- W empik go
Elegie duinejskie - ebook
Elegie duinejskie - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 179 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Kto, gdybym krzyczał, usłyszałby mnie wśród zastępów anielskich?
i gdyby nawet któryś anioł nagle przygarnął mnie do serca, umarłbym,
porażony jego potężniejszym istnieniem. Piękno bowiem jest jedynie
przerażenia początkiem, który potrafimy jeszcze znieść,
i podziwiamy je, bo gardzi łaskawie naszym unicestwieniem.
Każdy anioł jest straszny. I tak przeczekuję połykając
ciemnego płaczu głos wabiący. Kto więc jest naszą potrzebą?
Nie aniołowie, nie ludzie, a zmyślne zwierzęta spostrzegają już,
że nie czujemy się pewni w objaśnianym nam świecie.
Zostanie nam może jakieś drzewo na zboczu,
byśmy je co dzień widzieli, zostanie wczorajsza ulica
i obmierzła wierność jakiegoś przyzwyczajenia,
które się w nas zadomowiło, więc pozostało i nie odeszło.
O, i noc, noc – gdy wiatr wszechświata pełen
lecąc trawi naszą twarz – komu nie zostałaby ona, wytęskniona,
łagodnie rozczarowująca, która z trudem
opiera się pojedynczemu sercu. Czy lżejsza jest kochającym?
Ach, oni wzajem sobie zakrywają swój los.
Nie wiesz tego jeszcze? Próżnię, którą trzymasz w ramionach,
dorzuć przestworzom, którymi oddychamy, być może ptaki
lotem dotykalniejszym poczują obszerniejsze powietrze.
Tak, wiosny zapewne żądały ciebie. I były gwiazdy,
które ośmielały cię, dotykając wręcz. Fala wysoka,
która wynurzała się z Minionego ku tobie, lub muzyką oddające się
skrzypce, gdy mijałeś otwarte okno. Wszystko to było nakazem.
Czy sprostałeś trudom? Czy nie byłeś wciąż jeszcze rozproszonym oczekiwaniem, jakby ci wszystko zapowiadało umiłowaną kobietę?
(Gdzie chcesz ją ukryć, skoro wielkie i obce myśli ciągle odchodzą i nachodzą ciebie i nieraz pozostają na noc.)
Gdy tęsknić zaczniesz, opiewaj kochających, bo wciąż jeszcze nie dość jest nieśmiertelne ich sławne uczucie.
I tych opuszczonych, którym zazdrościsz niemal, a których znajdowałeś bardziej miłymi niż dane to jest sytym.
Zaczynaj, wciąż zaczynaj od nowa nieosiągalny hymn;
wiedz: przetrwa bohater, bo nawet kres jego powodem był mu jedynie, by istnieć w ostatnim narodzeniu.
Ale kochających zabiera na powrót wyczerpane łono natury, jakby jej sił brakło, aby dzieło powtórzyć.
Czy dość myślałeś o Gasparze Stampa, i o tym że którejkolwiek z dziewcząt, którą opuścił kochanek wzniosły przykład tej kochanki, podtrzyma uczucie: obym stał się jak ona?
Czyż te najstarsze cierpienia nie winny nam wreszcie obficiej owocować? Czy nie czas już, byśmy kochając uwalniali się od ukochanego i mimo drżenia przetrwali:
jak strzała, która opiera się cięciwie, aby spięta w odskoku być już czymś więcej niż sobą. Nie ma dla nas zatrzymania.
Głosy, głosy. Serce moje, wsłuchuj się, jak wsłuchiwali się
jedynie święci: póki wezwanie potężne nie uniosło ich nad ziemię,
lecz oni, Nieprawdopodobni, klęczeli nadal na nic nie bacząc
w zasłyszeniu. I nie po to, byś wytrzymało głos Boga.
Ale słuchaj wiewu przeciągłego, wieści nieprzerwanej, która się z ciszy wyłania. To od młodych zmarłych teraz biegnie ku tobie szum. W którymkolwiek byłeś kościele w Rzymie lub Neapolu, czyż nie przemówił do ciebie spokojnym głosem ich los? Albo napis, wyjawiający powagę swych słów, jak niedawno tablica w Santa Maria Formoza.
Czego żądają ode mnie? Abym zdjął cicho pozór krzywdy, który krępuje czasem nieskazitelne ruchy ich duchów.
Nie mieszkać już więcej na ziemi, to doprawdy niepojęte, i nie powtarzać zwyczajów ledwo przyswojonych, różom i innym odrębnie obiecującym rzeczom.
Nigdy już nie dawać znaczeń przyszłej ludzkości, i tym, czym się było w nieustannie przerażonych rękach, nie być więcej i nawet imię własne precz odrzucić jak połamaną zabawkę. I nie ponawiać więcej życzeń.
I widzieć zdumiewający, nieskrępowany ruch w przestrzeni wszystkiego, co przedtem tkwiło w zamknięciu.
A śmierć nasza mozołem jest i ciągłym doganianiem, aby z wolna wczuwać się w wieczność.
Lecz wszyscy żywi popełniają ten błąd zbyt mocno odróżniając.
Powiadają, że aniołowie nie wiedzą często, czy idą wśród żywych, czy umarłych.
Prąd odwieczny wciąż porywa z sobą wszystkie pokolenia z jednego obszaru w drugi i tłumi ich głosy w obydwu.
Wreszcie owi przedwcześnie zmarli nie żądają nas więcej i lekko odwykają od ziemi, tak jak łagodnie odwyka się od piersi matki. Lecz my, którym potrzebne są wielkie tajemnice, którym żałoba bywa natchnieniem duszy, czy bez nich moglibyśmy istnieć?
Czy daremnie trwa legenda, że ongiś po Linosie skargi żałobnej pierwsza śmiała muzyka przeniknęła jałową martwotę, że najpierw w przestrzeni przerażonej, z której na zawsze wyszedł nagle niemal boski młodzieniec, poruszona próżnia potoczyła się falą, która nas teraz porywa, pociesza, wspiera.