Epoka wojny. Legendy Pierwszego Imperium. Tom 3 - ebook
Epoka wojny. Legendy Pierwszego Imperium. Tom 3 - ebook
W mistrzowskiej kontynuacji Epoki Mitu oraz Epoki Mieczy w końcu wybucha potężna bitwa pomiędzy ludźmi a ich podobnymi do bogów władcami.
Kruchy sojusz ludzi z fhrejskimi renegatami lada moment zostanie poddany decydującej próbie. Tylko żelazna wola Persefony powstrzymuje ludzkie klany od popadnięcia w konflikt. Tymczasem aroganccy Fhrejowie niechętnie podporządkowują się swemu przywódcy, Nyphronowi, który pragnie zrealizować własne niegodziwe cele, zawierając pozbawione miłości małżeństwo. Ceną będzie zdradzenie osoby, którą Persefona kocha najbardziej na świecie: Raithe’a, Zabójcy Bogów.
Podczas gdy władca Fhrejów gromadzi armię i zwołuje magów, aby zadać miażdżący cios rebeliantom, istniejące więzi lojalności stają pod znakiem zapytania, a nowe spiski grożą zniweczeniem wszystkiego, co osiągnęła Persefona. W najciemniejszej godzinie, gdy niemal zabrakło nadziei, objawią się nowi herosi… lecz jakim straszliwym kosztem?
Kategoria: | Fantasy |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-67793-70-4 |
Rozmiar pliku: | 1,6 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Od Autora
Witajcie z powrotem w świecie „Legend Pierwszego Imperium”! Kiedy zaczynałem pisać ten cykl, planowałem stworzyć trylogię opowiadającą o wydarzeniach, które doprowadziły do pierwszego zbrojnego konfliktu pomiędzy ludźmi a elfami. „Epoka wojny” miała być jej ostatnim tomem i prawdopodobnie zauważycie, że liczne elementy intrygi oraz łuki fabularne zostały domknięte. Książka sprawia wrażenie finału. Jednakże kiedy dokończyłem opowieść, zdałem sobie sprawę, że nie doprowadziłem jej wystarczająco daleko. Gdyby cykl kończył się już tutaj, jestem pewien, że bylibyście tego samego zdania.
Problem polegał na tym, że tytuł cyklu brzmiał „Legendy Pierwszego Imperium”. Owszem, przedstawiłem Wam bohaterów, owe legendy, ale nadal nie pokazałem, jak powstawało Imperium. Jeśli czytaliście „Odkrycia Riyrii”, wiecie już, kto wygrał wojnę, ale gdybym zakończył cykl na tym tomie, nie spełniłbym obietnicy. Co więcej, ci, którzy nie czytali cyklu o Riyrii, głowiliby się, jak ostatecznie zakończyła się cała historia.
Ci, którzy czytali „Kroniki Riyrii” (prequelowe przygody Royce’a i Hadriana), wiedzą, że staram się nie ograniczać do opowiadania o wydarzeniach, o których wspomniałem gdzie indziej. Szukam sposobów pozwalających nadać tym nowym opowieściom świeżość i uczynić je wartymi czytania. Osiągam ten cel, ujawniając ukryte wcześniej aspekty, a w niektórych przypadkach pokazując, że coś, co czytelnicy przyjmowali za pewnik, tak naprawdę wcale nie miało miejsca lub wydarzenia przebiegły inaczej, niż sądzili. Wykorzystałem tę samą technikę, żeby dotrzeć od zakończenia _Epoki wojny_, do utworzenia Pierwszego Imperium, a dokonałem tego, robiąc coś, czego nie spodziewał się nikt włącznie ze mną. Napisałem trzy dalsze powieści, żeby dostarczyć czytelnikom zamkniętą opowieść, na którą zasługiwali. Efektem są dwie ściśle powiązane ze sobą trylogie pod szyldem jednego cyklu. W praktyce oznacza to, że kolejna książka, _Epoka legend_, podejmie opowieść, ale skupi się na nieco innych aspektach. Nie martwcie się, ten tom rozpocznie się w miejscu, w którym kończy się _Epoka wojny_, i nadal będziecie towarzyszyć tym samym bohaterom. Po prostu snuta opowieść rozszerzy swój zasięg. Jestem całkiem dumny z rozwiązania, które wymyśliłem, i z tego, jak przekułem potencjalny problem w zalążek czegoś ciekawego, ale to już historia do omówienia kiedy indziej, we wstępie do innej książki.
Wracając do _Epoki wojny_, piszę wstępy do swoich powieści między innymi po to, żeby wpuścić czytelników za kulisy, pozwolić im zajrzeć do mojej głowy. Nie jestem aż tak próżny, żeby sądzić, że wielu osobom zależy na takiej wycieczce, ale niektórzy uważają, że to ciekawe. Podawałem już różne informacje dotyczące tej książki oraz całego cyklu, ale nie omawiałem dotąd źródeł, z których czerpałem inspirację, więc porozmawiajmy o tym teraz.
Największy wpływ na kształt „Legend Pierwszego Imperium” miały: książka _W krainie czarnoksiężnika Oza_ oraz wyspa zaginionych zabawek z filmu animowanego o Rudolfie, czerwononosym reniferze. Może już dostrzegacie pewne podobieństwa. Spora część bohaterów mojej opowieści nie byłaby wybierana w pierwszej kolejności do drużyn na lekcjach WF-u. To wyrzutki, osoby niechciane i niepotrzebne. Zepsute zabawki, które z każdym rokiem tracą nadzieję, że kiedykolwiek odnajdą szczęście.
Być może zauważyliście też, że większość głównych postaci w tym cyklu to kobiety. _W krainie czarnoksiężnika Oza_ to rzadki przypadek utworu w konwencji fantasy, w którym wszystkie główne, najpotężniejsze role (zarówno te dobre, jak i złe) grają kobiety. Jedną z rzeczy, które zapadły mi w pamięć po lekturze tej książki (i są mi dobrze znane jako mężowi niesamowitej bizneswoman, która na początku swojej kariery pracowała w zdominowanej przez mężczyzn dziedzinie, jaką jest inżynieria), było to, jak kobiety radzą sobie z konfliktami. Protagoniści płci męskiej, nawet moi, mają skłonność do zgrywania bohatera i szarżowania na wroga – często samotnie. Natomiast Dorota Gale z Kansas odniosła sukces dzięki temu, że zebrała drużynę złożoną z osób o podobnym nastawieniu, ale zróżnicowanym pochodzeniu i unikatowych umiejętnościach. Dostrzegłem wartość takiego podejścia i spróbowałem wykorzystać ten motyw. Teraz, kiedy już wyznałem, że bawiłem się, nawiązując do tych dwóch klasycznych utworów, pewnie będziecie wiedzieli, czego wypatrywać, i podejrzewam, że wyłapiecie te dyskretne ukłony. Mam nadzieję, że przyprawią Was o uśmiech.
No dobrze, o czym jeszcze powinienem wspomnieć? Ach, już wiem. Jeśli minęło trochę czasu, odkąd czytaliście poprzednie tomy cyklu, i chcielibyście je sobie odświeżyć, znajdziecie ich streszczenia na stronie internetowej poświęconej „Legendom Pierwszego Imperium”, w dziale materiałów bonusowych: firstempireseries.com/book-recaps. Chcę podkreślić, że ich czytanie nie powinno być konieczne, bo w samych książkach poumieszczałem drobne retrospekcje na temat najważniejszych wydarzeń. Nie są to obszerne rozprawki, tylko krótkie przypomnienia. Pamiętajcie też, że każda książka zawiera obszerny, wolny od spojlerów słowniczek terminów i imion. Tak więc, jeśli zdążyliście zapomnieć, kim był Konniger, możecie to sprawdzić w słowniczku umieszczonym na końcu niniejszego tomu. Hasło to różni się od swojego odpowiednika zawartego w _Epoce mitu_, bo uwzględnia to, co wydarzyło się w fabule do tej pory, ale nie znajdziecie w nim niczego, co zepsułoby Wam przyjemność z czytania tej książki. Muszę tu zaznaczyć, że jest kilka haseł, które nie pojawią się w słowniczku _Epoki wojny_, na przykład imię Turin. Dlaczego? Ponieważ po prostu nie ma opcji, żeby napisać hasło o Turinie, które nie zawierałoby spojlerów. Jednakże jeśli wyszukacie je w słowniczku do przyszłego wydania _Epoki legend_, przypomnicie sobie, czemu to imię było takie ważne. Krótko mówiąc: jeśli potrzebujecie odświeżyć sobie pamięć, nie wahajcie się przejrzeć słowniczka.
No cóż, sądzę, że już wystarczająco się rozgadałem. Chcę jeszcze tylko podkreślić, że bardzo się cieszę z licznych cudownych maili od czytelników, więc bardzo proszę, przysyłajcie je dalej na adres michael@michaelsullivan-author.com. Jak wielokrotnie powtarzałem, wiadomości od czytelników zawsze są mile widziane – to zaszczyt i przywilej je otrzymywać. Kończąc niniejszą przedmowę, chciałbym Was zaprosić z powrotem do epoki mitów i legend, do czasów, kiedy ludzkość znano jako Rhunów, a elfy uważano za bogów. W tym konkretnym przypadku odwiedzimy razem epokę wojny.ROZDZIAŁ PIERWSZY
Rozdział pierwszy
_Droga do wojny_
Większość ludzi uważa, że pierwsza bitwa wojny fhrejsko-ludzkiej rozegrała się wczesną wiosną przy Wielkim Moście, ale tak naprawdę do pierwszego ataku doszło w letni dzień w dahlu Rhen.
_Księga Brin_
Mistyczka Suri rozmawiała z drzewami, tańczyła, ilekroć słyszała dzwoneczki wietrzne, nienawidziła kąpieli, wyła do księżyca i niedawno zrównała z ziemią potężną górę, w jednej sekundzie niszcząc stulecia karlej kultury. Zrobiła to głównie z żalu, ale częściowo z wściekłości. Pewien karzeł nie wyraził zrozumienia po tym, jak zginęła jej najlepsza przyjaciółka. Powinien był okazać więcej współczucia, ale w dniach, które upłynęły od tamtej pory, Suri stopniowo doszła do wniosku, że mogła się trochę pohamować. Może wystarczyłoby zmienić Gronbacha w żywą pochodnię albo sprawić, by ziemia pochłonęła tego wstrętnego łajdaka. W kluczowej chwili żadna z tych możliwości nie przyszła mistyczce do głowy, a w efekcie ucierpiała cała cywilizacja. To był dla wszystkich wyjątkowo zły dzień.
Teraz, niecały tydzień później, Suri ocknęła się na łące porośniętej salifanem i ostami. Słońce wyłaniało się właśnie zza odległych wzgórz. Jego złote promienie przemieniały krople rosy w diamenciki i ujawniały ciężką pracę tysiąca pająków, które rozsnuły swe sieci pomiędzy źdźbłami trawy. Spędziwszy noc na zewnątrz, Suri też była przemoczona i trochę zmarznięta, ale pocałunek słońca obiecywał, że już za chwilę będzie lepiej. Siedziała wśród rosy, wystawiając twarz do światła, i gapiła się na pola otaczające nadmorski dahl, słuchając cichego buczenia trzmieli, które rozpoczynały swoją poranną pracę. A potem w polu jej widzenia przeleciał motyl i wszystko zniszczył.
Suri się rozpłakała.
Nie zwiesiła głowy. Nadal wystawiając twarz na słońce, pozwoliła, żeby łzy spływały jej po policzkach, obficie kapiąc na trawę, gdzie mieszały się z rosą. Jej drobne ciało dygotało od szlochu. Suri płakała tak długo, aż zabrakło jej łez, ale ból nadal targał jej sercem. Potem już tylko siedziała na łące, garbiąc ramiona, a jej palce odruchowo szukały ciepłego futra, którego tam nie było.
Odkąd powrócili zza morza, większość jej dni rozpoczynała się właśnie tak. Poranki ofiarowywały krótkie wytchnienie od bólu, ale wkrótce sobie przypominała, i wtedy rzeczywistość zwalała się na nią z hukiem. Wówczas niebo stawało się mniej błękitne, słońce traciło część blasku i nawet kwiaty nie mogły sprawić, by Suri się uśmiechnęła. A teraz musiała dojść do ładu z kolejną stratą. Arion umierała.
– Suri!
Zareagowała z opóźnieniem, bo nie od razu pojęła, że to ją wołają. Gdzieś za jej plecami zaszeleściła trawa, rozległy się kroki. Tylko jedna osoba poruszała się tak szybko, a jej przybycie mogło oznaczać tylko jedno.
– Suri! – zawołała ponownie Brin.
Mistyczka nie zadała sobie trudu, by odwrócić głowę. Nie chciała zobaczyć… Nie chciała wiedzieć…
– Obudziła się! – wykrzyknęła tym razem Brin.
Suri odwróciła się gwałtownie.
– Ma otwarte oczy! – Brin biegła, przedzierając się przez wysoką trawę. Rosa moczyła jej spódnicę.
Wszystkie mięśnie w ciele Suri ożyły. Mistyczka zerwała się niczym wystraszona sarna i pognała w stronę drogi, mijając Brin. Wkrótce dotarła do namiotu, który Roan wzniosła specjalnie dla Fhrejki. Kiedy Suri wpadła do środka, Arion nadal spoczywała na posłaniu, ale jej powieki zatrzepotały. Padera właśnie pomagała Fhrejce usiąść i się napić.
– Po troszku – wychrypiała staruszka. – Wiem, że najchętniej byś chlała jak stary pijak, ale wierz mi, wszystko byś zaraz zwróciła na siebie i co gorsza na mnie. Nawet jeśli tobie by to nie przeszkadzało, mnie i owszem.
Suri przystanęła pod klapą namiotu, wytrzeszczając oczy. Jakaś cząstka jej osoby nie chciała przyjąć do wiadomości tego, co widzi. Bała się, że to sen, że gdy tylko uwierzy, iluzja się rozwieje, a ból powróci z podwójną siłą. Nie wiedziała, ile jeszcze ciosów będzie w stanie znieść.
– Zdecyduj się, czy wchodzisz, czy wychodzisz! – warknęła Padera.
Oślepiona słońcem staruszka, której zapadnięte wargi skrywały bezzębne dziąsła, mrużyła zdrowe oko.
Suri weszła, pozwalając klapie opaść. Kaganek był zgaszony, ale jasne światło słońca przenikało przez tkaninę namiotu. Arion opierała się o ramię Padery. Staruszka pomogła Fhrejce zbliżyć do ust gliniany kubek. Ta popatrzyła zmęczonym wzrokiem ponad jego krawędzią, siorbiąc głośno.
– Już, już, na razie wystarczy – powiedziała Padera. – Poczekajmy minutkę, niech się uleży. Jeśli nie wróci, jeśli nie wybuchniesz mi tu jak gejzer, dam ci więcej.
Kubek został zabrany. Suri czekała.
Głos Arion… Suri potrzebowała go usłyszeć, żeby zyskać pewność, że to prawda.
Fhrejka spróbowała coś powiedzieć, ale nie była w stanie. Przepraszająco wskazała swoje gardło.
Suri spanikowała.
– Co jej jest?!
– Nic – odparła mrukliwie Padera. – No cóż, nic oprócz tego, że spała prawie tydzień bez jedzenia i wody, przez co wyschła prawie tak, jak ten pył, w który omal się nie zmieniła. – Popatrzyła na Fhrejkę ze skonfundowaną miną, lekko kręcąc głową. – Po tym, jak spędziła tyle czasu bez picia, powinna być martwa. Każdy mężczyzna, kobieta, dziecko, królik albo owca pożegnaliby się z tym światem już przed trzema dniami. Ale oczywiście ona jest inna, czyż nie?
Blask słońca znów wdarł się do namiotu, oślepiając wszystkich. Brin stanęła przy wejściu, przytrzymując klapę. Nic nie mówiła, tylko patrzyła.
– Zdecyduj się, czy wchodzisz, czy wychodzisz! – warknęły jednym głosem Suri i Padera.
– Przepraszam. – Brin weszła do środka, pozwalając klapie opaść.
Wszystkie obserwowały Arion. Fhrejka powoli uniosła głowę, zogniskowała wzrok na Suri, uśmiechnęła się i wyciągnęła do niej drżącą dłoń. To wystarczyło. Suri padła na kolana i odkryła, że wciąż jeszcze zostały jej łzy. Wtuliła twarz w szyję Arion.
– Próbowałam, próbowałam, próbowałam… – udało jej się wykrztusić pomiędzy szlochami. – Nie wiedziałam, co robię. Otworzyłam drzwi, a za nimi była mroczna rzeka. Podążyłam nią w stronę jasności. Była wspaniała, ale i straszna. Ja… Ja… próbowałam cię ściągnąć z powrotem, uleczyć, ale… ale…
Poczuła, że dłoń Arion gładzi ją po głowie.
Suri podniosła wzrok.
– Nie… próbowałaś – zdołała wychrypieć Arion głosem szorstkim jak żwir. Potem dodała bezgłośnie, samym ruchem warg: „zrobiłaś to”.
Suri otarła oczy i je zmrużyła.
– Co?
Wysiliwszy się bardziej, Fhrejka zdołała powiedzieć:
– Ocaliłaś… mnie.
Suri dalej się w nią wpatrywała.
– Na pewno?
Arion posłała jej uśmiech.
– Raczej… tak.
***
Raithe nie był w stanie usiedzieć w miejscu. Siedzenie w obliczu takiego wariactwa zanadto kojarzyło się z akceptacją. Wodzowie pozostałych klanów, którzy określali siebie zbiorczym mianem Rady Keeniga, zasiadali w znajomo wyglądającym kręgu na dziedzińcu dahlu Tirre. Dostawiono tam cztery krzesła: trzy dla wodzów klanów Gula oraz wielki, ozdobny tron z rzeźbionymi podłokietnikami dla Persefony. Gavin Killian, ojciec licznych synów i nowy przywódca klanu Rhen, zasiadał na jej dawnym miejscu.
Nyphron też nie siedział. Stał i przemawiał. Persefona skinęła głową, kiedy Galantianin zrobił pauzę.
Czy to możliwe, żeby poważnie rozważała jego propozycję?
Oprócz dziesięciu wodzów na naradzie były obecne te osoby co zwykle, z wyjątkiem Brin, która nadal pełniła funkcję Strażniczki Praw z ramienia Persefony. Kiedy Raithe ostatnio widział tę dziewczynę, zmierzała do namiotu Padery, w którym złożono Arion. Niektórzy nazywali go Domem Śmierci, bo Fhrejka od tygodnia nie dawała znaku życia. Z osób niebędących wodzami obecni byli między innymi Moya, nieodłączna Tarcza Persefony uzbrojona w swój słynny łuk; karzeł imieniem Mróz, który zawsze raportował o postępach w wytwarzaniu broni, zastępując Roan; Malcolm, który zwykł się zjawiać na naradach tak po prostu; i Nyphron, który reprezentował Fhrejów. Raithe tak właśnie postrzegał jego rolę: jako głos przedstawiciela małej grupy wojowników. Zważywszy, że sam Raithe reprezentował tylko siebie i Tesha, nie mógł mieć pretensji o udział przywódcy Galantian w naradzie.
Przynajmniej nie powinienem, pomyślał. Ale ja nie rekomenduję pomysłów wziętych z księżyca, które doprowadzą do tego, że wszyscy zginą!
– Musimy zająć Alon Rhist i musimy to zrobić bez zwłoki – powtórzył Nyphron.
Nie pytał ani nie sugerował. Nie udzielał rad ani nie przedstawiał możliwej opcji. Przywódca Fhrejów domagał się zgody.
Raithe zwykle powstrzymywał się od zabierania głosu w trakcie spotkań i uważał, że Nyphron powinien siedzieć cicho z tego samego powodu. Nie reprezentowali praktycznie nikogo. Ale Dureyaninowi nie spodobała się mina Persefony. Wyraz jej twarzy wskazywał, że wnikliwie rozważa słowa Nyphrona.
Żaden z pozostałych wodzów nie miał dość odwagi, by rzucić wyzwanie przywódcy Fhrejów, więc Raithe musiał coś powiedzieć. Nie zgodził się zostać keenigiem, bo nie mieli porządnej broni, a Nyphron chciał, by zajęli Alon Rhist, zanim będą mieli czas się przygotować. Persefona przywiozła z Belgreigu sekret wykuwania żelaza, ale potrzebowali czasu, żeby wyposażyć w broń całą armię.
– Twoja lekkomyślność tłumaczy, dlaczego to Persefona została keenigiem, a nie ty – oznajmił głośno Raithe, zwracając się do Nyphrona. Przykuło to powszechną uwagę. – Jesteś Fhrejem. Nie obchodzi cię, ilu z nas, Rhunów, zginie. Interesuje cię tylko zwycięstwo. Ilość krwi, jaką przelejemy, osiągając twój cel, nie ma znaczenia, bo nie będzie to wasza krew. Zaatakowanie Alon Rhist, zanim będziemy należycie wyszkoleni i uzbrojeni, to samobójstwo. Setki, może tysiące z nas zginą na murach tej twierdzy. A później…
– Nikt nie umrze – odrzekł Nyphron pełnym wyższości tonem, sugerującym, że przemawia do imbecyla.
Raithe postąpił w jego stronę.
– Jeśli zaatakujemy jedną z najlepiej ufortyfikowanych twierdz na świecie, mając do dyspozycji armię wieśniaków z motykami, ludzie zginą. Wielu ludzi. – Odwrócił się do pozostałych wodzów. – Byliście w Alon Rhist, nieprawdaż? – Wskazał Nyphrona. – Czy nie stacjonuje tam armia fhrejskich wojowników, takich jak on? Szarża na te mury będzie jak walnięcie kijem w ul. Tylko że te pszczoły nie ograniczają się do żądlenia. Obcinają wrogom głowy ostrymi mieczami z brązu, kryjąc się za potężnymi tarczami.
Persefona słuchała go z uwagą.
To już coś, pomyślał.
– Nie proszę nikogo z was, żeby walczył. – Nyphron zwrócił się do Persefony, nie do Raithe’a. – Wasi ludzie nie będą musieli nawet zbliżać się do Rhistu. Będą pełnić jedynie funkcję dekoracyjną. Jak ozdoba stołu. – Zaczął się przechadzać tam i z powrotem. – Ta forteca to mój dom. Moja własność. Mój ojciec był przywódcą szczepu Instarya, ludu, który ją zamieszkiwał od stuleci. Był głównodowodzącym wszystkich twierdz na zachodzie. To stanowisko zwykle przechodzi z ojca na syna, co czyni mnie panem Rhistu.
– Ale fane… władca waszego ludu… wyznaczył kogoś innego na głównodowodzącego, po tym, jak wasz ojciec rzucił mu wyzwanie. Czyż nie tak, panie? – zapytał Tegan z klanu Warric.
Dziękuję ci, Teganie, pomyślał Raithe. Przynajmniej jedna z obecnych tu osób słucha uważnie.
– To prawda – odrzekł Nyphron. – Ale tamten Fhrej nie cieszy się sympatią mojego szczepu, a Instarya byli źle traktowani już od stuleci. Poddano ich ostracyzmowi i wygnano, choć niczym nie zawinili. Potrzebują przywódcy, który będzie rozumiał ich położenie i naprawi krzywdy, jakich doznali. – Nyphron westchnął. – Naprawdę sądzicie, że to jest pomysł, na który wpadłem dziś rano? Pracuję nad tym planem już od dłuższego czasu. Wiem, jak zająć Alon Rhist. I mogę to zrobić, nie poświęcając ani jednego żołnierza.
– To niemożliwe – odparł Raithe. – Trzeba…
Nyphron przewrócił oczami.
– Pozwólcie mi wyjaśnić, dlaczego musimy działać bez zwłoki. Użyję krótkich zdań i prostego słownictwa. W tej chwili fane zbiera wojsko. Będzie musiał przybyć tu ze swoją armią, żeby nas zaatakować. Jego najlepsi żołnierze rekrutują się ze szczepu Instarya, to moi bracia. I stacjonują w Alon Rhist. Instarya są najlepszymi wojownikami na świecie. Jeśli fane ich straci, nie ma już wojska. Zamierzam mu ukraść jego siły, ale musimy wyruszyć tam szybko. Nie możemy pozwolić, żeby Lothian dotarł do Alon Rhist jako pierwszy. – Nyphron podszedł do Persefony. – Jestem w stanie przejąć cały szczep Instarya od Ervanonu po Merredydd. Równie dobrze mógłbym obciąć Lothianowi obie ręce. Nie będzie komu dla niego walczyć.
– A czy będą gotowi walczyć dla nas? – zapytał Siegel.
Nyphron popatrzył na wodza Gula-Rhunów jak na dziecko.
– Oczywiście, że nie. Fhrejowie nie zabijają Fhrejów, ale jeśli postąpicie tak, jak mówię, mogę was zapewnić, że nie będą też zabijać Rhunów. A pozbawiony szczepu wojowników fane będzie musiał wyszkolić innych żołnierzy. To… – wskazał Raithe’a, nadal nie patrząc na niego – da nam czas, żeby wykuć broń. A jej wykuwanie pójdzie nam sprawniej pod osłoną murów Rhistu. – Nyphron zaczął liczyć na palcach. – W Alon Rhist są narzędzia, budynki, schronienie i żywność. Wszystko, czego potrzebujemy, żeby stworzyć armię zdolną stawić opór, gdy fane przypuści na nas atak, co jest nieuniknione.
– Ale jak mamy zdobyć tę twierdzę? – zapytał Tegan.
– Po prostu zostawcie to mnie.
– Widzisz, i tu właśnie jest problem – powiedział Raithe. – Oczekujesz, że ci zaufamy.
Sfrustrowany Nyphron przetarł ręką twarz.
– Twoje wątpliwości nie mają znaczenia. Rhunowie będą najzupełniej bezpieczni. Nie wymagam, żeby którykolwiek z nich zbliżył się do Rhistu na odległość mniejszą niż ćwierć mili. Ja i moi Galantianie zdobędziemy twierdzę. Chcę tylko, żebyście tam byli.
– Jesteś pewien, że Rhunowie nie będą musieli walczyć? – zapytała Persefona.
– Tak. Chcę, żebyście razem z waszym ludem zebrali się w wąwozie rzeki Bern na płaskowyżu Dureyi. Czy proszę o zbyt wiele?
Persefona popatrzyła na Raithe’a.
– Nie możesz dawać mu posłuchu – powiedział Raithe. – To głupota. Nie zdobędzie fortecy z siedmioosobową drużyną. Albo stracił kontakt z rzeczywistością, albo to pułapka. Przynajmniej poczekajmy do czasu, aż będziemy mieli tysiąc mieczy i tarcz. – Odwrócił się do Mroza. – Jak długo to zajmie?
Karzeł silnym dmuchnięciem rozgarnął wąsy i brodę, żeby móc przemówić.
– Wybraliśmy tuzin dobrych ludzi, którzy ochoczo garną się do nauki, ale wciąż jeszcze mamy problemy z opanowaniem metody i techniki. Chociaż Roan uważnie patrzyła, jak płatnerze wykuwają żelazne ostrze, wygląda na to, że pewne szczegóły mimo wszystko jej umknęły. Wciąż dopracowujemy procedurę, ale jesteśmy już bliscy osiągnięcia celu. Kiedy będziemy mieli spisane wszystkie etapy, wyszkolona przez nas dwunastka zacznie przekazywać swoją wiedzę dalej. Wyszkolą tylu kowali, żeby każda wioska w Rhulynie miała przynajmniej jednego. A potem ci kowale przyjmą uczniów. Kiedy już udoskonalimy procedurę i wyszkolimy ludzi, sama praca nie potrwa aż tak długo. Ale rozkręcenie tego wszystkiego nastręcza trudności. – Potarł podbródek. – Szacuję, że moglibyśmy wyposażyć niedużą armię w ciągu… roku.
– No właśnie – powiedział Raithe. – A w tym czasie możemy wyszkolić ludzi, żeby…
– Za rok będzie już za późno – powiedział Nyphron. – Fane ściągnie wojska na tereny przygraniczne, nim nadejdzie zima. To jest wyścig, a my i tak już zbyt długo zwlekamy. Poza tym w fortecy znajduje się świetnie wyposażona kuźnia, w mieście jest też kilku kowali, którzy mają doskonałe paleniska i narzędzia. Co więcej… – Fhrej popatrzył na Persefonę – gdzie mieszkańcy Rhenu zamierzają spędzić zimę? Tutaj? Czy schronicie się przed lodowatym wiatrem w cieniu tego muru? – Spojrzał na Lipita. – Czy znajdziecie dla nich dość miejsca w mieście?
Oczy Persefony pociemniały.
– Jeśli postąpimy tak, jak mówię, będziemy mogli się obronić, jeśli sprawy przybiorą zły obrót – oznajmił Raithe. – Jeśli on nie zdoła spełnić swoich wygórowanych obietnic…
Nyphron z uśmiechem wszedł mu w słowo.
– A jeśli postąpicie tak, jak ja mówię, wygracie tę wojnę.
Raithe spiorunował go wzrokiem, ale Fhrej nadal nie raczył choćby spojrzeć w jego stronę. Nadal wpatrywał się w Persefonę.
– Jak szybko chciałbyś wyruszyć do Alon Rhist? – spytała.
– Natychmiast – odrzekł Nyphron. – Już zmarnowaliśmy zbyt dużo czasu. – Wskazał dahl, w którym się znajdowali. – Kto wie, co robi fane, podczas gdy my tu siedzimy i dyskutujemy.
– Czułabym się lepiej, dysponując wsparciem kogoś, kto włada Sztuką. – Persefona spojrzała w stronę Raithe’a. – Na wypadek gdyby coś poszło nie tak. Ale stan Arion nie pozwala na podróżowanie, a Suri nie zgodzi się jej zostawić.
– Nie potrzebujemy Miralyitha, żeby zdobyć Alon Rhist, a nie możemy sobie pozwolić na czekanie – odrzekł Nyphron. – Arion prędzej umrze, niż wyzdrowieje, a ta mała mistyczka nie jest żadną Artystką. Czekanie na śmierć Arion niczego nie zmieni.
Brin wpadła pędem na dziedziniec. Wszyscy odwrócili się w jej stronę. Gnała tak szybko, że musiała się zatrzymać ślizgiem. Uśmiechała się od ucha do ucha.
– Arion się ocknęła!
***
Nie byli armią. Bynajmniej.
Ludzkość obrała nową ścieżkę w całkiem dosłownym znaczeniu tego słowa. Suri była pewna, że widywała ulewy, które liczyły sobie mniej kropel, niż było ludzi w tłumie wędrującym na północ. I choć mistyczka nie wiedziała zbyt wiele o sztuce wojennej, zakładała, że nawet najgorzej wyposażone wojsko jest przynajmniej uzbrojone w odróżnieniu od tej ciżby. Byli tam pasterze, rolnicy, rymarze, myśliwi, stolarze, rybacy, piwowarzy i handlarze. Większość nie miała żadnej broni. Nieśli worki i kosze. Niechlujnie odziani żołnierze przyszłej armii nie potrafili jeszcze maszerować w szyku. Uskarżali się też na tempo, warunki na drodze i słońce – bądź na jego brak, kiedy padał deszcz. Większość kobiet została w osadach, z wyjątkiem tych z dahlu Rhen, które nie miały dokąd pójść. Te, które nie musiały opiekować się małymi dziećmi, szły obok swoich mężczyzn, niosąc zawiniątka z prowiantem i odzieżą. Wóz, na którym siedziały Suri i Arion, przemieszczał się w tylnej części kolumny. Cała procesja wędrowała drogą biegnącą obok dahlu Rhen – tą samą, którą uprzednio podróżowali w przeciwną stronę. Suri miała wrażenie, że tamtą podróż odbyła w poprzednim życiu.
Arion i Suri jechały wciśnięte pomiędzy beczki, worki, garnki i bele wełny. Wóz kołysał się i podskakiwał na wybojach. Fhrejka oznajmiła, że czuje się wystarczająco silna, żeby podróżować, ale nie była w stanie pokonać pieszo tak długiej trasy. Padera i Gifford, pełniący na postojach funkcję kucharzy oraz opiekujący się Arion, też jechali na wozie, bo Nyphronowi zależało na tym, by tempo marszu było jak najszybsze.
Suri na ogół wolała iść niż jechać, ale często sprawdzała, jak czuje się Arion, i po południu niekiedy ucinała sobie drzemkę wśród worków. Nikt nie kwestionował jej prawa do tych drzemek. W ogóle mało kto się do niej odzywał.
Krążyły różne pogłoski na temat incydentu, który spowodowała w krainie karłów. Choć Suri zawsze przykuwała zaciekawione spojrzenia, bo była kimś obcym i mistyczką, teraz nie zerkano już na nią z ciekawością i dezaprobatą, tylko z lękiem. Ludzie przyśpieszali kroku, zwalniali albo wręcz skręcali w inną stronę, byle trzymać się od niej na dystans. Ponieważ Persefona, Moya, Roan i karły mieli pełne ręce roboty, z Suri rozmawiali tylko Padera, Gifford i Brin. Wszyscy inni traktowali ją tak, jakby była trująca.
Zawsze lubiłam być sama, pocieszała się. Wolę to. Zbyt wielu ludzi w jednym miejscu to coś nienaturalnego. Tak jest lepiej.
Jednakże nie była sama. Ludzie otaczali Suri, ale nie przynależała do żadnej z ich grup. Była stokrotką wśród żonkili, muchą w kozim mleku, motylem w armii.
Odwróciła się i zobaczyła po lewej stronie drzewa – zbocze, na którym liściasta gęstwina zmieniała się w ciemniejszą iglastą. Mistyczka znała tę linię lesistego wzgórza, ten zakręt. Zaraz za nim była rzeka, a za kolejnym wzgórzem zobaczą przed sobą ścianę boru – Księżycową Puszczę.
– Już prawie jesteśmy na miejscu – powiedziała Suri. Spojrzała na słońce. – Dotrzemy tam, nim nastanie południe. Jak się czujesz? – zwróciła się do Arion. – Pójdziemy powoli. Nie ma potrzeby się śpieszyć.
Arion, która siedziała otulona lekką chustą, wyglądała na zaskoczoną.
– Czy zmierzamy w inne miejsce niż pozostali?
– Owszem, do Głogowej Dolinki. Do domu.
– Ale Persefona… Sądziłam, że zmierzamy do Alon Rhist. – Arion miała zdezorientowaną minę.
– To ona tam zmierza. My zmierzamy do domu – odparła Suri. – Pokochasz to miejsce, Arion. Ogród będzie w katastrofalnym stanie, ale zrobię z nim porządek. Nie będziesz musiała nic robić, tylko odpoczywać i nabierać sił. Pójdziemy popływać!
– Suri, zaczyna się wojna – powiedziała Arion.
Suri uważała, że głos Fhrejki odzwierciedla stan jej zdrowia. Nadal był stanowczo zbyt zdyszany i brzmiał głucho.
– Owszem. – Mistyczka zerknęła na mężczyzn, którzy nieśli na ramionach motyki i szpadle. – Ale żyjąc w głębi lasu, nie doświadczymy jej. Będziemy bezpieczne i szczęśliwe. Będzie trochę tak jak kiedyś, z Turą.
Persefona zażyczyła sobie, żeby Suri i Arion wyruszyły do fortecy Fhrejów, ale zdaniem Suri wojna nie jawiła się pociągająco. Mistyczka wymyśliła lepszy plan. We dwie pojadą na wozie z powrotem do Księżycowej Puszczy, a potem pójdą piechotą do Głogowej Dolinki. Arion wciąż była słaba, więc będą wędrowały wolno, z częstymi postojami. Może zajmie im to cały dzień, ale kiedy już tam dotrą, Suri pokaże Arion najpiękniejsze miejsce na świecie: mały wąwóz, gdzie światło słońca jest złocistsze, woda smaczniejsza, a różne gatunki ptaków wyśpiewują chórem swe trele. Suri wiedziała, że Arion będzie zachwycona. W tamtym cudownym miejscu Fhrejka powróci do sił, a wtedy…
– Suri? – Arion wpatrywała się w nią. – Jesteś gotowa, żeby ze mną porozmawiać?
Suri odwróciła wzrok, spoglądając na puszczę. Ponad granią wzgórz widziała już miejsce, które uważała za swój dom.
– Czy powiesz mi, co tam się stało? – zapytała Arion.
– Co masz na myśli?
– Ostatnie, co pamiętam, to że tkwiliśmy uwięzieni pod górą. Miałyśmy umowę, ty i ja. Ponieważ tu jestem, muszę przyjąć, że nie dotrzymałaś słowa. Nie sądzisz, że już pora, żebyśmy porozmawiały o tym, co się wydarzyło?
Padera poruszyła się niespokojnie.
– Powinnaś odpoczywać – powiedziała.
Arion zignorowała ją i dalej wpatrywała się w Suri.
Księżycowa Puszcza ukazała się oczom podróżnych w pełnej letniej krasie soczyście zielonych liści. Otaczające ją pola były natomiast jasnozłote z plamkami oranżu, żółci i purpury. Ptaki przelatywały nisko, pszczoły bzyczały, a w górze dryfowały beztrosko puchate białe obłoki.
– Nie powiesz mi, co się stało z Minną?
Na dźwięk tego imienia Suri oderwała spojrzenie od pięknego krajobrazu, ale nie popatrzyła na Fhrejkę i nie wyrzekła ani słowa.
– Suri, nie jestem głupia.
– Nie powiedziałam, że jesteś.
– Dlaczego, Suri? Dlaczego to zrobiłaś?
Suri zwiesiła głowę, krzywiąc usta w wyrazie protestu. Nie chciała o tym rozmawiać, nie teraz. Ani z Arion, ani z nikim innym. Nigdy.
– Kochałaś ją – podjęła Arion.
– Nadal kocham – wyrwało się mistyczce.
Słaba, drżąca dłoń dotknęła jej nadgarstka. Długie, delikatne palce Fhrejki pogłaskały go delikatnie.
– Chciałam, żebyś zabiła mnie, nie ją.
– Wiem.
– Suri… Nie mogę z tobą wrócić do twojego domu.
Suri odsunęła się, splotła dłonie na podołku i znów popatrzyła na Księżycową Puszczę. Na zachodzie rozciągało się rozległe morze zieleni. Gdy Suri spoglądała na mijane drzewa, pomyślała, że las wydaje się teraz dziwnie mały. Czy zawsze taki był?
– Ty też nie możesz tam wrócić – podjęła Arion. – Wiesz o tym, prawda? Teraz jesteś motylem, i to w większym stopniu, niż kiedykolwiek przypuszczałam. Dni żywienia się liśćmi dobiegły końca. Teraz to kwiaty cię potrzebują. Twoim domem nie jest już Głogowa Dolinka, tylko niebo. Nie możesz się ukrywać, Suri. Musisz fruwać. Musisz pokazać wszystkim piękno tych skrzydeł.
Suri zmarszczyła brwi i zeszła z jadącego powoli wozu.
– W tej chwili chyba wolę iść piechotą.
Pozwoliła, żeby wóz odjechał, zostawiając ją na tyłach długiej kolumny piechurów. Tu było cicho, panował większy spokój, przyjemnie też było czuć pod stopami znajomą, choć niestety okropnie zdeptaną trawę. Chociaż Suri znalazła się w ogonie pochodu, odkryła, że nie jest sama. Koleinami pozostawionymi w miękkiej ziemi przez koła wozu wędrował Raithe. Jego leigh mor był podkasany i zawiązany luźniej niż w zimie. Odsłaniał włochate ręce i nogi właściciela, a w myślach Suri pojawiło się słowo „sierść”. Większość mężczyzn tak nosiła swoje płaszcze w ciepłej porze roku. Raithe zerknął w jej stronę, ale nic nie powiedział. Bez słowa podjęli marsz we dwoje.
Szli w milczeniu, aż dotarli do rozstajów, gdzie od gościńca odchodziła droga, która niegdyś wiodła do dahlu Rhen. Suri pomyślała, że ostatnio przyszła w to miejsce z tej samej strony rankiem po tym, jak zginęła Gryna Brunatna. Oboje z Raithe’em zwolnili kroku. Oboje popatrzyli na niepozorną ścieżkę wijącą się wśród wysokich, zbrązowiałych traw. Wiodła do pozostałości zrujnowanych wałów obronnych, strażnicy i studni. Do przeszłości, która okazała się punktem zwrotnym.
– To ciekawe, jak decyzja, żeby pójść w jakimś kierunku zamiast w innym, może zmienić całe twoje życie – stwierdził Raithe, idealnie ujmując w słowa to, o czym rozmyślała mistyczka. – Przypuszczalnie nie powinienem był skręcać na tę drogę.
Jakaś część Suri zgadzała się z nim całym sercem. Gdyby tej wiosny nie udała się do dahlu Rhen, Minna nadal by żyła i obie cieszyłyby się kolejnym spędzanym wspólnie latem. Oczywiście, gdyby nie udała się do dahlu Rhen, wszyscy pozostali prawdopodobnie byliby martwi.
Czy złe rzeczy dzieją się również wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomyślała.
Westchnęła, zastanawiając się, czy Raithe mówił do niej, czy po prostu rozmawiał sam ze sobą. Nie była też pewna, do kogo sama się zwraca, kiedy powiedziała:
– Najgorzej, że nadal nie wiem, czy było warto.
Popatrzyli na siebie ze zrozumieniem, po czym wznowili marsz. Szli teraz za wozem w większej odległości, zostając z tyłu i pozwalając, żeby świat od nich odpływał.
– Chciałabym teraz zmierzać w stronę domu. – Suri kopnęła kamyk w wysoką trawę.
– A ja chciałbym zmierzać w jakąś inną stronę – odparł Raithe. Zerknął na nią. – Jestem pewien, że miejsce, które nazywasz domem, jest znacznie milsze niż miejsce, które ja tak nazywałem. – Wskazał jadący z przodu wóz. – Jak się miewa Arion?
– Jest irytująca. – Suri spodziewała się, że Raithe okaże zaskoczenie i spyta, dlaczego. On jednak tylko skinął głową, jakby wszystko rozumiał. – Chciałam, żeby wróciła ze mną do puszczy, do dolinki, gdzie kiedyś mieszkałam. Zdawało mi się, że mogłybyśmy być tam szczęśliwe, ale ona się upiera, że musimy wziąć udział w tej wojnie.
– Brzmi to zdumiewająco podobnie do Persefony.
– Serio?
Raithe kiwnął głową.
– Nie chce mnie słuchać. Ale słucha Nyphrona. Nie ma z tym żadnego problemu. Ruszamy na wojnę z Fhrejami, a komu ona daje posłuch?
– Czyli ty też nie chcesz iść do tego całego Rhistu?
– Wolałbym, żebyśmy wszyscy znaleźli się w twojej dolince. – Otarł pot z czoła i mrużąc oczy, z pełną pretensji miną spojrzał w górę, na palące słońce. – Czy jest tam gdzie pływać?
Suri się uśmiechnęła.
– W czystym jeziorze, z łabędziami.
– Jest co jeść?
– Jest mnóstwo jedzenia.
– Brzmi idealnie.
– Bo tak właśnie jest – odparła z przekonaniem.
– To tam, prawda? – Raithe wskazał przerwę w linii lasu.
– Tak – odparła Suri. – Tym zboczem w górę, potem w lewo i w dolinę. Moglibyśmy tam bez problemu dotrzeć przed zmrokiem. Nikt by się nie zorientował, że nas nie ma.
Oboje popatrzyli na wozy i na długą, wijącą się wężowato kolumnę ludzi otoczoną kłębami pyłu. Nikt się nie oglądał, a nawet gdyby, z tej odległości i tak nie było widać, co robią Suri i Raithe. Mogliby się wymknąć niezauważeni i na zawsze przepaść w mrokach niepamięci. Wojna toczyłaby się dalej, ale bez ich udziału.
Czy złe rzeczy dzieją się również wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomyślała ponownie Suri.
Oboje przystanęli. Stali nieruchomo pośrodku drogi, słuchając, jak turkot kół cichnie w oddali.
– Co o tym sądzisz? – zapytała Suri.
Raithe westchnął, po czym pokręcił głową.
– Nie możemy ich zostawić. I to chyba głupie, żeby teraz nagle zacząć kierować się rozsądkiem.
– Tak. Masz absolutną rację. Jesteś chyba najmądrzejszym… – Urwała przerażona. Wszystko wydawało się tak znajome, że słowa po prostu wyrwały jej się jak zawsze, zupełnie jakby wędrowała razem z…
Rozpłakała się. Miała wyrzuty sumienia i nienawidziła siebie za to, że tak łatwo zdradziła pamięć Minny.
Raithe stał w milczeniu i czekał, nie osądzając jej.
Zarzuciła mu ręce na szyję. Zrobiła to bez zastanowienia. Potrzebowała przytulić się do kogoś, a on był obok. Sądziła, że mężczyzna się odsunie, ale nie. Zamiast tego poczuła, że jego ramiona obejmują ją i zamykają w delikatnym uścisku. Raithe nie powiedział ani słowa, a ona wiedziała, że pomiędzy przyjaciółmi tak właśnie powinno to wyglądać.