- promocja
Ekonomia dla ciekawych - ebook
Ekonomia dla ciekawych - ebook
Czy gdyby grupa nastolatków porwała znanego profesora, a potem zmusiła go do odpowiedzi na różne trudne pytania, lepiej by zrozumiała podstawowe prawa ekonomii?
Książka profesora Orłowskiego napisana została z myślą o młodych ludziach, którzy chcą zrozumieć otaczający ich świat i nie wahają się stawiać niewygodnych pytań. Zaczyna się od spraw dość prostych: dlaczego Niemcy zarabiają więcej niż Polacy, dlaczego rosną ceny, czym jest globalizacja i jak wpływa na nasze życie. Dochodzi do problemów tak skomplikowanych, jak wpływ polityki na gospodarkę, przyszłość systemu emerytalnego, kryzys klimatyczny, efekty zastępowania pracowników przez roboty.
To nie jest nudny wykład ekonomii. To szereg przesłuchań, w których ciekawi świata nastolatkowie zmuszają ekonomistę do odpowiedzi na nurtujące ich pytania. Po to, by lepiej ten świat zrozumieć.
Książka jest częścią projektu edukacyjnego Porwani przez Ekonomię, skierowanego do szkół podstawowych i ponadpodstawowych, realizowanego przez Warszawski Instytut Bankowości we współpracy z Autorem i Partnerami.
Strona porwaniprzezekonomie.pl zawiera nie tylko dodatkowe materiały, ale też ubarwiające projekt filmiki, memy, komiksy. Dostęp do strony możliwy jest za pomocą kodu QR.
Autor o książce:
Ekonomia jest trochę jak czarna magia. Ekonomiści robią mądre miny, budują skomplikowane modele matematyczne i mówią dziwacznym żargonem. A gospodarka stale zaskakuje, prognozy się nie sprawdzają, wybuchają kryzysy, ludzie nie rozumieją, co się dzieje.
Czy można o ekonomii mówić inaczej? Tak, ale trzeba zrozumieć pewne prawa, które nią rządzą. Uwzględnić różne punkty widzenia, tam gdzie nie ma jednoznacznej odpowiedzi. I wreszcie pamiętać, że w gospodarce zawsze pewną rolę odgrywa przypadek i ludzkie widzimisię.
To wszystko da się powiedzieć normalnym, zrozumiałym językiem. I to usiłuję robić w tej książce, napisanej specjalnie dla nastolatków.
Autor o sobie:
Jestem profesorem, zajmuję się ekonomią od ponad trzydziestu lat. Długo? Owszem, ale ile się w tym czasie działo! Postępowała globalizacja, wybuchały kryzysy, pojawiły się Internet i smartfon. I tylko jedno nie uległo zmianie: gospodarka wciąż jest pełna tajemnic.
Od lat uczę moich studentów rozumienia ekonomii. Nie nudnej, podręcznikowej, ale takiej, jaka jest w rzeczywistości. Nie mam patentu na nieomylność, rozumiem różne punkty widzenia, nie boję się trudnych pytań. Obserwowałem gospodarkę jako badacz, konsultant wielkich firm, doradca prezydentów i premierów.
Ciekawe, czy potrafiłbym też odpowiedzieć na pytania stawiane przez nastolatków.
Kategoria: | Dla młodzieży |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8188-924-7 |
Rozmiar pliku: | 1,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
– Ale bieda – mruknął ponuro Kuba, patrząc na wyświetlające się w szkolnej aplikacji ogłoszenie.
– Co znowu? – spytała niechętnie Majka, przerywając rozmowę z piegowatą Wiką. – Dyrcio wykombinował coś nowego?
– Tak, godzinę ekstranudy. Jutro o jedenastej spotkanie z jakimś dziadersem… profesorem od ekonomii. Będzie nawijał o tym, że całe życie trzeba się uczyć i zasuwać do pracy.
– A potem umrzeć ze zmęczenia – podsumował Olek. – Nie po to człowiek żyje, żeby cały czas tyrać i oddawać pieniądze państwu. Albo cwaniakom z korporacji. Ja nie mam zamiaru.
– A ty wciąż ten sam tekst o państwie i korpo. – Julka się skrzywiła, odrywając wzrok od ekranu smartfona. – Nic lepszego nie przychodzi ci do głowy?
– Akurat z korpo to w sumie ma rację – odezwał się siedzący obok rudowłosy Michał, choć jego też pochłaniał smartfon. – Megaściema i oszustwo, cały świat ustawili tak, żeby zarabiać i wyzyskiwać ludzi… A samemu tylko grać w golfa.
Było ciepłe kwietniowe popołudnie i cała szóstka powoli zbierała się do domu po długim dniu spędzonym na matmie, polskim i fizyce. Na razie siedzieli jeszcze na betonowych płytach, dawno temu porzuconych przez beztroskich robotników budujących w sąsiedztwie pawilon handlowy.
– Milutko – rzuciła zaczepnie Wika, zerkając kątem oka na Olka. – Od razu widać, że się klimat ociepla.
– O, jest nawet filmik, jak się topi lodowiec – dodała Majka i zaczęła szukać w smartfonie.
– Tata mówi, że to brednie – dał się sprowokować Olek. – Zawsze było tak, że klimat się ocieplał, a potem schładzał. A tak naprawdę chodzi tylko o kasę dla korporacji.
– Pewnie – poparł go natychmiast Kuba. – Amerykanie i Chińczycy na tym zarobią, a my będziemy tylko więcej płacić za prąd, bo tak każe Unia Europejska.
– Aleś ty głupi! – nie wytrzymała Julka. – Trzeba płacić więcej za prąd, żeby było czyste powietrze… a nie smog. – Schwyciła się za szyję i zademonstrowała duszenie się od smogu, kończąc popis konwulsjami i kopnięciem Kuby w kostkę.
– Jasne, trzeba chronić środowisko! – włączyła się Majka. – W ogóle wszystko powinno być eko. Ochrona środowiska kosztuje.
– To może chcesz też płacić za dostęp do netu? – ożywił się Michał. – Już kombinują, jak za wszystko, co ściągasz, brać kasę. Korporacje chcą tylko więcej zarobić… i ciąć koszty. Tatę kolegi zwolnili z fabryki i musiał pójść na kurs komputerowy. Uczą go niby totalnej starzyzny, ale teraz stale chce sprawdzać, co ziomek ogląda w sieci. Normalnie horror!
Przez chwilę milczeli, wyobrażając sobie, co by było, gdyby to ich rodzice stracili pracę i zajęli się kontrolowaniem, co robią w necie. W końcu ciszę przerwała Julka.
– Tatę tego ziomka musieli zwolnić, bo firma bankrutowała. Nie mam zamiaru kupować badziewia, żeby tylko jakaś fabryczka nie padła. Wolisz kupować gorzej i drożej?
– Wcale nie musi być drożej – odciął się Michał. – Sąsiad mówi, że rząd powinien dopłacać do produkcji, bo to jest bardzo ważna sprawa dla kraju.
– Tak, produkcja powinna być polska – dodał Kuba. – Bo inaczej ludzie stracą pracę.
– I tak stracą pracę, bo ich zastąpią Chińczycy. Im wystarczy miska ryżu zamiast wypłaty. A potem ludzi będą zastępować roboty, które wyprodukują Amerykanie… albo Chińczycy – smutno stwierdziła Wika.
– No to Amerykanie czy Chińczycy? – upewniła się Julka. – Ale to chyba dobrze, że robią coraz lepsze roboty i komputery. Chcesz kupować przestarzałe badziewie?
– Przede wszystkim nie chcę od świtu do nocy tyrać jak jakiś Chińczyk – odgryzła się Wika. – A w korpo tylko czekają na to, żeby mnie przykuć do kompa i płacić grosze.
– Bo starzy wzięli wszystkie dobre posady, są prezesami i cały dzień grają w golfa, a nas chcą wyzyskiwać – dodał Michał, uzyskując aprobujące mruknięcie ze strony Kuby. – Korpo to wyżymaczki.
– To w ogóle jakiś megaabsurd – oznajmiła Wika. – Kuzynka studiuje w Niemczech i dorabia latem jako kelnerka. Robi to samo, co kiedyś robiła w Polsce, ale za trzy razy większą kasę. I jeszcze podobno będzie jej się należała za to jakaś emerytura.
– My to w ogóle żadnych emerytur nie dostaniemy – odparła Majka. – Mama mówi, że rząd nie będzie miał na to pieniędzy…
– Bo bogaci powinni płacić wyższe podatki. A jak człowiek nie może wytrzymać w korpo, to rząd powinien mu dawać kasę, żeby nie musiał tam siedzieć – zirytował się Michał. – Tak podobno jest na świecie.
– A myślisz, że bogaci będą za ciebie płacić? – zainteresowała się Julka. – Nie będą chcieli.
– To trzeba ich zmusić. Bo dziś bogaci w ogóle nie płacą podatków, sąsiad mówi, że uciekają z podatkami na Kajmany. To raj podatkowy, gdzieś na Karaibach.
– No nie… Tata mówi, że w ogóle nie powinno być podatków, bo to kradzież. Dlaczego mam oddawać rządowi hajs, który zarobię? – Olek się ożywił. – Wolę go sobie na coś wydać… albo zaoszczędzić!
– Jak się ma oszczędności, to się gra na giełdzie – zauważył Kuba. – I jest się bogatym bez pracy.
– Nieprawda! – oburzyła się Majka. – Wujek kiedyś namówił mamę, żeby kupiła akcje, i połowę na tym straciła. Giełda to oszustwo.
– Pewnie, najlepiej kupić bitcoiny – wyjaśnił Olek. – To gwarantowany zysk. Tylko rząd chce tego zakazać, bo ludzie za szybko by się wzbogacili.
– I wszyscy by uciekli na Kajmany? – podrzuciła Julka, a Olek westchnął z politowaniem i popukał się w głowę.
– A w ogóle, jak ktoś ma aż tak dużo kasy, że oszczędza, zamiast wydawać, to znaczy, że mu nie jest potrzebna – zdenerwowała się Wika. – A ktoś inny potrzebuje jej bardziej.
– Chyba zwariowałaś! – warknął Olek. – Jak mam hajs, to go nikomu nie oddam!
– Jak masz dużo hajsu, to musisz się podzielić! – Michał oderwał się na moment od gry.
– Ty głupolu, jak zabierzesz ludziom pieniądze, nikomu nie będzie się chciało pracować.
– I tak się nie chce, bo ludzie są wyzyskiwani. Więc niedługo już nikt nie będzie pracować.
– To z czego wtedy ludzie będą żyli?
– ???
Kłótnia utknęła w miejscu: każdy argument był zbijany jeszcze lepszym. W końcu wszyscy zamilkli i zapadła cisza.
– No to może spytajmy tego profesorka? – zaproponowała kompromisowo Majka. – Jak jest taki sławny, może coś będzie umiał wyjaśnić?
Aula była niemal pełna, chociaż większość uczniów przyszła na spotkanie z obowiązku i marzyła tylko o tym, żeby wreszcie móc włączyć tkwiące w torbach i plecakach smartfony. Z nudów wszyscy gadali, co będą robić w czasie majowego weekendu.
Najpierw zabrał głos Dyrektor. Długo mówił o zasługach i wiedzy Profesora, którego wszyscy znają z mediów.
– Ktoś go zna? – spytał szeptem Michał, ale odpowiedziały mu tylko trudne do zrozumienia pomruki, które zapewne oznaczały, że nie (tylko wszystkowiedząca Julka skrzywiła się w sposób, który miał sugerować, że ona coś tam wie, ale nic konkretnego).
Potem Dyrektor podziękował za zaszczyt, jaki spotkał szkołę, i zasunął, że młodzież będzie wdzięczna, mogąc się dowiedzieć od prelegenta wielu fascynujących rzeczy o ekonomii. Słuchając tego wszystkiego, Profesor kiwał tylko potakująco głową i uśmiechał się z zadowoleniem. Był średniego wzrostu, w okularach, miał starannie zaczesane siwiejące włosy i elegancko przystrzyżone wąsiki.
– Pocieszny fajtłapa – mruknął Michał. – Trochę przypomina druida z gry fantasy, tylko mu brakuje długiej brody.
Tymczasem Profesor zaczął mówić i od razu było widać, że każde swoje słowo uważa za bezcenne.
– Drodzy młodzi przyjaciele, dziękuję za przemiłe zaproszenie – zaczął z łaskawym uśmiechem, przygładzając z lubością wąsiki. – Domyślam się, że macie bardzo dużo pytań. Wszyscy na pewno chcecie wiedzieć, jak duży będzie w tym roku wzrost PKB i jaką rolę odegra w tym zmiana klimatu inwestycyjnego. W poprzednim kwartale wzrost wyniósł 3% w stosunku do kwartału poprzedniego, oczywiście po zastosowaniu korekty sezonowej…
Godzina to niezbyt wiele czasu. Ale godzina ględzenia o krańcowej produktywności kapitału i dysparytecie stóp procentowych to masakra. Profesor ciągnął bez zająknienia, a siedzący na sali uczniowie starali się wypełnić czas, myśląc o czymś innym (gadających uciszała krążąca jak sęp po sali chemiczka potocznie zwana Draculą). W pewnym momencie powiało grozą, bo Profesor wyświetlił na ekranie slajd i zaczął zawile wyjaśniać konsekwencje monetyzacji deficytu fiskalnego. Dobrze, że przynajmniej można było popatrzeć przez okno i posłuchać odgłosów dobiegających z boiska.
– …i to właśnie powinno nas wszystkich najbardziej niepokoić, kiedy zastanawiamy się nad problemem optymalnego miksu polityki pieniężnej i fiskalnej – dokończył wywód Profesor, dopił szklankę wody i zamilkł, zadowolony z piorunującego wrażenia, jakie zrobił na słuchaczach (rzeczywiście, za oknem dało się słyszeć pomruki zbliżającej się burzy, a bliski koniec wykładu wywołał pełne nadziei ożywienie na sali).
– Serdecznie dziękujemy za te wszystkie bezcenne informacje, młodzież jest zachwycona i teraz znacznie lepiej rozumie zasady ekonomii – odezwał się uroczyście Dyrektor, wstając z krzesła. – A teraz czas na pytania z sali… No, kochani, kto chce o coś zapytać naszego słynnego gościa?
Jak to zwykle bywa, zrobiło się cicho. Krępująca cisza się przedłużała, słychać było wyraźnie brzęczenie latającej pod sufitem grubej muchy. Dyrektor wodził wzrokiem po sali, a Profesor z lekkim zniecierpliwieniem kręcił głową. Za oknem już bliżej huknął piorun.
– Ja mam pytanie! – odezwał się niespodziewanie Michał, podnosząc rękę. – Dlaczego dla młodych ludzi jest tylko praca za grosze… a starsi wzięli wszystkie lepsze posady?
Profesor wysłuchał Michała, po czym ironicznie się skrzywił.
– To bardzo nierozsądne pytanie – oznajmił. – Kto nie jest leniem, bez trudu znajdzie pracę, firmy polują dziś na dobrych pracowników. Na pewno nie będzie narzekać, a jak się przyłoży, to szybko awansuje i będzie znacznie lepiej zarabiać. Oczywiście trzeba naprawdę chcieć pracować, a nie spędzać godziny na grach albo filmikach z YouTube’a.
– To dlaczego w Polsce pracownicy zarabiają mniej niż w Niemczech? – wsparła kolegę Wika. – Są leniwi czy ktoś ich oszukuje?
– Oczywiście, że w różnych krajach ludzie nie zarabiają tak samo – zagrzmiał surowo Profesor. – Decyduje o tym dysparytet w zakresie produktywności, który ma odbicie w dysparytecie płacowym. To prosta zależność i powinniście ją sami rozumieć, a nie powtarzać populistyczne brednie o rzekomym oszustwie.
– A gra na giełdzie? – oburzyła się Majka. – Podobno to działa jak kasyno, gdzie tylko bogaci zarabiają miliony, a biedni tracą. To nie oszustwo?
– Nie używajcie słów, których nie rozumiecie. – Teraz Profesor był naprawdę zirytowany. – Właściciel akcji jest współwłaścicielem firmy, a giełdowa cena akcji to zdyskontowany strumień przyszłych zysków. To nie jest żadna gra, tylko inwestowanie.
– To dlaczego mama Majki straciła na giełdzie swoje oszczędności? – spytała nagle Julka.
– Banki oszukują, dają tanie kredyty, a potem duszą odsetkami. Tylko bitcoiny są uczciwe, bo ich nie dotyka rząd! – wrzasnął Olek i na sali podniosła się wrzawa.
Dyrektor poczuł, że sytuacja wymyka się spod kontroli. Szybko wstał i przekrzykując hałas, ogłosił:
– Na tym kończymy pytania. Wiemy, że nasz gość jest bardzo zapracowany, dziękujemy za wspaniałe wyjaśnienie… eee… złożonych zagadnień ekonomii. Życzymy dużo odpoczynku w czasie majowego weekendu. Niech pan Profesor pozwoli, jeszcze skromny wyraz uznania…
Para uczennic wspięła się na podwyższenie, taszcząc wielki bukiet kwiatów i oprawioną w ramkę dziękczynną laurkę.
– Dziękuję, dziękuję – odparł udobruchany Profesor. – Zrobiłem to tylko dla was, młodzi ludzie… Nie jestem leniem i na cały długi weekend zaplanowałem pracę. Rodzina wysłana w góry, a ja się ukrywam w leśnej chatce na Mazurach… he, he… Przez tydzień nikt mnie nie znajdzie, a ja napiszę ważny artykuł! Zachęcam do przeczytania.
– Ale obciach – skomentowała Wika. – Miał nam wyjaśnić działanie gospodarki… zrozumieliście coś z tego bełkotu?
– Taki to powiedziałby prawdę chyba tylko na torturach – dodał Kuba. – Albo na przesłuchaniu. Tylko wtedy można by z niego wycisnąć prawdziwe odpowiedzi.
Julka przez chwilę siedziała w zamyśleniu. W końcu, nie podnosząc głosu, powiedziała:
– To się chyba da zrobić. Ale musielibyśmy zrealizować mój plan.
– Czyli?
– Musimy go porwać.
Błyskawicznie ułożony plan porwania był ryzykowny, ale udało się go wprowadzić w życie nadspodziewanie łatwo. No i chyba najszybciej w historii, bo wszystkie przygotowania zajęły tylko tyle czasu, ile Profesor spędził w gabinecie Dyrektora.
Po pierwsze, ekonomista przyznał się, że przez tydzień nikt go nie będzie szukał, bo prosto ze szkoły wyjeżdża w jakiś odległy kąt Mazur. To wystarczy, by go przesłuchać i zmusić do wyjawienia całej prawdy o gospodarce i ekonomii.
Po drugie, znakomicie się składało, że rodzice Kuby wyjechali na tydzień do Egiptu. Zostawili mu cały dom, w tym idealnie nadającą się do przesłuchań ciepłą i przytulną piwniczkę. Tata zostawił mu też, na wypadek nieprzewidzianych wydatków, swoją kartę bankową. Jak wyjaśnił Kuba, rodzice postawili tylko warunek, żeby nie szedł na żadne pochody radykałów i kiboli. To im obiecał. Ale o porywaniu profesorów nic nie mówili.
Po trzecie, okazało się, że Michał może zorganizować samochód. Ponieważ jego tata zawsze marudził, że sypana na drogi sól niszczy lakier, do maja auto stało w garażu, ukryte szczelnie pod plandeką. Michał dobrze wiedział, jak zastąpić auto konstrukcją z rurek od namiotu, styropianu i dykty. Prawka oczywiście nie miał, ale dzięki wakacyjnym lekcjom umiał prowadzić. Musiał tylko uważać, by nie wpaść w oko policji (pomysł Majki, by dokleić Michałowi wąsy i brodę, został odrzucony).
Po czwarte, Wika zobowiązała się skombinować mocny środek nasenny, nagromadzony w jej domu przez zapobiegliwą mamę lekarkę. Majka i Julka zajęły się organizacją prowiantu, a Olek zapewniał resztę niezbędnego zaopatrzenia. Synchronizacja akcji odbywała się za pośrednictwem smartfonów.
No i wreszcie, po piąte, porywaczom pomógł szczęśliwy przypadek. Akurat wtedy, kiedy Profesor zakończył wizytę u Dyrektora i ruszył w drogę, nadciągnęła potężna burza.
Objuczony walizką i kwiatami Profesor wyszedł przed szkołę, zatrzymał się pod daszkiem i ponuro spojrzał na lejące się z nieba strumienie wody. Teraz był na siebie zły, że odrzucił uprzejmą propozycję Dyrektora, który chciał go podwieźć na dworzec kolejowy swoim autem (obawy Profesora wzbudziło jednak to, że Dyrektor bąknął coś o szwankującym akumulatorze).
– Nie wiecie, jak tu szybko wezwać taksówkę? – spytał niepewnie dwie nastolatki, które schroniły się pod tym samym daszkiem i tkwiły tam z nosami w smartfonach. – Bardzo się spieszę na dworzec. Pod jaki numer dzwonić?
– Już podaję. – Pierwsza z nastolatek, czyli Julka, podała numer firmy taksówkarskiej, która właśnie zbankrutowała i nikt tam nie odbierał telefonów. Przez dłuższą chwilę patrzyła, jak Profesor bezskutecznie stara się dodzwonić, i w końcu zapytała: – A o której ma pan pociąg?
– Za kwadrans… – Profesor wciąż nerwowo usiłował się połączyć.
– Ups! W taką pogodę taxi szybko nie przyjedzie – oceniła druga nastolatka, czyli Majka. – Chętnie pomożemy… kolega ma nas gdzieś podrzucić autem. Tylko trochę się spóźnia, jak to zwykle on… o, już jest! – dodała z ulgą.
W tym momencie przed szkołę zajechał samochód, strasząc piskiem opon starszą panią, która kryła się przed ulewą na przystanku autobusowym. Michał zdążył dosłownie w ostatniej chwili, bo odwrócenie uwagi taty i zrobienie w garażu konstrukcji z rurek i styropianu zajęło im z Olkiem nieco więcej czasu, niż sądzili.
– Proszę wsiadać, w siedem minut pana podwieziemy.
Profesor trochę podejrzliwie przyjrzał się bardzo młodo wyglądającemu kierowcy (na szczęście Michał nie miał wąsów i brody) i jeszcze raz, bez nadziei na sukces, wystukał numer do taksówek. Chwilę nasłuchiwał sygnału, ale ponieważ nadal nikt nie odbierał, westchnął i podjął decyzję. Usiadł koło kierowcy, a Julka i Majka szybko wcisnęły się do tyłu, gdzie czekała już na nie Wika.
– Pewnie chce się panu pić? – zasugerowała Julka, kiedy ruszyli. – Może colę?
– E, nie, dziękuję, nie pijam niczego z cukrem. Czysta trucizna.
– Eee… to może wodę?
– A jaką macie?
– Z gazem.
– To też nie piję.
– Ale bez gazu też mamy! – oznajmiła z ulgą Julka i odkręciła butelkę, do której Wika błyskawicznie wsypała zmielone na proszek tabletki nasenne. – Musiało panu zaschnąć w gardle po takim długim wykładzie. Bardzo ciekawym… – dodała obłudnie.
– Był dla was ciekawy, prawda? – ucieszył się Profesor, pociągając solidny łyk wody. – Mam nadzieję, że wytłumaczyłem wam wiele ważnych rzeczy… Proszę jechać trochę wolniej! – krzyknął przerażony brawurowym skrętem, który wykonało auto.
– Przepraszamy, że zadawaliśmy trochę naiwne pytania. – Majka starała się odwrócić uwagę Profesora.
– Oczywiście, jesteście młodzi, macie prawo mieć nieco… naiwne poglądy – zgodził się Profesor łaskawie, znów popijając z butelki. – Nie wszystko jeszcze jesteście w stanie zrozumieć… Ale musicie słuchać ludzi z prawdziwą wiedzą… i dużo czytać… – Ziewnął. – Populizm… to bardzo niedobrze… – Oczy Profesora bezwiednie się przymknęły, a potem jeszcze raz się otwarły. – Chyba słabo się poczułem… Chyba… chyba…
– Śpi. Jedziemy do Kuby – zakomenderowała Julka.
Kiedy Profesor się obudził, zaraz do niego dotarło, że coś jest nie tak. Znajdował się w niedużym, ale czystym pomieszczeniu. Trochę bolała go głowa, nie mógł też sobie przypomnieć, jak tu trafił. Drzwi były zamknięte na klucz. Chwilę się z nimi mocował, ale szybko uznał, że nie da rady otworzyć. Krzyki też nie na wiele by się zdały. Pomieszczenie nie miało okien, a ściany i drzwi wyglądały na solidne i grube.
Rozejrzał się uważnie i doszedł do wniosku, że ci, co go uprowadzili, są jednak dość uprzejmi. W kącie stało łóżko polowe przykryte miękkim wełnianym kocem. Na stoliku znalazł kilka butelek niegazowanej wody, a na talerzu kanapki z serem, szynką i pomidorem. (Może zatrute? – pomyślał, ale postanowił zaryzykować, bo wyglądały apetycznie, a on poczuł się głodny). Małe radio nastawione było na stację z oldskulowymi przebojami (porywacze najwyraźniej odgadli, że taką właśnie muzykę lubi). W kącie stała jego walizka.
Przez chwilę się zastanawiał, kto mógł go porwać. Inwestorzy giełdowi, którzy chcą go zmusić do zdradzenia prognoz? Agenci rządowi, którym nie podobają się krytyczne komentarze na temat polityki gospodarczej? Studenci, którzy chcą poznać pytania egzaminacyjne? Wszystko to wyglądało bardzo dziwnie. Nie pozostało nic innego, jak poczekać, aż sprawa się sama wyjaśni.
Po kwadransie drzwi pomieszczenia się otworzyły i weszło sześciu porywaczy. Japończycy? – przemknęło Profesorowi przez głowę, kiedy zobaczył ich nieduży wzrost. Nie, raczej nastolatki… bo przecież chyba nie kosmici… A może po prostu taki gang niziołków.
Porywacze byli znakomicie zamaskowani. Nosili czarne bluzy z kapturami, twarze zakrywały im identyczne, przekornie uśmiechnięte maski Guya Fawkesa. Maski te zostały rozpropagowane na świecie przez młodych Hiszpanów, którzy demonstrowali na ulicach przeciwko kryzysowi finansowemu i określali się mianem „Oburzonych”.
– Profesorze, jest pan w rękach Tajnej Armii Oburzonych – wyjaśnił głosem Olka zamaskowany porywacz (nazwę tajnej organizacji wybrano po długiej kłótni).
– Tajnej Grupy, nie żadnej Tajnej Armii – poprawił inny porywacz cienkim głosem Wiki. – Brzydzimy się przemocą i nie używamy broni, tylko argumentów.
– Właśnie widzę! – oburzył się Profesor. – Porwaliście mnie i przetrzymujecie wbrew mojej woli.
– Przepraszamy, ale to było absolutnie niezbędne – dobiegł zza kolejnej maski przepraszający głos Majki. – Inaczej nie chciałby Profesor z nami rozmawiać.
– I tak nie chcę! – Profesor był wściekły. – Proszę natychmiast powiedzieć, o co wam chodzi, albo mnie wypuścić!
Porywacze wydawali się zaskoczeni i nieco przestraszeni zdecydowanym żądaniem ekonomisty. Tego elementu planu jeszcze dobrze nie przemyśleli. Przez chwilę naradzali się w kącie. W końcu zdołali coś ustalić, bo odezwał się kolejny Guy Fawkes.
– Musimy pana przesłuchać – wyjaśnił głosem Michała.
– Przesłuchać?!
– W sprawach ekonomii. Zmusimy Profesora do wyśpiewania całej prawdy!
Profesor z lekkim niedowierzaniem powiódł wzrokiem po maskach porywaczy.
– Chcecie mnie przesłuchać… w sprawach ekonomii? Naprawdę? – Z wrażenia zapomniał, że został porwany. – Przecież wystarczy przeczytać moje artykuły i książki.
– Nic z tego! Ma nam Profesor powiedzieć, jak jest naprawdę, a nie sprzedawać zwykłe bajery.
– I to krótko, jasno, bez ściemy!
– I bez kręcenia! Mamy wszystko zrozumieć! Zmusimy pana do zeznań!
– Ciekawe jak – zainteresował się Profesor. – Torturami? A jeśli nie dam się zmusić?
– Już mówiliśmy, że brzydzimy się przemocą. Ale mamy coś na pana, Profesorze, coś bardzo niewygodnego – odezwała się jadowitym tonem Julka. – Taaak… Nawija pan dużo o znaczeniu Internetu, prawda? A sprawdziliśmy – blefowała – i nie ma pan nawet konta na Instagramie… Ani na fejsie, chociaż to bardzo dobre dla staruszków. Zaraz to roztrąbimy w całym necie! Przygotujemy szydercze memy!
– Albo filmiki na TikToku – dodał Olek. – Bardzo zabawne. To się studenci uśmieją.
Profesor zbladł i przełknął nerwowo, chociaż nie wiedział za dobrze, co to jest ten cały TikTok i kto go ogląda.
– A w ogóle to Profesora nie wypuścimy, póki nie dostaniemy odpowiedzi na nasze pytania. Chcemy wiedzieć, jak naprawdę jest z gospodarką – dodała Wika. – Mamy mnóstwo czasu, wszyscy myślą, że pojechał Profesor na tydzień na Mazury!
Ekonomista chwilę myślał, drapiąc się po głowie, po czym pokręcił nią ze zdumieniem.
– Czy ja dobrze rozumiem? Więc chcecie mnie tylko przesłuchać w sprawach ekonomii? – Znów pokręcił głową, po czym dodał: – Właściwie dobrze się składa, chętnie wam wiele rzeczy wyjaśnię. He, he… to nawet dość zabawne, że zamiast pisać artykuł, będę tłumaczył małym porywaczom ekonomię.
– Nie ma w tym nic śmiesznego! Jesteśmy mali, ale bardzo groźni!
– I oburzeni!
– Dobrze, dobrze – mruknął Profesor. – To co, zaczynamy przesłuchanie?
– No właśnie, zaczynamy.Przesłuchanie nr 1
Dlaczego Niemcy zarabiają więcej od Polaków?
– Zaczynamy pierwsze przesłuchanie – ogłosiła Julka, a Kuba uruchomił w smartfonie nagrywanie. Po długiej sprzeczce ustalili, że pierwszego dnia to ona będzie guru i poprowadzi przesłuchania.
Sześcioro zamaskowanych porywaczy siedziało rzędem na łóżku, Profesor na ustawionym naprzeciw krześle. Na stojącym między nimi stoliku smętnie błyskała nieduża lampka skierowana w stronę przesłuchiwanego.
– Czy ktoś może spróbować poprawić lampę? – spytał uprzejmie Profesor. – Wcale nie świeci mi w oczy.
– To przez te energooszczędne żarówki – wyjaśnił Olek. – Nie nadają się do przesłuchań. I w ogóle nie wiadomo, po co są.
– Bo chronią klimat – wyjaśniła Majka. – Powinniśmy zresztą o tym porozmawiać.
– O zmianach klimatu będziemy rozmawiać później – uciszyła ich Julka, wskazując palcem na listę rzeczy do omówienia, którą uzgodnili zaraz po porwaniu. – Teraz temat jest inny, nie mieszajcie.
– No właśnie – powiedziała surowo Wika. – Teraz Profesor ma nam odpowiedzieć na inne pytanie: dlaczego w Polsce zarabia się trzy razy mniej niż w Niemczech?
– Właśnie, kto nas oszukuje? – dodał Michał.
Profesor przez chwilę się namyślał, po czym spytał:
– A dlaczego myślicie, że ktoś tu was oszukuje?
– To chyba jasne – powiedziała Wika. – Moja kuzyn… – ugryzła się w język – …to znaczy pewna nasza informatorka mieszka w Niemczech i pracuje tam jako kelnerka. Robi to samo, co robiła w Polsce, ale zarabia trzy razy więcej. No to chyba jasne, że polską kelnerkę ktoś okrada – dokończyła.
Pozostali porywacze szybko podrzucili, kto może ją okradać. Chciwy szef, zasugerowała Majka; kapitaliści i banki, mruknął Michał; Niemcy, rzucił Kuba; rząd, warknął Olek; tylko Julka nic nie powiedziała, ale widać było, że jej też się to nie podoba.
– No dobrze, rzecz w tym, że nikt tu nikogo nie okrada – zaczął Profesor. – Wszystko wynika ze społecznej wydajności pracy i międzygałęziowych różnic w produktywności…
– Tylko bez takiej nawijki! – przerwali mu niemal jednogłośnie porywacze. – Ma być normalnym językiem. Bo nawet za rok nie pojedzie Profesor na Mazury.
– Dobrze już, dobrze. W takim razie musimy zrobić pół kroku do tyłu. Czy w Niemczech tylko kelnerka zarabia więcej niż w Polsce? A co, na przykład, z pracownikiem fabryki?
– No tak, on chyba też…
– I mogę wam zdradzić, że różnica między płacą polskiego i niemieckiego pracownika fabrycznego jest nawet większa niż w wypadku kelnerki czy asystentki biurowej – dodał Profesor. – Czy to też jest nieuczciwe? I czy uważacie, że to jest oszustwo?
– No, raczej też…
– Dobrze, to wyobraźcie sobie dwie fabryki, na przykład produkujące podobnej klasy samochody. Jedna jest tradycyjna, zatrudnia 2 tysiące ludzi. A druga supernowoczesna, pracuje w niej tylko 500 osób. Ale obie wytwarzają tyle samo aut.
– To raczej niemożliwe – zaprotestowała Julka. – W jaki sposób 500 ludzi może produkować tyle samo aut co 2 tysiące ludzi?
– No właśnie, czy to rzeczywiście niemożliwe? – spytał Profesor. – A widzieliście, jak działają roboty przemysłowe? Same wykonują całą pracę, bez pomocy ludzi, a sterowane są przez komputery.
– Tak, widziałem w telewizji – potwierdził Olek. – Zasuwają jak głupie, bez przerwy.
– O, macie. – Majka podniosła do góry swój smartfon, pokazując filmik.
W wielkiej hali fabrycznej przesuwały się na taśmie karoserie samochodów, a dookoła nich uwijały się maszyny, błyskawicznie spawając i łącząc z sobą różne części. Ludzi w ogóle nie było.
– Właśnie – rzekł Profesor. – Wystarczy, że w tej drugiej fabryce zainstalowane są nowocześniejsze maszyny, które potrzebują mniej ludzi do obsługi. A wtedy 500 pracowników może za ich pomocą wytworzyć tyle samo aut co 2 tysiące ludzi w fabryce starszej. Zgadza się?
Odpowiedzią były niepewne pomruki. Porywacze nie bardzo wiedzieli, co właściwie Profesor chce im udowodnić, ale na razie nie było jak przyczepić się do tego, co mówił.
– Powiedzmy, że obie fabryki sprzedają auta za tę samą cenę. W takim razie obie mają taki sam łączny dochód. Ale druga fabryka ma znacznie wyższą produkcję i dochód na głowę pracownika.
– Nikt chyba tam pracownikom głów nie ucina. – Wika zachichotała.
– To tylko takie stosowane w ekonomii i statystyce określenie – odburknął nieco urażony Profesor. – Czasem też używamy łacińskiego terminu _per capita_…
– Chodzi o pitę od kebaba? – spytał niewinnie Michał, znów wywołując śmiech.
– Głupie żarty. – Profesor teraz był gotów obrazić się na dobre. Po chwili postanowił jednak wrócić do swojego wywodu i z nutą wyższości wyjaśnił: – W ekonomii często używamy różnych wielkości, na przykład dochodu lub produkcji, w przeliczeniu na głowę. Czyli dzielimy je przez liczbę ludzi, którzy uczestniczą w podziale lub wytwarzaniu, żeby się zorientować, ile wypada na jednego człowieka. Dzięki temu możemy na przykład porównać dochód Chińczyka i Estończyka, choć Chiny mają tysiąc razy większą populację. Chińska gospodarka jest znacznie większa od estońskiej, ale po podzieleniu przez liczbę mieszkańców okazuje się, że to jednak przeciętny Estończyk jest zamożniejszy.
– To raczej dość oczywiste, tacy głupi nie jesteśmy – mruknął Kuba, niezadowolony z dydaktycznego tonu, w który wpadł Profesor. – Proszę wrócić do tematu przesłuchania… I nie bajerować żadnymi perkapitami.
– Jeśli wartość produkcji podzielimy przez liczbę pracujących, otrzymamy wskaźnik wydajności pracy – ciągnął niezrażony ekonomista. – Można ją mierzyć dla pojedynczej fabryki, ale też dla całego kraju. Wróćmy do naszego przykładu dwóch fabryk aut. W fabryce nowoczesnej wydajność pracy jest cztery razy wyższa, tak? A skoro tak, to właściciel może zapłacić pracownikom nawet czterokrotnie wyższą płacę i nadal sprzedawać samochody z zyskiem. Pracownicy ze starszej fabryki mogą być wściekli, ale ich fabryka nie miałaby z czego dać im takiej płacy. Nikt ich nie oszukuje, po prostu mają niższą wydajność, więc mniej zarabiają, prawda? – zakończył z zadowoloną miną.
Porywacze przez chwilę milczeli, myśląc o chytrej pułapce, w którą zapędził ich Profesor. Po chwili jednak dotarło do nich, że wszystko to nie jest aż tak proste.
– Ale dlaczego pracownicy ze starszej fabryki nie zażądają od właściciela, żeby podniósł im płace? – spytał Michał. – Mogą zastrajkować. Właściciel będzie musiał się zgodzić.
– Może i będzie musiał. Ale fabryka, w której pracują, produkuje i zarabia tyle samo co ta nowocześniejsza, a ludzi w niej pracuje cztery razy więcej. Właściciel po prostu nie miałby z czego wypłacić aż tak dużych wynagrodzeń. Więc jeśli zgodziłby się na taką podwyżkę, firma by zbankrutowała, fabrykę trzeba by było zamknąć, a 2 tysiące ludzi straciłoby pracę.
– No dobrze, ale przecież pracownicy mogą przenieść się z fabryki starszej do tej nowocześniejszej, która więcej płaci – zaatakowała od innej strony Wika.
– Oczywiście. Ale to może nie być takie łatwe. Przecież w tej nowocześniejszej fabryce już pracuje 500 osób. Dlaczego mieliby zrezygnować z pracy i ustąpić miejsca tym ze starszej fabryki? Poza tym nie mówiłem, że fabryki stoją koło siebie. Może są na tyle odległe, że ludziom ze starszej trudno byłoby dojeżdżać do pracy?
– No niech tak będzie. To w takim razie pracownicy mniej wydajnej fabryki powinni zażądać od właściciela, żeby kupił nowe maszyny… a jeśli trzeba, to nawet te megawydajne roboty! – Kuba nie miał zamiaru dać za wygraną.
– To też nie jest takie proste – odparł Profesor. – To znaczy macie oczywiście rację, sensownym wyjściem z sytuacji byłoby kupienie lepszych maszyn i zwiększenie wydajności pracy w starszej fabryce. Ale to wymaga dużych wydatków na nowe maszyny, na które właściciel może nie być gotowy. No i jeszcze jest drobny problem: nie wszystkim pracownikom to by się spodobało. W końcu jak zostaną zainstalowane roboty, fabryka nie będzie już potrzebowała 2 tysiące pracowników. Pracować będzie w niej, powiedzmy, 500 osób. Oczywiście będą zarabiać tak, jak u konkurencji. Ale większość będzie musiała poszukać sobie innej pracy. Czyli, krótko mówiąc, prostego rozwiązania nie ma. Nikt nikogo nie oszukuje, nikt nikomu nie kradnie jego pieniędzy. Jak w drugiej fabryce jest niższa wydajność, to są też niższe płace.
Znowu zapadło milczenie. Profesor był wyraźnie rozbawiony tym, że zapędził porywaczy w kozi róg. Oni z kolei patrzyli na siebie z konsternacją, nie bardzo wiedząc, jak dalej przesłuchiwać wygadanego ekonomistę.
– No dobrze, ma Profesor punkt – przyznała w końcu niechętnie Julka, a żaden z porywaczy nie zaprzeczył. – Tylko teraz proszę wyjaśnić, co to ma wspólnego z zarobkami kuzynki Wi… to znaczy z zarobkami kelnerki, która pracuje w Niemczech.
– Cóż, to bardzo proste. Z Niemcami i Polską jest podobnie jak z tymi dwiema fabrykami. Niemcy mają bardziej rozwiniętą gospodarkę, w której pracownicy wyposażeni są w nowocześniejsze maszyny, bardziej wydajne od tych, których używa się w Polsce. To zresztą nie wszystko. Niemieckie firmy często są lepiej zorganizowane, a niemieckie produkty cieszą się większym uznaniem klientów na całym świecie niż polskie. Weźcie choćby na przykład samochody…
– To prawda – wtrącił ponuro Olek. – Tata zawsze mówi, że żadne auto na świecie nie jest tak niezawodne jak niemieckie.
– Szczerze mówiąc, raczej się myli, bo w rankingach niezawodności auta japońskie zwykle wyprzedzają niemieckie. Ale ważne jest to, co ludzie myślą. Jeśli uważają, że niemieckie auta są najlepsze, są gotowi płacić za nie wyższą cenę niż za auta z innych krajów. Jak się to wszystko do siebie doda, to się okaże, że pracownik niemieckiego przemysłu jest dziś w stanie wyprodukować towary o kilkakrotnie wyższej wartości niż pracownik polski. A skoro tak, to wyższe są też płace w Niemczech. I to bez żadnego oszustwa, prawda? – zakończył Profesor i triumfalnie powiódł wzrokiem dookoła.
– Wydajność, wydajność… No a co by się właściwie stało, gdyby nasz rząd kazał natychmiast podwyższyć płace w Polsce do takiego samego poziomu jak w Niemczech? – nie odpuszczał Kuba. – Przecież firmy musiałyby go posłuchać.
– Tak, ale wtedy dużo polskich fabryk by po prostu zbankrutowało, bo przy obecnej wydajności pracy nie wystarczyłoby im pieniędzy na wypłaty. A wtedy ludzie straciliby pracę. I musieliby zaakceptować jeszcze niższe płace, żeby ją odzyskać.
Przez chwilę trwała nieprzyjemna cisza, bo zabrzmiało to tak, jakby Profesor się cieszył, że nie można w Polsce trzykrotnie zwiększyć płac. Chyba też to poczuł, więc szybko dodał, że chciałby, żeby było inaczej, ale niestety na razie jest, jak jest.
Porywacze niepewnie patrzyli po sobie, nie wiedząc, co robić dalej, bo plan przesłuchania nieco się im posypał. Na szczęście cisza nie trwała długo.
– No, nie do końca jest tak, jak Profesor mówi – odezwała się niespodziewanie Wika. – Może to prawda, że pracownik fabryki samochodów w Niemczech używa lepszych maszyn niż w Polsce i więcej wytwarza. Ale ta kelnerka sama mi mówiła, że w zasadzie robi to samo co w Polsce. A zarabia i tak trzy razy więcej! Jeśli ma Profesor rację i płaca naprawdę zależy od jej wydajności pracy, to kelnerka w Niemczech i w Polsce powinna zarabiać tyle samo. A wcale tak nie jest, niestety!
– No właśnie! – poparli ją pozostali porywacze, a Kuba dodał: – Wcale Profesor nie pokazał, że tu nie ma oszustwa. Nieźle nas pan zabajerował tymi fabrykami aut, ale na pytanie nie odpowiedział!
Profesor lekko się skrzywił, bo Wika zadała swoje pytanie akurat wtedy, kiedy uznał dyskusję za zwycięsko zakończoną.
– No dobrze. – Westchnął. – Dotknęliście dość trudnego tematu, ale od niego nie uciekniemy. No to wyobraźcie sobie znowu te dwie fabryki samochodów, o których rozmawialiśmy. I wyobraźcie sobie, że są one w dwóch odległych od siebie miejscowościach.
– Na przykład o trzysta kilometrów? – spytał dla jasności Kuba.
– Nawet więcej. – Profesor się uśmiechnął. – Niezależnie od tego, jak daleko są te miejscowości, płac w starszej fabryce samochodów nie da się podnieść do poziomu płac w nowocześniejszej, prawda? A to dlatego – szybko dodał, uprzedzając ewentualne sprzeciwy – że klienci nie zgodzą się zapłacić wyższej ceny za auto tylko z tego powodu, że nasza fabryka chciałaby podnieść płace, ale nie ma na to pieniędzy. Tak więc fabryka zarabia, ile zarabia, i płaci ludziom tyle, ile może. Czyli znacznie mniej niż w fabryce nowocześniejszej i bardziej wydajnej.
Odpowiedziały mu pomruki niechętnej zgody.
– Ale ludzie pracujący w obu fabrykach większość pieniędzy wydają w miejscowościach, w których mieszkają – kontynuował Profesor. – Jeśli kupują podobnej klasy samochód albo telewizor, to oczywiście płacą podobną cenę, bo mogą wybierać w konkurujących z sobą towarach z całego świata. Ale wiele wydatków to zakupy różnego rodzaju usług, które świadczone są na miejscu. Trzeba płacić za wizytę u dentysty, fryzjera, za obiad w restauracji. W miejscowości, w której jest nowocześniejsza fabryka, ludzie mają więcej pieniędzy w kieszeni, więc są w stanie więcej zapłacić za leczenie zębów albo za obiad. Zatem także kelnerka lub fryzjer mogą zarobić tam więcej. Natomiast tam, gdzie ludzie pracują w starszej fabryce i zarabiają mniej, wszystkie usługi muszą być tańsze, bo po prostu ludzi nie byłoby na nie stać.
– To dlaczego ludzie z tego miasta, gdzie jest drożej, nie pojadą do drugiego, gdzie dentysta jest tańszy? – zaprotestował Olek.
– Bo miejscowości są od siebie odległe, podróż zabiera czas i pieniądze, a poza tym, jak boli ząb, to nie ma co kombinować, tylko trzeba iść do najbliższego dentysty – odparł Profesor i wszyscy w zasadzie się z nim zgodzili, choć Michał zaznaczył, że on sam za żadne skarby nie poszedłby do dentysty, nawet gdyby był na miejscu. – Oczywiście pewnie słyszeliście, że część Niemców, zwłaszcza mieszkających blisko granicy z Polską, specjalnie w weekendy przyjeżdża do nas, żeby iść do tańszego niż u nich lekarza czy fryzjera. Ale większość nie może sobie pozwolić na taką stratę czasu i płaci u siebie wyższe ceny. Badania pokazują, że nawet niemal identyczny Big Mac jest w Niemczech o ponad połowę droższy niż w Polsce. Nie z powodu ceny samej bułki czy mięsa, bo te są podobne, ale przede wszystkim kosztu lokalu i pracowników. I to właśnie dzięki temu obsługa restauracji może tam zarabiać znacznie więcej niż u nas. Dla niemieckiego klienta to nie najlepiej, ale dla niemieckiej kelnerki bardzo dobrze.
– To dlaczego fryzjerzy i kelnerki nie przeniosą się z miejscowości, gdzie mają płacone mniej, do tej drugiej, gdzie płaci się więcej? – spytała Wika.
– O, to jest bardzo dobre pytanie – pochwalił Profesor, a uśmiech na masce Wiki jakby się rozszerzył. – To od razu chwyćmy byka za rogi i nie mówmy już o dwóch wymyślonych miejscowościach z fabrykami aut, ale o Polsce i Niemczech. Czy ludzie przenoszą się z Polski do Niemiec w poszukiwaniu wyższych płac? Pewnie, że to robią, choćby wasza znajoma kelnerka. Ale nie wszyscy są gotowi przenieść się do innego kraju, gdzie mówi się innym językiem i żyje z dala od rodziny. Poza tym niemieccy fryzjerzy, dentyści, krawcy czy robotnicy budowlani nie patrzą zbyt życzliwym okiem na imigrantów, którzy są gotowi pracować za niższe od nich pieniądze… choć wyższe niż u siebie w kraju. Więc, mówiąc krótko, Polakowi nie zawsze jest łatwo znaleźć w Niemczech pracę zgodną z jego kwalifikacjami i ambicjami. W ogóle problem imigracji nie jest prosty, budzi dziś sporo dyskusji.
– O to zapytamy podczas innego przesłuchania – przerwała Julka. – Dziś mówimy o płacach.
– No właśnie – wtrącił się Michał. – Mówi Profesor, że płaca w Niemczech jest wyższa niż w Polsce dlatego, że jest tam wyższa wydajność pracy, tak? A ja słyszałem, że to dlatego, że Niemcy mają euro… jak jest euro, to podobno płace są wyższe.
– A wcale nie. – Profesor się roześmiał. – Oczywiście to, czy kraj używa euro czy swojej własnej waluty, jest z wielu powodów ważne. Ale o poziomie płac decyduje wydajność pracy, zwłaszcza w przemyśle, który musi konkurować z przemysłami innych krajów. Słowacja też używa euro, tak jak Niemcy. Ale ponieważ wydajność pracy w słowackim przemyśle jest podobna jak w polskim, Słowacy zarabiają mniej więcej tyle samo co Polacy… oczywiście po przeliczeniu ich płac na złote.
Porywacze zbili się w kupkę i szeptali coś na boku, najwyraźniej nie mogąc zgodzić się co do tego, czy przesłuchiwany Profesor odpowiedział na postawione pytania, czy nie. W końcu głos zabrała we wspólnym imieniu Julka.
– Potraktował nas Profesor jak dzieci, z tymi bajkami o dwóch miastach. Jesteśmy poważnymi porywaczami i nie życzymy sobie takiego traktowania. Żeby to było ostatni raz! Rozumiemy, że w skrócie chodzi po prostu o to, że Niemcy mają bardziej wydajny i nowoczesny przemysł od Polski, więc mogą dawać ludziom wyższe płace. A jak pracownicy z przemysłu więcej zarabiają, to mogą też więcej płacić za kupowane w Niemczech usługi, więc wyższą pensję mają też kelnerka i dentysta. Żadna wielka filozofia, nie trzeba było do tego żadnych bajek. Zgadza się?
– No, w pewnym uproszczeniu… – zgodził się niechętnie Profesor. – Z przyjemnością podałbym wam trochę danych i statystyk, które to dokumentują. Ale najważniejsze jest to, że różnice w międzysektorowej wydajności pracy, które za tym wszystkim stoją, stanowią podstawę tak zwanego efektu Balassy-Samuelsona. Szkoda, że nie mamy tu tablicy, bo pokazałbym wam na podstawie kilku równań, że to bardzo elegancki i przekonujący model, który…
– Dość! Koniec przesłuchania!
Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej o tym, dlaczego Niemcy zarabiają więcej od Polaków, wczytaj kod QR, albo wejdź na stronę: www.porwaniprzezekonomie.pl/przesluchanie1-zarobki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki