Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Elul - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
22 stycznia 2020
Ebook
25,00 zł
Audiobook
19,99 zł
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Elul - ebook

Czym jest wojna w oczach dziecka? Czy najmłodsi są w stanie zrozumieć, na czym polega jej niszczycielska siła? Czy wiedzą, jak bardzo brutalna i bezkompromisowa może być walka o kolejny przeżyty dzień?

Siedmioletnia żydowska dziewczynka instynktownie wyczuwa, że oto nadszedł najciemniejszy, najbardziej przerażający czas w jej życiu. Siłą odebrana matce, sama w mieście, które z dnia na dzień staje się coraz bardziej niebezpieczne, będzie musiała nauczyć się żyć tak, by pozostać niezauważoną. Czy wyimaginowany przyjaciel, który staje się jedyną bliską jej osobą, ochroni ją przed tym, co nieuchronne?

„Elul” to poruszająca opowieść, w której wojenne realia mieszają się z dziecięcą fantazją, tworząc chwytającą za serce historię o woli życia, miłości i nadziei na lepsze jutro – nawet wtedy, gdy jutra już nie ma...

Obraz wyglądał na bardzo stary, ogromny i zdobiony mosiężną ramą. Było widać na nim wzburzone morze, które przybrało całkiem bury kolor, a w głębi dojrzałam mały, malutki stateczek, który dzielnie walczył z ogromnymi falami. Zauważyłam, że z lewej strony próbuje uderzyć w niego ogromna ściana wody, jakby chciała zakryć go już na zawsze. Zmrużyłam oczy ze zdziwienia, bo mimo wszystko ten mały stateczek dziwnie nie tonął.

Kategoria: Powieść
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-8147-748-2
Rozmiar pliku: 1,0 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

– Mamo, kiedy tatko wróci? – z ciekawością pytałam, wpatrując się w jej smutne, bursztynowe oczy. Mama spojrzała na mnie z widocznym żalem i jeszcze mocniej ścisnęła moją drobną, dziecięcą dłoń, zaraz też cicho, jak najciszej szepnęła:

– Wróci, zobaczysz, a teraz chodźże już, bo się ściemnia.

W tej chwili przyspieszyłyśmy, jednak nasz chód był chwiejny i niepewny, jakbyśmy przy każdym kroku stawiały na szali życie. Nasze czarne, zabłocone oficerki wbijały się w brudną ziemię, wystukując jakąś smętną pieśń, zaraz też dość ostro zaczęły szurać po mrocznym, wydeptanym bruku, który nijak nie przypominał czasów swojej dawnej świetności.

Nagle mama krzyknęła, dość gwałtownie uniosła mnie w górę i przytuliła mocno, najmocniej jak tylko potrafiła.

– Pamiętaj o mnie – zdążyła szepnąć, gdy jakiś wysoki i gburowaty mężczyzna zaczął wyrywać mnie z jej objęć, szarpiąc mną niemiłosiernie i wrzeszcząc na mnie. Zaczęłam płakać, czułam, jak słone krople uderzają z wielkim hukiem o moje policzki, by potem już całkiem cicho ześlizgiwać się po śnieżnobiałej sukience i kropla po kropli opadać z potężną siłą na tę brudną, łzawą ziemię. Przez ułamek sekundy zawładnął mną przeszywający na wskroś ból, który powoli obezwładniał moje ciało i nie pozwalał myśleć. Zaczęłam trząść się z zimna i próbowałam skostniałą dłonią obetrzeć z twarzy łzy, które z jakąś śmiertelną powagą co chwilę wypływały z moich oczu.

Nagle mój wzrok wtopił się niczym zimne ostrze w mundur tego człowieka i przez moment zastygł na jego groźnej twarzy. Ukradkiem spojrzałam na mamę, która leżała obolała na zakrwawionym bruku, a obok stał jej oprawca. Znów zaczęłam płakać, zdążyłam zobaczyć jeszcze, jak podjeżdża czarne auto, wysiada z niego dwóch groźnych ludzi, chwytają mamę i z trudem do niego wciągają, zaraz też z trzaskiem zamknęły się drzwi i nic a nic już nie widziałam.

Było okropnie ciemno, stałam sama w tę deszczową, smutną noc. Obok mnie błyszczała witryna sklepowa, wypełniona po brzegi kolorowymi cukierkami, a uśmiechnięta pani w futrze kupowała słodycze i udawała, że mnie nie widzi. Przez chwilę stałam nieruchomo, raz po raz wycierałam rękawem zapłakane oczy i czułam się taka samotna.

Raptem, jak na złość, zaczął padać deszcz, kropla po kropli spływał po mnie i chyba nic a nic nie miał dla mnie litości. Nie minęła chwila, a ja przemokłam do suchej nitki. Moje blond włosy obkleiły mi oczy i całkiem przysłoniły widok, jeszcze niedawno ładna i świeżo wyprasowana sukienka stała się kawałkiem mokrego, brzydkiego materiału, w moich butach zebrało się sporo wody i zaczęły przeciekać. Teraz zrobiło mi się bardzo zimno i zamarzyłam o ciepłym piecu, łóżku i gałgankowej lalce – Nasi – zrobionej przez moją mamę. Nagle znów drobne, bezbarwne łzy zaczęły płynąć ciurkiem po mojej twarzy i nie potrafiły przestać.

Szłam przed siebie i w tym momencie było mi naprawdę obojętne, dokąd prowadzi ta droga. Mijałam małe dzieci, uczepione rąk matek, kobietę przepasaną czerwonym fartuchem i starszego pana podpartego laską. Nikt mnie nie zauważył, nikt nawet na mnie nie spojrzał, wszyscy obojętnie wtapiali martwy wzrok gdzieś w dal, a ja byłam dla nich tylko niepotrzebnym cieniem, niezauważalnie przemykającym przez te brudne ulice.

Nagle usłyszałam grzmot i niebo rozbłysnęło milionem kolorów, mieniło się tysiącem czerwieni i przypominało kolor purpury. Zaczęłam biec coraz to szybciej i szybciej, jakbym chciała dogonić swój cień, który raz po raz figlarnie chował się przede mną i nie pozwalał pochwycić. Mijałam dość szybko stare kamienice, tonące w morzu deszczu i monumentalne budowle, przytłaczające swoją wielkością. Raptem przystanęłam, by zaczerpnąć powietrza i gdy tak stałam, próbując niczym karp pochwycić każdy dech, zza ogromnej ściany utkanej z miliona kropel deszczu wyjrzał mały, figlarny ktoś, równie samotny jak ja i przemoknięty do suchej nitki. Odezwał się, pośród tych obskurnych kamienic, duszących swoją okropnością, wyraźnie zainteresowany moją osobą:

– Ty, chodź – szepnął i gwałtownie szarpnął za rękę.

Teraz szliśmy w całkowitej ciszy, mijając to smutne miasto. Zdążyłam jeszcze kątem oka zauważyć nastroszoną starszą panią, świeżo ufryzowaną, z wielkim kokiem na głowie oraz posępnego, zgorzkniałego pana, który cały czas miał wzrok wbity w ziemię. Weszliśmy do zniszczonego, opuszczonego budynku, pełnego pajęczyn i kurzu. Zaraz też zaczęłam niemiłosiernie kichać i nie mogłam przestać. Raptem stało się coś dziwnego. Zauważyłam, że gdy pierwszy raz kichnęłam, pojawił się pociąg bez okien i drzwi, po chwili byłam już w jego środku i siedziałam na umorusanej błotem podłodze. Wokół było przeraźliwie ciemno, a mi zrobiło się jeszcze bardziej strasznie. Zaczęłam płakać, uderzałam pięściami w te brudne, twarde drzwi i krzyczałam:

– Chcę wyjść! wyjść!

W tym momencie pociąg raptownie ruszył, a ja ze strachem nasłuchiwałam odgłosów dobiegających z zewnątrz. Moje uszy drażnił głośny stukot kół i ich płaczliwy pisk. Przez chwilę zdawało mi się, że ktoś mnie woła, wyraźnie słyszałam:

– Uciekaj!

Zaraz też zrobiło mi się okropnie zimno, zaczęłam się cała trząść i co chwilę nachodziły mnie czarne myśli. Czy zginę?… Czy śmierć boli?

Pamięcią wracałam do mamy, jej krzyku i niekończącego wołania:

– Ratuj!

– O mamusiu – bezsilnie westchnęłam – a teraz właśnie ja… ten pociąg jest okropny, brudny, boję się! Czy słyszysz? Boj… – przerwałam w pół słowa i nie potrafiłam dokończyć.

Za plecami czułam zimny oddech mojego towarzysza i byłam niemal pewna, że cały czas mi się przygląda. Odwróciłam się w jego stronę, próbując coś wyczytać z jego oczu, jednak nic nie potrafiłam w nich dojrzeć. Z niepokojem w głosie zapytywałam:

– Dokąd jedziemy? Słyszysz?

– Zobaczysz! – usłyszałam w odpowiedzi.

– Może jednak do mamusi? – nie dawałam za wygraną.

– Przykro mi, nie – odpowiedział.

– To dokąd?! – krzyknęłam. W tej chwili usłyszałam niesłychanie potworny gwizd, który nieznośnie drażnił moje uszy i nie pozwalał za nic zebrać myśli. Poddańczo uniosłam w górę ręce i stojąc tak, zaczęłam wpatrywać się w dal. Nagle zauważyłam, że pociąg raptownie się zatrzymał.

– Wychodź! – Rozbrzmiało w moich uszach. Gwałtownie zmrużyłam oczy i kilkakrotnie przełknęłam ślinę.

W mojej głowie huczały niespokojne myśli, szeptały najstraszniejsze historie, nakazywały chować się, uciekać, bojaźliwie powtarzały: Mała, to koniec!… Mała, teraz zginiesz!… Uciekaj!… Ratuj się!… Na co ty czekasz?… No, słyszysz?…

Kolejny już raz poczułam w ustach smak drobnych, słonych łez i ogarnął mnie tak okrutny strach, że o mało nie zemdlałam. Nawet nie wiem, kiedy to znalazłam się na tej nieznanej ziemi i wbiłam wzrok w wielki, ogromny mur, który przysłaniał mi cały widok. Zaraz też zaczęłam głośno krzyczeć:

– Tu nic nie ma, tylko mur, ten obrzydliwy, ohydny, brudny mur! Nie ma tu słońca, brak zapachu kwiatów, wokół mnie tylko szarość, ta denerwująca wszechobecna szarość. – W tej chwili wbiłam niemal martwy wzrok w ziemię i tak głośno, jak tylko umiałam, wrzasnęłam: – A ty tylko patrzysz i nic? Ten mur jest coraz większy! Co ty sobie myślisz? Jesteś taka zła! Taka zła!

Przypomniałam sobie, że gdy byłam czasami niegrzeczna, to dziadek wtedy mówił:

– Co mi powiesz? Nic nie mówisz?

Teraz ja poważnym, dorosłym tonem krzyknęłam w kierunku ziemi:

– Czy ty całkiem już jesteś martwa? Całkiem wyprana z wszelkich uczuć? No powiedz coś! Jak zwykle nic? Tylko cisza?

Zdenerwowana uderzałam zabłoconymi oficerkami w suchą, twardą niczym skała ziemię i próbowałam w jakiś sposób wzbudzić w niej choć na moment ludzkie uczucia.

Poczułam, jak zimny deszcz z wolna spływa po mojej twarzy, lodowato obejmuje ręce i nieproszony wdziera do moich butów. Przetarłam zapłakane oczy i zdziwiona rozejrzałam się wokół. Po chwili znów szłam tą brudną, obskurną ulicą, a po policzkach płynęły mi łzy. Jeszcze gdzieś w moim sercu delikatnie tlił się znany zapach mamy, ale coraz bardziej słabł i w pewnym momencie niespodziewanie zanikł pośród tej burej rzeczywistości. Mój wzrok beznamiętnie wbił się w czarny bruk i dość szybko musiał oswoić się z tą szarością wokół. W tym momencie, pośród siwych kłębów kurzu, gwałtownie przyhamowała podniszczona furmanka i siedzący tam starszy jegomość wrzasnął:

– Hej, mała! – Gwałtownie szarpnął lejce i zatrzymał się. – Mała, wsiadaj! – krzyknął i zaczął mi się przyglądać.

Musiałam wyglądać jakoś tak bardzo żałośnie, bo woźnica wyraźnie posmutniał, jeszcze raz spojrzał na mnie, a w jego oczach dojrzeć można było wielki, nieopisany ból. Czułam, jakby szukał czegoś w głębi swojej duszy, próbował wydobyć dawno skryte wspomnienia i za nic nie potrafił tego uczynić. Po chwili głośno chrząknął, skrzywił się, pogładził po głowie i powiedział:

– No mała, na co czekasz? Wsiadaj!

Zbyt długo nie rozmyślając, dość sprawnie wgramoliłam się na wóz i rozsiadłam wygodnie niczym jakaś królowa.

– A dokąd to pannica jedzie, he? – odezwał się woźnica i znów ukradkiem zerknął na mnie. Nie pozostałam mu dłużna i spojrzałam z wielkim zainteresowaniem w jego ciemnoszare oczy, które teraz promieniały jakąś nadludzką dobrocią, a potem zatrzymałam wzrok na jego mocno pomarszczonej twarzy. W tej chwili woźnica znów kilka razy chrząknął, poprawił kapelusz, który raz po raz nachodził mu na oczy i dziwnie zakłopotany ponowił pytanie.

– Dokąd to pannica? Czyżby pannicy odjęło mowę? – szepnął i zaraz po tym zaczął okropnie kaszleć.

Teraz za nic to nie mogłam zebrać myśli i nawet przez chwilę zdawało mi się, że mój wybawca umrze, w tej chwili przez moje ciało zaczęły przechodzić dreszcze, a na czole pojawiły się krople zimnego potu. Ukradkiem zerknęłam w jego stronę i z uwagą śledziłam każdy ruch. Nagle woźnica splunął na ziemię, wymamrotał coś pod nosem i ponowił pytanie:

– Dokąd to panienka?

– A tam, dokąd pan – odpowiedziałam zaraz bez jakiegokolwiek zbędnego namysłu.

– Ja? He… to przed nami długa droga, pannico! – Starzec ponownie głośno chrząknął, ciężko sobie westchnął, znów spojrzał tajemniczo w moją stronę i zaczął naprędce poganiać konia. Widać było, że zwierzę jest już wyraźnie zmęczone, co chwilę potyka się, z jakąś ciężkością opuszcza głowę i bezradnie kładzie po sobie uszy.

Jeszcze przez moment obserwowałam jego poczynania, jednak po chwili ogarnął mnie taki smutek, że nie potrafiłam za nic to pozbierać myśli, ze zdwojoną siłą powróciły do mnie wspomnienia i zaczęłam cicho, cichutko płakać. Woźnica mimochodem spojrzał na mnie, zaraz też znów poprawił kapelusz, dla odmiany parę razy kaszlnął, a potem dodał:

– A, toć dopiero! Pannica nie płacze! Na cóż to płakać? He?

– Tak mi źle, proszę pana – szepnęłam, pociągając przy tym raz po raz nosem.

– A cóż to tak źle? – nie dawał za wygraną starzec.

W tej chwili poczułam przypływ zaufania do tego człowieka i chowając twarz w dłoniach, krzyknęłam:

– Wie pan, źli ludzie zabrali mi mamę. – W tym momencie znów rozbeczałam się na cały głos. Woźnica spojrzał na mnie z jakąś nieznaną wcześniej litością i rzekł:

– E, dziecko… wojna, ale damy radę. Ja jestem stary, dobry człek, zawsze pomagam, widocznie los nam łaskawy – z jakąś pewnością w głosie dodał.

Raptem usłyszałam wyraźne chrobotanie i wóz z jakimś nagłym buntem, znanym czasem rzeczom martwym, zatrzymał się, a koń nijak nie chciał dalej iść. Ze zdziwieniem spojrzałam w jego stronę i zauważyłam, że zachowuje się, jakby się czegoś lub kogoś bał. Dziwnie rżał i uderzał kopytami o ziemię.

Co też mam teraz robić? – biłam się z myślami. – Bo przecież chyba już dalej nie pojadę? – Uniosłam w górę głowę i stałam przez chwilę w zamyśleniu.

W tym momencie usłyszałam ochrypły głos mojego współtowarzysza niedoli:

– Koniec, koń się znarowił, chyba musi odpocząć. Patrz, zaparł się i nijak nie chce ruszyć z miejsca. – W tej chwili woźnica raptownie zeskoczył z wozu i zaczął na cały głos lamentować, a ja pospiesznie krzyknęłam w jego stronę:

– Słuchajcie – zaraz też grzecznie dygnęłam, schyliłam się, by mu z całego mojego serca podziękować i odparłam – słuchajcie, ja pójdę jednak pieszo, myślę, że uda mi się trafić do domu, poznaję, że to już blisko. Patrzcie, z daleka już widać, to nawet te wysokie topole, które niczym proporce powiewają na wietrze.

Woźnica znów chrząknął, powoli ściągnął z głowy kapelusz, pogładził się po swoich płowych włosach, kilka razy splunął na ziemię i z jakąś troską w głosie szepnął:

– Aby to nie zgubisz się, dziecino? Na pewno nie zgubisz? – zapytał cicho, akcentując każde wypowiedziane słowo.

– Ja miałabym się zgubić? – spytałam i odważnie spojrzałam woźnicy w oczy. Zaraz też dodałam: – A rychło to będę w domu, a może jeszcze szybciej. – Woźnica ukradkiem na mnie zerknął, znów głośno kaszlnął i rzekł:

– No, dobrze, dziecko, to idźże, ino powoli i uważnie. – Ostatnie słowo wymówił z wyraźnym lękiem, i ochrypłym głosem dopowiedział: – Ino, uważaj!

– Będę, proszę szanownego pana! – stanowczo zapewniłam starca, grzecznie dygnęłam na pożegnanie i naprędce zaczęłam pędzić, ile tylko miałam sił w nogach. Przed moimi oczami szybko zmieniały się obrazy, mijałam a to szary, brudny dom, otoczony połamanym, drewnianym płotem, a to stary, podniszczony młyn, a to dość sfatygowany, mały mostek. Po chwili, ledwie łapiąc oddech, biegłam cichą, polną ścieżyną, porośniętą gdzieniegdzie trawą i z trudem mijałam głazy przy drodze. Jeszcze jeden zakręt, drugi, trzeci i już wbiegłam do domu, szybko uchyliłam brązowe, mocno zniszczone drzwi i zostawiając je otwarte na oścież, już od progu krzyczałam:

– Mamę zabrali, mamę, słyszycie!?

Gdzieś w dali dobiegał szept modlitwy, a potem głośne westchnienie, które zdawało się nie mieć końca. Zalana łzami spojrzałam w stronę dziadka i nie potrafiłam za nic się uspokoić, zaczęłam szlochać, próbowałam wszystko dokładnie opowiedzieć, ale gdy tylko zaczynałam mówić, dźwięk cichł, jakby za nic nie chciał wydostać się z moich ust.

Dziadek, siedzący na starym, drewnianym stołku tuż obok pieca, uniósł się gwałtownie i stanął wyprostowany – niczym do apelu. Powoli spojrzał w moją stronę i szepnął:

– Co też ty mówisz, dziecko?

– Zabrali, dziadku, zabrali, ja tylko się ostałam – wrzasnęłam.

Nagle, jak na komendę, w piecu przestał się palić ogień, a wokół zaczął się unosić czarny, duszący dym. Dziadek skierował swój wzrok na okopconą, brudną płytę pieca i przez dłuższą chwilę wpatrywał się ze smutkiem w ostatnią, dogorywającą iskierkę.

– Co też ty mówisz, dziecinko? – ponowił pytanie i wcale nie czekając na moją odpowiedź, pospiesznie dodał: – Zobaczysz, ani się nie obejrzysz, a mama wróci, no… słyszysz dziecinko, wróci! – sapnął przy tym jakoś tak tajemniczo, dość głośno pociągnął nosem. – A teraz, moja pannico, marsz umyć się, coś jeszcze zjeść i spać – dodał z niezrozumiałym dla mnie spokojem.

Przez chwilę z wielką uwagą spoglądałam w jego błękitne oczy i za nic nie potrafiłam odgadnąć jego myśli, zaraz też z wyraźną ulgą odparłam:

– Już się robi, dziadku! – i bez zbędnych słów, wtapiając wzrok w drewnianą podłogę, pokornie poszłam się myć. Powolnym krokiem zmierzałam w stronę kuchni, w której za ogromną, błękitną kotarą skrywała się miednica oraz wiadro ze świeżą deszczówką. Energicznie pochwyciłam w dłonie mały, biały dzbanek, naprędce zanurzyłam go w nieruchomej tafli wody i z jakimś niewyobrażalnym smutkiem przyglądałam się, jak powoli tonie i za nic to nie potrafi utrzymać się na powierzchni. Teraz, gdzieś w głębi siebie, poczułam, jakby to ode mnie zależał los tego znikającego dzbanka. Błyskawicznie pochwyciłam go w swoje drobne dłonie i szepnęłam:

– Widzisz, uratowałam cię! Słyszysz? Nie mogłam inaczej! Słyszysz?

I żeby go zbytnio nie obciążać, ulżyłam mu w cierpieniu, przelewając z niego wodę do lśniącej, czystej miednicy. Umyłam się dość szybko, pospiesznie wszystko uprzątnęłam i założyłam na siebie pachnącą koszulę nocną w piękne, czerwone maki.

Teraz przyszło mi na myśl, by jeszcze raz zapytać dziadka, czy aby na pewno mamie nic nie jest. Cicho, jak najciszej otworzyłam drzwi do pokoju i wpatrując się w błękit jego oczu, spytałam:

– Dziadku, jakoś nie mogę przestać o tym myśleć, bo, yyy… czy aby na pewno mama wróci?

Dziadek zerknął na mnie rozbieganym wzrokiem, podrapał się po długiej, siwej brodzie, znów spojrzał, mrucząc coś przy tym niezrozumiale pod nosem.

– Wróci, wróci, wróci, o ja biedny, co mi począć! co począć! Biedna dziecina, co mi robić!

Nagle, jakby uświadamiając sobie, że jeszcze jestem, ze smutkiem popatrzył na mnie i żałośnie szepnął:

– Idź spać, dziecinko! – Następnie podwyższonym głosem dodał: – Słyszysz? – Naprędce odwrócił głowę w stronę okna i powoli, jakby na odczepnego, machnął ręką, bym wyszła.

– Dobranoc – powiedziałam i zaraz też najciszej, jak tylko umiałam, cofnęłam się w stronę drzwi, co chwilę odwracając głowę i zerkając na dziadka, który w tym wieczornym świetle wyglądał całkiem jak jakiś tajemniczy rycerz.

Na odchodne jeszcze raz szepnęłam: – Dobranoc – i szybko wbiegłam do mojego pokoju, w którym odkąd pamiętam nic się nigdy nie zmieniło. W kącie obok okna jak zwykle czekało na mnie drewniane łóżko z wygodnym siennikiem stworzonym przez papcia i udekorowane wydzierganą na szydełku piękną, kolorową narzutą. Podniszczoną podłogę przyozdabiał mały, czerwony dywanik, a na nim były naszyte kochane, malutkie serca, które w tej chwili tak bardzo przypominały mi mamę.

Tak mi smutno! – pomyślałam. Walcząc ze łzami, chwyciłam w objęcia moją Nasi i zapewniłam, że nigdy, przenigdy jej nie zostawię. Raptem przyszło mi nawet na myśl, by się jej zapytać, czy nie jest czasem też smutna, spojrzałam więc na nią i szepnęłam:

– A powiedz ty mi, czy jest ci smutno?… Bo wiesz, mi to bardzo! – dopowiedziałam, połykając słowa.

Teraz obserwowałam ją z wielką uwagą i nawet przez moment zdało mi się, że przytaknęła, i potwierdziła to mrugnięciem oczu.

– Ach, Nasi! – wrzasnęłam i zakłopotana dodałam. – A powiedz, czy pamiętasz moją mamę? – Patrząc na nią, byłam niemal pewna, że ona nadzwyczaj rozumie, skinęła swoją główką i przesłała w moją stronę lekki uśmiech.

– Och, Nasi! Tak czułam, naprawdę czułam. – Spontanicznie, pod wpływem chwili, ucałowałam ją w policzek i nie wypuszczając jej z objęć, wygodnie ułożyłam się na moim drewnianym łóżku, nakrywając po uszy świeżo wykrochmaloną pościelą.

Nagle usłyszałam głośne burczenie w brzuchu i dopiero teraz przypomniałam sobie, że nie zjadłam kolacji, no i do tego, jak na złość, za nic to nie mogłam zasnąć. Przede mną raz po raz pojawiało się czarne auto. Ze strachu co rusz to naciągałam kołdrę na głowę, a wtedy złowieszczo spoglądała na mnie wszechobecna ciemność, a jej ogromne, czarne oczy wcale nie pozwalały na sen. Zaczęłam coraz to szybciej i szybciej oddychać, przymykałam na siłę powieki, dodatkowo zakrywałam oczy dłońmi i w nieskończoność powtarzałam:

– Nie bój się! Tylko się nie bój! – W tej chwili najmocniej jak tylko umiałam uścisnęłam Nasi i cichutko zaczęłam się pytać: – Nasi, czy ty czasem też masz stracha? – Gdy skończyłam mówić, przez dłuższą chwilę nasłuchiwałam, czy się odezwie, niestety milczała niczym grób.

Nagle ze zdwojoną siłą ogarnął mnie lęk i za nic nie chciał wypuścić z objęć, czułam jego zimny oddech na ustach, nawet zdawało mi się, że przenika każdą moją myśl. Znów zaczęłam wspomnieniami wracać do mamy i zdało mi się, jakby teraz miały one rozsadzić moją głowę, za nic też nie miały litości, gnębiły duszę, boleśnie szarpały ciało, próbowały zawładnąć mną i doprowadzić do łez. Przez moment zdało mi się, że słyszę jej płacz, był tak straszny, że szybko zaczęłam zatykać uszy i cicho szeptać:

– Mamuniu, co tobie? Czy żyjesz?

Zrozpaczona zaciskałam moje drobne piąstki na małej maminej poduszce i próbowałam przypomnieć sobie jej zapach, którym całkiem niedawno przesiąkał cały mój pokój, a ja otulona nim spokojnie zasypiałam. Niecierpliwie kręciłam się w tę i we w tę na łóżku, przewracałam z boku na bok, liczyłam ślizgające się po szybie krople deszczu i dopiero gdzieś nad ranem zmorzył mnie głęboki sen, a obudziły głośne dźwięki dochodzące z kuchni, które po chwili całkiem umilkły.

Powoli przetarłam zaspane oczy i jak przez mgłę dotarło do mnie, że nastał świt, a słońce próbowało przebić się do środka pokoju przez ciężkie, karmelowe kotary i nijak nie potrafiło tego uczynić. Gwałtownie zerwałam się na równe nogi, pospiesznie ubrałam, przeczesałam włosy i z jakąś nową energią wbiegłam z okrzykiem radości do kuchni.

Już od korytarza krzyczałam:

– Dziadku, dziadku, dziadku… – W jednej chwili głos zamarł mi na ustach, a czoło gwałtownie oblały zimne poty. Nie potrafiłam wydobyć z siebie żadnego słowa. Dziadek leżał nieruchomo na ziemi, a obok jego głowy, niczym niemy świadek, leżał zakrwawiony kamień. Niewiele myśląc, podbiegłam do niego i zaczęłam szarpać to obolałe, ukochane ciało i nie mogłam przestać. – Dziadku! – krzyczałam – co też ci jest, któż to zrobił, dziadku! – zawodziłam wniebogłosy, za nic nie mogąc opanować łez.

W tej chwili dziadek otworzył szeroko swoje błękitne niczym niebo oczy, popatrzył na mnie ze łzami i wrzasnął:

– Uciekaj! Słyszysz!? Uciekaj! Dziecię ty moje, uciekaj!

– Nie, dziadku… – powiedziałam, zanosząc się od płaczu – nie mogę cię tu zostawić, gdzież miałabym uciekać?

Raptem dziadek ochryple i jakoś tak strasznie wrzasnął:

– Uciekaj! Mało ci? Matkę zabrali, oj, dziecię, jak to wytłumaczyć? Oj, dziecię? Że my Żydzi? Oj, dziecię, jak to wytłumaczyć?

Nie potrafiłam tego pojąć, jakoś te słowa dziadka nie docierały do mnie nic a nic.

Dlaczego mam uciekać? – myślałam.

– Ja nic nie zrobiłam złego, dziadku! – powtarzałam, połykając łzy. Zaraz też dodałam: – No fakt, czasem byłam trochę nieuprzejma dla tej pani całej czerwonej na twarzy, takiej, no wiesz, dziadku, z wielką brodawką na nosie, ale dziadku, przepraszam, całym sercem przepraszam, naprawdę jest mi teraz smutno, bo… to chyba moja wina dziadku, mogłam być milsza. I jeszcze przypominam sobie jak przez mgłę tego jegomościa z długą, czarną brodą, pokazałam mu długi język i to dwa razy, dziadku, przepraszam.

W tej chwili z oczu dziadka wypłynęły łzy i za nic nie chciały stać się niewidoczne. Dziadek z jakąś niebiańską łagodnością w głosie pospiesznie tłumaczył:

– Co też ty gadasz, dziecinko, to nie żadna twoja wina, dziecinko, ty jeszcze mała, oj mała, nie zrozumiesz tego, oj, nie zrozumiesz, moja dziecinko. – Zaraz też zaczął przy tym raz po raz pociągać nosem i boleśnie uśmiechać się przez łzy.

– Uchodź stąd, dziecinko, uchodź, nic tu po tobie, dziecinko. A już! Słyszysz! Uchodź! I pamiętaj! Umiesz po niemiecku, od teraz mówisz tylko po niemiecku, dziecinko, pamiętaj, tylko po niemiecku!

W tym momencie wrzasnął tak strasznie i groźnie, że ja ledwie zdążyłam pochwycić Nasi i zaraz też, ile sił w nogach, gnałam tym czarnym, niemym brukiem gdzieś w nieznane, raz po raz okraszałam go swoją dziecinną łzą, która po chwili znikała w licznych pęknięciach bruku, i nie było już po niej ani śladu.

Kolejny raz przemierzałam to puste, żałośnie szare miasto, mijałam smutnych ludzi, szurających wyraźnie zniszczonym obuwiem o ziemię, polerując ją, wyglądającą spod dziurawego buta, brudną, czarną piętą. Zwróciłam uwagę na przygarbionego pana, stał oparty o szary, zniszczony mur i patrzył gdzieś w dal. Pomyślałam sobie, że wygląda jakby obawiał się stamtąd odejść, jakby czuł, że gdy tylko się odsunie, to ten mur runie, zniszczy wszystko, i tylko pozostawi po sobie szary, duszący pył. Zaczęłam się zastanawiać, czy czasem nie przesadza, czy naprawdę uważa, że od niego zależy los stojących nieopodal osób?

Znów przypomniałam sobie słowa dziadka: „Czasami jedna osoba jest niczym zapalnik, może wszystko zmienić.” Gdy wypowiadał to zdanie, zawsze patrzył mi głęboko w oczy, a ja całą sobą chłonęłam każde jego słowo. Po chwili, jakby na przebłaganie, wyciągał ręce w górę i ledwie słyszalnie dopowiadał: „Ale...”
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: