Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Egocentryk - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 stycznia 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, PDF
Format PDF
czytaj
na laptopie
czytaj
na tablecie
Format e-booków, który możesz odczytywać na tablecie oraz laptopie. Pliki PDF są odczytywane również przez czytniki i smartfony, jednakze względu na komfort czytania i brak możliwości skalowania czcionki, czytanie plików PDF na tych urządzeniach może być męczące dla oczu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na laptopie
Pliki PDF zabezpieczone watermarkiem możesz odczytać na dowolnym laptopie po zainstalowaniu czytnika dokumentów PDF. Najpowszechniejszym programem, który umożliwi odczytanie pliku PDF na laptopie, jest Adobe Reader. W zależności od potrzeb, możesz zainstalować również inny program - e-booki PDF pod względem sposobu odczytywania nie różnią niczym od powszechnie stosowanych dokumentów PDF, które odczytujemy każdego dnia.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Egocentryk - ebook

Egocentryk, to zbiór zabawnych i ciepłych opowiadań z życia autora i jego rodziny. Wokół autora i z jego udziałem ciągle zdarzają się małe i zabawne sytuacje. Autor kolekcjonuje opowieści o nich. Opowieści żyjące własnym życiem, zapisane słowami, utrwalone, ale ciągle ewoluujące. Niektóre z nich z czasem nabierają smaku, inne wręcz przeciwnie – blakną i odchodzą w zapomnienie…

Kategoria: Opowiadania
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788368050004
Rozmiar pliku: 466 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

EGOCENTRYK

Lubię swoje życie i lubię opowieści. W trakcie mojego życia miały miejsce niezwykłe dla mnie wydarzenia. Ważne i wspaniałe. Najczęściej związane z naszymi, Katarzyny i moimi, dziećmi. Narodziny, poznawanie świata, rozwój, dorastanie i dojrzewanie, miłość, emocje. Miałem i mam ogromną przyjemność i satysfakcję z uczestniczenia w tych ważnych i wspaniałych wydarzeniach. Oprócz nich wokół mnie i z moim udziałem ciągle zdarzają się małe i zabawne sytuacje. Lubię je kolekcjonować, a właściwie opowieści o nich. Opowieści żyjące własnym życiem, zapisane słowami, utrwalone, ale ciągle ewoluujące. Niektóre z nich z czasem nabierają smaku, inne wręcz przeciwnie – blakną i odchodzą w zapomnienie. Opowieści te bawią moich bliskich, którzy lubią ich słuchać. A ja lubię je opowiadać…PRZEPIS NA KACZKĘ

Wakacje! Przyjechałem na kilka dni do moich dziadków. Gdy byłem dzieckiem, spędzałem u nich na wsi całe wakacje. Teraz jestem w liceum, już prawie dorosły, ale zawsze staram się odwiedzić Babcię i Dziadka chociaż na chwilę.

Jest senne, deszczowe, niedzielne przedpołudnie. Siedzę w kuchni przy stole, czytam książkę. Dziadek krząta się w kuchni, Babcia leży na łóżku w pokoju do niej przylegającym. Dochodzi do zdrowia po wypadku, któremu uległa jakiś czas temu. Z miejsca przy stolę widzę i Babcię, i Dziadka. Babcia jest drobną, energiczną kobietą. Dziadek to postawny mężczyzna pełen ciepła i obdarzony niezwykłym poczuciem humoru. Uwielbia żartować. Kontrast ich charakterów i postaci doprowadza do przezabawnych sytuacji, o których krążą rodzinne anegdoty.

Jakoś nie mogę skupić się na treści książki. Coraz wyraźniej dociera do mnie dialog, który toczy się między Babcią i Dziadkiem. Babcia od jakiegoś czasu wydaje Dziadkowi polecenia, a ten jej odpowiada.

– Wojtek, musisz kaczkę przekroić na pół.

– Przekroić na pół… Jak, Irciu? Wzdłuż czy w poprzek?

– Wzdłuż, wzdłuż! Wojtek, no jak to w poprzek?

– No tak, wzdłuż…

– Jak przekroisz, to koniecznie natrzyj majerankiem i solą!

– Poczekaj… natrzeć majerankiem i solą…

Patrzę raz na Babcię, raz na Dziadka, jak w meczu ping-ponga. Babcia nie widzi wnętrza kuchni, może zobaczyć tylko mnie siedzącego przy stole. Dziadek nie widzi Babci. Siedzi na małym stołku przy kuchence i obiera ziemniaki. Zaraz, zaraz… obiera ziemniaki!

– Dobrze, Irciu, natarłem majerankiem i co teraz?

Dziadek mówi z przerwami tak, jakby rzeczywiście wykonywał to, o czym mówi Babcia.

– Teraz, Wojtek, weź cztery jabłka…

– Cztery jabłka…

– Przekrój je na połówki, wytnij pestki i włóż na dno brytfanki.

– Obrane?

– No jak, Wojtek, obrane? Nieobrane!

– Dobrze… połówki… nieobrane.

Co się dzieje? Babcia patrzy w dal i skupiona odtwarza w myśli proces przygotowywania pieczonej kaczki. Dziadek przecież obiera ziemniaki, a Babcia steruje nim zdalnie, jakby przygotowywał tę kaczkę do pieczenia… Chwileczkę… Patrzę na kuchenkę. Kaczka w brytfance rumieni się w piekarniku!

– I teraz, Wojtek, połóż połówki kaczki na jabłkach.

– Dobrze, Irciu… Kaczkę na jabłka… Skórką do góry?

– Tak, tak, Wojtek, skórką do góry! Ma się przyrumienić!

– Aha, skórką do góry… Ma się przyrumienić…

– Teraz wlej trochę wody z czajnika do brytfanki, tak niedużo.

– Wlać wody… niedużo wody… do brytfanki…

– Wojtek, a nie zapomniałeś posolić?

– Nie, Irciu, nie zapomniałem.

– Teraz przykryj i wstaw brytfankę do piekarnika!

Dziadek skończył obierać ziemniaki. Otwiera piekarnik, łyżką nabiera sos z brytfanki i polewa nim zarumienioną skórkę kaczki. Dziadek świetnie gotuje. Przesmaczny zapach wydobywa się z piekarnika i wędruje przez kuchnię. Dotarł do mojego nosa. Mniam, mniam! Jest na tyle intensywny, że wędruje dalej i przez otwarte drzwi dociera do pokoju Babci…

– Wojtek!

– Tak, Irciu?

– Wojtek, ty już pieczesz tę kaczkę!

– Tak, Irciu.

– A ja ci tu tłumaczę, jak ją przyrządzić!

– Tak, Irciu…

– Wojtek, ty mi zawsze tak robisz!

– Tak, Irciu!

Dziadek śmieje się całym sobą! Babcia się dąsa, ale niedługo. W końcu nie potrafi powstrzymać śmiechu. Śmieje się na głos. I ja się śmieję z nimi.

– Oj, Wojtek, Wojtek…

– Tak, Irciu, Irciu…

I jak tu ich nie kochać?UMYSŁ ANALITYCZNY

Studiuję wzornictwo. Skończyłem podstawy projektowania i właśnie dostałem się do wymarzonej pracowni prowadzonej przez Profesora. Tego Profesora, Profesora legendę! Bardzo chciałem tu trafić. Projektowanie jest super, a to, co robi Profesor, jest esencją projektowania (przynajmniej tak wtedy myślałem). Projektowanie wymaga wykorzystywania różnych zdolności kognitywnych i jest niezwykłą przygodą dla umysłu. Po strasznym zawodzie, którego doznałem w moich relacjach z matematyką (zostałem zdradzony), projektowanie stało się moją ulubioną aktywnością. Oczywiście, na tym poziomie studiów trudno mówić o prawdziwym projektowaniu, to raczej raczkowanie w tym zakresie. Ale skończyłem podstawy i trafiłem do prawdziwej pracowni! Teraz dopiero pokażę, na co mnie stać!

Pierwsze zadanie. Profesor, otoczony asystentami, wyjaśnia nam, czego od nas oczekuje w tym semestrze. Otóż mamy ­zaprojektować… termometr kąpielowy. Termometr kąpielo­wy? Naprawdę? Jestem zawiedziony. Dwa lata studiów na ­pod­sta­wach i teraz mam projektować termometr kąpielowy? Spodziewałem się co najmniej projektu wozu bojowego straży pożarnej z pełnym wyposażeniem! Albo czegoś niezmiernie ważnego, co mogłoby kogoś przed czymś uratować. Termometr kąpielowy… Załamka (tak wtedy mówiliśmy – załamka).

Jadę do domu po zajęciach lekko zawiedziony. Jak można zostać bardzo ważnym designerem, projektując termometry kąpielowe? Co tam w ogóle jest do projektowania? Mój umysł rozpędzony i rozgrzany wakacyjnymi marzeniami o wielkim i ważnym projektowaniu nagle wyhamował i ugrzązł w nieokreś­lonym marazmie. Termometr kąpielowy. Już widzę te rozmowy z moimi przyjaciółmi z liceum.

– Co tam na studiach, panowie?

– A nic szczególnego, udało mi się opracować metodę mnożenia macierzy szybszą od metody Strassena. – Tomek, trzeci rok studiów na kierunku matematyka.

– Utknąłem, opracowujemy algorytm podejmowania decyzji w warunkach braku wszystkich danych. Próbuję użyć logiki rozmytej, ale ciągle coś idzie nie tak… Może użyję algorytmów genetycznych? – Darek, trzeci rok studiów na kierunku informatyka.

– A co u ciebie?

– E… projektuję termometr kąpielowy… – Marek, trzeci rok studiów na kierunku wzornictwo.

Szkoda gadać. Wracam do domu w coraz gorszym humorze. Po drodze kupuję termometr kąpielowy. Jest w kształcie rybki. To logiczne, ha, ha, ha… Na następne zajęcia mamy przeprowadzić analizę zagadnienia i przygotować wstępne informacje dotyczące projektu. Posłużą nam potem do sformułowania problemu projektowego i systemu założeń.

Dobrze, że mamy wannę. Można zrobić jakieś eksperymenty, poczynić obserwacje. Odkręcam kran. Woda zaczyna wlewać się do wanny. Wrzucam do niej rybkę-termometr. Kucam koło wanny, kładę przedramiona na jej krawędzi i opieram na nich brodę. Patrzę bezmyślnie na wodę powoli wypełniającą wannę i na pływającą rybkę. Ta swobodnie przemieszcza się po powierzchni wody. Rybka w górnej części ma zbiorniczek z zabarwionym na czerwono alkoholem, połączony z kapilarną rurką. Płyn rozszerza swoją objętość i mniej lub bardziej wypełnia rurkę. Pod nią przyklejona jest skala. Słupek alkoholu w rurce pokazuje na podziałce temperaturę. Co tu jest do analizowania? Trzydzieści pięć stopni. Rybka powoli zmierza w najbardziej odległy od kranu koniec wanny. Trzydzieści dwa stopnie. Rybka dopłynęła do końca wanny – trzydzieści stopni. Zaraz, chwileczkę. Co jest z tą temperaturą? W każdym miejscu jest inna? No jasne! Wanna jest żeliwna. Woda wpada do niej, opływa ją dookoła i ciepło przewodzone jest do ścianek. Potem, gdy wanna nagrzeje się cała, pewnie będzie inaczej. Zanurzam termometr na dno. Trzydzieści trzy stopnie. Wow, niesamowite! W różnych miejscach wanny i na różnych głębokościach woda ma inną temperaturę! W takim razie jak można jednoznacznie odpowiedzieć na pytanie, jaką temperaturę ma woda w wannie? To dopiero zagadka.

Mój umysł uradowany zaczyna się rozkręcać. Objętość wanny V… pojemność cieplna wody C… różnica temperatury delta T… Całka oznaczona funkcji zależności temperatury od odległości od kranu… Zaraz, zaraz, jeszcze głębokość. Trzeba myśleć przestrzennie. No i oczywiście funkcja czasu. Zaczynam rysować skomplikowany przestrzenny wykres. Nareszcie mam o czym myśleć! Umysł pędzi, pędzi, pędzi… Rozważania nad pomiarem temperatury wody tak mnie pochłonęły, że nie zauważyłem nadchodzącego świtu.

Kolejne zajęcia. Trzymam pod pachą rulon z moimi obliczeniami i pięknymi przestrzennymi wykresami. Teraz błysnę swoim intelektem! Cała noc przemyśleń i dociekań. Profesor, ten Profesor, zwróci na mnie uwagę! Mamy zaprezentować swoje rozważania. Zgłaszam się pierwszy. Rozwijam wykresy, przepisuję na tablicę obliczenia. Przedstawiam swoje odkrycie dotyczące różnic temperatury wody w wannie. Świadom ważności wniosków, do jakich doszedłem, mówię pewnym siebie stanowczym tonem. W ogóle nie zwracam uwagi na słuchaczy. Mój skomplikowany wywód kończę konkluzją.

– …w związku z powyższym uważam, że w celu jednoznacznego określenia temperatury wody w wannie należy dokonać jednoczesnego pomiaru temperatury w minimum dwudziestu różnych punktach w obrębie wanny i oczywiście na różnej głębokości. Wyniki trzeba wprowadzić do indywidualnie opracowanego dla każdej wanny wzoru, który po podstawieniu danych zwraca uśrednioną temperaturę wody! Dlatego też termometr powinien mieć postać przestrzennej kratownicy wypełniającej całą wannę. Kratownicy, dodajmy, wyposażonej w wiele punktów pomiarowych.

Triumfalny ukłon. A potem cisza. Odwracam się w stronę Profesora. Patrzy na mnie jakoś tak dziwnie. Z politowaniem? Z dezaprobatą? Asystenci… chichoczą? Czy tylko mi się zdaje? Reszta studentów z naszej grupy wygląda… wygląda na znudzonych moim wywodem. Co jest?

– Dziękuję panu. Proszę usiąść. Kto jest następny?

Żadnego podziwu, żadnego komentarza. Nic. Siadam czerwony jak burak. Trochę obrażony, a trochę nierozumiejący tego, co się dzieje. Następna jest Bogusia. Najbliższa mi osoba w czasie studiów i zaraz po nich. Długie włosy, duże oczy za dużymi okularami. Czarna, elegancka sukienka. Biały kołnierzyk. Bogusia zaczyna mówić spokojnym głosem.

– Ponieważ woda w wannie ma różną temperaturę w różnych punktach swojej objętości, należy wymieszać ją przed dokonaniem pomiaru…

Profesor słucha uważnie słów Bogusi i spogląda wymownie na mnie… No dobrze, rozumiem, panie Profesorze, nie popisałem się.KOMPLETNE NIEPOROZUMIENIE

Studia na kierunku wzornictwo są fantastyczne! Wszystko mi się tutaj podoba – gmach uczelni, zajęcia, nauczyciele akademiccy. No, może niezupełnie wszystko. Nie lubię zajęć z malarstwa. Kompletnie nie rozumiem, dlaczego przyszły designer musi umieć malować. Te zajęcia to, w moim mniemaniu, jakieś nieporozumienie i strata czasu. Wygląda jednak na to, że nikt w mojej grupie nie podziela mego poglądu na ten temat. Większość moich kolegów i koleżanek… lubi malarstwo. Lubię, nie lubię, żeby zaliczyć przedmiot, w ciągu semestru muszę namalować pięć akceptowalnych obrazów. Kluczowe jest to, że muszą być zaakceptowane przez profesora prowadzącego malarstwo. Jakoś tak się złożyło, że od samego początku nie mogliśmy z profesorem nawiązać kontaktu. Właściwie nasze kontakty to seria spektakularnych niepowodzeń. Nie mam pojęcia, jak mam z profesorem rozmawiać, żeby przekazać mu informacje, które, jak uważam, muszę mu przekazać. A profesor… Myślę, że on tak zwyczajnie mnie nie lubi.

Przypominam sobie moje pierwsze spotkanie z profesorem. Właśnie wyskoczył mi wielki pryszcz pod nosem, posmarowałem go grubą warstwą maści z antybiotykiem. Staliśmy całą grupą, profesor opowiadał nam o swoich zajęciach. Widział nas po raz pierwszy. Mówił do nas, ale cały czas spoglądał na mnie, a właściwie na mojego posmarowanego maścią pryszcza widniejącego pod nosem. Obraz ten wyraźnie go rozpraszał. Coraz bardziej nie mógł się skupić na tym, co mówił. W pewnym momencie zwrócił się bezpośrednio do mnie.

– Pan Katarski?

Nie zdziwiło mnie, że nie zna mojego nazwiska, więc grzecznie odpowiedziałem:

– Nie, Średniawa.

Dookoła mnie wybuchły śmiechy.

Jakiś czas później zajęcia z malarstwa. W obu końcach pracowni ustawione były martwe natury. Przestrzenne konstrukcje składały się z różnych przedmiotów i upiętych draperii. Kompozycje ułożone były w określonych gamach kolorystycznych. Najczęściej w jednej dominowały ciepłe barwy, a w drugiej chłodne. Kompozycje różniły się między sobą także pod innymi względami – w jednej przeważały kierunki wertykalne, w drugiej horyzontalne. Każdy decydował, którą martwą naturę lub jej fragment będzie malował. Wybieraliśmy także miejsce, z którego będziemy obserwowali kompozycję. Efekt był taki, że na całej powierzchni pracowni malarskiej rozstawione były sztalugi, przy nich staliśmy my, a między nami krążył profesor. Przystawał przy wybranej osobie i prowadził tak zwaną korektę, czyli mówił, co myśli o tym, co robimy, i dlaczego robimy to źle. Samo słowo korekta wiąże się z tym, że coś jest nieprawidłowe i trzeba to skorygować. Z góry zakłada się, że robimy coś źle i profesor musi to naprawić.

Usilnie starałem się unikać rozmów z profesorem. Gdy znajdował się blisko mnie, próbowałem stać się dla niego niewidzialny. Zamierałem i, patrząc bez ruchu w dal, przyjmowałem strategię roślinożercy, który stara się nie zwrócić na siebie uwagi drapieżnika. Ten krążył między nami… Doskonale wiedziałem, że wszyscy tylko czekają, aż mnie dopadnie. Wiadomo, że jak zawsze dojdzie do jakiejś komicznej sytuacji, o której będzie można potem długo opowiadać.

Nagle rutyna strachu i polowania została zakłócona przez mojego kolegę, który wniósł do pracowni gigantyczną ramę z naciągniętym na nią płótnem. Musiałem się poruszyć i przesunąć moją sztalugę, żeby kolega mógł przejść obok mnie. Malowałem chłodną, utrzymaną w tonacji zielono-błękitnej martwą naturę z wyraźnymi wertykalnymi elementami. Robiąc przejście koledze, przestawiłem sztalugę tak, że stałem przodem do ciepłej martwej natury w odcieniach brązu. W tej kompozycji dominowały horyzontalne elementy. Kolega przeszedł.

Złapałem sztalugę, żeby skierować ją we właściwym kierunku… Mój ruch przyciągnął uwagę drapieżnika, który rzucił się na mnie. Wszyscy wychylili się zza swoich sztalug, czekając na moją kolejną porażkę. Profesor stanął obok mnie i lekko przechylił głowę. Spoglądał raz na martwą naturę widoczną przed nami, raz na zalążek mojego obrazu. Nic mu się nie zgadzało. Tam barwy ciepłe, tu barwy zimne, tam dominanty kompozycyjne poziome, tu pionowe… Profesor bardzo szybko się denerwował. Nieudolność irytowała go szczególnie.

– Co… Co tu… Co tu pan wyprawia?!

Profesor odpalił się błyskawiczne. Był już wręcz wściekły.

– Gdzie to pan widzi? Gdzie pan widzi te błękity? Gdzie pan widzi te pionowe i skośne kierunki?

Usiłowałem przerwać ten potok wykrzykiwanych słów, wskazując ręką na martwą naturę widoczną za plecami profesora, tę, którą malowałem.

– Co mi pan tu macha ręką?! Co mi pan tu macha?! Ma pan słuchać, nie machać!

– Panie profesorze, ja…

Moje słowa nie miały żadnych szans wcisnąć się między słowa profesora.

– Co ja?! Co ja?! Niech pan nic nie mówi, bo tylko pogarsza pan swoją sytuację!

Poddałem się. Nie chciałem pogarszać swojej sytuacji. Cierpliwie wysłuchałem tego, co prowadzący miał do powiedzenia na temat mojego obrazu przedstawiającego inną martwą naturę niż ta, na którą patrzył. Profesor skończył, spojrzał na mnie i się oddalił. Gdy odchodził, mruczał do siebie, kręcąc głową.

– Beznadziejny przypadek…

Malować nie lubię do dziś.ALE NAM SPRAWNIE POSZŁO, KOCHANIE…

Mamy córeczkę! Jest cudowna i malutka, i taka całkiem zrobiona do końca, z detalami. Ma nawet malutkie paznokietki! Jest po prostu śliczna! I bardzo grzeczna, i bardzo mądra! Na to ostatnie nie mamy na razie zbyt wielu dowodów, bo córeczka jest w naszym domku zaledwie od wczoraj, ale jesteśmy pewni, że tak jest! Wczoraj było istne szaleństwo. Zabrałem Katarzynę z córeczką ze szpitala. Pojechaliśmy pokazać naszą dumę babciom i dopiero wieczorem dojechaliśmy do domku.

Domek został przygotowany na przybycie nowego członka rodziny. Przebudowaliśmy łazienkę, zrobiliśmy specjalne miejsce dla naszej latorośli w jadalni oraz zorganizowaliśmy stanowisko do przewijania i pielęgnacji. Tylko pokoju dziecięcego nie urządziliśmy. Nasza córeczka będzie spała z nami i już! Inaczej sobie tego nie wyobrażamy.

Dzień pełen emocji zakończył się uroczym wieczorem. My we troje! W naszym domu! Córeczka pięknie zjadła kolację, o dwudziestej trzeciej odkleiła się od piersi Mamy i zasnęła. My też zmęczeni emocjami zasnęliśmy. Po obu stronach naszego dziecka. Noc minęła szybko. Nasz sen przerywany był nasłuchiwaniem (czy oddycha?) i przyglądaniem się (jaka piękna!). Córeczka spała do szóstej. Obudziła się, zjadła i… jeszcze trochę podrzemała. My w tym czasie wstaliśmy pełni radości.

Jesteśmy rodzicami! To cudowne uczucie i jakie fantastyczne zajęcie. Bycie rodzicem to zupełnie inne funkcjonowanie. Rodzic ma obowiązki! Niezwykłe i fascynujące. Zaraz po wstaniu z zapałem zaczęliśmy pełnić obowiązki rodziców. Nawet nie wyszliśmy z nocnych koszul. Córeczka nakarmiona, teraz trzeba ją ponosić, żeby jej się ułożyło jedzonko w brzuszku.

– Daj, ja ponoszę, proszę, chociaż troszkę.

– No dobrze, ale tylko chwilę. Troszkę ty i troszkę ja.

– No dobrze.

Teraz trzeba nasze dziecko przebrać z nocnego ubranka w dzienne ubranko (nie żeby była jakaś różnica, tak po prostu – dla zasady i przyjemności). O… i jeszcze trzeba przewinąć.

– No dobrze, może od razu upiorę te pieluszki, to szybko wyschną.

– Poczekaj, pokaż jeszcze raz, jak zawija się pieluszkę. Aha, w ten sposób… Mogę spróbować?

Teraz higiena, specjalne olejki, zasypki, maciupkie rękawiczki na łapki, żeby się dziecko nie podrapało. Czy pępuszek suchy? Nosek czysty? A uszka?

– Zobacz, jakie ona ma śliczne uszka! I jak perfekcyjnie zrobione!

Teraz trzeba nakarmić i znowu ponosić.

– Ups… jaki nam się zrobił bałagan. Troszkę posprzątamy.

– Cichutko, bo zasnęła.

Można już powiesić pieluszki do wyschnięcia. Wczorajsze ubranka i pieluszki już suche, więc możemy je teraz poskładać i odłożyć do szafki.

A nie, wcale nie zasnęła, tylko cichutko leży. No dobrze, sprawdźmy, czy nie trzeba jej przewinąć. Wszystko kręci się wokół naszej córeczki. Cały czas coś robimy – układamy, przebieramy małą, wycieramy, nosimy, tulimy, kołyszemy, przewijamy, patrzymy i podziwiamy. Nasza córeczka, nakarmiona, umyta, przebrana, pachnąca, ukołysana i zadowolona, pięknie zasnęła.

– Chcesz może kawy? Ja też się napiję.

– Trzeba pomyśleć o jakimś śniadaniu…

Stoimy przytuleni z kubkami kawy w rękach, jeszcze w nocnych koszulach, jeszcze nieumyci, jeszcze z potarganymi od snu włosami. Patrzymy na nasze śpiące dziecko i rozpiera nas duma! Pierwszy poranek z córeczką i tak wspaniale daliśmy sobie ze wszystkim radę! Jestem z nas naprawdę dumny.

– Zobacz, kochanie, jak nam sprawnie poszło! Jakimi jesteśmy doskonałymi rodzicami! Zobacz, rach-ciach i wszystko, co trzeba zrobić na dobry początek dnia, zostało zrobione!

Katarzyna patrzy na kubek kawy, na naszą córeczkę, na zegar wiszący na ścianie, na mnie poczochranego i w nocnej koszuli. Uśmiecha się.

– Cudownie, Mareczku, ale masz świadomość tego, że jest już siedemnasta i zaraz będzie wieczór?…
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: