Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Edmund - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Edmund - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 219 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

ED­MUND

przez

Ste­fa­na Wi­twic­kie­go.

Gdzież są świet­ne two­je mary?

Cele two­je?… Te­goż wień­ca,

Łzy pra­gnę­ły za­pa­leń­ca,

Łzy, pło­mie­nie, i ofia­ry!

Józ. Bog­dan Za­le­ski, w Ru­sał­kach.

….. O, me­lan­cho­ly!

Who ever yet co­uld so­und thy bot­tom?

O, me­lan­cho­li­jo! Któż zdo­łał zmie­rzyć two­ją głę­bię?

SZEK­SPIR, w Kym­be­li­nie, a. 4. sc. 2.

WAR­SZA­WA,

Dru­kiem K. Sa­trzow­skie­go i Komp.

przy uli­cy Ża­biej N er 472.

1829.

W ni­niej­sze­ni dzie­le chciał au­tor wy­sta­wić cha­rak­ter, cier­pie­nia, i obłą­ka­nie za­pa­leń­ca, (en­tu­zi­ja­sty), tak same w so­bie, jak w sto­sun­ku do in­nych lu­dzi.

Wiek, w któ­rym po­ezi­ja, star­gaw­szy form i pra­wi­deł oko­wy, unio­sła się aż do prze­sa­dy w kraj fan­ta­zii, tę­sk­not, i me­lan­cho­lii; w któ­rym fi­lo­zo­fi­ja,bro­niąc się nie­czu­ło sci i śle­po­cie ma­te­ry­ja­li­stów, za­czę­ła prze­cho­dzić w dru­gą osta­tecz­ność: w mi­sty­cyzm i ide­alizm; wiek dzi­siej­szy przy­spa­rza ofiar tej prze­moż­nej ser­ca i gło­wy cho­ro­by któ­rą zo­wie­my c-mał­ta­ci­ją: a któ­ra dla to­wa­rzy­stwa tem jest nie­szczę­śliw­sza, że chwy­ta się wy­łącz­nie dusz pięk­niej­szych, umy­słów głęb­szych i szla­chet­nych.

Od­da­ni na pa­stwę wy­bu­ja­łym i po­że­ra­ją­cym uczu­ciom, pło­mie­niem roz­pa­sa­nej czu­ło­ści na­mięt­nie tra­wie­ni, entu-zi­ja­ści, ota­cza­ją się sa­mot­no­ścią i czar­nym smut­kiem; w czczych ma­rze­niach mar­nu­jąc naj­świet­niej­sze zdol­no­ści: w bo­le­ściach my­śli wpa­da­ją wmi­zan­tro­pi-ję: anie wspar­ci po­cie­chą i siłą wia­ry, cho­ciaż nie­kie­dy peł­ni re­li­gij­ne­go uczu­cia, do­cho­dzą czę­sto do zbrod­ni sa­mo­bój­stwa. Cier­pie­nia tych istot nad­zwy­czaj­nych ile smu­cą i obu­rza­ją su­ro­we­go mo­ra­li­stę, tyle znow dla wy­obraź­ni po­ety bo­ga­te otwie­ra­ją pole. *

Au­tor ku lep­sze­mu wy­da­niu ob­ra­ne­go przed­mio­tu, na­mięt­ność któ­rą miał przed­sta­wić od­osob­nił zu­peł­nie od in­nych. Ed­mund nie­jest na­wet za­ko­cha­nym. Przez to stra­ci­ło pi­smo na żyw­szym in­te­re­sie i sta­ło się trud­niej­sze: wszak­że jego myśl głów­na zy­skać na­tem po­win­na.

* Tu jest miej­sce przy­po­mnieć że czę­sto imie­niem en­łu­zi­ja-stów nie­traf­nie sza­fu­je­my. Nie­raz to na­zwa­nie dają lu­dziom któ­rzy są tyl­ko szar­la­ta­na­mi, lub nie­uważ­ny­mi roz­pra­wia – cza­mi.

Kaz­tje wiel­kie uczu­cie może mieć swój en­tu­zy­azm. Ed­mund iest ofia­rą en­lu­zi­ja­zmu­po­ezii.

Jest pe­wien ro­dzaj lu­dzi w szy­der­stwo ob­ra­ca­ją­cych to wszyst­ko co już dla nich prze­sta­je być­po­waż­nem; zo­wią­cych nie­na­tu­ral­no­ścią i fał­szem co tyl­ko się nie mie­ści w ich oso­bi­stych gra­ni­cach;lu­dzi, a ra­czej pół­lu­dzi, któ­rzy w mar­two­ści czu­cia, w ogra­ni­cze­niu my­śli cały prze­stwór kra­jów ima­gi­na­cii chcie­li­by cyr­klem i li­ni­ją mie­rzyć, i dzia­ła­niom umy­słów jak­by po­kło­nom nie­wol­ni­ków prze­pi­sać jed­no­staj­ne i nie­zmien­ne for­my. Dla nich świat nie ma dzi­wów; ży­cie, ta­jem­ni­cy: i jest tyl­ko miej­scem, porą do ob­ra­nia sta­nu, zro­bie­nia tej lub owej ka-ry­je­ry, i za­ła­twia­nia in­te­re­só­w7. Me dla ta­kich Msto­ry­ja cier­pień Ed­mun­da. I ża­ło­wać na­le­ży rów­nic ich sa­mych jak tej xiąż­ki, jeż­li kie­dy­kol­wiek ma być od nich czy­ta­na.

Praw­da ie dra­ma­tyk szu­ka­ją­cy osób nie mię­dzy zwy­czaj­ny­mi ludź­mi, uno­sząc się nad po­spo­li­te ży­cia sto­sun­ki, wy­cho­dzi na nie­bez­piecz­niej­sze pole; że mier­ność chcąc się dźwi­gnąć w kraj po­my­sło­wy, upa­da tym nicz­grab­niej, im bar­dziej się od­da­la od zwy­kłych pod­pór, im mniej może użyć mia­ry prze­pi­sa­nej. Ale ogra­ni­czać my­śli i uczu­cia je­dy­nie wy­pad­ka­mi i pro­zą po­wsze­dnie­go zpow­sze­dni­mi ludź­mi po­ży­cia,aby się nig­dy nic wznio­sły nad ten pa­dół ma­ło­ści, nie­wo­li, i nu­dów: by­ło­by to ubli­żać lo­so­wi czło­wie­ka, i umyśl­nie po­ni­żyć po­wo­ła­nie ta­len­tu.

Niech roz­są­dek stoi na stra­ży na­szej dro­gi ziem­skiej; ale czy­liż idzie za­tem aby się wy­rze­kać wszyst­kie­go co pod jego wi­do­ki i wnio­ski nic ła­two da się pod cią­gnąc?… Myśl nie maź mieć swo­ich skrzy­deł; du­sza, swe­go świa­ta?… Nad-zmy­sło­wosc nie jest chi­me­rą: tam czu­ją­ce ser­ce cią­gle się kie­ru­je; stam­tąd ludz­kość wzię­ła swo­je naj­wyż­sze za­szczy­ty.

Au­tor nie śmiał swe­go pi­sma na­zwać dra­ma: gdyż do tego wy­ra­zu łą­czy się wy­obra­że­nie re­pre­zen­ta­cii; a Ed­mund nie jest dzie­łem te­atral­nem; a przy­najm­niej nie­był na sce­nę pi­sa­ny.

ED­MUND.

xię­ga I

Pięk­na oko­li­ca Szwaj­ca­ryi, oży­wio­na po­god­nym Wscho­dem słoń­ca.

WIL­HELM, WA­CŁAW.

(wcho­dzą) wa­cław

Na­wet z dzie­ciń­stwa już to nie było jak insi, ale pan Wil­helm sam zo­ba­czy ze się co­raz po­gor­szą, cho­ciaż te kil­ka cza­sów po win­ny były jak dzień prze­le­cieć, a zwłasz­cza mój Boie w tym pięk­nym wie­ku.

wil­helm (za­trzy­mu­jąc się).

Lecz po­wiem ci, po­czci­wy Wa­cła­wie, że już do­praw­dy czu­ję się zmę­czo­ny.

wa­cław

Moż­na tro­che wy­po­cząć. W tym kra­ju gdzie sta­nąć to pięk­nie aż oczom milo. Jak ja się cie­szę ie ła­ska­wy, ko­cha­ny pan Wil­helm zno­wu z nami się zje­chał. Pa­nom to tam nie tyle, dla nich wszę­dzie i za­ba­wa i roz­mo­wa; ale bied­ny słu­ga jak z domu wy­je­dzic.to stał­by się pta­kiem a wra­cał do swo­ich. Mi­loż­to z ust czy­ich choć usły­szeć o kra­ju; a pan Wil­helm choć cu­dzy tak do­brze z nami o tem roz­ma­wia. Ja­bym się nig­dy w te po­dró­że nie pusz­czał; już trze­ci rok tak idzie co czło­wiek tyl­ko nu­dzi i nu­dzi, nie ma do kogo i prze­mó­wić, a zo­sta­wi­ło się i ko­bie­tę i dzie­ci male. Już­to je­go­mość krzyw­dy im nie do­zwo­li, w każ­dym li­ście na koń­cu do­pi­su­je: ale my­ślę so­bie jak ma je­chać obcy, wy­cho­wa­łem się w tym domu, a po­tem czy za­słab­nie w dro – dzc, czy co, nie bę­dzie komu doj­rzeć, do­pil­no­wać.. po­je­cha­łem.

wil­helm

Do­bry Wa­cła­wie, po­świę­ce­nie się two­je zna­la­zło na­gro­dę w ser­cu twe­go pana, wa­cław

Już­cić to za­wsze było ser­ce naj­lep­sze: gdy­bym pie­nię­dzy nie trzy­mał to jak przyj­dą z domu w jed­nym­by ich ty­go­dniu roz­rzu­cił; sam bied­nych szu­ka a daje jak­by nie wie­dział co pie­niądz zna­czy. Żeby tyl­ko sam sie­bie tak ko­chał jak jego lu­dzie ko­cha­ją. Coż, kie­dy te xiąż­ki, te nie­szczę­ścia: jak we­imie my­śleć, my­śleć Bóg wie o czem i na co, nie doje, nio do­spi, cho­dzi, a za­wsze sam, za­wsze smut­ny, że czło­wie­ko­wi aż nie wiem co się dzie­je. Coż dziw­ne­go wiel­moż­ny pa­nie, czło­wiek nie ka­mień; nie dać so­bie ta­kiej wy­go­dy, schnie w oczach pra­wie. Nig­dy dla nie­go żad­nej za­ba­wy, ucie­chy, w ta­kim wie­ku co to in­szym aż zie­mia pali się pod no­ga­mi. Ja na­wet nie wiem ja­kie tam my­śli do nie­go przy­stę­pu­ją;

a mów mu o tem to niech Bóg bro­ni. Jego pa­nie oj­ciec miał ich pię­cio­ro, a pro­szę było wi­dzieć co za męż­czy­zna, gdy­by nie przy­go­da sto lat­by prze­żył. A ten uni­ka lu­dzi jak­by strzeż Boie czy za­bit kogo, czy wy­klę­ty. Za­wsze ja­kieś'prze­my­śla­nia, smut­ki; jak za­cznie me­dy­to­wać, me­dy­to­wać gdy­by pu­stel­nik, to insi spią juz od daw­na, on sie­dzi po no­cach, oprze się lub pa­trzy w górę, wła­śnie nie rów­na­jąc jak nie­me stwo­rze­nie. Ja mó­wie: pa­nie Ed­mun­dzie, cze­mu się pan Ed­mund nie roz­bie­ra, po co panu te my­śli? je­go­mosć przy­ka­zy­wał żeby zdro­wia sza­no­wać: to jak spoj­rzy to aż z nóg zwa­li, (od­da­jąc oczy) tru­pi trup wła­śnie, tyl­ko oczy pa­lu­sie strasz­nie,jak­by co przy­stą­pi­ło do chłop­ca; nic nie od­po­wie, bie­rze ka­pe­lusz i idzie sród nocy, ze ja już po­tem i ga­dać się boję. Dąż mnie pan wia­rę że to cza­sem bę­dzie cały ty­dzień taki co…

(zno­wu łzy ocie­ra­jąc, z ciez­kiem wes­tchnie­niem) Ot? CO JUZ po – może mó­wić; ska­ra­nie nie­ba i do­syć.

wil­helm

Ko­cha­ny Wa­cła­wie, los twe­go pąna i mnie moc­no do­ty­ka. Trzy mie­sią­ce spól­ne­go w oko­li­cach Rzy­mu po­by­tu, dały mi w nim po­znać mło­dzień­ca naj­pięk­niej­szych przy­mio­tów. Jego szla­chet­ny lubo dzi­wacz­ny cha­rak­ter, i smu­tek któ­rym mło­dość swo­ją oto­czył, ry­chło mu uję­ły me ser­ce; i gdy­by mię na miej­scu nie za­trzy­ma­ła sła­bość nie­ste­ty żony, dla któ­rej wła­śnie po­dróż pod­ją­łem, nie tak by­śmy się pręd­ko wte­dy roz­łą­czy­li. Dzi­siej­sze moje z nim spo­tka­nie się spra­wia mi praw­dzi­wą przy­jem­ność, i nie­cier­pli­wie rad­bym go już uści­skał. Może też to­wa­rzy­stwo moje i mej cór­ki przy­nie­sie mu ja­kie roz­tar­gnie­nie.

Ale istot­nie mu­siał wyjść bar­dzo rano, kie­dy obu­dziw­szy się ze wscho­dem słoń­ca, już go w domu nie zna­la­złem. Nie wąt­pię iż wca­le nie wie o na­szem przy­by­ciu.

wa­cław

Ale bo też tak ci­cho pań­stwo za­je­cha­li że ja na­wet nic nie sły­sza­łem. Za sen wi­dzę rę­czyć nie moż­na. Do­pie­ro dziś po­wia­da­ją, przy­je­chał ja­kiś pan z cór­ką; ani mi w gło­wie źeby to zna­jo­my, aż po gło­sie pana Wil­hel­ma po­zna­łem. Pan Ed­mund nie wi­dzi co się w dzień dzie­je, a do­pie­ro­ż4 miał­by wie­dzieć kto w nocy do obe­rży za­je­chał: nio wi­dzia­łem na­wet jak wy­szedł przed świ­tem, tyl­ko chło­piec po­wia­dał że po­szedł w tę stro­nę. Już­to pa­nie naj­gor­sze te Wło­chy. Cze­go on tam z sobą nie wy­ra­bia! ja­keś my od pań­stwa od­je­cha­li! Ośm ty­go­dni bi­dzie po­ju­trze jak jeź­dzi­my po Szwaj­ca­rach itu już jest przy­najm­niej spo­koj­niej­szy; ale by­wa­ło tam: to pa­nie nie­do­bry na­ród, po­wy­my­śla­li te tam fi­gu­ry, roz­wa­li­ny, tyle tego, a wszyst­ko żeby wy­cią­gać pie­nią­dze i ma­mić pa­nów że tak kie­dyś było. W jed­nem pa­nie miej­scu ta­kie ru­de­ra, ka­mie­nie, roz wa­li­ska, że to zwy­czaj­nie ja­kiś za­mek­Kró­la, wiel­kie wię­zie­nie czy ma­ga­zy­ny kie­dyś sta­ły, do­syć że my tam przy­je­cha­li: ja wi­dzę że już po­ro­sło ziel­skiem choć ko­sić, po co i czas dar­mo tra­cić, on jak za­czął cho­dzić, cho­dzić, pa­trzy, wzdy­cha, coś gada po fran­cuz­ku, rzu­ca rę­ka­mi, gło­wą: ot nikt nie uwie­rzy, do­syć że tak było, pła­kał pa­nie i nie­me ka­mie­nie jak ro­dzo­ne­go ojca ca­ło­wał.,. Strasz­ne rze­czy, my­ślę so­bie, aż on mnie ści­ska i krzyk­nął: " Co my­ślisz? " Po­wie­dzia­łem co praw­da, że to wła­śnie jak u nas w domu kie­dy je­go­mość ka­zał sta­ry la­mus roz­rzu­cać: szczę­ściem że nie miał w ręku ka­mie­nia; jak ci­snął mi w oczy ka­pe­lu­szem jak­by Boże broń od pa­mię­ci od­cho­dził: a to niech się z tego miej­sca nie ru­szę je­że­li zmy­ślam i je­że­lim in­sze ja­kie sło­wo albo w złej my­śli co po­wie­dział.

wil­helm

Kie­dy go wi­dzisz tak czem za­ję­te­go, nie­trze­ba mu się sprze­ci­wiać, do­bry Wa­cła­wie; gdyż cza­sem po­mi­mo woli mo­żesz mu istot­na przy­krość wy­rzą­dzić.

wa­cław

A kto­by tam chciał się sprze­ci­wiać… Ale dłu­go, dłu­go jesz­cze­by mó­wić gdy­bym miał o wszyst­kiem. Oneg­daj taki deszcz, bu­rza, jego nie­ma; juz noc za­pa­da, py­tam się łu­dzi bo go tu wszy­scy zna­ją z jał­muż­ny i z ta­kie­go ży­cia: wi­dzie­li mó­wią na cmen­ta­rzu. Przy­cho­dzę; na ka­mie­niu le­żał jak ka­mień dru­gi; prze­mo­kły, bla­dy, w ręku ka­pe­lusz, na oczach chust­ka, pod gło­wą tyl­ko ja­kaś xiąż­ka była. Pa­nie Ed­mun­dzie, na mi­łość bo­ską! Co pan tu ro­bisz w ta­kiej bu­rzy, prze­cież i suk­nia kosz­tu­je. Le­d­wiem się sło­wa do­py­tał. " Do­brze mó­wisz, od­po­wie, na ka­mie­niu bu­rza, trze­ba się pod ka­mień przed nią scho­wać. " Żeby zaś mło­dy chło­piec ta­kie miał my­śli! Gnie­wał się, dą­sał, po­szedł prze­cie do domu. Czyż pan ro­zu­mie ze czło­wie­ko­wi nic się nie dzie­je, pa­trząc jak się to dzie­cię pań­skie mar­nu­je i po­nie­wie­ra? Ucie­ka od lu­dzi jak­by bez edu-ka­cii­żad­nej, spi po cmen­ta­rzach, nie gada, nie bawi się, nie uży­ie…

(wyj­mu­je z kie­sze­ni list) w i l h E ł si

Cóż to masz za pa­pier wa­cław

To ja chcia­łem panu po­wie­dzieć o czem ni­ko­mu jesz­czem ani wspo­mniał, a on broń Boże ieby się do­wie­dział, (zta­jem­ni­cą) Wi­dząc ja pa­nie że to co­raz go­rzej i go­rzej, zna­la­złem chło­pa­ka i po­dyk­to­wa­łem list do je­go­mo­ści. Pan Ed­mund wie żem nie­pi­śmien­ny i ani się do­my­śla, a to już siód­my ty­dzień jak list przez pocz­tę po­sła­ny, (roz­kła­da usti po­ka­zu­je) Tu­taj się po­my­lił i po­wa­lał bo i sam nie­ko­niecz­nie był na­uczo­ny, otoż prze­pi­sał na nowy pa­pier, a ten mnie się zo­stał. Pro­szę pana..

w i l h e l m

Uważ mój przy­ja­cie­lu że ja, obcy czło­wiek, nie mam żad­ne­go pra­wa do ta­jem­nic fa­mi­lii.

wa­cław

Nie­ma tu żad­nych, pan to wszyst­ko już wie; a po­tem dla ta­kie­go ła­ska­we­go co ja­bym miał do ukry­wa­nia? Niech tyl­ko pan Wil­helm se­ry­jo do nie­go, po oj­co­sku, żeby prze­cie wziął roz­pa­mię­ta­nie. Bo cóż, ja ga­dam, zwy­czaj­nie słu­ga, to wła­śnie jak­by nie sły­szał.

(po­da­je list) I pro­szę po­wie­dzieć czy­ja tu do­brze wszyst­ko opi­sa­łem.

WIL­HELM, (czy­ta)

"Ja­śnie wiel­moż­ny mój pa­nie i do­bro­dzie­ju. Co mnie pan roz­ka­za­łeś we­dle tego com wier­ny słu­ga za­wsze był, ja tez pa­ni­cza do­glą­dam wier­nie słu­żąc, rze­czy wszyst­kich tu pil­nu­ję, a to przez pew­ną oka­zi­ję już do­no­szę; ale niech pan bę­dzie ła­skaw zeby na mnie nie było winy bo pan Ed­mund nie wie, a mnie iął pa­trzeć bo to ja sam dyk­tu­ję, panu wia­do­mo żem nie­pi­śmien­ny. Żeby wra­cał to­bym już cze­kał, ale od roku mówi do domu do domu, a ja co praw­da do­no­szę że my za­wsze u cu­dzych, a pie­nią­dze idą cho­ciaż sarn wszyst­ko trzy­mam; te­raz mówi do Szwaj­ca­rów, po­tem może znow do­Wlo­chó w, tam naj­go­rzej jak weź­mie my­śleć i nic nie ga­dać a tak smut­ny je­st­że ja się mo­dlę nic nie po­ma­ga. We­dług tego co był w domu to te­raz da­le­ko i strasz­nie go­rzej, i taki smut­ny że po­bladł i zmi­zer­niał bar­dzo co praw­da, a nie daj Boie byle co to gada o śmier­ci na moje sta­re­la­ta w ta­kiem nie­szczę­ściu. Wczo­raj już po­ino byio sie­dział sam nad xiąź­ką co ja od mal­cii­ko-ici mó­wi­łem nic nie wart nad­to pi­sma, dziec­ko dziec­kiem a po co tyle czy­ta­nia, zdro­wia nie bę­dzie na coż zda się choć­by naj­wię­cej ocho­ty i spo­so­bień­stwa 9

(pa­trzy na Wa­cła­wa) wa­cław

To ja sam wszyst­ko dyk­to­wa­łem, on tyl­ko pi­sał bo zwy­czaj­nie mło­dy jesz­cze chło­pak; ka­za­łem sło­wo w sło­wo i nic nie od­mie­niać, (z uśmie­chem) A nie chwa­ląc się, nie było komu do szkół od­da­wać wiel­moż­ny pa­nie.

wil­helm (czy­ta da­lej)

" sie­dział, tak ja przy­cho­dzę ieby się roz­bie­rał, ai sam już zrzu­cił ka­mi­zel­kę; przed nili na xiąż­ce małe por­tre­ty co wziął na wy­jezd­nem od pan­ny Anie­li..

wa­cław (prze­ry­wa­jąc)

To sio­stra pana Ed­mun­da, ko­cha­ne pa­niąt­ko.

wil­helm (czy­ta)

" nie­bosz­czy­ka ojca i nie­boszcz­ki pani a za­pła­ka­ny strasz­nie był jak­by, do­pie­ro umie­ra­li; sie­dział pod­par­ty i w ręku trzy­mał pi­sto­let a ko­niec jego nie do­puść Mat­ko Bo­ska miał w ustach; po­rwał się pręd­ko i po­wie­dział "ja tyl­ko pró­bu­ję, nie chcę ni­ko­go w nocy prze­bu­dzać" mnie żal się bar­dzo wziął pań­skie­go dziec­ka, ga­da­łem na nie­go on za­czął ca­ło­wać jak­by rów­ne­go że­bym nie pła­kał, po­tem ukląkł i dłu­go mo­dlił się ser­decz­nie: ja ukła­da­łem rze­czy w wa­li­zie i umyśl­niem nie brał świa­tła aż do­brze za­snął: wzią­łem pi­sto­let, na­bi­ty był. (prze­staw­szy czy­tać) Nic wspo­mnia­łeś mi o tym przy­pad­ku, (czy­ta Boję się i prze­czu­wam żeby nie­szczę­ście ja­kie nic spo­tka­ło bo co­raz go­rzej i go­rzej do­no­szę, pan Ed­mund pew­no jesz­cze nie za­raz bę­dzie po­wra­cał, a pan daw­niej pi­sa­łeś ie do nas przy­je­dziesz a do­no­szę ze do­tąd nie przy­je­cha­łeś; nie­cli pan jaki spo­sób wzglę­dem tego uczy­ni, wszak to dziec­ko nie­bosz­czy­ka bra­ta pań­skie­go i ser­ce naj­lep­sze a Pa­nie broń coś do nie­go przy­stę­pu­je, i za­wsze bar­dzo smut­ny jest bar­dzo pro­szę pana. Ja to wszyst­ko dyk­tu­ję, ca­łu­ję nogi pań­skie, wier­ny słu­ga… wmUw. "

wa­cław

Jak­że się panu ten list wy­da­je?

wil­helm (od­da­jąc pi­smo)

Nic mi nie mó­wi­łeś o tym przy­pad­ku. Stan Ed­mun­da jest praw­dzi­wie za­trwa­ża­ją­cy. Ja­kąż po­kła­dasz na­dzie­ję w prze­sła­niu tego pi­sma?

wa­cław

Prze­cież je­go­mość'jest jego ro­dzo­nym stry­jem i ko­cha ich jak oj­ciec wła­śnie, a trud­noż było cze­kać aż broń Jezu ja­kie nie­szczę­ście przy­pad­nie, kto za nie­go może rę­czyć? Bo pan Wil­helm nie wie ze je­go­mość tak­że miał tu je­chać z pan­ną Anie­lą, bo jest wdo­wiec a ona jak pa­nią w domu, jak oko w gło­wie, i le­ka­rze mó­wi­li ieby do cie­płych kra­jów je­cha­ła: tyl­ko znać przy­szła te­raz do sie­bie to sie­dzą w domu j bo komu to miło taki s'wiat prze­jeż­dżać!…

(gło­śniej i po­ka­zu­jąc)

Ale pro­szę pana! taż­to pan Ed­mund stoi na ska­le,tam od­wró­co­ny. Płaszcz jak za sobą wle­cze, a no­wiu­teń­ki, nic nie za­sza­nu­je.

wil­helm

Po­zna­ję go; idź­my.

wa­cław

Ja wró­cę do domu, on i tak się gnie­wa ia za­nim cho­dzę.

wil­helm
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: