Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Eksperyment "komedia romantyczna" - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
10 czerwca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
35,99

Eksperyment "komedia romantyczna" - ebook

„Wyjątkowa, zniewalająca i cudownie prawdziwa historia! - Becky Albertalli, autorka powieści „Simon oraz inni homo sapiens”

Saoirse nie wierzy w miłość od pierwszego wejrzenia, ani w szczęśliwe zakończenia. Gdyby istniały, jej matka nie byłaby w domu opieki, a jej ojciec nie żeniłby się ponownie. Dlatego przed pójściem na studia Saoirse planuje imprezować, oglądać horrory i zapomnieć o problemach. Wszystko to uda się pod jednym warunkiem – że się nie zakocha i nie wchodzić wejdzie w żaden związek. Przecież i tak nie warto.

Ale na jednej z imprez pojawia się Ruby – być może najładniejsza dziewczyna, jaką Saoirse kiedykolwiek widziała. Fanka komedii romantycznych, wierząca w dozgonną miłość i gotowa się w kimś zakochać. A konkretnie w Saoirse. To dla niej Saoirse postanawia lekko nagiąć swoje zasady. Ruby proponuje eksperyment: będą odgrywać sceny z komedii romantycznych – z tą różnicą, że umawiać się będą tylko do końca wakacji, a ich randki będą niezobowiązujące.

I byłby to plan idealny, gdyby dziewczyny nie zapomniały o tym, że komedie romantyczne kończą się... zakochaniem.

Ciara Smyth - irlandzka autorka książek dla młodzieży. Studiowała aktorstwo, pedagogikę i pracę socjalną. Jej powieść Eksperyment „komedia romantyczna”, została nagrodzona w konkursie KPMG Children's Books Ireland Awards w kategorii Junior Juries. Uwielbia układać puzzle i prowadzić ożywione dyskusje ze swoimi zwierzętami.

Kategoria: Dla dzieci
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8135-780-7
Rozmiar pliku: 1,5 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

1

Nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia, pokrewne dusze ani te wszystkie farmazony, którymi karmią nas w filmach. No wiecie, że niby poznajecie kogoś w wyniku jakiegoś niewiarygodnego zbiegu okoliczności, a kiedy wasze spojrzenia się spotykają, między wami rodzi się prawdziwa, nieskończona miłość. Czytałam kilka artykułów na temat comebacku komedii romantycznych, ale osobiście uważam, że to po prostu lata dziewięćdziesiąte odbijają się nam czkawką i za wszelką cenę pragną powrócić do łask. Patrz: plastikowe chokery, brokatowe cienie do powiek i rebooty seriali.

Wierzę natomiast w to, że ludzie chcą się przetestować. Krótko mówiąc: wymienić się śliną, pójść w ślimaka, lizać się lub, jak mawiają Francuzi, całować. Ten piękny fenomen nie doczekał się należnego uznania.

Gdybym wybrała się na imprezę z okazji zakończenia egzaminów, mogłabym liczyć najwyżej na to, że ogarnie mnie przemożna chęć przyssania się do kogoś na śmierć i życie, ale to za mało, żebym miała ochotę zrzucić puchate skarpetki i dresy. Czułam się wykończona. Przez ostatnie dwa tygodnie kisiłam się w sali pozbawionej klimatyzacji, a odkąd nastała fala upałów, która jak zawsze przetaczała się przez kraj w okresie egzaminacyjnym, pociłam się tak obficie, że ilekroć podnosiłam się z miejsca, moje uda wydawały głośne mlaśnięcie. A jednak tata jak zwykle znalazł sposób, żeby wizja wrzucenia na siebie ciuchów i wyjścia na imprezę wydała mi się kusząca.

– Saoirse! – zawołał.

Swoją drogą, moje imię wymawia się „Sir-sza”. Wiem, że Saoirse Ronan bierze udział w międzynarodowym tournée, podczas którego głosi wszem wobec, że ma na imię „Ser-sza”. Nie zrozumcie mnie źle, bo ta dziewczyna to nasz skarb narodowy, ale Saoirse czyta się „Sir-sza” i już. Kampania Ronan na maksa skomplikowała życie pozostałym „Sir-szom” w kraju. Nie wiem, czemu ta biedaczka nie wymawia swojego imienia tak, jak tego oczekuję.

W głosie taty usłyszałam podekscytowanie, ale ociągałam się z reakcją. Mój odrętwiały mózg przestał przekazywać bodźce reszcie ciała. Informacje, które jeszcze kilka godzin temu przechowywałam w głowie, wyparowały. Może tak to się właśnie zaczyna? A może wszyscy tak mają. O co poszło w wojnie francusko-pruskiej? Czy w ogóle mnie to obchodziło? Czy umiałabym bezbłędnie napisać Wirtembergia? Mało prawdopodobne.

– Saoirse, pospiesz się! – krzyknął tata, a jego ton do złudzenia przypominał tupnięcie nogą.

*

Przykleiłam do twarzy uśmiech i przypomniałam sobie, że tym razem tata dla odmiany próbuje być troskliwy. Zauważyłam, że kilka godzin temu, tuż po powrocie z pracy, włożył do lodówki szampana.

Zakładając, że zbiorę te wszystkie niezbędne szóstki, w październiku przeniosę się za morze, by studiować na Oksfordzie. Mama też tam studiowała. Tata dostał na tym punkcie fioła. Opowiadał o tym wszystkim napotkanym osobom. Niektóre udawały zainteresowanie, inne, jak na przykład nasz listonosz, przestały dzwonić do drzwi. Dzięki tacie po każdą paczkę musieliśmy się fatygować do punktu odbioru.

Pewnie wydawało mu się urocze, że ja i mama będziemy miały coś wspólnego, ale jeśli o to chodzi, martwiłam się, że połączy nas coś zgoła innego.

Jako że papiery na uniwerek składałam tuż po rozstaniu z Hannah, w tamtym okresie oddzielenie się od niej Morzem Irlandzkim wydawało mi się znakomitym pomysłem. Ale teraz, w czerwcu, coraz bardziej rzeczywista wizja opuszczenia mamy zaczęła budzić moje wątpliwości. Prawdę mówiąc, miałam wątpliwości na temat studiów jako takich, ale nie mogłam się z tego zwierzyć tacie. Dostałby szału.

– Nie mamy kieliszków do szampana – oznajmił, kiedy weszłam do kuchni. – Ze zmarszczonym czołem przyglądał się kubkom wiszącym na stojaku. – Z bananem czy w paski?

Nasza kuchnia była jasna i przytulna, z przekrzywioną półką z przyprawami na ścianie, stosami szpargałów i książek kucharskich ze stronami posklejanymi sosem oraz krzywymi drewnianymi szafkami, które zrobił nam dziadek, bo kiedy się tu wprowadziliśmy, nie stać nas było na takie zbytki jak remont kuchni. Tata nie lubił gotować, więc jakiś czas temu przyprawy się zbryliły, a książki kucharskie pokryły kurzem.

– W paski – odparłam.

– Dobrze.

Uśmiechnął się promiennie i przeczesał włosy, faliste i wciąż jeszcze zupełnie czarne, choć miał już prawie czterdzieści pięć lat. Kiedy o tym pomyślałam, uświadomiłam sobie, że musi je farbować.

– Dziś była historia, prawda? Dostałaś tematy, na które liczyłaś? Bernadette Devlin i Bismarcka?

– Tak, ale nie chcę tego analizować. Jestem skonana.

– Dobrze, dobrze. W takim razie wznieśmy toast. Mamy co świętować.

Wyciągnęłam korek, który smakowicie przy tym mlasnął.

Z technicznego punktu widzenia to ja miałam co świętować. Ostatni rok szkoły był piekłem, a końcowe egzaminy wisienką na torcie, ale cieszyłam się, że już po wszystkim i że już nigdy nie będę musiała do tego wracać. Natomiast tata nie miałby pojęcia, że egzaminy dobiegły końca, gdyby na lodówce od dziewięciu miesięcy nie wisiał grafik. Jak na ironię, to on miał dziurawą pamięć.

– Już po egzaminach – ogłosił, unosząc kubek – a ty idziesz na Oksford…

– Jeszcze nie wiadomo – wtrąciłam szybko, czując, jak ściska mnie w żołądku.

– Ja nie mam co do tego wątpliwości. To będzie najlepszy czas w twoim życiu. – Na chwilę zamilkł i czułam, że zbiera się, by powiedzieć coś jeszcze. Nagle uświadomiłam sobie, co to będzie, a mój żołądek fiknął z radości.

Miesiącami błagałam go, żeby zabrał mamę z powrotem do domu. Za każdym razem wyliczał milion powodów, dla których nie miało to sensu, ale na tę krótką chwilę moje serce wezbrało nadzieją. Wiedziałam, że taka sytuacja nie byłaby idealna, ale i tak czułabym się lepiej niż teraz. Przede wszystkim widywałabym mamę przez cały dzień. Teraz wpadam do niej na godzinę–dwie, a to nie to samo co mieszkanie pod jednym dachem. Odroczyłabym wyjazd do Oksfordu i nadrobiła stracony w tym roku czas. A potem pojechałabym na studia i wszyscy byliby zadowoleni.

– Mam świetne wieści. Wiem, że będziesz oszołomiona. Chciałem ci powiedzieć wcześniej, ale sytuacja jest skomplikowana, a ty wciąż jesteś na mnie zła.

Jego słowa nie układały się w logiczną całość. No tak, byłam na niego zła, ale sądziłam, że doskonale to maskuję, skoro udało mi się jeszcze nie zakraść do jego pokoju nocą, żeby podłożyć ogień.

– Chciałbym, żebyś cieszyła się moim szczęściem. – Zarówno trzymana przez niego szklanka, jak i jego głos zadrżały.

Takie słowa nie wróżą niczego dobrego. W stwierdzeniu: „Chciałbym, żebyś cieszyła się moim szczęściem” pobrzmiewa niewypowiedziany finał: „bo ty raczej nie będziesz się miała z czego cieszyć”.

– Skarbie, poprosiłem Beth o rękę.

Opuściłam kubek tak gwałtownie, że szampan wylał się na stół, przez co powstała kałuża. Tata odstawił swój kubek i uniósł ręce w geście kapitulacji.

– Posłuchaj… Wiem, że nie znasz jej zbyt dobrze, ale nie dałaś jej szansy.

Rozchyliłam wargi, jakbym zamierzała coś odpowiedzieć, ale mój mózg stracił zdolność formułowania wypowiedzi. Zamknęłam usta i wzniosłam się na wyżyny dojrzałości. Pobiegłam na górę do swojego pokoju.

Ciasna przestrzeń pomiędzy drzwiami i oknem nie była dość długa, by przemierzanie jej przyniosło mi jakąkolwiek satysfakcję, ale robiłam, co mogłam. Miałam wrażenie, że z moich nozdrzy buchają kłęby dymu. Zastanawiałam się, czy tata ruszył za mną. Kiedy zaczęło mi się kręcić w głowie, przestałam krążyć, żeby sprawdzić, czy nie słychać kroków. Po chwili dobiegł mnie dźwięk włączanego telewizora, a przez sufit przeniknęły odgłosy meczu piłki nożnej czy innej koszykówki.

Jak mógł mi to zrobić? Jak mógł to zrobić mamie? Przywołałam w myślach wszystko, co wiem na temat Beth. Ona i tata mieli romans. Pracowała w agencji reklamowej. Przy każdej okazji próbowała ze mną porozmawiać, a ja musiałam w coraz bardziej twórczy sposób wymigiwać się od tych „przyjacielskich” pogaduszek. Nienawidziłam taty za to, że okazał się taki słaby, że w taki sposób zdradził mamę, że wskoczył do łóżka z pierwszą lepszą laską, jaka mu się nawinęła, jakby można było po prostu wymienić jedną kobietę na drugą, zakładając, że ta pierwsza nie spełnia już wymagań. A już to, że oczekiwał, iż zaakceptuję tę nową „normę”, zupełnie nie mieściło mi się w głowie. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że to coś poważnego. Martwiłabym się, gdyby Beth zaczęła przychodzić na kolację albo, co gorsza, zostawała u nas na noc, ale zawsze spotykali się poza domem. Ilekroć tata nie wracał po pracy, starałam się tego nie analizować i koncentrowałam się na tym, by napawać się ciszą i spokojem.

Siedziałam na skraju łóżka ze wzrokiem utkwionym w liście kontaktów, a mój palec zawisł nad imieniem Hannah. Kusiło mnie, żeby do niej zadzwonić. Nawet po ośmiu miesiącach i po tym wszystkim, co zaszło, z całego serca pragnęłam z nią porozmawiać. Chciałam zadzwonić i zatonąć w jej głosie, w słowach, które przynosiły mi ukojenie, nawet jeśli były absurdalnie dobrze uargumentowane i zupełnie wyzute z emocji. Ale tęskniłam za czymś, co już nie istniało. Na tym właśnie polega problem z rozstaniami. Już nam się wydaje, że nic nie czujemy, ale wtedy dzieje się coś, co sprawia, że na nowo odczuwamy stratę. Odłożyłam telefon. Nikomu innemu nie mogłam się zwierzyć.

Tylko nie współczujcie mi ani nic. Nienawidzę tego. Kiedy wszyscy wokół wiedzą, że nie masz przyjaciół, najgorsze jest właśnie to, że się nad tobą litują. Samotność naprawdę mi nie przeszkadza – to właśnie tej litości nie znoszę najbardziej.

*

Kiedyś, jakieś sześć tygodni po Hannahpokalipsie, siedziałam sama w klasie i jadłam kanapkę, kiedy do środka weszła moja eksnajlepsza przyjaciółka Izzy.

Nie wyobrażam sobie życia bez kanapek. Nie ma nic lepszego od składników przyklejonych do kromek chleba za pomocą grubej warstwy masła. Ale nie znam też bardziej żałosnego widoku niż ktoś jedzący kanapkę w samotności. Wystarczy obejrzeć kilka filmów. Ilekroć scenarzysta chce pokazać, że dana postać jest smutna i samotna, każe jej jeść kanapkę przy biurku, na ławce w parku albo przed telewizorem.

No więc siedzę sobie z tą moją smętną kanapką w jednej ręce, słuchając podcastu o makabrycznych morderstwach, i pilnuję swojego nosa, a drugą ręką wydrapuję cyrklem męskie genitalia w blacie ławki. Odkryłam, że za tego rodzaju grawerunki nauczyciele zawsze winią chłopaków. Jeśli jesteś dziewczyną, która ma ciągoty do uszkadzania szkolnego mienia, sugeruję klasyk w postaci penisa i jąder, powszechna stereotypizacja odsunie bowiem od ciebie wszelkie podejrzenia.

Izzy kręciła na palcu kluczyk od szafki i na tyle głośno nuciła piosenki musicalowe, że zagłuszyła rozbrzmiewający w moich słuchawkach opis poćwiartowanych ciał. Dawniej uwielbiałam to, że Izzy ni stąd, ni zowąd zaczynała śpiewać, ale kiedy się z kimś pokłócisz, bywa, że zaczynasz nienawidzić tego, co dawniej kochałaś. Nie spojrzałam na nią, ale wyczułam moment, w którym mnie zauważyła. Atmosfera zrobiła się gęsta. Wiedziałam, że Izzy bije się z myślami – udać, że mnie nie widzi, czy podejść? Strasznie się pożarłyśmy o Hannah i od dwóch tygodni się do niej nie odzywałam.

Udawałam, że jej nie widzę, choć odliczałam sekundy, jakby nad moją głową wisiał wielki zegar. Kiedy odwróciła się do mnie plecami, zerknęłam na nią. Stała ze zwieszonymi ramionami i wpatrywała się w swoją szafkę. Czułam, że zbiera się w sobie, by odbyć ze mną szczerą rozmowę. Miałam dwie opcje: spakować kanapkę i jak najszybciej się stamtąd zmyć albo wysłuchać niezdarnej propozycji, żebyśmy się pogodziły. Istniała niewielka szansa, że mnie zruga, ale było to raczej mało prawdopodobne. Izzy miała łagodną naturę i nigdy nie dążyła do konfrontacji. Ja należałam do typu: „wkurz mnie raz, znaj mego focha po wieki”.

Wspominałam, że świetna ze mnie kumpela?

Izzy przystawiła sobie krzesło i usiadła naprzeciwko mnie. Wyjęłam słuchawki z uszu i westchnęłam znacząco.

– Tak? – powiedziałam tonem, którym zwróciłabym się do nauczyciela, który czepia się mnie z powodu nieodrobionego zadania domowego, a nie do jednej z najdawniejszych przyjaciółek.

– Dajmy spokój, Saoirse. Jesteśmy przyjaciółkami. – Jej twarz wydawała się życzliwa, bezbronna.

Izzy naprawdę chciała, żebym opuściła gardę i powiedziała jej, co czuję. Przyznaję, że kilka razy to rozważałam. Wyeliminowanie kogoś ze swojego życia kosztuje sporo energii. Nigdy nie czułam się tak samotna jak przez ostatnie dwa tygodnie. Nie miałam z kim porozmawiać, nie tylko w szkole, lecz także w domu. Po tym, jak przez lata zawsze mogłam się zwrócić do Hannah lub Izzy, próba poradzenia sobie z własnymi uczuciami przypominała zaganianie zdziczałych kotów do zagródki. Ale straciłam zaufanie do Izzy. Zostałam sama z moimi kotami i musiałam się nauczyć z nimi żyć.

– Byłyśmy przyjaciółkami, Izzy.

– A teraz będziemy wrogami tylko dlatego, że raz się ścięłyśmy? – Nakryła moje palce swoimi. – Między nami nic się nie zmieniło.

Wysunęłam dłoń i skrzyżowałam ramiona.

– Nie jesteśmy wrogami, Izzy – odparłam lekko, jakby cała sprawa była mi na tyle obojętna, że nie budziła we mnie irytacji. – Po prostu już nic nas nie łączy. Ukrywałaś przede mną coś naprawdę ważnego.

– Nie mogłam ci powiedzieć. To nie była moja rola – stwierdziła. Po raz czterechsetny.

Wiedziałam, że naprawdę w to wierzy, ale to wszystko nie miało znaczenia.

– Nie gniewam się – skłamałam. – Po prostu już mi nie zależy.

Nie można mówić ludziom, że cię skrzywdzili. Mają wtedy za dużo władzy.

– Więc tak teraz będzie? Spędzisz resztę roku szkolnego w samotności? Będziesz siedzieć w pustej klasie i bawić się telefonem?

Oto i ona. Litość.

Wzruszyłam ramionami na znak, że mam to gdzieś, i wetknęłam słuchawki z powrotem w uszy, choć Izzy najwyraźniej nie skończyła jeszcze mówić. Zmarszczyła czoło, a jej dolna warga zadrżała. Taką minę zrobiłoby dziecko, gdyby uciąć głowę jego ulubionej zabawce.

Cofnęłam podcast do miejsca, w którym się zdekoncentrowałam. Izzy zwlekała z odejściem. Walczyć dalej czy skapitulować? Na jej twarzy malowała się rozterka. Wyobrażałam sobie, że w końcu się na mnie wkurzy, powie, że powinnam dorosnąć i że przyjaźni nie da się zakończyć ot tak.

Ale nie zrobiła tego. Bo właśnie że się da.

*

Na myśl o tym wszystkim znów poczułam złość na Izzy. Kiedy Hannah i ja zerwałyśmy, straciłam też Izzy, i to wyłącznie z jej winy. Ale w ostatnich miesiącach opanowałam przydatną sztuczkę pozwalającą na ogarnięcie tych wszystkich paskudnych emocji. Udawałam, że to wszystko się nie zdarzyło, i koncentrowałam myśli na czymś innym.

Nawet jeśli nie miałam już bliskich przyjaciół, nie byłam przecież pustelniczką, która musiała siedzieć zamknięta w pokoju jak wyrzutek. Przejrzałam wiadomości na telefonie i znalazłam informacje dotyczące imprezy, na którą wcześniej nie zamierzałam iść. Połączenie taniej wódki i dziewczyn ogarniętych poegzaminacyjną ulgą, które mogły mieć ochotę na mały eksperyment, było najlepszą alternatywą dla wizji spędzenia wieczoru na wpatrywaniu się w ścianę sypialni, unikaniu niezręcznych rozmów z tatą i krążeniu po niekończącej się pętli własnych myśli.

Od rozstania z Hannah przestrzegam pewnej zasady. Kategorycznie odmawiam wejścia w jakikolwiek związek. Ważnym uzupełnieniem tej zasady, lub, jak kto woli, jej punktem B, jest to, że nie całuję się z lesbijkami ani biseksualistkami. Nie twierdzę, że wszystkie natychmiast by się we mnie zabujały albo że pragnęłyby stworzyć ze mną związek, ale chciałabym uniknąć takiej możliwości. Jeśli przekroczę tę granicę, sama proszę się o kłopoty. Ale jak dotąd, idzie mi nieźle. Każda dziewczyna w szkole, która chce sprawdzić, jak to jest całować się z inną laską, wie, że (1) jestem stuprocentową lesbijką i że (2) po wszystkim nie będę próbowała się z nią umówić. Całujemy się, po czym każda idzie w swoją stronę i nikomu nie dzieje się krzywda. Obie strony wygrywają.

Hannah – kiedy byłyśmy przyjaciółkami i zanim stałyśmy się dla siebie kimś więcej – narzekała na dziewczyny, które chciały mnie wykorzystać, żeby sprawdzić, jak to jest. Szczerze mówiąc, był czas, kiedy przyznałabym jej rację. Jak wtedy, gdy miałam czternaście lat, a Gracie Belle Corban oznajmiła, że zrobiła to tylko dlatego, by móc powiedzieć Oliverowi Quinnowi, że całowała się z dziewczyną. Po tej rewelacji przez tydzień wypłakiwałam się na ramieniu Hannah. Ale teraz, cóż, mam inne priorytety. Skoro obie strony dostają to, czego pragną, bez żadnych zobowiązań, a w grę wchodzi tylko dziewczyński pocałunek, to w czym problem? Wciąż jednak stawiam granicę laskom, które robią to, żeby podniecić swoich facetów. Ale dziewczyna, która chce zaspokoić ciekawość? Biorę ją. I to dosłownie.

Kiedy w końcu znalazłam szukaną wiadomość, prychnęłam. Mogłam się domyślić, że będzie to jedna z tych legendarnych imprez u Olivera Quinna. Takie akcje zawsze odbywają się u niego. Ma gigantyczny dom i tylko dlatego nie chodzi do jakiejś wypasionej prywatnej szkoły, że w okolicy takiej nie ma. Nie będzie więc tak źle, jeśli zhaftuję się w krzaki róż jego matki. Nie, żebym wciąż chowała urazę czy coś.

W wiadomości grupowej przeczytałam, że Quinn zaprasza po dwudziestej drugiej, co oznaczało, że zjawię się za wcześnie, ale wiedziałam, że jeśli nie wyjdę teraz, tata może mnie zatrzymać i zmusić do odbycia pogłębionej rozmowy na temat jego nowej narzeczonej.

Żartuję.

Bardziej prawdopodobne, że będziemy unikać tego tematu, a kiedy uraza sięgnie zenitu, zaczniemy wrzeszczeć na siebie z przeciwległych krańców salonu.

Stwierdziłam, że ta urocza scenka pomiędzy ojcem a córką może poczekać. Jak najciszej uchyliłam drzwi sypialni i zerknęłam na dół. Na ścianie w głębi korytarza migotało światło z salonu. Budowanie domów na otwartym planie to fatalny pomysł. Pozostawało mi wymknąć się przez okno. Przebrałam się w coś bardziej odpowiedniego i zasznurowałam czarne wojskowe buty. Wyskakując przez okno, czułam się kozacko.

Oczywiście za jakiś czas tata się zorientuje, że mnie nie ma, i dostanę od niego pełnego irytacji SMS-a. Nienawidzi, kiedy się wymykam. Twierdzi, że nigdy nie zabrania mi wychodzić, więc mogę mu przynajmniej powiedzieć, dokąd się wybieram. Ale po co konfrontować się dzisiaj, skoro można się pokłócić przy jutrzejszym śniadaniu?2

Wiecie, że Wielki Mur Chiński widać z kosmosu? Tamtego dnia dom Olivera było stamtąd słychać. Wewnątrz falował tłum, a budynek pulsował jak serce. Miałam wrażenie, że w powietrzu można niemal dostrzec fale dźwiękowe. Niepotrzebnie się przejmowałam, że przyjdę za wcześnie. Wyglądało na to, że połowa dzieciaków siedziała tu i piła od zakończenia egzaminów, czyli od szesnastej. Czemu o tym nie pomyślałam?

Hałas wessał mnie jak czarna dziura. Ktoś podłączył swój telefon do gigantycznych, profesjonalnych głośników stojących przed drzwiami wejściowymi niby dziwaczni, współcześni wartownicy. Muzyka była tak głośna, że nie tylko ją słyszałam, lecz także odczuwałam całym ciałem – dudniła we mnie tak, że moje serce zaczęło bić do rytmu. I było to całkiem przyjemne.

Dostałam się na orbitę ludzi zgromadzonych w ogrodzie i zaczęłam się przeciskać między ciałami, dusząc się w chmurze dymu, wody kolońskiej i potu. Trwała czerwcowa fala upałów, więc większość imprezowiczów wyszła na zewnątrz. O dwudziestej wciąż było ciepło i jasno. Mimo to, kiedy przekroczyłam próg domu, znalazłam się w takim tłumie, że dotarcie do kuchni przypominało próbę wydostania się z fortu Boyard albo apokalipsę zombie. Rozglądałam się, czy w pobliżu nie przebywają Izzy i Hannah, bo nie chciałam się na nie natknąć, ale żadna z nich nie odpowiedziała na grupową wiadomość z zaproszeniem na imprezę, więc raczej się ich nie spodziewałam. Raz po raz czułam na sobie czyjeś dłonie i słyszałam, jak ludzie wykrzykują moje imię, ale nikogo nie rozpoznawałam. Przedzierałam się przez gąszcz ramion, nóg i splątane ciała par, które najwyraźniej uznały, że gra wstępna to sport widowiskowy, i postanowiły dać niezłe przedstawienie.

Kuchnia pulsowała jak żywy organizm. Goście prześlizgiwali się przez prześwity w grupkach, by dotrzeć do lodówki albo do drzwi. To wszystko przypominało dziwaczną choreografię, a ja czułam się nie na miejscu, jak naukowczyni obserwująca tę scenę pod mikroskopem, a nie jej uczestniczka.

Na szczęście brałam udział w wielu imprezach Olivera i znałam na to lekarstwo. Przepchnęłam się obok pary, która ocierała się o siebie na kuchennej wyspie, i dotarłam do zamrażarki, w której – zgodnie z przewidywaniami – między kubełkami drogich lodów i tackami na lód leżało kilka butelek wódki. Jeśli się zastanawiacie, jakie dzieciaki serwują na imprezach darmowe alko, to spieszę z odpowiedzią: dziane. Wyciągnęłam niebieską butelkę spod paczki mrożonego groszku i rękawem starłam z szyjki kryształki lodu. Wyjęłam z torebki pustą butelkę po coli i niezdarnie zaczęłam ją napełniać, rozlewając przy okazji wódkę.

– To twoja wódka?

Jakaś dziewczyna usiadła na stołku przy wyspie kuchennej. Nie zauważyłam, że mnie obserwuje, bo zasłaniała ją para obmacywaczy. Miała zmierzwione brązowe włosy do ramion. Większość zaczesana była na bok i tworzyła niewielką falę nad jej głową, jakby dziewczyna miała zwyczaj przeczesywania włosów palcami. Zarówno jej twarz, jak i ciało były okrągłe i miękkie. Podobała mi się. Skupiłam wzrok na jej wargach – w jednej z nich połyskiwał złoty kolczyk.

– Oliver ma u mnie dług – odezwałam się zbyt cicho, biorąc pod uwagę panujący w kuchni hałas, i uśmiechnęłam się do niej tym swoim krzywym uśmiechem, który zawsze działał.

Kiedy nachyliła się nad blatem, żeby lepiej mnie słyszeć, zauważyłam różową koronkę w odcieniu gumy balonowej wystającą z jej topu, który okazał się wzorzystą, kolorową apaszką zawiązaną wokół szyi. Ja też się nachyliłam.

– Czyżby?

Dziewczyna zdawała się nieprzekonana, choć może była zwyczajnie rozbawiona. Była ładna jak na funkcjonariuszkę Wydziału ds. Wódki.

– Czemu tak cię to interesuje?

Kiedy odpowiedziała, obserwowałam jej wargi.

– To dom mojego wujka. Przyjechałam tu na wakacje.

Dopiero wtedy usłyszałam jej angielski akcent. Nie umiałam go umiejscowić na mapie, ale wiedziałam, że nie jest specjalnie wytworny i że nie pochodzi z północnej Anglii. I na tym kończyła się moja znajomość angielskich akcentów.

– Jesteś spokrewniona z Oliverem? Jakże mi ciebie żal. – Ze współczuciem pogłaskałam ją po ramieniu, zupełnie od niechcenia, udając, że nie zwracam uwagi na jej aksamitną skórę. Nasze spojrzenia się spotkały. – W takim razie musisz się napić – dodałam, nalewając każdej z nas po szocie do (miałam nadzieję) czystych plastikowych kubeczków.

Wcisnęłam jej jeden z nich, nieco dłużej przytrzymując palce na jej dłoni. Wychyliłam swojego szota – ciepło spłynęło mi po gardle i zagnieździło się w brzuchu – ale ona odstawiła swój kubek i upiła łyk z puszki sprite’a.

– Imprezowiczka z ciebie, co? – rzuciłam z sarkastycznym uśmiechem.

– Czyżby to była ta słynna presja rówieśnicza, o której tyle słyszałam? – powiedziała. Wyprostowała się, opuszczając moją orbitę. Cholera. – Jesteś jedną z tych lasek, które wepchnęłyby mnie do szkolnej szafki tylko dlatego, że nie piję? – Zaśmiała się pod nosem i zeskoczyła ze stołka.

Patrzyłam, jak idzie do drzwi. Chłonęłam wzrokiem jej pofalowane włosy i nagie ramiona, a ciasne jeansy otulające krągłości sprawiły, że przygryzłam wargę.

Świnia.

*

Po opróżnieniu ćwierci butelki wódki i kilku nudnych gadkach na temat egzaminów uciekłam na górę. Wprawdzie drogę zagradzała mi bramka zabezpieczająca z ręcznie wypisanym zakazem wchodzenia na piętro, ale kolejka do toalety ciągnęła się w nieskończoność, więc postanowiłam wykazać się inicjatywą. Kiedy opuściłam bogato zdobioną łazienkę, stanęłam na półpiętrze, wsłuchując się w delikatne dźwięki fortepianu płynące z jednego z pokoi.

Oliver był w salonie muzycznym. Tu akurat zero zaskoczenia. Już kiedyś go tam znalazłam. Urządzał imprezy, po czym niezmiennie stwierdzał, że go nudzą, i wychodził. Stukał palcami w klawiaturę fortepianu. Wydawał się zmęczony. Na klapie instrumentu stał niedopity drink. Kropelki wody spływały ze szklanki na podstawkę. Pił z prawdziwej szklanki, choć na dole próżno było szukać szkła.

– Kiedy wracają mamusia i tatuś, smutny, dziany chłopczyku? – zapytałam, przysiadając się do niego na ławce do fortepianu.

Obrzucił mnie tylko przelotnym spojrzeniem, ale na jego ustach pojawił się cień uśmiechu.

– Jutro. – Zatknął za ucho kosmyk włosów w odcieniu popielatego blond.

– Raczej zauważą, że parter wygląda jak po wybuchu bomby – rzuciłam.

– Na rano zamówiłem ekipę sprzątającą.

– To musi być fajne… Mieć tyle kasy, że zapomniałeś, jak się po sobie sprząta. – Westchnęłam tęsknie.

– Fajnie jest mieć tyle kasy, że nie rusza mnie to, że ukradłaś mi butelkę CÎROC Ten. – Stuknął w trzymaną przeze mnie butelkę coli, a w granym przez niego utworze powstała dziwaczna pauza.

Nie mam pojęcia, jak się domyślił, że wypełniłam butelkę jego luksusową wódką. Uznajmy, że wyciągnął logiczne wnioski.

– To ma być wódka, stary? Wchodzi jak woda.

– Czemu mnie to nie dziwi.

– Poza tym – rzuciłam, rozciągając ramiona nad głową – masz u mnie dług.

– Jeszcze? – Jego palce w imponującym tempie przemknęły po klawiszach.

Rzecz jasna, nie zamierzałam dać po sobie poznać, że mi zaimponował.

– Do końca życia. Ukradłeś mi Gracie Belle Corban. Nigdy o tym nie zapomniałam. Moje zimne, zwiędłe serce wciąż po niej rozpacza.

– O, na pewno. Podobno, żeby o niej zapomnieć, musiałaś uwieść wiele lasek.

Oliver zachowywał się tak, jakbym była lesbijską odmianą playboya, do którego co wieczór ustawia się kolejka chętnych kobiet. Akurat co do mojego życia seksualnego bardzo się pomylił. Odkąd ja i Hannah się rozstałyśmy, nie zrobiłam nic, co wykraczałoby poza ukradkowy pocałunek. Dobra, moja lista partnerek do całowania była długa, ale co z tego?

Wydaje mi się, że przez te masowe pocałunki zaczęła krążyć plotka, że regularnie zaliczam laski, ale prawdę mówiąc, nigdy nie posunęłam się dalej niż macanko przez stanik.

Oliver dał sobie spokój ze skomplikowaną sonatą i zagrał kilka pierwszych dźwięków _Heart and Soul_. Po chwili do niego dołączyłam, niezgrabnie przebierając palcami po klawiszach. Byłam wstawiona, a Oliver śmiał się, bo nie trafiałam w połowę dźwięków. W wieku ośmiu lat pobieraliśmy lekcje gry na fortepianie u tej samej nauczycielki. Z tych lekcji zapamiętałam tylko melodię _Heart and Soul_. Po kilku tygodniach przestałam chodzić na zajęcia. Oliver ćwiczył dalej.

Po wykonaniu tego spontanicznego duetu przez parę minut w milczeniu sączyliśmy swoje drinki.

Znów zaczął grać, a ja potraktowałam to jako sygnał do odwrotu i kontynuowałam peregrynację do łazienki. Kiedy dotarłam do drzwi, muzyka gwałtownie ustała, więc się odwróciłam. Oliver zmarszczył brwi, a jego palce zastygły w bezruchu nad klawiaturą.

– Ona nazywała się Gracie Belle Circarelli – powiedział.

– Co? Wcale nie. – Energicznie potrząsnęłam głową, ale kręciło mi się w niej od wódki.

– Właśnie, że tak. Jej tata był barczystym Włochem. Mieli lodziarnię na promenadzie. „U Circarellich”.

– Hmm… To nazwisko nie brzmi jak Corban. Pierwsza miłość potrafi zamącić w głowie.

*

Z jakiegoś powodu impreza znów mnie wciągnęła. W kuchni panował zaduch jak w szklarni. Powietrze było gęste od potu i hormonów, więc pogrzebałam chwilę w szufladzie z rupieciami i wydobyłam z niej klucz do przeszklonych drzwi tarasowych. Oliver zamykał je na czas imprez, odkąd Loren Blake wspięła się na drzewo i przeskoczyła do ogrodu sąsiadów, a ci przyłapali ją, jak wymiotowała do stawu z karpiami koi. Problem Olivera polegał na tym, że choć wiedział, że wiem, gdzie trzymają najlepszą wódkę i klucze na taras i gdzie zakopane są ciała, nie pamiętał, by cokolwiek z tym zrobić.

Wyślizgnęłam się przez najmniejszą szparę, na jaką udało mi się odsunąć drzwi, po czym zamknęłam je za sobą na klucz. Wiedziałam, że jeśli wszyscy wylegną do ogrodu, nie zaznam upragnionej chwili wytchnienia.

Wciąż słyszałam dudnienie muzyki, sporadycznie przetykane piskami i krzykami, ale czułam się jak ktoś, kto zanurzył głowę pod wodę – nie docierały do mnie żadne szczegóły. Wciągnęłam haust nocnego powietrza do płuc i jakby od niechcenia ruszyłam przed siebie po kamiennej ścieżce, która wiła się pomiędzy rabatami azalii, tuż obok wiktoriańskiej altany jakby żywcem przeniesionej z planu _Dźwięków muzyki_, aż do znajdującego się w głębi ogrodu krzewu bzu.

*

Na jednej z pierwszych imprez Olivera Hannah i ja oddaliłyśmy się od reszty gości. Ujęła mnie za rękę i zaciągnęła na kamienną ławeczkę wtuloną w gałęzie przerośniętego bzu. Kiedy potrząsnęło się gałązkami, gubił kwiatowe płatki, które osiadały na włosach. Byłam trochę zrobiona, bo cały wieczór piłam breezery Bacardi, a ten ogród wydał mi się wtedy najcichszym, najcieplejszym miejscem na ziemi. Hannah i ja siedziałyśmy obok siebie, stykając się nogami. Wydawało mi się, że jej serce bije do rytmu z moim. Splotła nasze palce i lekko fałszując, nuciła piosenkę, która dobiegała z domu. Pocałowałam ją bez zastanowienia, jakby z obawy, że namysł może wszystko zepsuć.

Właśnie w taki sposób pocałowałam jedyną dziewczynę, jaką kiedykolwiek kochałam, przy akompaniamencie popowego hitu z lat osiemdziesiątych. Kiedy rozległo się solo saksofonu, oderwałyśmy się od siebie ze śmiechem. W kolejnych latach wystarczyło, że zanuciłyśmy kilka taktów tej piosenki, by zacząć chichotać. Ten numer stał się refrenem naszego związku. Naszym sekretnym kodem. Ilekroć czułam się smutna albo zestresowana, Hannah nuciła tych kilka dźwięków, a ja nie mogłam się powstrzymać od śmiechu. Czułam wtedy, że wszystko się ułoży. Bo ona była przy mnie.

Pozwólcie, że coś wam doradzę. Nigdy, przenigdy nie pozwólcie, by „wasza piosenka” była jakimś banalnym kawałkiem. Nawet jeśli w kluczowym momencie wyda wam się to zabawne. Nawet jeśli żadna inna wam nie podpasuje. Zaklinam was, wybierzcie coś epickiego, coś łagodnego, ponadczasowego i uroczego. Bo pewnego dnia, kiedy pęknie wam serce, będziecie płakać za każdym razem, kiedy usłyszycie ten numer. A wierzcie mi, nikt nie czuje się idiotyczniej niż dziewczyna, która płacze przy _Careless Whisper_.

*

Już miałam usiąść na ławce, kiedy zauważyłam, że naprzeciwko ktoś leży na ziemi – tułów tej osoby ukryty był pod krzewem, spod którego wystawały tylko pupa i nogi.

Gdyby nie to, że nieco wcześniej intensywnie wpatrywałam się w ten tyłek, uznałabym, że ktoś się upił, wczołgał pod krzaki i stracił przytomność. Przez chwilę stałam nieruchomo, zastanawiając się, jak to rozegrać, kiedy usłyszałam dziwne cmoknięcia i wybuchłam nieopanowanym śmiechem.

W jednej chwili dziewczyna wyczołgała się spod krzewu i z zaskakującą zwinnością skoczyła na nogi.

– Trochę wstyd – powiedziałam.

Oparła dłoń na biodrze i spojrzała na mnie zdezorientowana.

– Czego się wstydzisz?

Przez chwilę patrzyłam na nią bez słowa.

– Mówiłam o tobie.

Zmarszczyła brwi, jakby próbowała sobie przypomnieć, czy ma jakiś powód do wstydu.

– Nie wiem, o czym mówisz – odpowiedziała, zdmuchując kosmyk włosów z oczu.

Zauważyłam, że powstrzymuje uśmiech.

Wyciągnęłam rękę, by z fałd materiału omotanego wokół jej szyi wydobyć zbłąkany listek.

– Masz rację, to zupełnie normalne, kiedy na imprezie człowiek znajduje laskę buszującą w krzaczorach.

Widziałam, że zastanawia się, czy to zamierzona gra słów. Po chwili się zaśmiała i złapała moją rękę, żeby pociągnąć mnie na ziemię. Mimo zaskoczenia i obawy, że lada moment zaryję twarzą w ziemię, żywiłam nadzieję, że nie mam spoconej dłoni.

Kiedy mnie puściła, poszłam w jej ślady i wczołgałam się pod krzew, jak na szkoleniu piechoty morskiej. Moja towarzyszka odgarnęła gałęzie zwisające tuż nad ziemią i wcisnęłyśmy się najgłębiej, jak to możliwe. Spojrzała na mnie, po czym przeniosła wzrok na plątaninę gałęzi i liści. Popatrzyłam we wskazanym kierunku, ale moje oczy nie przywykły jeszcze do mroku. Niezdarnie wygięłam rękę, by wyjąć z kieszeni telefon, a przy okazji musnęłam jej ramię. Kiedy wróciłam do poprzedniej pozycji i zminimalizowałam dzielącą nas przestrzeń, czułam, jak napiera na mnie całym ciałem.

Skierowałam rozjaśniony ekran w stronę mroku. Najpierw błysnęły zielone oczy, a po chwili rozpoznałam małego kotka, który wczołgał się głęboko pod żywopłot, tak że niemal przedostał się na drugą stronę, do ogrodu sąsiadów.

Zerknęłam na moją towarzyszkę. Odpowiedziała spojrzeniem. Nasze wargi znajdowały się zaledwie kilka centymetrów od siebie.

– Zgubiłaś kota? – zapytałam nonszalanckim tonem, jakbym wcale nie myślała o przestrzeni dzielącej nasze usta.

Ponieważ nie byłam całkiem trzeźwa, fakt, że ta dziewczyna przywiozła ze sobą kota na wakacje do Irlandii, nie wzbudzał moich podejrzeń.

To oczywiście miało się jeszcze na mnie zemścić.

Już miała odpowiedzieć, kiedy poświata mojego telefonu wydobyła z mroku coś dziwnego. Przysunęłam się do niej, a ponieważ i tak znajdowałyśmy się blisko siebie, trąciłyśmy się nosami. Nie odsunęła się. I wydaje mi się, że wstrzymała oddech.

Pod jej okiem widniał niebieski pieg, który wyglądał jak atramentowy punkcik.

– Masz niebieski pieg.

– Jesteś pierwszą osobą, która to zauważyła – powiedziała tonem, który sugerował, że jej pieg budzi zainteresowanie każdej napotkanej osoby.

Zacisnęłam wargi, by ukryć uśmiech, i przeniosłam spojrzenie na kotka, uświadamiając sobie nagle, że od wódki kręci mi się w głowie.

Najpewniej od wódki.

– Jak ona ma na imię? – spytałam.

– Skąd wiesz, że to „ona”? – odparła.

– O psach mówi się „on”, o kotach „ona”, bo to kicia – powiedziałam z miażdżącą pogardą. – Wszyscy to wiedzą.

Prychnęła.

– To najbzdurniejsza teoria, jaką słyszałam. – Trąciła mnie ramieniem.

Szukała pretekstu, by mnie dotknąć, czy to tylko moja nadinterpretacja?

– Pewnie rzadko wychodzisz do ludzi – odpowiedziałam kuksańcem.

Kotek miauknął.

– Słyszałaś? Powiedziała: „Uratuj mnie, pijana dziewczyno, jestem taka smutna i samotna”.

– Niby jak mam ją stamtąd wydobyć? – Zdarzyło mi się robić różne dziwne rzeczy po pijaku, ale mało prawdopodobne, żebym zdołała się wcisnąć pod żywopłot.

Dziewczyna wydęła usta i zrobiła smutną minę. Przewróciłam oczami, jakby takie rzeczy nie robiły na mnie wrażenia. Kłamałam.

– Dobra. – Westchnęłam. – Spróbuję się dostać do sąsiadów.

Domyślałam się, że nie będą zachwyceni na widok pijanej nastolatki, która w środku nocy zadzwoni do drzwi i zacznie bełkotać coś o kocie.

Wyczołgałyśmy się spod żywopłotu. Mnie zajęło to znacznie więcej czasu niż jej, a na dodatek włosy wplątały mi się w zarośla. Kiedy w końcu udało mi się wydostać, ona stała prosto i wyciągała do mnie rękę w geście pomocy.

Otrzepałam się i ruszyłam wzdłuż muru, przesuwając po nim dłonią, jakbym sądziła, że trafię na ukryte drzwi do sąsiedniego ogrodu. W rzeczywistości wiedziałam, że dostanę się tam jedynie górą. Po co ja to w ogóle robiłam? Zerknęłam przez ramię. Dziewczyna stała kilka metrów za mną i zanim się uśmiechnęła, przez jej twarz przemknęło poczucie winy, które kazało mi się zastanowić, co takiego zobaczyła.

Już wiem, czemu to wszystko robiłam.

Przymykając powieki, przywołałam utajoną moc sprawności fizycznej – zasób, z którego dotąd nie korzystałam. „Na trzeźwo byłoby łatwiej”, pomyślałam.

*

Na trzeźwo bym się tego nie podjęła.

Kiedy otworzyłam oczy, nie czułam żadnej różnicy, ale kręciło mi się w głowie. Podeszłam do drzewa rosnącego tuż przy murze. Było to drzewo Loren Blake. Czułam na sobie wzrok dziewczyny i przeszły mnie ciarki. To było przyjemne uczucie. Oparłam się pokusie, by zakołysać biodrami i odrzucić włosy. Odwróciłam się na pięcie.

– Obróć się plecami do mnie – poleciłam, kręcąc przy tym palcem. – Nie wespnę się, jeśli będziesz mnie obserwować.

– Masz tremę? – Uśmiechnęła się ironicznie, ale zakryła oczy dłonią i pokazała mi język.

– Coś w tym stylu – wymamrotałam, choć bałam się raczej tego, że wdrapując się na drzewo, będę sapać i dyszeć, a nie chciałam, by w takiej chwili patrzyła na mnie ładna dziewczyna.

To byłoby jak podciąganie się na linie na oczach Kristen Stewart, wiedząc, że ta patrzy na mnie z miną pełną zawodu. Wiadomo, że Kristen Stewart i tak miałaby taką minę, bo już się z nią urodziła, ale wiecie, o co chodzi.

Oparłam stopę na wystającym z pnia sęku i się podciągnęłam. Spojrzałam w dół. Znajdowałam się jakieś trzydzieści centymetrów od ziemi. Podniosłam wzrok. Jeszcze tylko dwa metry w górę. Na szczęście szybko sobie przypomniałam, że Loren się to udało, choć była kompletnie pijana i całkiem pozbawiona predyspozycji sportowych. Pień pokryty był sękami i bruzdami we właściwych miejscach. Co oczywiście nie oznacza, że poszło lekko. Paliły mnie uda, a dłonie piekły od kurczowego czepiania się gałęzi. W pewnym momencie ześlizgnęłam się i obtarłam kolano, po czym puściłam wiązankę przekleństw, które nawet na mnie zrobiły wrażenie.

– Dasz radę! – zawołała dziewczyna.

– Patrzysz na mnie? – odkrzyknęłam.

– Nie! Przyrzekam. – Umilkła. – Ale jak zejdziesz, powinnyśmy odkazić to zadrapanie.

Super.

Ostatkiem sił, o które się nie podejrzewałam, odepchnęłam się i znalazłam na jednym poziomie ze szczytem muru, po czym ostrożnie przedostałam się z gałęzi na stosunkowo stabilne podłoże z litego kamienia.

– Udało mi się! – zawołałam.

Spojrzałam w dół na swoją nogę. Miałam podarte jeansy i czułam, że coś spływa mi z kolana i ścieka do skarpetki.

Nagle uświadomiłam sobie, że prawdziwe wyzwanie dopiero przede mną. Wspięłam się po drzewie, ryzykując życie i zdrowie, tylko po to, by stwierdzić, że od ziemi po drugiej stronie muru dzieli mnie wysokość dwóch i pół metra.

– Cholera.

Była ładna, ale nie na tyle, żebym była dla niej gotowa połamać nogi.

– Co się dzieje?

Aż podskoczyłam. Stała tuż pode mną. Wyglądała na zaniepokojoną i przeczesywała włosy palcami, przerzucając je na drugą stronę.

Niepokoiła się?

– Możesz mnie nie straszyć, kiedy balansuję na krawędzi? – mruknęłam.

Kiedy spojrzałam w dół, świat aż się zakołysał. A może to mnie kręciło się w głowie?

– Czy ty trochę nie przesadzasz? Ten mur ma z pół metra szerokości.

– Za to dwa i pół metra wysokości, a po drugiej stronie nie ma nic poza dość kolczastym krzewem róży, koleżanko, więc na moje oko tej nocy twój kotek będzie musiał się przekimać tam, gdzie jest.

Owszem, miałam ochotę odegrać zbawicielkę kotów i znaleźć się w ramionach wdzięcznej dziewczyny, ale poczułam mdłości sugerujące, że to fatalny pomysł. Świeże powietrze rozwiało towarzyszącą mi pychę podsycaną wódką. Czułam, że nie podołam tej misji.

– Nie możesz jej zostawić!

– Pozwól, że się nie zgodzę.

W kilka sekund dziewczyna wspięła się po drzewie, zwinnie jak małpka, i stanęła obok mnie.

– Jak to zrobiłaś?

Uśmiechnęła się i wzruszyła ramionami.

– Po co w ogóle zawracałam sobie tym głowę? – spytałam z oburzeniem. – Czemu ty się tym nie zajęłaś?

– Nie wiem. Sama zaproponowałaś pomoc. Nie sądziłam, że to będzie trudne, a kiedy zobaczyłam, jak bardzo się starasz, zrobiło mi się ciebie żal i nic nie powiedziałam.

Zacisnęłam wargi i modliłam się o cierpliwość.

– Ale już rozumiem, co miałaś na myśli – powiedziała z namysłem. – Rzeczywiście trochę tu wysoko. – Potarła podbródek.

– Musimy znaleźć inny sposób. Może sklecimy jakąś kotopułapkę.

W tej samej chwili kotek miauknął przeciągle na znak protestu.

Dziewczyna pokręciła głową.

– Musimy zeskoczyć – oznajmiła rzeczowym tonem.

– Chyba żartujesz.

Znów pokręciła głową.

– Oszalałaś? Połamiemy się.

Położyłam jej dłoń na ramieniu, żeby nią potrząsnąć i wybić jej z głowy tę absurdalną determinację. Zignorowała mnie i stała z rękami na biodrach, jak superbohaterka, próbując ocenić odległość dzielącą nas od ziemi.

Nie zamierzałam pozwolić, by mnie w to wciągnęła.

– To może zróbmy tak: ty skoczysz, a ja zejdę tą samą drogą, którą weszłam, i zaczekam na ciebie tam. – Wskazałam dłonią względnie bezpieczną przystań, jaką był ogród Olivera.

Czemu marnowałam energię dla dziewczyny, którą dopiero poznałam? (Znaczy… wiadomo czemu. Była niezła, a ja słaba i żałosna. Wyłączyłam rozum i myślałam tylko o tym, co następuje: jak to jest całować się z dziewczyną, która ma kolczyk w wardze, czy w innych miejscach też ma kolczyki i czy pozwoli mi to sprawdzić).

– Moim zdaniem najsprawiedliwiej będzie, jeśli skoczymy obydwie – powiedziała poważnie i znów potarła podbródek.

Pokręciła lewą, a potem prawą stopą, jakby robiła rozgrzewkę. Położyłam jej rękę na ramieniu, by na mnie spojrzała, ale tego nie zrobiła. Nie zamierzałam skakać. Nie ma takiej opcji.

Wiedziałam, że zdołam ją odwieść od tego pomysłu, jeśli na mnie spojrzy.

Utkwiła we mnie wzrok, a w jej oczach pojawił się błysk, od którego aż się zachwiałam.

– Dobra – powiedziałam, przyznając się do porażki.

Kiedy wzięła mnie za rękę, przeszedł mnie dreszcz.

– Raz – rzuciła, mocno ściskając moją dłoń. – Dwa.

– Może nie powinnyśmy się trzymać za rę…

– Trzy!

Skoczyła. Ja się zawahałam. A ponieważ pociągnęła mnie za rękę, znalazłam się w powietrzu.

Wylądowałam plecami na krzewie różanym i jęknęłam. Ona natomiast z jakiegoś magicznego powodu stała wyprostowana, z szarym kociakiem w ramionach i spoglądała na mnie z góry. Z jej miny wnosiłam, że nie rozumie, skąd się wzięłam w tych krzakach. Z perspektywy czasu stwierdzam, że na kilka sekund musiałam stracić przytomność.

– Przez cały miesiąc będę wyciągać sobie kolce z tyłka – mruknęłam. Nawet w tamtej chwili wiedziałam, że alkohol koi ból, który z całą mocą poczuję dopiero rano.

Szare kociątko głośno miauknęło i spróbowało się wydostać z ramion dziewczyny.

– Cóż, przynajmniej odzyskałaś kota – rzuciłam i spróbowałam się podnieść.

– Właściwie to… – zaczęła, nie patrząc mi w oczy. – To nie do końca mój kot.

– Co?!

– Zobaczyłam go z okna – wyjaśniła, wskazując jedno z okien domu Olivera. – Myślałam, że się zgubił. Zeszłam po niego, a on schował się pod krzakiem.

Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, ale dziewczyna mówiła dalej:

– Nie chciałam, żeby spędził tu noc, samotny i przestraszony. Wydał mi się taki maleńki. – Uniosła łapkę kota i poruszała nią tak, jakby zwierzątko do mnie machało. – „Nie gniewaj się, pijana dziewczyno” – powiedział „kotek” zadziwiająco zachrypniętym głosem.

Westchnęłam i otrzepałam ubranie. Leciała mi krew i byłam uwalana ziemią, z której unosiła się woń świadcząca o tym, że sąsiedzi nawożą ogród gnojówką. Domyśliłam się, że w tym stanie szanse, iż dziewczyna pozwoli mi się pocałować, gwałtownie zmalały.

– Cóż, ma obróżkę, więc możemy go przynajmniej odnieść właścicielom.

– No… tak. Właściwie to…

– Nie podoba mi się, kiedy zaczynasz zdanie w ten sposób.

– Z napisu na obroży wynika, że kotek mieszka… tutaj. – Rozłożyła dłonie, wskazując teren, na który niniejszym nielegalnie się przedarłyśmy, i przygryzła wargę w oczekiwaniu na moją reakcję.

– Chcesz powiedzieć, że włamałyśmy się do ogrodu sąsiadów i próbowałyśmy ukraść ich kota?

– Tak. – Skinęła głową. – Na to wychodzi.

Kazałam jej się pożegnać z kotem. Ucałowała go w czubek puszystej główki. Nie zdobyłam się na podobną czułość, ale poklepałam zwierzaka po głowie, po czym stałyśmy ramię w ramię, patrząc, jak odbiega i znika w mroku.

– Przykro mi, że się potłukłaś – powiedziała, odwracając się do mnie całym ciałem.

Nasze twarze znalazły się na jednym poziomie. Miała szeroko rozwarte oczy i zarumienione policzki.

– To nie twoja wina.

– Właśnie że moja.

Odgarnęła mi z twarzy kosmyk włosów. Wstrzymałam oddech.

– Masz rację.

Kiedy na mnie spojrzała, poczułam się tak, jakby ta chwila nas otulała, ciemna i miękka jak koc.

Nagle rozdzielił nas jasny snop światła. Ktoś zapalił lampę na tarasie domu. Instynktownie wciągnęłam dziewczynę do cienia w chwili, w której właściciel domu wyszedł do ogrodu.

– Kto tu jest? – krzyknął ostro. – Marianne, te cholerne dzieciaki znów się tu kręcą. Odczepcie się od moich ryb!

Idąc na palcach, skręciłyśmy za budynek. Z trudem powstrzymywałyśmy śmiech.

*

Wróciłyśmy na imprezę i przystanęłyśmy u stóp schodów.

– Myślisz, że powinnam zostać weterynarką? – spytała niespodziewanie dziewczyna. – Kocham zwierzęta, ale jak na mój gust weterynarz za często musi im zaglądać w tyłki. Ale może bym do tego przywykła. Myślisz, że byłabym w tym dobra?

– Nie wiem. Nie znam cię – odparłam.

– No tak.

Chciałam spytać, czy ma chęć się czegoś napić, ale już ustaliłyśmy, że nie pije. Pobyt na świeżym powietrzu nieco mnie otrzeźwił, a nie miałam ochoty się dalej upijać. Przygryzłam wargę i zastanawiałam się, jak ją spytać, czy chce się wybrać w jakieś odosobnione miejsce. Nie chciałam, żeby zabrzmiało to entuzjastycznie albo żenująco.

– Chcesz pójść do mnie? – zapytała dziewczyna pogodnie, wskazując górne piętro. – Musimy cię rozebrać z tych brudnych ciuchów.

Przez chwilę w jej oczach pojawił się filuterny błysk, ten sam, który dostrzegłam na murze. Znów się zachwiałam, choć tym razem nie miałam pod sobą przepaści.

– Pożyczę ci czysty top – dodała tonem niewiniątka.

_Dalsza część książki dostępna w wersji pełnej_
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: