Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Epoka wojny. Legendy Pierwszego Imperium. Tom 3 - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
8 listopada 2023
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
53,00

Epoka wojny. Legendy Pierwszego Imperium. Tom 3 - ebook

W mistrzowskiej kontynuacji Epoki Mitu oraz Epoki Mieczy w końcu wybucha potężna bitwa pomiędzy ludźmi a ich podobnymi do bogów władcami.

Kruchy sojusz ludzi z fhrejskimi renegatami lada moment zostanie poddany decydującej próbie. Tylko żelazna wola Persefony powstrzymuje ludzkie klany od popadnięcia w konflikt. Tymczasem aroganccy Fhrejowie niechętnie podporządkowują się swemu przywódcy, Nyphronowi, który pragnie zrealizować własne niegodziwe cele, zawierając pozbawione miłości małżeństwo. Ceną będzie zdradzenie osoby, którą Persefona kocha najbardziej na świecie: Raithe’a, Zabójcy Bogów.

Podczas gdy władca Fhrejów gromadzi armię i zwołuje magów, aby zadać miażdżący cios rebeliantom, istniejące więzi lojalności stają pod znakiem zapytania, a nowe spiski grożą zniweczeniem wszystkiego, co osiągnęła Persefona. W najciemniejszej godzinie, gdy niemal zabrakło nadziei, objawią się nowi herosi… lecz jakim straszliwym kosztem?

Kategoria: Fantasy
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 978-83-67793-70-4
Rozmiar pliku: 1,6 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

OD AUTORA

Od Autora

Witaj­cie z powro­tem w świe­cie „Legend Pierw­szego Impe­rium”! Kiedy zaczy­na­łem pisać ten cykl, pla­no­wa­łem stwo­rzyć try­lo­gię opo­wia­da­jącą o wyda­rze­niach, które dopro­wa­dziły do pierw­szego zbroj­nego kon­fliktu pomię­dzy ludźmi a elfami. „Epoka wojny” miała być jej ostat­nim tomem i praw­do­po­dob­nie zauwa­ży­cie, że liczne ele­menty intrygi oraz łuki fabu­larne zostały domknięte. Książka spra­wia wra­że­nie finału. Jed­nakże kiedy dokoń­czy­łem opo­wieść, zda­łem sobie sprawę, że nie dopro­wa­dzi­łem jej wystar­cza­jąco daleko. Gdyby cykl koń­czył się już tutaj, jestem pewien, że byli­by­ście tego samego zda­nia.

Pro­blem pole­gał na tym, że tytuł cyklu brzmiał „Legendy Pierw­szego Impe­rium”. Ow­szem, przed­sta­wi­łem Wam boha­te­rów, owe legendy, ale na­dal nie poka­za­łem, jak powsta­wało Impe­rium. Jeśli czy­ta­li­ście „Odkry­cia Riy­rii”, wie­cie już, kto wygrał wojnę, ale gdy­bym zakoń­czył cykl na tym tomie, nie speł­nił­bym obiet­nicy. Co wię­cej, ci, któ­rzy nie czy­tali cyklu o Riy­rii, gło­wi­liby się, jak osta­tecz­nie zakoń­czyła się cała histo­ria.

Ci, któ­rzy czy­tali „Kro­niki Riy­rii” (pre­qu­elowe przy­gody Royce’a i Hadriana), wie­dzą, że sta­ram się nie ogra­ni­czać do opo­wia­da­nia o wyda­rze­niach, o któ­rych wspo­mnia­łem gdzie indziej. Szu­kam spo­so­bów pozwa­la­ją­cych nadać tym nowym opo­wie­ściom świe­żość i uczy­nić je war­tymi czy­ta­nia. Osią­gam ten cel, ujaw­nia­jąc ukryte wcze­śniej aspekty, a w niektó­rych przy­pad­kach poka­zu­jąc, że coś, co czy­tel­nicy przyj­mo­wali za pew­nik, tak naprawdę wcale nie miało miej­sca lub wyda­rze­nia prze­bie­gły ina­czej, niż sądzili. Wyko­rzy­sta­łem tę samą tech­nikę, żeby dotrzeć od zakoń­cze­nia _Epoki wojny_, do utwo­rze­nia Pierw­szego Impe­rium, a doko­na­łem tego, robiąc coś, czego nie spo­dzie­wał się nikt włącz­nie ze mną. Napi­sa­łem trzy dal­sze powie­ści, żeby dostar­czyć czy­tel­ni­kom zamkniętą opo­wieść, na którą zasłu­gi­wali. Efek­tem są dwie ści­śle powią­zane ze sobą try­lo­gie pod szyl­dem jed­nego cyklu. W prak­tyce ozna­cza to, że kolejna książka, _Epoka legend_, podej­mie opo­wieść, ale skupi się na nieco innych aspek­tach. Nie mar­tw­cie się, ten tom roz­pocz­nie się w miej­scu, w któ­rym koń­czy się _Epoka wojny_, i na­dal będzie­cie towa­rzy­szyć tym samym boha­te­rom. Po pro­stu snuta opo­wieść roz­sze­rzy swój zasięg. Jestem cał­kiem dumny z roz­wią­za­nia, które wymy­śli­łem, i z tego, jak prze­ku­łem poten­cjalny pro­blem w zalą­żek cze­goś cie­ka­wego, ale to już histo­ria do omó­wie­nia kiedy indziej, we wstę­pie do innej książki.

Wra­ca­jąc do _Epoki wojny_, piszę wstępy do swo­ich powie­ści mię­dzy innymi po to, żeby wpu­ścić czy­tel­ni­ków za kulisy, pozwo­lić im zaj­rzeć do mojej głowy. Nie jestem aż tak próżny, żeby sądzić, że wielu oso­bom zależy na takiej wycieczce, ale nie­któ­rzy uwa­żają, że to cie­kawe. Poda­wa­łem już różne infor­ma­cje doty­czące tej książki oraz całego cyklu, ale nie oma­wia­łem dotąd źró­deł, z któ­rych czer­pa­łem inspi­ra­cję, więc poroz­ma­wiajmy o tym teraz.

Naj­więk­szy wpływ na kształt „Legend Pierw­szego Impe­rium” miały: książka _W kra­inie czar­no­księż­nika Oza_ oraz wyspa zagi­nio­nych zaba­wek z filmu ani­mo­wa­nego o Rudol­fie, czer­wo­no­no­sym reni­fe­rze. Może już dostrze­ga­cie pewne podo­bień­stwa. Spora część boha­te­rów mojej opo­wie­ści nie byłaby wybie­rana w pierw­szej kolej­no­ści do dru­żyn na lek­cjach WF-u. To wyrzutki, osoby nie­chciane i nie­po­trzebne. Zepsute zabawki, które z każ­dym rokiem tracą nadzieję, że kie­dy­kol­wiek odnajdą szczę­ście.

Być może zauwa­ży­li­ście też, że więk­szość głów­nych postaci w tym cyklu to kobiety. _W kra­inie czar­no­księż­nika Oza_ to rzadki przy­pa­dek utworu w kon­wen­cji fan­tasy, w któ­rym wszyst­kie główne, naj­po­tęż­niej­sze role (zarówno te dobre, jak i złe) grają kobiety. Jedną z rze­czy, które zapa­dły mi w pamięć po lek­tu­rze tej książki (i są mi dobrze znane jako mężowi nie­sa­mo­wi­tej biz­ne­swo­man, która na początku swo­jej kariery pra­co­wała w zdo­mi­no­wa­nej przez męż­czyzn dzie­dzi­nie, jaką jest inży­nie­ria), było to, jak kobiety radzą sobie z kon­flik­tami. Pro­ta­go­ni­ści płci męskiej, nawet moi, mają skłon­ność do zgry­wa­nia boha­tera i szar­żo­wa­nia na wroga – czę­sto samot­nie. Nato­miast Dorota Gale z Kan­sas odnio­sła suk­ces dzięki temu, że zebrała dru­żynę zło­żoną z osób o podob­nym nasta­wie­niu, ale zróż­ni­co­wa­nym pocho­dze­niu i uni­ka­to­wych umie­jęt­no­ściach. Dostrze­głem war­tość takiego podej­ścia i spró­bo­wa­łem wyko­rzy­stać ten motyw. Teraz, kiedy już wyzna­łem, że bawi­łem się, nawią­zu­jąc do tych dwóch kla­sycz­nych utwo­rów, pew­nie będzie­cie wie­dzieli, czego wypa­try­wać, i podej­rze­wam, że wyła­pie­cie te dys­kretne ukłony. Mam nadzieję, że przy­pra­wią Was o uśmiech.

No dobrze, o czym jesz­cze powi­nie­nem wspo­mnieć? Ach, już wiem. Jeśli minęło tro­chę czasu, odkąd czy­ta­li­ście poprzed­nie tomy cyklu, i chcie­li­by­ście je sobie odświe­żyć, znaj­dzie­cie ich stresz­cze­nia na stro­nie inter­ne­to­wej poświę­co­nej „Legen­dom Pierw­szego Impe­rium”, w dziale mate­ria­łów bonu­so­wych: fir­stem­pi­re­se­ries.com/book-recaps. Chcę pod­kre­ślić, że ich czy­ta­nie nie powinno być konieczne, bo w samych książ­kach poumiesz­cza­łem drobne retro­spek­cje na temat naj­waż­niej­szych wyda­rzeń. Nie są to obszerne roz­prawki, tylko krót­kie przy­po­mnie­nia. Pamię­taj­cie też, że każda książka zawiera obszerny, wolny od spoj­le­rów słow­ni­czek ter­mi­nów i imion. Tak więc, jeśli zdą­ży­li­ście zapo­mnieć, kim był Kon­ni­ger, może­cie to spraw­dzić w słow­niczku umiesz­czo­nym na końcu niniej­szego tomu. Hasło to różni się od swo­jego odpo­wied­nika zawar­tego w _Epoce mitu_, bo uwzględ­nia to, co wyda­rzyło się w fabule do tej pory, ale nie znaj­dzie­cie w nim niczego, co zepsu­łoby Wam przy­jem­ność z czy­ta­nia tej książki. Muszę tu zazna­czyć, że jest kilka haseł, które nie poja­wią się w słow­niczku _Epoki wojny_, na przy­kład imię Turin. Dla­czego? Ponie­waż po pro­stu nie ma opcji, żeby napi­sać hasło o Turi­nie, które nie zawie­ra­łoby spoj­le­rów. Jed­nakże jeśli wyszu­ka­cie je w słow­niczku do przy­szłego wyda­nia _Epoki legend_, przy­po­mni­cie sobie, czemu to imię było takie ważne. Krótko mówiąc: jeśli potrze­bu­je­cie odświe­żyć sobie pamięć, nie wahaj­cie się przej­rzeć słow­niczka.

No cóż, sądzę, że już wystar­cza­jąco się roz­ga­da­łem. Chcę jesz­cze tylko pod­kre­ślić, że bar­dzo się cie­szę z licz­nych cudow­nych maili od czy­tel­ni­ków, więc bar­dzo pro­szę, przy­sy­łaj­cie je dalej na adres michael@micha­el­sul­li­van-author.com. Jak wie­lo­krot­nie powta­rza­łem, wia­do­mo­ści od czy­tel­ni­ków zawsze są mile widziane – to zaszczyt i przy­wi­lej je otrzy­my­wać. Koń­cząc niniej­szą przed­mowę, chciał­bym Was zapro­sić z powro­tem do epoki mitów i legend, do cza­sów, kiedy ludz­kość znano jako Rhu­nów, a elfy uwa­żano za bogów. W tym kon­kret­nym przy­padku odwie­dzimy razem epokę wojny.ROZDZIAŁ PIERWSZY

Roz­dział pierw­szy

_Droga do wojny_

Więk­szość ludzi uważa, że pierw­sza bitwa wojny fhrej­sko-ludz­kiej roze­grała się wcze­sną wio­sną przy Wiel­kim Moście, ale tak naprawdę do pierw­szego ataku doszło w letni dzień w dahlu Rhen.

_Księga Brin_

Mistyczka Suri roz­ma­wiała z drze­wami, tań­czyła, ile­kroć sły­szała dzwo­neczki wietrzne, nie­na­wi­dziła kąpieli, wyła do księ­życa i nie­dawno zrów­nała z zie­mią potężną górę, w jed­nej sekun­dzie nisz­cząc stu­le­cia kar­lej kul­tury. Zro­biła to głów­nie z żalu, ale czę­ściowo z wście­kło­ści. Pewien karzeł nie wyra­ził zro­zu­mie­nia po tym, jak zgi­nęła jej naj­lep­sza przy­ja­ciółka. Powi­nien był oka­zać wię­cej współ­czu­cia, ale w dniach, które upły­nęły od tam­tej pory, Suri stop­niowo doszła do wnio­sku, że mogła się tro­chę poha­mo­wać. Może wystar­czy­łoby zmie­nić Gron­ba­cha w żywą pochod­nię albo spra­wić, by zie­mia pochło­nęła tego wstręt­nego łaj­daka. W klu­czo­wej chwili żadna z tych moż­li­wo­ści nie przy­szła mistyczce do głowy, a w efek­cie ucier­piała cała cywi­li­za­cja. To był dla wszyst­kich wyjąt­kowo zły dzień.

Teraz, nie­cały tydzień póź­niej, Suri ock­nęła się na łące poro­śnię­tej sali­fa­nem i ostami. Słońce wyła­niało się wła­śnie zza odle­głych wzgórz. Jego złote pro­mie­nie prze­mie­niały kro­ple rosy w dia­men­ciki i ujaw­niały ciężką pracę tysiąca pają­ków, które roz­snuły swe sieci pomię­dzy źdźbłami trawy. Spę­dziw­szy noc na zewnątrz, Suri też była prze­mo­czona i tro­chę zmar­z­nięta, ale poca­łu­nek słońca obie­cy­wał, że już za chwilę będzie lepiej. Sie­działa wśród rosy, wysta­wia­jąc twarz do świa­tła, i gapiła się na pola ota­cza­jące nad­mor­ski dahl, słu­cha­jąc cichego bucze­nia trzmieli, które roz­po­czy­nały swoją poranną pracę. A potem w polu jej widze­nia prze­le­ciał motyl i wszystko znisz­czył.

Suri się roz­pła­kała.

Nie zwie­siła głowy. Na­dal wysta­wia­jąc twarz na słońce, pozwo­liła, żeby łzy spły­wały jej po policz­kach, obfi­cie kapiąc na trawę, gdzie mie­szały się z rosą. Jej drobne ciało dygo­tało od szlo­chu. Suri pła­kała tak długo, aż zabra­kło jej łez, ale ból na­dal tar­gał jej ser­cem. Potem już tylko sie­działa na łące, gar­biąc ramiona, a jej palce odru­chowo szu­kały cie­płego futra, któ­rego tam nie było.

Odkąd powró­cili zza morza, więk­szość jej dni roz­po­czy­nała się wła­śnie tak. Poranki ofia­ro­wy­wały krót­kie wytchnie­nie od bólu, ale wkrótce sobie przy­po­mi­nała, i wtedy rze­czy­wi­stość zwa­lała się na nią z hukiem. Wów­czas niebo sta­wało się mniej błę­kitne, słońce tra­ciło część bla­sku i nawet kwiaty nie mogły spra­wić, by Suri się uśmiech­nęła. A teraz musiała dojść do ładu z kolejną stratą. Arion umie­rała.

– Suri!

Zare­ago­wała z opóź­nie­niem, bo nie od razu pojęła, że to ją wołają. Gdzieś za jej ple­cami zasze­le­ściła trawa, roz­le­gły się kroki. Tylko jedna osoba poru­szała się tak szybko, a jej przy­by­cie mogło ozna­czać tylko jedno.

– Suri! – zawo­łała ponow­nie Brin.

Mistyczka nie zadała sobie trudu, by odwró­cić głowę. Nie chciała zoba­czyć… Nie chciała wie­dzieć…

– Obu­dziła się! – wykrzyk­nęła tym razem Brin.

Suri odwró­ciła się gwał­tow­nie.

– Ma otwarte oczy! – Brin bie­gła, prze­dzie­ra­jąc się przez wysoką trawę. Rosa moczyła jej spód­nicę.

Wszyst­kie mię­śnie w ciele Suri ożyły. Mistyczka zerwała się niczym wystra­szona sarna i pognała w stronę drogi, mija­jąc Brin. Wkrótce dotarła do namiotu, który Roan wznio­sła spe­cjal­nie dla Fhrejki. Kiedy Suri wpa­dła do środka, Arion na­dal spo­czy­wała na posła­niu, ale jej powieki zatrze­po­tały. Padera wła­śnie poma­gała Fhrejce usiąść i się napić.

– Po troszku – wychry­piała sta­ruszka. – Wiem, że naj­chęt­niej byś chlała jak stary pijak, ale wierz mi, wszystko byś zaraz zwró­ciła na sie­bie i co gor­sza na mnie. Nawet jeśli tobie by to nie prze­szka­dzało, mnie i ow­szem.

Suri przy­sta­nęła pod klapą namiotu, wytrzesz­cza­jąc oczy. Jakaś cząstka jej osoby nie chciała przy­jąć do wia­do­mo­ści tego, co widzi. Bała się, że to sen, że gdy tylko uwie­rzy, ilu­zja się roz­wieje, a ból powróci z podwójną siłą. Nie wie­działa, ile jesz­cze cio­sów będzie w sta­nie znieść.

– Zde­cy­duj się, czy wcho­dzisz, czy wycho­dzisz! – wark­nęła Padera.

Ośle­piona słoń­cem sta­ruszka, któ­rej zapad­nięte wargi skry­wały bez­zębne dzią­sła, mru­żyła zdrowe oko.

Suri weszła, pozwa­la­jąc kla­pie opaść. Kaga­nek był zga­szony, ale jasne świa­tło słońca prze­ni­kało przez tka­ninę namiotu. Arion opie­rała się o ramię Padery. Sta­ruszka pomo­gła Fhrejce zbli­żyć do ust gli­niany kubek. Ta popa­trzyła zmę­czo­nym wzro­kiem ponad jego kra­wę­dzią, sior­biąc gło­śno.

– Już, już, na razie wystar­czy – powie­działa Padera. – Pocze­kajmy minutkę, niech się uleży. Jeśli nie wróci, jeśli nie wybuch­niesz mi tu jak gej­zer, dam ci wię­cej.

Kubek został zabrany. Suri cze­kała.

Głos Arion… Suri potrze­bo­wała go usły­szeć, żeby zyskać pew­ność, że to prawda.

Fhrejka spró­bo­wała coś powie­dzieć, ale nie była w sta­nie. Prze­pra­sza­jąco wska­zała swoje gar­dło.

Suri spa­ni­ko­wała.

– Co jej jest?!

– Nic – odparła mru­kli­wie Padera. – No cóż, nic oprócz tego, że spała pra­wie tydzień bez jedze­nia i wody, przez co wyschła pra­wie tak, jak ten pył, w który omal się nie zmie­niła. – Popa­trzyła na Fhrejkę ze skon­fun­do­waną miną, lekko krę­cąc głową. – Po tym, jak spę­dziła tyle czasu bez picia, powinna być mar­twa. Każdy męż­czy­zna, kobieta, dziecko, kró­lik albo owca poże­gna­liby się z tym świa­tem już przed trzema dniami. Ale oczy­wi­ście ona jest inna, czyż nie?

Blask słońca znów wdarł się do namiotu, ośle­pia­jąc wszyst­kich. Brin sta­nęła przy wej­ściu, przy­trzy­mu­jąc klapę. Nic nie mówiła, tylko patrzyła.

– Zde­cy­duj się, czy wcho­dzisz, czy wycho­dzisz! – wark­nęły jed­nym gło­sem Suri i Padera.

– Prze­pra­szam. – Brin weszła do środka, pozwa­la­jąc kla­pie opaść.

Wszyst­kie obser­wo­wały Arion. Fhrejka powoli unio­sła głowę, zogni­sko­wała wzrok na Suri, uśmiech­nęła się i wycią­gnęła do niej drżącą dłoń. To wystar­czyło. Suri padła na kolana i odkryła, że wciąż jesz­cze zostały jej łzy. Wtu­liła twarz w szyję Arion.

– Pró­bo­wa­łam, pró­bo­wa­łam, pró­bo­wa­łam… – udało jej się wykrztu­sić pomię­dzy szlo­chami. – Nie wie­dzia­łam, co robię. Otwo­rzy­łam drzwi, a za nimi była mroczna rzeka. Podą­ży­łam nią w stronę jasno­ści. Była wspa­niała, ale i straszna. Ja… Ja… pró­bo­wa­łam cię ścią­gnąć z powro­tem, ule­czyć, ale… ale…

Poczuła, że dłoń Arion gła­dzi ją po gło­wie.

Suri pod­nio­sła wzrok.

– Nie… pró­bo­wa­łaś – zdo­łała wychry­pieć Arion gło­sem szorst­kim jak żwir. Potem dodała bez­gło­śnie, samym ruchem warg: „zro­bi­łaś to”.

Suri otarła oczy i je zmru­żyła.

– Co?

Wysi­liw­szy się bar­dziej, Fhrejka zdo­łała powie­dzieć:

– Oca­li­łaś… mnie.

Suri dalej się w nią wpa­try­wała.

– Na pewno?

Arion posłała jej uśmiech.

– Raczej… tak.

***

Raithe nie był w sta­nie usie­dzieć w miej­scu. Sie­dze­nie w obli­czu takiego wariac­twa zanadto koja­rzyło się z akcep­ta­cją. Wodzo­wie pozo­sta­łych kla­nów, któ­rzy okre­ślali sie­bie zbior­czym mia­nem Rady Keeniga, zasia­dali w zna­jomo wyglą­da­ją­cym kręgu na dzie­dzińcu dahlu Tirre. Dosta­wiono tam cztery krze­sła: trzy dla wodzów kla­nów Gula oraz wielki, ozdobny tron z rzeź­bio­nymi pod­ło­kiet­ni­kami dla Per­se­fony. Gavin Kil­lian, ojciec licz­nych synów i nowy przy­wódca klanu Rhen, zasia­dał na jej daw­nym miej­scu.

Nyph­ron też nie sie­dział. Stał i prze­ma­wiał. Per­se­fona ski­nęła głową, kiedy Galan­tia­nin zro­bił pauzę.

Czy to moż­liwe, żeby poważ­nie roz­wa­żała jego pro­po­zy­cję?

Oprócz dzie­się­ciu wodzów na nara­dzie były obecne te osoby co zwy­kle, z wyjąt­kiem Brin, która na­dal peł­niła funk­cję Straż­niczki Praw z ramie­nia Per­se­fony. Kiedy Raithe ostat­nio widział tę dziew­czynę, zmie­rzała do namiotu Padery, w któ­rym zło­żono Arion. Nie­któ­rzy nazy­wali go Domem Śmierci, bo Fhrejka od tygo­dnia nie dawała znaku życia. Z osób nie­bę­dą­cych wodzami obecni byli mię­dzy innymi Moya, nie­od­łączna Tar­cza Per­se­fony uzbro­jona w swój słynny łuk; karzeł imie­niem Mróz, który zawsze rapor­to­wał o postę­pach w wytwa­rza­niu broni, zastę­pu­jąc Roan; Mal­colm, który zwykł się zja­wiać na nara­dach tak po pro­stu; i Nyph­ron, który repre­zen­to­wał Fhre­jów. Raithe tak wła­śnie postrze­gał jego rolę: jako głos przed­sta­wi­ciela małej grupy wojow­ni­ków. Zwa­żyw­szy, że sam Raithe repre­zen­to­wał tylko sie­bie i Tesha, nie mógł mieć pre­ten­sji o udział przy­wódcy Galan­tian w nara­dzie.

Przy­naj­mniej nie powi­nie­nem, pomy­ślał. Ale ja nie reko­men­duję pomy­słów wzię­tych z księ­życa, które dopro­wa­dzą do tego, że wszy­scy zginą!

– Musimy zająć Alon Rhist i musimy to zro­bić bez zwłoki – powtó­rzył Nyph­ron.

Nie pytał ani nie suge­ro­wał. Nie udzie­lał rad ani nie przed­sta­wiał moż­li­wej opcji. Przy­wódca Fhre­jów doma­gał się zgody.

Raithe zwy­kle powstrzy­my­wał się od zabie­ra­nia głosu w trak­cie spo­tkań i uwa­żał, że Nyph­ron powi­nien sie­dzieć cicho z tego samego powodu. Nie repre­zen­to­wali prak­tycz­nie nikogo. Ale Durey­ani­nowi nie spodo­bała się mina Per­se­fony. Wyraz jej twa­rzy wska­zy­wał, że wni­kli­wie roz­waża słowa Nyph­rona.

Żaden z pozo­sta­łych wodzów nie miał dość odwagi, by rzu­cić wyzwa­nie przy­wódcy Fhre­jów, więc Raithe musiał coś powie­dzieć. Nie zgo­dził się zostać keeni­giem, bo nie mieli porząd­nej broni, a Nyph­ron chciał, by zajęli Alon Rhist, zanim będą mieli czas się przy­go­to­wać. Per­se­fona przy­wio­zła z Bel­gre­igu sekret wyku­wa­nia żelaza, ale potrze­bo­wali czasu, żeby wypo­sa­żyć w broń całą armię.

– Twoja lek­ko­myśl­ność tłu­ma­czy, dla­czego to Per­se­fona została keeni­giem, a nie ty – oznaj­mił gło­śno Raithe, zwra­ca­jąc się do Nyph­rona. Przy­kuło to powszechną uwagę. – Jesteś Fhre­jem. Nie obcho­dzi cię, ilu z nas, Rhu­nów, zgi­nie. Inte­re­suje cię tylko zwy­cię­stwo. Ilość krwi, jaką prze­le­jemy, osią­ga­jąc twój cel, nie ma zna­cze­nia, bo nie będzie to wasza krew. Zaata­ko­wa­nie Alon Rhist, zanim będziemy nale­ży­cie wyszko­leni i uzbro­jeni, to samo­bój­stwo. Setki, może tysiące z nas zginą na murach tej twier­dzy. A póź­niej…

– Nikt nie umrze – odrzekł Nyph­ron peł­nym wyż­szo­ści tonem, suge­ru­ją­cym, że prze­ma­wia do imbe­cyla.

Raithe postą­pił w jego stronę.

– Jeśli zaata­ku­jemy jedną z naj­le­piej ufor­ty­fi­ko­wa­nych twierdz na świe­cie, mając do dys­po­zy­cji armię wie­śnia­ków z moty­kami, ludzie zginą. Wielu ludzi. – Odwró­cił się do pozo­sta­łych wodzów. – Byli­ście w Alon Rhist, nie­praw­daż? – Wska­zał Nyph­rona. – Czy nie sta­cjo­nuje tam armia fhrej­skich wojow­ni­ków, takich jak on? Szarża na te mury będzie jak wal­nię­cie kijem w ul. Tylko że te psz­czoły nie ogra­ni­czają się do żądle­nia. Obci­nają wro­gom głowy ostrymi mie­czami z brązu, kry­jąc się za potęż­nymi tar­czami.

Per­se­fona słu­chała go z uwagą.

To już coś, pomy­ślał.

– Nie pro­szę nikogo z was, żeby wal­czył. – Nyph­ron zwró­cił się do Per­se­fony, nie do Raithe’a. – Wasi ludzie nie będą musieli nawet zbli­żać się do Rhi­stu. Będą peł­nić jedy­nie funk­cję deko­ra­cyjną. Jak ozdoba stołu. – Zaczął się prze­cha­dzać tam i z powro­tem. – Ta for­teca to mój dom. Moja wła­sność. Mój ojciec był przy­wódcą szczepu Insta­rya, ludu, który ją zamiesz­ki­wał od stu­leci. Był głów­no­do­wo­dzą­cym wszyst­kich twierdz na zacho­dzie. To sta­no­wi­sko zwy­kle prze­cho­dzi z ojca na syna, co czyni mnie panem Rhi­stu.

– Ale fane… władca waszego ludu… wyzna­czył kogoś innego na głów­no­do­wo­dzą­cego, po tym, jak wasz ojciec rzu­cił mu wyzwa­nie. Czyż nie tak, panie? – zapy­tał Tegan z klanu War­ric.

Dzię­kuję ci, Tega­nie, pomy­ślał Raithe. Przy­naj­mniej jedna z obec­nych tu osób słu­cha uważ­nie.

– To prawda – odrzekł Nyph­ron. – Ale tam­ten Fhrej nie cie­szy się sym­pa­tią mojego szczepu, a Insta­rya byli źle trak­to­wani już od stu­leci. Pod­dano ich ostra­cy­zmowi i wygnano, choć niczym nie zawi­nili. Potrze­bują przy­wódcy, który będzie rozu­miał ich poło­że­nie i naprawi krzywdy, jakich doznali. – Nyph­ron wes­tchnął. – Naprawdę sądzi­cie, że to jest pomysł, na który wpa­dłem dziś rano? Pra­cuję nad tym pla­nem już od dłuż­szego czasu. Wiem, jak zająć Alon Rhist. I mogę to zro­bić, nie poświę­ca­jąc ani jed­nego żoł­nie­rza.

– To nie­moż­liwe – odparł Raithe. – Trzeba…

Nyph­ron prze­wró­cił oczami.

– Pozwól­cie mi wyja­śnić, dla­czego musimy dzia­łać bez zwłoki. Użyję krót­kich zdań i pro­stego słow­nic­twa. W tej chwili fane zbiera woj­sko. Będzie musiał przy­być tu ze swoją armią, żeby nas zaata­ko­wać. Jego naj­lepsi żoł­nie­rze rekru­tują się ze szczepu Insta­rya, to moi bra­cia. I sta­cjo­nują w Alon Rhist. Insta­rya są naj­lep­szymi wojow­ni­kami na świe­cie. Jeśli fane ich straci, nie ma już woj­ska. Zamie­rzam mu ukraść jego siły, ale musimy wyru­szyć tam szybko. Nie możemy pozwo­lić, żeby Lothian dotarł do Alon Rhist jako pierw­szy. – Nyph­ron pod­szedł do Per­se­fony. – Jestem w sta­nie prze­jąć cały szczep Insta­rya od Erva­nonu po Mer­re­dydd. Rów­nie dobrze mógł­bym obciąć Lothia­nowi obie ręce. Nie będzie komu dla niego wal­czyć.

– A czy będą gotowi wal­czyć dla nas? – zapy­tał Sie­gel.

Nyph­ron popa­trzył na wodza Gula-Rhu­nów jak na dziecko.

– Oczy­wi­ście, że nie. Fhre­jo­wie nie zabi­jają Fhre­jów, ale jeśli postą­pi­cie tak, jak mówię, mogę was zapew­nić, że nie będą też zabi­jać Rhu­nów. A pozba­wiony szczepu wojow­ni­ków fane będzie musiał wyszko­lić innych żoł­nie­rzy. To… – wska­zał Raithe’a, na­dal nie patrząc na niego – da nam czas, żeby wykuć broń. A jej wyku­wa­nie pój­dzie nam spraw­niej pod osłoną murów Rhi­stu. – Nyph­ron zaczął liczyć na pal­cach. – W Alon Rhist są narzę­dzia, budynki, schro­nie­nie i żyw­ność. Wszystko, czego potrze­bu­jemy, żeby stwo­rzyć armię zdolną sta­wić opór, gdy fane przy­pu­ści na nas atak, co jest nie­unik­nione.

– Ale jak mamy zdo­być tę twier­dzę? – zapy­tał Tegan.

– Po pro­stu zostaw­cie to mnie.

– Widzisz, i tu wła­śnie jest pro­blem – powie­dział Raithe. – Ocze­ku­jesz, że ci zaufamy.

Sfru­stro­wany Nyph­ron prze­tarł ręką twarz.

– Twoje wąt­pli­wo­ści nie mają zna­cze­nia. Rhu­no­wie będą naj­zu­peł­niej bez­pieczni. Nie wyma­gam, żeby któ­ry­kol­wiek z nich zbli­żył się do Rhi­stu na odle­głość mniej­szą niż ćwierć mili. Ja i moi Galan­tia­nie zdo­bę­dziemy twier­dzę. Chcę tylko, żeby­ście tam byli.

– Jesteś pewien, że Rhu­no­wie nie będą musieli wal­czyć? – zapy­tała Per­se­fona.

– Tak. Chcę, żeby­ście razem z waszym ludem zebrali się w wąwo­zie rzeki Bern na pła­sko­wyżu Dureyi. Czy pro­szę o zbyt wiele?

Per­se­fona popa­trzyła na Raithe’a.

– Nie możesz dawać mu posłu­chu – powie­dział Raithe. – To głu­pota. Nie zdo­bę­dzie for­tecy z sied­mio­oso­bową dru­żyną. Albo stra­cił kon­takt z rze­czy­wi­sto­ścią, albo to pułapka. Przy­naj­mniej pocze­kajmy do czasu, aż będziemy mieli tysiąc mie­czy i tarcz. – Odwró­cił się do Mroza. – Jak długo to zaj­mie?

Karzeł sil­nym dmuch­nię­ciem roz­gar­nął wąsy i brodę, żeby móc prze­mó­wić.

– Wybra­li­śmy tuzin dobrych ludzi, któ­rzy ocho­czo garną się do nauki, ale wciąż jesz­cze mamy pro­blemy z opa­no­wa­niem metody i tech­niki. Cho­ciaż Roan uważ­nie patrzyła, jak płat­ne­rze wyku­wają żela­zne ostrze, wygląda na to, że pewne szcze­góły mimo wszystko jej umknęły. Wciąż dopra­co­wu­jemy pro­ce­durę, ale jeste­śmy już bli­scy osią­gnię­cia celu. Kiedy będziemy mieli spi­sane wszyst­kie etapy, wyszko­lona przez nas dwu­nastka zacznie prze­ka­zy­wać swoją wie­dzę dalej. Wyszkolą tylu kowali, żeby każda wio­ska w Rhu­ly­nie miała przy­naj­mniej jed­nego. A potem ci kowale przyjmą uczniów. Kiedy już udo­sko­na­limy pro­ce­durę i wyszko­limy ludzi, sama praca nie potrwa aż tak długo. Ale roz­krę­ce­nie tego wszyst­kiego nastrę­cza trud­no­ści. – Potarł pod­bró­dek. – Sza­cuję, że mogli­by­śmy wypo­sa­żyć nie­dużą armię w ciągu… roku.

– No wła­śnie – powie­dział Raithe. – A w tym cza­sie możemy wyszko­lić ludzi, żeby…

– Za rok będzie już za późno – powie­dział Nyph­ron. – Fane ścią­gnie woj­ska na tereny przy­gra­niczne, nim nadej­dzie zima. To jest wyścig, a my i tak już zbyt długo zwle­kamy. Poza tym w for­tecy znaj­duje się świet­nie wypo­sa­żona kuź­nia, w mie­ście jest też kilku kowali, któ­rzy mają dosko­nałe pale­ni­ska i narzę­dzia. Co wię­cej… – Fhrej popa­trzył na Per­se­fonę – gdzie miesz­kańcy Rhenu zamie­rzają spę­dzić zimę? Tutaj? Czy schro­ni­cie się przed lodo­wa­tym wia­trem w cie­niu tego muru? – Spoj­rzał na Lipita. – Czy znaj­dzie­cie dla nich dość miej­sca w mie­ście?

Oczy Per­se­fony pociem­niały.

– Jeśli postą­pimy tak, jak mówię, będziemy mogli się obro­nić, jeśli sprawy przy­biorą zły obrót – oznaj­mił Raithe. – Jeśli on nie zdoła speł­nić swo­ich wygó­ro­wa­nych obiet­nic…

Nyph­ron z uśmie­chem wszedł mu w słowo.

– A jeśli postą­pi­cie tak, jak ja mówię, wygra­cie tę wojnę.

Raithe spio­ru­no­wał go wzro­kiem, ale Fhrej na­dal nie raczył choćby spoj­rzeć w jego stronę. Na­dal wpa­try­wał się w Per­se­fonę.

– Jak szybko chciał­byś wyru­szyć do Alon Rhist? – spy­tała.

– Natych­miast – odrzekł Nyph­ron. – Już zmar­no­wa­li­śmy zbyt dużo czasu. – Wska­zał dahl, w któ­rym się znaj­do­wali. – Kto wie, co robi fane, pod­czas gdy my tu sie­dzimy i dys­ku­tu­jemy.

– Czu­ła­bym się lepiej, dys­po­nu­jąc wspar­ciem kogoś, kto włada Sztuką. – Per­se­fona spoj­rzała w stronę Raithe’a. – Na wypa­dek gdyby coś poszło nie tak. Ale stan Arion nie pozwala na podró­żo­wa­nie, a Suri nie zgo­dzi się jej zosta­wić.

– Nie potrze­bu­jemy Mira­ly­itha, żeby zdo­być Alon Rhist, a nie możemy sobie pozwo­lić na cze­ka­nie – odrzekł Nyph­ron. – Arion prę­dzej umrze, niż wyzdro­wieje, a ta mała mistyczka nie jest żadną Artystką. Cze­ka­nie na śmierć Arion niczego nie zmieni.

Brin wpa­dła pędem na dzie­dzi­niec. Wszy­scy odwró­cili się w jej stronę. Gnała tak szybko, że musiała się zatrzy­mać śli­zgiem. Uśmie­chała się od ucha do ucha.

– Arion się ock­nęła!

***

Nie byli armią. By­naj­mniej.

Ludz­kość obrała nową ścieżkę w cał­kiem dosłow­nym zna­cze­niu tego słowa. Suri była pewna, że widy­wała ulewy, które liczyły sobie mniej kro­pel, niż było ludzi w tłu­mie wędru­ją­cym na pół­noc. I choć mistyczka nie wie­działa zbyt wiele o sztuce wojen­nej, zakła­dała, że nawet naj­go­rzej wypo­sa­żone woj­sko jest przy­naj­mniej uzbro­jone w odróż­nie­niu od tej ciżby. Byli tam paste­rze, rol­nicy, ryma­rze, myśliwi, sto­la­rze, rybacy, piwo­wa­rzy i han­dla­rze. Więk­szość nie miała żad­nej broni. Nie­śli worki i kosze. Nie­chluj­nie odziani żoł­nie­rze przy­szłej armii nie potra­fili jesz­cze masze­ro­wać w szyku. Uskar­żali się też na tempo, warunki na dro­dze i słońce – bądź na jego brak, kiedy padał deszcz. Więk­szość kobiet została w osa­dach, z wyjąt­kiem tych z dahlu Rhen, które nie miały dokąd pójść. Te, które nie musiały opie­ko­wać się małymi dziećmi, szły obok swo­ich męż­czyzn, nio­sąc zawi­niątka z pro­wian­tem i odzieżą. Wóz, na któ­rym sie­działy Suri i Arion, prze­miesz­czał się w tyl­nej czę­ści kolumny. Cała pro­ce­sja wędro­wała drogą bie­gnącą obok dahlu Rhen – tą samą, którą uprzed­nio podró­żo­wali w prze­ciwną stronę. Suri miała wra­że­nie, że tamtą podróż odbyła w poprzed­nim życiu.

Arion i Suri jechały wci­śnięte pomię­dzy beczki, worki, garnki i bele wełny. Wóz koły­sał się i pod­ska­ki­wał na wybo­jach. Fhrejka oznaj­miła, że czuje się wystar­cza­jąco silna, żeby podró­żo­wać, ale nie była w sta­nie poko­nać pie­szo tak dłu­giej trasy. Padera i Gif­ford, peł­niący na posto­jach funk­cję kucha­rzy oraz opie­ku­jący się Arion, też jechali na wozie, bo Nyph­ro­nowi zale­żało na tym, by tempo mar­szu było jak naj­szyb­sze.

Suri na ogół wolała iść niż jechać, ale czę­sto spraw­dzała, jak czuje się Arion, i po połu­dniu nie­kiedy uci­nała sobie drzemkę wśród wor­ków. Nikt nie kwe­stio­no­wał jej prawa do tych drze­mek. W ogóle mało kto się do niej odzy­wał.

Krą­żyły różne pogło­ski na temat incy­dentu, który spo­wo­do­wała w kra­inie kar­łów. Choć Suri zawsze przy­ku­wała zacie­ka­wione spoj­rze­nia, bo była kimś obcym i mistyczką, teraz nie zer­kano już na nią z cie­ka­wo­ścią i dez­apro­batą, tylko z lękiem. Ludzie przy­śpie­szali kroku, zwal­niali albo wręcz skrę­cali w inną stronę, byle trzy­mać się od niej na dystans. Ponie­waż Per­se­fona, Moya, Roan i karły mieli pełne ręce roboty, z Suri roz­ma­wiali tylko Padera, Gif­ford i Brin. Wszy­scy inni trak­to­wali ją tak, jakby była tru­jąca.

Zawsze lubi­łam być sama, pocie­szała się. Wolę to. Zbyt wielu ludzi w jed­nym miej­scu to coś nie­na­tu­ral­nego. Tak jest lepiej.

Jed­nakże nie była sama. Ludzie ota­czali Suri, ale nie przy­na­le­żała do żad­nej z ich grup. Była sto­krotką wśród żon­kili, muchą w kozim mleku, moty­lem w armii.

Odwró­ciła się i zoba­czyła po lewej stro­nie drzewa – zbo­cze, na któ­rym liścia­sta gęstwina zmie­niała się w ciem­niej­szą igla­stą. Mistyczka znała tę linię lesi­stego wzgó­rza, ten zakręt. Zaraz za nim była rzeka, a za kolej­nym wzgó­rzem zoba­czą przed sobą ścianę boru – Księ­ży­cową Pusz­czę.

– Już pra­wie jeste­śmy na miej­scu – powie­działa Suri. Spoj­rzała na słońce. – Dotrzemy tam, nim nasta­nie połu­dnie. Jak się czu­jesz? – zwró­ciła się do Arion. – Pój­dziemy powoli. Nie ma potrzeby się śpie­szyć.

Arion, która sie­działa otu­lona lekką chu­stą, wyglą­dała na zasko­czoną.

– Czy zmie­rzamy w inne miej­sce niż pozo­stali?

– Ow­szem, do Gło­go­wej Dolinki. Do domu.

– Ale Per­se­fona… Sądzi­łam, że zmie­rzamy do Alon Rhist. – Arion miała zdez­o­rien­to­waną minę.

– To ona tam zmie­rza. My zmie­rzamy do domu – odparła Suri. – Poko­chasz to miej­sce, Arion. Ogród będzie w kata­stro­fal­nym sta­nie, ale zro­bię z nim porzą­dek. Nie będziesz musiała nic robić, tylko odpo­czy­wać i nabie­rać sił. Pój­dziemy popły­wać!

– Suri, zaczyna się wojna – powie­działa Arion.

Suri uwa­żała, że głos Fhrejki odzwier­cie­dla stan jej zdro­wia. Na­dal był sta­now­czo zbyt zdy­szany i brzmiał głu­cho.

– Ow­szem. – Mistyczka zer­k­nęła na męż­czyzn, któ­rzy nie­śli na ramio­nach motyki i szpa­dle. – Ale żyjąc w głębi lasu, nie doświad­czymy jej. Będziemy bez­pieczne i szczę­śliwe. Będzie tro­chę tak jak kie­dyś, z Turą.

Per­se­fona zaży­czyła sobie, żeby Suri i Arion wyru­szyły do for­tecy Fhre­jów, ale zda­niem Suri wojna nie jawiła się pocią­ga­jąco. Mistyczka wymy­śliła lep­szy plan. We dwie pojadą na wozie z powro­tem do Księ­ży­co­wej Pusz­czy, a potem pójdą pie­chotą do Gło­go­wej Dolinki. Arion wciąż była słaba, więc będą wędro­wały wolno, z czę­stymi posto­jami. Może zaj­mie im to cały dzień, ale kiedy już tam dotrą, Suri pokaże Arion naj­pięk­niej­sze miej­sce na świe­cie: mały wąwóz, gdzie świa­tło słońca jest zło­cist­sze, woda smacz­niej­sza, a różne gatunki pta­ków wyśpie­wują chó­rem swe trele. Suri wie­działa, że Arion będzie zachwy­cona. W tam­tym cudow­nym miej­scu Fhrejka powróci do sił, a wtedy…

– Suri? – Arion wpa­try­wała się w nią. – Jesteś gotowa, żeby ze mną poroz­ma­wiać?

Suri odwró­ciła wzrok, spo­glą­da­jąc na pusz­czę. Ponad gra­nią wzgórz widziała już miej­sce, które uwa­żała za swój dom.

– Czy powiesz mi, co tam się stało? – zapy­tała Arion.

– Co masz na myśli?

– Ostat­nie, co pamię­tam, to że tkwi­li­śmy uwię­zieni pod górą. Mia­ły­śmy umowę, ty i ja. Ponie­waż tu jestem, muszę przy­jąć, że nie dotrzy­ma­łaś słowa. Nie sądzisz, że już pora, żeby­śmy poroz­ma­wiały o tym, co się wyda­rzyło?

Padera poru­szyła się nie­spo­koj­nie.

– Powin­naś odpo­czy­wać – powie­działa.

Arion zigno­ro­wała ją i dalej wpa­try­wała się w Suri.

Księ­ży­cowa Pusz­cza uka­zała się oczom podróż­nych w peł­nej let­niej kra­sie soczy­ście zie­lo­nych liści. Ota­cza­jące ją pola były nato­miast jasno­złote z plam­kami oranżu, żółci i pur­pury. Ptaki prze­la­ty­wały nisko, psz­czoły bzy­czały, a w górze dry­fo­wały bez­tro­sko puchate białe obłoki.

– Nie powiesz mi, co się stało z Minną?

Na dźwięk tego imie­nia Suri ode­rwała spoj­rze­nie od pięk­nego kra­jo­brazu, ale nie popa­trzyła na Fhrejkę i nie wyrze­kła ani słowa.

– Suri, nie jestem głu­pia.

– Nie powie­dzia­łam, że jesteś.

– Dla­czego, Suri? Dla­czego to zro­bi­łaś?

Suri zwie­siła głowę, krzy­wiąc usta w wyra­zie pro­te­stu. Nie chciała o tym roz­ma­wiać, nie teraz. Ani z Arion, ani z nikim innym. Ni­gdy.

– Kocha­łaś ją – pod­jęła Arion.

– Na­dal kocham – wyrwało się mistyczce.

Słaba, drżąca dłoń dotknęła jej nad­garstka. Dłu­gie, deli­katne palce Fhrejki pogła­skały go deli­kat­nie.

– Chcia­łam, żebyś zabiła mnie, nie ją.

– Wiem.

– Suri… Nie mogę z tobą wró­cić do two­jego domu.

Suri odsu­nęła się, splo­tła dło­nie na podołku i znów popa­trzyła na Księ­ży­cową Pusz­czę. Na zacho­dzie roz­cią­gało się roz­le­głe morze zie­leni. Gdy Suri spo­glą­dała na mijane drzewa, pomy­ślała, że las wydaje się teraz dziw­nie mały. Czy zawsze taki był?

– Ty też nie możesz tam wró­cić – pod­jęła Arion. – Wiesz o tym, prawda? Teraz jesteś moty­lem, i to w więk­szym stop­niu, niż kie­dy­kol­wiek przy­pusz­cza­łam. Dni żywie­nia się liśćmi dobie­gły końca. Teraz to kwiaty cię potrze­bują. Twoim domem nie jest już Gło­gowa Dolinka, tylko niebo. Nie możesz się ukry­wać, Suri. Musisz fru­wać. Musisz poka­zać wszyst­kim piękno tych skrzy­deł.

Suri zmarsz­czyła brwi i zeszła z jadą­cego powoli wozu.

– W tej chwili chyba wolę iść pie­chotą.

Pozwo­liła, żeby wóz odje­chał, zosta­wia­jąc ją na tyłach dłu­giej kolumny pie­chu­rów. Tu było cicho, pano­wał więk­szy spo­kój, przy­jem­nie też było czuć pod sto­pami zna­jomą, choć nie­stety okrop­nie zdep­taną trawę. Cho­ciaż Suri zna­la­zła się w ogo­nie pochodu, odkryła, że nie jest sama. Kole­inami pozo­sta­wio­nymi w mięk­kiej ziemi przez koła wozu wędro­wał Raithe. Jego leigh mor był pod­ka­sany i zawią­zany luź­niej niż w zimie. Odsła­niał wło­chate ręce i nogi wła­ści­ciela, a w myślach Suri poja­wiło się słowo „sierść”. Więk­szość męż­czyzn tak nosiła swoje płasz­cze w cie­płej porze roku. Raithe zer­k­nął w jej stronę, ale nic nie powie­dział. Bez słowa pod­jęli marsz we dwoje.

Szli w mil­cze­niu, aż dotarli do roz­sta­jów, gdzie od gościńca odcho­dziła droga, która nie­gdyś wio­dła do dahlu Rhen. Suri pomy­ślała, że ostat­nio przy­szła w to miej­sce z tej samej strony ran­kiem po tym, jak zgi­nęła Gryna Bru­natna. Oboje z Raithe’em zwol­nili kroku. Oboje popa­trzyli na nie­po­zorną ścieżkę wijącą się wśród wyso­kich, zbrą­zo­wia­łych traw. Wio­dła do pozo­sta­ło­ści zruj­no­wa­nych wałów obron­nych, straż­nicy i studni. Do prze­szło­ści, która oka­zała się punk­tem zwrot­nym.

– To cie­kawe, jak decy­zja, żeby pójść w jakimś kie­runku zamiast w innym, może zmie­nić całe twoje życie – stwier­dził Raithe, ide­al­nie ujmu­jąc w słowa to, o czym roz­my­ślała mistyczka. – Przy­pusz­czal­nie nie powi­nie­nem był skrę­cać na tę drogę.

Jakaś część Suri zga­dzała się z nim całym ser­cem. Gdyby tej wio­sny nie udała się do dahlu Rhen, Minna na­dal by żyła i obie cie­szy­łyby się kolej­nym spę­dza­nym wspól­nie latem. Oczy­wi­ście, gdyby nie udała się do dahlu Rhen, wszy­scy pozo­stali praw­do­po­dob­nie byliby mar­twi.

Czy złe rze­czy dzieją się rów­nież wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomy­ślała.

Wes­tchnęła, zasta­na­wia­jąc się, czy Raithe mówił do niej, czy po pro­stu roz­ma­wiał sam ze sobą. Nie była też pewna, do kogo sama się zwraca, kiedy powie­działa:

– Naj­go­rzej, że na­dal nie wiem, czy było warto.

Popa­trzyli na sie­bie ze zro­zu­mie­niem, po czym wzno­wili marsz. Szli teraz za wozem w więk­szej odle­gło­ści, zosta­jąc z tyłu i pozwa­la­jąc, żeby świat od nich odpły­wał.

– Chcia­ła­bym teraz zmie­rzać w stronę domu. – Suri kop­nęła kamyk w wysoką trawę.

– A ja chciał­bym zmie­rzać w jakąś inną stronę – odparł Raithe. Zer­k­nął na nią. – Jestem pewien, że miej­sce, które nazy­wasz domem, jest znacz­nie mil­sze niż miej­sce, które ja tak nazy­wa­łem. – Wska­zał jadący z przodu wóz. – Jak się miewa Arion?

– Jest iry­tu­jąca. – Suri spo­dzie­wała się, że Raithe okaże zasko­cze­nie i spyta, dla­czego. On jed­nak tylko ski­nął głową, jakby wszystko rozu­miał. – Chcia­łam, żeby wró­ciła ze mną do pusz­czy, do dolinki, gdzie kie­dyś miesz­ka­łam. Zda­wało mi się, że mogły­by­śmy być tam szczę­śliwe, ale ona się upiera, że musimy wziąć udział w tej woj­nie.

– Brzmi to zdu­mie­wa­jąco podob­nie do Per­se­fony.

– Serio?

Raithe kiw­nął głową.

– Nie chce mnie słu­chać. Ale słu­cha Nyph­rona. Nie ma z tym żad­nego pro­blemu. Ruszamy na wojnę z Fhre­jami, a komu ona daje posłuch?

– Czyli ty też nie chcesz iść do tego całego Rhi­stu?

– Wolał­bym, żeby­śmy wszy­scy zna­leźli się w two­jej dolince. – Otarł pot z czoła i mru­żąc oczy, z pełną pre­ten­sji miną spoj­rzał w górę, na palące słońce. – Czy jest tam gdzie pły­wać?

Suri się uśmiech­nęła.

– W czy­stym jezio­rze, z łabę­dziami.

– Jest co jeść?

– Jest mnó­stwo jedze­nia.

– Brzmi ide­al­nie.

– Bo tak wła­śnie jest – odparła z prze­ko­na­niem.

– To tam, prawda? – Raithe wska­zał prze­rwę w linii lasu.

– Tak – odparła Suri. – Tym zbo­czem w górę, potem w lewo i w dolinę. Mogli­by­śmy tam bez pro­blemu dotrzeć przed zmro­kiem. Nikt by się nie zorien­to­wał, że nas nie ma.

Oboje popa­trzyli na wozy i na długą, wijącą się wężo­wato kolumnę ludzi oto­czoną kłę­bami pyłu. Nikt się nie oglą­dał, a nawet gdyby, z tej odle­gło­ści i tak nie było widać, co robią Suri i Raithe. Mogliby się wymknąć nie­zau­wa­żeni i na zawsze prze­paść w mro­kach nie­pa­mięci. Wojna toczy­łaby się dalej, ale bez ich udziału.

Czy złe rze­czy dzieją się rów­nież wtedy, kiedy nic o nich nie wiem? – pomy­ślała ponow­nie Suri.

Oboje przy­sta­nęli. Stali nie­ru­chomo pośrodku drogi, słu­cha­jąc, jak tur­kot kół cich­nie w oddali.

– Co o tym sądzisz? – zapy­tała Suri.

Raithe wes­tchnął, po czym pokrę­cił głową.

– Nie możemy ich zosta­wić. I to chyba głu­pie, żeby teraz nagle zacząć kie­ro­wać się roz­sąd­kiem.

– Tak. Masz abso­lutną rację. Jesteś chyba naj­mą­drzej­szym… – Urwała prze­ra­żona. Wszystko wyda­wało się tak zna­jome, że słowa po pro­stu wyrwały jej się jak zawsze, zupeł­nie jakby wędro­wała razem z…

Roz­pła­kała się. Miała wyrzuty sumie­nia i nie­na­wi­dziła sie­bie za to, że tak łatwo zdra­dziła pamięć Minny.

Raithe stał w mil­cze­niu i cze­kał, nie osą­dza­jąc jej.

Zarzu­ciła mu ręce na szyję. Zro­biła to bez zasta­no­wie­nia. Potrze­bo­wała przy­tu­lić się do kogoś, a on był obok. Sądziła, że męż­czy­zna się odsu­nie, ale nie. Zamiast tego poczuła, że jego ramiona obej­mują ją i zamy­kają w deli­kat­nym uści­sku. Raithe nie powie­dział ani słowa, a ona wie­działa, że pomię­dzy przy­ja­ciółmi tak wła­śnie powinno to wyglą­dać.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: