Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja

Elokwencja sardynki. Niewiarygodne historie z podwodnego świata - ebook

Wydawnictwo:
Tłumacz:
Data wydania:
20 stycznia 2021
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Elokwencja sardynki. Niewiarygodne historie z podwodnego świata - ebook

A gdyby tak wsadzić głowę pod wodę i nadstawić ucha? Śmieszna myśl? Niekoniecznie! Pogrążone w swoim „cichym świecie” ryby nie tylko mówią, ale też mają wiele do przekazania.

Z tej książki dowiesz się:

co można wyczytać z morskich zapachów,

po czym poznać, że ryby są zakochane, zestresowane albo głodne,

co kichaniem zdradzają przegrzebki,

dlaczego ryby miewają trudne dzieciństwo,

kto był pierwszy w Ameryce – dorsz czy Krzysztof Kolumb,

i wiele, wiele więcej!

Ta książka to skąpana w świetle fluorescencyjnych meduz podróż w głębiny nauki i mroki historii, gdzie legendy często okazują się mniej nieprawdopodobne niż zaskakująca rzeczywistość. Autor dzieli się z czytelnikami dwiema pasjami: uwielbieniem dla podwodnego świata i mocy słów, które na kartach tej książki splatają się w niesamowicie ekscytującą opowieść.

Kategoria: Nauki przyrodnicze
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8230-071-0
Rozmiar pliku: 1 000 B

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedtem

Ponieważ skała była bardzo wysoka, musiałem zdjąć buty plażowe, żeby nie poślizgnąć się podczas wspinaczki. Tak lepiej: sandały firmy Méduse, o zardzewiałych sprzączkach i paskach z przezroczystego plastiku, sprawiały stopom więcej bólu niż stworzenie, któremu zawdzięczały swoją nazwę. W wodzie spowalniały każdy mój krok. Wolałem już strome skalne zbocza, nawet jeśli przez resztę wakacji będę musiał paradować z kostkami oklejonymi wodoodpornymi plastrami z podobiznami bohaterów Disneya.

Musiałem dostać się na szczyt. Cypel wyznaczał kres piaszczystej plaży, gdzie dorośli przysypiali nad książkami. Tu czekał na mnie bezlitosny „zeszyt ćwiczeń wakacyjnych” – za skałą rozciągało się dzikie wybrzeże. Z góry widać było całą zatoczkę z jej kałużami i kanałami wijącymi się wśród kamieni. Morze zbliżało się i cofało, jakby każda fala była powolnym wydechem, a gdy wciągało powietrze, woda stawała się gładka i tak przejrzysta, że dało się przez nią dostrzec wszystko, co kryło się pod spodem. Był to najlepszy moment na obserwację istot żyjących pod powierzchnią. Uwielbiałem ich szukać, czekać, aż morze weźmie oddech, a wtedy wypatrywać ich i próbować złapać je w siatkę. Wszystkie mnie intrygowały: zielone kraby w perukach z alg, przezroczyste krewetki, ślimaki morskie plujące bąbelkami, a nawet szkarłatne ukwiały, których nie ważyłem się dotykać, bo dorośli przestrzegali mnie, że parzą. Nie chciałem zetknąć się jedynie z rybami, które mieszkały daleko wśród skał, w wodzie tak głębokiej, że stopami nie sięgnąłbym dna. Bałem się ich. Czasem rodzice przynosili jakąś z targu, a jej duże, okrągłe oczy przerażały mnie, podobnie jak dwie szparki z tyłu głowy, które nadawały jej wygląd dekapitowanej bestii. Z obawy przed rybami nie śmiałem nigdy zapuszczać się poza terytorium kałuż i skał. Nieujarzmiona niebieska woda, która majaczyła dalej, budziła we mnie dogłębny lęk.

To ze szczytu tej wielkiej skały dostrzegłem – w chwili gdy morze brało wdech – coś połyskującego na granicy fal. Blask, który przyciągnął mój wzrok jak magnes: może to drobny skarb, odłamek muszli wyłożonej macicą perłową lub zapomniany przedmiot? Musiałem podejść i się temu przyjrzeć. Kuśtykając chwiejnie po ostrych kamieniach, dotarłem w pobliże odprysku światła. I tak poznałem sardynkę.

Nie wiedziałem jeszcze, że to sardynka ani jak rzadko można ją spotkać tak blisko brzegu. Gatunek ten żyje zwykle na otwartym morzu. Ta prawdopodobnie się zgubiła, być może zagnały ją tu tuńczyki, co również byłoby rzadkością, bo w tamtym czasie występowały już w Morzu Śródziemnym nielicznie. Widzieliście kiedyś żywą sardynkę? Niewielu ludzi wie, jaka jest śliczna. Cała lśni srebrzyście, a wzdłuż jej czarnego grzbietu biegnie niczym girlanda pasek w odcieniu elektrycznego błękitu. Na bokach mienią się wielkie złociste plamy. Zdawała się jednocześnie olśniewająca i krucha, jak jedna z tych kolekcjonerskich blaszanych zabawek, do których tak mnie ciągnęło w sklepach, a jednak nie wolno mi było ich dotykać inaczej niż spojrzeniem. Po sposobie, w jaki przechylała się na bok, miotana falami, domyśliłem się, że nie jest w najlepszej formie. Nie zaniepokoiła jej nawet moja obecność, choć zwykle najmniejsza nawet krewetka zmykała, gdy tylko wyczuła w wodzie wibracje moich kroków.

Ostrożnie złapałem ją podbierakiem, a potem z niedowierzaniem przyglądałem się temu zdumiewającemu skarbowi mórz, który krążył po wypełnionym wodą plastikowym wiaderku. Ryba wpatrywała się we mnie swoim czarno-białym okiem; zdawało się, że chce mi coś powiedzieć. Odniosłem wrażenie, że pomimo swego milczenia ma mi do przekazania jakieś sekrety na temat życia w niebieskim świecie, gdzie nikt nie ma stóp, na temat codzienności sardynki. Intrygowały mnie jej egzystencja i sposób, w jaki postrzega świat. Zastanawiałem się, w jakiej scenerii i z jakimi stworzeniami pływa, czy czasem rozmawia z innymi sardynkami. Nagle głębokie wody przestały mnie przerażać; teraz przyzywały mnie ich niewysłowione tajemnice.

Nie przyszło mi nawet do głowy, że po spotkaniu z sardynką pasja do podwodnych sekretów już nigdy mnie nie opuści. Że będzie prowadzić mnie coraz dalej na otwarte morze, ku zatopionej krainie, której ujmujący mieszkańcy, bynajmniej nie milkliwi, kolejno opowiedzą mi swoje historie.

Jak porozumiewają się te istoty? Za pośrednictwem jakich zmysłów odbierają świat? Czy ich życie, ich emocje przypominają nasze? Pchany chęcią rozwiązania tych zagadek, zostałem naukowcem. Hydrodynamika i biomechanika, moje obszary badawcze, pozwoliły mi spojrzeć na podwodny świat z nowej perspektywy, i ujawnić fantastyczne odpowiedzi i mnóstwo nowych pytań.

Pływałem, żeglowałem, a nawet nurkowałem za dnia i w nocy, by obserwować różne fascynujące stworzenia. W czasach kiedy z obawy przed rybami nie śmiałem zapuszczać się tam, gdzie plastikowe sandały nie znajdą oparcia, nie podejrzewałem nawet, że w przyszłości będę spędzał dni na badaniu tych zwierząt, a czas wolny – na podróżach w celu ich spotkania. Nigdy bym nie uwierzył, że pewnego dnia usłyszę pieśń wielorybów, złożę wizytę śródziemnomorskim kaszalotom, będę liczył albatrosy czy bawił się z diabłami morskimi… ani że dwa kroki od domu, w samym centrum miasta, znajdę ryby jeszcze bardziej niezwykłe.

Z biegiem lat poznałem też ludzi, którzy związali swój los z morzem: naukowców, którzy wyjaśniają jego tajemnice, rybaków, którzy żyją z nim w harmonii, wolontariuszy, którzy poświęcają czas na jego ratowanie… Brałem udział w ich projektach, by lepiej zrozumieć podwodny świat, żeby go chronić lub po prostu znaleźć swoje miejsce w ekosystemie i poznać tajniki zgodnej rozmowy z oceanem. Nauczyli mnie oni, jak odczytywać sygnały delfinów, łowić tuńczyka i zbliżać się do fok… Zaznajomiłem się także z innymi historiami: tymi pisanymi lub snutymi przez człowieka, które powstały na podstawie faktów naukowych albo pełnych magii legend, a kolorytu dodawały im pionierskie odkrycia lub poezja przekazywana z ust do ust.

Czego nauczyły mnie te wszystkie opowieści?

Że podwodny świat dzieli się z nami nie tylko swoim porywającym pięknem, ale i mądrością na różne tematy, szczególnie na temat nas samych.

Jeżeli chodzi o mnie, mieszkańcy mórz nauczyli mnie przede wszystkim mówienia. Ich sposoby komunikacji – każdy inny i wyjątkowy – a także umiejętność tworzenia opowieści, mimo ciszy pozornie panującej w morzu, pokazały mi, na czym polega sztuka władania językiem. Te zaskakująco elokwentne istoty zwierzyły mi się ze swoich historii, zainspirowały mnie i natchnęły chęcią, by przekazać je światu. To dzięki nim mogę w tej książce dzielić się z wami opowieściami, które odkryłem za ich namową.

Niniejszy tom zabierze was na wyprawę w głębiny oceanu i mroki historii, do świata nauki i krainy legend. Przedstawię wam tajne stowarzyszenie zwane również ławicą sardeli, weźmiemy udział w rozmowach wielorybów. Po drodze poznamy niezwykłe postaci, takie jak węgorz Åle, który przeżył sto pięćdziesiąt lat w studni, czy podnawka, która zaprzyjaźniła się z australijskimi Aborygenami. Zarezerwujemy sobie chwilę, by wysłuchać śpiewu przegrzebków i starożytnej sagi o ślimakach morskich innych niż wszystkie. Odszyfrujemy najnowsze naukowe odkrycia dotyczące odporności koralowców oraz zmian płci wśród korysów i wreszcie… pozwolimy, by do krainy fantazji porwały nas starodawne morskie legendy, które często okazują się bardziej prawdopodobne niż chwilami rzeczywistość.

Mam nadzieję, że pod koniec wynurzycie się z lektury tak, jak ja wynurzyłem się na powierzchnię po pierwszym nurkowaniu: z głową pełną historii i ogromną ochotą, by je komuś opowiedzieć… A także, że wakacje na plaży czy wycieczka do akwarium już nigdy nie będą dla was takie same, że inaczej spojrzycie na swoje złote rybki, talerze owoców morza i kanapki z tuńczykiem.

Sardynka poruszała się w wiadrze, obijała o ścianki ozdobione niebieskimi i różowymi rozgwiazdami. Zdawało się, że chce wrócić do morza. Zaniosłem ją więc tam, gdzie zatoczka otwierała się szerzej, gdzie woda była spokojna i głębsza. Balansując po skałach jak ekwilibrysta, żeby zanadto nie przechylić wiaderka, dotarłem na skraj plaży i wylałem jego zawartość do wody, z dala od fal przyboju.

Sardynka, z wahaniem oddalając się ku otwartemu morzu, dała mi znak, bym podążył za nią. Prosiła, żebym jej towarzyszył, i zaczęła snuć swoją historię.

Jak to zrobiła? Zachowam to w sekrecie. Cała reszta tej książki jest całkowicie zgodna z prawdą. Czy chodzi o skrupulatnie sprawdzane wyniki badań naukowych, cytaty z dawnych dzieł, czy moje własne anegdoty i obserwacje, które potwierdzić może wielu świadków – wszystkie moje źródła są wiarygodne i łatwo je zweryfikować. Jednak w kwestii tego, w jaki sposób sardynka zaczęła opowiadać mi swoją historię, muszę was prosić, żebyście uwierzyli mi na słowo.

To było dawno temu i nie pamiętam zbyt dobrze. A poza tym, czy bez tego nieco dziwacznego początku narodziłaby się równie piękna opowieść? Po prostu podążmy za nią, tak jak zrobiłem to w dzieciństwie. Razem wsłuchajmy się w historie, które zmieniły moje postrzeganie świata mórz i rozumienie naszego.

Tego dnia po powrocie z plaży przez cały wieczór szukałem w skrzyniach w garażu maski do nurkowania i rurki. Trochę się bałem, że nałykam się przez nią wody albo że za duża maska będzie przeciekać. Przyciskając szybkę do twarzy, nie wiedziałem jeszcze, że stoję na progu nowego świata i że już nigdy w pełni nie wrócę na stały ląd.Każda ryba wam to powie

Gdzie dajemy nura, by zrozumieć, co czują ryby w morzu.

Gdzie zastanawiamy się, czy nasi przodkowie nie uczyli się mówić pod wodą.

Gdzie zauważamy, że pod powierzchnią kolory i zapachy są językiem.

Gdzie odkrywamy, że choć ocean jest niemy, dołączono do niego napisy, które odczytuje się na niewidzialnych płaszczyznach.

Najtrudniej zanurzyć się po szyję. Dopóki woda sięga nam ledwie do łydek albo do pasa, wciąż znajdujemy się na pewnym gruncie; kurczowo trzymając się słonecznego ciepła. Gdy jednak zakryje ramiona, zawsze towarzyszy temu dreszcz. Wkraczamy we wrogi chłód, który nas otula. Rzucamy się na głęboką wodę.

Za pierwszym razem, kiedy nurkowałem w morzu, dreszcz wywołany zimną wodą wyrwał mi z gardła osobliwy okrzyk. Ponieważ twarz miałem zasłoniętą maską, z moich zatkanych rurką ust wydobył się ochrypły kwik. Rodzaj prehistorycznego pomruku, który na swój sposób tłumaczył moje zdumienie – „zimna!” – w zetknięciu z tą jednocześnie zwyczajną i zaskakującą sytuacją. Plastikowa rurka w ustach, pleksiglasowa szybka chroniąca oczy i nagle ten rozmyty świat, schowany dotąd pod refleksami na powierzchni, odsłonił się przede mną, wyraźny i nowy. Niegościnny żywioł, skoro już przekroczyłem pewną granicę, stał się przezroczysty i niósł mnie łagodnie. Latałem w nim, widziałem, oddychałem. Nie mogłem jednak mówić. Rurka przemieniała mój głos w pierwotne, prymitywne odgłosy oddychania. Wpuszczałem do niej słowa, lecz drugim końcem wychodziły jedynie zwierzęce dźwięki. Przypominało to rodzaj milczącej umowy z żywiołami: zyskałem możliwość widzenia tego, co skrywa morze, napełniania uszu jego brzmieniami, szybowania, kołysany jego nieważkością… straciłem natomiast umiejętność wyrażania siebie słowami.

Było to dziwne doznanie, gdzieś między podbojem nowego wszechświata na drodze ewolucji a powrotem do prymitywnego stanu, do odległych korzeni, kiedy człowiek nie posiadł jeszcze zdolności mowy.

Woda to dla ludzi środowisko zarazem wrogie i przyjazne. Boimy się w nią rzucić, choć jesteśmy do tego doskonale przygotowani. Nasz organizm zadziwiająco dobrze przystosował się do wszelkich kąpieli. Wystarczy, że odrobina chłodnej wody zrosi nam twarz, a odruch nurkowania automatycznie i natychmiastowo obniża nasze tętno o blisko dwadzieścia procent, by przygotować nas do zanurzenia się na bezdechu.

Ciało ludzkie dysponuje wieloma walorami, które przydałyby się w wodnym życiu, może nawet zbyt wieloma, by miał to być skutek szczęśliwego zbiegu okoliczności. Stąd hipoteza wysuwana przez niektórych antropologów: to dzięki wchodzeniu do wody nasi przodkowie wyewoluowali inaczej niż małpy i stali się ludźmi.

Jak inaczej wytłumaczyć brak futra, unikalną wśród naczelnych podskórną warstwę tłuszczu czy miliony ogromnych gruczołów łojowych, które natłuszczają naszą skórę, a których żadne lądowe zwierzęta nie mają w takich ilościach? Wszystkie te tajemnicze cechy naszego ciała, które odróżniają nas od małp i wydają się całkiem niepotrzebne, miałyby zatem na celu przystosowanie nas do życia w środowisku wodnym. Podobnie jak u ssaków morskich, nasza skóra jest przeważnie bezwłosa, pokrywa się za to natłuszczającym, nieprzemakalnym łojem, a wałki tłuszczu stanowią izolację i chronią przed zimnem. Kolejny dziwny fakt: ludzki noworodek ma odruch wstrzymywania oddechu pod wodą i unosi się na plecach na jej powierzchni, podczas gdy młody szympans tonie i się zachłystuje. Przed dwoma milionami lat, w czasie gdy nasz gatunek oddzielił się od przyszłych szympansów, nasi przodkowie, by przetrwać na wysuszonej sawannie, musieli szukać pożywienia nad brzegiem morza lub na mokradłach. To wtedy zaczęli stawać wyprostowani na dwóch nogach, by dłużej mieć w dnie oparcie. Z kolei podczas nurkowania w poszukiwaniu korzeni, łodyg nenufarów lub skorupiaków nauczyli się kontrolować oddech, aż ewolucja spowodowała obniżenie się krtani i powstanie strun głosowych. A zatem to w wodzie nabyliśmy podstawy dwóch cech kluczowych dla naszej ewolucji, dwunożności i zdolności mowy.

Do jakiego stopnia należy w to wierzyć? Hipoteza ta, spopularyzowana w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, wywołała nieufność i kontrowersje. Twierdzenie, jakoby na ewolucyjnej drodze naszego gatunku znalazło się „brakujące ogniwo” żyjące wyłącznie w morzu, wydaje się bezpodstawną przesadą. Niedawne badania afrykańskich skamielin sugerują jednak, że od dwóch i pół do półtora miliona lat temu środowiska wodne odegrały ważną rolę w ewolucji istot ludzkich w południowej Afryce. Aby przetrwać porę suchą i móc wyżywić się w oazach, istoty te musiały przystosować się do funkcjonowania w wodzie. Ta adaptacja przyczyniła się do tego, że pierwsi ludzie wyszli spod osłony leśnych drzew i wypuścili się na równiny, a potem na podbój reszty świata.

Zeszliśmy z drzew, lecz nigdy tak naprawdę nie podbiliśmy morza. W wodzie – każda ryba wam to powie – nie dostrzegamy wszystkiego. Nie wystarczy bowiem widzieć.

Już podczas pierwszych wypraw w skaliste głębiny Morza Śródziemnego z zachwytem odkryłem różnorodność podwodnego życia: ujrzałem korysy i sargusy szybujące nad mchem i skałami, a widok ten zafascynował mnie niczym spektakl. Jak na scenie pojawiały się tu obrazy pełne światła i ruchu, a także bogate w dźwięk, który dudnił i trzeszczał tajemniczo w moich uszach. Zdawało mi się, że patrzę na jakieś przedstawienie w całej jego złożoności. W istocie widziałem zaledwie część. Oglądałem niemy film bez dostępu do napisów. Nie miałem pojęcia, że za obrazami kryją się liczne dialogi.

Podmorskie napisy wyrażają się na przykład w języku zapachów. Tak – pod powierzchnią wonie stanowią język. Woda przesycona jest zapachami, których my nie jesteśmy w stanie poczuć. Nurkując, często zatykamy nos – chyba że od tej konieczności wybawi nas maska, co czyni ją znacznie wygodniejszą od okularów pływackich. Mamy ku temu dobry powód: już samo nałykanie się wody jest bardzo nieprzyjemne, a robi się jeszcze gorzej, jeżeli wciągniemy ją przez nos. Nasze nozdrza nie mogą więc poczuć licznych aromatów morza.

Niemniej fale niosą nieprzebrane ilości cząsteczek zapachowych. Ryby czują je i żyją w galaktyce zapachów. Potrafią rozróżnić drobne niuanse, odległe i słabe wonie. Istnieją aromaty, które przesycają nasze wspomnienia; są miejsca, stare książki, pory roku i osoby, których zapachowy ślad budzi niezapomniane emocje. Pamięć ryb pełna jest takich olfaktorycznych pamiątek.

Łosoś atlantycki potrafi w wodach Grenlandii wyczuć zapach bretońskiego strumienia, w którym się urodził, płynąć jego śladem i odnaleźć ujście. A przecież to wspomnienie sprzed kilku lat, powstałe, gdy należał jeszcze do narybku i wypłynął latem na powierzchnię, by – nadymając pęcherz pławny – zaciągnąć się woniami wieczoru. Mowa tu o maleńkim zbiorze cząsteczek zapachowych, wszak tylko kilka kropli w oceanie pochodzi z tego konkretnego strumienia, a wymieszały się przecież z olbrzymimi masami niezliczonych kropli z wielu innych strumieni. Łosoś jednak zawsze rozpozna i znajdzie te właściwe.

Zapachy wywołują tyle emocji, że ryby wykorzystują je, by ze sobą rozmawiać. Tam, gdzie oko dostrzega jedynie pływającą rybę, woda wokół niej wypełnia się niewidzialnymi spiralami woni oznaczających emocje: feromonami, które tłumaczą rybi stan ducha. Istnieją aromaty stresu, miłości, głodu… Zapachy kierowane są do konkretnych adresatów, ale zdarza się, że zostają przechwycone przez niepowołane nozdrza: woń niepokoju wysłana przez małą rybkę ostrzega współplemieńców o niebezpieczeństwie, lecz także wzmaga apetyt drapieżników. Niektóre przedstawicielki rodziny garbikowatych, kolorowe rybki zamieszkujące laguny koralowe, wykorzystują tę wadę komunikacyjną na swoją korzyść. Kiedy jedna z nich zostaje ranna lub złapana przez drapieżnika, uwalnia jeszcze więcej cząsteczek alarmowych w celu przyciągnięcia… większej liczby napastników! Ci zaczynają walczyć o ofiarę, która korzysta z zamieszania, żeby się wymknąć.

Gdy odkrywamy morskie głębiny z maską i rurką, jesteśmy jakby przykuci do nieba. Poznajemy ten wszechświat, unosząc się nad nim. W miarę jak oddalamy się od brzegu, woda staje się coraz głębsza. Jednocześnie kolory przy dnie, coraz odleglejszym, stopniowo niebieszczeją, aż wszystko zlewa się w jeden odcień wyblakłego atramentu. Ta niebieskość skrywa kolejny zestaw napisów do naszego podmorskiego filmu: niewidzialne kolory.

Woda sprawia, że barwy znikają. Dociera do niej światło słoneczne złożone ze wszystkich długości fal tworzących kolory. Jednakże im dalej się ono zapuszcza, tym więcej barw zostaje pochłoniętych przez cząsteczki wody. To prawdziwe smakoszki, gdy chodzi o kolory: w pierwszej kolejności pożerają te najcieplejsze, a więc takie o największych długościach fal – czerwony, pomarańczowy, żółty… Na głębokości pięciu metrów nie ma już żadnych czerwieni – przedmioty w tych odcieniach zlewają się z błękitem, nie da się rozróżnić ich barwy. Światło podróżuje dalej w dół i na głębokości piętnastu metrów stopniowo traci żółcie, a później, na około trzydziestu metrach, także zielenie. Wkrótce widoczny pozostaje jedynie niebieski. Począwszy od pułapu trzydziestu metrów pod powierzchnią morze przybiera dla naszych oczu barwę monochromatycznego lazuru. Potem znika nawet on i wita nas otchłanna ciemność: na głębokość czterystu metrów nie dociera już ani odrobina światła słonecznego. Mrok rozjaśniają jedynie stworzenia luminescencyjne. Nurkujący promień światła zawiera też jednak inne, niewidzialne promieniowanie: ultrafioletowe, złożone z kolorów „bardziej niebieskich niż niebieski”. To bardzo krótkie fale, których nasze oko nie rozróżnia, bo blokuje je soczewka. Za to ryby są wrażliwe na te barwy, które rozświetlają ich świat w miejscach, gdzie my dostrzegamy wyłącznie błękit. Niektóre morskie pejzaże i zwierzęta wydają nam się mdłe; gdybyśmy jednak przyjrzeli im się za pomocą urządzenia czułego na ultrafiolet, olśniłyby nas pstre wzory na ciałach istot żywych, niezliczone kolorowe plamki i paski.

Pod powierzchnią oceanów barwy tworzą język. Wiele gatunków potrafi zmieniać kolory na zawołanie, a dzięki temu komunikują się ze sobą skuteczniej nawet niż kameleony. Jeśli spojrzymy na rybią skórę przez lupę, zauważymy maleńkie punkciki w różnych odcieniach. To chromatofory, zabarwione komórki, które ryba może na życzenie rozszerzyć lub skurczyć. Decydując, które chromatofory powiększyć, jest w stanie zmienić kolor, jakby wybierała własny zestaw pikseli. Może nawet w ten sposób zmodyfikować pokrywający ją wzór – wszystkie te sygnały wykorzystuje, żeby coś przekazać lub przeprowadzić rozmowę. To komunikacja tak subtelna, że w dużej mierze pozostaje dla nas tajemnicą. Kolor może nieść wiarygodną informację, ale też kłamać. Istnieją barwy „uczciwe”, jak te przyjmowane przez oczy łososi, by mogły wyrazić swój nastrój, lecz na przykład cętki u ryb z rodziny wargaczowatych imitują oczy drapieżników i służą do oszukiwania otoczenia. No i są jeszcze spolaryzowane sygnały krewetek modliszkowych, które tylko one potrafią odszyfrować, zakodowane na ich pancerzach takim samym sposobem, w jaki koduje się trójwymiarowe filmy do oglądania przez specjalne okulary.

Mamy też paski marlinów – ich ultrafioletowa barwa została starannie skalibrowana na taką długość fal, która najskuteczniej poraża oczy makreli. Marlin używa ich, by komunikować współplemieńcom swój nastrój, ale także by wysyłać ławicom makreli oszałamiające sygnały, których te nie mogą zrozumieć, przez co kamienieją ze strachu. W panice zbijają się w zwarte, kuliste grupy, które marlin z łatwością przebija swoim dziobem.

Marlin i makrele

W tle, za zapachami i kolorami, funkcjonują jeszcze inne podmorskie napisy, w języku, który przechodzi wszelkie ludzkie wyobrażenie.

Nie umiałbym wam wyjaśnić, jak odczuwa się wiry ani do czego podobne są sygnały złożone z prądów wodnych i wibracji, które ryby odbierają za pomocą linii bocznej i które zostawiają za sobą niczym samolot rysujący na niebie białe smugi. Rybia linia boczna pokryta jest komórkami rzęsatymi, których maleńkie rzęski wyginają się pod wpływem prądów i przekazują informacje do układu nerwowego; w ten sposób ryba tworzy wokół siebie mapę pływów. Zdolność odszyfrowywania wirów i prądów pozwala jej orientować się w otoczeniu nawet w całkowitej ciemności: wizualizuje sobie okolicę w formie prądów i ruchów wody, a obraz ten nakłada na inne, złożone z kolorów, dźwięków i zapachów. Takie odczytywanie świata poznać możemy jedynie w snach.

Nie potrafiłbym też opisać świata pól elektrycznych, nienamacalnych stref wyczuwanych przez niektóre ryby, takie jak drętwy, i wykorzystywanych przez nie do wysyłania sygnałów. Przypomina on drugi ocean, istniejący w innym wymiarze, gdzie każda istota żywa pozostawia po sobie unikalny ślad, ma swój sposób poruszania się i głos. Kiedy w głębinach raf koralowych zapada noc, rekiny widzą ów równoległy wszechświat, dzięki czemu są w stanie polować i orientować się w przestrzeni. Jak mieni się on w ich oczach? To już ich pilnie strzeżona tajemnica.

Istnienie wielu innych równoległych uniwersów wciąż pozostaje w sferze domysłów. Uważa się na przykład, że niektóre ryby widzą pola magnetyczne. Gatunki migrujące miałyby korzystać z tej umiejętności – z tego wewnętrznego kompasu – podczas obierania kierunku. Byłaby to kolejna warstwa niewidzialnych napisów nakładająca się na morski spektakl, a przy tym metoda orientowania się w przestrzeni, odczytywanie świata uwarunkowane sygnałami nadawanymi przez samą Ziemię niczym przez olbrzymi magnes.

Nie zazdrośćmy podmorskim istotom tych różnorodnych dyskusji prowadzonych w ciszy. My również dysponujemy wieloma metodami porozumiewania się. Ustnie, pisemnie, za pomocą gestów, obrazów, symboli, muzyki… Nasze zmysły także doświadczają mnogości ukrytych równoległych światów. Często skarżymy się nawet, że istnieje zbyt wiele dróg komunikacji, kiedy ktoś, z kim kontaktowaliśmy się esemesami, odpowiada mailowo, później rozpoczyna konwersacje w kilku komunikatorach naraz, a ostatecznie nie odbiera telefonu, gdy do niego dzwonimy…

Mieszkańcy oceanu też prowadzą rozmowy na tysiącach niewidzialnych płaszczyzn jednocześnie. Ich historie unoszą się na przeróżnych falach, podróżują rozmaitymi kanałami: dzięki niedostrzegalnym kolorom, polom elektromagnetycznym, wibracjom wody, feromonom. Porozumiewają się jednak również w bardziej „staromodny” sposób, jakby przez wiekowy telefon. A nawet jak w czasach sprzed jego wynalezienia. Mówiąc.

Posłuchajmy.Świat bez ciszy

Gdzie odległe wulkany i niewidzialne wieloryby śpiewają wśród bulgotu wody w naszych uszach.

Gdzie ksylofon konika morskiego przydaje się do czegoś więcej niż tylko do zdobywania punktów w scrabblach.

Gdzie langusta gra na skrzypcach, ale fałszuje.

Gdzie pozwalamy, by przeniknął nas śpiew przegrzebków.

Kiedy po raz pierwszy zanurzyliście głowę w morzu, usłyszeliście dziwny odgłos. Był to swego rodzaju dźwiękowy zamęt, jednocześnie buczenie i dzwonienie, jakbyście słyszeli wszystko rozmyte. Wyciągając głowę na powierzchnię, pomyśleliście z wodą w uszach, że nic nie usłyszeliście, że ludzki organ słuchu nie jest przystosowany do działania pod wodą, że ta kakofonia była jedynie złudzeniem.

W rzeczywistości nasze uszy doskonale funkcjonują pod wodą. A was doleciał przed chwilą głos morza opowiadający pierwszą z jego historii.

Tę będącą zlepkiem wszystkich pomniejszych opowieści.

Morze pełne jest dźwięków, bardziej nawet niż powietrze, w którym żyjemy. Dźwięk to wibracja materii. Woda, gęstsza od powietrza, wibruje lepiej, a zatem z lepszym skutkiem go transportuje. W wodzie dźwięk podróżuje dalej niż światło i pokonuje całe kilometry, w ogóle się nie wygaszając. W głosie morza splatają się więc echa przybyłe z daleka, takie, których autorów nie zobaczymy. Hałasy, o których usłyszeniu z plaży nie ma nawet co marzyć i które możemy połączyć z ich odległym źródłem.

Bulgot, który atakuje nasze wypełnione wodą uszy, to istna dźwiękowa zupa. Liczne głosy mieszają się w niej jak poszatkowane składniki w jarzynówce. Rozpoznajemy poszczególne nuty, tak jak wyodrębnia się wonie w złożonym zapachu, aromaty, które napływają falą, a potem się rozwiewają. Podobnie jak w przypadku instrumentów w orkiestrze, każdy morski głos ma własne brzmienie oraz długość fal i wyśpiewuje swoją opowieść w unikalnej tonacji.

Ich mieszanina tworzy ten niepokojący hałas, który zalewa nasze uszy (choć na szczęście nie sposób się w nim utopić), a który oceanografowie akustycy nazywają morskim szumem otoczenia.

Wsłuchajmy się w niego.

Najpierw słyszymy basy. W wodzie szum tła wybrzmiewa nisko. Grzmi i buczy, trochę przypomina chrapanie. Ów hałas, najintensywniejszy z podwodnych dźwięków, to echo żywiołów: fal rozbijających się o brzeg, wiatru omiatającego powierzchnię, a także Ziemi i jej kaprysów. Składa się z trzeszczenia lodowców na biegunie, pomruku trzęsień ziemi na zboczach grzbietów oceanicznych, gwizdania odległych sztormów.

Odgłos tych kataklizmów dociera z daleka, niski i znużony podróżą, i tworzy tło akustyczne dla morskiej orkiestry.

Słyszymy też jakby posykujący grzechot marakasów: to deszcz i bańki piany na powierzchni, spotkanie gazu z ciekłym żywiołem.

Rozróżniamy długie vibrato skrzypiec, rozchodzące się w promieniu kilkudziesięciu kilometrów – to warkot silników statków, zgrzyt metalu, świst śrub. Szlaki morskie, równie hałaśliwe co autostrady, słychać jednak z dużo większej odległości. Przepływający kontenerowiec wywołuje w wodzie taki sam harmider jak startujący samolot, a transport morski powoduje zgiełk o takim samym natężeniu jak ruchliwa ulica.

Bardziej melodyjne wokalizy na darmo próbują zagłuszyć tę wrzawę. Dosłyszeć można coś jak świszczenie fletów i trąbek – to echo wielorybich głosów.

W tej muzyce kryje się wiele sensu, choć nauka dopiero zaczyna ją odszyfrowywać. Istnieją pieśni miłosne, kołysanki dodające otuchy wielorybiątkom, hulaszcze arie śpiewane, by uświetnić festiwal śledzia… Zdaje się nawet, że niektóre melodie wykonywane są dla czystej przyjemności.

Chociaż dość rzadko zdarza się, że mamy okazję wyraźnie rozróżnić śpiew wielorybów, ich głosy w dużej mierze składają się na morski szum otoczenia we wszystkich oceanach. Wieloryby bowiem – ponieważ muszą porozumiewać się przez przestwór mórz – wiedzą, jak sprawić, by było je słychać z daleka. Wynalazły swój własny podwodny telefon, dzięki któremu prowadzą rozmowy na odległość.

Wielorybi system telefoniczny działa po prostu dzięki ciśnieniu i temperaturze. W morzu istnieją dwie warstwy wód: przypowierzchniowe, ogrzewane słońcem, oraz chłodne wody głębinowe. W miejscu zwanym metalimnionem, gdzie stykają się te dwie strefy, temperatura gwałtownie spada, co być może zauważyliście, gdy podczas kąpieli wsunęliście stopy w „zimny prąd” bliżej dna. Na otwartym morzu zjawisko to się nasila: temperatura wody spada o dwadzieścia stopni na odcinku kilkudziesięciu metrów w głąb morza.

Na granicy między ciepłą a zimną wodą dźwięk wpada w pułapkę. Jeśli ruszy ku powierzchni, odbije się od ciepłych wód, których podwyższona temperatura przyśpieszy jego bieg i zakrzywi trajektorię ku dołowi; jeżeli opadnie, zderzy się z wodami głębinowymi, gdzie panuje wyższe ciśnienie, co również doda mu prędkości i skieruje go tym razem ku górze. Dźwięk staje się więc więźniem mas wody na poziomie metalimnionu. Jeśli wieloryby śpiewają dokładnie w tym kanale, na styku ciepłych i zimnych wód, ich głosy rykoszetują po metalimnionie i rozchodzą się w linii prostej, nie gubiąc się i nie cichnąc, dzięki czemu przemierzają tysiące kilometrów, w taki sam sposób, w jaki rozprzestrzenia się światło uwięzione w światłowodzie.

Podobno płetwale zwyczajne z Morza Śródziemnego używają tego telefonu, zwanego głębokim kanałem dźwiękowym, by śpiewać sobie serenady i wyznaczać spotkania, nawet gdy są od siebie oddalone o ponad dwa tysiące kilometrów.

Trzeba mieć szczęście i znaleźć się w odpowiednim miejscu, żeby wyraźnie usłyszeć melodię wielorybiej pieśni, jej nuty jednak wplatają się w morski szum otoczenia i każdy może wychwycić je w dowolnym oceanie, jeśli tylko zanurzy głowę pod wodę. Analiza oceanicznego hałasu w poszukiwaniu tych dźwięków stała się nawet metodą stosowaną przez cetologów w szacowaniu rozmiaru populacji najrzadszych wielorybów – naukowcy nasłuchują stworzeń, które nie zawsze da się zaobserwować. Każdy gatunek ma swój głos i własną długość fal, jakby dysponował kanałem radiowym przeznaczonym na prywatne dyskusje.

W 1989 roku hydrofony w Pacyfiku po raz pierwszy wychwyciły zew najbardziej samotnego wieloryba na świecie. Wydawał on dźwięki charakterystyczne dla płetwali, ale na częstotliwości pięćdziesięciu dwóch herców, a więc odpowiadającej najniższej nucie, jaką da się zagrać na tubie. Były to brzmienia o wiele za wysokie dla innych przedstawicieli tej rodziny, które komunikują się na częstotliwościach od dziesięciu do trzydziestu pięciu herców. W konsekwencji płetwal od dziesięcioleci śpiewa, mówi i nieustannie wzywa współplemieńców, lecz nie uzyskuje żadnej odpowiedzi. Błądzi osamotniony po oceanicznych bezmiarach i tylko hydrofony co roku słyszą jego wołanie. Nikt nie wie, skąd wziął się jego nietypowy głos. Niektórzy sądzą, że jest hybrydą płetwala błękitnego i płetwala zwyczajnego, inni uważają, że cierpi z powodu jakiejś deformacji, jeszcze inni – że urodził się głuchy, przez co nigdy nie zdołał skorygować brzmienia swojego głosu. Nikt nie wie, czy w ogromie mórz natknął się kiedyś na inne wieloryby ani co czuł, gdy je widział, ale nie mógł z nimi porozmawiać. Nikomu nie udało się go zaobserwować, mimo że dzięki wydawanym przez niego odgłosom możemy co roku prześledzić trasę jego samotnej wędrówki. Z punktu widzenia człowieka samotny wieloryb istnieje wyłącznie za pośrednictwem swojej pieśni, tej samej, która odizolowała go od współziomków – pieśni, którą bez przerwy z nadzieją wysyła w próżnię Pacyfiku.

Wal dziobogłowy

Po Atlantyku pływa cały gatunek waleni, który wydaje niezidentyfikowane dźwięki, a jego reprezentantów nikt nigdy nie widział. Badania nad strukturą tych odgłosów wskazują, że stworzenia należą do rodziny wali dziobogłowych, zwierząt skrajnie nieśmiałych. Na powierzchni nie wydmuchują pióropuszy pary wodnej, a na widok zbliżających się statków pośpiesznie nurkują. To rodzina złożona z dziwacznych waleni – te nieliczne gatunki, których przedstawicieli udało się przelotnie zaobserwować, mają długie, brązowe, nakrapiane ciała i kły podobne do tych u dzika. Polują na kalmary na głębokości dochodzącej nawet do dwóch tysięcy dziewięciuset metrów, co stanowi rekord wśród ssaków morskich. To właśnie głosy tych dyskretnych zwierząt ujawniły najwięcej informacji na temat ich zachowania i pozwoliły człowiekowi lepiej je poznać, a nawet odkryć ów gatunek, który do tej pory pozostaje nieuchwytny! Ocean obfituje w takie ukryte historie, w lękliwe stworzenia, które chcą jedynie snuć swoje opowieści. Pełno w nim nieśmiałych istot w swoich samotnych nawoływaniach ukrywających cuda, którymi nie mają odwagi się dzielić.

Wśród morskiego hałasu ponad niskie tony wzbija się śpiew. Gdy tylko zbliżymy się do brzegu lub rafy, usłyszymy istny chorał, w którym mieszają się rozmaite brzmienia, rytmy i skale muzyczne. To rybi chór.

Bardziej rozszczebiotane niż leśne ptaki, ryby wypełniają morze różnorodnym świergotem, każda na swój sposób.

Niektóre do wydawania dźwięków używają pęcherzy pławnych, czyli umiejscowionych w brzuchu zbiorniczków z gazem, które pozwalają im unosić się tuż pod powierzchnią wody. Wykorzystują je niczym bębny, trochę jak dzieci, które po posiłku klepią się po brzuchu i udają dobosza… Każde z nas grało kiedyś ten wstydliwy rodzaj muzyki. To właśnie w taki sposób – uderzając się po pęcherzu pławnym za pomocą mięśnia brzusznego – orłoryby skrzeczą, strzępiele burczą, a kurki warczą. Wydawane przez nie dźwięki przypominają syreny przeciwmgielne, solówki perkusyjne lub brzęczyki z teleturniejów. Niektóre słychać nawet na brzegu, inne mamroczą dyskretnie. Dorsz jest bardziej gadatliwy niż plamiak czy rdzawiec; orłoryb śpiewa niżej niż okoń.

Ostrobok i bass słoneczny wolą bardziej przenikliwe dźwięki, więc zgrzytają zębami, by w ten sposób wygrywać piskliwe melodie. Z kolei konik morski koncertuje na ksylofonie, pocierając szyję kościanymi grzebieniami z tyłu głowy, podczas gdy sum piszczy, wprawiając w wibracje swoje kolce. Jeżeli chodzi o skromną babkę, która pomieszkuje w kałużach, jak dotąd nikt nie zdołał ustalić, dzięki jakiemu hydrodynamicznemu mechanizmowi udaje jej się grać piosenki miłosne, jedynie wydmuchując wodę przez skrzela.

Kiedy nad najgęściej zamieszkanymi rafami koralowymi wstaje dzień, rybi chór osiąga poziom dźwięku porównywalny z wrzawą panującą w barze koktajlowym podczas happy hours. A to i tak nic w zestawieniu z występującym u wybrzeży Meksyku gatunkiem Cynoscion othonopterus, którego przedstawiciele, zbijając się na okres tarła w ławice, powodują hałas o natężeniu ponad dwustu decybeli, co przyprawia okoliczne walenie o chwilową głuchotę.

Jeśli podróżując wzdłuż linii brzegowej, nadstawimy ucha, wychwycimy posykujący klekot, jakby perkusję, liczne dysharmonijne, wybuchowe dźwięki.

To morscy soliści.

Klekotanie powodują zamykające się muszle, pasące się na skałach jeżowce, których skorupy rezonują, czy krewetki szczękające szczypcami…

Krewetki modliszkowe umieją kłapnąć nimi tak mocno i tak szybko, że dochodzi jakby do eksplozji i woda wzburza się w wyniku kawitacji, a towarzyszy temu dźwięk podobny do wystrzału ze strzelby, najintensywniejszy ze wszystkich podmorskich odgłosów.

Za to langusty uważają się za niezwykle muzykalne – czułkami grają na skrzypcach. Wykorzystują ten sam mechanizm co smyczek, który na przemian ślizga się po strunach i zaczepia o nie, powodując wibracje. Stworzenia te pocierają czułkami miejsca w okolicach oczu, a ich pancerze wzmacniają dźwięk niczym pudła rezonansowe. Są jedynymi znanymi istotami – nie licząc ludzkich muzyków – które w ten sposób wytwarzają brzmienie. Niestety, langusty okropnie fałszują, a ich muzyczne impresje przypominają raczej skrzypienie zawiasów. Używają więc tego nieznośnego hałasu, by odstraszać drapieżniki.

Czasem morskie klekoty mieszają się ze sobą, tworząc obszerniejszą melodię. Przegrzebki to istoty bojaźliwe, zwłaszcza gdy znajdą się w pobliżu ośmiornic lub rozgwiazd, które chętnie schrupałyby je na kolację. Bez przerwy obserwują okolicę za pomocą rzędu czarno-niebieskich oczu – mają bowiem te narządy, co wśród skorupiaków uchodzi za prawdziwy luksus. W obliczu cienia niebezpieczeństwa przegrzebek rzuca się do ucieczki, błyskawicznie otwierając i zamykając muszlę, co zapewnia mu w wodzie napęd – i tak sobie płynie, klekocząc skorupką. Stukocze nią też, by pozbyć się zużytej wody lub drobinek piasku, które mu przeszkadzają, zupełnie jakby kichał. Te klekoty i kichnięcia stanowią część podmorskiego krajobrazu akustycznego Bretanii. W Zatoce Saint-Brieuc tworzą czasem prawdziwy koncert, złożony jakby z dźwięków kastanietów i pokasływania. Mimo że przegrzebki nie wykorzystują tych hałasów, by ze sobą rozmawiać, mają nam wiele do powiedzenia. Jeżeli wsłuchamy się w ich śpiew i określimy częstotliwość klekotów, możemy dowiedzieć się, czy woda jest czysta czy zanieczyszczona lub czy w okolicy grasuje dużo drapieżników. Stworzenia te informują oceanografów o stanie morza, o biologicznym zdrowiu swojego środowiska. Dając koncert kichania, przegrzebki zdradzają nauce kilka tajemnic ze swojego niezwykłego życia.

Morski szum tła składa się również z odgłosów dla nas niesłyszalnych. Z jednej strony tworzą go zbyt niskie dla naszych uszu infradźwięki: zgiełk poruszających się mas wody, przemieszczających się ryb, burzliwych fal. Na drugim końcu skali znajdują się ultradźwięki, szepty za wysokie, byśmy mogli je wychwycić: jazgot delfiniego sonaru, ale też odgłos związany z ruchami termicznymi cząsteczek wody. Tutaj dotykamy samych ram definicji dźwięku – wszak ów termiczny tumult wytwarzany jest przez molekuły żywiołu, który ma za zadanie dźwięk transportować! Jest to zatem odgłos niemal teoretyczny, niewątpliwie najintymniejszy i najbardziej tajemniczy w całym oceanie. To brzmienie wody – nie jej kotłowania się, nie jej mieszkańców ani prądów, lecz jej cząsteczek, jej materii, samego jej jestestwa. To muzyka, którą trudno sobie wyobrazić. Co powiedziałaby nam woda, do czego podobny jest jej głos? Nauka sugeruje, że to szum biały, doskonale nieuporządkowany, tym głośniejszy, w im wyższe wchodzi rejestry. Jednak na podstawie tych informacji możemy wyrobić sobie na ten temat zaledwie mgliste pojęcie.

Delfiny słyszą ów dźwięk dźwięków, który dokłada się w ich uszach do morskiego szumu tła. Pewnie uważają go za utrapienie, które zakłóca sygnał ich sonarów. Ale kto wie, może potrafią z tej niejasnej pieśni wyłowić sekrety oceanu.

Morski hałas otoczenia to kopalnia dźwięków, w której zlewają się głosy tysięcy niewidzialnych istot opowiadających nam swoje historie. Tak sztorm, jak i cząsteczka wody, tak płetwal błękitny, jak i krewetka mają swój udział w koncercie, bo każde z nich dorzuca do tego miszmaszu garść własnych nut.

Nauka lub wyobraźnia mogą nadać tej kakofonii sens, zinterpretować ów zagmatwany, lecz wspaniały sen. Jak słodkich zawrotów głowy można dostać na myśl, że te wszystkie głosy poprzez bulgot morza szepczą do naszych wypełnionych wodą uszu! Że dociera do nas echo tych wszystkich historii!

Usłyszeć je to łut szczęścia, słuchać ich – to cud.

Odkryjmy wspólnie te ukryte opowieści.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: