- W empik go
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Poszukiwacze przygód - ebook
Emi i Tajny Klub Superdziewczyn. Poszukiwacze przygód - ebook
Kolejne przygody Emi i jej klubu.
W Tajnym Klubie Superdziewczyn (i jednego Superchłopaka!) wielkie poruszenie. Przyjaciele szykują się na leśną wyprawę - rodzinny biwak w prawdziwej głuszy. Pakują prowiant, ekwipunek i własnoręcznie przygotowane proporce swoich drużyn. Wyruszają na poszukiwanie przygód. Dołącz do Emi, Anieli, Faustyny, Flory, Franka i Lucka. Przekonaj się, do czego przydadzą im się róża wiatrów i alfabet Morse’a, co odkryją w ruinach starego zamku i czy spotkają ducha księżnej Małgorzaty? Czuj duch!
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-280-3776-2 |
Rozmiar pliku: | 2,8 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Witajcie!
Ostatnio dużo się działo i wszyscy w Tajnym Klubie byliśmy bardzo zajęci. Zaproszono nas na wyjątkową uroczystość – ślub naszych przyjaciół, Heli i Kostka.
Ceremonia odbyła się w czasie świąt Bożego Narodzenia w Żabim Rogu. To wyjątkowa miejscowość, gdzie urodziła się moja babcia i gdzie jest po prostu wspaniale. Tajny Klub Superdziewczyn (no i jednego Superchłopaka!) ma tam swoje ulubione miejsca: bibliotekę, w której pracuje Hela, stajnię w gospodarstwie Kostka, gdzie odkryliśmy skrzynię pełną skarbów, no i piękną łąkę nad rzeką, na której latem zbudowaliśmy szałasy indiańskie! Tutaj też nasza ukochana klacz Brava ze stadniny „Źrebaki i Rumaki” znalazła swój nowy dom, a jej opiekunami zostali Hela i Kostek.
Zimą w lesie razem z leśniczym Stefanem i jego oswojonym wilkiem Spiro natknęliśmy się na sarenkę. Okazało się, że była ranna! Wypatrzyliśmy biedne zwierzę w krzakach, a leśniczy zabrał je do weterynarza. Po opatrzeniu rany sarenka trafiła do zagrody przy leśniczówce, gdzie mogła wydobrzeć, by potem wrócić do lasu. Jesteśmy bardzo ciekawi, jak sobie radzi. Nazwaliśmy ją Śnieżka, bo podobnie jak bohaterka baśni ukrywała się w lesie, a do tego znaleźliśmy ją na śniegu.
Czy zauważyliście, że mój styl pisania znacznie się poprawił? Buduję poprawnie zdania i używam synonimów¹. To zasługa naszej pani od polskiego. Nie ma dla nas litości i zadaje nam tak dużo wypracowań, że nie sposób nie nauczyć się dobrze pisać. Ćwiczymy wyszukiwanie wyrazów bliskoznacznych.
Początkowo miałam z tym nie lada problem, a potem już tylko dużo zabawy.
Kiedy pani poprosiła nas o przygotowanie synonimów do słowa „księga”, napisałam „centrum handlowe”. Cała klasa śmiała się ze mnie, kiedy tłumaczyłam im, że to przecież miejsce, gdzie kupuje się książki. Było zabawnie, chociaż nie bardzo mi się podoba, gdy staję się przedmiotem żartów. Od tamtej pory wiem, że trzeba staranniej dobierać wyrazy bliskoznaczne, inaczej można zostać po prostu niezrozumianym. Uff. Ale dużo dzisiaj napisałam!Kapusta, tamborek i kreatywność
Tuż przed końcem zimowych ferii świątecznych wróciliśmy z Żabiego Rogu do domu. Wszyscy żałowaliśmy, że tak szybko się skończyły. Na szczęście zima w mieście także minęła bardzo szybko.
Kończył się pierwszy semestr. Aniela i ja byłyśmy już w czwartej klasie! A to nie są żarty. Nauczyciele więcej od nas wymagali, miałyśmy więcej samodzielnej nauki i prac domowych. Pojawiły się też całkiem nowe i zaskakujące zwyczaje: za trzy nieprzygotowania do lekcji można było dostać prawdziwą jedynkę! A to wcale nie było przyjemne. Za to na piątkę z aktywności należało zebrać aż pięć plusów!
– To nie jest sprawiedliwe – mruczałam pod nosem, chociaż zwykle byłam przygotowana do lekcji i raczej nie groziła mi jedynka.
Flora, która jest od nas o rok starsza, pocieszała nas, że szybko przywykniemy do nowych zasad.
– Tak już jest w szkole – mówiła z miną znawcy. – Na piątkę musisz się bardzo postarać. A jedynka może wpaść przypadkiem.
Kiedy wystawiono oceny po pierwszym semestrze, przekonałyśmy się, że Flo miała rację – nie taki diabeł straszny jak go malują!
– Teraz będzie już z górki – oświadczyła podczas pierwszego spotkania Tajnego Klubu po feriach zimowych. – Zanim się obejrzymy, będą wakacje.
– O nie! – jęknęła Faustyna. – Chciałam poprawić ocenę z matematyki.
– Masz przed sobą co najmniej czternaście tygodni nauki – szybko obliczył Franek. – Co najmniej pięć kartkówek i trzy klasówki.
Flora zmrużyła oczy i huknęła:
– Masz czarodziejską kulę czy co? Skąd wiesz, ile będzie klasówek? Nie załamuj nas. O matematyce pomyślimy od jutra.
Franek machnął ręką i z powrotem wsadził nos w książkę, z którą nie rozstawał się od początku dzisiejszego spotkania Tajnego Klubu.
Zebranie w ogóle się nie kleiło. Po pewnym czasie Franek został sam w pokoju Flory, zagłębiony w lekturze, a my przeniosłyśmy się do przedpokoju, gdzie rozwiązywałyśmy quizy.
– Wyszło mi, że powinnam mieć psa – wybąkała Flora. – Ciekawe, co na to powiedzą rodzice.
– A mnie, że moja mama jest moją najlepszą przyjaciółką – zawołałam.
– Fajnie – zauważyła Aniela. – Mnie wyszło, że moim ulubionym kolorem jest różowy.
– Buuu…! – ryknęłyśmy chórem, bo kto w czwartej klasie uważa różowy za jakikolwiek kolor? W grę wchodzą jedynie zbliżone, jak amarantowy, fiołkowy czy fuksja. Różowy – nigdy!
– A ja zrobiłam sobie szkolny quiz – oznajmiła Fau z westchnieniem. – I posłuchajcie: „Przygotuj się na naprawdę trudny semestr – zaczęła czytać. – Będzie sporo klasówek, sprawdzianów z tematów, które niekoniecznie przypadną ci do gustu. Lektury nie wzbudzą w tobie entuzjazmu. Ale nie załamuj się, są jeszcze przyjaciele!”.
Flo klepnęła Faustynę energicznie w ramię.
– Zgadzam się. Tajny Klub Superdziewczyn jest dobry na wszystko!
Uśmiechnęłyśmy się do siebie szeroko i wtedy usłyszałyśmy głośne chrząknięcie.
Kiedy podniosłyśmy głowy, obok nas stał Franek. Na jego twarzy malował się niesmak.
– Już nie pamiętacie, że należę do waszego klubu? – mruknął. – Zebranie przeniosło się do przedpokoju, beze mnie…
– Nie chciałyśmy ci przeszkadzać – wyjaśniła Flo. – Byłeś tak pochłonięty lekturą…
Wtedy Franek powiedział coś, czego zupełnie się nie spodziewałyśmy:
– Nie jestem zadowolony z tego, czym się ostatnio zajmujemy.
Flora, Faustyna, Aniela i ja spojrzałyśmy na siebie. Poczułyśmy się naprawdę zaniepokojone. Jak dotąd byłam pewna, że fajnie spędzamy razem czas. Nigdy nie przyszło mi do głowy, że ktoś z naszej paczki mógłby być niezadowolony. Postanowiłam więc udowodnić Frankowi, że jest zupełnie inaczej.
– Jest MEGA – oświadczyłam. – Mamy mnóstwo ciekawych zajęć…
– Wcale nie! – przerwał mi Franek. – Ciągle bawimy się w nudne dziewczyńskie zabawy i w chowanego. I tak w kółko! To dobre dla przedszkolaków.
Flora od razu go zaatakowała:
– A jaki ty masz pomysł na nasze spotkania?
Franek zaczerpnął głęboko powietrza i wyrzucił z siebie:
– Chciałbym, aby nasz klub był bardziej kreatywny!
– KREATYWNY?! – zawołałyśmy chórem.
Spojrzałam niepewnie na dziewczyny i wyjąkałam:
– Czy to znaczy, że chciałbyś, abyśmy robili więcej prac plastycznych?
Wtedy włączyła się Faustyna:
– Moglibyśmy robić bransoletki z koralików. Widziałam, że dziewczyny z szóstej klasy robią świetne ozdoby.
– To będą bransoletki przyjaźni! – wykrzyknęła triumfalnie Flora.
– A ja chciałabym nauczyć się wyszywać! – dodała z entuzjazmem Aniela. – Ostatnio oglądałam pamiątki rodzinne. Okazało się, że moja prababcia zajmowała się krawiectwem i pięknie wyszywała. Poprosiłam mamę, żeby mi kupiła kolorowe muliny i tamborek…
– Tambo co? – przerwała jej Flora.
– Czy to jakiś afrykański instrument? – spytała zaciekawiona Fau.
Ja wolałam w ogóle się nie odzywać, ponieważ usłyszałam to słowo po raz pierwszy w życiu.
– Tamborek to taka obręcz, na którą nakłada się płótno, i wtedy materiał się napina. Dzięki temu łatwiej jest haftować – wyjaśniła Aniela.
Spojrzałyśmy na nią z podziwem. Nauczyć się haftować! To byłoby coś!
Jednak Franek nie był usatysfakcjonowany. Patrzył na nas podejrzliwie i milczał. Wreszcie westchnął z rezygnacją i zaczął nam tłumaczyć.
– Mój tata mówi, że kreatywność nie ma nic wspólnego z pracami plastycznymi.
– Ale wszystkie zestawy plastyczne nazywają się kreatywne! – oponowała Flora.
– Kreatywny to ktoś, kto patrzy w to samo miejsce co wszyscy, ale potrafi zobaczyć to, czego nie widzą inni! – oświadczył uroczyście Franek.
Wybałuszyłyśmy oczy ze zdziwienia. Co tu dużo mówić, to, co właśnie usłyszałyśmy, wydało się nam dość skomplikowane. Franek musiał dostrzec nasze zakłopotanie, ponieważ dodał po chwili:
– Nie martwcie się! Przekonacie się, że każdy z nas może rozstrzygnąć najbardziej skomplikowany problem na swój sposób!
– Czy to znaczy, że każda zagadka ma więcej niż jedno rozwiązanie? – zapytałam.
Franek spojrzał na mnie i triumfalnie oznajmił:
– TAK! Właśnie o to chodzi w kreatywności. Trzeba próbować każdego sposobu, jaki przyjdzie nam do głowy!
Zabrzmiało to bardzo obiecująco, ale niestety, nie rozgryzaliśmy w tej chwili żadnej zagadki ani nie wpadliśmy jeszcze na trop nowej tajemnicy. Zaproponowałam więc grę w scrabble. Wiedziałam, że i Franek, i dziewczyny lubią zabawę w układanie wyrazów. Uznałam więc, że to będzie bardzo kreatywna rozrywka.
Przenieśliśmy się na parter i usadowiliśmy w dużym pokoju. Rodzice Flory mieli naprawdę przestronny dom. Miło było siedzieć w wielkim salonie z widokiem na zakwitający właśnie ogród.
Zaczęliśmy od partyjki łamisłówek². Sprzeczaliśmy się na temat możliwości łączenia żetonów z literami w wyrazy. Radziłam sobie całkiem nieźle, ale to Faustyna i Franek byli górą.
– Wygrywacie każdą rozgrywkę – dąsała się Flora.
– Chyba nie chcesz, żebyśmy dawali ci fory? Już nie jesteśmy przedszkolakami – dogryzał jej Franek.
– Jak ty to robisz, Fau? Skąd masz tyle pomysłów? – zapytała Aniela.
– Widzicie! To jest właśnie kreatywność! – z satysfakcją skomentował Franek.
– Po prostu czytam dużo książek – wybąkała nieśmiało Fau. – Ostatnio zapomniałam nawet zjeść obiad w szkole, tak mnie wciągnął Baśniobór³.
– Słyszałam o tej książce – włączyłam się do rozmowy. – To historia rodzeństwa, którego dziadek jest strażnikiem lasu.
– Jak leśniczy Stefan z Żabiego Rogu? – zainteresowała się Flora.
Faustyna parsknęła śmiechem.
– Coś ty! Baśniobór nie jest po prostu takim sobie lasem. To magiczny bór.
Flora wzruszyła ramionami i oświadczyła:
– A w ogóle to już nie chce mi się grać. Wolę pooglądać telewizję. – Po czym dodała:
– Chociaż pewnie uznacie, że to mało kreatywne.
– Gdybyśmy obejrzeli jakiś program podróżniczy albo przyrodniczy, pewnie byłoby to twórcze – stwierdził Franek.
To jeszcze bardziej rozzłościło Flo. Chwyciła za pilota i włączyła telewizor. Na ekranie pojawiły się dziewczyny w kolorowych T-shirtach i spodenkach, które tańczyły i wykonywały różne akrobacje.
Już po chwili wszystkie z zaciekawieniem oglądałyśmy program. Franek, chcąc nie chcąc, też się dosiadł, bo tancerki były naprawdę bardzo sprawne, a to, co pokazywały na ekranie, zapierało dech w piersiach.
Nagle od telewizora oderwał nas wielki łomot, który rozległ się w przedpokoju. Po drugiej stronie salonu zakotłowało się, coś stuknęło, po czym w otwartych drzwiach pojawiła się… pani Laura… do tego w różowym kasku na głowie! Przemknęła jak wicher przez pokój, okrążyła fotel i opadła na niego bez siły. Patrzyliśmy na nią w osłupieniu.
– Przecież nie można jeździć na rolkach w salonie! – wydusiła wreszcie z siebie Flora.
Ale jej mama nic nie odpowiedziała – leżała z zamkniętymi oczami na miękkim fotelu, a kółka od rolek kręciły się coraz wolniej i wolniej… Flora podbiegła więc do niej i zaczęła szarpać ją za rękę.
Wtedy pani Laura otworzyła oczy i powiedziała spokojnie:
– Poproszę o szklankę wody.
Franek rzucił się natychmiast do kuchni; wykorzystywał każdą okazję, żeby pokazać nam, jakim jest dżentelmenem. Kiedy wrócił z butelką wody niegazowanej w jednej i ze szklanką w drugiej dłoni, pani Laura odpinała właśnie kask i opowiadała z zapałem:
– Więc jadę sobie jakby nigdy nic alejką, wjeżdżam na ścieżkę rowerową i mknę. Czuję wiatr we włosach, to znaczy pod kaskiem, słyszę śpiew ptaków… ćwiczę jazdę do tyłu, a idzie mi jak nigdy dotąd, i…
– No i co? Co się właściwie stało? – ponagliła ją zaniepokojona Flora.
– …nagle czuję, że coś ostrego ląduje mi na plecach – kontynuowała pani Zwiędły. – Dobrze, że miałam ochraniacze na kolanach i łokciach, bo runęłam jak długa na chodnik! – dodała.
– Ale co to było? – gorączkowała się Flo.
– Najechał na mnie rowerzysta, który wyskoczył właśnie z sąsiedniej alejki – przyznała jej mama.
Do rozmowy włączył się Franek i zapytał rzeczowo:
– Czy dobrze zrozumiałem, że jechała pani tyłem po ścieżce rowerowej?
Pani Laura spojrzała na niego niezadowolona i odrzekła:
– No tak. Ale jeżdżę tamtędy od tygodnia, codziennie o tej samej porze i jeszcze na nikogo nie wpadłam. Ani na pieszego, ani na rowerzystę.
– Zawsze jest ten pierwszy raz – zawyrokował filozoficznie Franek.
Rzuciliśmy sobie wymowne spojrzenia pod tytułem: „Dorośli! Czasami są zupełnie nieodpowiedzialni”.
Pani Zwiędły zdjęła rolki, a potem nieco sfatygowane ochraniacze. Flora odniosła je do szafy w przedpokoju. Jej mama pokuśtykała bez słowa do kuchni, a my wróciliśmy do oglądania telewizji. W programie nastąpił zwrot akcji i rozpoczęły się akrobacje na rolkach. Dziewczyny jeździły po prawdziwej pochylni i wykonywały odważne skoki. To było mega!
Mama Flo po pewnym czasie przyłączyła się do nas i również przypatrywała się dokonaniom telewizyjnych akrobatek. Kiedy pojawiły się napisy końcowe i dziewczyny zniknęły z ekranu, oznajmiła:
– Chyba będę musiała zrobić sobie przerwę w treningach.
– Dlaczego? – zainteresowała się Flora.
Wtedy jej mama pokazała nam swoje opuchnięte kolano. Nie wyglądało najlepiej. Skóra była zdarta, a wokół niewielkiej rany pojawiło się sinoniebieskie zabarwienie.
– Fuj! – zawołała Flora i skrzywiła się.
Pani Laura wcale się tym nie przejęła, tylko wręczyła córce portfel i powiedziała:
– A teraz, Tajny Klubie, zaopiekujecie się rannym. Pójdziecie do warzywniaka i kupicie kapustę.
– Czy będziemy musieli ugotować kapuśniak? – zapytałam zdziwiona, bo chyba nikt z nas nie umiał ugotować nic poza jajkiem na twardo i wodą na herbatę. – Czy to pomaga na stłuczenia?
– Ten rowerzysta poradził mi, żebym zrobiła sobie okład z liści kapusty. Podobno są bardzo skuteczne i szybko ściągają opuchliznę – wyjaśniła pani Laura.
Pognaliśmy więc do pobliskiego sklepu z warzywami.
– Poproszę główkę kapusty – zwróciła się do sprzedawczyni Flora.
– Którą państwo sobie życzą? – zapytała z uśmiechem ekspedientka i wskazała półkę, gdzie leżały różnokolorowe główki. Były mniejsze i większe, okrągłe i jajowate, była kapusta fioletowa, ciemnozielona i bladozielona, całkiem gładka, a także karbowana.
Spojrzeliśmy pytająco na Florę, bo żadne z nas nie miało pojęcia, że istnieje tyle odmian kapusty.
– Na kapuśniak, sałatkę czy do kiszenia? – próbowała pomóc nam pani za ladą.
– Gdzieś czytałem, że mniej oznacza więcej… – mruknął Franek.
– Na okłady – wyjaśniła ekspedientce Flo.
Sprzedawczyni od razu zrozumiała, o co chodzi.
– A! To zupełnie inna sprawa – powiedziała i sięgnęła do kosza pod ladą. Wyciągnęła stamtąd okrągłą jak piłka sporą kapustę o gładkich liściach.
– Ta będzie idealna – oznajmiła, podając ją Florze.
Z idealną główką kapusty wróciliśmy do pani Zwiędły. Zastaliśmy ją zagłębioną w fotelu, przerzucającą kanały w telewizji. Wyglądała na zmartwioną, a jej kolano przybrało barwę jeszcze bardziej siną.
Na nasz widok pani Laura wyłączyła odbiornik, a my zabraliśmy się za przygotowywanie okładu.
– Zdobędziecie sprawność sanitariuszy – oświadczyła mama Flory, a potem pouczyła nas, w jaki sposób mamy zrobić okład.
Flo przyniosła pudełko, w którym trzymano środki opatrunkowe i lekarstwa. Przemyliśmy stłuczone kolano wodą utlenioną, przykryliśmy ranę kawałkiem gazy, a na niej ułożyliśmy dwa dorodne liście kapusty. Tak opatrzone kolano owinęliśmy bandażem. Pod chorą nogę pani Laury podstawiliśmy stołek, a Franek poszedł do kuchni zaparzyć herbatę.
– Do wesela się zagoi – pocieszałam mamę Flo. – Tak mówiła moja mama, kiedy tata wrócił z ferii z Żabiego Rogu ze stłuczonym ramieniem.
– Tak? – zdziwiła się pani Laura. – Pan Zwiędły także miał uraz ramienia. Co za zbieg okoliczności.
– Obaj skakali na sianie w stajni Bravy… – zaczęła Flora i urwała, bo szturchnęłam ją w bok i przypomniałam szeptem, że to miała być tajemnica.
Pani Zwiędły spojrzała na nas z rozbawieniem i oznajmiła:
– Oficjalnie panowie czyścili boks Bravy i przeciążyli się, przerzucając siano.
Spojrzeliśmy wszyscy po sobie i wybuchliśmy śmiechem. Nie tylko Tajny Klub miał swoje tajemnice!