Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Epoka mieczy - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
28 lipca 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
53,00

Epoka mieczy - ebook

W Epoce Mitu Michael J. Sullivan, mistrz fantasy, wyprawił czytelników w zapierającą dech podróż pełną czarów i przygód, heroizmu i zdrady, miłości i straty. W drugim tomie tej pasjonującej sagi rebeliantom zagrażają nie tylko potężni wrogowie z zewnątrz, ale i zaciekła rywalizacja wśród samych sojuszników.

Raithe, Zabójca Bogów, zapoczątkował rebelię zabijając Fhreja, lecz zadawnione konflikty pomiędzy Rhunami niemalże uniemożliwiają im zjednoczenie przeciwko wspólnemu wrogowi. A nawet jeśli klany połączą swe siły, jak mają pokonać przeciwników, którzy władają czarodziejską, prawie boską mocą?

Odpowiedź leży za morzem, w odległej krainie zamieszkanej przez tajemniczą rasę, która gardzi zarówno Fhrejami, jak i ludźmi. Ponieważ czasu jest coraz mniej, Persefona wyrusza tam wraz z młodą mistyczką Suri, fhrejską czarodziejką Arion i grupką wyrzutków, desperacko poszukując wsparcia. Ta wyprawa zaprowadzi ich w najmroczniejsze głębiny świata Elan, gdzie czai się starożytny, śmiertelnie groźny adwersarz.

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-65-0
Rozmiar pliku: 2,1 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Od Autora

Witaj­cie z powro­tem w świe­cie _Legend Pierw­szego Impe­rium_! Na wstę­pie chcę Wam podzię­ko­wać za cie­płe powi­ta­nie, jakie zgo­to­wa­li­ście temu nowemu cyklowi. Odło­że­nie na bok popu­lar­nej serii, żeby two­rzyć coś nowego, zawsze wiąże się z ryzy­kiem, przy­znaję więc, że byłem tro­chę nie­spo­kojny, kiedy wycho­dziła dru­kiem _Epoka mitu_. Uwiel­biam moich nowych boha­te­rów i mia­łem nadzieję, że Wy też ich poko­cha­cie, ale dopóki książka nie trafi w ręce czy­tel­ni­ków, ni­gdy nie jestem pewien ich reak­cji. W każ­dym razie książka jest już na rynku od sied­miu mie­sięcy i poja­wiły się roz­li­cze­nia. _Epoka mitu_ zebrała ponad dzie­sięć tysięcy recen­zji oraz ocen w takich ser­wi­sach jak Goodre­ads, Audi­ble i Ama­zon. Co wię­cej, 90% oce­nia­ją­cych przy­znało jej ocenę 4 lub 5, a tylko 2% dało 1 lub 2. Myślę, że lep­szych wyni­ków nie mógł­bym sobie wyma­rzyć! Zatem dzię­kuję Wam za roz­wia­nie moich obaw, że nie potra­fię napi­sać niczego, w czym nie wystę­po­wa­liby Royce i Hadrian.

Skoro mowa o boha­te­rach, w _Epoce mitu_ bar­dzo podoba mi się mię­dzy innymi to, że w tej książce wię­cej klu­czo­wych gra­czy dostaje czas ekra­nowy. Od samego początku chcia­łem, żeby w _Legen­dach Pierw­szego Impe­rium_ wystę­po­wała stała obsada, ale gdy­bym w pełni scha­rak­te­ry­zo­wał wszyst­kie posta­cie w pierw­szym tomie, zna­cząco spo­wol­ni­łoby to tempo akcji. _Epoka mitu_ już i tak miała dużo do zro­bie­nia: przed­sta­wić dwie główne rasy (Rhu­nów i Fhre­jów), zary­so­wać róż­nice kul­tu­rowe mię­dzy nimi (pry­mi­tywni i dys­po­nu­jący zaawan­so­waną tech­no­lo­gią) oraz opo­wie­dzieć zamkniętą histo­rię, zapo­cząt­ko­wu­jąc przy tym wątki, które będą się prze­wi­jały przez cały cykl, jak na przy­kład rela­cja Mal­colma i Nyph­rona albo pyta­nie, kim jest Tri­los i jaką rolę ode­gra.

W _Epoce mitu_ prze­lot­nie spo­tka­li­ście Gif­forda, Roan, Brin i Moyę, ale dzięki _Epoce mie­czy_ zacznie­cie rozu­mieć, czemu tak ich uwiel­biam i jakie uni­ka­towe aspekty zyska dzięki nim reszta histo­rii. Oczy­wi­ście powrócą też wszy­scy Wasi dotych­cza­sowi ulu­bieńcy, w tym Per­se­fona, Raithe, Mal­colm, Arion, no i nie mogłem pomi­nąć Suri ani Minny. Będzie­cie też mieli oka­zję poznać Dher­gów, rasę, z którą mie­li­śmy nie­wiele do czy­nie­nia w _Odkry­ciach Riy­rii_. Podróż do ich ojczy­zny będzie waż­nym epi­zo­dem w tym tomie i cie­szę się, że mogę Wam przed­sta­wić ostat­nią z trzech wiel­kich ras zamiesz­ku­ją­cych świat Elan.

Zanim poślę Was dalej, ku opo­wie­ści, pozwolę sobie wspo­mnieć o jesz­cze jed­nej spra­wie. W przed­mo­wie do _Epoki mitu_ wspo­mnia­łem, że cały cykl został napi­sany, zanim wysła­łem wydawcy pierw­szy tom, i była to – jest – prawda. Oba­wiam się jed­nak, że mogłem nie­chcący wytwo­rzyć fał­szywe wyobra­że­nie, chciał­bym więc wyja­śnić to i owo. Cho­dzi mi kon­kret­nie o róż­nicę mię­dzy książką _napi­saną_ a _ukoń­czoną_, bo mię­dzy jed­nym a dru­gim zieje dość sze­roka prze­paść. Stwier­dze­nie, że wszyst­kie książki mia­łem _napi­sane_, ozna­cza, że ukoń­czy­łem pierw­szą, robo­czą wer­sję manu­skryptu i uzna­łem, że jest zado­wa­la­jąca. Jed­nakże _ukoń­cze­nie_ książki to znacz­nie wię­cej pracy. Wymaga wygła­dze­nia tek­stu po otrzy­ma­niu infor­ma­cji zwrot­nych od ludzi, do któ­rych mam zaufa­nie, w tym mojej alfa readerki, moich beta reade­rów (zazwy­czaj pięt­na­ście do dwu­dzie­stu osób), mojego agenta i kilku innych pra­cow­ni­ków jego agen­cji, redak­tora pro­wa­dzą­cego i wydawcy. Następ­nie redak­to­rzy języ­kowi i korek­to­rzy rów­nież potrze­bują czasu, żeby wpro­wa­dzić w tek­ście dal­sze poprawki i zamie­nić go w coś, czego nie był­bym w sta­nie stwo­rzyć samo­dziel­nie. Całe to szli­fo­wa­nie wymaga czasu i jest waż­nym czyn­ni­kiem, który trzeba wziąć pod uwagę, usta­la­jąc daty pre­mier.

Mogę Was zapew­nić, że posta­ramy się skró­cić odstępy cza­sowe mię­dzy pre­mie­rami kolej­nych tomów serii. Ow­szem, mię­dzy pierw­szym tomem a obec­nym był rok prze­rwy, ale głów­nie dla­tego, że książka wyma­gała zna­czą­cych prze­ró­bek. Widzi­cie, kiedy Robin (moja żona i alfa readerka) skoń­czyła czy­tać cykl, oce­niła trzy pierw­sze tomy jako naprawdę dobre, stwier­dziła jed­nak, że widzi kilka pro­ble­mów z koń­cówką. Parę roz­wią­zań fabu­lar­nych uznała za nie­ja­sne, wytknęła pewne nie­do­cią­gnię­cia, gdy cho­dzi o logikę wyda­rzeń, a co naj­waż­niej­sze – uznała, że zakoń­cze­nie jest zbyt pośpieszne. Jak zwy­kle miała rację.

Żeby roz­wią­zać te pro­blemy, poświę­ci­łem pra­wie rok na pracę nad koń­cówką, a w efek­cie cykl roz­rósł się z pię­ciu tomów do sze­ściu. Pró­bo­wa­łem mia­no­wi­cie upchnąć (to wysoce fachowy ter­min lite­racki) dwa tomy w jed­nym, pod­czas gdy fabuła w natu­ralny spo­sób wyzna­czała w pew­nym miej­scu linię podziału. Kiedy byłem zajęty popra­wia­niem ostat­nich tomów, _Epoka mie­czy_ leżała i cze­kała na swoją kolej. Dopóki nie skoń­czy­łem prze­ra­biać koń­cówki, nie wie­dzia­łem, jakie zmiany będzie trzeba wpro­wa­dzić w _Epoce mie­czy_, a final­nie trzeba było tam zmo­dy­fi­ko­wać to i owo. Był­bym nie­po­cie­szony, gdyby książka zdą­żyła się już uka­zać dru­kiem, co unie­moż­li­wi­łoby wpro­wa­dze­nie tych koniecz­nych zmian.

W każ­dym razie odda­łem Robin popra­wioną książkę w maju 2016 i przez resztę roku zbie­ra­li­śmy dodat­kowe opi­nie, wpro­wa­dza­li­śmy zmiany oraz pod­da­li­śmy tekst redak­cji i korek­cie. Te prace dobie­gły końca z począt­kiem lutego 2017. Fascy­nu­jące jest obser­wo­wa­nie, jak manu­skrypt ulega prze­kształ­ce­niu w ukoń­czoną książkę. Jeśli inte­re­suje Was ten pro­ces, Robin wła­śnie przy­go­to­wuje dar­mo­wego e-booka _The Making of Age of Swords_, który pozwala cie­kaw­skim rzu­cić okiem za kulisy. Zro­bi­li­śmy coś podob­nego przy trze­cim tomie _Kro­nik Riy­rii_ (_Śmierć Dul­gath_) i może­cie dostać oba te e-booki, wystar­czy wysłać e-mail na adres michael@micha­el­sul­li­van-author.com. Koniecz­nie wpisz­cie w tema­cie wia­do­mo­ści _Making of…_ i tytuł lub tytuły, które Was inte­re­sują, a my Wam przy­ślemy pliki.

No dobrze, obie­cuję, że to już ostat­nia sprawa. Jeśli prze­czy­ta­li­ście podzię­ko­wa­nia na końcu _Epoki mitu_, może zauwa­ży­li­ście, że zna­la­zła się tam prośba do czy­tel­ni­ków, by dzie­lili się ze mną opi­niami. Dosta­łem setki listów, któ­rych auto­rzy prze­waż­nie prze­pra­szają za zabie­ra­nie mi czasu. Zawsze się uśmie­cham, czy­ta­jąc to – tak jakby dowia­dy­wa­nie się, że ludziom podo­bały się moje książki, można było kie­dy­kol­wiek uznać za zmar­no­wany czas! Te listy spra­wiły mi tyle rado­ści, że posta­no­wi­łem powtó­rzyć zapro­sze­nie. Zatem jeśli podo­bała Wam się niniej­sza książka (a nawet jeśli się nie podo­bała), nie krę­puj­cie się i napisz­cie do mnie kilka słów na adres michael@micha­el­sul­li­van-author.com. Zawsze inte­re­suje mnie to, co macie do powie­dze­nia.

To już koniec mojej przed­mowy. Teraz usiądź­cie wygod­nie, wyre­gu­luj­cie gło­śność, jeśli słu­cha­cie audio­bo­oka, albo ustaw­cie odpo­wied­nie roz­miary czcionki i tło e-booka, albo prze­suń­cie pal­cami po kart­kach i wcią­gnij­cie zapach farby dru­kar­skiej, jeśli trzy­ma­cie papie­rowy egzem­plarz. Pora zabrać się do lek­tury. _Epoka mie­czy_ to mój ulu­biony tom tego cyklu i mam nadzieję, że będzie­cie go czy­tać z taką samą przy­jem­no­ścią, z jaką go pisa­łem.ROZDZIAŁ DRUGI

Roz­dział drugi

_Olbrzy­mie pro­blemy_

Pierw­szy olbrzym, jakiego kie­dy­kol­wiek zoba­czy­łam, był przy­ja­zny i lubił goto­wać. Być może drugi też. Nie wiem; ni­gdy go nie spy­ta­łam. Trudno jest for­mu­ło­wać pyta­nia, kiedy wrzesz­czysz.

_Księga Brin_

Ogromne oko się wyco­fało i rów­nie wielka pięść roz­wa­liła część tego, co pozo­stało ze skle­pie­nia rolu. Śniada łapa była dzie­sięć razy więk­sza od ręki zwy­kłego męż­czy­zny, kostki pal­ców miała zgru­białe i oble­pione bru­dem. Per­se­fona i pozo­stali roz­bie­gli się, gdy z góry posy­pały się kamie­nie i zie­mia, lądu­jąc na posadzce. Kolejny cios i wielka pięść ponow­nie prze­biła sufit, tym razem wybi­ja­jąc dziurę takiej wiel­ko­ści, że zmie­ściłby się w niej tur.

Mróz i Powódź pierwsi dopa­dli do drzwi.

– Arion! – krzyk­nęła Per­se­fona.

Fhrejka na­dal tkwiła na pod­ło­dze. Dźwi­gnęła się do pozy­cji sie­dzą­cej, ale nie zdo­łała zro­bić nic wię­cej.

Dwie potężne łapy wsu­nęły się przez otwór. Chwy­ciły jego kra­wę­dzie i zdarły całe skle­pie­nie rolu. Jaskrawy blask słońca zalał wnę­trze, a w tym bla­sku zama­ja­czyła zło­wroga syl­wetka olbrzyma. Ogromny jak góra stwór klę­czał i kopał gołymi rękami, wysta­wia­jąc w sku­pie­niu czu­bek języka. Odrzu­cił na bok garść prze­ro­śnię­tej korze­niami leśnej ściółki i wsa­dził w otwór grubo cio­saną twarz, ponow­nie prze­sła­nia­jąc świa­tło. Zaj­rzał do środka, jakby oglą­dał zawar­tość worka. Zie­lona poświata klej­notu jesz­cze pogor­szyła wygląd obli­cza, które i tak budziło prze­ra­że­nie. Wąskie śle­pia osa­dzone pod pochy­łym czo­łem wytrzesz­czały się z sza­leń­czą ucie­chą. Po obu stro­nach wysta­ją­cego nosa bie­gły mroczne kaniony, pod któ­rymi roz­wie­rały się prze­pastne usta pełne nie­rów­nych, prze­dzie­lo­nych szczer­bami zębów, przy­po­mi­na­ją­cych kształ­tem płyty nagrobne.

– Hag-la! – zary­czał gigant. Jego gorący oddech cuch­nął zgni­łym mię­sem i poziom­kami.

Głowa znik­nęła, a w jej miej­sce wsu­nęła się łapa.

– Ucie­kaj­cie! – wrza­snęła Per­se­fona.

Mróz i Powódź zdą­żyli już uciec, a Suri i Minna umknęły tuż za nimi, ale Arion nie miała żad­nych szans. Olbrzym schwy­cił ją, gdy usi­ło­wała dźwi­gnąć się na nogi. Gdy zaci­skał masywną pięść, Deszcz zamach­nął się i wbił w nią ostry koniec kilofa. Kolos puścił Fhrejkę i gwał­tow­nie cof­nął łap­sko. Przy­ci­snął krwa­wiącą obfi­cie ranę drugą ręką, spo­glą­da­jąc w dół i war­cząc z furią. Per­se­fona i Deszcz wyko­rzy­stali tę chwilę, żeby pomóc Arion. Wszy­scy troje dali nura przez otwarte drzwi, tuż zanim olbrzym wstał i z roz­ma­chem zbu­rzył stopą rol. Zie­mia zady­go­tała, a z wnę­trza kry­jówki dobyły się kłęby pyłu.

Drzewa rosnące na zewnątrz znik­nęły. Nie­które zostały wyrwane z korze­niami, inne zła­mane, tak że zostały tylko roz­łu­pane pnie. Oka­le­czone konary, kłody, gałę­zie i liście zaście­lały pustą prze­strzeń pośrodku lasu.

Mróz i Powódź prze­ska­ki­wali zwa­lone pnie, bie­gnąc w stronę gęstwiny. Suri i Minna przy­sta­nęły przy zła­ma­nej hiko­rze, żeby się obej­rzeć, pod­czas gdy Per­se­fona usi­ło­wała dźwi­gnąć się na nogi w plą­ta­ni­nie gałęzi. W odróż­nie­niu od pozo­sta­łych Arion nie ucie­kała. Sie­działa nie­ru­chomo z wycią­gnię­tymi ramio­nami i gniew­nym wzro­kiem.

Olbrzym zawył, szar­piąc się, by uwol­nić stopę, która utknęła w pozo­sta­ło­ściach zbu­rzo­nego rolu. Ogar­nęła go fru­stra­cja, bo mimo wysił­ków noga zapa­dała się coraz głę­biej: naj­pierw po kostkę, potem do połowy łydki. W końcu zie­mia pochło­nęła ją aż po kolano. Z drugą nogą olbrzyma działo się to samo, zupeł­nie jakby zryta leśna ściółka zamie­niła się w bagno pełne smoły.

– Arg rog! – krzyk­nął z mie­sza­niną gniewu i stra­chu.

Dwie ogromne łapy wsparły się o zie­mię, by pomóc mu się dźwi­gnąć, ale wokół nie było ani kawałka sta­łego gruntu, więc one też ule­gły wessa­niu przez zdra­dziec­kie grzę­za­wi­sko. Powoli, nie­ubła­ga­nie, z oka­zjo­nal­nym trza­śnię­ciem gałęzi czy sze­le­stem liści, leśna ściółka wsy­sała olbrzyma. Zapadł się po pas, potem po ramiona, a gdy zmie­szana z liśćmi żyzna zie­mia zaczęła pochła­niać jego szyję, Arion opu­ściła ręce i olbrzym znie­ru­cho­miał.

Powódź klep­nął Mroza w ramię i wska­zał Fhrejkę. Per­se­fona po raz pierw­szy zoba­czyła, że obaj się uśmie­chają.

– Widzia­łeś to? – zapy­tał Mróz.

Powódź ski­nął głową.

– Może rze­czy­wi­ście da się wró­cić.

Wtedy olbrzym zaczął wrzesz­czeć. Wykrzy­czał kil­ka­na­ście słów, któ­rych Per­se­fona nie roz­po­znała, a potem zawo­łał po fhrej­sku:

– Pomocy!

– Mówisz w moim języku? – zapy­tała Arion, która tym­cza­sem zdą­żyła usiąść na zwa­lo­nym pniu klonu.

– Tak! Tak! – krzyk­nął olbrzym.

– Szczę­ściarz z cie­bie_._ – Arion wstała i ostroż­nie prze­stą­piła poła­mane gałę­zie. Wypa­trzyw­szy czapkę, którą zro­biła dla niej Padera, schy­liła się i pod­nio­sła ją, wzdy­cha­jąc na widok liści i gru­dek ziemi, które przy­lgnęły do dzia­niny.

– Pozwól mi żyć – bła­gał olbrzym. – Pod­daję się. Wygra­łaś. Rezy­gnuję.

– Z czego kon­kret­nie? – zapy­tała Arion.

Olbrzym się zawa­hał.

Arion pod­nio­sła wzrok znad czapki, marsz­cząc z iry­ta­cją brwi, a olbrzym zaczął się zapa­dać jesz­cze głę­biej. Zie­mia się­gnęła jego pod­bródka.

– Z prób zabi­cia cię! Z prób zabi­cia cię. Wysłano nas, żeby­śmy cię zabili!

Arion ski­nęła głową, otrze­pu­jąc czapkę z ziemi i liści. Potem opu­ściła rękę, zafra­po­wana pod­nio­sła wzrok i ponow­nie spio­ru­no­wała olbrzyma wzro­kiem.

– Co masz na myśli mówiąc: my?

***

Gruba belka ryglu­jąca bramę zła­mała się i wrota dahlu Rhen roz­warły się gwał­tow­nie. Na prze­strzeni kilku ostat­nich mie­sięcy Gif­ford widział, jak ta brama wita różne dziwne wyda­rze­nia. Wnie­siono tędy zwłoki wodza, a wcze­śniej jego syna; trzy­krot­nie wkro­czyli przez nią Fhre­jo­wie, z któ­rych dwoje starło się w magicz­nej bitwie przed wej­ściem do straż­nicy; tędy przy­był też Raithe, słynny Zabójca Bogów. Dotąd Gif­ford sądził, że widział już wszystko, ale sto­jąc przed jamą na zapasy, wśród ruin, które pozo­sta­wiła nawał­nica, uświa­do­mił sobie, że był w błę­dzie. To, co weszło przez bramę tego popo­łu­dnia, sta­no­wiło widok wykra­cza­jący poza jego wyobraź­nię. Ści­ślej rzecz ujmu­jąc, był to widok, który powi­nien ist­nieć wyłącz­nie w niej.

Olbrzymy. Mnó­stwo olbrzy­mów.

Wszy­scy wie­dzieli o ich ist­nie­niu, tak samo jak wszy­scy wie­dzieli o ist­nie­niu bogów, cza­row­nic, gobli­nów i krim­bali. Dahl Rhen już nawet gościł jed­nego olbrzyma, ale Gry­gor, który towa­rzy­szył pierw­szej przy­by­łej gru­pie Fhre­jów, oka­zał się cał­kiem sym­pa­tyczny. Lubił goto­wać i przez więk­szość czasu trzy­mał się na ubo­czu. Ci tutaj byli inni: roz­wście­czeni i zaja­dli. Byli też więksi, znacz­nie więksi. Nosili kilty oraz kami­zele pozszy­wane byle jak ze skór licz­nych gatun­ków zwie­rząt.

Byli wyżsi niż brama, więc musieli się schy­lić, żeby przez nią przejść. Stopy mieli tej wiel­ko­ści, co łóżko Gif­forda, i nie­śli drew­niane młoty, które spo­rzą­dzono, wty­ka­jąc grube konary w dziury zro­bione w pniu drzew. Olbrzy­mów było dwa­na­ście i wpa­dli do dahlu z wyszcze­rzo­nymi zębami oraz dzi­kim wzro­kiem. Nad­bie­gli, wywi­ja­jąc mło­tami, dep­cząc sterty słomy ze znisz­czo­nych strzech i potrza­skane bale. Walili w poroz­rzu­cane przez wichurę szczątki chat i zmiaż­dżyli kozę, która prze­trwała burzę, ale popeł­niła błąd, nie ucie­ka­jąc. Kilku poświę­ciło czas, żeby pod­nieść słomę i spraw­dzić, czy nikt się pod nią nie ukrywa, a potem jeden spoj­rzał w stronę Gif­forda.

Więk­szość oca­la­łych miesz­kań­ców dahlu Rhen na­dal prze­by­wała w jamie. Ci, któ­rzy wyszli na zewnątrz, jak Gif­ford i Roan, zoba­czyli, jak jeden z olbrzy­mów zawył pod­eks­cy­to­wany, wska­zu­jąc ich pal­cem. Pozo­sta­łych jede­na­stu się odwró­ciło i cała grupa rzu­ciła się bie­giem naprzód, wpra­wia­jąc zie­mię w drże­nie. Po tym, jaki los spo­tkał kozę, pra­wie wszy­scy miesz­kańcy dahlu zaczęli krzy­czeć i roz­bie­gli się w panice.

Roan nie. Stała bez ruchu, obser­wu­jąc wszystko ze zgrozą.

Za nią z jamy wypa­dli fhrej­scy wojow­nicy z bro­nią w rękach, zbyt nie­cier­pliwi, żeby pocze­kać kilka sekund, aż olbrzymy nad­bie­gną. Pierw­szym, który zadał celny cios, był Eres, cisnąw­szy dwoma oszcze­pami. Pierw­szy prze­bił gar­dło naj­bliż­szego olbrzyma – Gif­ford przy­pusz­czał, że była to Gren­mo­rianka, bo miała piersi oraz krót­szą brodę.

Drugi oszczep tra­fił jed­nego z roślej­szych napast­ni­ków w oczo­dół, wbi­ja­jąc się tak głę­boko, że wysta­wała tylko tylna część drzewca. Olbrzym zato­czył się, po czym runął twa­rzą w pozo­sta­ło­ści straż­nicy, tak że jeden z bali wyfru­nął w powie­trze, a zie­mia zady­go­tała tak sil­nie, że Gif­ford z tru­dem utrzy­mał rów­no­wagę.

Sebek, Fhrej o krót­kich jasnych wło­sach uzbro­jony w dwa mie­cze, wbiegł pro­sto w grupę napast­ni­ków. Minął dwóch pierw­szych sprin­tem. Gif­ford nie rozu­miał czemu, póki nie dotarło do niego, że Galan­tia­nin posta­no­wił zaata­ko­wać naj­więk­szego. Sebek dopadł swo­jej ofiary, wbiegł mię­dzy nogi olbrzyma i wbił po jed­nym mie­czu w każdą z jego stóp. Gigant zawył prze­cią­gle i głu­cho z wście­kło­ści oraz bólu. Jego wycie przy­brało na sile, gdy pochy­lił się, usi­łu­jąc ode­rwać stopy od ziemi. Ostrza wysu­nęły się z ran, ale wcze­śniej zdą­żył stra­cić rów­no­wagę. Gif­ford znów się zato­czył i omal nie upadł, gdy gigant zwa­lił się na zie­mię. Sebek ze zwin­no­ścią zająca chwy­cił swoją broń i wbiegł na brzuch olbrzyma. Prze­sko­czył jego pierś i wbił obie klingi w szyję.

Anwir jako następny sku­tecz­nie włą­czył się do walki. Wycią­gnął procę, zakrę­cił nią wokół głowy i uwol­nił kamień, tra­fia­jąc nieco mniej­szego olbrzyma, który zato­czył się aku­rat w chwili, gdy dopadł go Tek­chin ze swoją bro­nią o dłu­giej, wąskiej głowni. Odciął trzy palce łapy dzier­żą­cej młot, po czym wbił klingę w pierś giganta, wyci­na­jąc w niej pół­kole, nim wycią­gnął broń.

Roan dała krok naprzód. W jej oczach malo­wały się cie­ka­wość i mak­sy­malne sku­pie­nie, coś w rodzaju śle­pej fascy­na­cji, któ­rej Gif­ford nie potra­fił zro­zu­mieć. Kie­dyś zła­mała sobie kostkę, wpa­da­jąc do Księ­ży­co­wego Potoku, bo zaga­piła się na motyla. Gif­ford nie wie­dział, co tym razem przy­kuło jej wzrok, ale pod­czas bitwy Fhre­jów z olbrzy­mami nie miało to więk­szego zna­cze­nia. Gdyby zawę­dro­wała za daleko, gdyby spró­bo­wała minąć Nyph­rona, który zajął pozy­cję mię­dzy olbrzy­mami a ludźmi z dahlu Rhen, żeby sta­no­wić ostat­nią linię obrony, Gif­ford zła­pałby ją za nad­gar­stek, tak jak to zro­bił z Brin. Ow­szem, Roan spa­ni­ko­wa­łaby i zaczęła się bro­nić, ale chęt­nie zniósłby ból wywo­łany jej reak­cją, gdyby to był jedyny spo­sób, żeby zapew­nić jej bez­pie­czeń­stwo.

Wycią­gnął rękę, ale powstrzy­mał się, bo ku jego uldze przy­sta­nęła. To nie olbrzymy wzbu­dziły zain­te­re­so­wa­nie Roan – wędro­wała spoj­rze­niem od Anwira do Eresa, obser­wu­jąc bacz­nie, jak Anwir ładuje do procy kolejny kamień, a Eres ciska następny oszczep. Wymam­ro­tała cicho:

– Zawsze ist­nieje lep­szy spo­sób.

Ku zasko­cze­niu Gif­forda Gry­gor dołą­czył do pozo­sta­łych Galan­tian w walce prze­ciwko swoim współ­ple­mień­com. Nie mar­twiąc się wię­zami pokre­wień­stwa, uniósł swój ogromny miecz i jed­nym cio­sem powa­lił nieco wyż­szego olbrzyma.

Vorath, jedyny Fhrej, który nosił brodę – zapu­ścił ją, wzo­ru­jąc się na Rhu­nach – ruszył naprzód, dzier­żąc w jed­nej ręce łań­cuch zakoń­czony meta­lową kulą z trzema kol­cami, a w dru­giej buz­dy­gan z gło­wicą w kształ­cie gwiazdy. Wkro­czył w sam śro­dek zamętu niczym wiru­jący cyklon śmi­ga­ją­cego metalu. Olbrzymy wyglą­dały na skon­ster­no­wane wido­kiem jego broni do momentu, gdy Vorath roz­wią­zał zagadkę, miaż­dżąc ich kolana, a potem czaszki.

Z okrzy­kiem (mogła to być komenda, któ­rej Gif­ford nie zro­zu­miał) Gren­mo­ria­nie zaczęli się wyco­fy­wać, wlo­kąc pole­głych towa­rzy­szy. Fhre­jo­wie ich nie ści­gali ani nie pró­bo­wali powstrzy­mać, nawet kiedy jeden z olbrzy­mów ruszył ku studni, żeby zabrać zwłoki kom­pana spo­czy­wa­jące zale­d­wie kilka sążni od miej­sca, gdzie stał Sebek.

Pod­czas gdy olbrzymy ucie­kały, Gif­ford spo­strzegł innych miesz­kań­ców dahlu, któ­rzy nie zdo­łali się schro­nić w jamie na zapasy, ale mimo to prze­trwali nawał­nicę. Stary Mathias Hag­ger stał w pobliżu dołów klo­acz­nych za pozo­sta­ło­ściami straż­nicy, cały uba­brany gno­jem. Arlina i Gil­roy, ich trzej syno­wie oraz córka Mau­reen tło­czyli się wokół młyń­skiego koła, tam, gdzie do nie­dawna stał młyn. Arlina miała całą twarz we krwi, ale wyglą­dało na to, że nie odnio­sła poważ­niej­szych obra­żeń. Wielu innych nie miało tyle szczę­ścia. Wszę­dzie leżały ciała. Spo­mię­dzy szcząt­ków chat wysta­wały stopy i ręce. Bitwa dobie­gła końca, ale pole­głych nale­żało dopiero zli­czyć.ROZDZIAŁ TRZECI

Roz­dział trzeci

_Ogni­sty krąg_

Ni­gdy nie zapo­mnę dnia, kiedy zgi­nęli moi rodzice. Byłam dziec­kiem, mia­łam pięt­na­ście lat i mój świat został znisz­czony. Potem Per­se­fona powio­dła nas daleko od miej­sca, które sta­no­wiło nasz dom, a moje dzie­ciń­stwo dobie­gło końca.

_Księga Brin_

Arion leżała na wznak z zamknię­tymi oczami na oczysz­czo­nej z gru­zów nie­wiel­kiej prze­strzeni wewnątrz wałów dahlu Rhen. Kiedy cień padł na jej twarz, nie­chęt­nie roz­chy­liła powieki. W jej gło­wie na­dal pul­so­wał nie­zno­śny ból.

– Spró­buj tego – powie­działa Suri.

Gdyby to był kto­kol­wiek inny, Arion uda­wa­łaby, że śpi, ale Suri nie spo­sób było oszu­kać.

Arion otwarła jedno oko. Rhuń­ska mistyczka stała nad nią, trzy­ma­jąc paru­jącą czarkę. Tuż za nią cze­kała sta­ruszka imie­niem Padera. Ostat­nimi czasy dzia­łały w duecie, warząc różne pry­mi­tywne dekokty w nadziei, że któ­ryś zła­go­dzi drę­czący Fhrejkę ból. Żadna z tych recep­tur nie podzia­łała. Wie­dząc, że obie Rhunki będą ją nękać tak długo, aż wypije, posma­ruje się albo wypłu­cze gar­dło tym, co przy­go­to­wały, Arion usia­dła i wzięła czarkę. Jakimś cudem to kru­che naczy­nie, zwane przez miesz­kań­ców dahlu Gif­for­do­wym wyro­bem, prze­trwało atak. Mister­nie zdo­biony kubek wyda­wał się rów­nie nie na miej­scu wśród błota i kłód jak sama Arion.

Suri gestem dała do zro­zu­mie­nia, że płyn należy wypić. Arion pową­chała zawar­tość czarki i wzdry­gnęła się z obrzy­dze­niem.

– Jesteś pewna? – zapy­tała.

– Raczej tak – odrze­kła Suri z krze­pią­cym uśmie­chem.

Gorący odwar był gorzki, ale znacz­nie mniej ohydny niż jego zapach. Pozo­sta­wiał w ustach drzewny posmak.

– Co to jest?

– Kora bia­łej wierzby.

– Pomaga na ból głowy?

Suri ski­nęła głową.

– Nie ma nic lep­szego.

Arion wie­działa, że młoda mistyczka nagina prawdę. Gdyby fak­tycz­nie nie ist­niał lep­szy lek, Suri z Paderą wypró­bo­wa­łyby go w pierw­szej kolej­no­ści, a miały już za sobą pra­wie pół tuzina prób. Upiła drugi łyk. Ból głowy nie zelżał, ale przy­naj­mniej para uno­sząca się z czarki przy­jem­nie grzała. Stara kobieta nie mówiła po fhrej­sku, więc Arion zmu­siła się do uśmie­chu i ski­nęła głową w jej stronę. Padera zamam­ro­tała nie­zro­zu­miale, a jej kwa­śna mina stała się jesz­cze bar­dziej skwa­szona. Suri zdą­żyła nauczyć Arion tro­chę rhuń­skiego, pod­czas gdy Arion sta­rała się popra­wić jej zna­jo­mość fhrej­skiego. Jed­nakże słow­nic­two Fhrejki ogra­ni­czało się do kil­ku­set słów, a Padera użyła głów­nie takich, któ­rych Arion nie znała.

– Co ona powie­działa?

– Że nie rozu­mie, czemu nie zdro­wie­jesz.

– To zna­czy, że jest nas dwie.

Rozej­rzaw­szy się, Arion zoba­czyła, że nie­wiele się zmie­niło od czasu, gdy legła na ziemi, pomi­ja­jąc fakt, że schludne rzędy zawi­nię­tych w płótno ciał zostały sta­ran­nie uło­żone w maso­wym gro­bie. Wszyst­kie budynki na­dal były obró­cone w perzynę. Wszę­dzie ponie­wie­rały się roz­rzu­cone bale, słoma oraz kamie­nie z fun­da­men­tów. Arion roz­wa­żała napra­wie­nie znisz­czeń, choć nie była pewna, jak poskła­dać to wszystko z powro­tem w całość. Jed­nakże osta­tecz­nie nie zde­cy­do­wała się zary­zy­ko­wać.

Wcze­śniej tego ranka, zanim wyru­szyła do pusz­czy, Fhrejka sądziła, że wresz­cie wró­ciła do zdro­wia. Ból głowy nie nawie­dzał jej już od paru dni, ale teraz pul­so­wa­nie pod czaszką sygna­li­zo­wało dobit­nie, że przed­wcze­śnie uwie­rzyła w swoje wyzdro­wie­nie.

Kilka mie­sięcy wcze­śniej, kiedy przy­była do dahlu, żeby posta­wić Nyph­rona przed sądem, Arion została ude­rzona kamie­niem w głowę przez jed­nego z osad­ni­ków. Dotąd nie udało jej się odkryć toż­sa­mo­ści win­nego, ale nie miało to zna­cze­nia. To, co było istotne, to jej cał­ko­wite odcię­cie od Sztuki. Po odnie­sie­niu rany nie była w sta­nie utkać naj­prost­szego splotu. Dopiero po zdję­ciu ban­daży spo­wi­ja­ją­cych jej głowę Arion odzy­skała zdol­ność posłu­gi­wa­nia się Sztuką. Jak się oka­zało, Suri bała się, że Fhrejka zemści się na dahlu za atak, więc młoda mistyczka wyma­lo­wała na ban­da­żach dher­gij­skie runy, które unie­moż­li­wiły Arion uży­wa­nie magii.

Kiedy Fhrejka odzy­skała dostęp do Sztuki, sto­czyła walkę z Gryn­da­lem, ale pod koniec poje­dynku ból ją ośle­piał. Nie była w sta­nie cho­dzić i trzeba było ją zanieść do łóżka. Nie usnęła po tej bitwie, tylko stra­ciła przy­tom­ność. Kiedy ock­nęła się całą dobę póź­niej, Arion była fizycz­nie chora oraz roz­bita emo­cjo­nal­nie, ale przy­naj­mniej znów dys­po­no­wała Sztuką, a w każ­dym razie tak sądziła.

Uży­cie Sztuki, żeby zga­sić pło­mie­nie tra­wiące Megdę, a póź­niej uwię­zić olbrzyma, spo­wo­do­wało nawrót bólu. Tak więc, choć nic już nie powstrzy­my­wało Arion od się­ga­nia po magię, korzy­sta­nie z niej było cał­kiem inną kwe­stią.

– Nie śpisz. To dobrze_._ – Nyph­ron pod­szedł do niej, bro­dząc w zwa­łach słomy, która do nie­dawna była czy­imś dachem. Przy­wódca Galan­tian po raz pierw­szy od tygo­dni miał na sobie zbroję. Wypo­le­ro­wany brąz błysz­czał jaskrawo w pro­mie­niach popo­łu­dnio­wego słońca. Rosły wojow­nik góro­wał nad Arion. – Na­dal sądzisz, że da się zna­leźć dyplo­ma­tyczne roz­wią­za­nie? – zapy­tał agre­syw­nym tonem.

Chciał wal­czyć – przy­naj­mniej wer­bal­nie. Żadne zasko­cze­nie. Insta­rya byli szcze­pem wojow­ni­ków.

Suri i Padera odda­liły się śpiesz­nie, ale Arion nie mogła rów­nie łatwo unik­nąć roz­mowy z Nyph­ro­nem.

Ból napły­wał bru­tal­nymi falami, zama­zu­jąc jej pole widze­nia, jakby tra­fiały ją ciosy. Potarła czoło ze zbo­lałą miną, mając nadzieję, że Nyph­ron to zauważy i zostawi ją w spo­koju.

Nie zosta­wił.

Wska­zał roz­cią­ga­jące się wokół znisz­cze­nia.

– Myślisz, że to był losowy wypa­dek? Zbó­jecka banda Gren­mo­rian, któ­rzy zawę­dro­wali jakieś trzy­sta mil od swo­jej ojczy­zny? Wyjąt­kowo duża grupa, któ­rej udało się unik­nąć patroli Insta­rya i któ­rzy przede­fi­lo­wali sobie obok Alon Rhist, żeby zmiaż­dżyć ten dahl dla czy­stej roz­rywki? A burza? Czy to był zwy­kły wybryk natury?

– Nie, wcale tak nie myślę_._ – Wymó­wiła te słowa powoli, ze znu­że­niem, jej głos się rwał. Nyph­ron z pew­no­ścią widział, jak źle się czuła. Zwy­kła przy­zwo­itość powinna kazać mu…

– W takim razie co myślisz?

Nic nie myślała. W tym sęk. Myśle­nie bolało. Oczy­wi­ście, że atak prze­pro­wa­dzono z pre­me­dy­ta­cją, ale kto w zasa­dzie był celem? Rhuń­ska osada w odwe­cie za śmierć Gryn­dala? Nyph­ron za swój bunt? Nie można też było zaprze­czyć, że pio­runy ude­rzały w spo­sób celowy. Czy książę Mawyndulë prze­ko­nał swo­jego ojca, że Arion stała się zagro­że­niem w związku z rolą, którą ode­grała?

– Myślę, że to nie jest odpo­wiedni moment na tę roz­mowę. Jestem zmę­czona, boli mnie głowa i chcę tylko odpo­cząć.

– Twoje waha­nie już kosz­to­wało nas cenny czas. Całymi mie­sią­cami ocią­ga­li­śmy się i nie podej­mo­wa­li­śmy żad­nych dzia­łań. – Wska­zał ota­cza­jące ich znisz­cze­nia. – Oto efekt. Musimy zabrać tę wojnę do samego fane’a Lothiana.

– Wojnę? – Teraz to w gło­sie Arion zabrzmiało nie­do­wie­rza­nie. – Jaką wojnę? Ow­szem, dahl Rhen został zaata­ko­wany, ale naprawdę nie mogę winić za to Lothiana. Ten dahl dał schro­nie­nie tobie i twoim Galan­tia­nom, a jeden z jego miesz­kań­ców zabił Pierw­szego Mini­stra Gryn­dala. To był odwet, bez dwóch zdań. Ale wojna? Powin­nam teraz roz­ła­do­wać sytu­ację, a nie dole­wać oliwy do ognia.

– Naprawdę jesteś aż tak naiwna? Tu nie cho­dzi o poje­dyn­czy dahl. Czy oni ci w ogóle powie­dzieli, czemu cię wysy­łają, żebyś mnie spro­wa­dziła z powro­tem? Jakiego prze­wi­nie­nia się dopu­ści­łem?

– Tak. Zaata­ko­wa­łeś Petra­gara, nowego komen­danta Alon Rhist.

– Posta­no­wi­łem unik­nąć uwię­zie­nia, które gro­ziło mi za odmowę wyko­na­nia roz­kazu. Pole­cono mi znisz­czyć wio­ski Rhu­nów. Wszyst­kie. Lothian chce, żeby Rhu­no­wie znik­nęli. Fane już wypo­wie­dział wojnę.

Arion przy­po­mniała sobie, że w cza­sie podróży fak­tycz­nie minęła spa­lone ruiny, ale dopiero teraz uświa­do­miła sobie, w jaki spo­sób tamta osada ule­gła znisz­cze­niu i dla­czego.

– Ale nie możesz pro­wa­dzić wojny z Estram­na­do­nem. Będziesz zabi­jał swo­ich roda­ków? Zła­miesz Prawo Fer­rola? Prze­cież chyba nie chcesz utra­cić prawa wstępu do Phyre. Prze­żyć resztę życia jako banita to jedno, ale zostać wyklu­czo­nym z zaświa­tów? To nie do pomy­śle­nia.

– Nie muszę nikogo zabi­jać wła­sno­ręcz­nie. Nauczę Rhu­nów wal­czyć. Oni mogą się zająć zabi­ja­niem. Raithe już udo­wod­nił, że to moż­liwe. Potrze­bują tylko prze­szko­le­nia.

– I sądzisz, że kilka lek­cji wystar­czy, żeby mogli sta­wić czoła całej potę­dze fane’a?

Nyph­ron uśmiech­nął się jado­wi­cie, umy­ka­jąc spoj­rze­niem, tak jakby powie­działa coś komicz­nego i zara­zem budzą­cego nie­smak.

– Fane’a? A co Lothian wie o woj­nie? Co wie o woj­nie kto­kol­wiek z tych, któ­rzy miesz­kają za rzeką Nidwal­den? To my, Insta­rya, chro­ni­li­śmy ich przez stu­le­cia. Jeśli moja armia Rhu­nów będzie spra­wiać odpo­wied­nio groźne wra­że­nie, Insta­rya przejdą na moją stronę.

– Naprawdę uwa­żasz, że to takie pro­ste?

– W każ­dym wypadku moi towa­rzy­sze broni odmó­wią mie­sza­nia się w ten kon­flikt. A bez nich fane nie będzie miał żad­nych stra­te­gów, żad­nych zdol­nych dowód­ców, żad­nych wojow­ni­ków, żad­nej armii i żad­nego poję­cia o tym, jak wal­czyć.

– A Mira­ly­itho­wie? Fene­liusa w poje­dynkę poko­nała całą armię Dher­gów w bitwie pod górą Mador. Twoim potęż­nym Insta­rya przy­pa­dła jedy­nie rola obser­wa­to­rów.

– Wyko­rzy­stamy dher­gij­skie runy. Umie­ścimy je na każ­dej tar­czy, na każ­dym heł­mie.

Jego słowa zasko­czyły Arion. Prze­my­ślał wszystko dokład­niej, niż przy­pusz­czała. Oce­niła jego plan jako sprytny, ale pełen luk – igno­ran­cja lub głu­pota kazały mu zigno­ro­wać różne kwe­stie. Przy­po­mniała sobie słowa Fene­liusy: „Łatwiej uwie­rzyć w dzi­waczne kłam­stwo, które potwier­dza twoje podej­rze­nia, niż w naj­bar­dziej oczy­wi­stą prawdę, która im zaprze­cza”. Naj­wy­raź­niej nie tylko Arty­ści mieli skłon­ność do okła­my­wa­nia samych sie­bie.

– Runy Dher­gów nie wygrają dla was wojny – oznaj­miła, mru­ga­jąc, bo ból wyci­skał jej teraz łzy z oczu. – Myślisz w spo­sób ogra­ni­czony, sku­pia­jąc się na tym, czego chcesz, w co potrze­bu­jesz wie­rzyć. Runy jedy­nie unie­moż­li­wią Sztuce wpły­wa­nie na noszą­cego. Gdy­bym chciała cię zabić teraz, w tej chwili, pierw­sze, o czym pomy­śla­ła­bym, to spra­wie­nie, żebyś sta­nął w ogniu. Ogień jest łatwy i wymaga nie­wiele wysiłku. To jedna z pierw­szych rze­czy, jakich uczą się aspi­ru­jący Mira­ly­itho­wie, ale domy­ślam się, że nie zadzia­ła­łoby, prawda? Pło­mie­nie byłyby wycza­ro­wane, a ty już pokry­łeś wnę­trze swo­jej zbroi ochron­nymi zna­kami.

Brwi Nyph­rona pod­je­chały do góry, potwier­dza­jąc, że Arion ma rację i że zasko­czyła go traf­ność jej domy­słów.

– Ale co by było, gdy­bym roz­darła zie­mię pod two­imi sto­pami? Albo spra­wiła, żeby przy­gnio­tło cię drzewo? Co gdy­bym zmie­niła bieg rzeki tak, żeby zalała obóz two­jej armii… wielka, potężna rzeka? Mira­ly­itho­wie są kre­atywni. Nie bez kozery nazy­wamy magię Sztuką. A więc w jaki spo­sób ty i twoja armia sta­wi­cie czoła dru­ży­nie Mira­ly­ithów zdol­nych spra­wić, by sama Elan zwró­ciła się prze­ciwko wam?

Bole­sne pul­so­wa­nie w gło­wie Arion sła­bło. Może odwar pomógł. Myśle­nie szło jej łatwiej.

– Poko­nam ich dzięki prze­wa­dze liczeb­nej. Czy wiesz, ilu jest Rhu­nów? – zapy­tał.

– Tysiące.

Nyph­ron uśmiech­nął się na poły z zado­wo­le­niem, na poły szel­mow­sko.

– Do obo­wiąz­ków szczepu Insta­rya należy sza­co­wa­nie liczeb­no­ści Rhu­nów, tak samo jak śle­dzimy popu­la­cje zwie­rząt, Gren­mo­rian i gobli­nów. Co dzie­sięć lat prze­pro­wa­dzamy spis. Kiedy Rhu­no­wie stają się zbyt liczni, pro­wo­ku­jemy kon­flikty mię­dzy Gula-Rhu­nami a Rhu­nami z Rhu­lynu, żeby prze­rze­dzić stada.

– To okropne.

Nyph­ron pokrę­cił głową.

– Naprawdę okropne byłoby pozwo­le­nie, żeby się mno­żyli bez żad­nej kon­troli. Już po kilku poko­le­niach Rhu­no­wie zala­liby świat jak powódź, a Fhre­jo­wie i Dher­go­wie mogliby zostać zepchnięci na mar­gi­nes i prę­dzej czy póź­niej wyparci z powierzchni ziemi. I to nie tak, że Rhu­nów nie bawi zabi­ja­nie się nawza­jem. Wal­czy­liby czę­ściej, gdy­by­śmy nie stali pomię­dzy nimi. Ale powin­ni­śmy byli wyka­zać więk­szą czuj­ność. Kiedy osie­dli w wio­skach, nawet tak pry­mi­tyw­nych jak ta, ich popu­la­cja eks­plo­do­wała. Dopóki byli noma­dami, ich liczeb­ność ogra­ni­czały dra­pież­niki takie jak gobliny i Gren­mo­ria­nie oraz nie­do­sta­tek żyw­no­ści. Ale potem nauczyli się upra­wiać zie­mię.

– Czy to myśmy ich nauczyli?

– Nie. Mniej wię­cej w tym samym cza­sie zaczęli uży­wać mie­dzi i cyny, więc sądzimy, że to wszystko sprawka Dher­gów. – Spio­ru­no­wał spoj­rze­niem trzech Dher­gów, któ­rzy kulili się w pobliżu wału obron­nego.

Nie stali wystar­cza­jąco bli­sko, żeby usły­szeć treść roz­mowy, ale jado­wita mina Nyph­rona wystar­cza­jąco jasno wyra­żała obrzy­dze­nie. Wszy­scy trzej Dher­go­wie wstali i ode­szli kawa­łek dalej.

– Dher­go­wie nauczyli bar­ba­rzyń­ców róż­nych rze­czy. Już wkrótce Rhu­no­wie wzno­sili spi­chle­rze i budynki, zmie­niali tryb życia na osia­dły i zakła­dali kolejne osady. Nagle zro­biły się ich tysiące, potem dzie­siątki tysięcy, a teraz… – Zni­żył głos, żeby pod­kre­ślić dra­ma­tyzm swo­ich słów. – Arion, Rhu­nów jest wię­cej niż milion_._

– Milion? – powtó­rzyła, pewna, że źle go usły­szała albo że jej ospały, uszko­dzony mózg nie zała­pał żartu.

Fhre­jów było zale­d­wie pięć­dzie­siąt tysięcy, zatem idea, że Rhu­no­wie prze­wyż­szają ich liczeb­no­ścią w pro­por­cji dwu­dzie­stu do jed­nego, rze­czy­wi­ście budziła nie­po­kój.

– A będzie tylko gorzej. Ile dzieci uro­dzi się w Estram­na­do­nie w przy­szłym roku, dzie­się­cioro, dwa­dzie­ścioro? W tym samym roku Rhu­nom przy­bę­dzie dwa­dzie­ścia pięć tysięcy nowo­rod­ków.

– Ale… Ale oni tak szybko umie­rają. Sły­sza­łam, że nie doży­wają nawet jed­nego stu­le­cia.

– To prawda. Co roku umiera jakieś pięt­na­ście tysięcy, ale to na­dal ozna­cza, że ich popu­la­cja powięk­szy się o dzie­sięć tysięcy. W obec­nym poko­le­niu może się uro­dzić dwie­ście tysięcy dzieci. Dopóki sądzi­li­śmy, że są potulni jak kró­liki, nie uzna­wa­li­śmy ich za zagro­że­nie. Ale teraz… no cóż, Raithe zabił Gryn­dala, nie­praw­daż? Dotąd Rhu­no­wie uwa­żali nas za nie­śmier­tel­nych bogów, ale teraz, kiedy wie­dzą, że krwa­wimy i umie­ramy, czy będą sie­dzieć bez­czyn­nie, kiedy Lothian zaata­kuje? Czy raczej chwycą za broń? – Jego spoj­rze­nie powę­dro­wało w stronę miesz­kań­ców dahlu. – Wojna jest nie­unik­niona. Możemy zostać stra­to­wani lub dosiąść konia i go ujeź­dzić. Ja już pod­ją­łem decy­zję. Suge­ruję, żebyś zro­biła to samo.

***

Ogień trza­skał gło­śno, poże­ra­jąc sto lat cywi­li­za­cji w jedną noc. Odkąd Raithe przy­był do dahlu Rhen, uzna­wał to miej­sce za szczy­towe osią­gnię­cie ludz­ko­ści. Jesz­cze ni­gdy nie widział tak boga­tej, obfi­tu­ją­cej w luk­susy osady. Każda z rodzin miała swój dom – okrą­głą chatę zbu­do­waną z drewna. Jama na zapasy była wystar­cza­jąco głę­boka, żeby zawar­to­ści star­czyło na całą zimę i jesz­cze dłu­żej. Na żyznych, zie­lo­nych polach rosły różne gatunki traw dają­cych ziarno. Dahl Rhen obfi­to­wał w piwo, miód, mięso i ryby, zioła i przy­prawy. Wszyst­kie te bogac­twa chro­nił wysoki wał z potężną bramą. Jed­nakże brama oka­zała się niewystar­cza­jąco solidna.

Przed zmierz­chem pocho­wano wszyst­kie ciała. W prze­ciw­nym razie ich zapach zwa­biłby leśne zwie­rzęta. Ze względu na roz­wa­loną bramę wszy­scy zgod­nie uznali, że zwłoki ich bli­skich muszą czym prę­dzej zostać pocho­wane. Raithe ciężko pra­co­wał przez cały dzień. Spo­cony i uma­zany zie­mią ucie­szył się, widząc, że ze studni znów można czer­pać wodę. Dher­go­wie, trzej kar­ło­waci wędrowcy, któ­rzy przy­szli z lasu razem z Per­se­foną i jej towa­rzysz­kami, spo­rzą­dzili naczy­nie z wykle­pa­nej meta­lo­wej bla­chy. Nazy­wali je wia­drem i było pojem­niej­sze niż tykwy, któ­rych dotąd uży­wali osad­nicy. Raithe hoj­nie polał sobie głowę wodą, pozwa­la­jąc, żeby spły­nęła mu po wło­sach, mocząc pierś oraz gęstą czarną brodę.

Oca­leni zgro­ma­dzili się wokół ogni­ska roz­pa­lo­nego na fun­da­men­tach zbu­rzo­nej straż­nicy. Pod­sy­cali pło­mie­nie roz­łu­pa­nymi balami, słomą ze strzech i innymi szcząt­kami swego dotych­cza­so­wego życia. Nie licząc Galan­tian, nawał­nicę prze­żyło mniej niż trzy­sta osób, a kiedy Raithe tu przy­był, dahl Rhen liczył pra­wie tysiąc miesz­kań­ców. Bio­rąc pod uwagę znisz­cze­nia, Raithe spo­dzie­wał się, że ofiar będzie jesz­cze wię­cej.

Jakimś cudem naj­star­sza miesz­kanka osady, Padera, prze­żyła atak. Twier­dziła, że jej mar­twy mąż miał z tym coś wspól­nego, ale Raithe nie słu­chał jej wyja­śnień. Był zajęty grze­ba­niem rodzi­ców Brin, pod­czas gdy dziew­czyna szlo­chała wtu­lona w Per­se­fonę. Tego dnia wylano wiele łez. Gel­ston, który – jak teraz dowie­dział się Raithe – był bra­tem Del­wina i stry­jem Brin, wciąż żył. Prze­trwał pora­że­nie pio­ru­nem, ale nie był w sta­nie zaopie­ko­wać się bra­ta­nicą. Pra­wie się nie poru­szał i przez cały dzień wypo­wie­dział zale­d­wie kilka słów.

Część miesz­kań­ców znaj­do­wała się poza dah­lem, kiedy nastą­pił atak. Nie­któ­rzy oca­leli dzięki temu, że feral­nego popo­łu­dnia pra­co­wali w polu lub prze­by­wali w lesie, zajęci ści­na­niem drzew lub polo­wa­niem. Gdyby olbrzymy zaata­ko­wały nocą, liczba ofiar byłaby wyż­sza. A gdyby nie Galan­tia­nie, być może nikt by nie prze­żył. Fhre­jo­wie oca­lili lud­ność osady, ale bio­rąc pod uwagę, ile zostało z dahlu, być może „oca­le­nie” nie było odpo­wied­nim sło­wem.

Po znisz­cze­niu bramy dahl Rhen był już tylko wzgó­rzem, odsło­nię­tym pagór­kiem wśród dzi­czy. Burzy nie prze­trwała ani straż­nica, ani żadna z chat. Jed­nego prze­klę­tego dnia stra­cono owoce dzie­się­cio­leci cięż­kiej pracy. Miesz­kańcy zna­leźli się znów w tym samym punk­cie, co wtedy, kiedy klan po raz pierw­szy zatrzy­mał się w tym miej­scu i roz­pa­lił podobne ogni­sko z drewna zebra­nego w lesie.

A jed­nak, pomimo strat, pewne rze­czy nale­żało doce­nić. Zani­kła wiara w boską naturę Fhre­jów, ale w pan­te­onie Rhenu było mnó­stwo miej­sca dla boha­te­rów. Wszel­kie wąt­pli­wo­ści czy podej­rze­nia, jakie miesz­kańcy dahlu żywili wobec fhrej­skich wojow­ni­ków, zostały wyma­zane sto­pami olbrzy­mów. Teraz osad­nicy sie­dzieli wokół ogni­ska ramię w ramię z Galan­tia­nami, prze­pi­ja­jąc do nich piwem i mio­dem oraz wzno­sząc toa­sty za umar­łych.

– A, tu jesteś – powie­dział Mal­colm, zmie­rza­jąc w stronę Raithe’a. W każ­dej ręce trzy­mał po drew­nia­nym kubku. – Pro­szę. Ber­gin otwo­rzył dzbany ze swoim naj­lep­szym piwem, żeby uczcić pamięć zmar­łych. Pomy­śla­łem, że dobrze ci zrobi, jak się napi­jesz.

– Dzięki, ale czy wiesz może, gdzie…

Mal­colm prze­krzy­wił głowę. Raithe odwró­cił się i zoba­czył, że z tyłu nad­cho­dzą Per­se­fona, Nyph­ron i Arion. Posłał Per­se­fo­nie uśmiech, gdy prze­cho­dziła obok, ale kobieta nie uśmiech­nęła się w odpo­wie­dzi. Wyglą­dała na zmę­czoną, oczy miała zaczer­wie­nione i pod­puch­nięte. W ciągu dnia Raithe widział ten sam wyraz na wielu twa­rzach. Nie po raz pierw­szy zre­flek­to­wał się nad wła­sną gru­bo­skór­no­ścią. Te śmierci nie zro­biły na nim więk­szego wra­że­nia. Tłu­ma­czył sobie, że prze­cież nie znał dobrze miesz­kań­ców dahlu Rhen i że może cały cię­żar tra­ge­dii dotrze do niego z opóź­nie­niem. Jed­nakże Raithe na­dal cze­kał na smu­tek, który powi­nien go ogar­nąć w związku ze śmier­cią ojca, i podej­rze­wał, że ta chwila ni­gdy nie nastąpi. Był Durey­ani­nem, i pro­sta prawda wyglą­dała tak, że jego lud nie potrze­bo­wał żałoby ani współ­czu­cia. Nagła, nie­wy­tłu­ma­czalna śmierć nie była dla nich niczym nie­zwy­kłym. Jedyny stały ele­ment w życiu sta­no­wiło cier­pie­nie. Człon­ko­wie klanu Dureya grun­tow­nie przy­swa­jali tę lek­cję już w mło­dym wieku. Wie­dzieli też, że wszystko można znieść – nawet życie.

Raithe i Mal­colm zajęli miej­sca przy ogniu nie­da­leko trzech Dher­gów, któ­rzy kulili się nie­mal poza zasię­giem świa­tła rzu­ca­nego przez pło­mie­nie. Raithe spoj­rzał na Mal­colma i wska­zał przy­by­szy, na co Mal­colm zare­ago­wał wzru­sze­niem ramion. Roz­mowy przy ogni­sku przy­ci­chły, gdy Nyph­ron i Arion usie­dli. Per­se­fona na­dal stała. Splo­tła dło­nie przed sobą i wzięła głę­boki oddech.

– Dzi­siej­szy dzień był mroczny i bole­sny – oznaj­miła. – Przy­niósł nam smu­tek i oszo­ło­mie­nie stratą wielu dro­gich nam przy­ja­ciół i bli­skich. – Powę­dro­wała spoj­rze­niem ku Brin, która sie­działa mię­dzy Moyą a Roan, a na jej policz­kach na­dal lśniły smugi łez. – Dziś żegnamy naszych zmar­łych, opła­ku­jemy ich i wspo­mi­namy prze­szłość. – Zawie­siła głos i popa­trzyła w górę, na gwiazdy. – Ale jutro wsta­nie nowy dzień i pyta­nie brzmi: co z nim zro­bimy?

– Dla­czego to się wyda­rzyło? – zapy­tał Han­son Kil­lian. Sto­larz sie­dział ze skrzy­żo­wa­nymi nogami obok swo­jej żony, która obej­mo­wała trójkę oca­la­łych dzieci. Wcze­śniej tego dnia Raithe stał w maso­wym gro­bie, a rol­nik Wedon poda­wał mu kolejno ciała czworga pozo­sta­łych Kil­lianów.

Raithe nie sądził, by Han­son ocze­ki­wał odpo­wie­dzi. To pyta­nie drę­czyło wszyst­kich, ale ludzie zada­wali je sobie po każ­dej tra­ge­dii. Dla­czego mój syn? Dla­czego wła­śnie dziś? Dla­czego znowu my? Klany tra­ciły swo­ich człon­ków tak regu­lar­nie, że te pyta­nia czę­sto wyda­wały się rów­nie bez­ce­lowe jak modli­twy. Tak w każ­dym razie było w Dureyi. Odpo­wiedź ni­gdy nie nad­cho­dziła, a w każ­dym razie nie taka, którą śmier­tel­nicy mogliby zro­zu­mieć.

– Ponie­waż Fhre­jo­wie chcą nas poza­bi­jać – odrze­kła Per­se­fona.

Nie­któ­rzy z obec­nych pili, inni prze­sia­dali się ze względu na dym. Więk­szość po pro­stu wpa­try­wała się w ciem­ność lub w pło­mie­nie. Przez cały wie­czór ich twa­rze miały ten sam pusty wyraz. Teraz jed­nak wszy­scy sku­pili uwagę na nowej przy­wód­czyni. Przez dobrą minutę ciszę mącił tylko trzask ognia.

Nikt nie wyja­śnił, co dokład­nie zda­rzyło się tam­tego dnia, kiedy Arion i Gryn­dal sto­czyli magiczny poje­dy­nek na placu przed straż­nicą, a Raithe zabił swo­jego dru­giego Fhreja. Wszy­scy miesz­kańcy dahlu widzieli tę walkę, lecz towa­rzy­sząca jej wymiana zdań toczyła się po fhrej­sku. Tylko Per­se­fona, Suri i Mal­colm zro­zu­mieli jej prze­bieg, ale żadne z nich nie zaofia­ro­wało wyja­śnień, Fhre­jo­wie też nie. Raithe wie­dział wię­cej niż pozo­stali miesz­kańcy dahlu. Nie mówił płyn­nie po fhrej­sku, ale ojciec nauczył go pod­staw tego języka – wystar­czyło to, żeby zro­zu­mieć część roz­mowy. Wyni­kało z niej jasno, że śmierć Gryn­dala nie zakoń­czy kon­fliktu.

– Pogło­ski, które sły­sze­li­śmy pod­czas pierw­szego wiecu, jaki zwo­łał wódz Kon­ni­ger, są praw­dziwe – pod­jęła Per­se­fona. – Fhre­jo­wie znisz­czyli dahle Dureyi i Nadaku, a teraz dopi­sali do listy dahl Rhen. Jed­nakże teraz już wiemy, że nie są bogami, a ich dzia­ła­nia nie były odwe­tem za śmierć She­gona, pierw­szego Fhreja, jakiego zabił Raithe. Fane, władca Fhre­jów, chce uwol­nić świat od nas na kolejne stu­le­cia. Fhre­jo­wie lękają się nas, bo sta­jemy się coraz licz­niejsi i jako lud możemy rzu­cić im wyzwa­nie, możemy ich poko­nać.

Per­se­fona znów zawie­siła głos, żeby popa­trzeć na twa­rze słu­cha­czy, dać zgro­ma­dzo­nym szansę na sko­men­to­wa­nie jej słów. Nikt się nie ode­zwał. Ogień zatrzesz­czał, snop iskier strze­lił w niebo, a Per­se­fona kon­ty­nu­owała:

– Nie­któ­rzy z was już wie­dzą lub odga­dli, że Nyph­ron i jego Galan­tia­nie ukry­wają się tutaj, ponie­waż odmó­wili mor­do­wa­nia nas zgod­nie z roz­ka­zami. Arion rów­nież ryzy­ko­wała życie, bro­niąc tego dahlu przed cza­ro­dzie­jem Lothiana. Sami widzie­li­ście, co się wyda­rzyło. Teraz władca Fhre­jów wysłał olbrzymy i nawał­nicę. Ale my na­dal żyjemy. Prze­trwa­li­śmy. Jestem pewna, że ten naj­now­szy atak nie będzie ostat­nim. Tak, oni wrócą, i następ­nym razem zapewne przy­ślą tu armię.

Raithe patrzył, jak strach z powro­tem wypełza na twa­rze ludzi, któ­rzy jesz­cze przed chwilą sądzili, że prze­trwali naj­gor­sze, co los mógł im zgo­to­wać. Połą­cze­nie tych dwóch myśli gro­ziło zmie­ce­niem wszyst­kich w odmęt roz­pa­czy.

– Ale nie jeste­śmy bez­bronni – pod­jęła znowu Per­se­fona, tym razem gło­śniej. – My, któ­rzy ni­gdy wcze­śniej nie sta­no­wi­li­śmy zagro­że­nia, sta­niemy się ich naj­gor­szym kosz­ma­rem. Kiedy po raz pierw­szy dotarły do nas wie­ści o znisz­cze­niu innych dah­lów, sta­nę­łam w straż­nicy i przed­sta­wi­łam wszyst­kim plan, który miał nas oca­lić. Nikt mnie wtedy nie posłu­chał, ale teraz musi­cie to zro­bić. – Zro­biła krok w przód, by drga­jący blask ognia oświe­tlił jej twarz. – Już wysła­łam posłań­ców do kla­nów Mena­han, Melen, Tirre, War­rik i Gula, pro­sząc ich wodzów, aby przy­byli do Tirre na walne zgro­ma­dze­nie. Zjed­no­czymy naszych przy­wód­ców, utwo­rzymy radę wojenną i wybie­rzemy jed­nego keeniga, który nas popro­wa­dzi.

– Ale jak mie­li­by­śmy wal­czyć prze­ciwko olbrzy­mom i burzom? – zapy­tał Cobb.

Nyph­ron wstał.

– Ja was nauczę. Wielu z was widziało, jak wal­czy­li­śmy z olbrzy­mami. Dwu­na­stu prze­ciwko sied­miu, a mimo to wygra­li­śmy i żaden z nas nie został ranny.

– Ale to dla­tego, że jeste­ście Fhre­jami – powie­dział Fil­son, wytwórca lamp.

– A czy to Fhrej zabił Gryn­dala? – Nyph­ron wska­zał Raithe’a. – On już zabił dwóch przed­sta­wi­cieli mojego ludu, a nie jest kimś wyjąt­ko­wym. Został tylko wyszko­lony. Mój ojciec nauczył jego ojca, jak wal­czyć, a tam­ten czło­wiek prze­ka­zał tę wie­dzę swo­jemu synowi. Mogę zro­bić z wami to samo. Wszyst­kie róż­nice mię­dzy Fhre­jami a Rhu­nami są kwe­stią wyszko­le­nia, narzę­dzi i doświad­cze­nia. Mogę wam dać wszyst­kie te rze­czy. Moi Galan­tia­nie są naj­lep­szymi wojow­ni­kami na świe­cie i nauczą was wszyst­kiego, co sami wie­dzą.

– Ale nawet wy byli­ście bez­radni, kiedy przy­był Gryn­dal – zauwa­żył Engle­ton. – Jakie mamy szanse prze­ciwko magii?

Nyph­ron wska­zał Raithe’a.

– Czy widzie­li­ście znaki na tar­czy, którą nosi Raithe? Czy widzie­li­ście, co się stało, kiedy cza­ro­dziej fane’a użył swo­jej magii prze­ciwko Durey­ani­nowi? Odpo­wiedź brzmi: nic_._ Zupeł­nie nic. Raithe nie doznał krzywdy, bo ochro­niły go znaki odkryte wieki temu przez lud Dher­gów. Wyko­rzy­stamy te znaki, żeby zni­we­czyć moc wszyst­kich, któ­rzy spró­bują użyć Sztuki prze­ciwko nam. Prze­wyż­sza­cie liczeb­no­ścią Fhre­jów. Chro­nią was dher­gij­skie runy. I zosta­nie­cie wyszko­leni w rze­mio­śle wojen­nym przez naj­bie­glej­szych wojow­ni­ków, jacy kie­dy­kol­wiek stą­pali po Elan. Gdy­bym nie sądził, że stać was na zwy­cię­stwo, nie byłoby mnie tutaj. Ja i moi Galan­tia­nie opu­ści­li­by­śmy was już dawno. – Nyph­ron wska­zał Per­se­fonę. – Wasza przy­wód­czyni jest mądra. Fane nie spo­cznie, dopóki nie wytępi waszej rasy. Może­cie zwy­cię­żyć w tej woj­nie, jeśli wyka­że­cie wolę walki. – Usiadł z powro­tem, a oczy wszyst­kich ponow­nie skie­ro­wały się na Per­se­fonę.

– Rano roz­pocz­niemy przy­go­to­wa­nia do podróży. Musimy opu­ścić naszą ojczy­znę i dotrzeć do Tirre. Nie mamy po co tu zosta­wać, a im bar­dziej się odda­limy od Alon Rhist, tym będziemy bez­piecz­niejsi – oznaj­miła Per­se­fona. – W ciągu tygo­dnia klan Rhen wyru­szy na połu­dnie.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: