Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • promocja
  • Empik Go W empik go

Esencja alkoholizmu. Deficyt bliskości - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
15 listopada 2024
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Esencja alkoholizmu. Deficyt bliskości - ebook

Książka poświęcona jest tematyce alkoholizmu i współuzależnieniu. Jest połączeniem doświadczeń osobistych autora, zarówno z okresu rozwoju uzależnienia, jak i z 15-letniego okresu utrzymywania abstynencji, ale także doświadczeń, jako terapeuty uzależnień, z kilkunastoletnią praktyką pracy z osobami uzależnionymi i współuzależnionymi. Autor dużą wagę przykłada do rozróżnienia abstynencji, czyli rezygnacji z alkoholu i trzeźwienia – procesu, który prowadzi do głębszych zmian w rozwiązywaniu problemów życiowych i zmian stylu życia, które ułatwiają pozostawanie w abstynencji, a jednocześnie poprawiają komfort życia i funkcjonowania niepijącego alkoholika i osób w jego otoczeniu. Również osoby współuzależnione mogą odnaleźć w książce wiele podpowiedzi i wskazówek, jak radzić sobie, gdy w ich bliskim otoczeniu jest osoba nadużywająca alkoholu. Książka napisana przystępnym językiem, pozwala spojrzeć głębiej na cały problem uzależnienia i zrozumieć temat na różnych płaszczyznach.

Kategoria: Poradniki
Zabezpieczenie: Watermark
Watermark
Watermarkowanie polega na znakowaniu plików wewnątrz treści, dzięki czemu możliwe jest rozpoznanie unikatowej licencji transakcyjnej Użytkownika. E-książki zabezpieczone watermarkiem można odczytywać na wszystkich urządzeniach odtwarzających wybrany format (czytniki, tablety, smartfony). Nie ma również ograniczeń liczby licencji oraz istnieje możliwość swobodnego przenoszenia plików między urządzeniami. Pliki z watermarkiem są kompatybilne z popularnymi programami do odczytywania ebooków, jak np. Calibre oraz aplikacjami na urządzenia mobilne na takie platformy jak iOS oraz Android.
ISBN: 9788397234901
Rozmiar pliku: 2,2 MB

FRAGMENT KSIĄŻKI

I.
DLACZEGO JA?

W moim przypadku alkohol pojawił się dość późno, bo dopiero około trzydziestki. Wcześniej nie byłem abstynentem, choć używałem alkoholu bardzo rzadko – jeden, dwa razy w roku, udawało mi się upić. Przeszedłem przez liceum i studia, właściwie nie uczestnicząc w tych wszystkich alkoholowych imprezach, których było całkiem sporo. Studiowałem na studiach dziennych i pracowałem na budowach, gdzie często byłem jedyną trzeźwą osobą. W akademikach też praktycznie każdego dnia była jakaś impreza, do której można było dołączyć.

Wtedy alkohol po prostu nie był mi do niczego potrzebny, nie był atrakcyjny.

Dopiero w momencie, kiedy rozkręcałem firmę produkcyjną, zacząłem budować dom, a w małżeństwie pojawiły się pierwsze problemy, zacząłem być tym wszystkim zmęczony. Muszę tu dodać, że dom budowałem własnymi rękami – za stan surowy nie daliśmy złotówki za robociznę. Pomagali mi głównie tata i serdeczny przyjaciel, ale większość prac wykonywałem samodzielnie, poczynając od fundamentów, przez murowanie, zalewanie stropów, łącznie z instalacjami elektryczną i hydrauliczną, zrobieniem łazienki i kuchni w glazurze i terakocie. Wychodziłem z domu o czwartej, piątej rano, wracałem o dziesiątej, jedenastej wieczorem, tylko po to, żeby coś zjeść, przespać się, a rano od nowa.

Wtedy to, gdy na budowę czasem wpadł jakiś kolega, żeby zobaczyć, jak mi idzie i przynosił ze sobą piwo, zobaczyłem, że to „dobrze mi robi”, nie czuję zmęczenia i mogę pracować więcej. To poczucie stało się dla mnie na tyle atrakcyjne, że w krótkim czasie wracając do domu, wstępowałem do sklepu, już nie tylko po papierosy, ale także dwa piwa (mocne). Jakoś tak miałem od początku, że musiały być dwa (chyba, żeby było do pary). Szybko się nimi „relaksowałem” i szybciej też zasypiałem, co utwierdzało mnie w przekonaniu, że to „dobrze mi robi”. Dlaczego mocne – różnych piw próbowałem, a ponieważ alkohol generalnie mi nie smakował, wybrałem takie, które miało słodkawy smak i nie czuć było tego alkoholu zbyt mocno, za to efekt był szybszy.

Praktycznie w ciągu dwóch, trzech miesięcy moje picie stało się już regularne, bo kupowałem te dwa piwa codziennie albo prawie codziennie.

Oczywiście przez długi czas nie widziałem w tym nic złego, tym bardziej, że wykonywałem wszystkie obowiązki, zarówno te zawodowe, jak i związane z budową domu, także rodzinne – zawoziłem i odbierałem córki z przedszkola i szkoły.

Tolerancja rosła i po jakimś czasie dwa piwa już nie pomagały, potrzebowałem więcej. By nie przynosić do domu więcej, zacząłem popijać w ciągu dnia. Piłem więcej w weekendy – no bo weekend, więc można, należy się!

I tak po mniej więcej półtora roku okazało się, że tolerancja nie rośnie w nieskończoność, a dolegliwości związane z piciem narastają – szczególnie rano – nawet do tego stopnia, że trudno było się pozbierać i normalnie funkcjonować. Choć to nie skłoniło mnie do podjęcia jakichkolwiek działań, pod naciskiem mojej ówczesnej żony podjąłem pierwszą w swoim życiu terapię dochodzącą.

Tam dowiedziałem się, że alkoholizm to choroba. Nie było mi trudno zaakceptować, że jestem alkoholikiem, to dawało rozgrzeszenie – choroba; piję, bo muszę. Może i jestem alkoholikiem, ale takim z wyższej półki (dzisiaj powiedziałbym wysoko funkcjonującym), no bo przecież niczego nie straciłem przez picie – firmę prowadzę, dom buduję, rodzina w komplecie – no to, o co chodzi? Przecież nie robię niczego złego. Łyknę trochę wiedzy i na pewno będę umiał się kontrolować!

Nawet przez pierwszy etap terapii (około trzy miesiące) udało mi się utrzymywać abstynencję. W drugim trzymiesięcznym etapie – nie dałem rady, zrezygnowałem mniej więcej w połowie i wróciłem do swoich dwóch piw. Te dwa mocne piwa towarzyszyły mi przez dłuższy czas, bardzo się pilnowałem, żeby nie przekraczać tej ilości, pamiętając, że wtedy, kiedy piłem dwa piwa dziennie, nie stanowiło to problemu.

Jednak po jakimś czasie, gdy już sobie „udowodniłem”, że mam kontrolę, ilości zaczęły znowu rosnąć. Początkowo tylko w soboty, potem również w piątki i niedziele, a gdy w poniedziałek czułem się źle, żeby funkcjonować, musiałem zacząć od piwa. No i w taki oto sposób założone dwa piwa były tylko od wtorku do czwartku, a w pozostałe dni znacznie więcej.

· · ·

Alkoholizm nie jest chorobą, która pojawia się nagle, nie rozwija się z dnia na dzień, miesiąca na miesiąc, czy nawet z roku na rok. Utrata kontroli nad piciem na początku zdarza się sporadycznie i nie niesie najczęściej na tyle dotkliwych skutków, żeby powiedzieć sobie: „alkohol jest nie dla mnie”, „nie umiem pić”. Z czasem jednak coraz częściej pijemy nie wtedy, kiedy planowaliśmy. Pijemy więcej, niż zamierzaliśmy, ale jednocześnie przesuwamy granicę kontroli. To, co wcześniej było „niedopuszczalnym zachowaniem”, staje się nową normą, którą kwitujemy stwierdzeniem: „przecież każdemu się może zdarzyć”, „wszyscy tak robią”.

