- W empik go
Enamorada. Połączeni - ebook
Enamorada. Połączeni - ebook
Trzy pokolenia kobiet; Ela (Enamorada), Adela (Zakochana brzmi jak enamorada), Malwina (Enamorada, truskawki i szampan), choć ich życie wygląda na bardzo udane, stają w jakimś momencie przed bardzo trudnym wyborem zmian, które narzuca im los. Każda z moich bohaterek boi się tych momentów, bo zdają sobie sprawę, że nic już w ich stabilnym życiu nie będzie takie samo. Wszystkie trzy kobiety łączą więzy krwi i żadna z nich nie chce powielać metod swoich matek. Trzy różne historie, pokazują jak przekuć nieszczęśliwe zbiegi okoliczności, które zawsze wywołują w nas strach, frustracje, poczucie straty i niechęć do życia, na działanie. Nie zawsze nasze decyzje są słuszne, ale zawsze jest jakieś rozwiązanie.
Kategoria: | Obyczajowe |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-956166-1-7 |
Rozmiar pliku: | 3,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
To nie jest normalna książka.
To normalnie normalny poradnik o tym, jak korzystać z życia w chwili, kiedy kończy się ulubiony brazylijski serial, który trwał pięć czy dziesięć lat, i gdy wydaje Wam się, że nie jesteście już sobą, tylko ulubioną postacią. Ubieracie się już jak ona czy on, wyznajecie miłość już prawie po hiszpańsku i nie macie wyjścia, bo – chcecie czy nie – brazyliada trwa, tylko przeniosła się do Waszego życia. Mam nadzieję, że bezboleśnie przejdziecie na lepszą stronę życia, kiedy pomogę Wam zrozumieć mechanizmy takich działań.
Zacytuję kilka wpisów z Internetu, autorstwa nieświadomych zagrożenia młodych dziewczyn:
„Hi, hi :) Dla mnie seriale brazylijskie, to jest totalny kicz :) Tam wszystko jest takie dramatyczne, przebarwione, banalne i pseudoromantyczne, a na dodatek nie ma żadnej wartości. Nic, kompletnie nic nie wnosi do życia :) Trzy lata temu, jak byłam u cioci na wakacjach, to ona oglądała jeden z brazylijskich seriali, nazywał się «Fiorella». Przyłączyłam się do niej i oglądałam. Z początku z nudów, ale potem – muszę przyznać – to mnie wciągnęło, bo załapałam, o co chodzi. A co tam. Wciągnęło i już”– pisze Joey.
I kolejny wpis dziewczyny, której serial odmienił życie:
„Mam tak samo. Wiem, że to nic nie wnosi i tak dalej, że to kicz, ale kiedyś moja siostra zaczęła oglądać telewizję w czasie obiadu, i leciał taki serial «Cud miłości». Oglądałam go jakieś trzy tygodnie, w końcu się wciągnęłam :) Nawet się zakochałam w głównym bohaterze. Po trzech latach już wiedziałam, co i jak, kto kogo kocha, i zrozumiałam, że on nie jest dla mnie. Płakałam dwa tygodnie. Całe szczęście, że już się kończy. Nigdy więcej nie pozwolę dać się tak wrobić sobie samej”– Rossie.
Sami widzicie, że nie ma żartów. Choć ostatni wpis sugeruje zupełnie coś innego:
„He, he, co prawda do maniaków serialowych nie należę, ale swojego czasu też wciągnęła mnie (przez mamę) telenowela produkcji… nie pamiętam jakiej. Była boska, ponieważ poza rozbudowanymi koligacjami rodzinnymi wyróżniała się takimi śmiesznymi scenami, jakby sami twórcy śmiali się z konwencji, którą stworzyli :) Jakby robili nas w chu.., wiecie w co :)”– Artemis.ODCINEK I
Co dajesz, wraca.
Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że nic się nie kończy, oprócz mojego ukochanego serialu. Malwina biega po ogrodzie i krzyczy:
– Tutaj tatusiu, jestem tutaj!
Wiem, gdzie jest – za krzakiem przy studzience. Chowa się tam od dziesięciu lat. Alonzo udaje, że jej nie widzi, za chwilę rzuci w nią patykiem, i rozkosznie będą biegli razem w kierunku baseniku. Położą się na trawie i będą marzyć.
– O czym myślisz tato? – zapyta, tuląc się do jego ramienia.
– O tobie i o mamie – odpowie, całując ją w rękę. – Chociaż nie, dzisiaj będę marzył tylko o tobie – powie tak, bo wie, że ona chce, żeby właśnie w tym momencie jego uwaga była skupiona wyłącznie na niej. Będą patrzeć w niebo jakieś siedem do dziesięciu minut, potem Malwina zacznie się głośno śmiać i spyta – Tato, kiedy kupisz mi psa?
Atmosfera się zagęści, bo Alonzo nie lubi psów. Od kilku lat robi tę samą głupią minę, w tym samym momencie. Malwina nie rozumie, więc wstanie, otrzepie kolana i krzyknie – Zawsze to samo tato, jakbyś nie umiał normalnie rozmawiać!
Patrzenie w niebo o poranku ma dwie zalety. Pierwsza – myślisz o tym, że świat jest pięknym i przyjaznym miejscem. Druga – jesteś w stanie zgonić każdą swoją niedoskonałość na Boga.
Jest niedziela, ósma rano. Oczywiście każdy wróci z ogrodu osobno, będę ich godzić naleśnikami i sokiem z malin. O dziewiątej zadzwoni telefon od mojej mamy i będziemy rozmawiać, jakieś piętnaście minut, o jodze, dobrodziejstwach natury, wpływie pokrzywy zrywanej wczoraj na wiatry mojego taty, i o tym, czy warto dziesiąty raz pojechać na Kubę, czy może zmienić w końcu kierunek na Portugalię. Malwina krzyknie – Mamusiu, daj mi babcię! – Odbierze mi słuchawkę, a Alonzo będzie patrzył na zegarek i szeptał swoimi krwiożerczymi, hiszpańskimi ustami. – Czas małolata, monitoruj czas. Wszystko kosztuje dinero.
O dziesiątej zadzwoni producent serialu „A jak Amor” w którym razem gramy od ośmiu lat, i na dźwięk dzwonka, będziemy się zastanawiać, czy dzwoni po to, żeby nas w końcu w tym serialu uśmiercić, czy wyśle nas na plan dziś o czwartej rano, bo każdy odcinek zaczyna się widokiem na wschód słońca i przejażdżką konną po ranczo. Tak czy inaczej, nic się nie kończy. O dziesiątej okazało się, że serial też nie.
Nazywam się Adela Visto. Jestem córką Eli i Mateusza. Ich nazwiska nie ujawnię, bo historia jest prawie prawdziwa. Urodziłam się, kiedy moja mama była już po czterdziestce. Bała się tego porodu, bo zawsze myślała, że kobiety w tym wieku nie powinny już żyć. Jej ojciec, a mój dziadek, zawsze powtarzał babci: „Jak skończysz czterdziestkę, to cię uśpię” Dlatego trauma mojej mamy trwała całymi latami. To zdanie brzmiało w jej głowie jak mantra, a każde słowo wywoływało drgania i wibracje gdzieś w okolicach pępka. Ostatecznie, psychiczny wynik powodował kurczenie się duszy w wieku dwudziestu lat i strach przed przekroczeniem magicznego progu. Jakoś się jednak urodziłam. Do piątego roku życia chodziłam własnymi ścieżkami. Zjadałam wszystko, co znajdowało się na wysokości mojego wzroku. Soczewki, które zawsze kładli moi rodzice w miejscach, w których leżeć nie powinny, stare kabanosy, które ojciec ukradkiem chował po kątach, a potem zapominał, a ich okropny zapach przyciągał moją małą postać do tych właśnie miejsc. Kilka razy lądowałam w szpitalu zatruta i bliska śmierci. Dlatego nie wiem, co było dla niej większą traumą.
Wibracje wywołują drgania, więc również drżałam o Malwinę do piątego roku życia, bo powielała mój schemat z dzieciństwa. Dziwnie się czuję, kiedy myślę o tym, że możemy być zależni od jakichś tam energii. Dziś mam trzydzieści pięć lat, Malwina – dziesięć, Alozno – trzydzieści sześć, a moi rodzice, no cóż, ponad siedemdziesiąt. Nikt nikogo nie uśpił, wszyscy żyją w dobrym zdrowiu, i jesteśmy szczęśliwi. Ciekawe, czy mają na to wpływ poranne niedzielne wibracje w moim domu.Jest godzina jedenasta trzydzieści.
Mówię o tym, bo o dwunastej zmieni się nasza karma. Skąd to wiem? Czuję. Zadzwonił dzwonek do drzwi. Alonzo spojrzał na monitoring.
– Co to za ludzie? – Włożył okulary i przyglądał się nieznajomym.
Podeszłam do monitora i miałam wrażenie, że skądś znam te twarze. Kobieta miała na sobie sandały i suknię z falban.
– Kto się tak dzisiaj ubiera? – spytałam Alonzo. Wydymał usta, co oznaczało: „Nie wiem”
– Mężczyzna z kolei wyglądał jak wróżbita, ale w garniturze od Versace. Wyglądali oboje na jakieś sześćdziesiąt lat.
– Wróżbita? – powtórzyłam myśl, która pojawiła mi się w głowie.
Mężczyzna trzymał bukiet przy twarzy, więc skierowałam wzrok na kobietę i powiększyłam obraz. Dzwonek zadzwonił kolejny raz.
– Co robimy? Pytamy, a donde są?
– Mów po polsku. – Puknęłam go w ramię, bo często łączył polskie wyrazy z hiszpańskimi. A po tylu latach już mnie momentami to drażniło.
Włączył opcję głosu i krzyknął do mikrofonu – Skąd jesteście?
Nieznajomi spojrzeli na siebie i przybliżyli twarz do kamery.
– Z Andaluzji! – krzyknął mężczyzna. – To my, Ryszard i Maria!
Malwina podbiegła do nas z okrzykiem radości.
– Mamo, to ten Rysiu, co wywróżył ci tatę! Babcia mówiła mi przez telefon, że przyjechali do Polski i zrobią nam niespodziankę.
– Babcia mówiła – sapnął Alonzo i spojrzał na mnie. – Co robimy, wpuszczamy?
Miałam łzy w oczach.
– Ryszard… – Moje serce zamarło. – Alonzo, otwieraj, już! – Pobiegłam w stronę drzwi, szczęśliwa i wzruszona.
Ryszard i Maria dawno temu, mieszkali w domu moich rodziców. Maria – wtedy Marysia – była, jak to się mówi, naszą służącą. Ryszard, jej mąż, dojechał do niej z miejscowości Bzów i zajął się stadniną koni mojego ojca. Z opowiadań mamy wiem, że ich obecność miała wpływ na zmianę ich życia, jak to się mówi, karmy. Rysiu, miał wtedy taką przypadłość, która pozwalała mu na widzenie przyszłości, po prostu przepowiadał ją, i podobno rozmawiał ze zwierzętami. Nie wiem, jak to dosadniej określić. Kiedy miałam pięć lat, oglądałam z tatą kolejny odcinek serialu „Enamorada” w którym główny bohater, Alonzo, zachorował na raka. Płakałam wtedy i prosiłam Rysia, żeby go uzdrowił. Usłyszałam tego dnia prorocze słowa: „Nie mogę uzdrowić nikogo, nie potrafię. A to jest tylko film. Zagrasz kiedyś w takim serialu i tam poznasz swojego Alonzo, który będzie dla ciebie dobry i będzie cię kochał równie mocno. Za jakieś trochę ponad dziesięć lat. Jak dorośniesz” Wiem, jak to brzmi, ale to najszczersza prawda. Był dla mnie kimś ważnym, Marysia też. Bardzo się za nimi stęskniłam.
– Ach! To cudowny widok, Adelka! – płakała Maria z Bzowa, dziś andaluzyjska nauczycielka, wielokrotnie nagradzana za swoje osiągnięcia w tańcu flamenco. – Dziecko jaka ty jesteś…
– Duża? – Dokończyłam, bo wydawało mi się, że w tym wieku właśnie tak się postrzega upływ czasu.
– Nie, duża nie. Jesteś piękna.
Marysia z Bzowa dotykała moich policzków, a Ryszard w tym czasie klepał po ramieniu Alonzo. Malwina stała w progu i czekała na swoją kolejkę do uścisków.
– Mamusiu mogę? – spytała nieśmiało.
– Malwinko, jaka ty jesteś…
– Piękna? – spytała Malwina.
– Nie, to znaczy tak, ale jesteś też duża. – Marysia tarmosiła małą po lokach, a Rysiu klepał mnie po ramieniu.
– Moja dziewczynka. Tyle czasu, tyle lat. Jestem taki szczęśliwy, że cię widzę.
– Chodźcie kochani do środka – zarządził Alonzo. – Mamy sobie dużo do opowiedzenia.
Rzeczywiście, minęło sporo czasu. Wyjechali z kraju ponad dziesięć lat temu. Zamieszkali w Sewilli, bo właśnie tam urodziła się Marysia. Spełniali przez ten czas swoje marzenia. Ona została instruktorem flamenco, on właścicielem małego hosteliku. Życie jest dziwne, bo najczęściej na końcu okazuje się, że wszystko można, jeśli się tylko chce. Mają córkę w moim wieku, jest znaną w Hiszpanii dziennikarką, pracuje dla BBC. Uroczy rozwój osobisty. Tak to nazwałam, słuchając ich opowieści o zupełnie innym stylu życia niż ten, który prowadzili w Polsce.Wybiła dwunasta.
– Mam coś dla ciebie Adelko. – Rysiu wyjął z teczki pudełeczko zawinięte w złoty papier. – Proszę.
– Co to? – zapytałam z ciekawością małej dziewczynki, która właśnie zobaczyła Świętego Mikołaja.
Marcela spuściła wzrok, bo na razie, obdarowano tylko mnie.
– Śniło mi się… – zaczął Ryś opowieść, która miała zmienić bieg historii mojego życia.
Pamiętałam ten wzrok sprzed trzydziestu lat i jego przepowiednie o moim zamążpójściu.
– Śniło mi się – powtórzył – że…
Rysiu, miał łzy w oczach, więc spojrzałam na zegarek, była dwunasta zero pięć. Zaschło mi w gardle, sięgnęłam po mineralkę. Jeździł pazurkiem po versace, wyrył na spodniach literkę „K” Malwina grzebała w uchu, Alonzo przeczesywał brwi, a Marysia siedziała z otwartymi ustami, patrząc tym samym, co trzydzieści lat temu, zakochanym wzrokiem, na swojego wróżbitę. Czas ciągnął się jak wosk z ucha mojej córki. Ożywiłam się na słowa: „śniło mi się”
„No dawaj Rysiu”– pomyślałam.
– No dawaj Rysiu – wykrztusił słowa Alonzo, wyjmując mi z ręki szklankę z wodą mineralną, do połowy pełną, i podając mi pustą. Był zmieszany, ewidentnie.Sen Rysia.
– Biegłem w Bzowie po piaszczystej drodze – w końcu zaczął.
Pierwsza myśl, jaka przyszła mi do głowy, to taka, że w Bzowie chyba nie ma innych dróg. I to do tej pory.
– Trzymałem w ręku balonik…
Moja pierwsza myśl? „Rany boskie, Rysiu, co się z tobą dzieje?” Zaniepokoił mnie ten balonik. Marysia zamknęła usta, ale swoje otworzyła Malwina, a Alonzo grzebał w uchu.
– …w stronę słońca – dokończył Ryś.
Szybka myśl? „Dobrze, że nie w stronę księżyca, bo w Bzowie taka noc to czarna dupa”
– Za mną wiał wiatr i widziałem liście, które układał w zdania.
I tu mi się zaczęło podobać, bo zabrzmiało poetycko.
– Był niepokojący ten wiatr, dlatego zapamiętałem te zdania. – Wyjął z kieszeni versace karteczki z zapisanymi słowami i każdą z osobna rozkładał na podłodze.
Pierwsze zdanie, jakie udało mu się ułożyć, to: „Kochając życie, myślcie o przyszłości” Nic mi to nie mówiło, chociaż gdzieś to już widziałam. Stąd ta grzebnięta literka „K”na spodniach, od słowa „kochając”(tak myślę). I drugie: „Nie próbujcie ogarniać niczego w całości”
Hmm…Balonik szarpnięty przez wiatr? „Dawaj Rysiu!”– No co, to tylko moja myśl.
– …wzbił się do słońca i nagle spadł. Pękł…
I w tym momencie spojrzał na mnie. Pomyślałam, że może chodzić o Malwinę, bo tak została poczęta, przez balonik, który pękł.
Rączka Rysia powędrowała do kieszonki marynarki i zobaczyliśmy ostatnie zdanie, które miało zmienić nasze życie.
– Enamorada musi trwać.
– Enamorada? – spytałam. – Czy chodzi o ten serial, który ciągnął się całymi latami jak wosk z ucha Malwiny i Alonzo?
– Tak, Adelo – wyszeptał Rysiu. – Przeznaczenie.
Próbowałam sobie przypomnieć, o co chodziło w tym serialu, i nie byłam w stanie.
*
Spacerowaliśmy po ogrodzie z Malwiną i Alonzo. Wiedziałam, że prędzej czy później i tak poznamy prawdę. Rysiu z Marysią zatrzymali się na kilka dni w naszym domu. Zbliżały się wakacje, więc myślałam o tym, gdzie je spędzić. Może w Andaluzji? Byłoby miło. Alonzo pochodził z Madrytu. Jak to mówią – „madrileńo” podobnie jak w Polsce mówi się „warszawiak” Jego rodzice byli cudownymi ludźmi. Byli, bo oboje zmarli dwa lata temu. Zginęli w dziwnych okolicznościach. Jeśli macie chwilę, to opowiem Wam o tym później, bo właśnie piszę książkę, w której spróbuję wyjaśnić sobie, co się mogło wydarzyć. Mam to chyba po swojej matce. Magazynuję i przetwarzam wszelkie informacje, potem mam wrażenie, że tylko przelanie ich na papier oczyści mój mózg z emocji, które pęcznieją, robiąc z mojej głowy wielkiego arbuza. Całe szczęście, że moje pisanie podoba się na tyle, że współtworzę scenariusz serialu, w którym gramy. Może kiedyś w końcu zostanę pisarką? Może.
– Mamusiu, wracamy? – spytała Malwina.
Nawet nie zauważyłam, że wyszliśmy poza ogrodzenie domu. Postanowiłam pospacerować sama, potrzebowałam tego. Nie zawsze jest tak zabawnie, jakbym chciała. Pomachałam do Alonzo. Teraz był bardzo szczęśliwy, ale dwa lata temu myślałam, że umrze z rozpaczy, z którą nie potrafił sobie poradzić. Zupełnie nie mam pojęcia, dlaczego myślę o tym właśnie teraz, ale taka już jestem. Wróżby Rysia zawsze mnie bawiły, nawet wtedy, kiedy opowiadała o tym moja mama. Ciekawe, czy potrafiłby odpowiedzieć na naprawdę trudne pytania?Dwa lata temu. Madryt.
Nie byli wierzący. Przynajmniej nic mi o tym nie wiadomo. Postanowili jednak w tamte wakacje pójść szlakiem pielgrzymów do Santiago de Compostela, drogą Świętego Jakuba. Nie wyruszyli z Francji, tylko spod swojego domu w Madrycie. Odległość do San Sebastian to jakieś 600 kilometrów. Nigdy nie poznamy przyczyny tej decyzji, oboje mieli ponad sześćdziesiąt lat. Drogi w tym dziwnym miejscu bardzo rzadko prowadzą przez szosy. Trzeba iść szlakami oznakowanymi muszlami, które ciągną się nawet po piętnaście kilometrów, głównie przez pola i lasy. Dali znać dopiero w Tierra de Campos. Wysłali sms–a o treści: „Żyjemy, idziemy szlakiem pielgrzymów :) Nie martwcie się, nie z powodu nawrócenia, ale z powodu poznania siebie” I wysłali jedno zdjęcie. Pamiętam, że Alonzo uśmiechnął się wtedy do siebie i podał mi telefon.
– Zobacz, moi staruszkowie zwariowali. Zapragnęli poznać swoją wytrzymałość. Czemu mnie o tym nie uprzedzili? Totalne wariactwo.
Spojrzałam na zdjęcie i nie było mi do śmiechu. Wyglądali oboje na mocno wyczerpanych.
– Alonzo, nie chcę się wtrącać, ale czy oni nie są, przepraszam za określenie, za starzy? Myślę, że powinieneś im to wyperswadować. Nie wiem, gdzie są, bo nic mi to nie mówi, ale z pewnością to nawet nie połowa drogi. Dzwoń! Zanim przyznasz, że mam rację.
Oczywiście obrażony spojrzał w moim kierunku, wypowiadając słowa, którymi zawsze mnie ranił.
– Kiedy ostatnio spełniłaś swoje marzenie?
Nie chciałam drążyć, bo wiedziałam, że nie mam szans. Więc strzeliłam focha.
– OK. Pamiętaj, że cię uprzedzałam.
Wiemy, że do Orense dostali się autostopem. Ich ciała znaleziono na plaży w Vigo, dziewięćdziesiąt kilometrów od celu podróży. Zostali w nocy uduszeni. Nikt nie widział sprawców ani nigdy nie poznał motywu tej zbrodni. Śledztwo umorzono.
Przez prawie rok nie potrafiłam dotrzeć do Alonzo. Zachorował na depresję i wylądował na kilka miesięcy w szpitalu. Był bliski śmierci. Nie wracamy do tego tematu. Nigdy o tym tak naprawdę nie rozmawialiśmy.
Właśnie spojrzałam na niebo, zaczęło padać.
– Adela! – usłyszałam głos swojego męża.
Chcę, żebyście wiedzieli, że bardzo go kocham.Wybiła osiemnasta.
Spojrzałam na zegar.
– Kolacja o dziewiętnastej! – krzyknęłam do domowników.
– Dobrze mamo. Teraz jesteśmy z tatą zajęci, nie przeszkadzaj!
– Oczywiście – burknęłam do siebie.
Zadzwonił telefon. Producent jednak odwołał jutrzejsze zdjęcia do serialu, tłumacząc to chorobą gwiazdy, która miała gościnnie wystąpić. Powody nigdy nie są prawdziwe w tej branży, więc przyjęłam informację z ulgą. Spędzę jutrzejszy dzień chętnie w domu. W końcu się wyśpię. Zadzwoniła również moja matka i wprosiła się na kolację. I znowu zapowiada się wieczór pełen wrażeń. Tatuś, który będzie się bronił przed zjedzeniem kiełbasy i sałatki warzywnej ze śledziem mojej roboty, tłumacząc to przechodzeniem na weganizm. Mamusia, która z pewnością będzie popijać pokrzywę, w ilości litr albo dwa, sącząc niby po ociupince z wystawionym małym paluszkiem. Nie znam zwyczajów Andaluzyjczyków, Rysia i Marii, więc postanowiłam szybko zajrzeć do książki kucharskiej. Ponieważ kuchnia kubańska, którą uwielbiają moi rodzice, jest pod silnym wpływem kuchni hiszpańskiej, więc szybciutko podjęłam decyzję – zupa czosnkowa i jakaś potrawa ludów pasterskich, czyli andaluzyjska.
– Mięsa z byka nie mam. – Zajrzałam do zamrażarki. – Jest za to filet z kurczaka. No dobra, zrobimy coś w sosie sharry. – Wyjmowałam zapasy żywności, które zalegały w moich szafkach. – Dodajmy tapas, ziemniaczki, i niech pierdzą.
– Z kim rozmawiasz? – spytał Alonzo. – Nie mów, zgadnę – z mądrym człowiekiem lub z kulinarnym specem. Pomóc ci?
– Nie, dzięki. Sprawdź, czy mamy jakieś wino, będą rodzice. Nie wiem jak Rysiu, ale ja pamiętam kilka imprez z młodości, jedno nie wystarczy.
Niezależnie od pochodzenia, uwielbiamy jeść i imprezować. O dziewiętnastej siedzieliśmy wszyscy przy stole.
– To co, zdrowie gospodarzy! – Pierwszy o dziwo wzniósł toast mój tato. – Pyszna kolacja, córeczko. Jakbyś przeczuwała, że będziemy dzisiaj.
Mama zerknęła ukradkiem na pijącego duszkiem ojca, z pewnością kopnęła go pod stołem, dając mu w ten sposób znak, że obserwuje ilość.
– Tak, pyszna córeńko. Dawno nie jadłam zupki kubańskiej. – Nie czekała na odpowiedź, wypiła wino, odsuwając od siebie napój z pokrzywy.
Spojrzałam na Rysia i Marię, stuknęli się kieliszkami, krzycząc – Za spotkanie, w tym niesamowitym gronie. Salud!
– Dziękujemy – wsparł mnie mój Alonzo. – To z pewnością będzie niezapomniany wieczór. – Zerknął na skrzynkę wina, którą dowiózł z marketu. – Salud!Wieczorek z piątku na wtorek.
– No i na co się tak gapisz? – zapytał Alonzo złote rybki. – Chin Yu! – stuknął kieliszkiem w akwarium, po czym postawił go na stole i zdjął koszulę.
U moich rodziców w domu jest pełno symboli feng shui. U mnie tylko jeden – dziewięć złotych rybek w czerwonym kolorze, w tym jedna czarna. Mają przyjmować na siebie złą energię.
– Zapraszam Marysię do tańca flamenco! – Alonzo chwycił Marię za dłoń i przyciągnął do siebie. – No już, nie daj się prosić.
– Yo bebo y bebo, para olvidarte! – zaśpiewała Maria techniką flamenco, co znaczy: piję i piję, żeby zapomnieć, dołączając żywą opowieść, wywijając ręce w różne strony.
Tatuś pukał się w szyję. Malwina waliła w stół rękami, a mamusia w łyżki imitujące kastaniety. Rysiu, wstał od stołu, ubrany w ciemne spodnie, białą koszulę i kamizelkę. Miał na sobie buty z obcasami, więc przygrzmocił rytm na parkiecie.
– Ole! – wyraziłam swój zachwyt, popijając Krwawą Mary. – Tomatina!
Nie wiem, skąd mi to przyszło do głowy – to w Hiszpanii rytuał obrzucania się pomidorami. Alonzo nie czekał, nawet się nie zastanowił. Wziął ze stołu pomidora i walnął mnie nim w tył głowy, dorzucając po prostu głośne, krwiożercze
– Ole! Tomatina! Dawaj Malwina!
– Alonzo! – wrzasnęła moja matka. – Proszę, abyś pił już tylko napój z pokrzywy. – Przepraszam Adelko, ale… – Dotknęła ust i wybiegła do łazienki.
Zobaczyłam, jak osiem rybek w akwarium puka się płetwami w głowę, więc wybiegłam za matką.
– Dziecko, gdzie się podział mój styl? Jestem szczęśliwa, że znowu widzę Ryśków. Wybaczysz mi? – Ocierała usta, spoglądając na moją głowę wciśniętą w sedes.
– Tak mamo, wybaczę. – Podniosłam się i ledwo doszłam do lustra. Makijaż spływał nam po twarzy, więc obie parsknęłyśmy śmiechem.
– Styl – powiedziałam bardziej do siebie. – Myślisz, że jesteśmy inni, niż cała reszta świata?
– Nie wiem. – Również spoglądała na swoje odbicie. – Z pewnością sporo wszyscy przeszliśmy w życiu. To nas ukształtowało, więc jesteśmy właśnie tym, co nas ukształtowało.
– Zawiłe – uśmiechnęłam się. – Czuję, że to jest taki moment w życiu, w którym potrzebuję czegoś więcej. – Odwróciłam się w jej stronę. – Wiesz, co w tobie lubię najbardziej?
– Mów, tylko nie przesadź.
– Twoją chęć odkrywania. To, że czerpiesz ze swoich doświadczeń, niczego w sobie nie chowasz, uczysz się z każdego doświadczenia. Nie boisz się żyć.
– Nauczyłam się tego. – Dotknęła mojej twarzy. – Czego ci brakuje?
– Niczego, nie o to chodzi. Chcę pisać. Chcę się rozwijać. Tkwimy w tym serialu osiem lat. Śmierć rodziców Alonzo nie daje mi spokoju. Nie rozmawiamy o tym od dwóch lat. Chcę, żebyśmy poszli do Santiago de Compostela. Czuję, że muszę to zrobić, że muszę go tam zabrać. Nie wiem, czego po tym oczekuję, ale właśnie to chcę odkryć.
– Pewnie zrobiłabym tak samo. To chyba dobry pomysł. Cokolwiek postanowicie, zaopiekujemy się z ojcem Malwiną.
– Dziękuję mamo.
Zawsze byłyśmy ze sobą szczere. Chcę, żebyście wiedzieli, że bardzo ją kocham.
Cała reszta towarzystwa siedziała na podłodze i grali w butelkę. Alonzo bez koszuli wyglądał bardzo ponętnie. Patrzyłam na niego i uświadomiłam sobie, że nie pamiętam, kiedy ostatnio się kochaliśmy. Od dwóch lat nie było w nas namiętności. Nie byliśmy obojętni, ale seks był jakiś inny, mechaniczny, smutny. Nie straciliśmy naszego poczucia humoru, ale coś się zmieniło, nagle, bez naszej zgody. Właśnie w tym momencie postanowiłam to zmienić.
– Kochani! – Klasnęłam w ręce. – Siadamy na sofach! – Zarządziłam. Postanowiłam zabawić towarzystwo pewną grą, którą pamiętam z dzieciństwa.
– Zaczekaj kochanie. Właśnie gramy. – Alonzo nawet na mnie nie spojrzał.
Chyba zaczynam zauważać różne rzeczy. Robił wszystko, żeby zajmować swoje myśli wszystkim, co go odsunie od myślenia o przeszłości. No właśnie, dlaczego myślę o tym teraz? Zerknęłam na Rysia, bo jego energia zawsze powodowała zmiany.
– Tato, słyszę – odezwała się Malwina.
– Co słyszysz? Nic nie powiedziałem.
– Słyszę twoje myśli.
– Tak, mądralo? To co pomyślałem?
– No nie wiem, czy mogę powiedzieć głośno – spojrzała w moim kierunku.
– Możesz. – Myślałam, że ten wzrok to pytanie o pozwolenie.
– Powiedziałeś do siebie…Na pewno chcesz?
– No dawaj.
Zawsze tak ze sobą rozmawiali.
– Rysiu zatkaj uszy. Powiedział: „Pożądam cię Adela” Mamusiu, czy pożądam, to znaczy to samo, co kocham?
– Nie, to coś więcej, niż kocham. – Alonzo przesłał mi buziaka jak gdyby nigdy nic.
Rysiu, zaniemówił.
– Czy słyszałaś jeszcze kiedyś coś, dziecko? – Dotknął swojej głowy, jakby chciał wyszarpywać z niej włosy. – Tu, w głowie. Czy słyszysz głosy?
– Nie. Pierwszy raz. Czy to coś złego, wujku?
– Co dajesz, wraca. – Ryś zerwał się z podłogi, doszedł do okna i zaczął obgryzać paznokcie, które jeszcze niedawno głaskały markę Versace.
– Co dajesz, wraca – powtórzył.
Patrzył na Malwinę przez chwilę.
– Chyba niepotrzebnie przyjechaliśmy – z przerażeniem oznajmił Marysi. – Historia zatoczyła koło. Ona słyszy głosy.
– Tylko jeden – poprawiła go Malwina.
Byłam bardziej zainteresowana Alonzo, niż jakimś tam głosem, który powiedział: „pożądam”
– Ja też – odpowiedziałam w kierunku swojego męża.
Nie usłyszał, bo zrobiło się zamieszanie. Wszyscy wstali z podłogi i otoczyli Malwinę.
– Zapalmy świece wokół niej. – Rysiu nie mógł dojść do siebie.
– Rysiu, czy ciebie to zabiło? – zapytała moja matka.
– Nie…
– No właśnie. To pierwszy głos i miejmy nadzieję, że ostatni. Nie panikuj. Każdy od czasu do czasu słyszy. Ja też. Więc, aż taki wyjątkowy nie jesteś. Może słyszysz więcej, ale teraz nie straszmy dziecka, bo jest noc.
Wyraźnie nie wiedziała, jak zareagować. Tym bardziej że pamiętała czasy, w których Rysiu nawet parę razy uratował jej reputację, wyczuwając niebezpieczne sytuacje.
– Malwinko, czas do spania. – Matka wzięła Malwinę za rękę.
Pomaszerowały na górę, więc postanowiłam ratować wszystkich kawą. Rysiu, poszedł za mną.
– Adela…
Irytowały mnie te dyskusje o przeszłości. Matka miała rację. Zmieniliśmy się, jesteśmy zupełnie innymi ludźmi, i to mnie cieszyło najbardziej, więc nie chciałam dopuścić go do głosu.
– Rysiu, nawet jeśli Malwina coś słyszała, to myślę, że prędzej czy później, jako matka, zauważę niebezpieczeństwo.
– Poproszę kawę. – Zrozumiał, że tamten czas dla mnie dawno minął.
– Już podaję.
Zostałam przez chwilę w kuchni i cały czas miałam przed oczami wzrok Alonzo. Byłam szczęśliwa i miałam nadzieję, że dzisiejsza noc będzie piękna.Wybiła godzina dwudziesta trzecia.
– Opowiedzcie o swoich planach i marzeniach. – Marysia w końcu doszła do głosu.
Uznałam to za ciekawy pomysł. Tym bardziej że miałam plan.
– Super, pewnie. Kto zacznie?
Oczywiście pierwsza zaczęła moja matka.
– Chcemy w tym roku pojechać do Portugalii.
– Brawo! – Marysi wyraźnie odpowiadał ten plan, bo to rzut beretem do Andaluzji.
– Ja chcę spotkać Antonio Banderasa. – To marzenie Rysia, które mnie osobiście rozbawiło, ale szybko się zorientowałam, że w jego życiu to całkiem możliwe.
– A ty Alonzo? – spytałam.
– Zawsze myślałem, że spełnianie marzeń, to najważniejszy cel w życiu. Dwa lata temu przestałem marzyć. Chociaż jest coś, o czym nie mówiłem. Chciałbym spędzić tydzień w domu rodziców w Madrycie. Chcę wrócić na chwilę do przeszłości, po to, by móc ją sobie uporządkować i zapomnieć. Chciałbym sprzedać ich dom, nie mogę bez przerwy tkwić w czymś, czego już nie ma. Mam na myśli swoje emocje. Mówię wam o tym, bo z pewnością jesteście ciekawi, co czuję.
Zapadła grobowa cisza.
– Czuję, że to nie był przypadek. Nie zostali zamordowani bez powodu albo zrobił to szaleniec, który nie powinien uniknąć kary. Moje marzenie? Nie wiem, chciałbym spojrzeć tej osobie w oczy i zapytać o powód. Marzenie zwykłego śmiertelnika. Zapytać o powód śmierci i uzyskać prawdziwą odpowiedź. Chciałbym również kochać swoją żonę tak, jak trzy, pięć czy dziesięć lat temu. To usłyszała Malwina. Moje zaciśnięte serce, które chce się uwolnić od bólu.
Łzy napłynęły mi do oczu, a ściśnięte gardło nie mogło wydobyć żadnego dźwięku. Właśnie tak się czuł Alonzo. Oczywiście moja matka strzeliła gafę.
– Jestem i będę zawsze twoją matką.
– Dziękuję – odpowiedział Alonzo, zupełnie nieprzekonywująco.
Byłam pewna, że spróbujemy razem odkryć prawdę.
– A ty Marysiu? – zapytał Alonzo.
– Jak każda matka, chciałabym, żeby moja córka była szczęśliwa. Wyobraźcie sobie, że napisała ostatnio artykuł o pewnej rodzinie – przepraszam cię Alonzo, ale to cię może zainteresować – która nie dotarła do Compostela, bo na szlaku spotkali człowieka – tu zerknęła na swojego męża – który kazał im zawrócić z drogi, przepowiadając chorobę ich dziecka. Czytałam ten artykuł, ten facet wie, co i kiedy się wydarzy. Mieszka tam. Nie wiem, czemu wam to mówię. Po prostu czytałam ten artykuł.
Marysia wyraźnie wzruszona spuściła głowę.
– Przepraszam, tak mi przykro Alonzo, to straszne. Myślę, że trudno w tych czasach wierzyć w takie rzeczy…
– Tak, kiedyś było łatwiej – wtrącił Rysiu. – Ale przepraszam, przerwałem.
– Nie przerwałeś. Mateusz! A ty? – Maria pacnęła mojego ojca w kolano.
– Chcę podążać za swoją żoną. Dziękuję za głos. I chcę, żebyście byli szczęśliwi, wszyscy. Zawsze. Jeśli już jestem przy głosie, to odbiję piłeczkę do mojej córki. A ty?
– Chcę pójść z Alonzo szlakiem Santiago de Compostela. I to za dwa miesiące.
– Tak, dziecko. Im wcześniej, tym lepiej – wtrąciła moja matka.
Wiedziałam, że chodzi o Malwinę i o to, że jest mała, więc nie będzie zadawać za dużo pytań.
– Alonzo? Co o tym myślisz? – Jego uśmiech, rozbroił moją niepewność.
– A serial? Pozwolimy się uśmiercić kartonami, czy będziemy mieć wypadek? – spytał rozbawiony.
– Nasi bohaterowie niech jadą z nami – odwzajemniłam.
– Chyba żartujesz córeńko. – Jeśli nie domyślacie się, kto się odezwał, to wam powiem – moja mamusia. – Odpocznijcie od postaci, na które się nie da już patrzeć. Przepraszam, ale będę szczera. Gapię się na was od ośmiu lat i nie wiem, dlaczego ten pieprzony, niby serialowy Hiszpan, bez przerwy ją zdradza.
– Nie wiem, jak oglądasz mamo ten serial, ale ona też go bez przerwy zdradza. – Moja riposta ją zaniepokoiła, bo zdrada była dla niej czymś obcym.
– Siusiak nie może przesłaniać prawdziwych wartości. – Na szczęście mój ojciec wiedział, co mówi. – Ani kobiecie, ani mężczyźnie.ODCINEK II
List w butelce.
Pojechaliśmy z Alonzo do Madrytu na tydzień. Chcieliśmy się przygotować do sprzedaży domu jego rodziców. Mama miała na imię Adriana, a ojciec Leonardo. Oboje byli aktorami. Mieli wspólną pasję – malowali obrazy, które wystawiali w swojej galerii w dzielnicy Salamanca.
Robiłam porządki, znosiłam wszystkie rzeczy ze strychu do salonu, żeby zobaczyć, co zostawić, a co wyrzucić. Natknęłam się na czerwone metalowe pudełko, które było zamknięte na kluczyk. Mieli w tym mieszkaniu mnóstwo atrakcyjnych rzeczy, które wydawały się charakterystyczne dla gustu artystów. Wielka pracownia, która mnie zachwycała, a jednocześnie panujący w niej zawsze nieład, kazał snuć przypuszczenia, że nie potrafili panować nad swoim życiem. Takie odnosiłam wrażenie, patrząc na rozrzucone na podłodze pędzle, słoiki, farby, stosy niepotrzebnych papierów, fragmentów płócien w różnych kolorach. I towarzyszył temu charakterystyczny zapach, którego nigdy nie byłam w stanie określić. Porządkowanie myśli w tym miejscu zajęło mi kilka godzin, dopiero potem byłam w stanie zająć się sprzątaniem pracowni. Pusta wydawała się ładniejsza. W takim nieładzie powstał obraz z postacią Jana Karola I Burbona, który wisiał na ścianie w salonie. Mieli szczęście. To musiało być niesamowite uczucie, dowiedzieć się, że obraz, który jako pierwszy został zaprezentowany w ich galerii, spodobał się żonie króla, która właśnie tamtędy przechodziła. A może w podróż do Compostela udali się wyłącznie po to, żeby malować. Może król im to zlecił albo poprosił. Pewnie się tego nie dowiemy, ale decyzja powrotu do Madrytu była słuszna.
Liczyłam na strychu obrazy, robiłam spis, żeby móc je zabrać do Polski. Było ich sto siedemdziesiąt osiem, więc pomyślałam, że otworzymy galerię w Warszawie. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam, ale najczęściej malowali dzieci, które nie miały twarzy. Zaczęłam przyglądać się każdemu z osobna. Na siedmiu znalazłam tytuł „Alonzo” Ułożyłam wszystkie na podłodze, żeby zobaczyć, czym się różnią i czy tworzą jakąś historię. Każde z nich miało przy imieniu literkę. Patrzyłam w osłupieniu, bo układały się w słowo „ADOPCJA”
– Jak to możliwe? – rozejrzałam się, żeby sprawdzić, czy to wszystkie obrazy. – Niemożliwe. – Powtarzałam na głos to samo słowo, bo na sześciu innych była mała dziewczynka i tytuł „Luiza” i ten sam schemat literek, które ułożyły się w słowo „ŚMIERĆ” Musiałam usiąść, bo nie mogłam złapać tchu. Wyglądała, jakby miała nie więcej niż rok. Zdjęłam ostatni obraz i znalazłam w ścianie skrytkę, otworzyłam ją bez trudu. Nie było w niej nic oprócz małego kluczyka i zielonej butelki, w którą wciśnięty był list.
Był napisany dawno, dawno temu.
„Kochany Alonzo,
jeśli czytasz ten list, to znaczy, że nas już nie ma. Nigdy nie mieliśmy przed sobą tajemnic. Jest jednak coś, o czym powinieneś wiedzieć. Zanim się pojawiłeś, mieliśmy córkę o imieniu Luiza. Urodziła się z wadą serca, z którą z pewnością nie miałaby szans na przeżycie dłużej niż kilka lat. W ciągu sześciu miesięcy swojego życia przeszła trzy operacje, które ją zabiły. Nigdy nie opuściła sali szpitalnej. W tym samym szpitalu leżała kobieta chora na raka, której nikt nigdy nie odwiedzał. Urodziła małego chłopca, który mieszkał razem z nią na jednym z oddziałów. Zaprzyjaźniłam się z nią i z małym chłopczykiem, który pragnął miłości i czułości, której ona nie była mu w stanie zapewnić. Nazywała się Juanita Alvarez. Miała 23 lata. Nie miała nikogo. Jej rodzice zmarli, wychowywała ją babcia, która również zmarła, kiedy ona miała 21 lat. Urodziła się w Sewilli, stamtąd pochodzi. Nic o niej nie wiedziałam więcej oprócz tego, że była piękną i dobrą kobietą. Kochała cię całym sercem, ale nie udało się jej uratować. Podobnie jak Luizy. Po jej śmierci nie byliśmy w stanie przestać myśleć i mówić z ojcem o tobie. Postanowiliśmy cię adoptować. Wiem, jak to brzmi, kiedy człowiek dowiaduje się o tym w taki sposób. Próbowaliśmy ci to powiedzieć setki razy, ale nie wiedzieliśmy, jak żeby cię nie utracić. Obrazy, które znajdziesz i poukładasz w odpowiedni sposób, ułożą się w słowa ADPOCJA – ŚMIERĆ – ŻYCIE. Wiem, że zrozumiesz. Żyj synku swoim własnym życiem, myśl sercem i nigdy nie zapominaj o miłości. Bądź szczęśliwy. Zawsze.
Twoi Rodzice”
W skrytce z boku leżał mały kluczyk. Pobiegłam, szlochając i potykając się o powietrze, po czerwone pudełko, które znalazłam wcześniej. Były w nim dokumenty adopcyjne i zdjęcia Juanity.
– Jaka piękna i młoda.
Szukałam obrazów, które miały ułożyć trzecie słowo. Na tych, wszystkie postacie miały twarze i były szczęśliwe. Byłam na jednym z nich. ŻYCIE…
– Żebyś ty życie miało dupę, to bym cię właśnie w tym momencie w nią kopnęła! – Musiałam wykrzyczeć swój ból i żal. Więc wydzierałam się na cały głos: Życie! Adopcja! Miłość! A nie jakaś tam Śmierć! Dlaczego umarli?! Dlaczego ich zabrałeś?! Dlaczego mu to robisz?!
Alonzo nie rozmawiał ze mną przez cały dzień. Płakał, musiał się z tym uporać sam. Bałam się, że depresja, z którą walczył prawie dwa lata, wróci. Leżeliśmy w łóżku, nie byłam w stanie się poruszyć, żeby go nie dotknąć i tym samym nie zranić.
– Alonzo, powiedz coś, bo zwariuję.
– Przepraszam, właśnie miałem to zrobić.
– Co miałeś właśnie zrobić?
– Powiedzieć ci, jak bardzo cię kocham, i że gdyby nie ty, nie poradziłbym sobie z życiem.
– To powiedz. – Nasze dłonie zaczęły się w końcu dotykać.
Nie muszę wam chyba mówić, co było dalej, bo z pewnością się domyślacie. W każdym razie postanowiliśmy zacząć rozmawiać. O śmierci, o życiu, i o adopcji.
– Miałem w szkole koleżankę, która też była adoptowana. Dowiedziała się o tym, kiedy miała czternaście lat. Uciekła z domu, nie potrafiła się z tym pogodzić, bo nie rozumiała. Zastanawiam się nad tym, jakbym zareagował. Jako kilkuletnie dziecko z pewnością bym tego nie zrozumiał. Jako czternastolatek mógłbym się zbuntować. Jako dwudziestolatek mógłbym mieć pretensję, że powiedzieli mi tak późno. Dobrze, że stało się to właśnie teraz. Brakuje mi ich. I jestem ciekawy, kim była Juanita. Pomożesz mi to odkryć?
– Pewnie kochanie.
Nie wychodziliśmy z łóżka przez następne pół dnia. Mieliśmy czas, żeby odkryć również to, co czujemy do siebie. Pomimo tych okropnych wieści, postanowiłam być szczęśliwa. Miałam to z pewnością po swojej matce. Byłam wdzięczna za to, że moi rodzice są, ale postanowiłam jeszcze z nimi nie rozmawiać o tych zdarzeniach.ODCINEK V
Nigdy nie ogarniaj niczego w całości.
W czymś trzeba być najlepszym. Zadzwonił producent mojego serialu, że trzeba szybko uśmiercić w jakiś sposób głównego bohatera, bo przechodzi do innego. Ponieważ współtworzę scenariusz, poproszono mnie, żeby widz nie miał pretensji do niewłaściwych osób. Nie szanuje się cudzej pracy, niestety, wiem to z własnego doświadczenia. Cokolwiek napiszę, będzie się odbijać na mnie. A oglądalność i tak nie spadnie. Trwam w tym osiem lat. Chodzi o postać, którą gra aktor w bardzo zaawansowanym już wieku, i od pięciu lat jest w tym serialu biznesmenem, któremu się wyłącznie udaje. Nuda – tak twierdzi on sam, dlatego przechodzi do filmu, w którym zagra bezdomnego.
– Liznę jeszcze ten temat i mogę iść na emeryturę. – To są jego słowa. – Byłem już każdą postacią i z każdą kobietą. Grałem wszystko i dziś nie wiem, kim jestem. Zdaje się, że tylko aktorem – podsumował swoje życie jednym zdaniem, bo faktycznie dorobił się niewielu rzeczy. Żona go zostawiła dla włoskiego hodowcy owiec. Dzieci rozjechały się po świecie, więc został sam. Próbując nadążać za modą, paląc kubańskie cygara, myślał, że pozna jeszcze kogoś odpowiedniego. Ale nie w tym serialu. Może w tym drugim.
Zastanawiałam się jak go uśmiercić? Zawał wydawał się najwłaściwszą opcją. Przypomniała mi się historia wielkiego architekta Gaudi, który został potrącony przez tramwaj i zmarł. Może jakiś pojazd, ale jaki? Zawał to w sumie banalne. Serialowa śmierć musi być atrakcyjna. Przypomniałam sobie, że ma kochankę, zołzowatą piosenkarkę, w której niedawno się zakochał. Mogłaby mu coś podpalić z zemsty albo dla chęci zysku. Mogłabym go też w sumie zapytać, jak chce umrzeć. Postanowiłam jednak, że zleci z dachu wieżowca, w którym miał biuro.
Wysłałam gotową wersję producentowi. Nie wiedzieć czemu zostałam wezwana na dywanik do dyrektora stacji telewizyjnej.
– Proszę usiąść pani Adelo. – Miał na biurku mój scenariusz. – Brawo! Bardzo atrakcyjne zakończenie. – Wziął do ręki kartki. – Czegoś takiego oczekiwałem od dawna. Jest pani bardzo zdolna… – Tu nastąpiło spojrzenie na mój biust. – I atrakcyjna – dodał, kierując wzrok na moje uda. – Poprosiłem panią do siebie, bo mam bardzo poufną prośbę.
Pamiętam, że mojej matce też się zdarzały takie zwierzenia, po których najczęściej następowały problemy, ale postanowiłam, że wysłucham do końca.
– Pani Jankowska… – tak nazywała się aktorka, kochanka uśmierconego bohatera – …est prywatnie moją przyjaciółką.
Oczywiście nie muszę dodawać, że bardziej oblubienicą.
– Chciałbym podziękować głównemu scenarzyście i poprosić, aby pani zajęła jego miejsce – kontynuował. – Oczywiście, że biorę pod uwagę, że nie da pani rady grać i jednocześnie pisać, dlatego pani postać też trzeba będzie uśmiercić.
Główny scenarzysta napisał dla tej stacji niejeden serial. Natychmiast zrozumiałam, jak łatwo podejmuje się bzdurne decyzje dla kobiet, kochanek, utrzymanek, będąc na stanowisku.
– Chciałbym, aby rozbudowała pani rolę Jankowskiej tak, aby stała się główną bohaterką.
– Nie ma głównych postaci w serialu. Każdy jest ważny, to nie film fabularny, a serial, który jest już na antenie osiem lat. Zawsze można stworzyć pod kogoś nową produkcję – w końcu się odezwałam, ale zrozumiałam również, że powinnam chyba bardziej doceniać swoje talenty. Piszę od jakiegoś czasu i nie może być dla mnie zaskoczeniem to, że robię to dobrze. – Jeśli uzasadni pan swoją decyzję przed scenarzystą i producentem, to zastanowię się, w innym przypadku będę zmuszona się wycofać.
– Ok. W takim razie nie było rozmowy. Dziękuję, doceniam pani mądrość.
– Wątpię – powiedziałam to z pełną premedytacją i byłam jakaś wyższa, lżejsza i szczęśliwa. Cokolwiek się wydarzy, nie bałam się konsekwencji, bo zobaczyłam dzisiaj w tym człowieku bezsens ogarniania życia w całości i zastanawiania się nad ludzką głupotą.
– W takim razie zostaje po staremu. Ależ atrakcyjna może być śmierć. Bardzo mi się podoba. Już widzę ten fruwający garnitur, spadające buty, trzęsące się policzki, strach i krew, dużo krwi. – Rzucił scenariusz na biurko. – Jestem zawsze do pani dyspozycji.
Po usłyszeniu tych słów poprosiłam o miesiąc wolnego, żeby móc z Alonzo pojechać do Santiago de Compostela i wyjaśnić mniej atrakcyjną śmierć jego rodziców.
– Tak, oczywiście, bardzo proszę. Mam nadzieję, że potem powstanie fantastyczny film kryminalny, według pani scenariusza. Antagonistę poznajemy na samym końcu, ale cały czas widać strach i jego zbrodnie, krzywdy koszmarne, perwersyjne…
– Dziękuję. – Poderwałam się do wyjścia, bo chyba był pieprznięty.
– Mogę być pierwszym recenzentem, żeby inna stacja nas nie ubiegła.
Był pieprznięty.
– Moją matkę chciał kiedyś w Turcji zabić Cygan przebrany za sprzedawcę. Do zobaczenia.
Z pewnością był nieogarnięty. Tacy ludzie mają wpływ na to, co oglądamy w telewizji. Byłam zdruzgotana.
Bohaterowie w serialach powinni być niezmienni, znamy ich i nie lubimy przemian wewnętrznych. Oczekujemy, że będzie spójny, bo wiemy, kim jest od samego początku.
– Serial to kontrakt z widownią, palancie – gadałam do siebie, jadąc windą. – Właśnie ta niezmienność pozwala oglądać seriale całymi latami. Zabiłam bohatera, ale nie wprowadzę jakiejś cizi, bo nie żyję twoim życiem.
Drzwi windy się otworzyły. Podświadomie udałam się do kawiarni naprzeciwko, żeby dokończyć rozmowę ze sobą i napić się dobrej kawy. Posadziłam na krześle obok Antka Banderasa, na drugim Artura Millera, jednego z największych dramaturgów amerykańskich. Patrzyłam na wyimaginowane postaci i pragnęłam tylko jednego – podświadomej odpowiedzi na moje pytania. Równie dobrze mogłam posadzić siedmiu krasnoludków z bajki mojej matki, którą serwowała Malwinie, ale nie miałam tyle czasu, i nie było tylu krzeseł. Na szczęście był ranek i byłam sama.
– Pytanie mam do Artura – poruszyłam delikatnie ustami, cedząc słowa. Wolałam, żeby nikt tego nie widział. – Czym jest dobrze opowiedziana historia?
Siedziałam tak długo, aż przypomniałam sobie jego słowa, które przeczytałam w jakiejś mądrej książce: „Potrzeba pisania rodzi się z wewnętrznej potrzeby uporządkowania chaosu, nadania mu znaczenia” Miałam łzy w oczach, bo ta myśl dotyczyła wyłącznie Alonzo i śmierci jego rodziców. Tak bardzo chciałam wiedzieć, dlaczego zginęli, że szukałam podświadomie zgody na podróż ich śladem i opisanie ich historii, na razie tylko dla siebie. Nie czekałam na odpowiedź Banderasa. Wyszłam, ale obejrzałam się za siebie i usłyszałam głos: „Myśl sercem” To nie były jego słowa, ale fragment listu rodziców Alonzo, który znalazłam na strychu w Madrycie, i mantra mojej matki. Zdałam sobie sprawę, że nie powinnam wszystkiego analizować i ogarniać w całości. Powinnam zdać się teraz na rozwój wydarzeń.