Eryk i Mela poznają świat. Poszukiwacze przygód - ebook
Eryk i Mela poznają świat. Poszukiwacze przygód - ebook
Niezwykłe przygody Eryka, Meli i ich przyjaciół!
Eryk i Mela zapraszają do przeżycia cudownych chwil z ich przyjaciółmi i rodziną. Szalone pomysły, niezwykłe wyprawy, zwariowane psikusy i zaskakujące pytania to specjalność rodzeństwa.
Jak pozbyć się zimy?
Jak zorganizować najlepszy lany poniedziałek na świecie?
Ile czekoladowych zajączków może zjeść dziecko?
Czy uda się zobaczyć, jak roście hiacynt?
Jakie czarownice mieszkają w Finlandii?
Dlaczego w Grecji wyrzuca się garnki z okien?
Poznaj zabawny świat Eryka i Meli, a poznasz odpowiedzi na te i wiele innych pytań.
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8103-752-5 |
Rozmiar pliku: | 4,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
WIOSNA NA OSIEDLU POGODNYM
Tego roku zapowiadało się na to, że wiosna nadejdzie szybko, ale jakoś nie mogła się zdecydować. Na ulicach po śniegu zostało już tylko wspomnienie. Mela Psotnicka usłyszała w telewizji, że tylko w najwyższych partiach gór leży go jeszcze trochę, i zastanawiała się, czy tak wysoko, wysoko biały puch kiedykolwiek topnieje. Jej brat, Eryk, twierdził, że nie, bo im wyżej, tym zimniej, ale Mela nie chciała mu wierzyć na słowo. W końcu postanowiła zapytać dziadka Andrzejka – on wiedział bardzo dużo, jeśli nie wszystko.
Tego dnia dziewczynka wyjrzała rano przez okno. Na drzewach bardzo powoli pojawiały się zielone pąki, choć nie było ich jeszcze za wiele. Słońce wspinało się coraz wyżej na niebie i słychać było świergot ptaków, które na zimę odleciały do ciepłych krajów, a teraz powróciły do Polski. Zaczynały budować gniazda, by mieć gdzie wysiadywać jaja po tym, jak je złożą. Na dworze znowu słychać było odgłosy zwierząt.
Mela i Eryk coraz więcej czasu spędzali z przyjaciółmi na świeżym powietrzu. Ale trzeba przyznać, że chociaż wszyscy mieli już dość śniegu i mrozu, trochę się nudzili. Było jeszcze zdecydowanie za zimno, żeby wspinać się po drzewach, a w zapiętych kurtkach nie biegało się najwygodniej. Dni robiły się coraz dłuższe. Na zmianę to nieśmiało wychodziło słońce, to padał deszcz. Zimą, jak spadnie śnieg, można było lepić bałwana, zjeżdżać na sankach albo urządzić wielką bitwę na śnieżki. A co robić przy takiej niezdecydowanej pogodzie? Jak przyspieszyć nadejście pięknych, słonecznych dni, kiedy będzie można całymi popołudniami grać z chłopakami w piłkę, jeździć na rowerze czy rolkach albo po prostu wynieść na trawnik koc i zrobić sobie piknik? Tego dzieci nie wiedziały.
Rozwiązanie podsunęła im mama. Widząc, że dzieci chodzą po podwórku zupełnie bez celu, opowiedziała im, jak to, kiedy sama była mała, wraz z przyjaciółkami każdego roku poszukiwała oznak wiosny, dzięki czemu miała wrażenie, że przychodziła ona szybciej.
– To była taka nasza mała tradycja! – zakończyła mama, a Erykowi aż zaświeciły się oczy.
„Tradycja” – to słowo brzmiało tajemniczo jak przygoda! Jak coś jednocześnie bardzo starego i magicznego, a zarazem coś na wyciągnięcie ręki. Trochę jak sekret i trochę jak coś oczywistego. Pamiętał, że podobało mu się już wtedy, kiedy usłyszał je po raz pierwszy. Wtedy nie wiedział jeszcze, że oznacza powtarzalne działania, które ze zwykłych rzeczy robią niezwykłe, jak sianko pod obrusem w Wigilię czy dawanie mamie kwiatka dwudziestego szóstego maja.
I od tej chwili było postanowione. Tej wiosny Eryk zostanie łowcą tradycji. Oczywiście kiedy powiedział o tym siostrze, Mela uznała, że ona też chce być łowczynią tradycji, ale wcale mu to nie przeszkadzało. We dwoje na pewno odkryją ich więcej. A jak jeszcze wciągną w to swoich przyjaciół…
■
Pewnego niedzielnego przedpołudnia Eryk i Mela uznali, że jak ich mama w dawnych czasach, spróbują pobawić się w detektywów i poszukać wiosny. Jeśli ona tak robiła, to oni tym bardziej mogą. I wtedy będzie można powiedzieć, że mają tradycję przekazywaną z pokolenia na pokolenie – bo mama, jak wyjaśniła to kiedyś dzieciom babcia Danusia – należała do innego pokolenia niż oni, a babcia do jeszcze innego. Taka międzypokoleniowa tradycja jest bardzo dobra na start, uznał Eryk.
W swoje plany chłopiec wtajemniczył najlepszych przyjaciół: Wiktora i Oskara – dwóch braci, którzy wcale nie byli do siebie podobni, rudego Samuela, na którego wszyscy wołali Sam, i Oliwiera, który był świetnym pływakiem. Mela do grona poszukiwaczek oznak wiosny zaprosiła swoje przyjaciółki, najlepsze z najlepszych: zakręconą Zuzkę, roztańczoną Kalę, do której nikt nie mówił Kalina (choć tak właśnie miała na imię), i uwielbiającą zwierzęta Dorotę.
Umówili się pod blokiem o jedenastej. Wszyscy wzięli ze sobą notesy, a Oskar zestaw małego detektywa, w którym znajdowały się dwie lupy i siatka na motyle. Oliwier założył natomiast kapelusz detektywa, który wyglądał jak w tych wszystkich serialach oglądanych wieczorami przez babcię Danusię.
– Wow! Ale czad! – wykrzyknął Eryk, wskazując ręką nakrycie głowy kolegi. – Skąd taki wytrzasnąłeś?
– Od dziadka Piotra. Bo mój dziadek był kiedyś detektywem – powiedział dumnie Oliwier, choć sam do końca nie wiedział, czy tak naprawdę było. Ale kiedyś usłyszał, jak babcia mówi z czułością do męża: „Mój ty detektywie! Ciasteczka to ty zawsze znajdziesz”. Babcie nigdy nie kłamią, a to oznaczało, że z dziadka musiał być prawdziwy detektyw. Zresztą miał przecież ten kapelusz, prawda?
– Słuchajcie, podzielimy się na dwie drużyny. Wygrywa ta, która znajdzie najwięcej oznak wiosny – zarządził Eryk.
– A co, jeśli któraś z drużyn oszuka? – zapytała brata Mela, odgarniając na plecy swoje długie blond włosy.
– Oj nie, nie! – Eryk pogroził siostrze palcem. – Jeśli wy wygracie, to będziecie musiały nam pokazać wszystkie ślady wiosny, jakie znalazłyście. I będziemy odkreślać je w notesie.
– Ale jak tak, to wy nam też musicie swoje pokazać! – zastrzegła Dorota.
Wszyscy zgodnie pokiwali głowami.
– Czyli, jeśli dobrze rozumiem, w notesie zapisujemy to, co znalazłyśmy? – dopytywała Zuzia.
– Tak. A po zakończonej zabawie wygrana drużyna pokazuje swoje ślady drużynie przegranej.
Drużyna dziewczynek pobiegła w prawo, a ta chłopców w lewo, żeby nie przeszkadzali sobie nawzajem. Sąsiedzi obserwowali ich zza firanek i zastanawiali się, co też znów wymyśliły dzieciaki z sąsiedztwa.
Tymczasem obie grupy z zapałem szukały już pierwszych wiosennych kwiatów: przebiśniegów i krokusów, a także bazi na wierzbowych gałązkach i zielonych źdźbeł trawy.
W pewnym momencie chłopcy weszli na jedną z pobliskich górek i utknęli po kolana w błocie.
– Co powiemy rodzicom? – Wiktor spojrzał na swoje brudne spodnie.
– Prawdę. Że wiosny szukaliśmy. Będą musieli się z tym pogodzić. – Eryk wzruszył ramionami.
– Naszej mamie jakoś trudno będzie się pogodzić z kolejnym praniem. – Oskar pokręcił głową, spoglądając na swoje upaćkane nogawki. – Dopiero co jedno rozwieszała, kiedy wychodziliśmy z domu.
Przyjaciel jednak wcale go nie słuchał.
– Są! – krzyknął na całe gardło, głową wskazując na gałązki wierzby, na których niczym puszyste kociaki widniały bazie.
Wiktor zapisał pierwszy punkt w notesie: „kotki-pstrotki zwane baziami”.
– Narwiemy bazi dla naszych mam – zaproponował Sam. – Na pewno się ucieszą i może jakoś zapomną o tym, że jesteśmy cali w błocie.
Wszyscy się z nim zgodzili. Ostrożnie zrywali gałązki bazi, które rozsypywały dookoła żółty pyłek.
– A wiecie, że drzewa, z których zrywacie bazie, to wierzby? – usłyszeli nagle za sobą damski głos. Aż podskoczyli!
Chłopcy obejrzeli się za siebie. Stała tam pani Klementyna, sąsiadka babci Danusi.
– Dzień dobry, pani Klementyno – powiedzieli chórem. Pani Klementyna byłaby niezadowolona, gdyby dzieci się z nią nie przywitały. „Tego wymaga kultura”, powiedziała kiedyś, a jak wiadomo, dzieci z osiedla Pogodnego są bardzo kulturalne, dlatego zawsze grzecznie witają się z dorosłymi.
– Puchate bazie, przez niektórych nazywane kotkami, to kwiatostany wierzby. Bazie kotki to najbardziej charakterystyczne objawy wiosny – powiedziała starsza pani, uśmiechając się do chłopców.
– No to nasza drużyna zdobyła najbardziej charakterystyczną oznakę wiosny! – ucieszył się Oliwier. – Brawo my!
– Niektórzy twierdzą, że wierzba jest drzewem magicznym, ponieważ przyciąga dobro, a odpycha zło – ciągnęła tymczasem sąsiadka babci. – Ponoć dawno temu na świecie żyła piękna kobieta, Blinda, która co roku rodziła dziecko. Wszyscy dookoła zazdrościli jej tej gromadki dzieci. Gdy usłyszała o niej Matka Ziemia, też była zazdrosna, bo to ona chciała mieć ich najwięcej. Ukarała Blindę, zmieniając ją w drzewo. Nie sądziła, że na gałązkach drzewa będą wyrastać piękne puchate bazie, którymi wszyscy będą się zachwycać – zakończyła opowieść pani Klementyna.
– Widzicie, do czego może doprowadzić zazdrość? – słusznie zauważył Oskar. – Matka Ziemia była zazdrosna o Blindę i zamieniła ją w drzewo, bo myślała, że daje jej karę. A na jej gałązkach pojawiły się takie cudeńka, którymi do tej pory zachwycają się ludzie. – Wskazał ręką na bazie, które trzymał w drugiej dłoni.
– Tak – zgodziła się z nim pani Klementyna. – Zazdrość zawsze uderza w tego, kto jest zazdrosny. Zamiast zazdrościć czegoś innym, powinniśmy się postarać sami robić lepsze rzeczy. Miłego dnia! – Pomachała im na pożegnanie i odeszła w stronę pobliskich bloków, zapewne przygotowywać obiad.
Drużyna chłopców zaczęła się rozglądać za kolejnymi tropami.
■
W tym samym czasie dziewczynki znalazły dwa inne ślady nadchodzącej wiosny.
Pod hałdą topniejącego śniegu Mela zobaczyła niepozorny biały kwiatuszek o delikatnych płatkach.
– Chodźcie tutaj! – zawołała do koleżanek. Wszystkie dziewczynki ukucnęły dookoła białego dzwoneczka.
– Jaki delikatny! – zachwyciła się Kala.
– To przebiśnieg – powiedziała Dorota, która oglądała ostatnio z mamą program przyrodniczy.
– A zastanawiałyście się kiedyś nad tą piękną nazwą? – wtrąciła się do rozmowy Zuza. – Przebiśnieg, bo przebija się przez śnieg.
– No tak! – krzyknęła uradowana Kala, jakby przed chwilą odkryły jedną z ważniejszych rzeczy. A one przecież wiosnę odkrywały.
Szybko zanotowały znalezisko i ruszyły na dalsze poszukiwania. Nie mogły dopuścić, żeby chłopcy prześcignęli je tylko dlatego, że one za dużo czasu spędziły nad kwiatem.
Kilkanaście minut później obie drużyny spotkały się na małym placu zabaw. Bo na osiedlu były dwa place zabaw – jeden dla młodszych dzieci, a drugi dla starszych. Eryk i koledzy oczywiście zawsze chodzili na tamten drugi plac zabaw, ale ten był bliżej, dlatego to tutaj doszło do spotkania drużyn. Okazało się, że zarówno dziewczynki, jak i chłopcy znaleźli po siedem oznak wiosny. Ptaszki wijące gniazda, pierwszego bociana, fioletowy krokus…
– I co teraz? – zapytał Oliwier.
– Remis. I czas na obiad – stwierdziła Dorotka.
W tej samej chwili Samowi głośno zaburczało w brzuchu, jakby na potwierdzenie.
■
Po posiłku dzieci znów spotkały się na podwórku.
– Słuchajcie! – powiedział podekscytowany Eryk. – Mam taki pomysł, że normalnie padniecie.
– Mów – niecierpliwił się Oskar.
– Dziadziuś powiedział mi o kolejnych wiosennych zwyczajach. I tak sobie myślę, że niektóre trzeba wprowadzić w życie i u nas! – Uśmiechnął się przebiegle.
– Jakie to zwyczaje? – zapytała Zuzia i włączyła tablet. Była na siebie trochę zła, że nie zabrała go już wcześniej. Nie mogła się doczekać, kiedy nakręci film o wiosennych tradycjach i puści go na swoim kanale na YouTubie. Zuzia bardzo chciała zostać youtuberką i jej filmiki były coraz lepsze. Potrafiła je przycinać, dodawać do nich napisy, a nawet efekty specjalne. Miała też coraz więcej obserwatorów.
– Jeden zwyczaj to topienie marzanny.
– Co to jest marzanna? – zapytała Kala, mrużąc oczy, bo oślepiało ją słońce. Była pewna, że już kiedyś słyszała to słowo, ale zupełnie nie mogła sobie przypomnieć gdzie.
– To taka lalka, którą się podpala – powiedziała Mela.
– A ty skąd wiesz? – Eryk obawiał się, że siostra podsłuchała jego rozmowę z dziadkiem.
– Przeczytałam w jakiejś książce. – Mela machnęła ręką. Lubiła czytać książki podróżnicze i te o zwyczajach w różnych krajach.
– Nie kłóćcie się – poprosił Oliwier – tylko dokończcie opowiadać o tej marzannie.
– Marzanna to taka lalka, którą się podpala i puszcza na rzece, by sobie odpłynęła – wyjaśnił Eryk.
– Ale po co to się robi? – zastanawiał się na głos Wiktor.
– Dawniej tak się żegnało zimę, a witało wiosnę. Dziadziuś powiedział, że kiedyś taką lalkę robiło się ze słomy i kolorowych wstążek. I podpalało. Teraz musimy dać sobie spokój z paleniem, bo to niebezpieczne, poza tym nikt nam nie da zapalniczki. Ale możemy zrobić taką lalkę z recyklingu, ze starych kartonów, starych ubrań, a potem wrzucimy ją do pobliskiego strumyka. I niech płynie.
– To jest pomysł. Ale mówiłeś coś o jeszcze jednym zwyczaju? – Dorotka odgarnęła włosy za ucho.
Oczy Eryka błyszczały.
– Ha, mówiłem! – zaśmiał się. – I to jest najlepszy zwyczaj, o jakim słyszeliście.
– No mów! – niecierpliwił się Sam.
– Tego samego dnia, kiedy topi się marzannę, jest też dzień wagarowicza.
Wiktor zmarszczył brwi.
– Czyli że można bezkarnie chodzić na wagary?
Eryk pokiwał głową.
– Można nie iść do szkoły i będzie nam wybaczone. Zgodnie z tradycją – odparł z namaszczeniem.
– A jaki to dzień? – zainteresowała się Mela.
– Pierwszy dzień wiosny, czyli dwudziesty pierwszy marca. Dziadziuś się wygadał, a potem był na siebie zły, że mi o tym powiedział. Bo jego zdaniem jesteśmy jeszcze za mali na ucieczki ze szkoły. Poza tym rodzice nas do niej odprowadzają, więc za bardzo nie ma jak zwiać.
