- promocja
- W empik go
Ekipa. Crew. Tom 1 - ebook
Ekipa. Crew. Tom 1 - ebook
Nowa seria autorki bestsellerów o bohaterach z Fallen Crest
Bren Monroe nie jest dziewczyną, która da sobą pomiatać. Należy do ekipy Wilków i jak sama nazwa wskazuje, gryzie, warczy i nie boi się atakować. Właśnie zaczęła ostatni rok w Liceum Roussou, a potem wreszcie będzie wolna. Jedyne, o czym marzy Bren, to spokój i dni wypełnione towarzystwem Jordana, Zellmana i Crossa. Tego ostatniego w szczególności.
Kiedy do ich szkoły dołącza Race, kuzyn jej byłego chłopaka, coraz więcej osób zaczyna interesować się Wilkami. Pomiędzy różnymi ekipami w szkole dochodzi do nieporozumień. A to już krótka droga do wojny.
Kategoria: | Romans |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-66611-15-3 |
Rozmiar pliku: | 1 005 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Człowiek nie powinien pragnąć śmierci.
Nie to chce słyszeć społeczeństwo. Człowiek nie powinien o tym myśleć, a tym bardziej nie powinien mieć takiego pragnienia. To powinno się ignorować. Ale oto stałam tu i obserwowałam, jak moja ekipa spuszcza łomot jakiemuś facetowi, i chciałam się z nim zamienić miejscami.
Wiedziałam, że to brzmi groteskowo. Ale taka była prawda i to wcale nie było jak powiedzenie w stylu: „Niech mnie ktoś zabije!” rzucone, gdy oblejesz egzamin z historii. Lub: „Mam ochotę umrzeeeeć! Co do diabła?” wypowiedziane, gdy rzuca cię chłopak.
Nie. Chodzi mi o taką mroczną ochotę, by umrzeć, którą masz gdzieś w tyle głowy, będącą jak małe drzwi, które chcesz otworzyć i po prostu zniknąć…
Czasami trudno mi było zdusić to pragnienie i jeszcze trudniej je zignorować, więc teraz nie robiłam ani jednego, ani drugiego.
– Nie tkniesz więcej mojej siostry – warknął Jordan i uderzył gościa chyba po raz czwarty. – Łapiesz, dupku?
To moja twarz zalewała się krwią. Nie twarz tego faceta.
Jordan wyprostował się i prychnął, patrząc na chłopaka leżącego u jego stóp.
Jordan Pitts.
Był samozwańczym przywódcą naszej ekipy. I uzgodnijmy coś: dosłownie samozwańczym. W sensie – któregoś dnia po prostu ogłosił się przywódcą. Nikt się nie sprzeciwił, więc nim został, opanował dumny sposób chodzenia i zaczął myśleć, że może wypowiadać się za naszą czteroosobową grupę. Prawda jest chyba taka, że tak to właśnie wygląda, ale tylko wtedy, gdy nie mamy problemu z tym, co mówi.
Bo w naszej grupie nie panuje ty(d)raństwo, niezależnie od tego, czy on tak uważa, czy nie.
Jordan – wysoki na prawie metr dziewięćdziesiąt – pochylił się, złapał kolesia za koszulkę i uniósł go w powietrze. Potrząsnął nim, znowu warknął mu w twarz, ale chłopak nie odpowiedział. Był pokiereszowany, nie mógł zrobić żadnej miny. Cross albo Jordan tak mocno uderzyli go w policzek, że teraz wyglądał na spuchnięty. Wszędzie miał krew i siniaki. Nawet bym mu współczuła, gdyby nie dwie rzeczy: po pierwsze, próbował zgwałcić siostrę Jordana, a po drugie, gdy Jordan zapytał go o wyjaśnienie, ten zaklął, pokazał środkowy palec i splunął Jordanowi na buty.
Najwyraźniej ten facet nie słyszał o naszej ekipie ani o Jordanie.
Ma to sens, bo Mallory Pitts właśnie zaczęła naukę w nowej prywatnej szkole w sąsiednim mieście i tam poznała tego faceta. Gdyby słyszał o Jordanie i jego ekipie, uciekłby gdzie pieprz rośnie. Ale trzeba facetowi przyznać: był szczery zamiast kłamać. Powiedział Jordanowi, co sądził o jego sugestii. Zresztą nawet gdyby skłamał, sprawdzilibyśmy to, a jeśliby się nie przyznał, to i tak byśmy go skopali.
Taka już była moja ekipa.
Oprócz mnie i Jordana było jeszcze dwóch członków: Cross Shaw i Zellman Greenly. Ja nazywam się Bren Monroe i mimo że jestem w środku tej ponurej diatryby oraz że wyszliśmy teraz na tych złych, to nie zawsze jest tak, jak mogłoby się wydawać.
Jordan ponownie popchnął faceta na ziemię i nachylił się, by wyrzucić z siebie jeszcze kilka gróźb.
Cross się cofnął, a ja poczułam na sobie jego wzrok, jeszcze zanim uniosłam głowę. Tak, oto i one. Te ciemne piwne oczy, które uwielbiało tak wiele dziewczyn. Byliśmy rodziną – chociaż nie taką prawdziwą. Ale musiałabym być ślepa, żeby nie rozumieć, dlaczego tak wiele dziewczyn z Liceum Roussou śliniło się na jego widok.
Miał metr osiemdziesiąt pięć, szczupłą, ale umięśnioną sylwetkę, silną, kwadratową szczękę – którą często zaciskał – oraz twarz niemal ładniejszą od mojej. Byłby piękny, nawet gdyby był dziewczyną, a ja lubiłam mu z tego powodu dogryzać. Ale pomijając dogryzanie, Cross miał wiele dziewczyn. Wystarczyło, że gdzieś się pokazał, i w mig pojawiało się wokół niego dziesięć lasek. Wystarczyło, że na którąś skinął głową, a ona już była gotowa towarzyszyć mu w nocy i najpewniej chętna na wszystko, czego chciał.
Cross uchodził za cichego, miłego faceta… tylko że tak naprawdę wcale taki nie był. To znaczy był, ale nie do końca. Na ogół wydawał się cichy, ale ze mną rozmawiał. I był miły, ale potrafił stać się zabójczo groźny. Jeśli ktoś go wkurzył, od razu tego żałował. Nie był jak Jordan, który warczał na innych i nimi pomiatał. On od razu atakował, a ofiara budziła się kilka dni później w szpitalu.
Mimo że kochałam Jordana i Zellmana, to oni nie byli Crossem.
Nie byli jak mój najlepszy przyjaciel, facet, do którego szafy zakradałam się nocami, gdy potrzebowałam schronienia przed moim piekłem zwanym domem.
Spojrzałam mu w oczy, gdy szedł w moją stronę. Przez te złote blond włosy i opaloną skórę mógł być koszmarem każdego przystojniaka. Kiedy on się w końcu obudzi i zrozumie, że z nas wszystkich to on miał największy potencjał? Mógł wyjechać do Nowego Jorku i zostać modelem albo do Hollywoodu i być aktorem. Nie miałam zielonego pojęcia, dlaczego został w Roussou.
Nie był tak popieprzony, jak reszta grupy. Jak ja.
– Znowu masz tę minę – powiedział, stając obok mnie.
Tak. Wiedziałam, o czym mówi, ale nie łyknęłam haczyka.
– Okej, zjebie – oznajmił Jordan. – Teraz cię zostawimy, a jeśli pomyślisz o tym, by kogokolwiek z nas podkablować, to nie zapomnij, co my mamy na ciebie. Jasne? Kiwnij głową, złamasie.
To Jordan był tym bystrym. Był naprawdę mądry.
Z gardła chłopaka wydobył się bulgot, ale kiwnął głową.
To wystarczyło Jordanowi.
– To dobrze. – Odwrócił się i ruszył w naszą stronę, stawiając długie kroki.
Oparłam się o skrzynię jego pick-upa. Cross wciąż stał obok mnie. Jordan otworzył drzwi od strony kierowcy. Zellman stał niedaleko w gotowości. Zawsze tak robił: stał za Jordanem i czekał. Teraz Jordan podszedł do nas, więc Zellman również. Podskoczył i usiadł na pace furgonetki za nami.
Usłyszałam dźwięk otwieranej chłodziarki, a potem Zellman rzucił piwo Jordanowi.
– Bren? Cross? – zawołał.
Cross pokręcił głową.
Odwróciłam się, by spojrzeć na chłopaków.
– Nie trzeba, dzięki.
– Jesteś pewna?
Zellman wyciągnął piwo w moją stronę.
– Tak.
Jordan uniósł wzrok do nieba – zazwyczaj tak reagował na różne rzeczy, które robiłam. Zawsze się wspieraliśmy, ale dla Jordana to oznaczało, że mógł robić wszystko, co tylko chciał. Czasami się ze sobą nie zgadzaliśmy, czasami nie chciałam robić tego, czego oczekiwał, a on uznawał wtedy, że mu się sprzeciwiam.
Rodzina tak nie działa.
Przez chwilę mu się przyglądałam.
Któregoś dnia stoczymy ze sobą walkę.
Któregoś dnia będę przeciwko niemu.
Któregoś dnia jego sprzeciw doprowadzi do tego, że nie wytrzymam. Albo po prostu zachowa się jak dupek, bo ja nie zrobię tego, czego by sobie życzył. Posunie się za daleko i wtedy stawię mu czoło.
Już wiedziałam, do jakich zmian w naszej grupie to doprowadzi. Cross mnie poprze. Zellman pewnie stanie po stronie Jordana. Będzie dwoje na dwóch. Mimo że byłam jedyną dziewczyną w tej grupie – jedną z zaledwie dwóch dziewczyn w całym tym systemie – to potrafiłam o siebie zadbać i wiedziałam, że kiedy już uderzę w Jordana, spodoba mi się to. Ale nie dojdzie do tego dzisiaj. I miałam nadzieję, że jeszcze długo to się nie wydarzy. Jordan był dla mnie jak brat, mimo że nie łączyły nas więzy krwi.
– A więc… – Jordan znowu trzasnął drzwiami, a siła uderzenia szarpnęła furgonetką. Oparł o nią nogę. – Jaki mamy plan na dzisiaj?
To był wieczór tuż przed rozpoczęciem naszej ostatniej klasy.
Niedzielny wieczór. Rano ludzie byli w kościele, a my wieczorem pobiliśmy kogoś, aż polała się krew. Była w tym pewnie jakaś ironia, chociaż czułam się zbyt zmęczona, by jej szukać.
– Ryerson urządza dzisiaj imprezę – zaproponował Zellman. – Chodźmy. – Popatrzył na nas kolejno niebieskimi oczami, a jego zmierzwione loczki podskoczyły wokół głowy.
– Naprawdę? – Oczy Jordana rozbłysły.
Zellman pokiwał głową.
– Ja jestem chętny. Wydaje mi się, że tego lata u Sunday Barnes pojawiły się nowe cycki. – Uśmiechnął się szeroko. – Chciałbym je osobiście sprawdzić.
Jordan się zaśmiał.
– Mnie pasuje. – Odchylił głowę, dokończył piwo, a potem wyrzucił butelkę do lasu za nami. – Bren, Cross, a wy?
Wiedziałam, że Cross poczeka, aż się odezwę, więc powiedziałam:
– Ja dzisiaj spasuję.
– Nie chcesz iść na imprezę?
– Wrócę do domu.
Dezaprobata Jordana zawisła między nami, ale nikt nie odezwał się ani słowem.
– Chyba pójdę z wami na imprezę – odparł Cross po chwili.
Zellman uniósł pięść w powietrze.
– Zarąbiście. Masz. – Podał mu do połowy pustą butelkę piwa.
Cross się zaśmiał, ale pokręcił głową.
– Poczekam na lepszy alkohol. Ryerson zawsze coś ma.
– Tak! I właśnie o to chodzi. – Zellman dokończył piwo i sięgnął do chłodziarki po kolejne. – Jordan?
– Prowadzę. – Spojrzał na mnie. – Podwieźć cię do domu?
Spojrzałam w stronę faceta, który wciąż leżał na ziemi. I się nie ruszał.
Pokręciłam głową.
– Chyba się przejdę. Mogę przejść przez las.
– Jesteś pewna?
Cross obszedł nas i klepnął Jordana w ramię.
– Chodźmy. Bren potrafi o siebie zadbać.
Spojrzał na mnie, okrążając przód furgonetki, by zająć miejsce pasażera. Wiedział, że dzisiaj chciałam być sama. Wiedział to, bo to wyczuwał. Tak jak ja potrafiłam teraz niemal usłyszeć jego myśli.
Jak zawsze potrafi o siebie zadbać.
I zawsze będę potrafiła, dokończyłam bezgłośnie.
Stwierdzenie Crossa chyba uspokoiło chłopaków. Jordan ruszył do samochodu. Objechał mnie, wzbijając w powietrze chmurę pyłu, a potem popędził drogą, którą tu przyjechaliśmy. Po drodze zasalutował mi jednym palcem. Zellman rozłożył się na pace obok chłodziarki i uniósł butelkę piwa w geście pożegnania.
Pokręciłam głową, a na moich ustach zagrał cień uśmiechu, ale żadnej więcej reakcji nie otrzymali.
Kiedy zniknęli, zostałam sama z zakrwawionym facetem. Czułam tę samą mroczną ciszę co wcześniej.
Czasami pojawiała się znikąd i pochłaniała mnie całą. Czasami znikała tak szybko, jak się pojawiła. A niekiedy, tak jak dzisiaj, zostawała ze mną.
Kiedyś mnie to przerażało. Teraz, kiedy jej nie było, zaczynałam za nią tęsknić, ale zawsze wiedziałam, że w końcu zniknie. Była jak świetlik, który ucieka w ciemność. I gdy tak się działo, zaczynałam czuć, że coś prześlizguje mi się przez palce.
Ale tej nocy świetlik został.
I mnie ogrzewał.2
Żwir chrzęścił pod moimi stopami, gdy szłam w stronę faceta.
Nie był nieprzytomny, chociaż takiego udawał. Kiedy się zbliżyłam, otworzył jedno oko, a ja zauważyłam w nim panikę. Próbował się odsunąć, ale nie mógł. Był zbyt dotkliwie ranny.
Usiadłam obok niego i wyciągnęłam telefon.
– Przestań. – Nadal próbował się czołgać, ale za bardzo go to bolało. – Nie skrzywdzę cię.
Z jego gardła wydobył się bulgoczący jęk.
Pokręciłam głową.
– Daruj sobie mówienie. Lepiej oszczędzaj energię. – Pomachałam telefonem w jego stronę. – Znajdujemy się na totalnym zadupiu.
Właśnie z tego powodu Jordan lubił sprowadzać ofiary do tej części miasta. To była mała wnęka na szczycie wzniesienia. Tutaj kończyła się ulica i dalej były tylko drzewa.
Facet ucichł, wciąż przyglądał mi się z paniką w jednym oku.
– Zadzwonię po karetkę. Podam im twoje imię, a potem będę tu siedzieć i czekać, dopóki nie przyjadą. Jeśli mnie wydasz… – Pozwoliłam groźbie zawisnąć między nami.
W oczach faceta błysnęło poczucie winy. Wiedział, co by się wtedy stało.
Wykręciłam numer na pogotowie i czekałam.
Ta scena powinna mnie niepokoić – siedziałam obok faceta, który krwawił i ledwie się ruszał. Otaczał nas cichy las. A on znajdował się tu przez moją ekipę. Jednak nie przeszkadzało mi to.
Teraz, gdy chłopcy zniknęli, świetlik spoczął obok mnie, dotrzymując mi towarzystwa.
Zamknęłam oczy. Moje wnętrze odzwierciedlało otoczenie.
Czułam jedność z ciemnością.
Nie. Ta scena ani trochę mi nie przeszkadzała.
Uwielbiam ciszę. Przyjęłam ją z radością, a przerwało ją dopiero wycie karetki w oddali.
Westchnęłam, bo wiedziałam, że teraz mrok odejdzie. Rozejrzałam się po pagórku. Z góry widziałam światła karetki oddalonej o parę kilometrów.
Będę musiała się ruszyć. Nie mogli mnie tu znaleźć, ale na razie czekałam.
Droga wiła się w górę wokół pagórka. Kiedy karetka znalazła się tuż za rogiem, poklepałam faceta po nodze.
– Okej, spadam stąd. – Wstałam i zerknęłam na niego. – Nic ci nie będzie. – Otrzepałam dżinsy. Trochę pyłu trafiło do jego oka, więc kilka razy zamrugał, ale wciąż przyglądał mi się uważnie. Miałam wrażenie, że prosi mnie, bym nie odchodziła. Pokręciłam głową.
– Nie mogę zostać. Po prostu nie próbuj skrzywdzić kolejnej dziewczyny. Okej?
Poczekałam chwilę. Karetka niemal już tu była. Musiałam uciekać. A mimo to jeszcze się nad nim pochyliłam. Wyciągnęłam nóż i przyłożyłam ostrze do jego gardła. Zamarł w bezruchu.
– Jeśli usłyszę, że dotknąłeś kolejnej dziewczyny wbrew jej woli… – Mocniej przycisnęłam nóż do jego skóry. – To następnym razem odwiedzę cię sama, a gdy cię zostawię, nie będziesz przytomny. Łapiesz?
Zamrugał.
Nic więcej nie mógł zrobić.
W naszą stronę zbliżały się światła, więc skryłam się w mroku, chowając nóż do kieszeni.
Karetka oświetliła ścieżkę, na której leżał, a gdy się zatrzymała, zniknęłam w lesie. Drzewa mnie ukryły, jednak usłyszałam jeszcze przekleństwo ratownika.
– Kurwa. Kto to zrobił?
Drugi ratownik nie odpowiedział. Facet również nie, jak mu kazałam. Jeden z mężczyzn zaczął z nim rozmawiać i badać go, a drugi otworzył tylne drzwi pojazdu i wyciągnął nosze. Po kilku minutach zniknęli.
Kiedy karetka zaczęła zjeżdżać w dół pagórka, wyszłam na ścieżkę, gdzie jeszcze chwilę temu leżał facet. Światła w końcu zniknęły i zostałam zupełnie sama.
W lesie było pełno skrótów, ale ja wolałam iść środkiem ścieżki.
Wystarczyło tylko, że będę podążać za śladami kół.3
Minęłam motocykle stojące na trawniku przed domem. Wiedziałam, że drzwi będą otwarte.
Ale nie miałam pojęcia, czy w środku zastanę mojego brata. Była niedziela wieczór, więc dzisiaj nie pracował w barze, lecz to nie oznaczało, że wrócił do domu. Miał chaotyczny grafik, przychodził i wychodził o dziwnych godzinach. Zazwyczaj jego nieobecność mi nie przeszkadzała, ale nie dlatego, że był złym facetem. Po prostu nie było go przez większość mojego życia.
Weszłam do środka i cicho zamknęłam za sobą drzwi. Wstrzymałam oddech, czekałam i nasłuchiwałam. Światła się nie paliły, ale wyczułam w powietrzu zapach dymu. Drzwi z tyłu były otwarte. Ruszyłam do kuchni i zatrzymałam się przy zlewie. Nikogo nie było na tarasie, ale zobaczyłam palące się ognisko i chwilę później usłyszałam głos Heather.
– …nie możesz jej winić. W tym roku zaczyna ostatnią klasę.
Dziewczyna mojego brata – albo raczej dziewczyna, którą znał od dziecka, z którą raz byli parą, a raz nie, czy co tam oni, do cholery, robili – siedziała na krześle na trawniku.
Mój brat Channing znajdował się obok niej. Napił się piwa i odparł:
– Daj spokój. Powinna już być w domu i dobrze o tym wiesz.
Nie było tu nikogo poza nimi.
I rozmawiali o mnie. Nawet teraz, gdy o tym wiedziałam, pozwoliłam, by część mroku znowu się do mnie wkradła. Poczułam go, a on odepchnął na bok wszystkie inne emocje. Ogarnął mnie jakiś spokój, ale wiedziałam, że przyjdzie mi za to zapłacić odpowiednią cenę. Zawsze była jakaś cena. Mrok pojawiał się nie bez powodu. Nie byłam idiotką. Wiedziałam, że jestem pochrzaniona, ale czasami nic nie mogłam na to poradzić. Albo tak jak teraz przyjmowałam to z otwartymi ramionami. Świetlik opuścił mnie w drodze do domu. Chciałabym znowu usłyszeć szum jego skrzydełek obok.
Obróciłam się i usiadłam pod zlewem, plecami do kuchennej szafki.
Zamknęłam oczy.
Spuściłam głowę.
Nasłuchiwałam.
Krzesło na trawniku skrzypnęło. Butelki brzdęknęły o siebie. Potem usłyszałam dźwięk otwieranego kapsla.
– To moja siostra, Heather, a zachowujesz się tak, jakbym nie powinien się o nią martwić.
Heather westchnęła sfrustrowana.
– Nie o to mi chodzi. Chcę tylko powiedzieć, że zapomniałeś, jacy my byliśmy w tym wieku. Byliśmy jak dzikusy. To, co robiliśmy… cholera. Chcesz, żeby twoja siostra zachowywała się jak normalny dzieciak, ale ona tak nie potrafi. Nie potrafi tego przez to wszystko, co jej się przytrafiło. Musisz być trochę bardziej realistyczny.
– Dzięki – rzucił oschle.
– Wasza mama zmarła, gdy ona była mała, a wasz ojciec poszedł siedzieć. Max zmarł kilka lat temu. Daj jej trochę czasu.
– Minęły dwa lata.
– Ona straciła rodziców, przyrodniego brata i musiała wyprowadzić się z domu, w którym dorastała.
– Pierdolony bank. Zaproponowałem, że spłacę resztę hipoteki. Ale dupek z banku miał w dupie kij.
– Channing – odezwała się Heather łagodnym i kojącym głosem. – Nie możesz się obwiniać.
– Tak. – Usłyszałam dźwięk pękającego szkła. – Mogłem spędzać z nią więcej czasu. Tyle wiem.
Tę ich rozmowę słyszałam już wielokrotnie.
Mój brat zawsze się obwiniał – chociaż nie wiedziałam za co. Nie winiłam go za jego nieobecność. Co więcej, przez większość czasu byłam o niego zazdrosna. Też chciałam znikać tak jak on, gdy był dzieckiem. Od ósmej klasy do czasu, aż kupił własny dom, sypiał na czyjejś kanapie. Gdybym mogła, też bym tak zrobiła. Ale byłam za młoda.
Heather próbowała go nieco pocieszyć, ale sama była sfrustrowana. Słyszałam to w jej głosie. Właściwie wyczuwałam to we wszystkim, co robiła – nawet w sposobie, w jaki chodziła po domu. Czasami chciałabym, żeby po prostu się tu wprowadziła, ale z drugiej strony bałam się dnia, gdy do tego dojdzie – bo wiedziałam, że wtedy stanie się coś złego. Jeszcze nie wiedziałam, co takiego, ale czułam to. I ciągle mnie to dręczyło.
Z tego powodu moja relacja z Heather była ambiwalentna – po części byłyśmy przyjaciółkami, po części nie. Po części byłyśmy obecne, po części nie. W połowie nawiedzone, w połowie żywe. Och, chwila, a może tylko ja tak miałam? Ale Heather czasami nie patrzyła mi w oczy, gdy rozmawiałyśmy, a innym razem w ogóle unikała rozmów ze mną. Zdarzało się też tak, że patrzyła mi prosto w twarz zdeterminowanym wzrokiem. Nigdy nie byłam pewna, na którą Heather się natknę, ale wiedziałam też, że to nie była moja czy jej wina. Tu chodziło o jej związek z Channingiem. Rozumiałam to. Naprawdę. Poniekąd jej współczułam.
Ale na ogół wszystkiego unikałam.
Heather była miła. Kochała mojego brata, ale ja stałam im na drodze. Przeze mnie nie mogli mieć normalnego związku.
Na tę myśl poczułam lekkie ukłucie bólu. Kimże ja byłam, by stać im na drodze? Ale wtedy przypomniałam sobie te ich klasyczne rozmowy:
Odejdę.
Channing się załamie.
Heather będzie go pocieszać.
A kiedy podsłuchiwałam te dialogi, zawsze zastanawiałam się: dlaczego jeszcze nie dali mi po prostu odejść? Dlaczego mój brat zawsze starał się odgrywać rolę ojca/rodzica/starszego brata? Ta rola mu nie pasowała.
Był legendą.
Był wojownikiem.
Przewodził własnej ekipie.
Nie było mu do twarzy z tym rodzinnym wizerunkiem. W tej kwestii zgadzałam się z Heather.
Nie było go, kiedy mieszkałam tylko z tatą. Naszego przyrodniego brata też nigdy nie było, albo raczej bywał tu rzadko. Przez większą część naszego życia przebywał ze swoją matką. W liceum Channing założył własną ekipę – i właśnie to zapoczątkowało cały system. A kiedy skończył szkołę, od razu zaczął pracować. Dwa lata temu przejął bar mojego taty i go rozwinął. Ściągnął naszego kuzyna i razem sprawili, że lokal odniósł sukces. A poza tym cały czas walczył w zawodach. Wspominał coś, że chce z tego na dobre zrezygnować, ale ja nigdy nie wiedziałam, czy to było tylko myślenie życzeniowe, jak myślenie o tym, że chciałoby się być dorosłym? Albo jak marzenie, by nie musieć się zajmować nastoletnią siostrą? Albo życzenie sobie, by odzyskać swoje dawne życie?
Coś w tym stylu.
Może walki były jego sposobem na radzenie sobie z tym wszystkim? Tego też nie rozumiałam.
Bo przecież on i mój tata nigdy nie byli ze sobą blisko.
Channing przypominał naszą mamę, a kiedy zmarła, miałam wrażenie, że zniknął wraz z nią. Zostawił rodzinę. To znaczy czasami widywałam go w mieście i na jakichś imprezach, przynajmniej dopóki mnie z nich nie wykopał. Moich chłopaków i mnie. Twierdził, że wciąż jesteśmy za młodzi.
Jordanowi ulżyło, kiedy Channing przestał przychodzić na imprezy, na których my się zjawialiśmy, a na większych po prostu nauczyliśmy się go unikać.
Roussou nie było jak inne miasta.
Ludzie stąd nie wyjeżdżali. Robili to tylko, jeśli nie byli częścią systemu. A poza tym ci ludzie – Normalni – tak naprawdę dla nas nie istnieli. W systemie ekipy wszyscy byliśmy częścią jednej wielkiej popieprzonej rodziny, niezależnie od wieku.
– Idę po dolewkę. – Krzesło Heather zaskrzypiało. – Chcesz jeszcze piwa?
Czas na mnie.
Wstałam i przemknęłam do korytarza prowadzącego do mojej sypialni, tuż zanim moskitiera na taras się otworzyła.
Potem usłyszałam dźwięk otwieranej lodówki oraz włącznika światła w kuchni i jadalni.
Wzięłam swój plecak i wróciłam do korytarza. Zamarłam, nasłuchując, jak Heather otwiera jakieś butelki i nalewa czegoś do szklanek. Poczułam zapach rumu. Butelki brzdęknęły o siebie, a drzwi lodówki się zamknęły.
W domu znowu zapanowała ciemność.
Drzwi z moskitierą otworzyły się i zamknęły.
Kiedy usłyszałam kroki na tarasie, a potem na podwórku, znowu wymknęłam się przez frontowe drzwi.4
Kiedy trawa zachrzęściła, otworzyłam oczy.
Uniosłam wzrok i zobaczyłam, że stoi nade mną Cross, ale nie patrzył na mnie. Patrzył na powód, dla którego tu przyszłam.
Westchnął i usiadł obok mnie.
– Zgadniesz, skąd wiedziałem, gdzie cię znaleźć?
– Namierzyłeś mój telefon?
Uśmiechnęłam się do niego szeroko.
Zaśmiał się i sięgnął po whiskey, którą trzymałam w ręce. Butelka nie miała zakrętki, więc upił łyk i syknął przez zaciśnięte zęby.
– Kurwa. – Oddał mi butelkę. – Po co pijesz to gówno?
Uśmiechnęłam się kpiąco i upiłam łyk. W przeciwieństwie do niego lubiłam, gdy alkohol palił mi usta.
– A ty dlaczego to pijesz?
– Bo ty to robisz.
Powiedział to tak, jakby to była najsensowniejsza rzecz pod słońcem.
Zaśmiałam się i upiłam kolejny łyk alkoholu, a potem spojrzałam w dół. Pod nami, u podnóża wzniesienia, po drugiej stronie ulicy znajdował się mój dawny dom. Nie miałam pojęcia, która jest godzina, ale było ciemno, a odkąd tu przyszłam, w domu nic się nie działo. Niczego innego się nie spodziewałam.
Nie znałam ludzi, którzy tam mieszkają. Byli nowi w Roussou, ale wiedziałam, że to młoda para, może koło trzydziestki, i wprowadzili się do mojego domu, gdy bank postanowił go sprzedać. Mieli małe dzieci, więc na podwórku przed domem leżały teraz porozrzucane zabawki. Chciałam tam iść i schować je do skrzyni na ganku, ale to był zły pomysł. Zakrawałoby to o stalking. Tej granicy nie mogłam przekroczyć, a przynajmniej jeszcze nie teraz. Na razie tylko obserwowałam mój dawny dom.
– Jak impreza? – zapytałam.
Cross wzruszył ramionami i otoczył nimi kolana.
– W porządku. – Uśmiechnął się półgębkiem. – Ale wolałem posiedzieć z tobą i popatrzeć na twój stary dom.
– Pierdzielisz od rzeczy i dobrze o tym wiesz.
Podałam mu butelkę.
Wziął ją.
– Ty i Monica znowu zerwaliście?
Monica to dziewczyna, z którą raz był, a raz nie był, ale wiedziałam, że w piątek znowu do siebie wrócili. Wydawało mi się, że zerwanie dzisiaj ma sens, skoro jutro zaczyna się szkoła. Właściwie to ten związek i tak był jednostronny. Cross sypiał, z kim chciał, chociaż niewiele dziewczyn mówiło o ich wspólnie spędzonym czasie. Cross lubił dyskrecję, a ja byłam jedną z niewielu osób wtajemniczonych w jego luzacki promiskuityzm. Drugą wtajemniczoną osobą była Monica. Cross nigdy się z tym nie krył i zawsze jej mówił, że jeśli chce mieć kogoś na stałe i na wyłączność, to musi szukać gdzie indziej.
W gruncie rzeczy nie miałam pojęcia, skąd tyle wiem o życiu erotycznym Crossa. Przecież w sumie o tym nie rozmawialiśmy.
Znowu wzruszył ramionami, sięgnął po whiskey i upił łyk. Syknął po raz kolejny i oddał mi butelkę.
Wzięłam ją i odchyliłam głowę, by znowu się napić.
Cholera.
Ciągle paliło. To dobrze. Jeszcze nie byłam otępiała.
– Bren.
Spięłam się, kiedy usłyszałam pytanie w jego tonie. Wyczułam również niechęć. Żadne z nas nie chciało zapuścić się tam, gdzie doprowadzi nas jego następne pytanie.
– Dlaczego ciągle tu przychodzisz?
Wcale nie przychodziłam tu ciągle. Tylko dwa razy w tygodniu.
Skupiłam się na whiskey.
– Wiesz dlaczego.
– Nie, nie wiem. – Odwrócił się, by mi się przyjrzeć.
Nie znosiłam, gdy to robił. Czułam się wtedy tak, jakbym pozwoliła, by część muru się zawaliła, a on mógł mnie dosięgnąć.
Upiłam dwa łyki.
– Nie wiem.
Choć tak naprawdę wiedziałam.
Przychodziłam tu, by ją odszukać, by sprawdzić, czy jest w tym domu. Chciałam ujrzeć ją przynajmniej przelotnie, chociaż wiedziałam, że ona nie żyje, chociaż wiedziałam, że szukam ducha. Mimo to i tak tu przychodziłam.
Chciałam ją ujrzeć po raz ostatni.
– Miałaś mnie nie okłamywać.
Usłyszałam jego rozczarowanie i odetchnęłam głęboko.
Pozwoliłam powietrzu krążyć po moich płucach, a potem je wypuściłam. Jeden spokojny oddech. I wymamrotałam:
– Wiesz, dlaczego tu przychodzę.
– Z powodu twojej mamy?
Zmarszczyłam brwi. Dlaczego musiał to powiedzieć? Nie chciałam tego słyszeć. Chciałam tylko to czuć.
Pokiwałam głową.
– Domyśliłem się. – Znowu wziął ode mnie whiskey, upił i oddał. – Chciałem tylko, żebyś to powiedziała. Chociaż ten jeden raz.
Zaczęło mnie palić w gardle, ale nie od alkoholu. Otarłam kącik oka.
– Czyli impreza była do kitu? – zmieniłam temat.
– Tak.
Uśmiechnęłam się lekko.
– I kto tu jest teraz kłamcą?
Zaśmiał się i znowu sięgnął po butelkę.
– Tak. Może. Ale i tak wolę być z tobą.
Pokiwałam głową.
Cieszyłam się z tego.5
Następnego ranka Cross czekał na mnie na parkingu. Siedział z tyłu swojej furgonetki, tylna klapa była otwarta. Towarzyszyło mu kilka innych osób. Rozpierzchli się, gdy zaparkowałam i wysiadłam.
Cross zeskoczył z paki i zamknął klapę, gdy ja szłam w jego stronę.
– Twój brat był rano zły?
Skrzywiłam się, bo właśnie sobie o tym przypomniałam.
Zasnęliśmy na pagórku i obudziliśmy się wcześnie rano, zdecydowanie zbyt wcześnie. Cross podwiózł mnie do domu i miałam nadzieję, że zakradnę się do środka, wezmę prysznic, ubiorę się i znowu wymknę. Ale nie udało mi się.
– Nie.
Myślałam, że w domu jest czysto i przemknę niezauważona. Channing i Heather nie zawsze spali przy włączonym wentylatorze, ale tego ranka jeden działał. Zakradłam się do środka i zobaczyłam Heather w łóżku, a za nią jakiś kształt.
– Nigdy nie pomyl poduszki z osobą. Ja tak dzisiaj zrobiłam – wyznałam Crossowi, gdy przemierzyliśmy parking i ruszyliśmy do szkoły.
Okazało się, że Channing tak naprawdę stał za mną. I to by było na tyle, jeśli chodzi o spokojny poranek.
– Gdzie byłaś? – zażądał wyjaśnień mój brat.
– Ciii! – Spojrzałam na niego, ale Heather już obracała się w naszą stronę. Obudziliśmy ją.
– Pozwolił mi odejść bez większego tłumaczenia – wyjaśniłam Crossowi. – Ale muszę zjeść z nim dzisiaj kolację.
– A on dzisiaj nie pracuje?
– Pracuje. – Dotarliśmy do drzwi szkoły, a ja popchnęłam je plecami. – Zgadnij, gdzie dzisiaj idziemy.
– Żartujesz. Twój brat jest przeciwieństwem rodzica, który chciałby, żebyś pojawiała się na rodzinnych obiadkach. I jak on zamierza to zrobić? Przecież ma ekipę, kobietę i bar.
Wzruszyłam ramionami. Ja zrobię swoje, pokażę się tam, gdzie i kiedy będę musiała, a resztą niech się zajmie mój brat. Bylebym choć raz miała święty spokój. Pokręciłam głową.
Na korytarzu było pełno ludzi, ale kiedy weszliśmy, tłum się rozstąpił, tworząc dla nas przejście. Właśnie tak to wyglądało, gdy było się w ekipie. Ludzie myśleli, że należymy do gangu. Ale tak nie było. Nie znoszę gangów. Gdyby tak to wyglądało, to nie należałabym do tej ekipy. Więc nie. Nie byliśmy gangiem. Nie było żadnej inicjacji i wcale nie musieliśmy poświęcić kończyny czy życia, by się wydostać. Nikt nie mówił mi, co mam robić, póki się ze wszystkim zgadzałam, a jeśli dochodziło do sytuacji, w której nie popierałam moich chłopaków, to powstawał zupełnie nowy problem, który należało rozwiązać. Dbaliśmy o swoich i inaczej niż w przypadku zwykłych przyjaźni – walczyliśmy o swoich. Czasami dosłownie. Taka była podstawowa zasada ekipy: wspieramy się nawzajem. Za wszelką cenę. Nie, nie mogłam powiedzieć, że byliśmy jak inne ekipy. Niektóre bywały bardziej formalne: urządzały przesłuchania, przeprowadzały cały proces rekrutacyjny, ale w niektórych wszystko działo się naturalnie.
Takie były najlepsze.
Tak my zostaliśmy ekipą.
Jordan, Zellman, Cross i ja. Byliśmy znani jako Wilki, chociaż nie mieliśmy oficjalnej nazwy. Nie mieliśmy żadnych koszulek czy charakterystycznych powitań. Nasza ekipa tworzyła się na przestrzeni kilku lat, a doprowadziło do tego kilka wydarzeń. Pierwszym było dręczenie Zellmana w szóstej klasie. Jordan stanął w jego obronie. Odepchnął dzieciaki na bok i podbił oczy dręczycielowi. Dlatego też Zellman był tak lojalny wobec Jordana.
Do kolejnego wydarzenia doszło w siódmej klasie.
Pewnego dnia facet próbował dobrać się do mnie za szkołą. Walczyłam, ale miał ze sobą kumpli. Nawet nie chciałam myśleć, co mogło się wtedy stać.
Cross i ja przyjaźniliśmy się od trzeciej klasy, od momentu gdy Amy Pundrie nazwała mnie grubą, a on nazwał ją wtedy Amy ŚWIŃdrie. I nazywał ją tak aż do czwartej klasy, gdy go przyłapano i został wysłany do dyrektora. Potem już tylko szeptał za nią to wyzwisko i skrócił je do Amy Świnka. Kiedy weszłam w okres dojrzewania i dotarło do mnie, co to znaczy być dziewczyną, kazałam mu zrezygnować z wyzwisk odnoszących się do wagi. Od tamtej pory ani razu nie nazwał jej prosiakiem, ale czasami jeszcze krzywo na nią patrzył.
W każdym razie Cross znalazł mnie w chwili, gdy tamten zbok chciał się do mnie dobrać. Zellman i Jordan też się wtedy zjawili.
Cross zajął się chłopakami z lewej strony.
Jordan i Zellman tymi z prawej.
Kilka miesięcy później im się odwdzięczyłam, gdy jakiś facet próbował w walce dźgnąć Jordana nożem. Zadawanie ciosów pięścią nie szło mi dobrze, ale ludzie szybko nauczyli się mnie bać po tym, jak zaczęłam wyciągać nóż. Nożami rzucałam całkiem nieźle, lepiej niż większość Normalnych, ale mój prawdziwy talent to ciachanie i krojenie.
Istniały ekipy większe od naszej, ale to nas bano się najbardziej. I nie bez powodu.
– Wiesz już, którą masz szafkę i jak wygląda twój plan? – zapytał Cross.
Pokiwałam głową, idąc w stronę szafki.
– W przeciwieństwie do ciebie zjawiłam się w zeszłym tygodniu na spotkaniu organizacyjnym. Widzisz, jaką jestem dobrą uczennicą?
Kilka dziewczyn już się na niego gapiło. Trochę dziwiło mnie to, że jeszcze nie zniknął, by zamoczyć w jakiejś fiuta, ale to był pierwszy dzień nowej klasy. Nie zostawi mnie, Jordana i Zellmana, chyba że będzie zmuszony.
Jęknął i oparł się plecami o szafkę znajdującą się przy mojej.
– Coś mi mówi, że długo tą dobrą uczennicą nie będziesz.
Uśmiechnęłam się szeroko i przekręciłam zamek, aż drzwiczki się otworzyły. Potem wyjęłam z kieszeni kartkę. Schowałam torbę i pomachałam papierem w powietrzu.
– Dobrze, że wzięłam kartkę z informacjami również dla ciebie.
Wyrwał mi ją.
– Och! Kocham cię.
– Co? – Za nami rozległ się czyjś zirytowany głos. – W ekipach związki są niedozwolone. A przynajmniej w waszej tak jest.
Cross i ja wymieniliśmy spojrzenia, a potem on się obrócił.
– Hej, bliźniaczko.
Tasmin, która reagowała tylko na zdrobnienie Taz, uśmiechnęła się do niego promiennie. Tak jak Cross miała naturalnie śniadą skórę, te same ciemne piwne oczy i złociste blond włosy. Nawet mieli takie same smukłe sylwetki, tylko ramiona Crossa były szersze, a Taz była drobniejsza. Włosy Taz sięgały talii i dzisiaj zaplotła je w warkocz zaczynający się po boku głowy i ciągnący do samego końca.
Była boska, tak jak jej brat.
I chociaż nie należała do naszej ekipy, to byłyśmy ze sobą tak blisko, jak to możliwe. Cross był bardzo opiekuńczy i chciał trzymać ją z dala od przemocy, a poza tym ona nie lubiła naszego systemu. Nawet go nie rozumiała.
– Hej, bliźniaku! – Pomachała na niego karcąco palcem. – Czy to dlatego Monica płacze na końcu korytarza?
Cross spojrzał w tamtą stronę.
Westchnęłam.
– Wiedziałam.
Obrócił się i zmarszczył brwi.
– Wczoraj w nocy nie odpowiedziałem na twoje pytanie.
– A więc byliście wczoraj razem? – zapytała Taz oskarżycielsko.
Cross się skrzywił. Ja również. To ściągnie na nas więcej uwagi, niżbyśmy chcieli. Członkowie ekipy zawsze przyciągają wzrok. A już szczególnie nasza grupa zwracała uwagę. Taki był fakt. Taz podniosła głos, a ja zaklęłam w duchu, zastanawiając się, kto ją może usłyszeć i zacznie rozsiewać plotki. Wilki nie miały dobrej reputacji, ale sam Cross również, na swój własny sposób. I ja też, jeśli mam być szczera i się z tym nie kryć. Każda dziewczyna, która dołączała do ekipy, była zauważana, a jeśli wziąć pod uwagę to, że ja należałam do Ekipy Wilków, do której nikt nie mógł się dostać – plotka rozniesie się w ciągu godziny.
Nie spodobało mi się to, ale będę musiała sobie z tym poradzić. Cała ta insynuacja, że ja i Cross mielibyśmy być parą, mi się nie spodobała.
– Hej, hej. – Wyciągnęłam rękę, by złapać ją za palec, ale ona szybko swoją opuściła. Oparłam się o sąsiednią szafkę i uniosłam brew. – To nie to, na co wygląda, i dobrze o tym wiesz.
Taz przewróciła oczami.
– Po prostu uważam, że to głupie. Pasujecie do siebie. A teraz rusz się! – Machnęła ręką na brata i wskazała na szafkę za nim. – Ta jest moja. – Puściła do mnie oko. – Pociągnęłam za parę sznurków w radzie uczniów i załatwiłam nam szafki obok siebie.
– Chwila. – Cross spojrzał na kartkę, którą mu dałam. – Moja szafka jest przy twojej?
– Aleś ty bystry – odparłam głosem pozbawionym emocji.
Cross przewrócił oczami, ale widziałam jego lekki uśmiech.
Taz wskazała na szafkę, o którą się opierałam.
– O tutaj.
Na twarzy Crossa rozciągnął się szeroki uśmiech.
– Świetnie. A co z…
– Nie. Te ćwoki mają szafki na innym korytarzu.
Cross i ja wymieniliśmy spojrzenia. Było, jak było. Taz nie ukrywała, że nie znosi Jordana, a ta niechęć w ciągu ostatnich dwóch lat jeszcze przybrała na sile. Czasami zastanawiałam się, czy jej wrogość nie była sposobem na ukrycie czegoś. Czy między Taz a Jordanem było coś więcej? Za bardzo bałam się gniewu Taz, by ją o to spytać, a kiedy Cross pokręcił na mnie głową, wiedziałam, że on również wolał nie zaczynać.
Wzięłam swój notes i odeszłam. Oboje otworzyli szafki, gdy ja zamknęłam swoją.
– To naprawdę świetnie, Taz. – Cross nie miał przy sobie torby, więc wrzucił kluczyki do szafki. – Dziękuję.
W przeciwieństwie do brata Taz nie miała pustych rąk. Niosła torbę pełną różnych rzeczy, a za sobą ciągnęła duży różowy wózek, z którego wystawały stosy książek, organizatory do szafki, biurowe drobiazgi i mała biała tablica, ponadto powycinane zdjęcia i nawet różowy brokat. Nie miałam pojęcia, co ona chciała z tym zrobić, ale taka już była Taz. Wnętrze szafki przerobi na arcydzieło. Ani trochę w to nie wątpiłam.
– Żartujecie? – Odłożyła torbę na podłogę i zaczęła rozpakowywać wózek. – W ten sposób wyświadczacie mi przysługę. Jeśli oboje tu będziecie, inne dziewczyny będą trzymać się z daleka. – Obejrzała się przez ramię.
Podążyłam za jej spojrzeniem, ale już wiedziałam, o kim mówiła. Stały tam dziewczyny, które zazwyczaj gapiły się na Crossa, ale jej chodziło o inną grupkę. Mimo że korytarz był zatłoczony, ta druga zebrała się niedaleko nas. Wiele dziewczyn z naszego rocznika tłoczyło się przy szafce Sunday Barnes. Połowa obrzucała teraz Crossa spojrzeniem.
Widziały mnie, ale i tak gapiły się na niego, jakby były głodne, a on był kawałkiem steka. Na mnie nie zwracały uwagi. Zmarszczyłam brwi.
Jeśli zauważały, że im się przyglądam, zazwyczaj odwracały wzrok. Moja obecność też je odstraszała. Ale nie dzisiaj. Dzisiaj widziałam w ich oczach głód. Bezczelnie przyglądały się Crossowi. Sunday przyjaźniła się z Monicą, ale gdy przyjrzałam się grupie, nie zauważyłam jej wśród nich.
Przesunęłam się, by stanąć naprzeciwko dziewczyn. Nie podobało mi się to, że mnie ignorowały, chociaż nie przeszkadzało mi, że przyszły tu dla Crossa. A wcześniej nigdy tak się nie czułam.
– Podniosły sobie poprzeczkę – wymamrotałam do Crossa. Robiły się coraz odważniejsze.
Mruknął, bo doskonale wiedział, o co mi chodzi.
– Przestańcie! – zaprotestowała Taz, opierając ręce na biodrach. – To ja jestem bliźniaczką. To ja powinnam mieć z nim sekretny język, nie ty.
Uśmiechnęłam się.
Taz była moją jedyną przyjaciółką. Uwielbiałam to, jaka jest waleczna. I nie była tak popieprzona, jak ja. Wiedziałam, że też cierpiała, ale miała ikrę. Gdyby Cross nie był moim najlepszym przyjacielem, moją najlepszą przyjaciółką mogłaby być Taz.
Okej, byłaby moją przyjaciółką, gdybym była Normalna.
Wiedziałam, że ona też ma dla mnie miejsce w sercu. Chwilę później już przestała się złościć.
Jęknęła.
– I przestań się do mnie uśmiechać. Ja pierdzielę, Bren. Jestem jak mój brat. Też nie potrafię się na ciebie gniewać dłużej niż przez dwie sekundy.
Cross się zaśmiał. Chyba zmienił zdanie, bo wziął kluczyki, zamknął swoją szafkę i zabrał mi długopis. Obszedł mnie i pocałował siostrę w czoło.
– Zobaczymy się później.
Skinął mi głową i ruszył w stronę drugiego korytarza z szafkami dla ostatniej klasy.
Taz spojrzała na mnie. Miała lekko zarumienioną twarz.
– Poszedł sprawdzić, co u tamtych dwóch, prawda?
Pokiwałam głową. Wiedziała o tym. Nie miałam pojęcia, po co w ogóle pytała.
– W końcu należymy do ekipy – zauważyłam.
– Tak. – Zacisnęła usta, a w jej oczach błysnął upór. – Ale po tej klasie to się skończy. Dzięki Bogu.
Zgromiłam ją wzrokiem, ale nie skomentowałam. Wróciła do rozpakowywania wózka.
Taz nie mogła się doczekać zakończenia liceum. Czuła, że wtedy odzyska brata, i poniekąd ją rozumiałam. Wyznała mi to kilka razy po tym, jak wypiła za dużo wina. Widzicie? Ona nawet w kwestii wyboru alkoholu nie była jak my. Była kobietą z klasą, wolała martini i wino. Już dawno przestała pić wine coolery. Nie wiedziałam nawet, kiedy je piła, ale twierdziła, że tak było. Ja wolałam mocniejszy alkohol, jak whiskey lub bourbon, albo piwo. Zwykłe piwo. Jakiekolwiek piwo. Jordan czasami nawet warzył piwo w beczce.
Ale wróćmy do Taz. Kiedy ostatnio trochę się wstawiła, siedzieliśmy na pniach przy ognisku. Chłopaki się zmyły i zostałam z nią sama.
Patrzyła w ogień i narzekała na grupę:
Zabraliśmy jej czas, który spędzała z Crossem.
W ogóle zabraliśmy jej brata.
Teraz praktycznie nie spędzał czasu w domu.
Całe szczęście, że niedługo liceum się skończy i ta ekipa się rozejdzie.
Ale nie wszystkie ekipy rozpadały się po zakończeniu szkoły.
Taz na to liczyła, ale zapominała, że nie zawsze do tego dochodziło. To zależało od grupy. Mój brat przewodził jednej z najstarszych ekip w Roussou. Jedyna, która stanowiła dla niego konkurencję, rozpadła się jakiś czas temu. Ich przywódca trafił do więzienia za znęcanie się nad przyjaciółmi Channinga z Fallen Crest. Nie chciał wdawać się w szczegóły, a ja nie naciskałam. Gdybym chciała wiedzieć, zaczęłabym wypytywać ludzi. Po prostu mnie to nie obchodziło.
Nie potrafiłam sobie wyobrazić, że nasza ekipa mogłaby nie przetrwać.
– Chodzi o ekipę? A może to coś osobistego? – zapytałam Taz z wahaniem.
Obróciła się do mnie, wytrzeszczając oczy.
– Co?
Chyba w ogóle zapomniała, że wciąż tu byłam.
– Nienawidzisz tej ekipy czy tylko mnie? – Oparłam się ramieniem o swoją szafkę, twarzą do niej.
– Nie! – Otworzyła usta, a potem je zamknęła. Pokręciła głową. – Nie, nie. Nie chciałam, żebyś tak sobie pomyślała.
– A więc chodzi o Jordana i Zellmana? Czy o ekipę jako całość?
– C-co? – Zamrugała.
Stwierdziłam, że musi chodzić o całą ekipę, ale chciałam ją trochę podręczyć. Ekipa była częścią mojej tożsamości i chociaż miałam słabość do Taz, trochę bolało mnie to, że żywiła do nas taką niechęć.
– Na pewno nie chodzi o Zellmana – mruknęłam. – On jest radosny jak skowronek. – Chyba że zaczyna się bić. – Czy ty i Jordan przypadkiem nie pracowaliście w wakacje w tym samym miejscu?
– C-co? – zapytała, gapiąc się na mnie zszokowana.
– Taz! – nagle ktoś krzyknął.
Więc Taz została uratowana, bo chciałam zadać jej jeszcze kilka niewygodnych pytań. Chciałam wypytać ją trochę o Jordana. To będzie musiało poczekać, jednak już czułam, że moje pragnienie, by ją podręczyć, znikało.
Zauważyłam, że Sunday Barnes odeszła od swojej szafki, i dotarło do mnie, że moje spotkanie z Taz dobiegło końca.
Sunday miała na sobie strój cheerleaderki, a za nią podążała połowa jej składu.
Wygładziła ręką bok, oparła zaciśniętą pieść na biodrze i uśmiechnęła się do nas szeroko.
– Taz, pani Bellacheq powiedziała, że w tym roku postanowiłaś opuścić skład. Liczyłam na to, że namówię cię na powrót.
Taz i ja wymieniłyśmy spojrzenia. Obie wiedziałyśmy, że jestem wykluczona z tej rozmowy, więc rozdzieliłyśmy się jak sprawnie działająca maszyna – Taz zrobiła krok w przód, ja w tył.
Może i jestem niekoleżeńska, ale właśnie tak działałam całe życie. Nie otwierałam się przed nikim poza moją ekipą i Taz. Tak po prostu było. Nigdy nie dogadywałam się z innymi dziewczynami i nawet nie miałam ochoty z nimi rozmawiać. To nie była żadna zasada – mogłam rozmawiać, z kim tylko chciałam – ale po prostu tak wolałam.
Już zaczęłam się odwracać i zmierzać tam, gdzie zniknął Cross, gdy nagle Sunday się odezwała.
– Bren! – Jej głos pod koniec stał się zbyt wysoki i musiała odchrząknąć. Uśmiechnęła się jeszcze szerzej. – Hej. Cześć. Nie było cię wczoraj na imprezie Alexa.
Zatrzymałam się, na wpół od nich odwrócona.
Taz stanęła przede mną.
– Daj spokój, Sunday. Dobrze wiesz, że odeszłam z drużyny. A wy trenujecie już od dwóch tygodni.
Obejrzałam się, na chwilę podchwyciłam spojrzenie Sunday, a potem obróciłam się i odeszłam.
Sunday Barnes próbowała ze mną porozmawiać.
Zmarszczyłam brwi, przemierzając drugi korytarz czwartoklasistów. Inne dziewczyny, niezależnie od tego, gdzie znajdowały się na szczeblach hierarchii, respektowały system. Trzymały się z dala od nas, ale ona naruszyła tę zasadę. Fakt, to niepisana zasada. To nie było żadne prawo, ale i tak mi to przeszkadzało.
Moje spostrzeżenie tylko się potwierdziło. W tym roku coś się zmieniło. Dziewczyny wydawały się odważniejsze.
Byłam już w połowie korytarza i niemal słyszałam głos Jordana, gdy nagle odezwał się ktoś inny. I złapał mnie za ramię.
– Nie było cię wczoraj na mojej imprezie!
I wtedy rozpętało się piekło.