Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Endometrioza - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
2 września 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Endometrioza - ebook

#Endoporadnik dla każdej kobiety: bolesne miesiączki, bóle pleców, dyskomfort w czasie stosunku, trudności z zajściem w ciążę, depresja, nerwowość.

Jeśli co miesiąc nie jesteś w stanie wyjść do pracy, bo ból jest nie do wytrzymania, wszystko cię drażni, a niektóre pozycje w trakcie seksu są dla ciebie bolesne, nie bój się sięgnąć po tę książkę.

Endometrioza. Kobiecość nie musi boleć to osobista historia kobiety, która borykała się z takimi problemami. Autorka tłumaczy, jak doszło do rozpoznania endometriozy, jakie miała objawy i jak to się stało, że mimo choroby jest dziś matką. W osobistym dzienniku dzieli się przeżyciami i pokazuje pracę nad sobą, jaką podjęła, aby odzyskać zdrowie i zrozumieć swoje emocje.

Rozdziały napisane przez ginekologa, seksuologa, psychoterapeutę i dietoterapeutę pomogą zrozumieć etapy choroby, a zastosowanie się do wskazówek specjalistów może przynieść ulgę, byś mogła w pełni cieszyć się zdrowiem. W książce znajdziesz też odsyłacze do filmów z ćwiczeniami przygotowanymi przez fizjoterapeutki. Proste techniki autoterapii pozwolą ci lepiej zadbać o zdrowie.

Endometrioza to choroba, która dotyka nas, kobiety. Ta książka jest dla ciebie, twojej siostry, mamy, przyjaciółki. Po przeczytaniu poczujesz się bezpieczniej. I odzyskasz nadzieję.

Kategoria: Zdrowie i uroda
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-277-2466-3
Rozmiar pliku: 6,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Spis treści

Wstęp

Dziennik 1

Dziennik 2

Czym jest endometrioza? (dr Jan Olek)

Dziennik 3

Psychoterapia w endometriozie (Ireneusz Gawkowski)

Dziennik 4

Dziennik 5

Dieta w endometriozie (Mateusz Klimczak)

Dziennik 6

Przyjemny seks… także przy endometriozie (Kamil Perończyk)

Dziennik 7

Fizjoterapia jako element kompleksowej terapii endometriozy (Anna Jakóbik, Małgorzata Starzec-Proserpio)

Dziennik 8

Przepisy kulinarne (Donata Sobania-Byczkowska, Agnieszka Krajewska-Gawkowska)

Dziennik 9

Dziennik. Postscriptum

Zakończenie

Książki, które polecam

SpecjaliściDziennik 7

Obecnie

28 lutego 2017

Ze spraw zupełnie innej kategorii, a jednocześnie godnych uwagi – właśnie upiekłam chleb. Tak! Pierwszy raz w życiu! Chleb na zakwasie! Oczywiście nie zrobiłabym tego bez pomocy i namowy z zewnątrz. Dwa dni temu wpadła Ola, dała mi zakwas własnej roboty i powiedziała, jak go „karmić”. Wczoraj pomogła w przygotowaniu, a właściwie sama przygotowała ciasto na chleb i pouczyła, co dalej. Dziś z samego rana zakasałam rękawy i wykrzesałam z siebie tyle mocy, ile potrafiłam, żeby ogrzać ciasto chlebowe, a następnie wstawić je do piekarnika w odpowiedniej temperaturze.

Jestem w stanie spalić czajnik z wodą, bo po prostu o tym zapominam. Niedawno miałam wątłą przyjemność tego dokonać. Pieczenie chleba to były dla mnie kulinarne Himalaje.

Teraz bochenek stoi w piekarniku i powoli wytraca temperaturę. Nie chcę, żeby doznał szoku termicznego i opadł. Czy będzie chociaż zjadliwy…?

1–4 marca 2018

Mam dziwne wrażenie, że żaden tydzień w moim życiu nie może obyć się bez jakichś większych lub mniejszych atrakcji. Ba! Żaden dzień. Tak chyba już jest przy trójce rozbójników panoszących się przez bite dwa tygodnie po domu, bo są chorzy…

Kiedy zaś nagle zdrowieją i ich ciałka już nie są tak obciążone gorączkami i bólami wszelkiego rodzaju – od gardeł, przez zatoki, po brzuszki – to się zaczyna. Awantury! Niezliczone wojny i bijatyki. Raz o auta, raz o patyki. Jak nie jeden z drugim drą koty, to drugi z trzecim albo trzeci z pierwszym, a na koniec wszyscy razem. Mój matczyny mózg jest na skraju wyczerpania i ma serdecznie dość!

5 marca 2018

Całe szczęście, że dziś po raz pierwszy od dwóch tygodni mężczyźni poszli sobie jak najdalej ode mnie.

Jeden do przedszkola, drugi do szkoły, trzeci do pracy. Został tylko ten, który jest za młody na to wszystko. Jestem niezmiernie szczęśliwa, że w końcu „mamooo…” przez pół dnia będzie dobywać się tylko z jednego gardła. Dwa pozostałe dołączą grubo po czternastej.

Zapomniałam napisać o chlebie, a przecież wyszedł boski! Naprawdę smaczny. Nawet gagatki jadły. Tylko nie przewidziałam jednej ważnej rzeczy. Od dłuższego czasu nie jadałam zwykłego pieczywa, tylko bułki bezglutenowe i to w niewielkich ilościach, mniej więcej trzy sztuki w tygodniu. Na chleb rzuciłam się niczym lew na dorodną zdobycz. Pochłonęłam na kolację dwie grube pajdy, a na śniadanie kolejne dwie. Ponieważ był zrobiony na zakwasie żytnim, a upieczony z mąki owsianej i orkiszowej, to skończyło się dla mnie jelitowym dramatem. Moje biedne jelita głośno „płakały”. A ja dobre kilka godzin przeleżałam w łóżku, pojękując z bólu. Zapchałam jelita. Totalnie się zatkały! Ból był tak silny, że do toalety szłam zgięta wpół. Dzieci były w domu, M. w pracy, więc było naprawdę ciężko. Brzuch miałam jak balon i czułam przemieszczający się w nim każdy gram treści pokarmowej. Zadzwoniłam do Oli, poradziła na to wódkę. Tak, zwykłą czystą! Wychyliłam pół kieliszka, zapiłam ciepłą wodą i proszę, naprawdę pomogło. Zrobiłam też sobie litr herbaty tak czarnej, jak to tylko możliwe. I wreszcie po dwóch dniach odżyłam, łapiąc pierwszy raz oddech pełną piersią. Chleb, choć pyszny, bez żadnych E, tylko z zakwasu, wody, mąki i soli, dozowałam sobie potem w znacznie mniejszych już ilościach.

Moringę nadal popijam trzy razy dziennie, biorę moje ziołowe tabletki i nakładam magiczny krem. Rozpuszczalną ograniczyłam do jednej dziennie. Nadejdzie taki dzień, kiedy zrezygnuję z niej ­całkowicie. Wiem to!

Alkohol… Pozwalam sobie od czasu do czasu na wieczorną lampkę czerwonego wina. Zależnie od mojego kaprysu oraz tego, jakie akurat przyniesie M., jest to wino słodkie lub półsłodkie. Wiem, ponoć prawdziwe wino to tylko wytrawne. Ale nie dajmy się zwariować, nie lubię jego gorzkiego smaku. Nie tykam za to napoi gazowanych ani fast ­foodów. Może raz na kilka miesięcy zdarzy się jakaś kanapka niewiadomego pochodzenia z tak zwanym kurczakiem i serem w środku. Na co dzień jem (przynajmniej w moim odczuciu) rozsądnie, jednocześnie nie popadając w paranoję żywieniową, bo to by mnie tylko unieszczęśliwiło. Czasem też wynajdę jakiś prosty, szybki, dwu-, trzyskładnikowy przepis na zdrowe łakocie. Podejmuję wyzwanie i zwykle wychodzi w porządku lub nawet naprawdę smacznie.

7 marca 2018

Dziś nawiedziło mnie lekkie plamienie. Zauważyłam je podczas wizyty w toalecie. To standardowe „ostrzeżenie”, że okres pojawi się za jakieś dwa, trzy, maksymalnie cztery dni. Zobaczymy, jak sytuacja się rozwinie. Na plamienie zareagowałam wywróceniem oczu i głębszym wdechem. Niech się dzieje, co ma się dziać.

Za to w naszych skromnych progach nastał innego rodzaju armagedon. Mój najmłodszy, który widocznie za długo był zdrowy, przygruchał sobie jakieś żołądkowe paskudztwo. Całą noc spędziliśmy nad wiaderkiem, które zapełniało się brzydko pachnącą treścią średnio co pół godziny. Do czwartej rano miał co „oddawać” z wcześniejszych posiłków, potem polała się żółć. Starałam się nie panikować i zachować resztki spokoju. Jednak kiedy zwrócił nawet jedną łyżeczkę herbaty, wiedziałam, że żarty się skończyły. To były wymioty acetonemiczne. Skąd to wiedziałam? Otóż kiedy Gabryś był w tym samym wieku (miał około dwóch i pół roku), odstawił identyczną akcję. Wiedziałam, że może się to skończyć szpitalem i kroplówkami, bo tak było u średniaka. Tego typu wymioty są bardzo niebezpieczne dla małych dzieci i paradoksalnie przede wszystkim właśnie im się zdarzają. Podczas takich napadów poziom glukozy we krwi spada bardzo gwałtownie, przez co w organizmie wywoływane są procesy, które prowadzą do podrażnienia żołądka i pobudzają go do kolejnych i kolejnych wymiotów (średnio co dwadzieścia, trzydzieści minut). Grozi to odwodnieniem i zachwianiem równowagi elektrolitowej. Wiedziałam już, że jedyny sposób na powstrzymanie tego nieprzyjemnego zjawiska w warunkach domowych to dostarczenie cukru temu małemu ciałku. Tylko jak to zrobić, kiedy to małe ciałko zwraca każdy łyczek czegokolwiek? Najpierw spróbowałam herbaty z cukrem. Synek zwrócił. Potem wody z cukrem. Też zwrócił. Nie miałam w domu leku na zatrucie pokarmowe i już chciałam budzić mojego M., żeby leciał do apteki, kiedy przypomniałam sobie, że w szafce jest kisiel. Taki niezdrowy, instant, w którego składzie jest głównie cukier. Ucieszyłam się jednak, że go mam i że termin ważności wskazuje datę z przyszłości, a nie z zamierzchłych czasów. Szybko zagotowałam wodę, jeszcze szybciej rozmieszałam w niej zawartość torebki i z modlitwą w sercu podeszłam z łyżeczką do mikrusa. Malec był już wyczerpany. Usta miał spierzchnięte, nie był w stanie nawet usiąść. Wzięłam głęboki wdech i delikatnie włożyłam mu do ust pełną łyżeczkę różowej mazi o malinowym smaku. Od razu otworzył buzię, chciał więcej. Odczekałam kilka minut. Podałam drugą łyżeczkę.

Było dobrze. Nic się nie działo. I tak przez półtorej godziny, co kilkanaście minut, po jednej małej porcji. Wszystko się przyjęło! Uff! Tuż po szóstej młody zażądał mleka. Wpadł w histerię i odmawiał wszystkich innych płynów, aż głupio mu uległam, przygotowując niecałe pół szklanki mleka modyfikowanego dla dzieci w jego wieku. Oczywiście wszystko zwrócił. Przerażona, że znowu się zacznie, zapowiedziałam mu, że póki jest chory i wymiotuje, to nie dostanie żadnego napoju poza herbatą z cukrem i wodą. Chyba dotarło, mimo że to straszny uparciuch. Dostawał więc swoje picie na przemian z kisielem i nie wymiotował.

Spory problem pojawił się koło czternastej, kiedy trzeba było pozbierać młodzież z placówek. Na dwadzieścia minut wpadła Ola, a ja wskoczyłam w taksówkę i przywiozłam dzieciaki do domu. Zwykle zajmuje mi to około dwóch godzin. Spacer, zakupy po drodze. Tym razem trzeba było się mocno streszczać!

Dziękuję, Olu!

Po południu koleżanka wróciła do nas z elektrolitami w proszku. Adam popijał paskudztwo tylko dlatego, że „ciocia przyniosła i kazała”. Własna matka nie ma u niego żadnego autorytetu, ale ta fajna ciocia to zupełnie co innego! Mały przetrwał dzień bez wymiotów, a pod wieczór był w stanie nawet przejść z pokoju do kuchni, żeby pomóc mamie w zmiksowaniu składników na omlety. Szło ku dobremu.

M. został w pracy dłużej. Po drodze zrobił zakupy i odebrał naszego starszaka z treningu. Janek jeździ tam w towarzystwie kolegi, ale powrót już organizuje mu tata. Obaj wrócili naprawdę zmęczeni. Sama też padałam po tych naszych żołądkowych rewelacjach, więc do wyrka wskoczyłam grubo przed dziesiątą wieczorem. Oby noc była spokojniejsza dla Adasia.

10 marca 2018

Dostałam okres. Rozkręca się niewinnie i bezboleśnie.

Jednak ostatnie wydarzenia – choroby dzieci, to, że poradnik dla młodych ojców się nie sprzedaje, to, że nie zarabiam, nie wspieram swojego partnera finansowo, endometrioza – sprawiły, że miesiączkę przyjęłam ze złością. Jestem wściekła, że w ogóle się pojawiła, a przecież nie mam na co narzekać. Mogłabym mieć cykl dwudziestodniowy, jak to już bywało, mógł mi znowu pęknąć jakiś guz… A tymczasem marudzę, chociaż dostałam okres w jako tako przyzwoitym terminie i wyjątkowo mnie nic nie boli.

Kobiecie nie dogodzisz!

Tego dnia zamknęłam się w sypialni i ryczałam dobrą godzinę.

Tak mocno wierzyłam, że znalazłam swoją życiową drogę. Nadal w to wierzę. Jednak obciążenie psychiczne związane z tym, że tylko jedno z nas zarabia, nie daje mi spokoju. M. tyra w pracy, a ja „siedzę w domu” i próbuję być wielką artystką. Muszę wziąć się w garść. Wiem, wiem, nie powinnam się obwiniać. Każda kobieta, która ma choć jedno dziecko, doskonale wie, że siedzenie w domu nie ma nic wspólnego z wygrzewaniem kanapy. Ciągle jest coś do załatwienia, posprzątania, umycia, wyprania… Jest ktoś do nakarmienia, do zabawiania, do podtrzymywania na duchu, do pomocy w lekcjach, do ­odpowiadania na pytania w stylu: „mamo, co to jest wszechświat?”.

Wiem doskonale, jaką ciężką pracę my, matki, wykonujemy każdego dnia i ile dajemy ze swoich serc. Dlatego pozwalam sobie niekiedy na te łzy i stan lekkiego otępienia. Daję sobie czas na odrobinę żalu, złości i poczucia niemocy. Bo tylko w ten sposób mogę oczyścić głowę zaśmieconą tymi wszystkimi troskami, które mnie dobijają.

Czuję, że czasem po prostu mam prawo poczuć się słaba, niedoskonała i przeciążona. Pozwalam tym wszystkim emocjom przepłynąć przez moje serce i umysł. Zalewa mnie fala żalu i złości i nie wstydzę się tego! Tak my, kobiety, zostałyśmy stworzone. Płaczemy, kiedy się wzruszamy, czujemy niesamowite szczęście albo kiedy jest nam bardzo źle. Potem ocieramy łzy, a nasza moc wraca. Wtedy bierzemy się do roboty, oczyszczone ze wszystkiego, piękniejsze i silniejsze niż wcześniej.

Wylałam dziś całe wiadro łez. Leżałam rozżalona, upojona swoją słabością, kiedy do sypialni wparował mój najmłodszy synek. Był już w znacznie lepszej kondycji. Odzyskiwał siły, choć jeszcze, kiedy się obok mnie położył, widziałam jego zmęczone oczka. Dotknął palcem jednej z moich łez. Zapytał: „co to?”. Ścisnęło mnie w gardle.

„Mamusiu, kocham cię” – wyszeptał i wcisnął swoje ciałko tak, by być jak najbliżej mnie.

„Ja ciebie też” – wyłkałam.

Średniak też zajrzał do pokoju. Nie wiedział, czy powinien na mnie patrzeć, uciekał wzrokiem. Podchodził z wahaniem, zastanawiając się, co zrobić. Pomogłam mu, zaprosiłam, by też się we mnie wtulił. Powiedziałam, że jest mi dziś strasznie smutno.

Leżeliśmy we trójkę, aż moje serce się uspokoiło. Potem zapuchnięta poszłam umyć twarz i poprawić rozmazany makijaż, wzięłam kilka głębszych wdechów. Potrzebowałam tego wyrzucenia z siebie złości, frustracji, smutku i lęku.

Położyłam się bardzo późno, po długiej rozmowie z M. Sen przyszedł jednak szybko i był spokojny.

11 marca 2018

Miesiączka się rozkręciła na całego. Na szczęście nic mnie nie boli. Nie odczuwam nawet dyskomfortu, choć zalewa mnie okrutnie. Godzinny wypad z domu w towarzystwie Janka skończył się dramatem. Wracaliśmy biegiem. Kubeczek menstruacyjny, gigantyczna podpaska i bielizna były w tragicznym stanie. Dłuższą chwilę zajęło mi doprowadzenie się do porządku. Dobrze, że chociaż spodnie ocalały i że założyłam profilaktycznie długi kożuch. Zastanawia mnie, czy tylko kobiety z endometriozą muszą kombinować, w co się ubrać na ­wypadek przecieku. Niech to szlag!

Psychicznie wracam do świata żywych. Mam też nadzieję, że i wizualnie nie będę przypominać zombie. Zwykle w drugim lub trzecim dniu okresu blednę. Taki stan utrzymuje się do tygodnia po miesiączce. Zobaczymy, co czas przyniesie. Tak czy inaczej, miło, że nic mnie nie boli!

12 marca 2018

Myślałam, że wczoraj w dzień było ostro. Oj, myliłam się! Całą noc spędziłam na cogodzinnych wypadach do toalety. Dopiero dziś koło piętnastej nieco odpuściło. Na tyle, że udało się odebrać Gabryśka z przedszkola i dotrzeć do domu bez szwanku. Odbiór młodzika, uzupełniony o niewielkie zakupy, zajął mi w sumie półtorej godziny. I umówmy się, dałam radę tylko dlatego, że miałam i kubeczek, i podpaskę. Byle dotrwać do jutra, potem do pojutrza. Wtedy będzie już z górki, bo okres się nieco uspokoi. Przynajmniej taką mam nadzieję, chociaż ze mną nigdy nie wiadomo. Nie mam żadnej pewności, jak długo potrwa krwawienie ani jak intensywne będzie przez następne dni. Największy plus, jaki odnotowałam – mimo zawirowań emocjonalnych, dziecięcych, partnerskich i życiowych – to brak bólu. Nie wiem, czy to efekt diety, ziół czy próby myślenia o endometriozie inaczej. Zapewne wszystko po trochu.

14 marca 2018

Dziś miesiączka zdecydowanie odpuszcza. Jeszcze potrzebuję podpaski, ale jest naprawdę okej. Dawno już nie miałam możliwości dołączenia się do drzemki mojego najmłodszego synka, więc dziś odpuściłam wszelkie obowiązki i drzemałam razem z nim. Dało mi to spory zastrzyk energii, dzięki któremu przetrwałam do wieczora bez konieczności nadużywania swojego skrzekliwego krzyku, by uspokoić szalejące dzieciaki. Dzień minął spokojnie. Co najważniejsze: kiedy rano odprawiłam dzieci i M., znalazłam czas i chęci na ćwiczenia. Wreszcie dałam radę zrealizować kolejny punkt z mojej listy. Po raz pierwszy, przy świetnej, spokojnej muzie country (tak, można się z tego śmiać, ale uwielbiam country!) przez dobre piętnaście minut rozciągałam się, pilnując równego oddechu. Wykonywałam płynne, wyciszające ruchy. Już w trakcie ćwiczeń zrozumiałam, że jestem w co najmniej marnej kondycji fizycznej, ale nie poddałam się. Wytrwałam do końca. Po wszystkim uśmiechnęłam się do siebie i obiecałam, że ­jutro to powtórzę.

15 marca 2018

Jak obiecałam, tak zrobiłam. Dzisiejsze kilkanaście minut poświęcone na proste ćwiczenia i wsłuchiwanie się we własne ciało było przyjemnym początkiem dnia. Okres przeszedł w plamienie, które przybierało na sile co jakiś czas, ale tylko na chwilę. Czułam się dobrze. Nie zbladłam przesadnie, choć widać, że utrata dużej ilości krwi odbiła się na wyglądzie mojej skóry i kondycji. Nic to jednak w porównaniu do problemów z endometriozą, jakie miałam przez ostatnie dwa miesiące.

Jem rozsądnie, nie szarżując ze słodyczami, ale też nie wariuję na punkcie diety. Tak naprawdę wszystko, co dziś zalega na sklepowych półkach, jest pryskane albo konserwowane jakimiś bliżej nieokreślonymi substancjami. Dlatego nie ma co tracić głowy. Ograniczam spożycie pszenicy, rozpuszczalnej piję tylko jedną filiżankę dziennie i to jest sukces! Planuję wyeliminować ją całkowicie i zastąpić jakąś porządną kawą, którą będę zaparzać w kawiarce. Do tego jednak dochodzę powoli, z powodu mojego jakże nierozsądnego uzależnienia. Warzyw jem sporo, owoców też niemało. Za to eliminuję z diety owsiankę. Doszłam do wniosku, że to ona, obok nadmiaru witaminy C, powodowała moje bóle brzucha. Nie jadłam jej przez dobre dwa tygodnie, bo ciągle zapominałam kupić płatki. I kiedy przyrządziłam ją znów, kilka dni temu, ból powrócił. Wcześniej myślałam, że dolegliwości to wina tylko i wyłącznie witaminy C, którą popijałam, przyjmując tym samym aż cztery, pięć gramów naturalnego kwasu askorbinowego dziennie. Ostatecznie ograniczyłam witaminę C i odstawiłam owsiankę. Fizycznie jest dobrze, choć poranne ćwiczenia odsłaniają moją nadal kiepską kondycję. Wiem jednak, że pracując nad zapomnianymi mięśniami, będę powoli wracać do formy. Moje ostatnie emocjonalne zawirowania też odpuszczają. Wraca wiara w siebie. Wypłakałam, co musiałam wypłakać. Smutek przywitałam z niechęcią, ale dopuściłam go do głosu. Gdybym go wypierała, niepotrzebnie mocowałabym się z tą emocją. To samo dotyczy gniewu, żalu czy wściekłości.

Autentyczność sprawiła, że nie kisiłam w sobie negatywnej energii, ale pozwoliłam jej przejść jak tsunami przez całe moje ciało. Teraz trzeba po tym posprzątać. Poukładać od nowa priorytety, zakasać rękawy i zabrać się do pracy. Wracam na właściwe tory. I o to chodzi! Mam wreszcie ochotę coś namalować. Odrobinę się tego boję, bo ostatnio farby, kredki czy ołówki tylko zbierały kurz na moim biurku, ale czuję, że bardzo mnie ciągnie w tym kierunku…

Na nowo jestem obecna jako piękna, spokojna, pełna wiary kobieta, matka, partnerka. O nie, nie twierdzę przez to, że jestem cud-miód, malina. Mam tyle wad, co i zalet, ale wolę skupiać się na tych drugich, jednocześnie pracując nad pierwszymi. To też jest częścią mojej drogi do zdrowia – poczucie wewnętrznego piękna, spokój, mimo że wokół ciągle coś się dzieje, wiara, która pomaga mi pisać.

Ja wracam!

16 marca 2018

Miesiączka zniknęła.

Jeszcze nigdy nie trwała tak krótko, dlatego nie za bardzo wierzę, że to koniec. Czasem przecież znikała na jeden, dwa dni, by potem wrócić na kolejne dwa albo nawet trzy. Tym razem nie było też skrzepów. Lepiej się czuję, dziś poćwiczyłam. Powoli, spokojnie, przy pięknej, wywołującej u mnie dreszcze muzyce. Taki poranek spróbuję fundować sobie każdego dnia.

Gdy tylko wstałam, wypiłam szklankę wody z odrobiną soli kłodawskiej. Smakuje paskudnie! Widzę jednak różnicę między dniami, w których zmuszam się do picia, i tymi, kiedy sobie odpuszczam. Kiedy zrezygnuję z tego wątpliwego specjału, częściej boli mnie głowa, niż gdy zafunduję go sobie tuż po przebudzeniu.

Na śniadanie zjadłam bułkę bezglutenową (produkcji własnej), masło, pół plasterka sera, odrobinę dżemu z czarnej porzeczki, wypiłam kawę rozpuszczalną. Do tego witamina D3 – 4000 jednostek i K2 z natto – 120% procent zalecanej dziennej normy spożycia. Na razie nie jestem w stanie zjeść rano nic więcej. Jeszcze nie potrafię zaczynać dnia od warzyw.

Na drugie śniadanie była dziś marchewka z kefirem. Obiad to rosół, gotowany około sześciu godzin, bez makaronu. Sam wywar. Potem zjadłam swój wafelek. Następnie jabłko, banan, a na kolację omlet i świeży ogórek. Jak widać, nic specjalnego. Żadne cuda. Przy trójce dzieci i szczerej niechęci do spędzania czasu w kuchni trzeba robić jedzenie tak, żeby było prosto, w miarę zdrowo i żeby zadowalało kubki smakowe. Mam nadzieję, że za jakiś czas moja wena twórcza, która objawia się przy pracach pisarsko-malarskich, powędruje ze mną do kuchni.

W ciągu dnia wypiłam też dobre półtora litra przegotowanej wody. Ostatnio mam wrażenie, że ta butelkowa ma posmak plastiku, więc wolę jej nie tykać.

18 marca 2018

Jeszcze nie mam stuprocentowej pewności, ale wygląda na to, że właśnie miałam najkrótszą miesiączkę w całym dotychczasowym życiu! Skończyła się dwa dni temu i nie wróciła! Była bardzo intensywna, jak zawsze, ale bez skrzepów i nie trwała dziewięciu dni (wliczając końcowe plamienia), tylko sześć! Jeszcze w to nie wierzę. Cieszę się, ale poczekam z fanfarami… Zresztą, co mi tam! Jupi! Skończyła się! Mało tego, nic mnie nie bolało. Nie potrafiłam, jak to bywało do tej pory, dokładnie sprecyzować położenia i wielkości mojego cierpiącego jajnika czy macicy.

Czy to możliwe, że moje wysiłki powoli zaczynają przynosić efekty? Chcę w to wierzyć. Bardziej niż w cokolwiek innego. Tyle się naszukałam wskazówek, co powinnam zrobić, żeby sobie pomóc. Tyle godzin spędzonych na grzebaniu w sieci, w książkach, sprawdzaniu, co to jest endometrioza, co jeść, czego nie jeść, jakie witaminy brać, na czym polega dieta przeciwzapalna…

Chciałabym jeszcze, żeby te miesiączki stały się mniej intensywne. Żebym tak nie bledła podczas każdej z nich. Ale wierzę, że powoli dojdę i do tego. Stopniowo przestaję się też truć, chociażby tą rozpuszczalną. Jutro jadę kupić inną kawę!

19 marca 2018

Zawodowo chwilowo wszystko stanęło w miejscu. Czekam na informacje dotyczące ilustracji, które mam wykonać dla jednej z początkujących pisarek. Czekam na informacje dotyczące tego, jaki będzie koszt druku mojej książki Co teraz? Moja ukochana została matką! Chcę utworzyć zbiórkę w którymś z serwisów crowdfundingowych i w zamian za dotacje oferować egzemplarze przyszłej publikacji. Wszystko mam przygotowane, czekam tylko na wieści z drukarni. Długo to trwa, a ja nie lubię czekać. Nawet matkowanie trójce dzieci nie nauczyło mnie cierpliwości. A może mam złe podejście? Może powinnam zapomnieć o sprawie do czasu, aż dostanę informację, że już wszystko gotowe, i dopiero wtedy wrócić do działania? Tak właśnie zrobię.

W takim razie, mimo ostatnich zawirowań i mimo tego zawodowego zastoju, piszę ze spokojem. Na biurku co prawda jest okropny bałagan i ledwo wygospodarowałam odrobinę miejsca, żeby postawić laptopa, ale mam to w nosie. Posprzątam, jak mi się zachce. Piszę, co jakiś czas patrząc przez okno. Widzę drzewa, oszronione samochody. Jest -10 stopni Celsjusza. Zimno jak w psiarni, biorąc pod uwagę, jaką mamy datę. Przecież za parę dni wiosna.

Zaraz, zaraz… W sumie co z tego, że jest tak zimno? Nic. Trzeba tylko dać dziecku cieplejsze rękawiczki i czapkę. Za to słońce przywitało mnie grubo przed siódmą. Wiewiórka biega po spokojnych dziś gałęziach. Nie ma wiatru, nie pada. Jest pięknie. Gabryś od mniej więcej pół godziny leży na kanapie, trochę pokasłując. Nic to, dostanie herbatkę z moringi i będzie leżakował do woli, może uda się z tego wyjść bez cięższej artylerii. Najstarszy już w szkole, M. w pracy, a najmłodszy śpi jeszcze w najdziwniejszej pozycji, jaką kiedykolwiek widziałam – leżąc w półuklęku, z pupą u góry, jedną ręką na głowie, drugą wygiętą pod brzuchem. Że też mu tak wygodnie?

O! Właśnie go słyszę, obudził się. „Mamusiu!”. Pora do pracy. ­Najpiękniejszej i najtrudniejszej roboty wszech czasów.

26 marca 2018

Zniknęłam na trochę, ale po pierwsze, nie działo się nic złego z moim ciałem, umysłem i sercem, więc rodzaj terapii, jakim jest dla mnie ten dziennik, mógł chwilowo odejść w zapomnienie. Po drugie, przez ostatnie dni byłam tak zajęta, że wczoraj z przemęczenia dostałam migreny. Dziś wracam do rzeczywistości i przywołuję miniony weekend. Wybrałam się na I Ogólnopolski Kongres Endometriozy w Warszawie. Przywiozłam stamtąd notes pełen informacji i kilka kontaktów do specjalistów.

Sam kongres oceniam bardzo dobrze. Była na nim obecna wiceminister zdrowia, co może świadczyć o tym, że „góra” jest zainteresowana tematem bardziej, niż nam się wydaje. To duży plus. Wystąpienia trwały cały dzień, ale nie czułam się zmęczona czy znudzona. Kolejne podejmowane tematy świetnie uzupełniały te, które poruszono wcześniej.

Rozpoczął prof. Krzysztof Szyłło z bardzo dobrą prezentacją o genezie i przebiegu endometriozy. Naświetlił też związek choroby z niepłodnością. Po tym wystąpieniu zebrałam się w sobie… i wystąpiłam przed salą pełną ludzi. Zależało mi, żeby przez swoje doświadczenie macierzyństwa dać nadzieję innym kobietom. Chciałam też opowiedzieć im o książce. W czasie przerwy poproszono mnie o przedstawienie swojej historii w jednym z portali dla rodziców, co chętnie zrobiłam. Opowiedziałam też kilku zdesperowanym już pacjentkom o ziołach, które przyjmuję, i nawiązałam kilka bardzo ciekawych znajomości.

Kolejna część obrad była dla mnie zaskoczeniem. Nigdy dotąd nie słyszałam o fizjoterapii uroginekologicznej, przeznaczonej konkretnie dla chorych na endometriozę. Od fizjoterapeutek ze Szpitala św. Zofii, Anny Jakóbik i Małgorzaty Starzec, dowiedziałam się o pracy mięśni dna miednicy, poznałam też zestawy prostych ćwiczeń autoterapeutycznych. To dla mnie nowość i planuję wkrótce włączyć je w mój rozkład dnia!

Mieliśmy też wykłady o diagnostyce endometriozy, diecie i wreszcie dwa, które zrobiły na mnie duże wrażenie. Doktor Andrzej Depko, seksuolog, mówił, jak endometrioza wpływa na życie intymne. Z kolei psycholog, Joanna Robaczewska, pięknie opisała to, co może się dziać w psychice kobiety cierpiącej na tę chorobę. Podpowiedziała, jak sobie radzić z emocjami i jak znaleźć w sobie moc, odkryć swoje ­własne wewnętrzne bezpieczne miejsce. Wszystko, czego ­dowiedziałam się na kongresie, uważam za niezwykle cenne.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: