- W empik go
Emmy 2 - Pechowa wycieczka do Szwecji - ebook
Emmy 2 - Pechowa wycieczka do Szwecji - ebook
Klasa Emmy wybiera się na zieloną szkołę, ale uczniowie zupełnie nie są w stanie ustalić, dokąd chcieliby pojechać. W końcu odbywa się głosowanie i ku wielkiej radości Emmy wygrywa Szwecja. I tak oto po podróży, którą odbywają zaśmieconym petami pociągiem, zaopatrzeni przez rodziców w nieapetyczne kanapki, lądują wreszcie na idyllicznej, opuszczonej farmie o nazwie Skånaholm, w samym środku szwedzkiego lasu.
Następnego dnia ku ich zaskoczeniu okazuje się, że inna klasa też przyjechała tu na zieloną szkołę. Są z Kopenhagi. Wszyscy uczestnicy urządzają wspólną imprezę na świeżym powietrzu! Emmy natomiast po raz pierwszy w życiu czuje się wyrzucona poza nawias, gdy jej przyjaciółka Sasha odwraca się od niej i znajduje sobie inne koleżanki.
"Okropna wycieczka do Szwecji" to kolejna część nagradzanej serii o mieszkającej z mamą nastolatce Emmy, która próbuje znaleźć swoje miejsce w życiu oraz trzymać się jak najdalej od matematyki.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-87-118-6860-7 |
Rozmiar pliku: | 254 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Piątek, 10 maja
Moja klasa wybiera się na zieloną szkołę. W sumie to nic specjalnego. W większości szkół w całej Danii organizuje się coś podobnego. Mam jednak przeczucie, że z naszą klasą nie pójdzie tak łatwo jak z innymi.
W szkole mojej kuzynki zielona szkoła to bułka z masłem. Po prostu zawsze wyjeżdżają na Bornholm. Taka jest tam tradycja i dlatego każdemu uczniowi z jej klasy po prostu wręczono list do rodziców, w którym było napisane: „Droga Rodzice, 3 marca odbędzie się nasza tradycyjna wycieczka na Bornholm”. Na dodatek mają nocować w tym samym pensjonacie, w którym jakieś sto lat temu mieszkała moja ciocia, kiedy chodziła do tej samej szkoły.
Z moją klasą nie pójdzie to jednak tak łatwo. Nasz dyrektor zdecydował bowiem, że uczniowie sami muszą ustalić, gdzie pojadą. Jakim cudem rozsądnemu dorosłemu mężczyźnie mogło przyjść do głowy, że klasa taka jak nasza potrafi podjąć wspólną decyzję w sprawie tak ważnej??? Mam na myśli to, że nawet moje najlepsze przyjaciółki, Kit i Sasha, no i oczywiście ja sama, potrafimy godzinami spierać się ze sobą. Na przykład o to, jaki film wypożyczyć na stacji benzynowej. A ta sprawa jest przecież dużo ważniejsza i w podejmowaniu decyzji będzie uczestniczyć dużo więcej osób.
W mojej klasie jest 22 uczniów: po 11 osób każdej płci i jesteśmy naprawdę MEGARÓŻNI. Jedni, tak jak ja, mieszkają w Karleager lub w podobnie mikroskopijnym miasteczku, na przykład Sommerstrup, Mosbjerg czy Uglehøj. Są też tacy, którzy pochodzą z Hejresø, trochę większego miasta (posiadającego własną stację kolejową, ale poza tym tak małego, że w Kopenhadze nie spotkałam ani jednej osoby, która wiedziałaby o jego istnieniu), no i pozostają jeszcze ci, którzy mieszkają tak daleko na wsi, że miejsca te nie ma nawet własnej nazwy. Niektórzy z nas chodzą w ubraniach z supermarketu. Inni w garderobę zaopatrują się w sklepie pani Corinne na deptaku. Niektórzy uwielbiają przesiadywać godzinami w Cafe Midtpunkt. Inni nigdy w swoim życiu nie postawili tam nogi… Szaleństwem jest wierzyć w to, że kiedykolwiek dojdziemy do jakiegoś porozumienia… w czymkolwiek!
Poza tym na tę zieloną szkołę nie przeznaczono jakichś niebotycznych finansów. To jasne, że nie będzie nas stać na tygodniowy wyjazd do Australii czy Nowego Jorku, co zupełnie serio zaproponowała Lisbeth, piszcząc: „Będziemy mogli zrobić zakupy w tych samych sklepach, które oglądamy na filmach”. Wtedy Kit zupełnie spokojnie poinformowała ją, że buty od Prady kosztują ponad 3000 koron. Lisbeth się zamknęła, a nasza wychowawczyni, pani Susanne, ukróciła wszystkie podobnie idiotyczne propozycje, oznajmiając:
– Chyba muszę wam to trochę ułatwić. Możecie wybierać między Kopenhagą, Szwecją albo Bornholmem.
Dla niektórych osób z klasy były to z pewnością trzy bardzo atrakcyjne opcje, ale ja poczułam natychmiast, jak gwałtownie opada mój barometr entuzjazmu – od: „Hurra, pojedziemy w jakieś egzotyczne, totalnie odjechane miejsce i zobaczymy całą masę niesamowitych rzeczy” po: „Ojej! E tam! Czy w ogóle mi się chce???”. Ani Bornholm, ani Szwecja, ani Kopenhaga nie brzmiały szczególnie egzotycznie w moich uszach. Przynajmniej raz w miesiącu jestem w Kopenhadze, gdzie odwiedzam mojego tatę, który miesza tam od kiedy rodzice się rozwiedli. Byłam też wiele razy w Szwecji, bo stamtąd pochodzi dziadek ze strony mamy. A Bornholm… to nawet nie jest zagranica. Próbowałam ostrożnie zaproponować, żebyśmy przynajmniej pojechali do Londynu. Bilety lotnicze nie kosztują przecież wiele, ale moja wychowawczyni była tak twarda, jak kanapki z serem, które sprzedają w sklepiku podczas długiej przerwy. Odpowiedziała mi tak:
– Po pierwsze, nie uda mi się w ogóle was upilnować w tak wielkim mieście. Po drugie, nie możemy nigdzie polecieć. Otrzymaliśmy dofinansowanie na podróż pociągiem. Zatem macie do wyboru Kopenhagę, Szwecję albo Bornholm. Będziemy głosować w piątek.
Nie było innej rady. Zrobiłam, co w mojej mocy, żeby nie wyglądać na zbyt rozczarowaną, ale Kit skomentowała na przerwie, że przypominam kogoś, kto właśnie trafił szóstkę w Lotto, tylko zgubił gdzieś kupon. To prawda, byłam okropnie zawiedziona. Wyjazd na zieloną szkołę przestał wydawać się szczególnie ekscytujący. Nie cieszyłam się na tę wycieczkę nawet w minimalnym stopniu. Można powiedzieć, że stało się to dla mnie praktycznie obojętne. Pewnie dlatego odgryzłam się Sashy, która przybiegła do mnie w podskokach z uśmiechem najszerszym na świecie i słowami:
– Ale czad! Nigdy nie byłam w Kopenhadze. Pójdziemy na zakupy na deptaku i przejedziemy się metrem.
Popełniłam błąd, że w ogóle się odezwałam. Powinnam była pomyśleć, zanim otworzyłam moje dużo za duże usta. Tym bardziej, że Sasha to moja przyjaciółka. Niestety, było już za późno.
– Dla mnie to żaden czad – wypaliłam. – Chodzenie po deptaku w Kopenhadze jest fajne chyba tylko dla ćwoków z prowincji. Wszyscy prawdziwi mieszkańcy Kopenhagi wybierają boczne, bardziej kameralne uliczki.
