- W empik go
EEL. Genesis. Wiara - ebook
EEL. Genesis. Wiara - ebook
Niepokojąca wizja dwudziestego trzeciego wieku – światem zawładnęły systemy policyjne i wielkie korporacje. W futurystycznym Vancouver znikają ludzie. W sprawę uwikłani zostają: obdarzony zdolnościami paranormalnymi terapeuta Max i komandos sił specjalnych Alla. Oboje z genetyczną ułomnością przebudzeni po blisko dwustu latach z krioprezerwacji. Początkowa rutynowa sprawa przyjmuje globalny wymiar. Cały świat się zmieni, wszechświat także nie pozostanie obojętny. Nadchodzą czasy ostateczne.
Trylogia o hybrydach – Eel – to Biblia pisana na nowo w dwudziestym trzecim wieku. Na kartach powieści pojawią się takie postacie jak Jan Chrzciciel, Maria Magdalena czy Judasz. Nie zabraknie także dwunastu apostołów oraz nowego Mesjasza.
Kategoria: | Science Fiction |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7859-835-0 |
Rozmiar pliku: | 2,5 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Mężczyzna zręcznie usunął ostatnią igłę akupunkturową z ramienia pacjentki. Srebrny materiał powędrował do szklanego pojemnika, a w przestrzeni gabinetu rozbrzmiał cichy metaliczny odgłos.
Terapeuta położył na nadgarstku kobiety swoją dłoń. Jego trzy palce znalazły się na tętnicy promieniowej. Pod opuszkami dało się wyczuć miarowy puls. Max wczuwał się w jego subtelny rytm – kod życia i zdrowia zrozumiały tylko dla nielicznych. Tym razem tętno przywodziło na myśl skaczącą żabę.
– Wszystko jest na najlepszej drodze – oznajmił łagodnym głosem. Już zamierzał puścić rękę, gdy naraz dodał: – Proszę jeszcze chwilę poczekać.
Max mocniej oparł palce na tętnicy. Wziął pełniejszy oddech, zamknął oczy i wszedł na głębszy poziom doświadczenia, dostępny tylko jemu. Przeniknął umysłem sieć meridianów. Początkowo rozmazany obraz zaczął nabierać wyraźniejszych kształtów: latarnia morska, jaśniejący w świetle złocisty piasek i niezmierzony morski krajobraz przyozdobiony w łagodne fale. Max usłyszał leniwy skrzek szybujących w powietrzu mew. Poczuł rześką morską bryzę. Uśmiechnął się z zadowoleniem – odbierał z pamięci obecnej pacjentki wyjątkowo szczęśliwe chwile zapisane w jej cielesnej strukturze. Otworzył oczy. Spojrzał na leżącą na kozetce kobietę. Przyjaźnie i ciepło się do niej zwrócił:
– Jak wspominałem, wszystko jest na dobrej drodze, pani Smith. Nadal prosiłbym jednak, aby się pani nie przemęczała. Lecz zaręczam, że za miesiąc, góra dwa, będzie pani mogła do woli zażywać morskich kąpieli.
Starsza kobieta z siwymi włosami, obciętymi niemal przy samej skórze, zmroziła terapeutę wzrokiem i szorstko rzuciła:
– Nienawidzę morza.
Usłyszawszy to, Max zastygł z krzywym uśmiechem na twarzy, zupełnie jakby wyciągnął trefny los.
– Skończyliśmy, mogę już iść? – dodała ze zniecierpliwieniem w głosie kobieta.
– Tak, oczywiście… Dłużej pani nie zatrzymuję. Do zobaczenia pojutrze o tej samej porze. – Max odstąpił od kozetki i usiadł przy białym biurku za parawanem. Usłyszał łagodny dźwięk rozsuwających się automatycznych drzwi. W gabinecie został sam. Zdegustowany popatrzył na swoje dłonie. Odkąd podjął pracę w placówce Feniks, jego niezwykły dar coraz częściej go zawodził. Nawet więcej: drwił sobie z niego, obdarzając fałszywymi wizjami. Dlaczego tak się działo? Czy to wina tego, że on, Maximilian Jołat, przeszło dwieście lat przeleżał w zamrażarce, aby doczekać czasów, gdy jego genetyczna skaza nie będzie się wiązać z przedwczesną śmiercią? Czyżby zamrożeniu uległy także jego paranormalne zdolności? Max pokręcił z niezadowoleniem głową. Pomyślał, że cokolwiek spowodowało ułomność jego niezwykłego daru, na razie nie należało się z nim obnosić, aby oszczędzić sobie dalszych upokorzeń.
Rozważając to, wcisnął jeden z całej gamy guzików na blacie biurka. Wysunęła się z niego szuflada ze szklanką pomarańczowej musującej cieczy. Mężczyzna pochwycił naczynie i niespiesznie wypił. Co prawda w obecnych czasach jeszcze nie wynaleziono leku na jego chorobę, ale istniało przynajmniej coś, co trzymało ją w ryzach.
Ten przeklęty wadliwy gen z chromosomu szóstego, kodującego białka układu zgodności tkankowej – myślał Max o swoim defekcie, ocierając usta z resztki słonawego napoju.
Naraz łagodne, bladoniebieskie światło w pomieszczeniu uległo przyciemnieniu. Oznaczało to koniec pracy na dzisiaj. Max wyświetlił na blacie biurka aktualną prognozę pogody. Znowu zapowiadano kwaśne deszcze. Zdjął biały fartuch i przebrał się w długi czarny płaszcz z połyskującego śliskiego tworzywa. Z kapeluszem w ręku wyszedł na korytarz. Mijał rzędy bliźniaczych przeszklonych drzwi, aż dotarł do windy, którą z trzeciego piętra zjechał na parter.
– Witaj ponownie, Maksimilianie Igłowiczu! – Kokieteryjny głos należał do recepcjonistki Katrin, szczupłej brunetki zawzięcie piłującej wielobarwne paznokcie imponującej długości.
– Igłowiczu? – podchwycił Max. Uśmiechnął się i mocno ściągnął brwi, aby spotęgować wrażenie zdziwienia. – Nie, nie pochodzę z Rosji, próbuj dalej. – Puścił jej oko.
– Ostatnio zamówiłeś na naszej randce boeuf Strogonow, więc pomyślałam…
– To było niezobowiązujące spotkanie towarzyskie, które sama zaaranżowałaś – uściślił mężczyzna, poszerzając jeszcze uśmiech. – A wspomniana potrawa była zamówiona z dedykacją dla miłośniczki długich cienkich plastrów polędwicy wołowej zasmażanej z cebulką i pieczarkami.
– Och… To miłe, doceniam i wybaczam nawet to, że potrawa została wydrukowana w drukarce 3D. – Tym razem to recepcjonistka puściła oko i jakby od niechcenia, dodała: – Wyskoczymy gdzieś znowu razem, Max?
– Może w przyszłym tygodniu – oświadczył leniwie. – Ta moja głodowa pensja… Wiesz, że nawet drukowane potrawy zamawiane na mieście nadwyrężają mój budżet.
– Dzisiejsi mężczyźni… – Katrin przeciągle ziewnęła. – Jestem pewna, że masz u siebie jeden z tych nowszych modeli kochanek robotów, i to jest powód odmowy.
Max wzruszył ramionami. Założył kapelusz i stanął przed drzwiami obrotowymi prowadzącymi na zewnątrz budynku.
– Gdybyś jednak zmienił zdanie, to znasz numer – szepnęła zalotnie recepcjonistka i już poważnym głosem dodała: – Nie zapomniałeś o czymś, Max?
Mężczyzna zastygł przed drzwiami.
– O pocałunku w policzek? – rzucił przez ramię.
– Awaryjna identyfikacja zmiany miejsca położenia, Max – oświadczyła bezbarwnym głosem.
– Jeszcze tego nie naprawili? – Mężczyzna spojrzał w zadumie na drzwi karuzelowe.
– Nie.
Terapeuta okręcił się na pięcie. Podszedł do białego biurka, za którym siedziała recepcjonistka. Nad blatem ustawił lewą dłoń wnętrzem do dołu. Na biurku błysnęła zielona lampka i dobył się z niego sygnał dźwiękowy.
– Droga wolna, Max… – Kobieta wskazała pilnikiem kierunek na ulice miasta.
Niebawem mężczyzna przemierzał krótki odcinek przestronnego chodnika w drodze do transportu publicznego. Zgarbił się lekko i postawił wysoko kołnierz płaszcza. Była chłodna listopadowa noc. Do tego wiał przenikliwie zimny wiatr, który zacinał rzęsistymi kroplami deszczu. Ponurą aurę rozjaśniały setki neonów jarzących się wielobarwnym światłem i reklamujących wszystko, co można sobie wyobrazić. Zawieszono je na dominującej w mieście niskiej zabudowie. Brak wysokościowców był nowym trendem w miejskiej architekturze, mającym zmniejszyć straty wywołane falą uderzeniową w razie nuklearnego ataku. Po drodze Max częściej niż ludzi mijał gęstą sieć kamer, które monitorowały mieszkańców. W powietrzu przemykały niczym trzmiele miniaturowe drony z zadaniem podglądania ludzi w najbardziej ustronnych miejscach.
Tak w dwudziestym trzecim wieku prezentowało się centrum Vancouver i większości miast Ameryki Północnej. Demokracja i niezbywalne prawa jednostki stały się przebrzmiałymi ideami, które trafiły na śmietnik historii. W imię bezpieczeństwa ludzie wyrzekli się wolności. Na całym świecie prym wiodły rządy policyjne, w które wkomponowano technokratyczną strukturę. Do tego granice wpływów wszechwładnych korporacji były często wyraźniejsze niż granice państw.
A same państwa? W ciągu ostatnich dwustu lat cały dawny porządek świata rozsypał się jak domek z kart. Co było tego preludium? Czy wybuch brudnej bomby w Brukseli w połowie dwudziestego pierwszego wieku, który ostatecznie położył kres Unii Europejskiej? Może dopiero postępujący kryzys naftowy, upadek gospodarczy Rosji i całkowita anarchia w tym kraju? A może jednak nuklearny armagedon obu Korei, po którym pozostała z tych państw jedynie kupka radioaktywnego popiołu?
Max ominął kałużę, która umiejscowiła się w leju po bombie, będącym efektem niedawnej serii eksplozji ataków terrorystycznych, jaka wstrząsnęła Vancouver. Następnie wrócił do wspominania wydarzeń ostatnich dwóch wieków. Pomyślał, że komuś takiemu jak on, kto nagle wręcz zmartwychwstał w przyszłości, niezwykle trudno było odnaleźć się w aktualnym świecie. Równie trudno było zrozumieć genezę zaistniałych zmian. Choć jeszcze za czasów życia Maxa, przed jego zamrożeniem, czarne chmury już zbierały się nad ludzkością. Każda bowiem akcja rodziła reakcję. Zamachy terrorystyczne w Europie Zachodniej za sprawą islamskich ekstremistów stały się w pewnym momencie codziennością. W końcu rdzenni Europejczycy powiedzieli dość. Do władzy doszły nacjonalistyczne rządy, które prześcigały się w coraz radykalniejszych rozwiązaniach. Islam został w Europie prawnie zakazany, jednak konflikt tylko narastał. Europa i świat islamu pogrążyły się w wyniszczającej wojnie. Cały Bliski Wschód i północna Afryka ostatecznie obróciły się w ruinę. Gdy do wojny z Pakistanem przystąpiły Indie, sztandary z flagą półksiężyca ostatecznie rozerwano na strzępy. Świat islamu skapitulował. W tym czasie Stany Zjednoczone wchłonęły Kanadę i znaczną część Syberii, dzieląc się nią z Chinami. Południowa i środkowa Afryka, podobnie jak Ameryka Południowa, w wyniku serii lokalnych konfliktów stały się ziemią bezprawia. Wśród ogólnego chaosu pozostały nieliczne enklawy dobrobytu nietknięte zawieruchą wojny, jak Australia czy Nowa Zelandia.
Tymczasem razem z nieliczną grupą przechodniów Max wkroczył na peron. Zamiast pociągu i torów znajdowała się tu gigantyczna rura ustawiona w poziomie i przymocowana do ziemi. Zawierała ona szereg odizolowanych od siebie kapsuł służących zarówno do przewozu towarów, jak i ludzi. Max zajął siedzące miejsce w jednym z takich pojemników i wkrótce mknął z zawrotną prędkością na drugi koniec miasta.
Podróż zajmie kilka minut. W tym czasie prześledzone zostaną dane biometryczne z czipów pasażerów. Szczegółowe skanowanie określi wszelkie parametry życiowe, w tym wskaże możliwość zakażenia jednym z wielkiej liczby nowych patogenów – chorób, jakie nawiedziły świat za sprawą inżynierii genetycznej. Zaawansowane systemy z fotela zbadają fale mózgowe i ocenią nastrój pasażerów. Jednostki przejawiające silne stany depresyjne, lękowe czy zwykły gniew zostaną odizolowane. Dojdzie także do odczytania dialogów przeprowadzonych z innymi ludźmi. Treść rozmów zostanie przeszukana pod kątem kluczowych pojęć, takich jak niezadowolenie, krzywda, niesprawiedliwość, terroryzm. Wyśledzone będą nawiązane wbrew prawu znajomości. Bowiem w rzeczywistości powszechnej inwigilacji na nawiązanie każdej nowej bliższej zażyłości należy uzyskać pozwolenie. W otwartej przestrzeni publicznej z nieznanymi osobami dozwolony jest wyłącznie powierzchowny kontakt, żadna głębsza wymiany myśli czy planowanie wspólnych działań. Poznawanie ludzi i uzyskiwanie zgody na pogłębianie kontaktów odbywa się wyłącznie za pośrednictwem sieci komputerowej. Przy czym dawny globalny Internet przestał istnieć. Stworzono sieć odseparowanych od siebie systemów o różnej skali inwigilacji, przeznaczonych dla różnych rangą użytkowników.
A ranga Maxa? Był zwykłym pracownikiem, swego rodzaju zmarzliną z minionej epoki, którą odmrożono i ze względu na ponadprzeciętne zdolności wtłoczono w tryby społecznej machiny. Miał szczęście, ponieważ gdyby po swoim wskrzeszeniu nie przeszedł pomyślnie testów, jako jednostka nieprzydatna zostałby ponownie zahibernowany lub skierowany do miejsca pracy w zdegradowanym środowisku.
Na miano wygnańca nie mógłby liczyć. Pasmo wojen nuklearnych, chemicznych czy z użyciem broni biologicznej zostawiło na Ziemi bolesne piętno. Drastycznie zmniejszył się areał upraw, a ich jakość pogorszyła się mimo znacznego rozwoju technologii. Ponadto z powodu powszechnej mechanizacji praca stała się towarem deficytowym. Zaś ludzie pozbawieni zatrudnienia i stałych dochodów postrzegani byli jako element wywrotowy, niemający prawa bytu. Dlatego aby utrzymać społeczeństwo w ryzach i względnym dobrobycie poziom populacji wielu państw był ściśle kontrolowany. Każda para, której związek został zaakceptowany, miała prawo posiadania od jednego do trójki dzieci, w zależności od przewidywanego potencjału genetycznego potomstwa. Populację wzbogacały także relikty przeszłości, jednostki takie jak Max, zwane pogardliwie zimniakami bądź mamutami.
Kapsuła zatrzymała się w dzielnicy mieszkalnej. Max opuścił owalny pojemnik i w coraz większych strugach deszczu szedł do swojego domu. Jednego z tysięcy ustawionych w rzędzie, bliźniaczo do siebie podobnych srebrnych kontenerów; tworów, które poza tym, że były przeznaczone do zamieszkania, charakteryzowały się odpornością na atak biologiczny oraz chemiczny i w pewnym zakresie chroniły przed promieniowaniem.
Czip w lewej dłoni Maxa otwierał wszystkie drzwi w mieście, do których posiadał odpowiednie kody. W ten sposób mężczyzna znalazł się w swoim mieszkaniu. Było to znacznych rozmiarów pomieszczenie bez okien, w którym znajdowały się salon, jadalnia, łóżko oraz – rzecz jasna – kamera. Brak ścianek działowych sprawiał, że na jeden kontener wystarczało jedno oko Wielkiego Brata.
– Witaj, Max. – W przestrzeni rozległ się ciepły kobiecy głos. – Masz jedną nową wiadomość, Max.
– Czy nadawczynią jest Alla? – zapytał zmęczonym głosem mężczyzna.
– Zgadza się, Max. Czy mam odtworzyć?
– Skasuj wiadomość.
– Jak sobie życzysz, Max.
Mężczyzna odwiesił na stojak płaszcz, z którego obficie ściekały stróżki wody. Pozbył się okrycia głowy i odwzajemnił spojrzenie Eele13XV – kobiecego SI, które, co tu dużo mówić, zastępowało mu żonę. Ta mechaniczna postać wyglądała zupełnie jak kobieta – w przypadku tego konkretnego modelu niezwykle piękna, młoda, o nienagannej figurze, blond lokach, pełnych ustach i wielkich niebieskich oczach. Do tego miała niezaprzeczalne walory: drukowała jedzenie, sprzątała, na życzenie zmieniała osobowość. Jako kochanka robot robiła oczywiście coś jeszcze i nigdy nie zasłaniała się wymówką, że akurat boli ją głowa.
– Jesteś głodny, Max? – zapytała przymilnie Eele13XV. Mężczyzna padł na łóżko i oznajmił ciężkim głosem:
– Jakoś nie mam apetytu. Zdejmij mi buty.
– Oczywiście, Max…
Mężczyzna poczuł, jak obuwie opuszcza jego stopy, które następnie uraczył delikatny masaż.
– O tak… – jęknął z rozkoszy. – Wiesz, jak mi dogodzić…
– Wiem, Max…
Eele13XV umiejętnie przesunęła dłonie na łydki mężczyzny i dalej do jego kolan. Na tym nie poprzestała.
– Jaka mam dzisiaj być, Max? – pytała z coraz większą słodkością.
– Wiesz jaka… Ten sam program co zawsze… Ale najpierw zagramy w szachy. – Mężczyzna z wolna usiadł na łóżku, zgarbił się, podrapał po brodzie i dodał: – Wybieram czarne figury.
– Oczywiście, Max. Jaki mam przyjąć tryb?
– Ten sam co zwykle.
– Lubisz wyzwania, Max. Ustawiam tryb arcymistrz. Max?
– Tak?
– Znowu przegrasz, Max.
Zapełniona figurami szachownica szybko pustoszała ogałacana z czarnych pionków, skoczków i gońców. Męski gracz obserwował tę nierówną walkę ze stoickim spokojem. Wiedział, że ostatecznie to on poczuje się zwycięzcą, jego rywalką była bowiem postać, nad którą sprawował całkowitą kontrolę. Jednak ta absolutna władza smakowała lepiej, gdy nie była aż tak oczywista.
– Szach-mat, wygrałam, Max. – Eele13XV postawiła na planszy swojego hetmana i opromieniwszy twarz pięknym uśmiechem, delikatnie przyklasnęła w dłonie. Mężczyzna popatrzył posępnie na białe i czarne figury szachowe, po czym przeniósł wzrok na zasłonięte skąpym stanikiem piersi kochanki robota.
– Lubię, gdy wygrywasz – odezwał się wyjątkowo niskim głosem. – Wtedy wydajesz się bardziej prawdziwa, ludzka, więcej warta…
– Och, Max…
– Uruchom program 01AX bez zbędnych dodatków.
Eele13XV bez słowa uklękła przy łóżku. Zdjęła swoją bieliznę i podwinęła spódnicę mini, w którą była ubrana. Wypięła pośladki, oparła łokcie na łóżku i wyszeptała namiętnie:
– Jestem gotowa, Max…
Niebawem mężczyzna był w niej. Wtulał się w pokryte sztuczną skórą, syntetyczne, jędrne ciało robota. Kochał się z Eele13XV, starając się zapomnieć, że to ona. Z każdą chwilą tej miłości był myślami coraz dalej od kochanki robota.
– Och, Max… – jęknęła Eele13XV. Mężczyzna zatopił twarz w jej blond lokach.
– Powiedz, jak się teraz nazywasz, powiedz…
– Jestem Alla, och, Max, jestem Alla.
– To już…
– Nie przerywaj!
– To już, powiedz to, powiedz…
– Daj mi dziecko, Max! Daj dziecko swojej Al! Zrób to, Max!
– Alla… – Mężczyzna stoczył się na podłogę. Leżąc na wznak i ciężko dysząc, wpatrywał się bez wyrazu w srebrny sufit stanowiący jednocześnie źródło światła.
Ten przeklęty gen chromosomu szóstego – myślał Max. To przez niego w starym świecie musiał podjąć najtrudniejszą decyzję w życiu. Wyrzekł się ojcostwa, aby nie przekazywać swojej skazy kolejnym pokoleniom. Zrezygnował ze swojego największego marzenia, natomiast w nowym świecie nie miał już marzeń. Jedynie tęsknie wyglądał za tym, co bezpowrotnie utracił. Za nieziszczonymi pragnieniami. Lecz choć nadzieja umarła, on ciągle żył. I co raz musiał opuszczać świat fantazji, aby nie oszaleć.
– Alla… – wspomniał swoją dawną miłość i spojrzał na Eele13XV, której kazał ją imitować.
– Tak, Max?
– Wróć do poprzedniego programu.
– Jak sobie życzysz, Max.
– Jak się teraz nazywasz?
– Jestem Eele13XV, Max.