Dopiero gdy konsekwencje są dotkliwe, nasze otoczenie daje do zrozumienia, że to jednak nie jest norma, a nasze picie przestało już być incydentalne, zaczynamy dostrzegać problem.

Często się zdarza, że osoby uzależnione, szczególnie w pierwszym okresie po uświadomieniu sobie, że ich picie nie mieści się już w stwierdzeniu: „piję, bo lubię”, „taki mam styl”, zadają pytanie: „dlaczego się uzależniłem?”, „kiedy się to stało?”.

Czy tego typu pytania potrzebne są alkoholikowi, żeby zrozumieć problem i zrezygnować z alkoholu? Na początku nie! Bardziej wynikają z chęci odwrócenia uwagi od siebie, uwolnienia się od poczucia winy i wyrzutów sumienia spowodowanych konsekwencjami picia. Szukanie przyczyny takiego stanu rzeczy w innych osobach, sytuacjach, wydarzeniach doskonale uwalnia od tych trudnych emocji, a często daje usprawiedliwienie do dalszego picia. No właśnie, bo jeśli znajdę odpowiedź na pytanie „kiedy się to stało”, to: „wyciągnę wnioski i będą mógł się kontrolować”. Alkoholik tylko wyjątkowo jest gotów do głębokiej autoanalizy, raczej poszukuje prostej odpowiedzi na pytanie „co zrobić, żeby nie rezygnować z alkoholu, żeby używać go tak jak pięć, dziesięć, może dwadzieścia lat temu?”.

Problem w tym, że momenty w naszym życiu, w których upatrujemy początków uzależnienia, to wcale nie te, które są rzeczywistym jego początkiem. „Nie miałem problemu, dopóki nie straciłem prawa jazdy”, „…dopóki nie zmieniłem pracy”, „…do rozwodu” itd., itp., a „później coś się stało i straciłem kontrolę”. Ta utrata kontroli najczęściej pojawiała się dużo, dużo wcześniej, tyle tylko, że konsekwencje nie były dla alkoholika wystarczająco dotkliwe, aby skłonić go do refleksji.

A co, jeśli nałóg pojawił się przed alkoholem?

Tak – to nieumiejętność radzenia sobie z trudnymi emocjami, czy w ogóle ich rozpoznawania, problemy z rozwiązywaniem trudnych sytuacji życiowych. Nie jest ważne, czy dotyczy to kogoś, kto wychowując się w tak zwanej dysfunkcyjnej rodzinie, w wieku piętnastu lat zaczął używać alkoholu, żeby się uwolnić od problemów, czy kogoś, kto w wieku czterdziestu lat przeżył traumatyczne doświadczenie, czy emeryta, który oprócz zakończonej już pracy nie ma innej motywacji do życia. Jedno jest wspólne – nie emocje, sytuacja czy wydarzenie spowodowały, że ktoś zaczyna pić destrukcyjnie, ale nieumiejętność, czasem niemożność poradzenia sobie z tą sytuacją.

Ta nieumiejętność konstruktywnego radzenia sobie z emocjami, z poczuciem własnej wartości, z huśtawkami nastrojów, ze stresem, ze złością, z wyrażaniem własnego zdania – to pierwotne przyczyny tak zwanego „uzależnionego myślenia”, które – gdy pojawia się alkohol – staje się jedynie próbą „samoleczenia” tych deficytów.

Co ważne – te sytuacje czy wydarzenia często są rzeczywiste, często też faktycznie nie są zawinione przez „przyszłego” alkoholika, nie wymyślone. Mogą nimi być alkoholizm rodzica, przemoc, czy inne traumatyczne wydarzenia. Picie staje się jedynie formą ucieczki, a nie szukaniem rozwiązań. Uwalnia na chwilę od napięcia, daje poczucie ulgi, jednak nie rozwiązuje pierwotnego problemu.

W dzisiejszych czasach, kiedy dostęp do wiedzy, za sprawą Internetu, jest łatwy i prosty, niewielu alkoholików zadaje sobie trud, żeby po tę wiedzę sięgnąć. A nawet jeśli sięgają, to tylko po to, żeby stwierdzić, że to do nich absolutnie nie pasuje albo też, że „według tych kryteriów, to wszyscy są alkoholikami”. Wolą żyć w świecie stereotypów, przekonań dających rozgrzeszenie i/lub usprawiedliwienie picia. To też jest mechanizm obronny wynikający z lęku – bo co robić, jeśli okaże się, że rezygnacja z „lekarstwa na wszystkie troski” jest niezbędna? A tak, zawsze można powiedzieć: „nie wiedziałem”, „nie zdawałem sobie sprawy”…II.
DLACZEGO JA? – PO DRUGIEJ STRONIE

Gdy poznałem moją obecną żonę, byłem czynnym alkoholikiem i to w fazie mocno zaawansowanej. Rozstawałem się właśnie z pierwszą małżonką. Nowa partnerka też była po przejściach i wydawało się, że wszystko jest w porządku, że ze wszystkim sobie poradzę.

Dziś wiem, że nie było w porządku. Moje rozstanie z pierwszą żoną i oznajmienie tego córkom było bardzo nie w porządku. Choć uważam, że decyzja była słuszna, to jednak sposób wprowadzenia jej w życie był po prostu pijany. Właśnie tak, to „marzeniowe planowanie”, pijackie planowanie, kazało mi myśleć, że wszystko jakoś samo się poukłada.

Na początku wydawało mi się, że jest OK. Ja mieszkałem w Warszawie, ona w Krakowie, nasza znajomość była głównie korespondencyjna, a w takim trybie ukrywanie uzależnienia nie było zbyt trudne. Gdy spotykaliśmy się w weekendy, nie byłem abstynentem, wypijałem po kilka piw – no, ale co w tym dziwnego, że facet po ciężkim tygodniu pracy, w weekend napije się trochę alkoholu? – trzymałem fason.

Z czasem jednak traciłem kontrolę coraz bardziej, do tego stopnia, że po intensywnym piciu w tygodniu nie byłem w stanie w weekend wsiąść w samochód i pojechać do Krakowa. Początkowo tłumaczyłem to nadmiarem pracy, czy innymi obowiązkami, ale z czasem, gdy sytuacja pogarszała się, w końcu – w przypływie słabości (albo może siły) – przyznałem się do alkoholizmu.

Reakcja mojej żony (wtedy dobrej znajomej) mnie zaskoczyła. Powiedziała, że to rozumie, że przecież każdy ma jakieś problemy. Jak się później dowiedziałem, pomyślała sobie nawet, że skoro tak, to dobrze się wpiszę w jej imprezowe towarzystwo.

Czyli jednak nie rozumiała, nie miała pojęcia, na czym polega alkoholizm!

Ale takie jej podejście uwolniło mnie od wstydu i wyrzutów sumienia, dało rozgrzeszenie i – niestety – także dalszy rozwój mojej choroby.

Gdy picie przeszło w fazę, w której przestałem już normalnie funkcjonować, moja żona wraz z moim tatą wpadli na pomysł „zaszycia mnie”, czyli wszycia esperalu – tym bardziej, że wyznałem im, iż kiedyś używałem anticolu (to taki esperal w tabletkach) i że działało. Kłamałem – nie było skuteczne, bo gdy chciało mi się bardzo pić, odstawiałem anticol i piłem! Nie chcę teraz rozpisywać się o tych metodach.

Tak czy inaczej, współuzależnienie żony zaczęło się pogłębiać, umiała bezbłędnie rozpoznać, nawet przez telefon, kiedy byłem po alkoholu, a często nawet słyszała zmianę w moim sposobie mówienia, zanim jeszcze zacząłem pić.

Kiedyś przyjechałem do Krakowa pociągiem, odebrała mnie z dworca i poczuła alkohol, choć ja oczywiście chciałem prowadzić. Upierałem się, że to, co poczuła, to piwo bezalkoholowe z pociągowego bufetu. Nie uwierzyła – nie pozwoliła mi kierować i jeździliśmy po mieście w poszukiwaniu drogówki, żebym sprawdził się alkomatem, a że akurat żadnego patrolu nie było, podjechaliśmy nawet pod komisariat, gdzie jednak okazało się, że wszyscy policjanci są w terenie – a komisariat zamknięty. Oczywiście już wytrzeźwiałem trochę z upływem czasu, trochę też dzięki adrenalinie i stresowi, że kłamstwo za chwilę wyjdzie na jaw. Nie wyszło, a ja szedłem w zaparte i upierałem się przy bezalkoholowym.

To oczywiście było jedno z mniej znaczących zdarzeń. Później przyszły o wiele bardziej drastyczne. Na przykład takie, gdy żona cudem znalazła mnie w hotelu, gdzie byłem o krok od zapicia się na śmierć, po zaaplikowaniu trzy razy trzech czwartych litra wódki w ciągu 4–5 godzin. Sprowadzony wtedy lekarz kilka godzin walczył o moje życie, gdy ona mogła tylko bezsilnie się przyglądać i czekać na efekt. Innym razem musiała wciągnąć mnie za fraki, gdy próbowałem wyjść przez okno z piątego piętra do sklepu po piwo, bo nie chcieli wypuścić mnie z domu.

Na szczęście dla mnie żona od początku korzystała z terapii i uczestniczyła wraz ze mną w otwartych mitingach AA, później także Al-Anon. Wiedziała, jak pomagać i jak mi nie pomagać, to drugie było nawet ważniejsze.

Bywało, że ja zapijałem, a koledzy alkoholicy wyciągali moją żonę na mityng, żeby mogła wyrzucić z siebie emocje i poczuć, że ktoś ją rozumie. Powodowało to zresztą wielkie zdziwienie mojej teściowej, która zadawała pytanie: „Krzysiek pije, a ty idziesz do tych pijaków – po co?”. Nie rozumiała, wręcz nie mogła tego pojąć.

Podobnie mój tata, nie rozumiał uzależnienia, nie wiedział i nie chciał wiedzieć, co to jest AA. Nie widział też powodu, bym po raz kolejny jechał na terapię stacjonarną, skoro już przecież tam byłem i okazało się to nieskuteczne.

Gdy, będąc w Warszawie, zmierzałem na spotkanie AA, które odbywało się w przykościelnej salce, to było dla niego w porządku, bo w jego wyobrażeniu szedłem do kościoła. Jeśli się wybierałem na takie samo spotkanie „na mieście”, pytał mnie: „Po co idziesz do tych pijaków? Pewnie siedzicie przy piwku i debatujecie, co zrobić, żeby wypić dwa, a nie dziesięć!”.

Kiedy byłem już ponad dwa lata trzeźwy i pewnego razu nocowałem u niego w Warszawie, wieczorem, idąc do sklepu, zapytał: „Kupić ci te dwa piwa?”. Przecież nie zrobił tego dlatego, żeby mnie rozpić. Zrobił to z chęci kontroli. No bo jeśli kupi tylko dwa, to przecież ja się taką ilością nie upiję i – jego zdaniem – wszystko będzie w porządku, a jeśli sam pójdę do sklepu… A…, no to wtedy nie wiadomo, ile wezmę, no i czy czegoś jeszcze po drodze nie wypiję!

Wiedziałem, że cieszy się z mojego niepicia, tylko że nie wierzył, że utrzymuję całkowitą abstynencję. Myślał, że popijam, tylko tak po trochu, od czasu do czasu, że nauczyłem się kontrolować.

Oczywiście nie tylko żona i rodzice popadli we współuzależnienie.

Po uszy tkwiły w nim także była żona i moje córki. Nie chcę o tym pisać za wiele, bo nie czuję się do tego upoważniony, a poza tym, czy ja alkoholik mógłbym opisać to rzetelnie i prawdziwie? Pamiętam większość zdarzeń jak przez mgłę… ze swojej pijanej perspektywy. One widziały to na trzeźwo, prawdopodobnie zupełnie inaczej.

Być może kiedyś i one zdecydują się opisać je w książkach. Zdarzenia, emocje, bezsilność, złość, może nawet czasem nienawiść. Tak – zdaję sobie z tego sprawę – byłem producentem całej gamy emocji. Szkoda, że głównie nieprzyjemnych i trudnych, bardzo trudnych!

· · ·

Nie tylko alkoholicy zadają sobie pytanie: dlaczego JA? dlaczego mnie to spotyka? Również osoby współuzależnione zadają sobie podobne pytania, chociaż szukanie odpowiedzi ma po obu stronach zupełnie inny cel.

Uzależniony chce to wiedzieć, żeby odzyskać kontrolę i dzięki temu nie musieć rezygnować z alkoholu, natomiast osoby współuzależnione chciałyby znaleźć odpowiedź na to pytanie, żeby móc wpłynąć na osobę pijącą i zapanować nad nałogiem – zrobić to za niego/nią, przejąć kontrolę i w ten sposób doprowadzić do ograniczenia picia lub abstynencji.

I tu zaczynają się schody, bo osoby współuzależnione także muszą uznać własną bezsilność wobec alkoholu, muszą zrozumieć, że nie są w stanie pomóc tak długo, dopóki sam alkoholik nie zrozumie własnego stanu.

Na początku jest najłatwiej: „przecież poradzę sobie z tym”, „wpłynę na niego/nią, żeby nie pił tak dużo”. I rzeczywiście jeszcze wtedy często to się udaje, poprzez kontrolę wypijanych kolejek na uroczystości rodzinnej, straszenie odejściem, a później rozwodem, szukanie ukrytego alkoholu, płoszenie pijących kolegów itd., itp. Na początku uzależniony jest skłonny poddać się tym rygorom dla „świętego spokoju”, jednak gdy tylko „urwie się z łańcucha”, od razu traci kontrolę i wykorzystuje okazję, żeby wypić dużo więcej, na zapas. Przy czym cały czas nie odbiera tych starań osób współuzależnionych jako wsparcie, lecz raczej jako presję, ograniczenie wolności, atak, co często przekłada się na przekonanie, że pije właśnie przez żonę/męża, no bo przecież gdyby nie naciski z ich strony, to na pewno dawno by sobie sam z tym poradził.

Nieskuteczność podejmowanych działań współuzależnieni traktują jako osobistą porażkę, a lęk przed oceną ze strony rodziny, otoczenia powoduje, że nie szukają pomocy, tworzą swoistą „koalicję” z alkoholikiem w ukrywaniu uzależnienia, jego skutków, a często biorą na siebie odpowiedzialność za naprawianie szkód spowodowanych nałogiem. Począwszy od usprawiedliwiania nieobecności w pracy, czy podczas uroczystości rodzinnych, poprzez załatwianie spraw, które alkoholik powinien załatwić, aż wreszcie podejmowanie starań mających skłonić osobę pijącą do leczenia.

Leczenie uzależnienia? Na początku niestety nie! Koncentrują się na umawianiu wizyt do specjalistów, aby leczyć wątrobę, trzustkę, nadciśnienie, wrzody, do neurologa, rzadko do psychiatry, ale nie z powodu uzależnienia, tylko w związku z nerwicą, agresją, depresją, bezsennością – wszystkim, tylko nie uzależnieniem, nie zauważając kompletnie, że większość tych objawów jest skutkiem nadużywania alkoholu, a nie przyczyną picia!
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: