Epoka mieczy - ebook
Epoka mieczy - ebook
W Epoce Mitu Michael J. Sullivan, mistrz fantasy, wyprawił czytelników w zapierającą dech podróż pełną czarów i przygód, heroizmu i zdrady, miłości i straty. W drugim tomie tej pasjonującej sagi rebeliantom zagrażają nie tylko potężni wrogowie z zewnątrz, ale i zaciekła rywalizacja wśród samych sojuszników.
Raithe, Zabójca Bogów, zapoczątkował rebelię zabijając Fhreja, lecz zadawnione konflikty pomiędzy Rhunami niemalże uniemożliwiają im zjednoczenie przeciwko wspólnemu wrogowi. A nawet jeśli klany połączą swe siły, jak mają pokonać przeciwników, którzy władają czarodziejską, prawie boską mocą?
Odpowiedź leży za morzem, w odległej krainie zamieszkanej przez tajemniczą rasę, która gardzi zarówno Fhrejami, jak i ludźmi. Ponieważ czasu jest coraz mniej, Persefona wyrusza tam wraz z młodą mistyczką Suri, fhrejską czarodziejką Arion i grupką wyrzutków, desperacko poszukując wsparcia. Ta wyprawa zaprowadzi ich w najmroczniejsze głębiny świata Elan, gdzie czai się starożytny, śmiertelnie groźny adwersarz.
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-65-0 |
Rozmiar pliku: | 2,1 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Autora
Witajcie z powrotem w świecie _Legend Pierwszego Imperium_! Na wstępie chcę Wam podziękować za ciepłe powitanie, jakie zgotowaliście temu nowemu cyklowi. Odłożenie na bok popularnej serii, żeby tworzyć coś nowego, zawsze wiąże się z ryzykiem, przyznaję więc, że byłem trochę niespokojny, kiedy wychodziła drukiem _Epoka mitu_. Uwielbiam moich nowych bohaterów i miałem nadzieję, że Wy też ich pokochacie, ale dopóki książka nie trafi w ręce czytelników, nigdy nie jestem pewien ich reakcji. W każdym razie książka jest już na rynku od siedmiu miesięcy i pojawiły się rozliczenia. _Epoka mitu_ zebrała ponad dziesięć tysięcy recenzji oraz ocen w takich serwisach jak Goodreads, Audible i Amazon. Co więcej, 90% oceniających przyznało jej ocenę 4 lub 5, a tylko 2% dało 1 lub 2. Myślę, że lepszych wyników nie mógłbym sobie wymarzyć! Zatem dziękuję Wam za rozwianie moich obaw, że nie potrafię napisać niczego, w czym nie występowaliby Royce i Hadrian.
Skoro mowa o bohaterach, w _Epoce mitu_ bardzo podoba mi się między innymi to, że w tej książce więcej kluczowych graczy dostaje czas ekranowy. Od samego początku chciałem, żeby w _Legendach Pierwszego Imperium_ występowała stała obsada, ale gdybym w pełni scharakteryzował wszystkie postacie w pierwszym tomie, znacząco spowolniłoby to tempo akcji. _Epoka mitu_ już i tak miała dużo do zrobienia: przedstawić dwie główne rasy (Rhunów i Fhrejów), zarysować różnice kulturowe między nimi (prymitywni i dysponujący zaawansowaną technologią) oraz opowiedzieć zamkniętą historię, zapoczątkowując przy tym wątki, które będą się przewijały przez cały cykl, jak na przykład relacja Malcolma i Nyphrona albo pytanie, kim jest Trilos i jaką rolę odegra.
W _Epoce mitu_ przelotnie spotkaliście Gifforda, Roan, Brin i Moyę, ale dzięki _Epoce mieczy_ zaczniecie rozumieć, czemu tak ich uwielbiam i jakie unikatowe aspekty zyska dzięki nim reszta historii. Oczywiście powrócą też wszyscy Wasi dotychczasowi ulubieńcy, w tym Persefona, Raithe, Malcolm, Arion, no i nie mogłem pominąć Suri ani Minny. Będziecie też mieli okazję poznać Dhergów, rasę, z którą mieliśmy niewiele do czynienia w _Odkryciach Riyrii_. Podróż do ich ojczyzny będzie ważnym epizodem w tym tomie i cieszę się, że mogę Wam przedstawić ostatnią z trzech wielkich ras zamieszkujących świat Elan.
Zanim poślę Was dalej, ku opowieści, pozwolę sobie wspomnieć o jeszcze jednej sprawie. W przedmowie do _Epoki mitu_ wspomniałem, że cały cykl został napisany, zanim wysłałem wydawcy pierwszy tom, i była to – jest – prawda. Obawiam się jednak, że mogłem niechcący wytworzyć fałszywe wyobrażenie, chciałbym więc wyjaśnić to i owo. Chodzi mi konkretnie o różnicę między książką _napisaną_ a _ukończoną_, bo między jednym a drugim zieje dość szeroka przepaść. Stwierdzenie, że wszystkie książki miałem _napisane_, oznacza, że ukończyłem pierwszą, roboczą wersję manuskryptu i uznałem, że jest zadowalająca. Jednakże _ukończenie_ książki to znacznie więcej pracy. Wymaga wygładzenia tekstu po otrzymaniu informacji zwrotnych od ludzi, do których mam zaufanie, w tym mojej alfa readerki, moich beta readerów (zazwyczaj piętnaście do dwudziestu osób), mojego agenta i kilku innych pracowników jego agencji, redaktora prowadzącego i wydawcy. Następnie redaktorzy językowi i korektorzy również potrzebują czasu, żeby wprowadzić w tekście dalsze poprawki i zamienić go w coś, czego nie byłbym w stanie stworzyć samodzielnie. Całe to szlifowanie wymaga czasu i jest ważnym czynnikiem, który trzeba wziąć pod uwagę, ustalając daty premier.
Mogę Was zapewnić, że postaramy się skrócić odstępy czasowe między premierami kolejnych tomów serii. Owszem, między pierwszym tomem a obecnym był rok przerwy, ale głównie dlatego, że książka wymagała znaczących przeróbek. Widzicie, kiedy Robin (moja żona i alfa readerka) skończyła czytać cykl, oceniła trzy pierwsze tomy jako naprawdę dobre, stwierdziła jednak, że widzi kilka problemów z końcówką. Parę rozwiązań fabularnych uznała za niejasne, wytknęła pewne niedociągnięcia, gdy chodzi o logikę wydarzeń, a co najważniejsze – uznała, że zakończenie jest zbyt pośpieszne. Jak zwykle miała rację.
Żeby rozwiązać te problemy, poświęciłem prawie rok na pracę nad końcówką, a w efekcie cykl rozrósł się z pięciu tomów do sześciu. Próbowałem mianowicie upchnąć (to wysoce fachowy termin literacki) dwa tomy w jednym, podczas gdy fabuła w naturalny sposób wyznaczała w pewnym miejscu linię podziału. Kiedy byłem zajęty poprawianiem ostatnich tomów, _Epoka mieczy_ leżała i czekała na swoją kolej. Dopóki nie skończyłem przerabiać końcówki, nie wiedziałem, jakie zmiany będzie trzeba wprowadzić w _Epoce mieczy_, a finalnie trzeba było tam zmodyfikować to i owo. Byłbym niepocieszony, gdyby książka zdążyła się już ukazać drukiem, co uniemożliwiłoby wprowadzenie tych koniecznych zmian.
W każdym razie oddałem Robin poprawioną książkę w maju 2016 i przez resztę roku zbieraliśmy dodatkowe opinie, wprowadzaliśmy zmiany oraz poddaliśmy tekst redakcji i korekcie. Te prace dobiegły końca z początkiem lutego 2017. Fascynujące jest obserwowanie, jak manuskrypt ulega przekształceniu w ukończoną książkę. Jeśli interesuje Was ten proces, Robin właśnie przygotowuje darmowego e-booka _The Making of Age of Swords_, który pozwala ciekawskim rzucić okiem za kulisy. Zrobiliśmy coś podobnego przy trzecim tomie _Kronik Riyrii_ (_Śmierć Dulgath_) i możecie dostać oba te e-booki, wystarczy wysłać e-mail na adres michael@michaelsullivan-author.com. Koniecznie wpiszcie w temacie wiadomości _Making of…_ i tytuł lub tytuły, które Was interesują, a my Wam przyślemy pliki.
No dobrze, obiecuję, że to już ostatnia sprawa. Jeśli przeczytaliście podziękowania na końcu _Epoki mitu_, może zauważyliście, że znalazła się tam prośba do czytelników, by dzielili się ze mną opiniami. Dostałem setki listów, których autorzy przeważnie przepraszają za zabieranie mi czasu. Zawsze się uśmiecham, czytając to – tak jakby dowiadywanie się, że ludziom podobały się moje książki, można było kiedykolwiek uznać za zmarnowany czas! Te listy sprawiły mi tyle radości, że postanowiłem powtórzyć zaproszenie. Zatem jeśli podobała Wam się niniejsza książka (a nawet jeśli się nie podobała), nie krępujcie się i napiszcie do mnie kilka słów na adres michael@michaelsullivan-author.com. Zawsze interesuje mnie to, co macie do powiedzenia.
To już koniec mojej przedmowy. Teraz usiądźcie wygodnie, wyregulujcie głośność, jeśli słuchacie audiobooka, albo ustawcie odpowiednie rozmiary czcionki i tło e-booka, albo przesuńcie palcami po kartkach i wciągnijcie zapach farby drukarskiej, jeśli trzymacie papierowy egzemplarz. Pora zabrać się do lektury. _Epoka mieczy_ to mój ulubiony tom tego cyklu i mam nadzieję, że będziecie go czytać z taką samą przyjemnością, z jaką go pisałem.ROZDZIAŁ DRUGI
Rozdział drugi
_Olbrzymie problemy_
Pierwszy olbrzym, jakiego kiedykolwiek zobaczyłam, był przyjazny i lubił gotować. Być może drugi też. Nie wiem; nigdy go nie spytałam. Trudno jest formułować pytania, kiedy wrzeszczysz.
_Księga Brin_
Ogromne oko się wycofało i równie wielka pięść rozwaliła część tego, co pozostało ze sklepienia rolu. Śniada łapa była dziesięć razy większa od ręki zwykłego mężczyzny, kostki palców miała zgrubiałe i oblepione brudem. Persefona i pozostali rozbiegli się, gdy z góry posypały się kamienie i ziemia, lądując na posadzce. Kolejny cios i wielka pięść ponownie przebiła sufit, tym razem wybijając dziurę takiej wielkości, że zmieściłby się w niej tur.
Mróz i Powódź pierwsi dopadli do drzwi.
– Arion! – krzyknęła Persefona.
Fhrejka nadal tkwiła na podłodze. Dźwignęła się do pozycji siedzącej, ale nie zdołała zrobić nic więcej.
Dwie potężne łapy wsunęły się przez otwór. Chwyciły jego krawędzie i zdarły całe sklepienie rolu. Jaskrawy blask słońca zalał wnętrze, a w tym blasku zamajaczyła złowroga sylwetka olbrzyma. Ogromny jak góra stwór klęczał i kopał gołymi rękami, wystawiając w skupieniu czubek języka. Odrzucił na bok garść przerośniętej korzeniami leśnej ściółki i wsadził w otwór grubo ciosaną twarz, ponownie przesłaniając światło. Zajrzał do środka, jakby oglądał zawartość worka. Zielona poświata klejnotu jeszcze pogorszyła wygląd oblicza, które i tak budziło przerażenie. Wąskie ślepia osadzone pod pochyłym czołem wytrzeszczały się z szaleńczą uciechą. Po obu stronach wystającego nosa biegły mroczne kaniony, pod którymi rozwierały się przepastne usta pełne nierównych, przedzielonych szczerbami zębów, przypominających kształtem płyty nagrobne.
– Hag-la! – zaryczał gigant. Jego gorący oddech cuchnął zgniłym mięsem i poziomkami.
Głowa zniknęła, a w jej miejsce wsunęła się łapa.
– Uciekajcie! – wrzasnęła Persefona.
Mróz i Powódź zdążyli już uciec, a Suri i Minna umknęły tuż za nimi, ale Arion nie miała żadnych szans. Olbrzym schwycił ją, gdy usiłowała dźwignąć się na nogi. Gdy zaciskał masywną pięść, Deszcz zamachnął się i wbił w nią ostry koniec kilofa. Kolos puścił Fhrejkę i gwałtownie cofnął łapsko. Przycisnął krwawiącą obficie ranę drugą ręką, spoglądając w dół i warcząc z furią. Persefona i Deszcz wykorzystali tę chwilę, żeby pomóc Arion. Wszyscy troje dali nura przez otwarte drzwi, tuż zanim olbrzym wstał i z rozmachem zburzył stopą rol. Ziemia zadygotała, a z wnętrza kryjówki dobyły się kłęby pyłu.
Drzewa rosnące na zewnątrz zniknęły. Niektóre zostały wyrwane z korzeniami, inne złamane, tak że zostały tylko rozłupane pnie. Okaleczone konary, kłody, gałęzie i liście zaścielały pustą przestrzeń pośrodku lasu.
Mróz i Powódź przeskakiwali zwalone pnie, biegnąc w stronę gęstwiny. Suri i Minna przystanęły przy złamanej hikorze, żeby się obejrzeć, podczas gdy Persefona usiłowała dźwignąć się na nogi w plątaninie gałęzi. W odróżnieniu od pozostałych Arion nie uciekała. Siedziała nieruchomo z wyciągniętymi ramionami i gniewnym wzrokiem.
Olbrzym zawył, szarpiąc się, by uwolnić stopę, która utknęła w pozostałościach zburzonego rolu. Ogarnęła go frustracja, bo mimo wysiłków noga zapadała się coraz głębiej: najpierw po kostkę, potem do połowy łydki. W końcu ziemia pochłonęła ją aż po kolano. Z drugą nogą olbrzyma działo się to samo, zupełnie jakby zryta leśna ściółka zamieniła się w bagno pełne smoły.
– Arg rog! – krzyknął z mieszaniną gniewu i strachu.
Dwie ogromne łapy wsparły się o ziemię, by pomóc mu się dźwignąć, ale wokół nie było ani kawałka stałego gruntu, więc one też uległy wessaniu przez zdradzieckie grzęzawisko. Powoli, nieubłaganie, z okazjonalnym trzaśnięciem gałęzi czy szelestem liści, leśna ściółka wsysała olbrzyma. Zapadł się po pas, potem po ramiona, a gdy zmieszana z liśćmi żyzna ziemia zaczęła pochłaniać jego szyję, Arion opuściła ręce i olbrzym znieruchomiał.
Powódź klepnął Mroza w ramię i wskazał Fhrejkę. Persefona po raz pierwszy zobaczyła, że obaj się uśmiechają.
– Widziałeś to? – zapytał Mróz.
Powódź skinął głową.
– Może rzeczywiście da się wrócić.
Wtedy olbrzym zaczął wrzeszczeć. Wykrzyczał kilkanaście słów, których Persefona nie rozpoznała, a potem zawołał po fhrejsku:
– Pomocy!
– Mówisz w moim języku? – zapytała Arion, która tymczasem zdążyła usiąść na zwalonym pniu klonu.
– Tak! Tak! – krzyknął olbrzym.
– Szczęściarz z ciebie_._ – Arion wstała i ostrożnie przestąpiła połamane gałęzie. Wypatrzywszy czapkę, którą zrobiła dla niej Padera, schyliła się i podniosła ją, wzdychając na widok liści i grudek ziemi, które przylgnęły do dzianiny.
– Pozwól mi żyć – błagał olbrzym. – Poddaję się. Wygrałaś. Rezygnuję.
– Z czego konkretnie? – zapytała Arion.
Olbrzym się zawahał.
Arion podniosła wzrok znad czapki, marszcząc z irytacją brwi, a olbrzym zaczął się zapadać jeszcze głębiej. Ziemia sięgnęła jego podbródka.
– Z prób zabicia cię! Z prób zabicia cię. Wysłano nas, żebyśmy cię zabili!
Arion skinęła głową, otrzepując czapkę z ziemi i liści. Potem opuściła rękę, zafrapowana podniosła wzrok i ponownie spiorunowała olbrzyma wzrokiem.
– Co masz na myśli mówiąc: my?
***
Gruba belka ryglująca bramę złamała się i wrota dahlu Rhen rozwarły się gwałtownie. Na przestrzeni kilku ostatnich miesięcy Gifford widział, jak ta brama wita różne dziwne wydarzenia. Wniesiono tędy zwłoki wodza, a wcześniej jego syna; trzykrotnie wkroczyli przez nią Fhrejowie, z których dwoje starło się w magicznej bitwie przed wejściem do strażnicy; tędy przybył też Raithe, słynny Zabójca Bogów. Dotąd Gifford sądził, że widział już wszystko, ale stojąc przed jamą na zapasy, wśród ruin, które pozostawiła nawałnica, uświadomił sobie, że był w błędzie. To, co weszło przez bramę tego popołudnia, stanowiło widok wykraczający poza jego wyobraźnię. Ściślej rzecz ujmując, był to widok, który powinien istnieć wyłącznie w niej.
Olbrzymy. Mnóstwo olbrzymów.
Wszyscy wiedzieli o ich istnieniu, tak samo jak wszyscy wiedzieli o istnieniu bogów, czarownic, goblinów i krimbali. Dahl Rhen już nawet gościł jednego olbrzyma, ale Grygor, który towarzyszył pierwszej przybyłej grupie Fhrejów, okazał się całkiem sympatyczny. Lubił gotować i przez większość czasu trzymał się na uboczu. Ci tutaj byli inni: rozwścieczeni i zajadli. Byli też więksi, znacznie więksi. Nosili kilty oraz kamizele pozszywane byle jak ze skór licznych gatunków zwierząt.
Byli wyżsi niż brama, więc musieli się schylić, żeby przez nią przejść. Stopy mieli tej wielkości, co łóżko Gifforda, i nieśli drewniane młoty, które sporządzono, wtykając grube konary w dziury zrobione w pniu drzew. Olbrzymów było dwanaście i wpadli do dahlu z wyszczerzonymi zębami oraz dzikim wzrokiem. Nadbiegli, wywijając młotami, depcząc sterty słomy ze zniszczonych strzech i potrzaskane bale. Walili w porozrzucane przez wichurę szczątki chat i zmiażdżyli kozę, która przetrwała burzę, ale popełniła błąd, nie uciekając. Kilku poświęciło czas, żeby podnieść słomę i sprawdzić, czy nikt się pod nią nie ukrywa, a potem jeden spojrzał w stronę Gifforda.
Większość ocalałych mieszkańców dahlu Rhen nadal przebywała w jamie. Ci, którzy wyszli na zewnątrz, jak Gifford i Roan, zobaczyli, jak jeden z olbrzymów zawył podekscytowany, wskazując ich palcem. Pozostałych jedenastu się odwróciło i cała grupa rzuciła się biegiem naprzód, wprawiając ziemię w drżenie. Po tym, jaki los spotkał kozę, prawie wszyscy mieszkańcy dahlu zaczęli krzyczeć i rozbiegli się w panice.
Roan nie. Stała bez ruchu, obserwując wszystko ze zgrozą.
Za nią z jamy wypadli fhrejscy wojownicy z bronią w rękach, zbyt niecierpliwi, żeby poczekać kilka sekund, aż olbrzymy nadbiegną. Pierwszym, który zadał celny cios, był Eres, cisnąwszy dwoma oszczepami. Pierwszy przebił gardło najbliższego olbrzyma – Gifford przypuszczał, że była to Grenmorianka, bo miała piersi oraz krótszą brodę.
Drugi oszczep trafił jednego z roślejszych napastników w oczodół, wbijając się tak głęboko, że wystawała tylko tylna część drzewca. Olbrzym zatoczył się, po czym runął twarzą w pozostałości strażnicy, tak że jeden z bali wyfrunął w powietrze, a ziemia zadygotała tak silnie, że Gifford z trudem utrzymał równowagę.
Sebek, Fhrej o krótkich jasnych włosach uzbrojony w dwa miecze, wbiegł prosto w grupę napastników. Minął dwóch pierwszych sprintem. Gifford nie rozumiał czemu, póki nie dotarło do niego, że Galantianin postanowił zaatakować największego. Sebek dopadł swojej ofiary, wbiegł między nogi olbrzyma i wbił po jednym mieczu w każdą z jego stóp. Gigant zawył przeciągle i głucho z wściekłości oraz bólu. Jego wycie przybrało na sile, gdy pochylił się, usiłując oderwać stopy od ziemi. Ostrza wysunęły się z ran, ale wcześniej zdążył stracić równowagę. Gifford znów się zatoczył i omal nie upadł, gdy gigant zwalił się na ziemię. Sebek ze zwinnością zająca chwycił swoją broń i wbiegł na brzuch olbrzyma. Przeskoczył jego pierś i wbił obie klingi w szyję.
Anwir jako następny skutecznie włączył się do walki. Wyciągnął procę, zakręcił nią wokół głowy i uwolnił kamień, trafiając nieco mniejszego olbrzyma, który zatoczył się akurat w chwili, gdy dopadł go Tekchin ze swoją bronią o długiej, wąskiej głowni. Odciął trzy palce łapy dzierżącej młot, po czym wbił klingę w pierś giganta, wycinając w niej półkole, nim wyciągnął broń.
Roan dała krok naprzód. W jej oczach malowały się ciekawość i maksymalne skupienie, coś w rodzaju ślepej fascynacji, której Gifford nie potrafił zrozumieć. Kiedyś złamała sobie kostkę, wpadając do Księżycowego Potoku, bo zagapiła się na motyla. Gifford nie wiedział, co tym razem przykuło jej wzrok, ale podczas bitwy Fhrejów z olbrzymami nie miało to większego znaczenia. Gdyby zawędrowała za daleko, gdyby spróbowała minąć Nyphrona, który zajął pozycję między olbrzymami a ludźmi z dahlu Rhen, żeby stanowić ostatnią linię obrony, Gifford złapałby ją za nadgarstek, tak jak to zrobił z Brin. Owszem, Roan spanikowałaby i zaczęła się bronić, ale chętnie zniósłby ból wywołany jej reakcją, gdyby to był jedyny sposób, żeby zapewnić jej bezpieczeństwo.
Wyciągnął rękę, ale powstrzymał się, bo ku jego uldze przystanęła. To nie olbrzymy wzbudziły zainteresowanie Roan – wędrowała spojrzeniem od Anwira do Eresa, obserwując bacznie, jak Anwir ładuje do procy kolejny kamień, a Eres ciska następny oszczep. Wymamrotała cicho:
– Zawsze istnieje lepszy sposób.
Ku zaskoczeniu Gifforda Grygor dołączył do pozostałych Galantian w walce przeciwko swoim współplemieńcom. Nie martwiąc się więzami pokrewieństwa, uniósł swój ogromny miecz i jednym ciosem powalił nieco wyższego olbrzyma.
Vorath, jedyny Fhrej, który nosił brodę – zapuścił ją, wzorując się na Rhunach – ruszył naprzód, dzierżąc w jednej ręce łańcuch zakończony metalową kulą z trzema kolcami, a w drugiej buzdygan z głowicą w kształcie gwiazdy. Wkroczył w sam środek zamętu niczym wirujący cyklon śmigającego metalu. Olbrzymy wyglądały na skonsternowane widokiem jego broni do momentu, gdy Vorath rozwiązał zagadkę, miażdżąc ich kolana, a potem czaszki.
Z okrzykiem (mogła to być komenda, której Gifford nie zrozumiał) Grenmorianie zaczęli się wycofywać, wlokąc poległych towarzyszy. Fhrejowie ich nie ścigali ani nie próbowali powstrzymać, nawet kiedy jeden z olbrzymów ruszył ku studni, żeby zabrać zwłoki kompana spoczywające zaledwie kilka sążni od miejsca, gdzie stał Sebek.
Podczas gdy olbrzymy uciekały, Gifford spostrzegł innych mieszkańców dahlu, którzy nie zdołali się schronić w jamie na zapasy, ale mimo to przetrwali nawałnicę. Stary Mathias Hagger stał w pobliżu dołów kloacznych za pozostałościami strażnicy, cały ubabrany gnojem. Arlina i Gilroy, ich trzej synowie oraz córka Maureen tłoczyli się wokół młyńskiego koła, tam, gdzie do niedawna stał młyn. Arlina miała całą twarz we krwi, ale wyglądało na to, że nie odniosła poważniejszych obrażeń. Wielu innych nie miało tyle szczęścia. Wszędzie leżały ciała. Spomiędzy szczątków chat wystawały stopy i ręce. Bitwa dobiegła końca, ale poległych należało dopiero zliczyć.ROZDZIAŁ TRZECI
Rozdział trzeci
_Ognisty krąg_
Nigdy nie zapomnę dnia, kiedy zginęli moi rodzice. Byłam dzieckiem, miałam piętnaście lat i mój świat został zniszczony. Potem Persefona powiodła nas daleko od miejsca, które stanowiło nasz dom, a moje dzieciństwo dobiegło końca.
_Księga Brin_
Arion leżała na wznak z zamkniętymi oczami na oczyszczonej z gruzów niewielkiej przestrzeni wewnątrz wałów dahlu Rhen. Kiedy cień padł na jej twarz, niechętnie rozchyliła powieki. W jej głowie nadal pulsował nieznośny ból.
– Spróbuj tego – powiedziała Suri.
Gdyby to był ktokolwiek inny, Arion udawałaby, że śpi, ale Suri nie sposób było oszukać.
Arion otwarła jedno oko. Rhuńska mistyczka stała nad nią, trzymając parującą czarkę. Tuż za nią czekała staruszka imieniem Padera. Ostatnimi czasy działały w duecie, warząc różne prymitywne dekokty w nadziei, że któryś złagodzi dręczący Fhrejkę ból. Żadna z tych receptur nie podziałała. Wiedząc, że obie Rhunki będą ją nękać tak długo, aż wypije, posmaruje się albo wypłucze gardło tym, co przygotowały, Arion usiadła i wzięła czarkę. Jakimś cudem to kruche naczynie, zwane przez mieszkańców dahlu Giffordowym wyrobem, przetrwało atak. Misternie zdobiony kubek wydawał się równie nie na miejscu wśród błota i kłód jak sama Arion.
Suri gestem dała do zrozumienia, że płyn należy wypić. Arion powąchała zawartość czarki i wzdrygnęła się z obrzydzeniem.
– Jesteś pewna? – zapytała.
– Raczej tak – odrzekła Suri z krzepiącym uśmiechem.
Gorący odwar był gorzki, ale znacznie mniej ohydny niż jego zapach. Pozostawiał w ustach drzewny posmak.
– Co to jest?
– Kora białej wierzby.
– Pomaga na ból głowy?
Suri skinęła głową.
– Nie ma nic lepszego.
Arion wiedziała, że młoda mistyczka nagina prawdę. Gdyby faktycznie nie istniał lepszy lek, Suri z Paderą wypróbowałyby go w pierwszej kolejności, a miały już za sobą prawie pół tuzina prób. Upiła drugi łyk. Ból głowy nie zelżał, ale przynajmniej para unosząca się z czarki przyjemnie grzała. Stara kobieta nie mówiła po fhrejsku, więc Arion zmusiła się do uśmiechu i skinęła głową w jej stronę. Padera zamamrotała niezrozumiale, a jej kwaśna mina stała się jeszcze bardziej skwaszona. Suri zdążyła nauczyć Arion trochę rhuńskiego, podczas gdy Arion starała się poprawić jej znajomość fhrejskiego. Jednakże słownictwo Fhrejki ograniczało się do kilkuset słów, a Padera użyła głównie takich, których Arion nie znała.
– Co ona powiedziała?
– Że nie rozumie, czemu nie zdrowiejesz.
– To znaczy, że jest nas dwie.
Rozejrzawszy się, Arion zobaczyła, że niewiele się zmieniło od czasu, gdy legła na ziemi, pomijając fakt, że schludne rzędy zawiniętych w płótno ciał zostały starannie ułożone w masowym grobie. Wszystkie budynki nadal były obrócone w perzynę. Wszędzie poniewierały się rozrzucone bale, słoma oraz kamienie z fundamentów. Arion rozważała naprawienie zniszczeń, choć nie była pewna, jak poskładać to wszystko z powrotem w całość. Jednakże ostatecznie nie zdecydowała się zaryzykować.
Wcześniej tego ranka, zanim wyruszyła do puszczy, Fhrejka sądziła, że wreszcie wróciła do zdrowia. Ból głowy nie nawiedzał jej już od paru dni, ale teraz pulsowanie pod czaszką sygnalizowało dobitnie, że przedwcześnie uwierzyła w swoje wyzdrowienie.
Kilka miesięcy wcześniej, kiedy przybyła do dahlu, żeby postawić Nyphrona przed sądem, Arion została uderzona kamieniem w głowę przez jednego z osadników. Dotąd nie udało jej się odkryć tożsamości winnego, ale nie miało to znaczenia. To, co było istotne, to jej całkowite odcięcie od Sztuki. Po odniesieniu rany nie była w stanie utkać najprostszego splotu. Dopiero po zdjęciu bandaży spowijających jej głowę Arion odzyskała zdolność posługiwania się Sztuką. Jak się okazało, Suri bała się, że Fhrejka zemści się na dahlu za atak, więc młoda mistyczka wymalowała na bandażach dhergijskie runy, które uniemożliwiły Arion używanie magii.
Kiedy Fhrejka odzyskała dostęp do Sztuki, stoczyła walkę z Gryndalem, ale pod koniec pojedynku ból ją oślepiał. Nie była w stanie chodzić i trzeba było ją zanieść do łóżka. Nie usnęła po tej bitwie, tylko straciła przytomność. Kiedy ocknęła się całą dobę później, Arion była fizycznie chora oraz rozbita emocjonalnie, ale przynajmniej znów dysponowała Sztuką, a w każdym razie tak sądziła.
Użycie Sztuki, żeby zgasić płomienie trawiące Megdę, a później uwięzić olbrzyma, spowodowało nawrót bólu. Tak więc, choć nic już nie powstrzymywało Arion od sięgania po magię, korzystanie z niej było całkiem inną kwestią.
– Nie śpisz. To dobrze_._ – Nyphron podszedł do niej, brodząc w zwałach słomy, która do niedawna była czyimś dachem. Przywódca Galantian po raz pierwszy od tygodni miał na sobie zbroję. Wypolerowany brąz błyszczał jaskrawo w promieniach popołudniowego słońca. Rosły wojownik górował nad Arion. – Nadal sądzisz, że da się znaleźć dyplomatyczne rozwiązanie? – zapytał agresywnym tonem.
Chciał walczyć – przynajmniej werbalnie. Żadne zaskoczenie. Instarya byli szczepem wojowników.
Suri i Padera oddaliły się śpiesznie, ale Arion nie mogła równie łatwo uniknąć rozmowy z Nyphronem.
Ból napływał brutalnymi falami, zamazując jej pole widzenia, jakby trafiały ją ciosy. Potarła czoło ze zbolałą miną, mając nadzieję, że Nyphron to zauważy i zostawi ją w spokoju.
Nie zostawił.
Wskazał rozciągające się wokół zniszczenia.
– Myślisz, że to był losowy wypadek? Zbójecka banda Grenmorian, którzy zawędrowali jakieś trzysta mil od swojej ojczyzny? Wyjątkowo duża grupa, której udało się uniknąć patroli Instarya i którzy przedefilowali sobie obok Alon Rhist, żeby zmiażdżyć ten dahl dla czystej rozrywki? A burza? Czy to był zwykły wybryk natury?
– Nie, wcale tak nie myślę_._ – Wymówiła te słowa powoli, ze znużeniem, jej głos się rwał. Nyphron z pewnością widział, jak źle się czuła. Zwykła przyzwoitość powinna kazać mu…
– W takim razie co myślisz?
Nic nie myślała. W tym sęk. Myślenie bolało. Oczywiście, że atak przeprowadzono z premedytacją, ale kto w zasadzie był celem? Rhuńska osada w odwecie za śmierć Gryndala? Nyphron za swój bunt? Nie można też było zaprzeczyć, że pioruny uderzały w sposób celowy. Czy książę Mawyndulë przekonał swojego ojca, że Arion stała się zagrożeniem w związku z rolą, którą odegrała?
– Myślę, że to nie jest odpowiedni moment na tę rozmowę. Jestem zmęczona, boli mnie głowa i chcę tylko odpocząć.
– Twoje wahanie już kosztowało nas cenny czas. Całymi miesiącami ociągaliśmy się i nie podejmowaliśmy żadnych działań. – Wskazał otaczające ich zniszczenia. – Oto efekt. Musimy zabrać tę wojnę do samego fane’a Lothiana.
– Wojnę? – Teraz to w głosie Arion zabrzmiało niedowierzanie. – Jaką wojnę? Owszem, dahl Rhen został zaatakowany, ale naprawdę nie mogę winić za to Lothiana. Ten dahl dał schronienie tobie i twoim Galantianom, a jeden z jego mieszkańców zabił Pierwszego Ministra Gryndala. To był odwet, bez dwóch zdań. Ale wojna? Powinnam teraz rozładować sytuację, a nie dolewać oliwy do ognia.
– Naprawdę jesteś aż tak naiwna? Tu nie chodzi o pojedynczy dahl. Czy oni ci w ogóle powiedzieli, czemu cię wysyłają, żebyś mnie sprowadziła z powrotem? Jakiego przewinienia się dopuściłem?
– Tak. Zaatakowałeś Petragara, nowego komendanta Alon Rhist.
– Postanowiłem uniknąć uwięzienia, które groziło mi za odmowę wykonania rozkazu. Polecono mi zniszczyć wioski Rhunów. Wszystkie. Lothian chce, żeby Rhunowie zniknęli. Fane już wypowiedział wojnę.
Arion przypomniała sobie, że w czasie podróży faktycznie minęła spalone ruiny, ale dopiero teraz uświadomiła sobie, w jaki sposób tamta osada uległa zniszczeniu i dlaczego.
– Ale nie możesz prowadzić wojny z Estramnadonem. Będziesz zabijał swoich rodaków? Złamiesz Prawo Ferrola? Przecież chyba nie chcesz utracić prawa wstępu do Phyre. Przeżyć resztę życia jako banita to jedno, ale zostać wykluczonym z zaświatów? To nie do pomyślenia.
– Nie muszę nikogo zabijać własnoręcznie. Nauczę Rhunów walczyć. Oni mogą się zająć zabijaniem. Raithe już udowodnił, że to możliwe. Potrzebują tylko przeszkolenia.
– I sądzisz, że kilka lekcji wystarczy, żeby mogli stawić czoła całej potędze fane’a?
Nyphron uśmiechnął się jadowicie, umykając spojrzeniem, tak jakby powiedziała coś komicznego i zarazem budzącego niesmak.
– Fane’a? A co Lothian wie o wojnie? Co wie o wojnie ktokolwiek z tych, którzy mieszkają za rzeką Nidwalden? To my, Instarya, chroniliśmy ich przez stulecia. Jeśli moja armia Rhunów będzie sprawiać odpowiednio groźne wrażenie, Instarya przejdą na moją stronę.
– Naprawdę uważasz, że to takie proste?
– W każdym wypadku moi towarzysze broni odmówią mieszania się w ten konflikt. A bez nich fane nie będzie miał żadnych strategów, żadnych zdolnych dowódców, żadnych wojowników, żadnej armii i żadnego pojęcia o tym, jak walczyć.
– A Miralyithowie? Feneliusa w pojedynkę pokonała całą armię Dhergów w bitwie pod górą Mador. Twoim potężnym Instarya przypadła jedynie rola obserwatorów.
– Wykorzystamy dhergijskie runy. Umieścimy je na każdej tarczy, na każdym hełmie.
Jego słowa zaskoczyły Arion. Przemyślał wszystko dokładniej, niż przypuszczała. Oceniła jego plan jako sprytny, ale pełen luk – ignorancja lub głupota kazały mu zignorować różne kwestie. Przypomniała sobie słowa Feneliusy: „Łatwiej uwierzyć w dziwaczne kłamstwo, które potwierdza twoje podejrzenia, niż w najbardziej oczywistą prawdę, która im zaprzecza”. Najwyraźniej nie tylko Artyści mieli skłonność do okłamywania samych siebie.
– Runy Dhergów nie wygrają dla was wojny – oznajmiła, mrugając, bo ból wyciskał jej teraz łzy z oczu. – Myślisz w sposób ograniczony, skupiając się na tym, czego chcesz, w co potrzebujesz wierzyć. Runy jedynie uniemożliwią Sztuce wpływanie na noszącego. Gdybym chciała cię zabić teraz, w tej chwili, pierwsze, o czym pomyślałabym, to sprawienie, żebyś stanął w ogniu. Ogień jest łatwy i wymaga niewiele wysiłku. To jedna z pierwszych rzeczy, jakich uczą się aspirujący Miralyithowie, ale domyślam się, że nie zadziałałoby, prawda? Płomienie byłyby wyczarowane, a ty już pokryłeś wnętrze swojej zbroi ochronnymi znakami.
Brwi Nyphrona podjechały do góry, potwierdzając, że Arion ma rację i że zaskoczyła go trafność jej domysłów.
– Ale co by było, gdybym rozdarła ziemię pod twoimi stopami? Albo sprawiła, żeby przygniotło cię drzewo? Co gdybym zmieniła bieg rzeki tak, żeby zalała obóz twojej armii… wielka, potężna rzeka? Miralyithowie są kreatywni. Nie bez kozery nazywamy magię Sztuką. A więc w jaki sposób ty i twoja armia stawicie czoła drużynie Miralyithów zdolnych sprawić, by sama Elan zwróciła się przeciwko wam?
Bolesne pulsowanie w głowie Arion słabło. Może odwar pomógł. Myślenie szło jej łatwiej.
– Pokonam ich dzięki przewadze liczebnej. Czy wiesz, ilu jest Rhunów? – zapytał.
– Tysiące.
Nyphron uśmiechnął się na poły z zadowoleniem, na poły szelmowsko.
– Do obowiązków szczepu Instarya należy szacowanie liczebności Rhunów, tak samo jak śledzimy populacje zwierząt, Grenmorian i goblinów. Co dziesięć lat przeprowadzamy spis. Kiedy Rhunowie stają się zbyt liczni, prowokujemy konflikty między Gula-Rhunami a Rhunami z Rhulynu, żeby przerzedzić stada.
– To okropne.
Nyphron pokręcił głową.
– Naprawdę okropne byłoby pozwolenie, żeby się mnożyli bez żadnej kontroli. Już po kilku pokoleniach Rhunowie zalaliby świat jak powódź, a Fhrejowie i Dhergowie mogliby zostać zepchnięci na margines i prędzej czy później wyparci z powierzchni ziemi. I to nie tak, że Rhunów nie bawi zabijanie się nawzajem. Walczyliby częściej, gdybyśmy nie stali pomiędzy nimi. Ale powinniśmy byli wykazać większą czujność. Kiedy osiedli w wioskach, nawet tak prymitywnych jak ta, ich populacja eksplodowała. Dopóki byli nomadami, ich liczebność ograniczały drapieżniki takie jak gobliny i Grenmorianie oraz niedostatek żywności. Ale potem nauczyli się uprawiać ziemię.
– Czy to myśmy ich nauczyli?
– Nie. Mniej więcej w tym samym czasie zaczęli używać miedzi i cyny, więc sądzimy, że to wszystko sprawka Dhergów. – Spiorunował spojrzeniem trzech Dhergów, którzy kulili się w pobliżu wału obronnego.
Nie stali wystarczająco blisko, żeby usłyszeć treść rozmowy, ale jadowita mina Nyphrona wystarczająco jasno wyrażała obrzydzenie. Wszyscy trzej Dhergowie wstali i odeszli kawałek dalej.
– Dhergowie nauczyli barbarzyńców różnych rzeczy. Już wkrótce Rhunowie wznosili spichlerze i budynki, zmieniali tryb życia na osiadły i zakładali kolejne osady. Nagle zrobiły się ich tysiące, potem dziesiątki tysięcy, a teraz… – Zniżył głos, żeby podkreślić dramatyzm swoich słów. – Arion, Rhunów jest więcej niż milion_._
– Milion? – powtórzyła, pewna, że źle go usłyszała albo że jej ospały, uszkodzony mózg nie załapał żartu.
Fhrejów było zaledwie pięćdziesiąt tysięcy, zatem idea, że Rhunowie przewyższają ich liczebnością w proporcji dwudziestu do jednego, rzeczywiście budziła niepokój.
– A będzie tylko gorzej. Ile dzieci urodzi się w Estramnadonie w przyszłym roku, dziesięcioro, dwadzieścioro? W tym samym roku Rhunom przybędzie dwadzieścia pięć tysięcy noworodków.
– Ale… Ale oni tak szybko umierają. Słyszałam, że nie dożywają nawet jednego stulecia.
– To prawda. Co roku umiera jakieś piętnaście tysięcy, ale to nadal oznacza, że ich populacja powiększy się o dziesięć tysięcy. W obecnym pokoleniu może się urodzić dwieście tysięcy dzieci. Dopóki sądziliśmy, że są potulni jak króliki, nie uznawaliśmy ich za zagrożenie. Ale teraz… no cóż, Raithe zabił Gryndala, nieprawdaż? Dotąd Rhunowie uważali nas za nieśmiertelnych bogów, ale teraz, kiedy wiedzą, że krwawimy i umieramy, czy będą siedzieć bezczynnie, kiedy Lothian zaatakuje? Czy raczej chwycą za broń? – Jego spojrzenie powędrowało w stronę mieszkańców dahlu. – Wojna jest nieunikniona. Możemy zostać stratowani lub dosiąść konia i go ujeździć. Ja już podjąłem decyzję. Sugeruję, żebyś zrobiła to samo.
***
Ogień trzaskał głośno, pożerając sto lat cywilizacji w jedną noc. Odkąd Raithe przybył do dahlu Rhen, uznawał to miejsce za szczytowe osiągnięcie ludzkości. Jeszcze nigdy nie widział tak bogatej, obfitującej w luksusy osady. Każda z rodzin miała swój dom – okrągłą chatę zbudowaną z drewna. Jama na zapasy była wystarczająco głęboka, żeby zawartości starczyło na całą zimę i jeszcze dłużej. Na żyznych, zielonych polach rosły różne gatunki traw dających ziarno. Dahl Rhen obfitował w piwo, miód, mięso i ryby, zioła i przyprawy. Wszystkie te bogactwa chronił wysoki wał z potężną bramą. Jednakże brama okazała się niewystarczająco solidna.
Przed zmierzchem pochowano wszystkie ciała. W przeciwnym razie ich zapach zwabiłby leśne zwierzęta. Ze względu na rozwaloną bramę wszyscy zgodnie uznali, że zwłoki ich bliskich muszą czym prędzej zostać pochowane. Raithe ciężko pracował przez cały dzień. Spocony i umazany ziemią ucieszył się, widząc, że ze studni znów można czerpać wodę. Dhergowie, trzej karłowaci wędrowcy, którzy przyszli z lasu razem z Persefoną i jej towarzyszkami, sporządzili naczynie z wyklepanej metalowej blachy. Nazywali je wiadrem i było pojemniejsze niż tykwy, których dotąd używali osadnicy. Raithe hojnie polał sobie głowę wodą, pozwalając, żeby spłynęła mu po włosach, mocząc pierś oraz gęstą czarną brodę.
Ocaleni zgromadzili się wokół ogniska rozpalonego na fundamentach zburzonej strażnicy. Podsycali płomienie rozłupanymi balami, słomą ze strzech i innymi szczątkami swego dotychczasowego życia. Nie licząc Galantian, nawałnicę przeżyło mniej niż trzysta osób, a kiedy Raithe tu przybył, dahl Rhen liczył prawie tysiąc mieszkańców. Biorąc pod uwagę zniszczenia, Raithe spodziewał się, że ofiar będzie jeszcze więcej.
Jakimś cudem najstarsza mieszkanka osady, Padera, przeżyła atak. Twierdziła, że jej martwy mąż miał z tym coś wspólnego, ale Raithe nie słuchał jej wyjaśnień. Był zajęty grzebaniem rodziców Brin, podczas gdy dziewczyna szlochała wtulona w Persefonę. Tego dnia wylano wiele łez. Gelston, który – jak teraz dowiedział się Raithe – był bratem Delwina i stryjem Brin, wciąż żył. Przetrwał porażenie piorunem, ale nie był w stanie zaopiekować się bratanicą. Prawie się nie poruszał i przez cały dzień wypowiedział zaledwie kilka słów.
Część mieszkańców znajdowała się poza dahlem, kiedy nastąpił atak. Niektórzy ocaleli dzięki temu, że feralnego popołudnia pracowali w polu lub przebywali w lesie, zajęci ścinaniem drzew lub polowaniem. Gdyby olbrzymy zaatakowały nocą, liczba ofiar byłaby wyższa. A gdyby nie Galantianie, być może nikt by nie przeżył. Fhrejowie ocalili ludność osady, ale biorąc pod uwagę, ile zostało z dahlu, być może „ocalenie” nie było odpowiednim słowem.
Po zniszczeniu bramy dahl Rhen był już tylko wzgórzem, odsłoniętym pagórkiem wśród dziczy. Burzy nie przetrwała ani strażnica, ani żadna z chat. Jednego przeklętego dnia stracono owoce dziesięcioleci ciężkiej pracy. Mieszkańcy znaleźli się znów w tym samym punkcie, co wtedy, kiedy klan po raz pierwszy zatrzymał się w tym miejscu i rozpalił podobne ognisko z drewna zebranego w lesie.
A jednak, pomimo strat, pewne rzeczy należało docenić. Zanikła wiara w boską naturę Fhrejów, ale w panteonie Rhenu było mnóstwo miejsca dla bohaterów. Wszelkie wątpliwości czy podejrzenia, jakie mieszkańcy dahlu żywili wobec fhrejskich wojowników, zostały wymazane stopami olbrzymów. Teraz osadnicy siedzieli wokół ogniska ramię w ramię z Galantianami, przepijając do nich piwem i miodem oraz wznosząc toasty za umarłych.
– A, tu jesteś – powiedział Malcolm, zmierzając w stronę Raithe’a. W każdej ręce trzymał po drewnianym kubku. – Proszę. Bergin otworzył dzbany ze swoim najlepszym piwem, żeby uczcić pamięć zmarłych. Pomyślałem, że dobrze ci zrobi, jak się napijesz.
– Dzięki, ale czy wiesz może, gdzie…
Malcolm przekrzywił głowę. Raithe odwrócił się i zobaczył, że z tyłu nadchodzą Persefona, Nyphron i Arion. Posłał Persefonie uśmiech, gdy przechodziła obok, ale kobieta nie uśmiechnęła się w odpowiedzi. Wyglądała na zmęczoną, oczy miała zaczerwienione i podpuchnięte. W ciągu dnia Raithe widział ten sam wyraz na wielu twarzach. Nie po raz pierwszy zreflektował się nad własną gruboskórnością. Te śmierci nie zrobiły na nim większego wrażenia. Tłumaczył sobie, że przecież nie znał dobrze mieszkańców dahlu Rhen i że może cały ciężar tragedii dotrze do niego z opóźnieniem. Jednakże Raithe nadal czekał na smutek, który powinien go ogarnąć w związku ze śmiercią ojca, i podejrzewał, że ta chwila nigdy nie nastąpi. Był Dureyaninem, i prosta prawda wyglądała tak, że jego lud nie potrzebował żałoby ani współczucia. Nagła, niewytłumaczalna śmierć nie była dla nich niczym niezwykłym. Jedyny stały element w życiu stanowiło cierpienie. Członkowie klanu Dureya gruntownie przyswajali tę lekcję już w młodym wieku. Wiedzieli też, że wszystko można znieść – nawet życie.
Raithe i Malcolm zajęli miejsca przy ogniu niedaleko trzech Dhergów, którzy kulili się niemal poza zasięgiem światła rzucanego przez płomienie. Raithe spojrzał na Malcolma i wskazał przybyszy, na co Malcolm zareagował wzruszeniem ramion. Rozmowy przy ognisku przycichły, gdy Nyphron i Arion usiedli. Persefona nadal stała. Splotła dłonie przed sobą i wzięła głęboki oddech.
– Dzisiejszy dzień był mroczny i bolesny – oznajmiła. – Przyniósł nam smutek i oszołomienie stratą wielu drogich nam przyjaciół i bliskich. – Powędrowała spojrzeniem ku Brin, która siedziała między Moyą a Roan, a na jej policzkach nadal lśniły smugi łez. – Dziś żegnamy naszych zmarłych, opłakujemy ich i wspominamy przeszłość. – Zawiesiła głos i popatrzyła w górę, na gwiazdy. – Ale jutro wstanie nowy dzień i pytanie brzmi: co z nim zrobimy?
– Dlaczego to się wydarzyło? – zapytał Hanson Killian. Stolarz siedział ze skrzyżowanymi nogami obok swojej żony, która obejmowała trójkę ocalałych dzieci. Wcześniej tego dnia Raithe stał w masowym grobie, a rolnik Wedon podawał mu kolejno ciała czworga pozostałych Killianów.
Raithe nie sądził, by Hanson oczekiwał odpowiedzi. To pytanie dręczyło wszystkich, ale ludzie zadawali je sobie po każdej tragedii. Dlaczego mój syn? Dlaczego właśnie dziś? Dlaczego znowu my? Klany traciły swoich członków tak regularnie, że te pytania często wydawały się równie bezcelowe jak modlitwy. Tak w każdym razie było w Dureyi. Odpowiedź nigdy nie nadchodziła, a w każdym razie nie taka, którą śmiertelnicy mogliby zrozumieć.
– Ponieważ Fhrejowie chcą nas pozabijać – odrzekła Persefona.
Niektórzy z obecnych pili, inni przesiadali się ze względu na dym. Większość po prostu wpatrywała się w ciemność lub w płomienie. Przez cały wieczór ich twarze miały ten sam pusty wyraz. Teraz jednak wszyscy skupili uwagę na nowej przywódczyni. Przez dobrą minutę ciszę mącił tylko trzask ognia.
Nikt nie wyjaśnił, co dokładnie zdarzyło się tamtego dnia, kiedy Arion i Gryndal stoczyli magiczny pojedynek na placu przed strażnicą, a Raithe zabił swojego drugiego Fhreja. Wszyscy mieszkańcy dahlu widzieli tę walkę, lecz towarzysząca jej wymiana zdań toczyła się po fhrejsku. Tylko Persefona, Suri i Malcolm zrozumieli jej przebieg, ale żadne z nich nie zaofiarowało wyjaśnień, Fhrejowie też nie. Raithe wiedział więcej niż pozostali mieszkańcy dahlu. Nie mówił płynnie po fhrejsku, ale ojciec nauczył go podstaw tego języka – wystarczyło to, żeby zrozumieć część rozmowy. Wynikało z niej jasno, że śmierć Gryndala nie zakończy konfliktu.
– Pogłoski, które słyszeliśmy podczas pierwszego wiecu, jaki zwołał wódz Konniger, są prawdziwe – podjęła Persefona. – Fhrejowie zniszczyli dahle Dureyi i Nadaku, a teraz dopisali do listy dahl Rhen. Jednakże teraz już wiemy, że nie są bogami, a ich działania nie były odwetem za śmierć Shegona, pierwszego Fhreja, jakiego zabił Raithe. Fane, władca Fhrejów, chce uwolnić świat od nas na kolejne stulecia. Fhrejowie lękają się nas, bo stajemy się coraz liczniejsi i jako lud możemy rzucić im wyzwanie, możemy ich pokonać.
Persefona znów zawiesiła głos, żeby popatrzeć na twarze słuchaczy, dać zgromadzonym szansę na skomentowanie jej słów. Nikt się nie odezwał. Ogień zatrzeszczał, snop iskier strzelił w niebo, a Persefona kontynuowała:
– Niektórzy z was już wiedzą lub odgadli, że Nyphron i jego Galantianie ukrywają się tutaj, ponieważ odmówili mordowania nas zgodnie z rozkazami. Arion również ryzykowała życie, broniąc tego dahlu przed czarodziejem Lothiana. Sami widzieliście, co się wydarzyło. Teraz władca Fhrejów wysłał olbrzymy i nawałnicę. Ale my nadal żyjemy. Przetrwaliśmy. Jestem pewna, że ten najnowszy atak nie będzie ostatnim. Tak, oni wrócą, i następnym razem zapewne przyślą tu armię.
Raithe patrzył, jak strach z powrotem wypełza na twarze ludzi, którzy jeszcze przed chwilą sądzili, że przetrwali najgorsze, co los mógł im zgotować. Połączenie tych dwóch myśli groziło zmieceniem wszystkich w odmęt rozpaczy.
– Ale nie jesteśmy bezbronni – podjęła znowu Persefona, tym razem głośniej. – My, którzy nigdy wcześniej nie stanowiliśmy zagrożenia, staniemy się ich najgorszym koszmarem. Kiedy po raz pierwszy dotarły do nas wieści o zniszczeniu innych dahlów, stanęłam w strażnicy i przedstawiłam wszystkim plan, który miał nas ocalić. Nikt mnie wtedy nie posłuchał, ale teraz musicie to zrobić. – Zrobiła krok w przód, by drgający blask ognia oświetlił jej twarz. – Już wysłałam posłańców do klanów Menahan, Melen, Tirre, Warrik i Gula, prosząc ich wodzów, aby przybyli do Tirre na walne zgromadzenie. Zjednoczymy naszych przywódców, utworzymy radę wojenną i wybierzemy jednego keeniga, który nas poprowadzi.
– Ale jak mielibyśmy walczyć przeciwko olbrzymom i burzom? – zapytał Cobb.
Nyphron wstał.
– Ja was nauczę. Wielu z was widziało, jak walczyliśmy z olbrzymami. Dwunastu przeciwko siedmiu, a mimo to wygraliśmy i żaden z nas nie został ranny.
– Ale to dlatego, że jesteście Fhrejami – powiedział Filson, wytwórca lamp.
– A czy to Fhrej zabił Gryndala? – Nyphron wskazał Raithe’a. – On już zabił dwóch przedstawicieli mojego ludu, a nie jest kimś wyjątkowym. Został tylko wyszkolony. Mój ojciec nauczył jego ojca, jak walczyć, a tamten człowiek przekazał tę wiedzę swojemu synowi. Mogę zrobić z wami to samo. Wszystkie różnice między Fhrejami a Rhunami są kwestią wyszkolenia, narzędzi i doświadczenia. Mogę wam dać wszystkie te rzeczy. Moi Galantianie są najlepszymi wojownikami na świecie i nauczą was wszystkiego, co sami wiedzą.
– Ale nawet wy byliście bezradni, kiedy przybył Gryndal – zauważył Engleton. – Jakie mamy szanse przeciwko magii?
Nyphron wskazał Raithe’a.
– Czy widzieliście znaki na tarczy, którą nosi Raithe? Czy widzieliście, co się stało, kiedy czarodziej fane’a użył swojej magii przeciwko Dureyaninowi? Odpowiedź brzmi: nic_._ Zupełnie nic. Raithe nie doznał krzywdy, bo ochroniły go znaki odkryte wieki temu przez lud Dhergów. Wykorzystamy te znaki, żeby zniweczyć moc wszystkich, którzy spróbują użyć Sztuki przeciwko nam. Przewyższacie liczebnością Fhrejów. Chronią was dhergijskie runy. I zostaniecie wyszkoleni w rzemiośle wojennym przez najbieglejszych wojowników, jacy kiedykolwiek stąpali po Elan. Gdybym nie sądził, że stać was na zwycięstwo, nie byłoby mnie tutaj. Ja i moi Galantianie opuścilibyśmy was już dawno. – Nyphron wskazał Persefonę. – Wasza przywódczyni jest mądra. Fane nie spocznie, dopóki nie wytępi waszej rasy. Możecie zwyciężyć w tej wojnie, jeśli wykażecie wolę walki. – Usiadł z powrotem, a oczy wszystkich ponownie skierowały się na Persefonę.
– Rano rozpoczniemy przygotowania do podróży. Musimy opuścić naszą ojczyznę i dotrzeć do Tirre. Nie mamy po co tu zostawać, a im bardziej się oddalimy od Alon Rhist, tym będziemy bezpieczniejsi – oznajmiła Persefona. – W ciągu tygodnia klan Rhen wyruszy na południe.