 1930
– „Rocznik Statystyki Rzeczypospolitej Polskiej”, 1923, 1927–1930
– Rudnicki Kazimierz, Wspomnienia prokuratora, Warszawa 1957
– Sądy Korony Polskiej, Warszawa 1917
– Służba śledcza: pytania i odpowiedzi; dla użytku policji państwowej, Warszawa 1925
– Stanowska Maria, Strzembosz Adam, Sędziowie warszawscy w czasie próby 1981–1988, Warszawa 2005
– Warszawa wczoraj, dziś i jutro. Przewodnik i plan Warszawy, Warszawa 19381. Seryjny znad Wisły
35-letni Szczepan Paśnik nie jest bynajmniej typem zbrodniarza pospolitego, a jego maltretowana ponoć przezeń żona 40-letnia Józefa Paśnikowa z domu Talarek – przedstawia typ kobiety na wskroś zwyrodniały.
Tak zaczął się elektryzujący przez kilka kolejnych dni proces jednego z najgłośniejszych morderców w Rzeczypospolitej, który natychmiast otrzymał przydomek „Landru znad Wisły”. Pierwowzorem jego był bowiem jeden z bardziej znanych – ówcześnie szalenie znanych – seryjnych morderców, Henri Landru, działający we Francji, stracony dokładnie w tym samym roku, co rozgrywała się akcja niniejszej historii. Francuz zamordował co najmniej jedenaście kobiet, które zwabił do swojego mieszkania celem poznania się. Mężczyzna dawał ogłoszenia matrymonialne, kierowane do wdów, które potraciły mężów na skutek działań wojennych. Sprowadzone do domu kobiety okradał i mordował, a ich ciała palił w piecu. Policja długo nie mogła wpaść na jego trop.
Sprawa Paśników swą fabułą przypomina jednak bardziej historię znaną nam dzisiaj na przykład z Urodzonych morderców.
Jak Bonny i Clyde
Sądzenie sprawy Paśników odbywa się wśród niezwykłego nastroju: Sala I-wsza 8 wydziału karnego wypełniona publicznością – przystępował do relacji reporter „Kurjera Porannego”. W sprawie orzekało trzech sędziów, tj. przewodniczący, będący jednocześnie wiceprezesem sądu, Gumiński, w asyście Laskowskiego i Kozakowskiego. Oskarżał prokurator Rettinger. A choć przemówienie prokuratora unikało możliwie scen drastycznych, nagromadzonych obficie w tym procesie niemniej z tytułu i urzędu musiało ono z lekka je musnąć.
Fabuła zbrodni przedstawiała się następująco. Paśnikowa, jako kochająca żona, wyszukiwała swojemu mężowi odpowiednie kandydatki. Kandydatki do… dokonania na nich mordu. 20 lutego 1922 roku udała się w tym celu na teren Dworca Głównego, gdzie przyjezdni poszukiwali pracy, a potencjalni pracodawcy – czy raczej ich wysłannicy – szukali pracowników. Tam poznała dwie kobiety. Obie rozglądały się za pracą w charakterze służących. Paśnikowej od razu zapaliło się światełko. Przeczuwając, że właśnie znalazła potencjalne ofiary, obiecała im pomoc. Następnego dnia zapoznała je ze swym mężem, który, udając rolę zamożnego gospodarza, pierwszą z pań – Morozównę – przyjął do pracy natychmiast, oferując jej świetne warunki. Następnie wraz z kobietami Paśnikowie udali się na alkoholową libację do swojej dobrej znajomej, niejakiej Zarzyckiej, u której ostatecznie „targu” dobito.
24 lutego syn wartownika kolejowego w Błoniu spostrzegł trupa kobiecego niedaleko toru – opisuje w dalszej części artykułu „Kurier Poranny”. Zawiadomiono urząd śledczy, który energicznie przystąpił do rozwikływania zagadki śmierci młodej kobiety. Prasa nie podaje niestety szczegółów śledztwa i nie mówi, które ślady tak szybko doprowadziły funkcjonariuszy na trop Paśników. Dość, że zbrodnicza para niemal natychmiast trafiła pod klucz.
Paśnik przyznaje się do morderstwa. Zeznał, że wraz z Morozówną wyjechał tamtego wieczora z Warszawy w kierunku Płochocina. Następnie pieszo skierowali się do Błonia. Grożąc dziewczynie pobiciem, zmusił ją do odbycia stosunku. W trakcie gwałtu zawiązał jej na szyi pasek, co w konsekwencji spowodowało śmierć. Zwłoki kobiety porzucił, wcześniej jednak dokonał rabunku. Chustkę Morozówny przekazał żonie – jako nagrodę za pomoc w wytypowaniu ofiar. Resztę trofeów – sprzedał.
W trakcie składania wyjaśnień dotyczących tego konkretnego morderstwa ujawnił, że jest sprawcą jeszcze kilku mordów! Jakże to typowe dla seryjnych zabójców, którzy w momencie złapania czują potrzebę pochwalenia się i podzielenia szczegółami odrażających historii. I otóż – w okolicach Pruszkowa w połowie stycznia zamordować miał Józefę Gądekową. Motyw? Zemsta za… namawianie go do zbrodni!
Dwa tygodnie później zarżnął matkę i siostrę pierwszej ofiary (kolejno: Mariannę Wiśniewską i Rozalię Garlińską). Dobrze mu idą te morderstwa, zabija więc w dalszej kolejności pewną kobietę o nieustalonych personaliach. Do zbrodniczej gry dołącza żona, przy pomocy której zabija w okolicy Wawra dziewczę o imieniu Stasia. Dziesięć dni później małżonka pomaga mu w morderstwie następnej ofiary, niejakiej Marianny Justyniak. Ostatnią ofiarą była właśnie Marianna Morozówna, w kontekście której w aktach pojawił się termin „defloracja”. A więc gwałt lub dotykanie części intymnych.
Paśnikowa, żona mordercy, nie przyznała się do winy, która polegać miała – jak zapisano w akcie oskarżenia – na dostarczaniu mężowi ofiar. Pod pozorem pomocy w poszukiwaniach pracy, namawiała je do wyjazdu ze stolicy.
Krew zostawia ślady
Z przemówienia prokuratora Rettingera publiczność, składająca się w głównej mierze z przedstawicielek płci pięknej, dowiedziała się, że Paśnik wyspecjalizował się w zabójstwach kobiet. Dokonywanych głównie w celu zysku (żona sprzedawała zdarte z trupów kobiecych suknie, szale, biżuterię itd. na Kercelaku), ale też z lubieżności. Zbrodnicze popędy wykazywał Paśnik, ale wcale nie mniejsze – jego połowica. Warunkiem nieodzownym, od którego zależały zbrodnie spełniane przez Paśnika – była konieczna interwencja jego żony. Paśnik przy pomocy żony, bez skrupułów wykonywał swe niecne czyny, żadne widma i mary nie prześladowały go – ustalił sprawozdawca sądowy.
W trakcie rozpraw Paśnik siedział z miną niewzruszoną. Czasem pozwalał sobie na drwiące uśmieszki, które słał jako przykład pewności siebie swej małżonce. Co prawda próbował wykręcić się od winy – przyznanie miało być jakoby wymuszone na nim przez funkcjonariuszy policji (widać linia obrony nie zmienia się od dziesiątków lat!) – nikt tym tłumaczeniom jednakże nie dawał wiary. Paśnikowie nie mogli liczyć na rozpatrywanie żadnych okoliczności łagodzących – tych po prostu nie było. Była za to przemyślana i zaplanowana zbrodnia, dokonana przez dwoje ludzi, których połączyły ze sobą ohydne skłonności i makabryczne zainteresowania. Ostatecznie Paśnika pogrążyły jego własne słowa, przytoczone przez oficera śledczego Sikorskiego (który kierował dochodzeniem policyjnym), że zabijać nożem lub innem narzędziem nie warto, bo krew zostawia ślady na ubraniu, a wtedy trudno je spieniężyć. W związku z czym sprawca dusił kobiety, za każdym razem używając swojego paska od spodni. Sikorskiemu Paśnik miał także wyznać, że nie miał nic innego na widoku, jak tylko znęcanie się nad kobietami i to był jego jedyny cel.
Treść dostępna w pełnej wersji eBooka.Seria książek ECHA DAWNEJ WARSZAWY
zawiera tematyczne zbiory felietonów i artykułów różnych varsavianistów: historyków, historyków sztuki, dziennikarzy, pasjonatów. Każda opowieść skojarzona została z konkretnym miejscem: osiedlem, ulicą, parkiem, kamienicą, pomnikiem... Jest to niezwykle ciekawa propozycja wydawnicza, zarówno dla starych warszawiaków, którzy mieszkają w tym mieście od pokoleń, jak i dla tych, którzy od niedawna czują się związani ze stolicą i chcą poznać swoją nową „małą ojczyznę”. Coś interesującego znajdzie dla siebie także każdy, kto nie miał do tej pory wiele wspólnego z Warszawą, ale chciałby dowiedzieć się choć trochę o jej historii i specyfice. Zwłaszcza, że w ramach tej serii zaprezentujemy wiele porywających historii…