Kit, która zawsze dużo lepiej dostrzega to, w jakim nastroju są inni, wymierzyła mi szybkiego kuksańca w bok. Sasha miała szklane oczy i nagle gorączkowo zaczęła przeszukiwać kieszenie. Mimo że powiedziałam „przepraszam”, widziałam, że to nie do końca wystarczyło.
W ciągu następnych dni w klasie zapanowała atmosfera, która najbardziej ze wszystkiego przypominała programy telewizyjne typu reality show, tuż przed głosowaniem widzów, który z uczestników na opuścić program. Niektórzy, niby od niechcenia, próbowali podpytywać pozostałych, na co będą głosowali. Inni byli bardziej bezpośredni w swoich próbach przeforsowania własnego pomysłu. Usłyszałam na przykład, jak Simon mówi do Nikolaja: „Jeśli nie zagłosujesz na Kopenhagę, oberwiesz prosto w jajka, kiedy będę atakował podczas meczu”.
Sama wciąż do końca nie byłam pewna, na co będę głosować. W każdym razie na pewno nie na Kopenhagę. W ogóle nie miałam ochoty tam jechać razem z moją klasą. Prawda jest taka, że czadowo JEST spacerować po deptaku, ale po prostu już to robiłam. Wolałabym także uniknąć wstydzenia się za moich kolegów i koleżanki z klasy. Tyle razy podczas spaceru deptakiem z tatą obserwowałam te wszystkie wycieczki szkolne z prowincji, które zachowują się naprawdę idiotycznie. Dziewczyny z reguły piszczą na widok każdego sklepu z ubraniami, a chłopcy jak jeden mąż próbują grać na tych obciachowych fujarkach zakupionych od jakiegoś Cygana i brzmiących jak skrzyżowanie śpiewu kanarka na haju ze skrzekiem żaby cierpiącej na ciężkie zapalenie gardła. Myśl o tym, że miałabym iść w samym środku takiej zgrai, a może jeszcze, o zgrozo, spotkać tam kogoś z dobrych przyjaciół mojego starszego brata Martina, była zupełnie nie do zniesienia.
Nie miałam żadnych wątpliwości, że jeśli chciałam uniknąć takiego losu, musiałam coś zrobić… a zostało mi zaledwie kilka dni na przekonanie wystarczającej liczby moich klasowych kolegów i koleżanek.
Wszystko, tylko nie Kopenhaga. Po powrocie do domu weszłam do internetu i sprawdziłam, jakie argumenty marketingowe przemawiają za Bornholmem, a jakie za Szwecją. Nie było to łatwe, bo uważam, że obydwa miejsca to totalna porażka, ale naprawdę dołożyłam wszelkich starań:
5 DOBRYCH POWODÓW, ŻEBY POJECHAĆ NA BORNHOLM:
-
Na Bornholmie też jest wesołe miasteczko (chociaż nie tak wypasione jak Tivoli w Kopenhadze, poza tym nazywa się Joboland, co brzmi jak dużo uboższy wariant Legolandu).
-
Przyjeżdża tam cała masa innych wycieczek, więc dziewczyny będą miały dobrą okazję, żeby znaleźć sobie chłopaka spoza klasy. To naprawdę świetny argument!
-
Są tam wysokie skały, na które można się wspinać i z nich spaść. Dla moich kolegów powinno to stanowić wystarczającą przynętę.
-
Znajduje się tam ośrodek poświęcony średniowieczu. Wystarczy, jeśli opowiem klasie, że można będzie się przebrać za rycerza i pojeździć konno w zbroi, a na pewno złapią się na to wszyscy fani fantastyki.
-
Kiedyś na Bornholmie żyły dinozaury – i na pewno wszędzie można natknąć się na ich kości… tak w każdym razie powiem.
Podsumowując, argumenty są przekonujące… chociaż raczej przemówią do chłopaków niż do dziewczyn… może poza argumentem o innych wycieczkach.
5 DOBRYCH POWODÓW, ŻEBY POJECHAĆ DO SZWECJI:
To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.