– A jakbyśmy poszli i schowali się w tej sali, gdzie jest laboratorium, z którego nikt nie korzysta? – podsunął Wiktor.
Dzieci wymieniły się łobuzerskimi uśmiechami.ROZDZIAŁ 2
CO Z TĄ MARZANNĄ?
Pomysłem zrobienia marzanny dzieci podzieliły się z dziadziusiem Andrzejkiem, bo przecież tak zupełnie same mogłyby nie dać rady. Dziadziuś, jak to dziadziuś, rozpisał dzieciom cały plan przedsięwzięcia. Wypisał im materiały, które należy zebrać, by zrobić zimową pannę, a także krótką instrukcję, jak ją wykonać.
– Potrzebne będą gazety – czytała kartkę Mela. – Dwa długie patyki, stare ubrania, sznurek, trociny…
– Trociny? Takie jakie ma w klatce nasz chomik? – zapytał Oskar, marszcząc brwi.
– Właśnie takie. Do tego stare ubrania, wstążki i koraliki.
– To ja się zajmę koralikami i ozdobami dla naszej marzanny – powiedziała Zuzia. – Mam w domu pełno takich rzeczy. Wiecie – puściła oko do przyjaciółek – potrzebne do filmików.
– I jeszcze trzeba przynieść papier toaletowy. – Eryk wypiął dumnie pierś.
– A po co papier toaletowy? – zapytał zdziwiony Oliwier.
– Trzeba będzie nim owinąć patyki, tak by wyglądały jak ręce i nogi. Z trocin i gazety zrobimy wielką kulę. To będzie głowa.
Plan wyglądał na prosty, więc szybko pobiegli po niezbędne materiały. Okazało się, że papieru toaletowego zebrali nie na jedną marzannę, ale co najmniej na kilka, bo każdy przyniósł po rolce. Wszyscy byli przekonani, że pozostali o nim zapomną.
Godzinę później dzieci wraz z dziadziusiem Eryka i Meli zabrały się do robienia marzanny. Zuzia włączyła nagrywanie filmiku. Chciała udokumentować ich pracę.
Dziadziuś za pomocą sznurka związał kije, tak że utworzyły krzyż, który stał się szkieletem dla kukły.
– No, to teraz czas na was – zarządził. – Bierzcie papier i owijajcie ręce i brzuch.
Dzieci sięgnęły po rolki papieru toaletowego i wzięły się do pracy. Przy tym całym owijaniu było mnóstwo śmiechu. Rolki papieru turlały się po całym pokoju.
Kiedy dzieciaki skończyły owijać marzannę, wpadły na pomysł, by zacząć owijać siebie nawzajem. Śmiechu było co niemiara, bo finalnie w pokoju dziadków stały cztery mumie owinięte papierem i kilkoro zombiaków, jak uznał Sam, czyli takich owiniętych tylko trochę. Zuzia zrobiła im zdjęcie.
Potem, przywołani do porządku przez dziadka, zrobili głowę zimowej pannie. Trociny zbili w kulę i owinęli je gazetą. Za pomocą nożyczek pocięli marszczoną bibułę w paski i przymocowali ją klejem do głowy lalki, tworząc marzannie włosy. Kala namalowała flamastrem na głowie oczy i usta, a Dorota na czubku głowy przykleiła kwiatek z koralikami. Ich marzanna wyglądała kolorowo i wiosennie, choć miała przecież symbolizować zimę. Ale oni się tym nie przejmowali. Najważniejsze, że była niemal gotowa.
Na koniec Eryk włożył marzannie sukienkę, którą kiedyś nosiła Mela, ale która już dawno była na nią za mała. Teraz mogli puścić kukłę na wodę.
Okazało się jednak, że w pobliżu miejsca zamieszkania nie ma ani strumyka, ani rzeki. Wcześniej zupełnie o tym nie pomyśleli!
– I co teraz zrobimy? – zastanawiał się Oskar.
– Może zamoczymy ją w kałuży? – zaproponowała Kala. – Może to wystarczy.
Wszyscy jakoś tak dziwnie na nią spojrzeli. Jak to: w kałuży? Przecież nigdzie nie odpłynie. A zima musi odpłynąć, żeby nastała wiosna. Tak mówił dziadziuś.
– To co teraz? – zastanawiała się na głos Dorota. Dziewczynka nie lubiła zimy i chciała, by już odeszła.
– Ona nie może z nami zostać, bo będzie buro i ponuro cały rok, aż do następnej zimy! – stwierdził rzeczowo Eryk.
– A więc może wsadzimy ją do bagażnika samochodu mojego taty albo twojego i marzanna odjedzie? – zaproponował Oliwier.
Wszyscy stwierdzili, że warto spróbować. Odjazd to nie to samo, co odpłynięcie, ale być może w całym tym zwyczaju chodziło tylko o ruch? No i tak będzie bardziej ekologicznie.
O siódmej trzydzieści rano Eryk z Melą i marzanną wymknęli się na parking. Mama powiedziała, że otworzy im samochód. Wtajemniczyli ją w ich plan. W końcu kiedyś sama robiła wszystko, żeby wiosna szybciej przyszła, i kukłę też z dziadziusiem nieraz tworzyła.
Doszli do nissana taty, mama nacisnęła przycisk na kluczyku i mogli otworzyć bagażnik. Włożyli marzannę do środka. Mela przykryła ją kocykiem, aby tata jej nie zauważył. Szybko zamknęli bagażnik i wrócili do domu.
Jak się okazało, plan jednak nie był taki doskonały, bo marzanna wróciła z tatą na parking, kiedy ten przyjechał do domu z biura.
– Hmmm… Mogliśmy to przewidzieć – powiedział zrezygnowany Eryk.
– No tak, skoro tata nie wiedział, że w bagażniku jest nasza marzanna, to z nią wrócił do domu. Może gdyby jej ten bagażnik otworzył, toby sama wyskoczyła na miasto.
Dzieci zaczęły się śmiać. Spotkały się z przyjaciółmi na podwórku i o wszystkim im opowiedziały.
– Mam lepszy pomysł – powiedziała w pewnym momencie Dorota. – Wsadzimy marzannę do tramwaju albo autobusu i… niech jedzie.
– To się może udać!
Musiało się udać – w końcu nazajutrz przypadał pierwszy dzień wiosny.
Dzieci wstały bardzo wcześnie rano. Kupiły marzannie bilet sześćdziesięciominutowy – uznały, że to dość czasu, by kukła znalazła się daleko od ich osiedla – i ruszyły z nią na przystanek. Szły tak szybko, że głowa jej odleciała i poturlała się pod nogi jakiejś kobiety, która krzyknęła z przerażenia.
– Przepraszamy! – Wiktor podbiegł w stronę nieznajomej i podniósł zgubę. – Głowa nam od lalki odleciała – wytłumaczył.
– Mam sznurek! – Oskar wyjął z kieszeni kurtki linkę i przytwierdził nią głowę lalki do reszty jej ciała.
Zuzia oczywiście cały czas kręciła filmik z podróży marzanny, komentując wydarzenia.
– Trochę mi będzie szkoda tak ją odsyłać w podróż – powiedział Oliwier, wzruszając ramionami.
– Mnie też – jęknęła Dorotka. – Taka ładna nam wyszła.
– Słuchajcie, trzeba wziąć się w garść i wsadzić ją do tramwaju. Niech jedzie. Miasta trochę zwiedzi, może spodoba jej się gdzieś indziej. – Eryk chwycił marzannę za ręce, a Wiktor za sukienkę u dołu.
Nadjechał tramwaj, który był w miarę pusty. Drzwi się otworzyły. Eryk posadził marzannę na siedzeniu, Wiktor skasował bilet i położył go na kolanach lalki, żeby w razie kontroli nikt nie wlepił jej mandatu. Oskar z przystanku machał do nich rękoma, by wysiadali. Bał się, że motorniczy zamknie drzwi i przyjaciele odjadą wraz z marzanną. Na szczęście w porę wyskoczyli z pojazdu. Kierujący tramwajem zamknął drzwi i ich marzanna odjechała.
– No to teraz będzie już tylko wiosna! – Mela aż klasnęła w ręce, marząc o ciepłych promieniach słońca padających im na twarze.
Ale to jeszcze nie był koniec planów na ten dzień.