- W empik go
Edward Gierek. Życie i narodziny legendy - ebook
Edward Gierek. Życie i narodziny legendy - ebook
Koleje losu i kariery politycznej Edwarda Gierka. Biografia udokumentowana źródłami, choć jej autor prezentując swego bohatera i czasy, które ten reprezentuje w powszechnej świadomości, nie stroni od subiektywizmu. Rysuje portret nie tylko działacza partyjnego i polityka, ale stara się też pokazać go jako człowieka w życiu prywatnym. Ujawnia wiele nieznanych faktów, zamieszcza anegdoty i ciekawostki, nie stroni od wyrażania kontrowersyjnych opinii.
Kategoria: | Biografie |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-244-0390-5 |
Rozmiar pliku: | 7,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Prośba matki
W czerwcu 1982 roku – pierwszym roku stanu wojennego, generał Wojciech Jaruzelski otrzymał w codziennej poczcie list, nadesłany przez Paulinę Koziak z Sosnowca-Zagórze zamieszkałą przy ulicy PKWN 114. List był uzbrojony w pełną ówczesną tytulaturę generała, nie ustępującą wcale nagłówkom listów sygnowanych przez panów na Nieświeżu, Birżach czy Lubniach. Niczym niegdysiejsze dobra wymieniano w nim funkcje: pierwszy sekretarz Komitetu Centralnego PZPR, potem: prezes Rady Ministrów, a na końcu: przewodniczący Ocalenia Narodowego (Radę, ze zdenerwowania, najwyraźniej autorka „połknęła”). Wykaz funkcji najważniejszej osoby w państwie uzupełniał stopień: generał bez stosownego dopisku armii i nazwisko – dla dużej części społeczeństwa wówczas złowrogie. Pod datą 7 czerwca 1982 roku, napisaną jeszcze ręką pani Koziak, była pieczątka przystawiona przez sekretarkę: „Wysłano sekretarzom”: i data 30 czerwca 1982 oraz liczba dziennika.
Oto tekst tego niecodziennego listu:
Zwraca się do pana 89-letnia zbolała matka, która bardzo ciężko wychowywała dwoje dzieci, straciłam męża w wypadku na kopalni w 1917 r., w czasie kiedy było bardzo ciężko żyć, dostawałam rentę na dwoje dzieci, że kupiłam za to 3 bochenki chleba. Syn miał 4 lata, a córka 1 rok i 2 miesiące, a pracy nie było i trudno było zostawić same małe dzieci, więc zostawiałam je same w nocy, a ja z mężczyznami udawałam się za granicę, żeby kupić zboża i zarobić dzieciom i sobie na utrzymanie liche. Całą noc szło się z ciężarem na plecach, kiedy wróciłam, a przeważnie na 11 przed południem, dzieci były głodne i zmarznięte. Czekały w oknie, czy już idę, a ja nie wiedziałam, co wpierw robić, czy palić w piecu czy dać jeść, jak weszłam do domu i to się na nich odbiło na zdrowiu, że córka teraz nie może chodzić na nogi, bo nie była odżywiona i przemrożona, a syn również wciąż chorował, ale musiałam sobie radzić.
Chowałam dzieci bardzo ciężko, ale uczyłam szacunku do pracy, ludzi i dla siebie i dzieci to pamiętały.
Dzisiaj znalazłam się w sytuacji tragicznej, bo syn mój został oszkalowany, a ja ogromnie cierpię z tego powodu i na stare lata przeżywam straszny ból, jaki zadano starej matce, płaczę w dzień i w nocy i już jestem tak wyczerpana i schorowana, że już mało na oczy widzę. Proszę pana generale, jeśli kocha pan swoją matkę, nie wiem, czy żyje, a jeśli nie to przez pamięć o niej, bo każda matka kocha swoje dzieci, proszę na miłość do swojej matki, proszę bardzo zwolnić mojego syna, zanim oczy zamknę, żeby go jeszcze ujrzały i żeby on zamknął moje oczy i żebym umarła w spokoju za moją ciężką pracę, trudne życie.
Bardzo o to prosi stara dogorywająca kobieta, a myślę, że spełni pan generał moją prośbę, gdyż mówi się dużo o opiece nad starymi ludźmi, mówi się dużo dobrego o panu.
Syn mój to Edward Gierek i on schorowany i zmęczony. Chciał dać ludziom to, czego w życiu nie zaznał i to może ja się czuję winna, że uczyłam prostolinijności, a za kłamstwo biłam, nie znał obłudy, gdyż u nas to nie istniało i nie znał tego. Nie opisuję jego przeżyć, gdyż jego życiorys jest panu generałowi znany.
Z poważaniem Paulina Gierek z drugiego małżeństwa –
Koziak
Nie wiem, jakie wrażenie na adresacie zrobił ten list stojącej nad grobem, prawie dziewięćdziesięcioletniej staruszki. Po gmachu KC partii w Warszawie, co prawda, krążył w odpisach, ale nigdy, w formie drukowanej, nie ujrzał światła dziennego. Nie był to bowiem dobry czas dla byłych wysokich funkcjonariuszy partyjnych. Nie w modzie było użalanie się nad przegranymi prominentami Polski Ludowej.
List dotyczył ostatniego etapu bardzo efektownej i zmiennej, jak rzadko, kariery syna pani Pauliny. Edward Gierek ze swego mieszkania w Katowicach został zabrany przez patrol milicyjny w nocy z 12 na 13 grudnia 1981 roku. Zbudzono go wraz z żoną przed północą łomotaniem do drzwi. Były pierwszy sekretarz wraz z dwudziestoma pięcioma innymi osobami, w tym jedną kobietą – szefową Ligi Kobiet – dodaną do tej kompanii na dokładkę, miał być swoistym listkiem figowym operacji pod tytułem: „stan wojenny”. Obecność Edwarda Gierka, Piotra Jaroszewicza, Edwarda Babiucha, Jana Szydlaka, Tadeusza Wrzaszczyka wraz z kolegami na listach internowanych miała być dowodem, że władza generalska sprawiedliwie karze sprawców przesilenia państwowego. Na równi, mówiono społeczeństwu – robiąc do niego oko – będą traktowani ludzie z „Solidarności” i z partii. Taki był, jak się okazało mocno naiwny, koncept internowania i osadzenia w odludnym miejscu pod strażą byłego pierwszego sekretarza partii, dwóch kolejnych premierów i kilku wicepremierów rządu PRL.
Ze swego mieszkania Gierek, tak drastycznie przebudzony, nie dał się natychmiast wyprowadzić przybyłym milicjantom, na których działały jeszcze, wbrew instrukcji, resztki charyzmy byłego „przywódcy narodu”. Korzystając z chwili zmieszania przybyłych przedstawicieli służb mundurowych, poprosił żonę Stanisławę o spakowanie jego ciepłych rzeczy, w tym podkoszulków, kalesonów i swetrów. Na dworze był siarczysty mróz i podróż w tych warunkach mogła nie przypominać jazdy kibitką, niemniej dla starszego sześćdziesięcioośmioletniego, steranego życiem człowieka po niedawno przebytym zawale serca – kryła wiele znaków zapytania.
Dla Edwarda Gierka, jak dla wielu internowanych w tamtych godzinach przeciwników reżimu generała Jaruzelskiego, główną niewiadomą był cel podróży. Były pierwszy sekretarz partii nie chciał się wówczas wypytywać o powód aresztowania, niepokoiło go jedno: czy aby nie jest właśnie wywożony do Związku Radzieckiego. W pamięci, chcąc nie chcąc, pielęgnował aż do końca istnienia ZSRR los ekipy Dubczeka porwanej z Hradczan na Kreml w celu podpisania tak zwanego eufemistycznie aktu normalizującego sytuację w Czechosłowacji. Z tym że tam, na południe od Polski, w 1968 roku, władcom Kremla chodziło o rozwiązanie konfliktu politycznego w Czechosłowacji, natomiast w jego przypadku w rachubę mogłaby wchodzić jedynie zwykła, zasłużona, jak z niepokojem przyznawał w skrytości ducha, zemsta.
Kamień z serca spadł Gierkowi dopiero wówczas, gdy wśród internowanych, w Komendzie Milicji w Katowicach, natrafił na Tadeusza Kiczana i innych mniejszej rangi działaczy partyjnych. Nimi bowiem z pewnością, jak wiedział Gierek, nie mógł interesować się Breżniew. Prawda, że technicznie nie byłoby trudno od grupy internowanych działaczy PZPR oddzielić w dowolnym momencie Gierka, lecz mimo wszystko były szef partii z westchnieniem ulgi uznał, że skończy się na wewnętrznej rozprawie i na krajowych, że tak powiem, porachunkach.
Matka pierwszego sekretarza, Paulina Koziak, mieszkająca od powrotu z Francji w Sosnowcu-Zagórzu i nie ruszająca się, mimo licznych namów, ze swego matecznika, o aresztowaniu syna dowiedziała się szczegółowo od synowej – Stanisławy Gierek – dopiero następnego dnia w niedzielę w godzinach porannych. Po włączeniu radia wysłuchała, co prawda, przemówienia generała, w którym był passus poświęcony jej synowi, lecz dopóty, dopóki nie ujrzała w Zagórzu synowej, nie bardzo chciało się jej wierzyć w realność całego wydarzenia. Po co im to było? – pytała kilka razy Stanisławę, lecz obu kobietom nie przychodziła do głowy żadna sensowna odpowiedź.
Edward Gierek od przeszło roku był bowiem człowiekiem nieaktywnym politycznie. Jeszcze jesienią roku poprzedniego pozbawiony został wszystkich stanowisk partyjnych i państwowych. Z partii wyrzucono go w grudniu 1980 roku. Potwierdził to pięć miesięcy przed dniem internowania IX Nadzwyczajny Zjazd PZPR. Przy okazji zabrano mu jeszcze wszystkie odznaczenia, był więc Edward Gierek politycznie nikim. Z pewnością też nie zagrażał w niczym władzy generała, a mimo to potraktowany został z pełną mściwością i bez żadnej taryfy ulgowej.
Sytuacja Gierka i jego towarzyszy internowania była nieporównanie gorsza niż ludzi „Solidarności”. Działacze opozycji, choć więzieni i często bardzo źle traktowani, cieszyli się – a nie było to w żadnym stopniu zasługą władzy – powszechnym szacunkiem i podziwem społeczeństwa polskiego oraz świata. Natomiast Gierek był, i miał pozostać, głównym pariasem stanu wojennego, nie akceptowanym przez społeczeństwo, a także obóz władzy. Jemu wiecznie, według rachub generałów, miała towarzyszyć pogarda i nienawiść. On też – zdaniem obozu rządzącego, sprawca wszelkich nieszczęść polskich, poprzedzających sierpień 1980 roku – miał dla Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego być pomostem do porozumienia z narodem.
Już pierwsze dni stanu wojennego dowiodły, że rachuby generała są naiwne i nawet po trupie – że tak powiem – Gierka nie będzie żadnego porozumienia ze społeczeństwem; sytuacja osobista i polityczna byłego pierwszego sekretarza nie ulegała żadnej poprawie. Każdy dzień pobytu w zdewastowanym budynku dawnej szkoły policyjnej nad jeziorem Głębokie, na Pojezierzu Pomorskim, gdzie został osadzony wraz ze współtowarzyszami po kilkudniowej podróży, był dniem kolejnych upokorzeń.
Budynek, w którym przyszło im żyć, był niedogrzany, z powybijanymi szybami, z jedną czynną ubikacją, z włączonymi oficjalnie i demonstracyjnie urządzeniami podsłuchowymi. Na spacery pensjonariuszy tego nieznanego nikomu więzienia wyprowadzano pod strażą tylko na piętnaście minut dziennie. Władzy absolutnie nie przeszkadzało, że wśród więzionych było kilka osób poważnie chorych, wymagających nie warunków więziennych, lecz szpitalnych. Gierkowi z powodu zimna odezwały się bóle kręgosłupa, na które był leczony w ostatnich latach urzędowania. Z konieczności spał więc ubrany „na cebulę”, odziany we wszystko, co zabrał z domu. Gdyby nie Jan Szydlak, który z szafy wyjął drzwi i położył je pod prześcieradłem, były pierwszy sekretarz zupełnie nie spałby nocami. Kłopoty zdrowotne Gierka były jednak niczym w porównaniu z dramatem Zdzisława Grudnia. Ten powszechnie nie lubiany i nie ceniony polityk ze Śląska, pozbawiony opieki zdrowotnej, po dwóch ciężkich zawałach, dosłownie dogorywał w Głębokiem. Mimo próśb o hospitalizację, zgłaszanych przez niego i kolegów, był w sposób doprawdy sadystyczny przetrzymywany uparcie w tym podłym miejscu odosobnienia. Umarł tam też w marcu 1982 roku, przed przybyciem lekarza, z powodu braku opieki medycznej; za jego zgon bezsprzecznie odpowiadają władze stanu wojennego. Jego śmierć, w kraju cywilizowanym niewytłumaczalna, z pewnością jednak uratowała życie kilku jego chorym współwięźniom. WRON bowiem zreflektowała się i przeniosła grupę Gierka do Promnika pod Warszawą, gdzie warunki bytowe nie zapraszały więzionych już wprost do umierania...
Los Gierka, na tle przeżyć sześciu pozostałych pierwszych sekretarzy KC PZPR, nie jest jednak w gruncie rzeczy odosobniony. Od początku Polski Ludowej nad jej politykami ciążyło jakieś szczególne fatum. Towarzyszyło ono wręcz od zarania całej formacji komunistycznej w Polsce, a także i w świecie. Tragiczny los komunistów polskich, których większość przed wojną zginęła w ZSRR, w tym wszyscy pierwsi sekretarze KPP, jest tego dodatkową ilustracją. Wracając jednak do pierwszych sekretarzy Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej, warto wspomnieć, że tylko jeden z nich – Edward Ochab, po dobrowolnym ustąpieniu z funkcji w 1956 roku, jeszcze przez lat dwanaście był członkiem Biura Politycznego, a więc ścisłego kierownictwa partii, a przez cztery lata był nawet przewodniczącym Rady Państwa.
Bolesław Bierut, szef stalinowskiej Polski, zmarł w Moskwie wkrótce po zakończeniu obrazoburczego dla niego XX Zjazdu KPZR. Mimo że ulica ukuła dosyć makabryczny dwuwiersz na temat jego śmierci: „Pojechał w futerku, powrócił w pudełku”, za jego zgonem najprawdopodobniej nie kryła się tysiącpalczasta dłoń KGB. Jego następca Edward Ochab – niedoceniony moim zdaniem przez historię – rządził tylko pół roku, po czym dobrowolnie zrobił miejsce dla Gomułki i jako jedyny tak zwany genesek (zwrot ukuty na Zachodzie dla przywódców KPZR – generalnyj sekrietar), jak wspomniałem powyżej, odszedł z najważniejszego w krajach realnego socjalizmu stanowiska w doprawdy europejskim stylu.
Władysław Gomułka ze stanowiska szefa PPR – matki PZPR – trafił do więzienia; natomiast z pozycji szefa PZPR odszedł w do dziś nie w pełni wyjaśniony sposób. Zdaniem profesora Andrzeja Werblana, sam „Wiesław (okupacyjny pseudonim Gomułki) uważał, że ze szczytów władzy” usunął go Breżniew. Jeśli nawet tak było, to omawiając jego upadek, nie można pomijać straszliwych błędów Gomułki, które w gruncie rzeczy doprowadziły do prawdziwie krwawej, jeśli nie wojny domowej, to rewolucji antykomunistycznej w miastach wybrzeża. Casus Gomułki, odsuniętego od władzy za pomocą nie do końca wyjaśnionego quasi-zamachu pałacowego, wypominano Gierkowi wielokrotnie i bezsprzecznie stanowił on dla generała Jaruzelskiego swoiste alibi moralne, gdy internował go w nocy ogłoszenia stanu wojennego.
Następca Gierka, Stanisław Kania, mimo że początkowo optował za przydzieleniem swemu poprzednikowi funkcji reprezentacyjnej – przewodniczącego partii, później konsekwentnie go niszczył, aż do momentu, gdy władzę po nim przejął generał Jaruzelski. Samego Kanię natomiast nie czekał co prawda los Edwarda Gierka, ale końcówka, jaką zgotował mu następca, doprawdy nie była elegancka.
Najlepszy los, w sposób najzwyczajniej nieoczekiwany, spotkał Wojciecha Jaruzelskiego – ostatniego sekretarza PZPR pełniącej jeszcze wówczas rolę tak zwanej siły przewodniej narodu. (Rakowski uznawany za ostatniego szefa PZPR był już pierwszym sekretarzem partii zwijającej się i pozbawionej władzy, a przez to co nieco kabaretowej, dlatego trudno go umieszczać w jednym szeregu z poprzednikami). Natomiast generał Jaruzelski, jakkcolwiekby na to patrzeć, ze stanowiska pierwszego sekretarza, odchodził z honorami, dzięki opozycji antykomunistycznej. Objął bowiem, po dramatycznym głosowaniu, stanowisko pierwszego prezydenta demokratycznej już prawie Polski. I gdyby nie końcówka jego urzędowania i sposób usunięcia z Belwederu, można by go nawet uznać za polityka zwycięskiego. Zwycięskiego jednak jedynie do czasu...
W sumie więc nie sposób oprzeć się refleksji, że funkcja pierwszego sekretarza PZPR należała do najbardziej ryzykownych posad w Polsce. Nie popełnię też wielkiego błędu, stwierdzając, że wszyscy „pomazańcy” pezetpeerowscy byli już w dniu obejmowania tego wymarzonego przez polityków PRL urzędu skazani na klęskę. Ten stygmat nieuchronnie złego końca dźwigał każdy z nich od dnia wyboru, który tym samym musiał być dniem, co najwyżej, pyrrusowego zwycięstwa.
Polityka, jako sposób na uzyskanie, a potem utrzymanie władzy, ma w sobie jakiś niezwykły porażający wręcz czar, który powoduje, że ludzie włączeni w jej tryby łatwo zapominają nie tylko o zwykłej przyzwoitości. Takie pojęcia jak przyjaźń, prawdomówność, uczciwość stają się dla nich pustymi słowami. Dotyczy to tak polityków komunistycznych, o których będę pisał na kartach poniższej książki, jak – nie bądźmy naiwni – również i tak zwanych polityków demokratycznych. Z tym że cena, którą muszą płacić ci ostatni za wejście do gry, jest nieporównanie niższa...