- promocja
Emerycka Szajka idzie na całość! - ebook
Emerycka Szajka idzie na całość! - ebook
Catharina Ingelman-Sundberg szturmem zdobyła świat swoimi książkami o Emeryckiej Szajce: Seniorzy w natarciu i Pożyczanie jest srebrem, a rabowanie złotem. To już trzecia książka o uwielbianych przez czytelników emerytach, którzy uciekli z domu opieki.
Nic nie jest w stanie powstrzymać Emeryckiej Szajki. Zdeterminowani, chcąc poprawić jakość życia starszych i ubogich osób, ruszają do akcji. Przy pomocy śmieciarki i kilku świnek skarbonek dokonują spektakularnego napadu na bank. Niedługo potem otwierają restaurację z szybkimi randkami i potańcówkami dla seniorów. Jednak Märtha i jej przyjaciele mierzą o wiele wyżej. Chcą pomagać wszystkim tym, którzy ledwo wiążą koniec z końcem - i polować na prawdziwych przestępców wśród oszustów podatkowych i inwestorów wysokiego ryzyka. W pogoni za fortuną wiodą ryzykowne życie pośród szczwanych miliarderów i mafii we francuskim Saint-Tropez …
„Ciepła, pełna humoru, zwariowana komedia kryminalna” Independent, Wielka Brytania
„Wesoła i wyrazista komedia kryminalna, pełna ludzkiego ciepła”
(fragment uzasadnienia jury po przyznaniu Seniorom w natarciu PREMIO ROMA).
Kategoria: | Proza |
Język: | Angielski |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8110-028-1 |
Rozmiar pliku: | 1 000 B |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Starsza pani wstawiła szampana do lodówki i zamknęła drzwiczki. Zawsze miło się świętuje po napadzie na bank, ale szampan musi być schłodzony.
Stawiając na kuchennym stole tacę z pięcioma wysokimi kieliszkami i przekąskami, Märtha Anderson zanuciła pod nosem. Następnie poszła do sypialni, żeby przygotować się do nocnej eskapady. Ubierając się, po raz ostatni przeanalizowała plan. Dokładnie za dwie godziny Emerycka Szajka miała znowu ruszyć do akcji i dokonać najbardziej spektakularnego jak dotąd przestępstwa. Märtha wzięła klucze ze stolika w przedpokoju i zniknęła w ciemnościach.1
Nikt nie zareagował na widok śmieciarki zatrzymującej się przed bankiem. Nikogo też nie zainteresowało, gdy rozłożyli rurę ssąco-tłoczącą i podłączyli ją do zsypu. Wybiła czwarta trzydzieści rano i żaden z ludzi wędrujących sztokholmskimi ulicami nie zwrócił uwagi na śmieci. Z wyjątkiem członków Emeryckiej Szajki. Niebo rozświetlił błysk, a pięcioro emerytów spojrzało na siebie z zadowoleniem. Czekali na tę burzę.
– Bierzmy się do roboty – zarządziła Märtha i zerknęła w górę na okazały pałac, w którym mieścił się bank. – Banki nie lubią, jak się wypłaca pieniądze. Teraz będą miały za swoje!
Dotknęła konsoli sterującej rurą ssąco-tłoczącą i zerknęła przez przednią szybę. Śmieciarka mogła pomieścić dziesięć ton odpadków. Bez problemu przetransportują nią zawartość bankowego skarbca. Pozostawało już tylko wszystko do niej załadować.
– Okej, tutaj macie maski – powiedziała Märtha i wręczyła Geniuszowi brodatą maskę Pavarottiego, Grabiemu – szczerzącego zęby Eltona Johna, a Andersowi, synowi Stiny – Brada Pitta o nienagannej cerze. – No to ruszajcie i powodzenia!
– A ja? – oburzyła się Anna-Greta i sięgnęła po uśmiechniętą lateksową Margaret Thatcher.
– Ach, tak, naturalnie – bąknęła Märtha, podając przyjaciółce maskę.
Przyszli przestępcy założyli maski, wysiedli z samochodu i zajęli swoje pozycje na ulicy. W aucie zostały tylko Märtha i Stina. No to do dzieła!
Geniusz z zadowoleniem poklepał rurę prowadzącą do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci, poprawił roboczy kombinezon z napisem olśniewająco czysty na piersi i podszedł do drzwi. Dużo młodszy Anders z tej samej firmy ruszył za nim z dwoma kubłami na śmieci, a pozostali odczekali chwilę, po czym dołączyli do nich obu. Grabi miał na szyi apaszkę, a Anna-Greta w filcowym kapeluszu z szerokim rondem wspierała się na swojej lasce. (Nawiasem mówiąc, ta laska była nieco krzywa od dnia, w którym Anna-Greta miała ją ze sobą w saunie w Grand Hotelu. Pomimo tego najbardziej ją lubiła). Przyjaciele spojrzeli w górę, na niebo. Ciemne, ciężkie chmury, błyski i pierwsze krople deszczu. Wyglądało to obiecująco.
Zaczął padać lekki deszcz, kontury budynków majaczyły w ciemności. Niewiele osób było w stanie zauważyć postacie na ulicy, a jeszcze mniej je zidentyfikować, co bardzo im odpowiadało. Geniusz wstukał kod i szarmancko przytrzymał drzwi pozostałym.
– Pamiętajcie, żeby być cicho. Na wyższych piętrach śpią ludzie – przypomniał.
– Oczywiście, będziemy cicho jak mysz pod miotłą – donośnym głosem zapewniła Anna-Greta. Jak zwykle nie miała ze sobą aparatu słuchowego.
Grupka emerytów szybko wślizgnęła się do środka. Anders, który pchał wykonane specjalnie na tę okazję kubły na śmieci ze wzmocnionego, ultralekkiego styropianu, został trochę z tyłu. Märtha nalegała, żeby kubły były lekkie, ponieważ rozkładane drabiny, narzędzia i pozostały sprzęt trochę ważyły. Osiemdziesięcioletni przestępcy musieli oszczędzać siły.
Zignorowali lokal banku na parterze i wjechali windą na pierwsze piętro, gdzie znajdowało się wejście dla personelu. Przestudiowali wcześniej plany budynku i wiedzieli, że gdyby chcieli się dostać do bankowego skarbca zwykłą drogą, musieliby sforsować drzwi o grubości pół metra. Same zawiasy były grubsze od słupów telefonicznych. Trzeba więc było się skoncentrować na sosnowej podłodze z izolacją z płyt kartonowo-gipsowych pomieszczenia nad skarbcem.
– Taką prowizoryczną konstrukcję można sforsować jednym kichnięciem – tak ujęła to Märtha podczas planowania skoku. – Płyty kartonowo-gipsowe, psiakostka, co za badziewie!
Jednym z etapów przygotowań była wizyta w banku i rozmowa na temat rozmieszczenia pieniędzy. Märtha nie omieszkała wtedy pochwalić pracownika banku za eleganckie podłogi. Oczywiście zapytała o ich konstrukcję i o to, gdzie można takie kupić, „bo chciałaby mieć tak ładnie w swoim mieszkaniu”. Cóż, w przypadku każdego przestępstwa ważny jest dobry plan.
Geniusz poczuł kropelkę potu na brodzie. Roboczy strój był za gruby, a lateksowa maska Pavarottiego wprawdzie stanowiła świetny kamuflaż, lecz lepiła się jak najgorsza mordoklejka. Maska Eltona Johna, którą miał na twarzy Grabi, nie sprawiała wrażenia aż tak niewygodnej. Wydawało się też, że Anna-Greta świetnie się czuje w roli Margaret Thatcher, chociaż była pani premier raczej nie nosiła roboczego stroju z napisem olśniewająco czysty.
– Jest!
Geniusz się rozejrzał, głęboko zaczerpnął powietrza, otworzył wytrychem zamek i ostrożnie pchnął drzwi dla personelu. Szybko podszedł do alarmu i odciął zasilanie. Pozostali ruszyli za nim i już w środku zapalili latarki LED – światło zalało pomieszczenie. Ciemne ceglane ściany, nowa podłoga, kilka regałów z książkami, krzesła, a na środku stół konferencyjny. Pomieszczenie wyglądało jak zwyczajne miejsce pracy – z tą małą różnicą, iż mieściło się nad bankowym skarbcem, w którym znajdowało się dziesięć milionów szwedzkich koron.
Geniusz przyciągnął do siebie jeden z kubłów na śmieci i wyłowił z niego wyrzynarkę, wiertarkę, młotek oraz świnki, niebieską i różową, które dostał od Swedbanku. Lepiej było nie potrząsać tymi skarbonkami, ponieważ zamiast monet zawierały proch. Geniusz, inżynier i wynalazca z wieloletnim doświadczeniem, uznał, że trzydziestocentymetrowa raca z czarnym prochem wystarczy – poza tym bez wiedzy Märthy trochę wzmocnił ładunek. Szczególnie wybuchowa była zawartość różowej skarbonki.
– Jeszcze drabiny – powiedział Geniusz i podrapał się po brodzie Pavarottiego.
Anders wyjął drabiny z kubła na śmieci numer dwa i po omacku, w półmroku, jakoś je złożył. Wtedy Geniusz znowu głęboko zaczerpnął powietrza i oznajmił:
– No dobrze, moi drodzy, pozostało tylko wywiercić dziury w podłodze.
Wziął wiertarkę oraz wyrzynarkę i wraz z Grabim i Andersem zaczął pracę. Anders wybrał maskę Brada Pitta, bo nie chciał wyglądać tak staro jak pozostali, i teraz tego żałował. Przylegała do twarzy tak mocno, że ledwo oddychał.
W bladoniebieskim świetle diod wywiercili kilka dziur, a następnie poszerzyli je wyrzynarką. Przyszła kolej na użycie świnek skarbonek. Geniusz tak się pocił, że zaczął się martwić, czy nie zemdleje z powodu odwodnienia. Odwodnienie w banku, jak to możliwe?
Märtha spojrzała na elewację budynku, do którego weszli jej przebrani przyjaciele. W samochodzie została tylko ze Stiną. Geniusz miał dać znać, jak już dostaną się do bankowego skarbca i zrobią dziury w ścianie sąsiadującej ze zsypem. Musiały być gotowe na ten moment. Rura ssąco-tłocząca i cała naprzód… Märtha próbowała przypomnieć sobie plan banku. Wywiercenie dziur w podłodze zajmie Geniuszowi i reszcie dłuższą chwilę, potem mogą jeszcze potrzebować jakieś pół godziny na przebicie się przez ścianę między skarbcem a zsypem. O ile oczywiście nie wydarzy się coś nieoczekiwanego. Wybrali jeden z największych banków w Sztokholmie, który przechowywał najwięcej gotówki, ponieważ w obecnej sytuacji tylko duży skok mógł im zapewnić wystarczającą ilość pieniędzy dla potrzebujących. W tym miejscu powinni się nieźle obłowić. W komputerowej bazie danych brakowało niektórych informacji dotyczących budynku – ze względów bezpieczeństwa usunięto z niej plany pięter nad siedzibą banku. Jednak Märtha rozpłakała się w Archiwum Państwowym i pochlipując, opowiedziała o swoim ważnym projekcie badawczym. Pisała na temat historii tej nieruchomości, miało to być dzieło jej życia. Archiwistka w końcu dała za wygraną i udostępniła staruszce kilka mikrofilmów z rzutami poziomymi poszczególnych pięter.
Märtha zachichotała pod nosem i zaczęła się bawić dżojstikiem. To, czego nie wiedziała na temat magazynów, klatek schodowych, zsypów lub kabli elektrycznych w banku, nie było warte zainteresowania. Znała nawet grubość podłogi i ścian… Ponownie spojrzała na siedzibę banku. Ależ im tam na górze schodziło. Tylko żeby czegoś nie schrzanili.
– Widzieliście? Pięćdziesiąt centymetrów, dokładnie tak jak mówiła Märtha – stwierdził Grabi ze wzrokiem utkwionym w dziurach wywierconych w podłodze.
Geniusz odłożył wyrzynarkę.
– Okej, wkładamy świnki!
– Oto oszczędności – powiedziała Anna-Greta, podając mu skarbonki.
– Całe szczęście, że nie zrobiliśmy wcześniej dziur w zsypie. Cuchnęłoby jak diabli – zauważył Grabi.
– Pieniądze też potrafią śmierdzieć – bąknął Anders. – Te wszystkie łapówki…
Geniusz wsunął świnki skarbonki do dwóch dziur i się cofnął.
– Cicho. Włóżcie do uszu zatyczki i ukryjcie się! – wrzasnął i ruchem ręki wskazał pozostałym przyległy do pomieszczenia gabinet dyrektora banku. Nie miał lontu ani zapalniczki, planował zdetonować ładunki elektronicznie.
– Zatyczki do uszu!? Próbowałeś kiedykolwiek wsadzić zatyczkę w lateksową maskę Eltona Johna? – wymamrotał pod nosem Grabi.
– Odpalam – bąknął Geniusz, zamknął oczy i wdusił przycisk detonatora.
Märtha rzuciła niespokojne spojrzenie w kierunku piętra nad bankiem. Wydawało jej się, że co jakiś czas w jednym z okien widzi słabą smugę światła. Coś musiało pójść nie tak.
– Stino, poczekaj tutaj. Zaraz wrócę – powiedziała, zsuwając się z siedzenia.
– Nie, stop – zaprotestowała przyjaciółka ubrana w męski kombinezon roboczy i z mocno naciągniętą na czoło czapką z daszkiem. – Sama nie dam rady z rurą.
– Zaraz wracam, tylko sprawdzę, czy wszystko w porządku. – Märtha pogłaskała ją uspokajająco po grzbiecie dłoni. – Na razie jesteś tu potrzebna.
Stina błądziła nerwowo wzrokiem, więc dla pewności Märtha poklepała ją jeszcze po policzku. Musi zachować spokój. Zawsze martwi się niepotrzebnie.
– Zaraz wracam – powtórzyła Märtha, otworzyła drzwi i wyszła na ulicę. Zerknęła za siebie, nikogo nie zauważyła, więc ruszyła do drzwi i wstukała kod. Następnie weszła schodami na górę i stanęła przed wejściem dla personelu. Panowała zupełna cisza. Nie było słychać nawet głosu Anny-Grety. Märtha nacisnęła klamkę i weszła do środka. Rany boskie, co tutaj robi Pavarotti? Czy on przypadkiem już nie żyje? – zdążyła pomyśleć, zanim sobie przypomniała, że to maska Geniusza.
– Niezbyt mi to wyszło. Słychać było tylko ciche bum! – wymamrotał pod nosem Geniusz. – Powiedziałaś, że ładunek nie może być mocniejszy od racy – usprawiedliwił się i pokazał palcem lekko wypalone miejsce w podłodze wokół wywierconych dziur.
– Chodziło mi o dużą racę – oznajmiła Märtha.
– Mówisz i masz – powiedział Geniusz i wyciągnął z kubła na śmieci więcej świnek skarbonek. – Tylko spójrz. Kryjcie się!
Gdyby maska Pavarottiego nie była sztywna, dałoby się zobaczyć uśmiech Geniusza. Jednak na lateksowej twarzy ciągle widniała taka sama mina i nikt nie dostrzegł zadowolenia staruszka. Seniorzy zrobili krok w tył i schowali się za ciężkimi dębowymi stołami i monitorami. Minęło kilka sekund, po czym rozległ się huk.
– Rany boskie! – zakasłał „Elton John” po tym, jak zniszczony tynk, połamane płyty kartonowo-gipsowe i deski podłogowe wzbiły w powietrze gęstą chmurę pyłu.
– Całkiem nieźle! – wydarł się Anders i strzepnął tynk z lateksowych włosów „Brada Pitta”, próbując zdusić kichnięcie.
– Ojejku! – rzuciła Anna-Greta i tak głośno zarżała, że prawie spadła jej z twarzy maska Margaret Thatcher.
Märtha milczała. Serce mocno jej waliło, ledwie łapała oddech. Geniusz obiecał, że ładunek nie będzie zbyt duży, ale ten wybuch było słychać chyba w całym budynku.
– Musimy się pośpieszyć – wykrztusiła w końcu i podczołgała się do powstałej wielkiej dziury.
Eksplozja rozpłatała podłogę, ukazując bankowy skarbiec. I nie tylko. Skrytki depozytowe zostały uszkodzone, a drzwi kołysały się na wykrzywionych zawiasach. Dokumenty, biżuteria, a nawet sztabki złota leżały porozrzucane wśród resztek gipsu i tynku.
– Dawajcie drabiny! – ponaglił resztę Geniusz i gestem ręki przywołał do siebie Andersa.
Syn Stiny był ich prywatnym opiekunem i zazwyczaj brał na siebie cięższe zadania, gdy wspólnie ruszali do akcji. Teraz zajął się ustawianiem drabin, żeby staruszkowie mogli się dostać do skarbca. Po chwili członkowie Emeryckiej Szajki zeszli na dół i się rozejrzeli. Wszystko przebiegło zgodnie z planem z wyjątkiem jednej najważniejszej rzeczy. Ceglana ściana sąsiadująca ze zsypem wciąż stała.
– Odpalę jeszcze jeden ładunek – zaproponował Geniusz.
– Nie, poczekaj! – rzuciła Märtha, podeszła do ściany i kciukiem dotknęła tapety. – Dokładnie tak, jak myślałam. Budynek remontowano w latach sześćdziesiątych, a wtedy budowlańcy na niczym się nie znali. Spójrzcie! Na suficie, podłodze i ścianach jest grzyb! – Oderwała kawałek tapety tak, że odpadł tynk. – Spoina kruszeje. Z zewnątrz wygląda ładnie, lecz w środku jest jak cukier. Beton mieszano przy użyciu słonej wody. Tutaj nie potrzeba dynamitu. To…
– Wykład zrobisz później. Teraz napadamy na bank – bąknął Grabi.
– Tak, ale zrozumcie – ciągnęła Märtha. – Wystarczy usunąć spoinę, wyjąć cegły i już będziemy w zsypie. Do roboty. Ja muszę wracać do auta – wypowiedziawszy te słowa, wspięła się na górę po drabinie, przeszła przez gabinet dyrektora i zjechała windą na dół.
W bankowym skarbcu reszta szajki kontynuowała pracę. Anna-Greta zawzięcie wydłubywała spoinę spiczastym młotkiem geologicznym, nucąc przy tym piosenkę, którą dawno temu śpiewali przy robocie kamieniarze z Bohuslänu. Jak na byłą pracownicę banku była nad wyraz zrelaksowana. Czas spędzony poza domem spokojnej starości bez wątpienia dobrze jej zrobił.
– Mam jeszcze trochę prochu w zapasie – krzyknął spocony pod maską Pavarottiego Geniusz i zaczął po omacku przeszukiwać kubeł na śmieci. Triumfalnie wydobył kolejne dwie świnki skarbonki, tym razem błękitne. – Nawet nie przypuszczacie, jaką mają moc!
Po opuszczeniu banku Märtha odniosła wrażenie, że ulica jest tak samo spokojna i wyludniona jak wcześniej. Zza rogu wyłonił się samotny członek Nocnego Patrolu Rodzicielskiego, a trochę dalej przemknął samochód. Märtha lekko zmrużyła oczy i zrobiła krok w tył. Psiakostka, radiowóz! Jechał ulicą Fleminggatan, ale się nie zatrzymał, tylko skręcił w S:t Eriksgatan i zniknął. Märtha zaczerpnęła głęboko powietrza, a potem powoli je wypuściła. Lepiej się pośpieszyć, zanim zaczną coś podejrzewać – pomyślała. Może śmieciarka nie przeszła przeglądu albo pojawiło się jakieś nowe rozporządzenie, które policja musi sprawdzić.
Spuściła wzrok na swój wściekle zielony kombinezon roboczy z odblaskami, żałując, iż nie ma na sobie czegoś bardziej eleganckiego. Dlaczego nie wybrała czegoś dyskretniejszego? Bolała teraz nad tym i usiadłszy w śmieciarce obok Stiny, była na siebie naprawdę zła. Przyjaciółka zobaczyła minę Märthy i na pocieszenie poczęstowała ją Rykiem dżungli. Wiedziała, że Märtha uwielbia słodycze, choć na co dzień ich sobie odmawia. Ale w wyjątkowych sytuacjach, takich jak na przykład napad na bank, zazwyczaj sobie folgowała.
– Dziękuję – powiedziała Märtha, biorąc garść drażetek, a potem szybko sięgnęła po kolejne.
Stina zerknęła na przyjaciółkę.
– Jakiś problem?
– Na starość rabuje się trochę wolniej – odparła Märtha. – Jeszcze nawet nie przebili się przez ścianę.
– Nie chcesz chyba powiedzieć… O rany! – Głos Stiny przeszedł w falset.
Nagle na piętrze nad bankiem pojawiły się płomienie, chmura pyłu uderzyła od środka w szyby.
– Och, nie! Geniusz odpalił kolejną skarbonkę – stwierdziła Märtha, uruchamiając rurę ssąco-tłoczącą. – Musimy się pośpieszyć!
Pchnęła dżojstik do przodu i rura zaczęła zasysać.
– W porządku, to by było tyle – odezwał się Geniusz i odłożył ostatnią cegłę. – Jedna dodatkowa świnka skarbonka wystarczyła.
Odsunął kilka błękitnych plastikowych odłamków i pochylił się w stronę zsypu. Smród śmieci dostał się pod jego maskę i do całego pomieszczenia. – Przyjaciele, pora opróżnić skarbiec. Nie mamy czasu. Dawajcie szpadle i wiadra!
– Śmierdzi jak cholera – utyskiwał Grabi.
– Pieniądze nie spadają z nieba. Trzeba się o nie postarać na ziemi. Bierzcie się do roboty! – zagrzewała ich Anna-Greta w masce Margaret Thatcher.
– Tak, tak, nie gderać – stwierdzili pozostali.
„Pavarotti” i „Elton John” dopingowani przez „Brada Pitta” zaczęli gorączkowo wrzucać zawartość bankowego skarbca do dziury w ścianie. Biżuteria, złoto i paczki banknotów z zawrotną prędkością trafiały do szybu zsypowego i błyskawicznie mknęły w dół. Märtha włączyła urządzenie zasysające śmieci na najwyższe obroty.
Anna-Greta zdążyła policzyć trzy złote naszyjniki, pięć sztabek złota i trzysta tysięcy szwedzkich koron w banknotach tysiąckoronowych, zanim się zreflektowała: przecież nie musi tego robić, nie jest już pracownikiem banku.
Pracowali w pocie czoła i niepokojąco przy tym sapali. Lateksowe maski dodatkowo utrudniały pracę, lecz żadne z nich nie miało odwagi ich zdjąć. W banku działał przecież monitoring.
– Już niewiele zostało – motywował przyjaciół i siebie Geniusz.
Na szczęście kosztowności już się kończyły. Ze zsypu dobiegał przyjemny odgłos siorbania. Rzeczywiście niewiele zostało. Geniusz obserwował, jak banknoty, papiery i biżuteria są zasysane do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci. W pewnym momencie, gdy z dołu dobiegło jedno z głośnych siorbnięć, złapał się na tym, że zastanawia się, ile milionów wylądowało w zsypie. Tylko żeby mieszkańcy wyższych pięter się nie obudzili i nie wyrzucili swoich śmieci, bo wtedy będziemy mieli kłopoty – pomyślał. Właśnie wtedy duży plastikowy worek z banknotami został wessany do rury i w niej utknął.
– Zajmę się tym – oświadczyła Anna-Greta i nim ktokolwiek zdążył ją powstrzymać, popchnęła worek swoją laską. Zrobiła to tak, że do otworu zassało także jej laskę. – A niech to! – zawołała przestraszona, podczas gdy laska z impetem leciała w dół do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci. – To pewnie obudzi sąsiadów. Lepiej stąd spadajmy.
– Spadajmy? Grozi nam WIĘZIENIE, rozumiesz? – syknął Grabi, wykrzywiając twarz pod sztywną lateksową maską. Ledwie to powiedział, na klatce schodowej rozległy się zaspane głosy, a następnie nawoływania i krzyki.
Siedząc w dużej jaskrawej śmieciarce, Märtha zauważyła, że rura ssąco-tłocząca niepokojąco pokasłuje. Równocześnie na piętrach nad bankiem zapalały się światła.
– Ojej! Lepiej spadajmy. Mamy już kilka milionów – powiedziała z ustami pełnymi Ryku dżungli. Sięgnęła po więcej drażetek, lecz wykonała tak gwałtowny ruch, że torebka spadła na podłogę.
– Podniosę ją – zaoferowała Stina. Rzuciła się do przodu i wylądowała brzuchem na panelu sterowania.
W rurze ssąco-tłoczącej coś zaryczało.
– Co to było? Jakiś ciężki wartościowy przedmiot? – spytała Märtha.
– To chyba ja… – bąknęła Stina.
– Cała naprzód – rzuciła Märtha, przyciągnęła konsolę sterującą i przesunęła dżojstik maksymalnie do przodu.
– Nie, nie – krzyknęła spanikowana Stina, ponieważ padając na konsolę, przypadkowo wcisnęła przycisk zmiany kierunku ciągu. Rura z zawrotną prędkością tłoczyła dopiero co skradziony łup z powrotem do banku.
W bankowym skarbcu członkowie Emeryckiej Szajki wspinali się po drabinie, gdy nagle usłyszeli dźwięk – jakby ktoś zakręcił w budynku wodę, a potem ponownie ją odkręcił. W rurach zakaszlało, załomotało i zabulgotało i w skarbcu pojawiły się śmieci, a razem z nimi gips, wióry i tynk. Po chwili niczym pociski wleciały banknoty, broszury, testamenty i złote bransoletki, a na końcu złoty naszyjnik i krzywa laska Anny-Grety.
– Ależ, Märtho, skarbie! Wyłącz to, wyłącz! – zawołał Geniusz, próbując razem z Andersem zatkać dziurę w ścianie.
– Rany boskie, moja laska – westchnęła Anna-Greta i zafrasowana dotknęła uszkodzonej rączki, na której był widoczny duży odprysk.
W tym momencie rozległ się nowy dziwny hałas, a po nim długie syknięcie. Potem zapadła cisza. Najwyraźniej Märtha wyłączyła rurę ssąco-tłoczącą. Po chwili znowu coś zabulgotało, dźwięk przybrał na sile i wszystko zostało z powrotem zassane do zsypu. Niestety, w tym momencie Emerycka Szajka usłyszała także policyjne syreny. I to całkiem blisko.
W śmieciarce stojącej na ulicy zrobiło się nerwowo.
– Wygląda na to, że sąsiedzi zadzwonili na policję – stwierdziła Stina.
– Tak, mój Boże, lepiej stąd zjeżdżajmy. – Zestresowana Märtha z trudem dotrwała do chwili, gdy cały łup wrócił do śmieciarki. Następnie prędko wycofała.
– Nie zapomnij o rurze – przypomniała Stina, pochyliła się do przodu i nacisnęła stopą hamulec.
– O rany, w dzisiejszych czasach trzeba myśleć o tylu rzeczach – wymamrotała pod nosem Märtha, lekko zaczerwieniona. – Tak łatwo o czymś zapomnieć.
– Pomocy, widzę radiowóz – przerwała jej Stina.
– Jak do nas podejdą, to powiem, że miałyśmy problem z resztkami jedzenia – oznajmiła Märtha i rozłożyła stary, klejący się karton po pizzy. – Takie rzeczy zawsze zatykają rurę.
– Myślisz o wszystkim!
– O ile nie zapomnę…
– Okropnie śmierdzi – stwierdziła Stina.
– Słuchaj, to nie jest taksówka, tylko śmieciarka – odparła Märtha.
W bankowym skarbcu członkowie Emeryckiej Szajki, słysząc policyjne syreny, sprawdzili, czy niczego nie zapomnieli, i szybko wrócili do salki konferencyjnej. Tam strzepali z siebie największy kurz, a potem tak spokojnie i nieśpiesznie jak tylko potrafili, zjechali na dół i wyszli na ulicę. Jakiś pijaczek mijający bank wzdrygnął się na widok Brada Pitta, Eltona Johna i Pavarottiego z dwoma kubłami na śmieci. Tuż za nimi szła Margaret Thatcher. Przetarł oczy. Podejrzewał, że to wina likieru. Mogło w nim być wszystko.
Radiowóz zbliżał się do skrzyżowania S:t Eriksgatan i Fleminggatan. Zwolnił przed bankiem w chwili, gdy zaczął padać deszcz. Policjant opuścił szybę.
– Halo!
Grabi i Anders usłyszeli go, lecz zachowywali się jakby nigdy nic i szybko, ale tak nonszalancko, jak tylko potrafili, odłączyli rurę ssąco-tłoczącą. Dla niepoznaki do kubłów na śmieci wrzucili jeszcze puszkę piwa i kilka upaćkanych serwetek z McDonalda. W międzyczasie Märtha wcisnęła odpowiedni guzik na konsoli sterującej i złożyła rurę, a potem, manewrując hydraulicznym wysięgnikiem śmieciarki, umieściła kubły na śmieci na swoim miejscu. Równocześnie po omacku szukała plastikowego worka z awaryjnym rozwiązaniem i wtedy – dokładnie wtedy – nastąpiło oberwanie chmury. Policjanci, którzy właśnie chcieli wysiąść z auta, zrezygnowali i szybko zasunęli boczną szybę.
Geniusz i Grabi podeszli do śmieciarki i zapukali w drzwi od strony kierowcy.
– Jesteśmy gotowi! – poinformował Geniusz, otworzył drzwi i wsiadł do szoferki. Pozostali zajęli wolne miejsca z tyłu. Było ciasno – wcześniej musieli nieco zmodyfikować wnętrze, aby zamiast dwóch pojazdów użyć jednego. Ucieczka dwoma samochodami to zawsze większe ryzyko.
– Zdaje się, że zgarnęliśmy też trochę naprawdę śmierdzących śmieci. – Grabi z niezadowoleniem wciągnął powietrze, a następnie mocno ścisnął nos „Eltona Johna”.
– Tak – potwierdziła Märtha. – Kierowca śmieciarki zwykle nie jest zbyt rozmowny, więc wzięłam te śmieci, na wypadek gdyby policjanci byli zbyt dociekliwi. – Rozwiązała foliowy worek z otwartymi puszkami z surströmmingiem¹ i opuściła boczną szybę. – Zatkajcie nosy. Jedziemy!
Gwałtownie skręcając kierownicą, wyjechała na ulicę, dodała gazu i przejechała tuż obok policyjnego radiowozu, a następnie spokojnie ruszyła S:t Eriksgatan. Policjanci, którzy przed chwilą znów opuścili szybę, z jęknięciem ją zasunęli. Minęła dłuższa chwila, zanim na tyle się pozbierali, żeby z odbezpieczoną bronią wkroczyć do banku.
– Wiecie, dlaczego norweskie śmieciarki tak szybko jeżdżą? – zapytała Märtha, mocno zaciskając dłonie na kierownicy i równocześnie próbując rozluźnić napiętą atmosferę panującą w samochodzie.
– Bo boją się, że zostaną napadnięte – z tylnego siedzenia chórem odparli przyjaciele. Kiedy Märtha zjechała na Roslagstull i dalej w kierunku Djursholmu, wszyscy zaczęli chichotać. W śmieciarce znajdowało się co najmniej dziesięć, a może nawet piętnaście milionów szwedzkich koron dla biednych ludzi czekających na lepsze życie. Emerycka Szajka potrzebowała około stu milionów, żeby urzeczywistnić wielkie marzenie Märthy i stworzyć bardzo przyjemne miejsce, gdzie seniorzy mogliby się spotykać, przyjemnie spędzać czas i korzystać z życia. Małą, staroświecką wioskę, w której wszystkim byłoby dobrze, o współczesnej nazwie, może Wioska Vintage lub Wioska Uciech? Albo Lamparcie Legowisko?2
Wielu przestępców wpada z powodu błędów popełnianych po napadzie – pomyślała Märtha, wyjeżdżając śmieciarką z miasta. Rozluźniają się, robią coś głupiego, a potem wpadają. Nie, Emeryckiej Szajce to się nie przydarzy. Wszyscy członkowie muszą zachować czujność, ani na sekundę nie mogą się odprężyć – pomyślała. W ostatniej chwili wyminęła samotnego przechodnia, po czym z piskiem opon pokonała ostry zakręt, wpadła w poślizg i dopiero wtedy uznała, że musi zwolnić. Opanowała się i mocniej zacisnęła dłonie na kierownicy.
Ale z tych chłopaków, którzy dawno temu ukradli obrazy z Muzeum Narodowego, musiały być fujary. W połowie grudnia uciekli spod muzeum motorówką i tak hałasowali na wodzie, że jakiś szyper nabrał podejrzeń. Szybko ich złapano. Albo ci złodzieje helikoptera. Zostawili swój GPS, więc policja bez trudu wpadła na to, kto był na miejscu przestępstwa. Coś takiego nie mogło się przydarzyć Emeryckiej Szajce, która miała plan. Przyjaciele nie zamierzali zostawić żadnych śladów… Dlatego dużo wcześniej zamontowali w swoim domu w Djursholmie nowoczesny śmietnik – wystarczyło jedynie podłączyć rurę ssąco-tłoczącą, nacisnąć guzik i cały łup wrzucić do ich piwnicy, a potem odstawić śmieciarkę do bazy. Genialnie proste. Nikt nie wpadnie na to, żeby tego, co ukradziono z banku, szukać u kilku wiekowych emerytów w Djursholmie. Nie. Tacy zgrzybiali staruszkowie nie robią nic, tylko całymi dniami rozwiązują krzyżówki.
Märtha zjechała z Norrtäljevägen w kierunku rynku w Djursholmie. Przy sklepie wjechała na strome wzniesienie po prawej stronie, pokonała szczyt i zwolniła przed ich nowym miejscem na ziemi, czyli domem na Auroravägen 3. Malownicza stara willa z przełomu wieków, ładnie położona na zboczu wśród krzewów i dębów, była jedną z wielu rozwalających się djursholmskich ruder. Trzy piętra z ciemnego, bejcowanego drewna, a na samej górze wieżyczka z przeszkloną werandą. Märtha kochała tę willę i gdyby nie gderliwy multimilioner Bielke z sąsiedztwa, życie tutaj byłoby prawdziwą idyllą. Dawno temu na jego działce stała piękna secesyjna willa, ale ten upierdliwiec ją zburzył i na jej miejscu wybudował kwadratowy, szary bunkier, a przed nim luksusowy basen ze schodkami i poręczą, wokół którego stały duże betonowe donice z zaniedbanymi kwiatami i roślinami powoli zagłuszanymi przez podagrycznik i mlecz. Ale najgorsze były kiczowate figurki ogrodowe z kamienia i plastiku. Okazały granitowy lew odpoczywał z przednią łapą na kuli ziemskiej, a radosny czerwony krasnal miał pękniętą plastikową czapkę i worek na plecach. Gdyby nie krzaki bzu i rzędy jabłoni, które to wszystko zasłaniały, Märtha nigdy nie zdecydowałaby się na kupno tego domu. Chciała mieszkać wśród pięknej przyrody.
Zatęskniła za fantastyczną posiadłością pod Vetlandą, którą musieli opuścić. Niestety gmina zdecydowała, iż wybuduje im pod nosem autostradę, więc trzeba było wrócić do Sztokholmu. Nie mieli odwagi przeprowadzić się do Värmdö, gdzie mieszkali jeszcze wcześniej, zdecydowali, że osiądą w rodzinnych stronach Anny-Grety. Djursholm wydawał się bezpieczniejszy. Nie było tam aż tak dużo gangów motocyklowych i bandytów, częściej wpadało się na biznesmenów w garniturach. A ci nie mieli w zwyczaju bić staruszków. Poza tym Djursholm był spokojną i zaciszną okolicą, w której żyli dobrze wychowani, ceniący sobie kulturę osobistą ludzie. To tutaj mieszkała kiedyś autorka książek dla dzieci Elsa Beskow. Märtha wyobrażała sobie Elsę grającą na pianinie, rysującą i wymyślającą baśnie w dużym domu z lat czterdziestych. Może to sprawiło, że zapragnęła stworzyć to wspaniałe miejsce dla staruszków. Tak, Wioskę Vintage, prawdziwe Lamparcie Legowisko z kinem, teatrem, spa, ogrodem, kafejką internetową, fryzjerem i pubem, cóż, wspaniałą przystań dla seniorów, w której mogliby się cieszyć ostatnimi latami życia. Chciała, by Emerycka Szajka urzeczywistniła ten plan, lecz musiała podejść do tego dyplomatycznie. Wiedziała, że gdy tylko jej przyjaciele uświadomią sobie, ile potrzeba na to pieniędzy, natychmiast zrozumieją, że znowu będą musieli napaść na bank. Na stworzenie miejsca, które miało się nazywać Lamparcie Legowisko lub Wioska Uciech, potrzebne były miliony.
Märtha zredukowała bieg, sprawdziła we wstecznym lusterku, czy nie jedzie za nimi żadne auto, i skręciła w stronę wiaty garażowej obok piwnicy. Trudno jej było manewrować ciężką śmieciarką, więc zaparkowała trochę krzywo, ale nawet prawdziwi pracownicy firmy wywożącej śmieci czasami też tak stawali. Teraz najważniejszą sprawą było wyładowanie łupu!
– Pora podłączyć rurę – powiedziała Märtha i skinęła głową w stronę pozostałych. Senni „Pavarotti” (Geniusz) i „Elton John” (Grabi) wysiedli z samochodu, a tymczasem Märtha wdusiła przycisk konsoli sterującej i rozłożyła rurę. Mężczyźni pociągnęli ją do piwnicy i już mieli ją podłączyć, kiedy ich pęcherze dały o sobie znać. Poranek dziwnie wpływa na starszych mężczyzn – zarówno „Pavarotti”, jak i „Elton John” musieli się wysikać.
– Chwileczkę! – zasygnalizował Geniusz i szybko przeszedł za narożnik budynku. Grabi natychmiast poszedł w jego ślady. Ale Märtha nie odczytała tego sygnału i poruszyła dżojstikiem. Zanim Geniusz i Grabi wrócili wystraszeni z do połowy spuszczonymi spodniami i podłączyli rurę, ze śmieciarki razem z testamentami, sztabkami złota i banknotami zdążył się wydobyć odór surströmminga. Märtha usłyszała wszystkie możliwe dźwięki i wyobraziła sobie, jak banknoty, monety, sztabki złota i cała reszta lądują w piwnicy. Ale nagle wszystko się zatrzymało, a następnie rozległ się głośny trzask, jakby ktoś oddał strzał.
– O nie, laska Anny-Grety! – pisnęła Stina.
Znowu huknęło, a resztki spacerowej laski Anny-Grety wleciały do piwnicy.
– Biedna Anna-Greta. Co teraz zrobimy? – bąknęła Märtha, podczas gdy hałas powoli cichnął i w końcu całkiem zanikł.
– Jeśli Geniusz jej nie naprawi, to kupimy jej nową, ładną laskę – zaproponowała Stina.
Märtha skinęła głową, po czym dała znak przyjaciołom, żeby odłączyli rurę. Ale nic się nie wydarzyło. Rozzłoszczona wysiadła z auta.
– Co jest? – spytała.
– Trochę się rozsypało – cicho odparł Geniusz i pokazał palcem kilka banknotów i sztabkę złota leżące na ziemi. – Sądzę, że część śmieci utkwiła pod śmieciarką.
– Zajmę się tym. Zaparkuję na wzniesieniu – zaproponował Grabi. – Dla nas, mężczyzn, to bułka z masłem, jesteśmy przyzwyczajeni do ciężkich furgonetek.
– Świetnie, ale lepiej, żebym to ja zajęła się surströmmingiem – stwierdziła Märtha, otworzyła drzwi i wzięła śmierdzącą reklamówkę.
– Cholera, nigdy nie pozbędziemy się tego smrodu! – bąknął Grabi i ścisnął nos, lecz jego palce natrafiły na lateksową maskę. Utyskując, wdrapał się na siedzenie kierowcy, rozejrzał się i właśnie zaczął cofać, kiedy Märtha zapukała w przednią szybę.
– Grabi, rura, najpierw ją złóż.
– Właśnie miałem to zrobić – zaczerwienił się Grabi, zrobił, jak kazała Märtha, wjechał na wzniesienie i zaparkował na prywatnym miejscu parkingowym sąsiada. Nielubiany przez nich sąsiad żeglował właśnie dookoła świata, więc nie musieli się nim przejmować. Ani jego ogrodem, do którego pielęgnacji wynajął firmę – przedsiębiorstwo już splajtowało, lecz Emerycka Szajka milczała na ten temat. Rozkoszowali się tym, że nie słyszą kosiarki, podkaszarki ani innych uciążliwych maszyn, tak popularnych w Djursholmie. Jeśli o nich chodzi, to ogród mógłby całkiem zarosnąć.
Grabi wysiadł z auta i idąc w stronę domu, podniósł z ziemi sztabkę złota i resztki klasera, ale niczego więcej nie znalazł. Podszedł do pozostałych. Ledwie Emerycka Szajka zeszła do piwnicy, do pomieszczenia z pojemnikami na śmieci, a już rozległy się okrzyki radości. Na podłodze leżały porozrzucane sztabki złota oraz spięte banderolami banknoty – Anna-Greta rzuciła się na nie w szczerym zachwycie. Niemal wniebowzięta zaczęła machać jednym z plików banknotów, jakby to był wachlarz.
– Och – westchnęła i zamknęła oczy.
– Słuchajcie – odezwała się przestraszona Märtha. – A co, jeśli ktoś tutaj przyjdzie? Lepiej od razu wszystko schowajmy…
– Daj spokój, w Djursholmie nie ma policjantów, są tylko oszuści i poważni przestępcy finansowi – zachichotała niemal pijana radością Anna-Greta i podrzuciła kilka banknotów. – Och – ponownie wydała radosny okrzyk, pochyliła się i powąchała pieniądze. – Bardziej śmierdzą surströmmingiem niż pieniędzmi.
– Właśnie. Wiem, jak po napadzie na bank wyczyścić zafarbowane banknoty, ale nie mam zielonego pojęcia, jak usunąć z nich smród surströmminga – wymamrotał pod nosem Geniusz, który w końcu zdjął maskę Pavarottiego.
– Słuchajcie, trzeba wziąć się w garść, nie możemy popełnić tych samych błędów co inni rabusie. Musimy zatrzeć za sobą ślady. Dokładnie! – powiedziała Märtha.
– Oczywiście, ale smrodu nie uda się usunąć – stwierdziła Anna-Greta. – Wiem! Wyślemy oświadczenie do gazet, w którym nazwiemy ten skok śmierdzącym napadem – dodała, po czym tak zarżała, że Stina musiała ją kopnąć w piszczel.
– Anno-Greto, opanuj się, nie możemy się teraz zbłaźnić.
W chwili kiedy to powiedziała, na górze rozległ się dziwny dźwięk. Coś zazgrzytało, zastukało i spadło na ziemię, przy czy odgłos był coraz głośniejszy. Cóż, brzmiało to tak, jakby coś zjeżdżało z górki. I nie był to samochód czy motocykl, lecz coś cięższego. I im było bliżej, tym smród surströmminga stawał się coraz bardziej intensywny.
– Rany boskie, coś mi się wydaje, że… – zaczęła Märtha.
Wszyscy rzucili się w kierunku drzwi. Gdy wyszli, zobaczyli, że śmieciarka właśnie łamie krzaki, podskakuje na schodkach i tonie w basenie sąsiada. Na powierzchni wody pojawiły się duże bańki powietrza. Pojazd powoli, z sykiem opadł na dno, a potem zapadła kompletna cisza.
– Ojoj – jęknęła Stina, zakrywając twarz dłońmi.
– Śmieciarka w basenie, nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem – skonstatował Geniusz.
– Przynajmniej się umyła – bąknęła Märtha.
– I nie będzie śmierdzieć – dodała Anna-Greta.
Grabi nic nie mówił, tylko wpatrywał się w basen. Co prawda zaciągnął ręczny hamulec, ale być może zapomniał wrzucić bieg…? No bo co innego mogło się stać?
– Jak to ująłeś, Grabi? Że wy, mężczyźni, jesteście przyzwyczajeni do ciężkich furgonetek? – zapytała Märtha.
– Właśnie, może wiesz też, jak wyjeżdża się nimi z basenu? – dodała Stina, chichocząc.
Potem zapadła cisza i wszyscy wpatrywali się zmartwieni w furgonetkę, która sforsowała krzaki, przewróciła płotek i wypełniła cały basen. Na jej dachu leżały gałązka bzu i liść mlecza.
– Całe szczęście, że sąsiad ma taki głęboki basen – podsumowała Märtha, siląc się na optymizm.
– Nie zaprzeczę – odezwał się Grabi, poprawiając to, co zostało z krzaka agrestu. – Testował w nim sprzęt do nurkowania przed swoimi wyprawami.
– Pomyślcie, w zasadzie mamy szczęście. Nikt nie szuka śmieciarki w basenie – ciągnęła Märtha.
– Hm, chyba masz rację – przyznał Grabi i od razu poczuł się lepiej. – Ale wystaje z wody…
– To prawda, lecz na pewno znajdzie się jakieś rozwiązanie, zawsze się znajduje – oświadczył Geniusz. – Założę się, że sąsiad ma elektrycznie rozkładane zadaszenie basenu.
Geniusz się rozejrzał i zauważył przy basenie małą budkę. Otworzył ją i zniknął w środku. Chwilę później rozległ się dźwięk elektrycznego silnika. Nad powierzchnią wody powoli zaczęłą się rozwijać plandeka i parę minut później zakryła cały basen. Nie było widać ani kawałka śmieciarki.
– Nieźle, co? – Geniusz wyłączył silnik, coś przy nim pomajstrował i odłączył jeden z kabli od konsoli sterującej. – Teraz nikt tak łatwo nie złoży zadaszenia. Będziemy mieli trochę czasu, żeby coś wymyślić.
– Zdaje się, że tego właśnie nam potrzeba – podsumowała Märtha.4
Inspektor Jöback miał za sobą męczącą nocną służbę. Najpierw zadzwoniła jakaś starsza pani i poinformowała, że przed bankiem Nordea na Kungsholmen widziała Pavarottiego i Eltona Johna. Staruszka, która jak nic miała ponad siedemdziesiąt lat, zobaczyła ich na spacerze z psem, a teraz zastanawiała się, czy to przypadkiem nie byli przebrani przestępcy. Jöback był miły i grzecznie zapewnił, że on też kocha Eltona Johna i Pavarottiego, ale nie sądzi, żeby napadli na bank. Wtedy dama stwierdziła, że widziała jeszcze kobietę podobną do Margaret Thatcher, która być może też jest zamieszana w napad. Wtedy inspektor obiecał, że to sprawdzi, lecz teraz musi już iść, bo odebrał nagłe zgłoszenie, po czym głośno ziewnął i położył nogi na biurku.
Dwie godziny później obudził go telefon z Djursholmu. Szczerze mówiąc, ta rozmowa go rozwścieczyła. Wzburzona żona dyplomaty, Astrid von Bahr, nie mogła spać i wyszła na balkon, żeby poczytać i pooddychać świeżym powietrzem. Rozmyślała o swoim niewiernym mężu – który po czterdziestu latach małżeństwa właśnie zostawił ją dla młodszej kobiety – gdy nagle usłyszała dziwny dźwięk, jakby ciężarówkę, i gdy podniosła wzrok znad czytnika e-booków, mignęła jej śmieciarka tyłem staczająca się ze stromej górki. Później rozległ się głośny rumor, a potem zapadła cisza. Długo czekała, lecz nie słyszała, by samochód odjeżdżał, nie wyłowiła też żadnych głosów, co wydało jej się podejrzane.
– Panie inspektorze, śmieciarka nie może chyba nagle zniknąć?
Jöback przyznał jej rację, rozmawiał z nią długo i uprzejmie, aż w końcu zmęczyły go wszystkie jej teorie na temat zamachu terrorystycznego i mafii. Cóż, najwyraźniej był już za stary na nocne służby, zdecydowanie nie miał cierpliwości. Ludzie wygadywali głupoty.
– Bardzo dziękuję za telefon – próbował zakończyć rozmowę i głośno wypuścił z płuc powietrze.
– Ale może wylądowała w rowie – powiedziała starsza pani.
– Oczywiście mogło tak się zdarzyć – powiedział Jöback.
– A co, jeśli ktoś ją uprowadził?
Śmieciarkę? Miał na końcu języka, że w Djursholmie nie ma Norwegów, ale w porę się w niego ugryzł.
– A może czarna dziura? Są takie w Djursholmie?
– Czarna dziura? Okropność – powiedział inspektor Jöback z udawaną empatią w głosie.
– Właśnie.
– Ale jest pani pewna, że to była śmieciarka, a nie karetka lub wóz strażacki? – zapytał Jöback.
Wtedy starsza pani oskarżyła go, że sobie z niej drwi. Zapewnił ją, że poważnie potraktował jej zainteresowanie porządkiem publicznym. Następnie podziękował za zgłoszenie, szybko zakończył rozmowę i powiedział do swojego policyjnego psa Cleo, że starsze damy nie powinny zbyt długo przebywać same. Dobrze by było, gdyby przynajmniej miały, tak jak on, psa do towarzystwa. Samotność źle robi na głowę.
Geniusz wstał, podszedł do okna w wieżyczce i wyjrzał na ogród. Od spektakularnego napadu na bank minęło kilka tygodni, a policja jeszcze ich nie przesłuchała. Dochodzeniówka nie przypuszczała, iż skoku na Nordeę dokonali szwedzcy rabusie, wszystko przemawiało za tym, że była to międzynarodowa szajka. Szwedzi nie przebraliby się za Margaret Thatcher – oświadczył śledczy – ani za Pavarottiego czy Brada Pitta. Bardziej prawdopodobne, że mieliby maski Thore Skogmana, króla lub Lill-Babs i dlatego Emerycka Szajka nie była brana pod uwagę i wymieniana w medialnych przekazach.
– Nie należy kurczowo trzymać się jednej teorii, trzeba mieć oczy szeroko otwarte – stwierdził Jöback prosto do telewizyjnych kamer, przypuszczalnie wzorując się na jednym z byłych komendantów policji, który zwykle właśnie tak mówił. – Prowadzimy wielowątkowe dochodzenie – dodał z ważną miną.
Artykułów o spektakularnym napadzie na bank było coraz mniej. Przez wiele dni informacje o skoku już nie pojawiały się w wiadomościach. Członkowie Emeryckiej Szajki odetchnęli z ulgą i Geniusz stwierdził, że najwyższy czas na wesele. Tak, musi znowu porozmawiać z Märthą. Tylko że to nie było takie proste. Krążył po wieżyczce, a w końcu zatrzymał się przed oknem i próbując dojść do siebie, zerknął w stronę ogrodu. Za oknem przeleciała sikorka i usiadła na gałęzi. Na zapuszczonej działce znajdowało się mnóstwo drzew. Narzekali na sąsiada, a ich własny ogród nie był dużo lepszy. Pomalowana na czarno żelazna brama wymagała odnowienia, a żwirowa ścieżka częściowo zarosła chwastami i mchem. Na zboczu między domem a płotem rosło kilka dębów, o które już dawno temu należało zadbać, a na tym, co kiedyś było pięknym trawnikiem, panoszyło się wysokie zielsko. Geniusz westchnął i pomyślał, że ich dom z wieżyczką wygląda dokładnie tak jak te rudery w Djursholmie zamieszkane przez starsze panie, grające na pianinie i czytające książki, które nie mają już siły na dbanie ani o dom, ani o ogród.
Cierpieli razem z Grabim, ponieważ nie mieli już siły zajmować się taką dużą posiadłością, a ponieważ prowadzili przestępczą działalność, bali się zatrudnić ogrodnika. Geniusz zerknął na Märthę. Bądź co bądź to była jej wina, bo nie umiała zwolnić i cały czas angażowała ich w nowe projekty, na czym cierpiały zarówno dom, jak i ogród. I chociaż jej się oświadczył, to nie zaplanowała wesela. Człapiąc tak, tam i z powrotem, nagle się zdenerwował. A ona siedziała z książką w ręku i nie przejmowała się tym, jak wygląda ogród. Ani ich ślubem. Podszedł do niej.
– Myślałaś o tym, kiedy się pobierzemy? – zapytał, a jego głos zabrzmiał nadzwyczaj ostro.
– Powiedziałeś: pobierzemy? – powtórzyła Märtha, siedząc w swoim ulubionym fotelu w kwiaty i nie wypuszczając książki z ręki. Czując presję ze strony swojego narzeczonego, trochę nerwowo przerzucała kartki. Czytała właśnie poradnik pod tytułem Tajemnica starzenia się: metody, które przedłużą twoje życie, napisany przez jednego z dziennikarzy zajmujących się tematami dotyczącymi zdrowia w jednej z największych gazet w kraju.
Geniusz wcześniej rozłożył stary komputer, żeby poznać jego budowę. Ale najwyraźniej źle mu szło, gdyż zostawił na wpół wybebeszone urządzenie i od dłuższej chwili stał przy oknie.
– Tak, kiedy zawrzemy związek małżeński – powtórzył z naciskiem i wrócił do bebechów komputera.
Märtha odłożyła książkę i lekko pogładziła Geniusza po włosach, było to coś pomiędzy głaskaniem a pieszczotą. Miała za dużo na głowie. Nie dość, że musiała zaplanować skok i rozdać zrabowane pieniądze, to jeszcze była zmuszona dobrze się odżywiać i gimnastykować ciało oraz umysł. A teraz jeszcze Geniusz chciał się żenić. Jasne, byłoby miło, przecież była w nim zakochana, lecz przede wszystkim musieli rozdać potrzebującym ukradzione pieniądze. Poza tym słyszała, że z tymi ślubami to różnie bywa. Nagle mężczyźni stają się bardziej wymagający. Najpierw zapraszają na kolacje i adorują, a potem chcą kobietę posiadać. Zanim się obejrzy, będzie piec ciasta i go obsługiwać. Słyszała o pewnym udanym czterdziestoletnim związku, lecz kiedy oboje na starość ze sobą zamieszkali, mężczyzna nagle zażądał, by kobieta o szóstej rano prała jego skarpetki i majtki. Nie, doprawdy, nigdy w życiu! Ślub musi trochę poczekać. Co najmniej kilka miesięcy… Tylko na co zrzuci to tym razem?