Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy. Od ptasiej grypy po COVID-19 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2020
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy. Od ptasiej grypy po COVID-19 - ebook

Prof. Didier Raoult, wybitny specjalista w dziedzinie mikrobiologii i chorób zakaźnych, omawia w książce przyczyny wirusa i sposób jego rozprzestrzeniania się. Zwraca uwagę na uprzedzenia, które wywołały ten ogromny „pożar informacyjny” oraz kwestionuje mit o zabójczej chorobie, przywołując znane nam epidemie, jak i te, o których media nie informowały zbyt obszernie.

W książce Epidemie: prawdziwe zagrożenia i fałszywe alarmy prowadzi czytelnika przez historię kilku ostatnich epidemii – w tym budzących lęk ptasich gryp, SARS, Eboli i Zika – pokazując, które metody walki z nimi były skuteczne, a które okazały się ślepymi uliczkami prowadzącymi jedynie do niepotrzebnego chaosu; służącymi bardziej budowaniu politycznego kapitału niż opartej o osiągnięcia nauki trosce o zdrowie publiczne.

Powołując się na swoje wieloletnie doświadczenie jako osoby działającej na pierwszych frontach walk z wieloma epidemiami na całym świecie, uspokaja i przekonuje, że zamiast wróżyć z niepełnych danych i dawać się ogarniać zbiorowemu lękowi, powinniśmy podejść do problemu nowego koronawirusa racjonalnie i oprzeć się na doświadczeniu epidemiologów.

W ciągu ostatnich kilku tygodni koronawirus wywrócił świat do góry nogami. Strach przed nowym patogenem nie jest zaskakujący. Czy jednak wirus rzeczywiście stanowi tak wielkie zagrożenie, jak twierdzą prognozy ogłaszane w mediach?

Przyjrzyjmy się faktom. Wskaźnik śmiertelności COVID-19 jest taki sam jak w przypadku zapalenia płuc: 2%. Każdego roku sezonowe grypy zabijają we Francji 10 tys. osób. A wypadki we własnym domu powodują rocznie 20 tys. zgonów. Skąd więc ten ogromny strach wywołany przez wirusa? Czy jest to spowodowane nadmierną reaktywnością mediów społecznościowych, przesadą tradycyjnych mediów, a może perspektywą zysków finansowych?

Prof. Didier Raoult, wybitny specjalista w dziedzinie mikrobiologii i chorób zakaźnych, omawia w książce przyczyny wirusa i sposób jego rozprzestrzeniania się. Zwraca uwagę na uprzedzenia, które wywołały ten ogromny „pożar informacyjny” oraz kwestionuje mit o zabójczej chorobie. Prowadzi czytelnika przez historię kilku ostatnich epidemii – w tym budzących lęk ptasich gryp, SARS, Eboli i Zika – pokazując, które metody walki z nimi były skuteczne, a które okazały się ślepymi uliczkami prowadzącymi jedynie do niepotrzebnego chaosu; służącymi bardziej budowaniu politycznego kapitału niż opartej o osiągnięcia nauki trosce o zdrowie publiczne. Powołując się na swoje wieloletnie doświadczenie jako osoby działającej na pierwszych frontach walk z wieloma epidemiami na całym świecie, uspokaja i przekonuje, że zamiast wróżyć z niepełnych danych i dawać się ogarniać zbiorowemu lękowi, powinniśmy podejść do problemu nowego koronawirusa racjonalnie i oprzeć się na doświadczeniu epidemiologów.

Kategoria: Medycyna
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-63860-39-4
Rozmiar pliku: 393 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

Przedmowa autora

W ostatnich latach mnożyły się budzące grozę ostrzeżenia przed możliwymi epidemiami. Wystarczy wymienić lęk przed chorobą szalonych krów, który pociągnął za sobą istotne regulacje dotyczące spożycia mięsa; następnie obie ptasie grypy; epidemię H1N1, koronawirusów SARS i MERS czy wreszcie chińskiego koronawirusa (COVID-19), Ebolę, wąglik i bioterroryzm, ospę, gorączkę chikungunya czy Zikę. Dla wszystkich tych chorób stworzono modele matematyczne i prognozy oraz przepowiedziano śmierć milionów osób. Poza epidemią grypy H1N1, która zabiła tyle samo osób, co zwykła grypa, nic takiego się nie wydarzyło.

Wszystkie te rzekomo przerażające epidemie razem wzięte nie przyniosły więcej niż 10 tysięcy ofiar śmiertelnych, podczas gdy co roku na świecie umiera 56 milionów ludzi. 10 tysięcy nie robi na tym tle wielkiego wrażenia. Jednocześnie zignorowano inne epidemie, jak epidemia cholery (szczególnie na Haiti, gdzie kosztowała życie 10 tysięcy osób), tyfusu we wschodniej Afryce (10 tysięcy ofiar) czy potężnej epidemii Clostridium difficile, która co roku zabija od 60 do 100 tysięcy osób na świecie. I wreszcie, co się tyczy szumu wokół chorób wektorowych, jak chikungunya czy Zika, uderza ich niska śmiertelność i niewielka liczba przypadków we Francji w odniesieniu do ilości uwagi, jaką poświęciły im media, oraz politycznych kosztów decyzji, jakie wiązały się z podniesieniem alarmu w związku z nimi.

Z powodu wyżej wymienionych chorób, które były przedmiotem tak przerażających prognoz, nie licząc grypy (która zabija co roku podobną liczbę osób; również w przypadku H1N1), w ciągu ostatnich dwudziestu lat liczba ofiar była niewspółmiernie niska w stosunku do początkowych szacunków. Nie licząc choroby szalonych krów, w sumie na wyżej wymienione choroby przez dwadzieścia lat we Francji kontynentalnej zmarły cztery osoby. W tym samym czasie na tym samym obszarze wydarzyło się jedenaście śmiertelnych wypadków na hulajnodze. Wszystkie te ostrzeżenia na terenie całego kraju, plakaty na lotniskach itd. – z powodu czterech ofiar śmiertelnych! Nie licząc miliardów wydanych na leki, których nigdy nie wyprodukowano, i na szczepionki, które nigdy się nie przydały. To wszystko powinno skłaniać do refleksji.

Tak się składa, że od początku studiów medycznych stykałem się z sytuacjami kryzysów sanitarnych, w szczególności związanych z chorobami zakaźnymi. Brałem udział w zarządzaniu prawdziwymi epidemiami. Uczestniczyłem w wielu kryzysach sanitarnych. Ministerstwo Zdrowia i Badań Naukowych powierzyło mi misję analizy tych kryzysów, również w kontekście bioterroryzmu. O ile mi wiadomo, jestem najczęściej cytowanym ekspertem w dziedzinie chorób zakaźnych na świecie (wg bazy Expertscape). Dlatego właśnie czuję się w obowiązku przedstawić całość mojego doświadczenia w temacie tychże kryzysów sanitarnych, ich sensu i sposobu ich zrozumienia.

Warto zwrócić uwagę na to, jak wygląda rzeczywistość przepuszczona przez filtr mediów. Może nam w tym pomóc serwis internetowy Our World in Data (ourworldindata.org). Porównuje na przykład faktyczną śmiertelność danej choroby z tym, jak przedstawiają ją źródła w Google i media takie jak New York Times i The Guardian. I tak tam, gdzie w rzeczywistości mamy do czynienia ze śmiertelnością na poziomie 2%, źródła w Google donoszą o 30%, a The Guardian i New York Times o 70%. To znaczy, że terroryzm, zabójstwa i samobójstwa stanowią 70% informacji o zgonach w tych dwóch mediach. Co się zaś tyczy chorób zakaźnych, miałem okazję wraz z redaktorem naczelnym jednego z pism (Lancet) napisać poświęcony im artykuł, który zatytułowałem „Much ado about nothing” (wzorem sztuki Szekspira „Wiele hałasu o nic”) po tym, jak policzyłem, ile artykułów w międzynarodowej prasie naukowej poświęcono jednej chorobie: 61 publikacji w różnych krajach, w najlepszej prasie na świecie, z powodu jednej ofiary śmiertelnej.

Ten strach przed epidemiami ma się nijak do faktycznych danych na temat śmiertelności poszczególnych chorób zakaźnych. W praktyce od trzydziestu lat śmiertelność ta stale spada, głównie dzięki obniżeniu śmiertelności trzech największych zabójców: gruźlicy, AIDS i malarii. Nie dzięki szczepionkom, ale – tak się stało w przypadku AIDS – dzięki presji organizacji pozarządowych i działaniom zmierzającym do uzyskania tanich leków, które ratując pacjentów, jednocześnie zapobiegają rozprzestrzenianiu się epidemii. Co do malarii, cudowny lek opiera się na wyciągu z chińskich roślin, ale jej cofanie się wiąże się z masowym wprowadzeniem do użytku moskitier nasączonych środkami owadobójczymi. I wreszcie w przypadku gruźlicy nic nowego się nie wydarzyło; po prostu poprawiają się warunki higieniczne i jakość leczenia, dzięki czemu od dawna obserwujemy zmniejszającą się liczbę przypadków, co nie przeszkadza jej jednak nadal zabijać na świecie rocznie 1,2 miliona osób. Inny spadek śmiertelności spowodowanej chorobami zakaźnymi obserwujemy na polu infekcji dróg oddechowych, w przypadku których liczba zgonów z poziomu 4 milionów w 1990 roku zmalała do 2,6 miliona w 2019. Znaczny spadek osiągnięty tu został głównie dzięki od dawna znanym antybiotykom i szczepieniom przeciw pneumokokom, co sprawiło, że zapalenie płuc, niegdyś pierwsza przyczyna obniżenia się długości życia, spadło na czwarte miejsce. Właśnie dzięki temu odnosimy sukcesy w walce ze współczesnymi chorobami zakaźnymi. Natomiast chorobą, która na świecie notuje wzrost liczby przypadków, jest infekcja wywołana bakterią Clostridium difficile, która, o ile mi wiadomo, nie wzbudziła nigdy większego zainteresowania mediów. W niniejszej książce postaram się przedstawić szczegółowo wymienione choroby, co powinno ułatwić wyciąganie wniosków na przyszłość.

Wąglik: fałszywa epidemia służąca szerzeniu strachu przed bioterroryzmem

Jeśli chodzi o bioterroryzm, to wąglik (łac. anthrax) był pierwszą fałszywą epidemią, z jaką się zetknąłem. Wąglik jest stosunkowo banalną chorobą, choć poważną, szczególnie kiedy zarażają się nią zwierzęta ryjące w ziemi – występuje w postaci przetrwalników (endosporów), które unoszą się w powietrzu i mogą latami przeżyć w glebie. Ten przetrwalnik odegrał istotną rolę historyczną, bo to właśnie dzięki niemu niezależnie od siebie Louis Pasteur i Robert Koch mogli wskazać przyczynę choroby zwanej wąglikiem: bakterię, którą nazwano wcześniej Bacillus anthracis. To właśnie z tej okazji Pasteur po raz pierwszy wykonał eksperymentalne, masowe szczepienie bydła. W późniejszym czasie bakteria ta była poddana badaniom pod kątem zastosowania jej jako broni biologicznej, w szczególności z zamiarem zabijania zwierząt w czasie II wojny światowej. Zastosowanie tej bakterii, która drogą powietrzną może wywoływać śmiertelne zapalenie płuc, było testowane przez laboratoria wojskowe, w szczególności w Stanach Zjednoczonych i w Rosji. W 1970 roku Richard Nixon zdecydował się zamknąć rozdział badań nad bronią biologiczną (toksynami, truciznami i drobnoustrojami), co w 1972 roku poskutkowało międzynarodową konwencją o broni biologicznej (zakazującą jej rozwijania, przekazywania i nabywania). Od tego momentu sygnatariusze umowy mieli zaprzestać prac nad bronią biologiczną. W praktyce jednak później dwukrotnie miały miejsce incydenty nienaturalnych zakażeń wąglikiem pochodzącym z laboratoriów wojskowych.

Nadal zdarzają się naturalne infekcje wywołane bakterią wąglika, głównie u afrykańskich rolników. Stwierdzono też kilka grupowych zakażeń wśród narkomanów stosujących wstrzykiwanie dożylne. Świetnie znane są dwa incydenty infekcji związanych z badaniami nad wąglikiem jako bronią biologiczną. Pierwszy z nich miał miejsce w Jekaterynburgu w Rosji w 1979 roku, gdzie zdiagnozowano około stu przypadków śmiertelnego zapalenia płuc o nieznanej etiologii. Po zbadaniu pobranych próbek w Stanach Zjednoczonych stwierdzono, że chodziło o wąglika. Tak oto Rosja dowiedziała się, że z powodu błędu wąglik wydostał się ze znajdującego się tam tajnego laboratorium wojskowego. Borys Jelcyn potwierdził ten fakt dużo później. Osoby, które uległy zakażeniu, przebywały w pobliżu laboratorium.

Drugi incydent wydarzył się w kontekście 11 września 2001 roku. Dwa tygodnie po zamachu na World Trade Center amerykańscy senatorowie i dziennikarze zaczęli otrzymywać listy z laseczką wąglika. W sumie zmarło pięć osób. Natychmiast też pojawił się termin „bioterroryzm”.

Rozprzestrzenienie się tej informacji wzbudziło na świecie istne szaleństwo. Mnożyły się przypadki podkładania w różnych miejscach dziwnego, białego proszku, powodując czasem nawet na tydzień zamknięcie tej lub innej instytucji, szkoły czy miejsca pracy do czasu, aż stwierdzono, że… nie chodziło o wąglika! Wysyłano listy zawierające mąkę lub sproszkowaną kredę. We Francji pod kątem Bacillus anthracis przebadano 1800 próbek. W tej sytuacji Francja była zupełnie niezdolna podołać zapotrzebowaniu; poza laboratorium w Marsylii, gdzie badanie wszystkich próbek wykonywano w ciągu 24–48 godzin. Z mojej inicjatywy zbudowano tam bardzo duże laboratorium o trzecim stopniu bezpieczeństwa (można w nim pracować z mikroorganizmami bez ich rozprzestrzeniania na zewnątrz), w którym badaliśmy jedną trzecią wszystkich francuskich próbek. I tylko nam udawało się to robić w założonym czasie. Należy wspomnieć, że wśród tych próbek tylko jedna uzyskała wynik pozytywny. Miała pochodzić z jedynego francuskiego laboratorium, w którym pracowano nad wąglikiem. Jednak po przeprowadzeniu dochodzenia bardzo szybko stwierdzono, że wynik był zafałszowany.

W sytuacjach kryzysowych ludzi ogarnia panika. I tak w laboratorium szpitala Pitié-Salpêtrière, w którym badano najgroźniejsze bakterie (jak prątki gruźlicy wielolekooporne) i które miało przeprowadzać badania próbek podejrzanych proszków, personel skorzystał z prawa powstrzymania się od pracy w przypadku zagrożenia bezpieczeństwa i odmówił ich badania! W CHU Paris nie było to możliwe. Ani Instytut im. Pasteura, ani armia francuska nie miały wystarczająco dużo technicznego personelu. Tak czy inaczej, po tym czasie w Stanach Zjednoczonych nie zdarzyły się już przypadki wąglika…

*

Gdy w 2002 roku zmienił się rząd Jeana-Françoisa Mattei, prof. medycyny z Marsylii, który został powołany na stanowisko ministra zdrowia, oraz Bernard Bigot, szef gabinetu Claudie Haigneré, ministry nauki, poprosili mnie o zajęcie się tematyką bioterroryzmu w oparciu o doświadczenie nabyte przy pracy nad próbkami podejrzanych proszków. Od razu poprosiłem, by mój raport odniósł się również do chorób zakaźnych, a nie tylko do tematyki bioterroryzmu, co do którego nabrałem przeświadczenia, że bardziej wpisuje się w kryzys o naturze społecznej niż medycznej.

Realizując misję powierzoną mi przez ministerstwo, mogłem dostrzec wypływ krążących wątpliwych informacji. I tak jeden z doradców Bernarda Kouchnera zadzwonił do mnie osobiście, by mi powiedzieć, że Amerykanie znaleźli u Saddama Husseina pojemnik z proszkiem zawierającym laseczki wąglika. Dokładnie jak to ukazał Noam Chomsky w filmie „Fabryka konsensusu”, w 2005 roku występujący w imieniu George’a W. Busha w ONZ Colin Powell zaprezentował zgromadzonym fiolkę z białym proszkiem, przekonując, jak wielkim niebezpieczeństwem może być dla świata prawdopodobnie przechowywany przez Husseina zapas bakterii wąglika. Ten właśnie element sprawił, że 65% Amerykanów nabrało przekonania, że zamach na WTC miał związek z Saddamem Husseinem.

W tym samym czasie krążył film katastroficzny stworzony przez badaczy z uniwersytetu Johnsa Hopkinsa zajmujących się modelowaniem matematycznym, który opowiadał o fikcyjnej epidemii ospy prawdziwej. Tu również oparto się na informacji wątpliwego pochodzenia, jakoby w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej ktoś widział lodówkę z napisem „smallpox” (smallpox oznacza ospę). Na podstawie tej nigdy niepotwierdzonej informacji naukowcy z uniwersytetu Hopkinsa stworzyli film „Dark Winter” (Czarna zima), ekranizując możliwy scenariusz, jaki mógłby się rozegrać, gdyby Saddam Hussein rzeczywiście posiadał wirusa ospy, szczególnie że nie praktykuje się już szczepień przeciw tej chorobie. W filmie umiera milion osób po tym, jak choroba została rozniesiona po świecie poprzez wysłanie dziesięciu zarażonych osób na dziesięć międzynarodowych lotnisk. Film przeraził nie tylko George’a W. Busha, ale i wielu polityków francuskich. Powrócił temat szczepień przeciw ospie. Szczepionka ta jest stosunkowo źle tolerowana, ale rząd amerykański stwierdził, że należy się do niej uciec, biorąc pod uwagę rozmiar potencjalnego zagrożenia (które tak naprawdę nigdy nie istniało). Zlecił więc zaszczepienie pracowników armii. Rezultat to zgon około stu osób, u których wystąpiło powikłanie, dotąd nieznane u młodych osób szczepionych po raz pierwszy, a mianowicie zapalenie mięśnia sercowego. W ten oto sposób armia amerykańska zabiła setkę swoich pracowników tylko z powodu fikcyjnej wizji pewnego filmu grozy.

Co do zagrożenia laseczką wąglika, sytuacja jest jeszcze bardziej dramatyczna, co tylko pomaga w nabawieniu się paranoi, której się jeszcze nie ma. Spotkałem kiedyś amerykańskiego pracownika ośrodka sekwencjonowania, który dwa miesiące po pierwszych przypadkach wąglika dokonał sekwencjonowania genomu bakterii i porównał go do znanych genomów, w tym genomu, nad którym pracowało, teoretycznie tylko do 1972 roku, wojskowe laboratorium w Fort Detrick. Chodziło o tę samą bakterię i nie było wątpliwości, że bakteria wysłana do amerykańskich senatorów i dziennikarzy pochodziła z laboratorium armii amerykańskiej w Fort Detrick, pomimo że badania nad nią oficjalnie ustały w 1972 roku. Amerykanom udało się namierzyć potencjalnego podejrzanego o nazwisku Ivins, byłego inżyniera odpowiedzialnego za wojskowe użycie zarazka. Najprawdopodobniej odszedł z Fort Detrick, wynosząc w kieszeni trochę endosporów bakterii, które przetrwały trzydzieści lat, zanim wysłał je do senatorów i dziennikarzy, terroryzując tym cały świat. Niestety miał wcześniej poważne problemy psychiatryczne (również wtedy, gdy zatrudniono go do programu wojskowego w Fort Detrick). Popełnił samobójstwo jeszcze przed procesem. Te informacje trafiły do amerykańskiej opinii publicznej dwa miesiące później, ale na długo przed tym, zanim amerykański sekretarz obrony wymachiwał w ONZ fiolką z białym proszkiem, który miał zawierać laseczki wąglika oraz dowodzić globalnego zagrożenia bioterroryzmem.

Zatem w praktyce chodziło o fałszywą epidemię. Na początku obawa przed prawdziwą epidemią może była szczera, ale dwa miesiące później władze amerykańskie doskonale wiedziały, że żadnego zagrożenia nie było. Nie chodziło bowiem o bioterroryzm, a o niewłaściwy nadzór nad personelem armii amerykańskiej. W ten sposób dwa incydenty z wąglikiem są w rzeczywistości przykładami błędów – w pierwszym przypadku armii rosyjskiej, a w drugim amerykańskiej – i nie mają nic wspólnego z bioterroryzmem.

Nie można pominąć faktu, że lęk przed zagrożeniem bioterrorystycznym nie przeszkodził w robieniu interesów. Nie wiadomo komu, ale komuś udało się przekonać Center for Disease Control (CDC), żeby zarekomendował stosowanie w przyszłych przypadkach wąglika antybiotyków z grupy chinolonów, zwłaszcza cyprofloksacyny, w tamtym czasie chronionych patentem, a więc wyjątkowo drogich.

Wybór ten w żadnym razie nie opierał się na praktyce, ponieważ w leczeniu z powodzeniem wystarczało stosowanie prostych antybiotyków, jak penicylina i doksycyklina, których koszt był niewielki. Miał raczej charakter eksperymentalny, skoro skuteczność takiej terapii u człowieka nigdy nie została udowodniona. W każdym razie Stany Zjednoczone zamówiły tony cyprofloksacyny, przechowując ją potem w różnych magazynach na terenie całego kraju i przewidując zagrożenie bioterrorystyczne. Francja zaś poszła w ślady USA, ponosząc spore koszty.

W raporcie, jaki napisałem w 2002 roku, przekazałem ministrowi moją opinię na ten temat, mówiąc jasno, że nie było w tamtym momencie żadnych podstaw do gromadzenia cyprofloksacyny. Stawiam hipotezę, że firmy farmaceutyczne wywarły na tę sytuację duży wpływ i że Francja podążyła, jak to często ma miejsce, za zaleceniami Center for Disease Control, nie analizując ich ponownie.

Nie ma się jednak co dziwić, że bioterroryzm przyciągnął tak wiele uwagi. Wystarczy sprawdzić w serwisie Our World in Data pewną szczególnie ciekawą tabelę, która pokazuje, że w źródłach w Google, a także w New York Times i The Guardian, terroryzm stanowi 30% informacji o przyczynach zgonów na świecie, podczas gdy w rzeczywistości na całym świecie (a szczególnie na Bliskim Wschodzie i w Indiach, gdzie śmiertelność z tego powodu jest najwyższa) terroryzm zabija średnio rocznie 9 tysięcy osób. Porównajmy tę wartość do 56 milionów zgonów rocznie łącznie na całym świecie. Co ciekawe, przesada źródeł w Google jest dwukrotnie mniejsza niż wspomnianych czasopism.

*

Dzięki tym doświadczeniom miałem okazję odkryć kłamstwa aparatu państwowego, wykorzystanie zbiorowego strachu do wywołania wojny, a także zwykłą naiwność. Wzbudziło to we mnie przede wszystkim wielką gorycz, gdyż przez pewien czas sam wierzyłem, że te wątpliwe informacje były informacjami tajnymi, do których miałem uprzywilejowany dostęp. To, co przez własną pychę uznałem za uprzywilejowanie, okazało się zwykłą manipulacją ze strony tych, którzy mieli wiedzieć lepiej.

Prawdziwy, choć zignorowany, kryzys sanitarny: upały w 2003 roku

Jak już mówiłem w poprzednim rozdziale, po doświadczeniu z wąglikiem ministerstwa zdrowia i badań naukowych powierzyły mi misję dogłębnego przeanalizowania kryzysów związanych z chorobami zakaźnymi. Narzuciłem takie właśnie rozszerzenie tematyki, aby nie ograniczyć się tylko do bioterroryzmu.

Atmosfera wokół bioterroryzmu na świecie poskutkowała wyjątkowym szaleństwem administracyjnym, który polegał na zakazie sekwencjonowania i posiadania więcej niż małej części genomu (500 jednostek, to jest 1/100e), nawet gdy chodzi o zupełnie zwyczajne bakterie, podczas gdy genom drobnoustroju dostępny jest w literaturze naukowej, a nawet w internecie. A przecież nie można zrobić nic groźnego z już znanym DNA! Obawiając się rekonstrukcji wirusa na podstawie jego genomu, Francja przyjęła i rozszerzyła rekomendacje amerykańskie dotyczące wirusa ospy, w przypadku którego już i tak istniało siedemdziesiąt kompletnych genomów. Dość powiedzieć, że nie wolno nam już przechowywać DNA patogenów wywołujących masowo choroby zakaźne u zwierząt, jak bruceloza. Zresztą jeden z marsylskich ośrodków badających brucelozę, właśnie z powodu trudności administracyjnych związanych z pracą na bakteriach, zarzucił ten temat badań, którym, wraz z naukowcami z Ameryki Południowej, zajmował się od dwudziestu lat. Na nic zdały się wszystkie moje wysiłki, by przywrócić stan normalny, w tym moja interwencja u Christiana Bréchota, ówczesnego dyrektora Instytutu Pasteura.

W każdym razie, zgodnie z powierzonym zadaniem, przygotowałem pewną liczbę zaleceń, które następnie zostały opublikowane. Niektóre z nich miały pomóc możliwie najwcześniej wykryć nową epidemię poprzez identyfikację anormalnych zjawisk zdrowotnych w populacji. Jednym z najważniejszych zaleceń, jakie sformułowałem, co łatwo sprawdzić, ponieważ raport ten jest ogólnie dostępny w internecie, jest zalecenie monitorowania śmiertelności według grupy wiekowej i według obszaru geograficznego. W rzeczywistości nie było możliwe – i nadal nie jest – by wiedzieć w czasie rzeczywistym, gdzie i kto umiera, jako że te dane nie są dostępne na bieżąco. Dostarczane są one najpierw na piśmie do INSERM , który sporządza zeń raport po upływie półtora roku. Zresztą, jak wykażę to dalej, przez ostatnie trzydzieści lat INSERM przeoczył wszystkie przyczyny nadmiernej śmiertelności. Tymczasem monitorowanie śmierci według grup wiekowych i obszaru geograficznego wydawało mi się najważniejsze, bo przecież to w ten właśnie sposób wykryto w 1976 roku dobrze mi znaną chorobę legionistów (inaczej legioneloza lub legionelloza). Wykryta została nie przez lekarzy zajmujących się chorymi w Filadelfii, ale dzięki temu, że amerykańskie centrum zwalczania chorób (mieszczące się w Atlancie) stwierdziło w krótkim okresie nienormalną w tym mieście śmiertelność mężczyzn powyżej pięćdziesiątego roku życia. Chodziło o mężczyzn, którzy udali się na zjazd amerykańskiej organizacji kombatanckiej American Legion (skąd nazwa tej patologii), przebywali w tym samym hotelu i stanowili pierwsze ognisko choroby. Bez wychwycenia anomalii przez centrum w Atlancie, będącego daleko od miejsca zdarzeń, choroba zapewne nigdy nie zostałaby wykryta.

Innym ważnym punktem w moim raporcie jest zalecenie monitorowania anormalnego użycia leków. Do tego wątku jeszcze wrócę. Raport ten został bardzo źle przyjęty przez biuro mojego kolegi Jeana-Françoisa Mattei, podobnie jak ja profesora medycyny w Marsylii, a który dwa miesiące po złożeniu przeze mnie raportu powiedział mi, że jego biuro nie mogło go przyjąć, gdyż oceniło, że narażałem nim osobę ministra. Poprosił mnie o naniesienie poprawek, które w sumie okazały się mało istotne i bez większego wpływu na całość. Wkrótce po przyjęciu raportu przez biuro ministra opuściłem ministerstwo.

W sierpniu 2003 roku nagle w prasie pojawiły się liczne artykuły o zwiększonej śmiertelności spowodowanej upałami. Alarm został wszczęty przez domy pogrzebowe i związany był z wyczerpaniem się zapasów trumien w Paryżu. Dzienniki takie jak Parisien libéré pełne były nekrologów!

Doświadczyłem już fali upałów w Marsylii, z którą związane jest też pierwsze moje doświadczenie prawdziwego kryzysu sanitarnego. W 1983 roku byłem „najstarszym” lekarzem stażystą w marsylskim szpitalu la Timone, to znaczy zarządzałem dyżurami stażystów na pogotowiu, kiedy zaczęła się epidemia bardzo wysokich gorączek (aż do 42oC), często u osób w bardzo podeszłym wieku (powyżej osiemdziesięciu lat), z towarzyszeniem zaburzeń neurologicznych i z przerażająco wysoką śmiertelnością. Przez tydzień diagnostyka tej nowej epidemii polegała na szukaniu po omacku. Niektórzy sugerowali, że chodzi o legionellozę (była wtedy w modzie), inni wiązali ją ze strajkiem śmieciarzy (do takich strajków jesteśmy w Marsylii przyzwyczajeni), upatrując przyczyny w stertach zalegających śmieci. W końcu, w wyniku narad profesorów medycyny, prof. Simonin wysnuł wniosek, że najprawdopodobniej chodziło o serię udarów cieplnych. To prawda, że lato 1983 roku było wyjątkowo gorące. Nikt nie był przygotowany na ten zupełnie nowy problem. Razem z osobą odpowiedzialną za reanimację na oddziale ratunkowym i zastępcą dyrektora szpitala la Timone musieliśmy zapewnić opiekę nad pacjentami w zaawansowanym wieku i z ekstremalną gorączką. Najważniejszym działaniem okazało się zakupienie respiratorów i maszyn do produkcji lodu, a następnie zanurzanie pacjentów w zimnej wodzie przy jednoczesnym wentylowaniu. Działania te przyniosły spektakularny spadek śmiertelności. W tamtym czasie lokalne gazety, jak Le Provençal i Le Méridional, zawierały dziesięć stron nekrologów. W normalnym czasie było to pół strony.

Kiedy więc w sierpniu 2003 roku usłyszałem pierwsze informacje o śmiertelnych skutkach fali upałów, przypomniałem sobie o wydarzeniach sprzed dwudziestu lat. Zadzwoniłem do Jeana-Françoisa Mattei, który powiedział mi, że martwię się niepotrzebnie, bo informacje prasowe są przesadzone, a DGS zapewniła go, że te informacje to same głupoty. Co ciekawe, Mattei był wtedy na wakacjach, podobnie jak szef jego biura i dyrektor generalny DGS, więc to zastępca tego ostatniego przekazał taką informację ministrowi, co kosztowało go utratę stanowiska. Kryzys sanitarny 2003 roku udowodnił zasadność jednego z zaleceń, jakie znalazły się w moim raporcie: liczenia zgonów w rytmie tygodniowym, co pozwala dostrzec anomalie. Zasugerowałem wtedy ministrowi Mattei, by opublikował dane (za co podziękował mi zresztą publicznie), co też po raz pierwszy uczynił. Kiedy przeanalizowano dane z ostatnich dziesięcioleci, okazało się, że nienormalny wzrost umieralności latem miał miejsce trzykrotnie: w 1976, 1983 (o którym mówiłem wyżej) i w 2003 oraz że za każdym razem pokrywał się on z falą upałów. Dwa pierwsze nie zostały przez władze kraju rozpoznane i ogłoszone, jak ten w 2003 roku. Na marginesie, dane te ujawniły również wzrost śmiertelności związany z pojawieniem się dwóch mutacji wirusów grypy o cechach pandemicznych oraz wysoki poziom śmiertelności związany z sezonowymi infekcjami dróg oddechowych. Dzięki prostemu wykresowi mającemu wyjaśnić przyczyny tej konkretnej katastrofy sanitarnej unaoczniono więc najważniejsze problemy zdrowia publicznego: trzy śmiercionośne fale upałów, dwie epidemie nowych mutacji wirusa grypy i coroczne epidemie infekcji dróg oddechowych.

Chikungunya: przydatność monitoringu bezpieczeństwa farmaceutycznego i nieadekwatność alarmów wszczynanych we Francji

Inne moje zalecenie związane było z odkryciem AIDS w Stanach Zjednoczonych. AIDS wykryto dzięki zwróceniu uwagi na nienormalnie częste zastosowanie lomidyny w stanie Kalifornia w przypadku pięciu pacjentów hospitalizowanych w różnych miejscach i prowadzonych przez różnych lekarzy, których nic ze sobą nie łączyło.

W tamtym czasie lomidynę przepisywano tylko w przypadku bardzo szczególnego typu infekcji dróg oddechowych spowodowanego grzybem Pneumocystis carinii. Do tej pory obserwowano tego grzyba wyłącznie u pacjentów ze skrajnie obniżoną odpornością, na przykład cierpiących na białaczkę, leczonych bardzo obciążającą chemioterapią. Żaden z pięciu pacjentów, którym przepisano lomidynę, nie miał białaczki. Tajemnicze zastosowanie tego leku skłoniło władze sanitarne do przeprowadzenia dochodzenia, które ujawniając przypadki młodych mężczyzn o wyjątkowo poważnym niedoborze odporności, u których nie znaleziono żadnych znanych chorób, doprowadziło do przedstawienia światu AIDS. Każdy z tych pięciu pierwszych pacjentów był homoseksualnym mężczyzną, zaś pierwszą definicję choroby sformułowano jako „cancer gay”, czyli „rak gejów”. Był to pierwszy opisany przypadek AIDS, a wykryto go dzięki monitoringowi farmaceutycznemu, ponieważ przypadki zapalenia płuc spowodowanego przez tego grzyba były rzadkością.

Mądrzejszy o tę historię sprzed dwudziestu lat, zaleciłem w moim raporcie stworzenie monitoringu farmaceutycznego opierającego się na krajowej sieci farmaceutów i pozwalającego wykrywać nietypowe użycie leków. Tego środka również nie wprowadzono, a szkoda, bo kilka lat później na wyspie Réunion pojawiła się nowa mutacja wirusa chikungunya, roznoszonego przez komary tygrysie (Aedes albopictus). Choroba ta nie zabija, ale jest bardzo bolesna. Powoduje silne bóle stawów, mogące trwać tygodniami, a nawet miesiącami. Ból ten uśmierza paracetamol. Pierwszym sygnałem, który powinien zainteresować władze sanitarne, było to, że w aptekach na wyspie zabrakło leku Doliprane , co powinno zostać zinterpretowane jako zjawisko nietypowe. Niestety tak się nie stało. Ponadto jednocześnie nadmierne spożycie Dolipranu związane z bólami stawów spowodowanymi wirusem chikungunya pociągnęło za sobą zwiększoną śmiertelność w tej populacji spowodowaną faktem, iż powikłaniem przy przedawkowaniu paracetamolu jest mogące prowadzić do śmierci uszkodzenie wątroby. Zresztą tamta sytuacja sprawiła, że poprawiono bezpieczeństwo związane ze stosowaniem tego leku. W zasadzie to nie wirus chikungunya zabijał, tylko uśmierzanie spowodowanego przez niego bólu.

Chikungunya nadal cieszy się zainteresowaniem mediów, ale w praktyce nie stanowi zbyt wielkiego zagrożenia dla zdrowia publicznego we Francji kontynentalnej. Ja pierwszy twierdziłem, że będziemy obserwować miejscowe przypadki choroby związanej z Aedes albopictus i opisałem je. Wystarczyło poczekać na moment, gdy w czasie epidemii chikungunya w którymś kraju, we Francji nastąpił sezon na komary, by pojawiły się krajowe przypadki. Wszystkie choroby przenoszone przez Aedes, jak denga i wirus Zika, mogą sporadycznie pojawiać się sezonowo we Francji kontynentalnej. Jednak dzięki temu, że wirus krąży w ludzkim krwiobiegu krótko (co związane jest z sezonowością występowania komarów), zadomowienie się tych chorób w naszym regionie i w naszej szerokości geograficznej jest niezwykle mało prawdopodobne. A jednak incydent ten pozostawił po sobie ślad. Każdego lata mamy do czynienia z poważnymi i zupełnie nieproporcjonalnymi ostrzeżeniami przed ryzykiem, które w rzeczywistości jest zupełnie marginalne. Dość powiedzieć, że we Francji kontynentalnej nikt jeszcze z tego powodu nie umarł.

Szaleństwo z Ebolą, dżuma i gorączki krwotoczne

Szaleństwo z Ebolą zaczęło się tuż przed moim debiutem w roli lekarza stażysty, to jest w 1976 roku. Choroba szalała w Kongu. Diagnostykę zapewnił prof. Muyembe z ówczesnego Zairu (który potem stał się Demokratyczną Republiką Konga): pobrał próbki krwi, które wysłał do Belgii, co z kolei pozwoliło Peterowi Piotowi zidentyfikować wirusa. Gorączka ta przerażała dlatego, że była gorączką krwotoczną, co oznacza, że ciało pokrywało się krwią, a pacjenci umierali z powodu tych właśnie krwotoków, co oczywiście mocno pobudzało wyobraźnię. Od tego czasu po całym świecie rozpełzł się ogromny strach przed chorobami powodującymi krwotoki.

Gorączka Lassa jest również gorączką krwotoczną. Występuje w Afryce Zachodniej i nigdy nie przemieściła się poza ten obszar. W tej dziedzinie również obserwuje się dużą przesadę w szacunkach dotyczących liczby przypadków, co spowodowane jest zastosowaniem konkretnego modelu matematycznego.

Co do wirusa Marburg, to po raz pierwszy został on stwierdzony w Marburgu w Niemczech wśród badaczy, którzy zachorowali po kontakcie z próbkami pochodzącymi z Afryki. Ta gorączka krwotoczna również od 1967 roku krąży w Kongu, nie mając żadnego wpływu na ogólny poziom śmiertelności w tym kraju. Od czasu odkrycia tego wirusa z jego powodu zmarło mniej niż czterysta osób.

*

Gdy zaś chodzi o wirus Ebola, to lęk przed nim powraca regularnie. Wydaje się bardzo prawdopodobne, że jego rezerwuarem są nietoperze. Małpy, w szczególności szympansy, są bardzo wrażliwe na tego wirusa. Prawdopodobnie zarażają się nim, jedząc nietoperze lub liście zanieczyszczone ich moczem. Tak czy owak, część szympansów mocno cierpi z powodu epidemii Eboli. Jeśli chodzi o ludzi, to choroba przenosi się przez krew, ale nigdy drogą powietrzną. Choroba nie jest silnie zakaźna, jeśli starannie unika się kontaktu bezpośredniego. W czasie pierwszego epizodu choroby w Gwinei (Konakry) konsekwentne stosowanie środków w postaci używania rękawiczek i wybielacza chlorowego okazało się wystarczające, by ochronić personel medyczny. Choć w Europie pojawiło się bardzo niewiele zachorowań, to strach przed tą chorobą bardzo utrudnił postępowanie w kilku podejrzanych przypadkach.

Choroba praktycznie nie opuszcza swojego ogniska. W latach 2019–20 istnieje ognisko we wschodniej części Konga, gdzie grasują miejscowi wojskowi, którzy porywają i zabijają swoich rodaków. Zresztą w tym regionie również notuje się więcej zgonów z powodu odry i malarii niż z powodu wirusa Ebola. Zdarzały się również przypadki w Afryce Zachodniej. Jedną z głównych przyczyn zakażeń w okresach epidemii gorączek krwotocznych jest mycie zwłok gołymi rękami.

Pojawienie się tej choroby miało niezwykłe konsekwencje. Po pierwsze, w filmie grozy „Epidemia” pokazano próbę zduszenia początków epidemii gorączki krwotocznej w Afryce przez wysłanie tam helikopterami ludzi w skafandrach (jak już mówiłem, w przypadku wirusa Ebola nie są one przydatne, ponieważ zarazić można się tylko przez kontakt bezpośredni), by pozabijali miejscowych, zarażonych wieśniaków. Film obiegł cały świat, dotarł naturalnie również do Afryki, czego skutkiem w czasie epidemii Eboli w Gwinei było zabicie przez miejscowych wieśniaków kilku medyków. Okazuje się, że wieśniacy w Afryce są lepiej poinformowani, niż sobie to wyobrażamy, między innymi dzięki smartfonom, dlatego myśleli, że ci, którzy przybyli, by pomóc opanować epidemię, mieli zamiar zrobić to, co Amerykanie w filmie grozy: eksterminować miejscową ludność, by zapobiec rozszerzaniu się wirusa Ebola. Przerażenie może powodować przerażające zachowania.

*

Szaleństwem gorączek krwotocznych zajmowałem się dwukrotnie. Za pierwszym razem w związku z czymś, co wydawało się nie dotyczyć Eboli. Znajomy antropolog, prof. Olivier Dutour, poprosił mnie o pomoc w upewnieniu się, czy znalezione przy okazji drążenia tunelu w Marsylii szkielety należały do ofiar dżumy w 1720 roku. Szkielety zostały dokładnie zidentyfikowane na poziomie historycznym, a my opracowaliśmy i po raz pierwszy na świecie zastosowaliśmy tu metodę diagnostyki epidemii z przeszłości, wykorzystując resztki miazgi zębowej z wnętrza zębów do przeprowadzenia diagnostyki molekularnej.

Wraz z moim współpracownikiem, Michelem Drancourtem, mogliśmy przeprowadzić te badania, ponieważ szczęśliwym zbiegiem okoliczności trafił do nas na staż naukowy student stomatologii, Gérard Aboudharam. Nie wiedzieliśmy, jaki mu zaproponować temat łączący jego przygotowanie zawodowe z badaniami naukowymi, dlatego wybraliśmy do badania zęby szkieletów. Strategia polegająca na użyciu miazgi zębów do diagnostyki genetycznej i diagnostyki chorób zakaźnych jest teraz stosowana wszędzie na świecie, ale to my pierwsi o niej pisaliśmy w 1988 roku. Dla nas sprawa była prosta – jesteśmy specjalistami od diagnostyki. Dziś wykonujemy 200 tysięcy diagnostyk molekularnych rocznie, w tym dla większości krajów rozwiniętych: Stanów Zjednoczonych, Włoch, Anglii i Izraela.

Identyfikacja szkieletów nie budziła wątpliwości. Mieliśmy nawet rejestr zmarłych z l’hôtel-Dieu z 1720 roku. Wyniki badań opublikowaliśmy w najlepszych czasopismach na świecie. Odkrycie to było dla nas czysto techniczne. Wiedzieliśmy już wtedy, że wielka epidemia dżumy była wywołana przez pałeczki dżumy, Yersinia pestis. Te wyniki zostały ponownie potwierdzone, gdy będąc rektorem uniwersytetu, otrzymałem od prof. Dominique’a Larrouya, rektora uniwersytetu w Tuluzie, informację, że ma dostęp do cmentarza ofiar katastrof w Montpellier, doskonale opisanego i zawierającego szkielety ofiar epidemii średniowiecznej Czarnej Śmierci, których przypadki zostały klinicznie opisane przez Guya de Chauliaca (lekarza papieskiego z Awinionu) z objawami typowymi dla dżumy dymieniczej. Potwierdziliśmy również i te badania naukowe. Tak więc sprawowanie funkcji rektora uniwersytetu przydało mi się przynajmniej do ostatecznego ustalenia przyczyn wielkiej zarazy w średniowieczu.

Więcej znajdziesz w wersji pełnej publikacji

Tematy publikacji w pełnej wersji

Wąglik: fałszywa epidemia służąca szerzeniu strachu przed bioterroryzmem

Prawdziwy, choć zignorowany, kryzys sanitarny: upały w 2003 roku

Chikungunya: przydatność monitoringu bezpieczeństwa farmaceutycznego i nieadekwatność alarmów wszczynanych we Francji

Szaleństwo z Ebolą, dżuma i gorączki krwotoczne

Infekcje dróg oddechowych. SARS: nieproporcjonalna panika. Grypa: problem braku właściwego leczenia

Ptasia grypa – choroba wyimaginowana

Kryzys H1N1

Koronawirusy

Wirus Zika

Choroby zakaźne we Francji i na świecie

Epidemie zapomniane i ignorowane: cholera i tyfus

Nowe szczepionki i szczepionki przyszłości – fantazja czy rzeczywistość?

Od prognoz do przepowiedni

Nowe choroby (EID): ich powstawanie i rozprzestrzenianie się

Zakończenie

Przygotowanie do wersji elektronicznej: RASTER studio, 603 59 59 71
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: