- promocja
- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Kółko hiszpańskiego - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Kółko hiszpańskiego - ebook
Tornistry spakowane? Drżyjcie szkolne mury! Tajny Klub Superdziewczyn wyrusza do szkoły! Co spodoba się Emi najbardziej - długa przerwa, zielona szkoła czy kółko hiszpańskiego? Przeczytajcie o tajemniczej historii papugi Gaduły i Pani Glorii Carlos Flamenco, która po prostu uwielbia gadające ptaki!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-7881-432-0 |
Rozmiar pliku: | 4,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Przyszła późna wiosna, a wraz z nią koniec naszej zerówki. Uroczyste zakończenie roku miało się odbyć w teatrze. Tak. W najprawdziwszym teatrze. W programie był także pokaz baletowy, a ja dostałam główną rolę białego łabędzia! Mieliśmy też śpiewać piosenki angielskiego zespołu, który od dawna nie istnieje. Tata mi powiedział, że to The Beatles¹.
– Piosenki Beatlesów są wieczne! – Tata zatarł ręce z radości, kiedy tylko o tym usłyszał, i zaczął… koncertować.
Gdy doszedł do dziesiątej piosenki i chodził po domu, wykrzykując: Michelle, ma belle², mama nie wytrzymała:
– Z tego, co wiem, Beatlesów było czterech. Ciebie w zespole nie było. Poza tym widziałam na mieście plakaty – jeden z muzyków będzie u nas koncertował.
– Pójdziemy? – wykrzyknęłam.
– Co? Tak? Nie! Nie wiem! No… może? Zobaczymy – plątał się w zeznaniach tata i w końcu przestał się wydzierać.
Tymczasem przygotowania do naszego koncertu szły pełną parą. Na widowni mieli zasiąść rodzice i rodzeństwo, dziadkowie, no i znajomi. Czekało nas mnóstwo roboty na koniec roku, a nie wszyscy z grupy byli tym zachwyceni.
Za to mama była zadowolona.
– Uwielbiam teatr Bajka! Będę na pewno – zapowiedziała.
Postanowiłam też zaprosić panią Zwiędły i Florę. To był pomysł mega! Niech Flora wreszcie się przekona, co potrafią zerówkowicze. Drżyj, pierwsza klaso!
– Przedstawienie w teatrze Bajka? Pomysł dla dzieciaków! – prychnęła Flora, kiedy wręczyłam jej zaproszenie.
– Florciu, grupa Emi zaśpiewa Beatlesów. To wspaniały pomysł – zachwycała się pani Zwiędły. I natychmiast zaintonowała piosenkę, którą lubiłam najbardziej: – Yellow Submarine.
Flora zrobiła kocie oczy i zatkała uszy. Rzecz jasna nie wierzyła, że zerówka może przygotować świetny występ. A to było banalne! Próby do spektaklu odbywały się już drugi miesiąc na lekcjach rytmiki i pianina. Aż Alan i jego grupa w końcu się zbuntowali i wywalczyli tydzień przerwy.
Im bliżej było do występu, tym bardziej byliśmy przekonani, że pójdzie nam jak z płatka. Planowaliśmy też niespodziankę – na zakończenie przedstawienia mieliśmy zaśpiewać słynną piosenkę Hey! Teachers! Leave us, kids, alone. Co znaczy: „Hej, nauczyciele, zostawcie nas, dzieciaki, w spokoju!”. To na pewno spodoba się Florze! Byłam więc spokojna o powodzenie naszego spektaklu.
Kiedy przyszedł dzień występu, pojechaliśmy autokarem do teatru Bajka. Pojechaliśmy: my, dzieciaki z zerówki, nasze panie i mnóstwo kostiumów. Goście mieli dojechać sami.
Teatr był ogromny i pełen zakamarków. Po raz pierwszy znaleźliśmy się za kulisami, czyli po prostu za sceną.
Przydzielono nam specjalny pokój, zupełnie niewidoczny dla publiczności, gdzie mogliśmy się przebrać. Taki pokój nazywa się garderobą. Jest w niej mnóstwo luster – nie takich zwykłych, ale oświetlonych ze wszystkich stron żarówkami. Przed każdym lustrem stoi fotel, jak u fryzjera. Siadaliśmy kolejno w fotelach, a pani od rytmiki robiła nam prawdziwy teatralny makijaż. Mega i przefajnie! W końcu byliśmy tego dnia prawdziwymi aktorami. A każde z nas miało bardzo różowe policzki, długie zakręcone rzęsy i sztywne od lakieru włosy.
Do spektaklu zostało zaledwie kilka minut. Zebraliśmy się wszyscy przy kurtynie.
– Powodzenia, cudaki! – Pani uściskała każdego z nas bardzo mocno i pozwoliła nam wyjrzeć dyskretnie przez ciężką kurtynę.
– Widzę moich rodziców! – krzyknęła uradowana Aniela.
– O, mój tata już jest! Wyrwał się z pracy! – ucieszyła się Bianka.
– I mój! I moi! – rozlegały się zewsząd głosy.
Ja też wystawiłam nos na zewnątrz i rozglądałam się uważnie. Nie zobaczyłam jednak ani mamy, ani taty – za to w pierwszym rzędzie siedziały pani Laura i Flora. Pani Zwiędły wybijała się wyraźnie z tłumu gości. Założyła wściekle różową marynarę, która z daleka prawie świeciła. Kok upięty na czubku głowy sterczał wysoko ponad innymi głowami. Flora wyglądała jak kremowa beza. Była w tej samej tiulowej sukni, którą miała na sobie na balecie Kopciuszek, kiedy to śledziłyśmy profesora Kaganka.
Stare dzieje. Westchnęłam i nadal czujnie rozglądałam się za rodzicami.
I wciąż się zastanawiałam, jakim sposobem pani Laura przekonała Florę do tego stroju. Widać, miała swoje sposoby.
– Za dwie minuty zaczynamy! – oświadczyła pani i wszyscy ustawili się parami przed wejściem na scenę.
– Emi, startujesz jako pierwsza. Skup się. – Pani siłą odciągnęła mnie od kotary, przy której uparcie tkwiłam.
– Moi rodzice jeszcze nie dotarli – poskarżyłam się.
Pani przytuliła mnie, za to Bianka wykrzywiła się i oznajmiła:
– Show Must Go On! Jakbyś nie wiedziała, oznacza to, że przedstawienie musi trwać. Mój tata tak mówi.
Posłałam jej lodowate spojrzenie. Aniela zresztą też.
Lada moment miałam rozpocząć przedstawienie. Nagle poczułam, że jest mi bardzo gorąco i że ogromnie się pocę. Pani wręczyła mi mikrofon. Przycisnęłam go do siebie drżącymi rękami. Kurtyna rozsunęła się, a ja powoli wyszłam na środek sceny.
Widziałam przed sobą dziesiątki twarzy, a wokół migoczące światła. Wszystko wydawało mi się takie ogromne. Zaschło mi w gardle! Pomyślałam, że nie wyduszę z siebie ani słowa.
Stałam więc sobie pośrodku sceny, a ogromne reflektory oświetlały mnie ze wszystkich stron. Z boku dobiegało mnie syczenie i chrząkanie. Rozejrzałam się. To pani od rytmiki nerwowo dawała mi znaki, żebym zaczęła mówić do mikrofonu. Ale mój głos za nic nie chciał uwolnić się z gardła. Pokazałam więc pani na swoje gardło i przecząco pokręciłam głową.
„Mega. To będzie klops, a nie przedstawienie” – przeszło mi przez myśl.
Wtedy ktoś w pierwszym rzędzie zerwał się i zaczął bić brawo. Za chwilę dołączyli inni i już klaskała cała sala.
„Ups – pomyślałam zawstydzona. – Nic jeszcze nie powiedziałam, a oni biją brawo”.
Przyjrzałam się uważniej pierwszemu rzędowi – to przecież pani Laura w różowej marynarce, a obok niej Flora cała w tiulach. Stały i klaskały.
„Weź się w garść, Emi. – Uszczypnęłam się w ucho. Jak przed moim pierwszym egzaminem do szkoły. – No, dalej! Nie możesz przynosić wstydu Tajnemu Klubowi!”.
Mój głos chyba przyjął to do wiadomości, bo nagle usłyszałam, jak recytuję do mikrofonu! Głośno i wyraźnie:
Szanowni goście! Witajcie!
Nasze panie, rodzice, dziadkowie i babcie!
W zerówce dzisiaj jest koniec roku.
Pokażemy wam, jak uczyliśmy się krok po kroku.
Czeka was wielki pokaz walk karate,
Odważnych rzutów tysiąc na matę.
Tancerze wykręcą piruety zgrabne,
Indiańskie pląsy mogą być zabawne!
Wielkie przeboje też zaśpiewamy
I o znajomość języków obcych zapytamy.
A więc szanowni goście – do zobaczenia
I w pierwszej klasie życzcie nam powodzenia!
Skończyłam i odetchnęłam z ulgą. Udało się! Ja, szefowa Tajnego Klubu Superdziewczyn, opanowałam swoją pierwszą w życiu tremę!
Na scenę wybiegły kolejno grupy aktorów. Najpierw chłopcy w czarnych kostiumach z kolorowymi pióropuszami na głowach. Potem dziewczyny w zielonych bluzkach i kolorowych spódnicach. Wokół bioder wirowały im upięte spódnice z wyschniętych traw. Wszystkie miały warkocze, a w nich żółte wstążki. Wyglądały jak zastęp Pocahontas.
Dzieciaki ustawiły się w dwóch rzędach. Po chwili dołączył do nich pan od karate. Miał na sobie biały strój i przewiązany był czarnym pasem. To znaczy, że osiągnął już poziom mistrzowski. Alan twierdzi, że ma już trzeci dan!
Wszyscy unieśli lewe ręce i prawe nogi i z krótkim okrzykiem ruszyli w kierunku publiczności. Pan wydał jeszcze kilka komend, po czym ukłonił się i zniknął.Aktorzy pozostali na scenie w bezruchu. Zabrzmiały pierwsze takty muzyki. Pierwszy rząd dziewcząt zaczął powoli kołysać biodrami na boki, a potem wirował już coraz szybciej i szybciej. Dołączyli do nich też chłopcy. Wtedy ja wybiegłam na środek sceny i stanęłam pomiędzy dwiema grupami. Miałam na sobie kostium podobny do tych z baletu Jezioro łabędzie – białe obcisłe body i białą sztywną spódnicę z tiulu, która bardzo zabawnie się nazywa – tutu (albo paczka). Zaczęłam swój występ od pierwszej pozycji, potem wykonałam drugą i trzecią, po czym przeszłam do piruetów.
I nagle – klops! Gumka lewej baletki strzeliła i pantofel został daleko za mną. Mega! Co teraz będzie? Baletnica w jednym bucie! Niewiele myśląc, zdjęłam drugą baletkę i odrzuciłam na bok. Będę tańczyć boso! Po kilku minutach dołączył do mnie Alan. Nie do wiary, że popisowy taneczny numer wykonywałam właśnie z nim!
Ależ on się zmienił od czasu wyjazdu do Piernikowej Chaty! Teraz występował w roli czarnego łabędzia, miał na sobie obcisły kombinezon i krążył dookoła mnie, wykonując skoki i obroty. Zaprezentowaliśmy jeszcze kilka figur i obrotów, po czym zniknęliśmy za kurtyną. Za nami podążyli Indianie i dziewczyny w spódnicach z kolorowych traw. Publiczność nagrodziła nas brawami.
Za kotarą był ścisk i pisk. Pani porwała mnie w ramiona i wycałowała. To nie spodobało się Biance. Wiedziałam dlaczego. Liczyła, że to ona dostanie rolę białego łabędzia.
– Show Must Go On! – syknęła mi do ucha.
Nie przejmowałam się tym wcale. Wzięłam tylko łyk wody i zabrałam się za zakładanie kostiumu do kolejnego przedstawienia.
Zbiegaliśmy ze sceny jeszcze trzy razy, aż na koniec mogliśmy założyć własne ubrania.
Uff… Zbliżał się nasz popisowy numer o nauczycielach. Na scenie ponownie pojawił się pan od karate. Alan wbiegł zaraz za nim i podał mu prawdziwą elektryczną gitarę. Pan szarpnął kilka razy struny i po chwili zabrzmiała muzyka. Chłopaki też chwycili za gitary. Na scenie leżały pompowane instrumenty, ale jestem pewna, że nikt się nie domyślił, że nie były prawdziwe. Po chwili dołączyły dziewczyny i wkrótce potem już cała sala śpiewała: Hey! Teachers! Live us, kids, alone. Kątem oka zobaczyłam, że publiczność szaleje. Pani Laura wywijała różową marynarką, która zgrabnie przelatywała nad głowami innych widzów. Po prostu mega.
Po skończonym spektaklu zebraliśmy się wszyscy w korytarzu przed wejściem na salę teatralną – to miejsce nazywa się foyer. Pani Laura i Flora błyskawicznie wyłowiły mnie z tłumu.
– Emilio! Moje gratulacje! Świetne show! – sapiąc, wykrzyknęła pani Zwiędły i wyściskała mnie ze wszystkich stron. Nie zareagowałam na Emilię, bo wciąż z trudem łapałam oddech po szaleństwach na scenie.
– Byłaś… no, niesamowita! – oświadczyła Flora i dziarsko klepnęła mnie w plecy. Tak dziarsko, że zatoczyłam się do tyłu i wpadłam na… pana od karate. Ten odwrócił się do nas i natychmiast zwrócił się do pani Laury:
– Pani ma prawdziwy sceniczny temperament. Chylę czoła.
– Laura Zwiędły. – Mama Flory wyciągnęła w jego kierunku dłoń.
Pan od karate ujął ją szarmancko, pocałował i, patrząc prosto w oczy pani Zwiędły, powiedział:
– Sambor Karp.
– Nie wierzę! – syknęła mi do ucha Flora. – Karp?
Ale jej mama posłała mu uroczy uśmiech i wyznała:
– Byłam solistką w studenckim zespole. Dawne dzieje.
– Jaka szkoda, że porzuciła pani scenę. To pani przeznaczenie – skomentował to pan od karate.
– A jaka jest pańska profesja? – zapytała pani Laura.
– Uczę dzieciaki sztuk walki – odrzekł. – W wolnych chwilach prowadzę młodzieżowy zespół muzyczny Samotne wilki – mocne rockowe granie.
MEGA! Tego nie wiedziałam o panu od karate! Spojrzałam na niego z uznaniem.
– Naprawdę? Samotne wilki? Mój zespół nazywał się Cyklady – zapaliła się mama Flory. I pogrążyli się w rozmowie.
– Spadamy stąd! – szepnęła do mnie znudzona Flora.
Nie uszłyśmy jednak daleko, bo za plecami usłyszałyśmy gorączkowe krzyki.
– Emi! Szukamy cię po całym teatrze! – To mama i tata przeciskali się w naszym kierunku, pokonując tłumy babć, cioć i młodszego rodzeństwa plączącego się między nogami. Wreszcie stanęli przed nami.
– Jesteście spóźnieni – zauważyłam.
– Byliśmy prawie od początku przedstawienia – wysapała mama. Tata wręczył mi bukiet konwalii i rzekł przepraszająco:
– Omyłkowo pojechaliśmy do innego teatru. Też Bajka. Tyle że na końcu miasta. Ale słowo: zdążyliśmy! I obejrzeliśmy cały spektakl.
– Banalne. – Skrzywiłam się. – Show Must Go On.
– A więc koniec zerówki – wtrąciła się mama. – Czas do szkoły!
– Nie tak szybko. W międzyczasie wakacje – zaznaczył tata.
Flora, która grzecznie stała obok, zauważyła:
– Nie ma czegoś takiego jak „międzyczas”, proszę pana.
Tata ze zdziwienia zrobił wielkie oczy i zamilkł.
A Flora dodała z rozmarzoną miną:
– Franek tak uważa.
Ku nam sunęła już pani Zwiędły.
– Kochani! Wasza córka to zwierzę sceniczne! – radośnie wykrzyknęła na widok mamy.
– Ja nie jestem zwierzę! Jestem Emi – zaprotestowałam.
– Ależ, kochanie, pani Laura ma jedynie na myśli, że świetnie ci poszło na scenie – wyjaśniła spokojnie mama.
– A ty, Rysiu, co sądzisz o występie Emi? – zwróciła się do taty pani Laura.
Tata skrzywił się i odrzekł:
– Lauro, znamy się od dawna, a ty nadal nie pamiętasz mojego imienia.
Postanowiłam włączyć się do rozmowy.
– Tata nazywa się Jakub, proszę pani. To banalne – oświadczyłam donośnie i przeliterowałam: – Jot-A-Ka-U-Be.
– Tak, nasz Rysio ma wspaniałe biblijne imię. – Pani Zwiędły uśmiechnęła się łobuzersko. – A teraz zapraszam wszystkich do kawiarenki „Cynamon”. Musimy uczcić koniec roku!
Poszliśmy więc do „Cynamonu” na lody czekoladowe z wiśniami i słodziutkie bezy. Flora i ja rozmawiałyśmy o tym, jak Tajny Klub będzie działał w czasie wakacji. I ona, i Aniela mają telefony komórkowe. To jedyna szansa, że pozostaniemy w kontakcie. O ile ja wypożyczę na wakacje telefon taty. Ja, szefowa Tajnego Klubu Superdziewczyn, nadal nie miałam komórki!