Facebook - konwersja
Czytaj fragment
Pobierz fragment

  • Empik Go W empik go

Estetyka czyli Umnictwo piękne: część ogólna - ebook

Wydawnictwo:
Data wydania:
1 stycznia 2011
Format ebooka:
EPUB
Format EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie. Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
, MOBI
Format MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu. Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
(2w1)
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego, który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment

Estetyka czyli Umnictwo piękne: część ogólna - ebook

Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.

Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.

Kategoria: Klasyka
Zabezpieczenie: brak
Rozmiar pliku: 611 KB

FRAGMENT KSIĄŻKI

PRZED­MO­WA

Myśl na­pi­sa­nia grun­tow­ne­go es­te­tycz­ne­go dzie­ła po­wsta­ła z po­wo­du mo­ich pre­lek­cyi pu­blicz­nych w tym przed­mio­cie w r. 1842. Rze­czy­wi­ście wzią­łem się już w ten czas do pra­cy, i ztąd po­wsta­ło za­wcze­sne za­po­wie­dze­nie wyj­ścia mo­jej Es­te­ty­ki przez księ­gar­nią Ka­mień­skie­go w Po­zna­niu.

Kie­ro­wa­łem się w tej pra­cy sys­te­mem Es­te­ty­ki He­gla, któ­re­go by­łem uczniem. Ato­li im wię­cej roz­świe­ca­ły mi się wła­sne po­ję­cia, przy głęb­szem wzie­ra­niu w rzecz, tem bar­dziej od­stę­po­wa­ły od po­jęć mi­strza. Prze­ko­na­łem się, iż nie ma moż­no­ści ich po­go­dze­nia, bo wi­dzia­łem, że jest róż­ni­ca w sa­mej za­sa­dzie. Od­sła­nia­ły mi się w sztu­ce co­raz wyż­sze po­tę­gi wy­obraź­ni, a nie wi­dzia­łem ich w du­chu He­glow­skim, któ­re­go isto­tą jest samo my­śle­nie.

Nie wi­dzia­łem po­do­bień­stwa, aby z fi­lo­zo­fii czy­ste­go my­śle­nia, któ­rej ab­so­lu­tem jest idea, przyjść moż­na do upo­sta­cio­wa­nia sztu­ki. Sys­tem Es­te­ty­ki He­gla wy­dał mi się dla tego my­śle­niem o sztu­ce, ale nie umie­jęt­no­ścią sztu­ki; bo gdy sztu­ka jest two­rze­niem, jak­że zbu­do­wać umie­jęt­ność two­rze­nia, nie wy­cho­dząc z za­sa­dy tej siły du­cha, któ­ra two­rzy?

Trze­ba mi więc było po­rzu­cić pra­ce oko­ło Es­te­ty­ki, po­rzu­ca­jąc sys­tem fi­lo­zo­fii czy­ste­go my­śle­nia, i wziąść się do po­przed­nich ba­dań nad tą siłą du­cha, któ­ra kształ­tu­je i two­rzy. Re­zul­ta­tem tych ba­dań, bę­dzie fi­lo­zo­fia wy­obraź­ni, któ­rą na­stę­pu­ją­ce tomy Fi­lo­zo­fii i Kry­ty­ki obej­mo­wać będą.

Tom ni­niej­szy nie za­wie­ra dla tego jesz­cze Es­te­ty­ki, jako umie­jęt­no­ści, ale jest przy­go­to­wa­niem do niej, czę­ścią przez ogól­ne o sztu­ce po­ję­cia, na­de­wszyst­ko zaś przez do­kład­niej­sze władz es­te­tycz­nych roz­wi­nię­cie. Co się z tego w ca­łość zło­ży­ło, wy­da­ję na świat pod na­zwą Es­te­ty­ki Ogól­nej. Roz­bu­dzo­ny w umy­słach na­ro­do­wych in­te­res dla fi­lo­zo­fii sztuk pięk­nych przez Li­sty z Kra­ko­wa, może i dla ni­niej­szej pra­cy spro­wa­dzi ja­kie uwzględ­nie­nie. Fi­zjo­lo­go­wie uczą, że cho­ry śni o zdro­wiu, cier­pią­cy nę­dzę i nie­do­sta­tek ma­rzą o ro­sko­szach ży­cia, bo sen do rów­no­wa­gi przy­wra­ca stan du­szy. Może i to do rów­no­wa­gi wyż­sze­go du­cho­we­go ży­cia na­le­ży, że się wśród jego bu­rzy i zno­jów roz­wi­ja uro­cza fi­lo­zo­fia sztuk pięk­nych, jak­by śnie­nie ide­ałów le­ją­cych har­mo­nią w du­cha, znę­ka­ne­go roz­stro­jem świa­ta.WSTĘP.

ES­TE­TY­KA UWA­ŻA­NA JAKO PRZEJ­ŚCIE DO FI­LO­ZO­FII CZY­STEJ.

Do wy­ra­zu fi­lo­zo­fia zwy­kli­śmy przy­wię­zy­wać ba­da­nia rze­czy za­świa­to­wych, i dłu­go fi­lo­zo­fia, u me­ta­fi­zy­ka jed­no zna­czy­ło. Sam przed­miot fi­lo­zo­fii nada­wał jej ta­kie sta­no­wi­sko. Bóg, du­sza, wiecz­ność, są to po­ję­cia nie ma­ją­ce z tym świa­tem nic wspól­ne­go, je­że­li ten świat uwa­ża­ny tyl­ko za ma­te­ryą, cięż­ką, zmy­sło­wą, prze­mien­ną, ogra­ni­czo­ną prze­strze­nią i cza­sem. A pod taką cie­le­sność, zmien­ność i skoń­czo­ność, nie­pod­pa­da­ją ani Bóg, ani duch, ani nie­śmier­tel­ność. Są to więc przed­mio­ty in­ne­go po­zna­nia i in­nej sfe­ry, ni­że­li jest świat i wszyst­ko, co pod zmy­sły pod­pa­da.

Da­lej z pro­ste­go wi­dze­nia rze­czy wy­pa­da­ło, że czło­wiek my­ślić po­czy­na­ją­cy, wy­osob­niał i ze­wnątrz sie­bie sta­wiał wszyst­ko, co nie było jego oso­bą; w kon­se­kwen­cyi wy­ło­nił leż z łona ma­te­ryi, i ze­wnątrz świa­ta po­sta­wił, co nie było ani ma­te­ryą, oni zmien­no­ścią. Wy­osob­nił więc Bó­stwo w nie­bio­sach, a du­szom nadał nie­śmier­tel­ne miesz­ka­nie po za gro­bem, w za­ziem­skich kra­inach wiecz­nej szczę­śli­wo­ści lub wiecz­ne­go cier­pie­nia. Ta me­ta­fi­zy­ka re­li­gij­nych wy­obra­żeń prze­nio­sła się wczas do fi­lo­zo­fii, usu­nę­ła myśl ba­daw­czą z tego świa­ta prze­mi­ja­ją­cych po­ja­wów i na­zna­czy­ła jej re­gio­ny po­za­świa­to­we, jako re­gio­ny du­cha.

W na­szych do­pie­ro cza­sach zstą­pi­ła fi­lo­zo­fia do świa­ta, od­kąd tak w na­tu­rze, jak w rze­czy­wi­stych ob­ja­wach ludz­ko­ści, po­zna­wać i poj­mo­wać za­czę­ła du­cho­wość i Boga. Ów ar­ty­kuł na­uki chrze­ściań­skiej, któ­ry lud w do­brej wie­rze, obok me­ta­fi­zy­ki fi­lo­zo­fów, przez kil­ka­na­ście wie­ków po­wta­rzał: "Bóg jest wszę­dzie i na każ­dem miej­scu" za­ja­śniał wresz­cie po­ję­ciem fi­lo­zo­ficz­nem, i roz­two­rzył nowy za­kres ba­dań dla fi­lo­zo­fii, ob­szer­ny, jak świat i ludz­kość.

Zni­kła me­ta­fi­zy­ka, a lo­gi­ka za­ję­ła jej miej­sce. Lo­gi­ka jest to na­uka my­śle­nia, nie w tem ro­zu­mie­niu, aby my­ślić uczy­ła, bo my­śle­nie jest przy­ro­dzo­ną wła­sno­ścią du­cha, ale aby wni­ka­ła i po­zna­wa­ła na­tu­rę my­śle­nia, roz­wi­nę­ła myśl od pierw­sze­go za­cząt­ku, czy­li pew­ni­ka, i w co­raz dal­szym sys­te­ma­tycz­nym po­stę­pie, do­się­gła naj­wyż­sze­go swe­go szczy­tu, to jest Boga, z któ­re­go wy­szła.

Myśl w tem od­ręb­nem uwa­ża­niu two­rzy sys­tem fi­lo­zo­ficz­ny, któ­ry tak w na­tu­rze, jak w rze­czy­wi­stych po­ja­wach du­cha w ludz­ko­ści, znaj­du­je za­twier­dze­nie i za­sto­so­wa­nie. – Ta­kie jest dzi­siej­sze sta­no­wi­sko fi­lo­zo­fii, któ­rą głów­nie Niem­cy wzię­li w po­sia­dłość. I na­mby, aby po­znać sys­tem fi­lo­zo­fii pa­nu­ją­cej, od lo­gi­ki roz­po­cząć na­le­ża­ło.

Nie­przy­zwy­cza­jo­nych wszak­że do tego ro­dza­ja my­śle­nia, do owe­go wzie­ra­nia my­ślą w my­śli, du­chem w du­cha, nie przy­nę­ci lo­gi­ka do za­mi­ło­wa­nia fi­lo­zo­fii. Roz­le­ga się ona przed nią, jak step ukra­iń­ski, po któ­rym umie się kie­ro­wać i buja swo­bod­nie syn ste­pu, ale gdzie oko wę­drow­ca, z oko­lic gór, ła­nów, la­sów i ogro­dów nie­spo­ty­ka­jąc nic, na czem­by się opar­ło i spo­czę­ło, nad nie­bo i zi­mię, – nuży się i gubi i słuch tę­sk­ny za gło­sem ro­dzin­nym na próż­no się wy­tę­ża.

Roz­po­czy­nam dla tego kurs nauk fi­lo­zo­ficz­nych od es­te­ty­ki, czy­li od fi­lo­zo­fii sztuk pięk­nych. Ro­zu­miem, że jak mi­łym jest oczom na­szym świat, dla tego, że pięk­ny; tak i miła sta­nie nam się fi­lo­zo­fia, gdy ją do­pa­trzy­my w ar­cy­dzie­łach sztu­ki; że za­tem tędy, jak gdy­by przez pięk­no eli­zej­skie pola, naj­po­wab­niej­sza dro­ga, w roz­le­głe i głę­bo­kie ob­sza­ry po­jęć fi­lo­zo­ficz­nych.

Ato­li fi­lo­zo­fia sztuk pięk­nych już jest fi­lo­zo­fią za­sto­so­wa­ną, jak na­przy­kład astro­no­mia jest za­sto­so­wa­niem ma­te­ma­ty­ki: i tra­fia mnie za­raz na wstę­pie za­rzut, że bez zna­jo­mo­ści sys­te­mu fi­lo­zo­fii, es­te­ty­ki po­jąć nie bę­dzie moż­na.

Tak­by było w isto­cie, gdy­by­śmy tu poj­mo­wa­li za­sto­so­wa­nie w ta­kiem roz­gra­ni­cze­niu, w ja­kiem jest np. na­rzę­dzie do dzie­ła ro­bo­cze­go. Bez igły za­pew­ne nikt suk­ni nie uszy­je, bez sie­kie­ry drze­wa nie urą­bie, bez dłó­ta po­są­gu nie wy­ro­bi. Ato­li za­sto­so­wa­nie w umie­jęt­no­ści nie jest tak ma­te­ry­al­ne i na­rzę­dzio­we. Nie moż­na i nie na­le­ży trzy­mać w ta­kim od­stę­pie prawd po­ję­tych i prawd za­sto­so­wa­nych. I owszem ta­kiej mię­dzy nie­mi wza­jem­no­ści za­cho­dzi sto­su­nek, że nie moż­na­by za­sto­so­wać po­jęć czy­stych do świa­ta, gdy­by tych po­jęć w świe­cie nie było.

Wy­ja­śni­my tę praw­dę bli­żej. Gra­ma­ty­ka jest ukła­dem pra­wi­deł ję­zy­ko­wych, i uczy­my się z gra­ma­ty­ki ob­cych ję­zy­ków. Ale te pra­wi­dła są z ję­zy­ka zdję­to, i nie ję­zyk od re­guł, ale re­gu­ły od ję­zy­ka za­le­żą. Z dru­giej stro­ny jed­nak jest pew­na ko­niecz­ność my­śli i na­stępstw, któ­rej ję­zy­ki mimo wiel­kiej swej do­wol­no­ści ule­ga­ją, któ­re moż­na na­przód roz­wi­nąć i bu­do­wie wszyst­kich ję­zy­ków pod­ło­żyć. Za­sto­so­wa­nie więc pra­wi­deł gram­ma­tycz­nych do ję­zy­ka jest tyl­ko o tyle po­dob­ne, o ile te pra­wi­dła już są w ję­zy­ku za­war­te, i na od­wrót ję­zy­ki z ogól­ne­go or­ga­ni­zmu mowy ludz­kiej wy­pły­wa­ją. Ztąd po­do­bień­stwo ucze­nia się wprzó­dy ję­zy­ka, a po­tem jego gra­ma­ty­ki. Na ten spo­sób uczy­my się wszy­scy ję­zy­ka oj­czy­ste­go.

Inny, wi­docz­ny po­dob­nej wza­jem­no­ści przy­kład mię­dzy my­ślą i przed­mio­tem sta­wia nam ma­te­ma­ty­ka. Licz­ba i wszyst­kie jej na­stęp­stwa; fi­gu­ra i wszyst­kie jej wła­sno­ści, zdję­te są ze świa­ta. 1 dla tego praw­dy ma­te­ma­tycz­ne są praw­da­mi świa­ta fi­zycz­ne­go i da­dzą się doń za­sto­so­wać. Ma­te­ma­ty­ka ni­cze­go nic uczy w abs­trak­cyi, coby nie ist­nia­ło w rze­czy­wi­sto­ści. Wię­cej po­wiem, tak ści­śle tu teo­rya z prak­ty­ką po­wią­za­na, że się nad krań­ce rze­czy­wi­stych po­ja­wów świa­ta da­lej roz­wi­nąć nie da. (1) Praw­dy ma­te­ma­tycz­ne są czy­sto przed­mio­to­we, są ze­wnątrz nas, a w nas tyl­ko jest wie­dza tych prawd. Licz­ba i fi­gu­ra, jak czas – (1) W roz­pra­wie "fi­lo­zo­fia, fi­lo­lo­gia i ma­te­ma­ty­ka uwa­ża­ne jako za­sad­ni­cze umie­jęt­no­ści na­uko­we­go wy­cho­wa­nia, " w dzia­le trze­cim (zob. Ty­go­dnik li­te­rac­ki po­znań­ski z roku 1839.) wy­tkną­łem dzi­siaj­sze gra­ni­ce dzia­łań aryt­me­tycz­nych, za­kre­ślo­ne po­tę­go­wa­niem, pier­wiast­ko­wa­niem i lo­ga­ryt­mo­wa­niem, i wska­za­łem po­do­bień­stwo dal­sze­go zło­że­nia licz­by, gdy­by sit; przez sie­bie po­tę­go­wa­ła pew­ną ilość razy. Wszak­że wszyst­kie za­bie­gi i na­my­sły roz­wi­nie­nia tego no­we­go dzia­ła­nia w dal­szą teo­ryą po­ka­za­ły się da­rem­ne. Zda­je się pra­wic, jak­by dla tego tu teo­rya nic wię­cej nie da­wa­ła, ie w na­tu­rze nie ma po­ja­wów, któ­re­by szły we­dług pra­wi­deł no­wych zło­żeń licz­bo­wych. Wi­dzi­my w na­tu­rze sto­sun­ki i prze­strzeń są for­my ze świa­ta zdję­te, peł­ne uta­jo­nej tre­ści, czy­li ukry­tych wła­sno­ści, któ­re ro­zum ma­te­ma­tycz­ny w nich wy­kry­wa. Pra­wa wy­pa­trzo­ne w elip­sie, któ­rą so­bie ma­te­ma­tyk na pa­pier­ku za­kre­śla, nie są inne, jeno te same pra­wa, któ­rych słu­cha­ją pla­ne­ty, krą­żąc elip­so­wym bie­giem oko­ło słoń­ca. Za po­mo­cą wła­sno­ści ką­tów i trój­ką­tów roz­mie­rza się z naj­więk­szą do­kład­no­ścią prze­strzeń zie­mi, a z wła­sno­ści kuli i ką­tów ku­li­stych ob­li­cza­ją się wiel­ko­ści słońc, księ­ży­ców i pla­net; i za­ćmie­nia, na­przód ob­ra­cho­wa­ne, na se­kun­dę nie chy­bia­ją. Zgo­ła cała teo­rya ma­te­ma­ty­ki zło­żo­na jest w na­tu­rze. Wszyst­ko tam naj­do­kład­niej ob­li­czo­ne i wszyst­ko dzie­je się we­dług tych sa­mych praw, któ­re ma­te­ma­ty­ka z sie­bie wy­snu­wa. Jest za­tem po­do­bień­stwo nie­tyl­ko ma­te­ma­ty­kę za­sto­so­wać do świa­ta fi­zycz­ne­go, ale na od­wrót ze świa­ta fi­zycz­ne­go roz­wi­nąć ma­te­ma­ty­kę. Pra­wa świa­ta, są pra­wa liczb, a kształ­ty świa­tów i two­rów nie­orga­nicz­nych, są fi­gu­ry geo­me­trycz­ne. Taki sam wza­jem­no­ści sto­su­nek za­cho­dzi mię­dzy fi­lo­zo­fią czy­stą, a fi­lo­zo­fią za­sto­so­wa­ną. Fi­lo­zo­fia już nie jak ma­te­ma­ty­ka sa­mej tyl­ko for­my się­ga, ale w isto­tę, w treść się za­głę­bia. Isto­tą zaś świa­ta jest ży­cie: ży­cie na­tu­ry, – geo­me­trycz­ne pro­ste i od­wrot­ne np. w pra­wi­dle Ma­riot­ta: że ści­śli­wość i ela­stycz­ność po­wie­trza idzie w sto­sun­ku sił ści­ska­ją­cych. Wi­dzi­my pra­wa się­ga­ją­ce do dru­giej i trze­ciej po­tę­gi n… p… w pra­wie New­to­na: że ad­strak­cya dzia­ła w od­wrot­nym sto­sun­ku kwa­dra­tów z od­le­gło­ści ciał przy­cią­ga­nych, – albo w pra­wie gra­wi­ta­cyj­nem Ke­ple­ra: że kwa­dra­ty z cza­sów obie­gu pla­net oko­ło słoń­ca mają się, jak sze­ścia­ny ze śred­nich ich od­le­gło­ści od słoń­ca. Nie daw­no temu wy­krył Ohm for­mu­łę lo­ga­ryt­micz­ną dla ob­ra­cho­wa­nia pły­nu gal­wa­nicz­ne­go, pod któ­rą się da­dzą pod­cią­gnąć i ob­ja­śnić po­ja­wy ma­gne­tycz­ne na zie­mi. Do wyż­szych ato­li zło­żeń nad po­tę­gi, pra­wa na­tu­ry, ile do­tąd wia­do­mo, nie się­ga­ją.

i ty­cie ludz­ko­ści. W tem ro­zu­mie­niu abs­trak­cye fi­lo­zo­ficz­ne są w świe­cie, a świat w nich, i fi­lo­zo­fia da się za­sto­so­wać do świa­ta, a ze świa­ta da się fi­lo­zo­fia roz­wi­nąć. Ro­zum do­świad­cze­niem na­by­ty jest po­nie­kąd taką fi­lo­zo­fią ze świa­ta wzię­tą.

Twier­dze­nie to zbyt waż­ne, bo oka­zu­ją­ce przed­mio­to­wość my­śli, i jako ta­kie, sta­no­wią­ce całą war­tość fi­lo­zo­fii, wy­ja­śnia się jesz­cze z na­stę­pu­ją­ce­go uwa­ża­nia rze­czy.

Bóg jest po­cząt­kiem i koń­cem wszyst­kie­go. Wszyst­ko, co jest, jest przez Boga i w Bogu, we­dług na­uki Paw­ła Ś., że w Bogu się ru­sza­my, w Bogu od­dy­cha­my, w nim wszyst­ko je­ste­śmy. Tak re­li­gia, jak fi­lo­zo­fiia chro­niąc się od pan­te­izmu, by nie­przy­pu­ścić jed­no­ści świa­ta i bó­stwa, uwa­ża­ją świat fi­zycz­ny i spół­ecz­ny tyl­ko jako ob­ja­wie­nie nie­skoń­czo­nej mą­dro­ści bo­skiej, we­dług któ­rej wszyst­ko się dzie­je. Mą­drość Boga, jest myśl Boga roz­la­na w stwo­rze­niu, prze­glą­da­ją­ca po­rów­no wiel­ko­ścią swo­ją ze ziarn­ka pia­sku, jak ze słońc i pla­ne­tów; wzbu­dza­ją­ca po­dzi­wie­nie, rów­nie w uor­ga­ni­zo­wa­niu nie­doj­rza­ne­go okiem ży­jąt­ka, jak w szczyt­nej bu­do­wie czło­wie­ka. Nie ma two­ru, nie ma miej­sca, któ­re­go­by Bóg mą­dro­ścią swo­ją nie za­peł­niał, gdzie­by sie­bie nie ob­ja­wiał. Nie ma nic, gdzie­by Boga nie było. Wszę­dzie jest Bóg i na każ­dem miej­scu, jest wiel­kie po­ję­cie Chry­sty­ani­zmu. Świat więc cały jest my­ślą Boga.

Ale ta myśl Boga przedew­szyst­kiem do wie­dzy roz­wi­ja się w czło­wie­ku, w któ­re­go tchnął Bóg du­cha nie­śmier­tel­ne­go, i któ­re­mu dał cząst­kę nie­skoń­czo­nej mą­dro­ści swo­jej. Go się więc w czło­wie­ku sa­mo­dziel­ną mocą du­cha roz­wi­nie, jako bę­dą­ce bo­skie­go po­cho­dze­nia, nie może być inne, tyl­ko to samo, co jako myśl i mą­drość Boga świe­ci w świe­cie.

po­ja­wów. Ta­kie samo było po­ję­cie sta­re­go te­sta­men­tu, Bóg rzekł: niech się sta­nie, i sta­ło się. Wy­rze­czo­na tu jest wola bo­ska, któ­ra się w tę chwi­lę prze­oble­kła w po­ja­wy świa­ta. A wola bo­ska jest mą­drość jego, myśl jego, któ­ra się sta­wa­ła cia­łem. Świat więc jest ob­ja­wie­niem woli, mą­dro­ści i my­śli Boga. I zno­wu rzekł Bóg: stwórz­my czło­wie­ka na ob­raz i po­do­bień­stwo na­szę. I stwo­rzył Bóg czło­wie­ka na wy­obra­że­nie swo­je, na wy­obra­że­nie Boże stwo­rzył męż­czy­znę i bia­ło­gło­we,

Ro­dzaj ludz­ki jest za­tem, po­dob­nie jak świat, wy­obra­że­niem woli., mą­dro­ści i my­śli bo­skiej. Są to dwie stro­ny ob­ja­wie­nia się Boga. W ca­łej na­tu­rze i w ludz­ko­ści żyje i ob­ja­wia się ta sama myśl bo­ska. Tyl­ko, ie w na­tu­rze jest wy­ry­ta bez woli i wie­dzy sie­bie, w czło­wie­ku zaś ma wie­dzę i wolę, jak ją ma sam Bóg.

Opie­ra­jąc te wnio­ski na po­wa­dze pi­sma., chcia­łem oraz oka­zać, że pod wzglę­dem naj­wyż­szych po­jęć fi­lo­zo­fia z re­li­gią jest w zgo­dzie, i tym spo­so­bem za­raz na wstę­pie uchy­lić dość po­wszech­ne uprze­dze­nie, ja­ko­by fi­lo­zo­fia prze­ciw­re­li­gij­ne i bez­boż­ne mia­ła dąż­no­ści.

Mamy więc dwo­ja­ki roz­wój my­śli bo­skiej: wry­ty i uta­jo­ny w przy­ro­dze­niu, gdzie się od razu roz­wi­nę­ła i sta­ła cia­łem – i roz­wój my­śli po­stę­po­wy w ludz­ko­ści, zdą­ża­ją­cej ko­le­ją cza­su do co­raz wy­isz­wej do­sko­na­ło­ści po­jęć. Wy­pa­da ztąd, ie fi­lo­zo­fia nie może być sprzecz­na z na­tu­rą, ani teo­rya z prak­ty­ką; – że Bóg rów­nie prze­glą­da mą­dro­ścią two­ją z na­tu­ry, i świe­ci z niej temi sa­me­mi pro­mie­nia­mi my­śli, któ­re­mi po­świe­tla w du­cho­wych po­ja­wach ludz­ko­ści, ja­kie­mi są re­li­gia, umie­jęt­ność, dzie­je, wła­dza, pra­wo i t… p.

że na­ko­niec myśl od­ręb­nie uwa­ża­na i sys­te­ma­tycz­nie roz­wi­nię­ta, czy­li sys­tem fi­lo­zo­ficz­ny, uj­rzeć się musi, jak w zwier­cie­dle, we wszyst­kich po­mie­nio­nych ob­ja­wie­niach my­śli bo­skiej.

Fi­lo­zo­fia z ta­kie­go rze­czy uwa­ża­nia na­bie­ra nie­skoń­czo­nej war­to­ści, bo nie ucze­pio­na jest na sła­bej tkan­ce swo­iste­go (sub­jek­to­we­go) rze­czy wi­dze­nia, ale z ca­łej roz­le­głej rze­czy­wi­sto­ści wy­ra­sta, płod­ne­mi so­ka­mi uta­jo­nych tam my­śli kar­mio­na. Naj­nie­roz­sąd­ni­sj­sze ztąd mnie­ma­nie, i do­wo­dzą­ce krót­kie­go rze­czy wi­dze­nia, jak gdy­by sys­te­my fi­lo­zo­ficz­ne były uro­je­nia­mi, nic wspól­ne­go nie­ma­ją­ce­mi z rze­czy­wi­stym świa­tem. Cała wie­dza jest, jak nić, uwią­za­na u pod­nó­ża przed­wiecz­nej mą­dro­ści. Kto się tej nici ucze­pi, może ją do­wol­nie w róż­ne stro­ny pro­wa­dzić, ale za­wsze po niej doj­dzie do Boga, któ­re­go mą­dro­ści wy­pły­wem jest rze­czy­wi­stość. Jak ma­te­ma­tyk idąc za ko­niecz­nem na­stęp­stwem wnio­sków, nic wy­my­ślić nie po­tra­fi, coby się nie dało spraw­dzić w rze­czy­wi­sto­ści; po­dob­nie fi­lo­zof ści­słej lo­gicz­no­ści my­śli, – nie uro­je­nia, ale rze­czy­wi­ste przed­mio­to­we praw­dy wy­kry­wa. Bo źró­dło wie­dzy i ob­ja­wów świa­ta jest to samo; ko­niecz­no­ści i na­stęp­stwa my­śli we fi­lo­zo­fii i w rze­czy­wi­sto­ści te same.

Ale uta­jo­nych prawd i my­śli prze­oble­czo­nych w cia­ła lub upo­sta­cio­wa­nia spo­łecz­ne, nie każ­de oko do­strze­ga, jak praw me­cha­ni­ki we wszyst­kich ro­bo­tach i ru­chach na­szych zwy­czaj­nie nie za­uwa­ża. Bo­śmy przy­zwy­cza­je­ni cho­dzić od teo­ryi do prak­ty­ki, a do roz­wi­ja­nia teo­ryi z prak­ty­ki nie­wpraw­ni. Dro­ga jed­nak jest ta sama i jak w ję­zy­kach i w ma­te­ma­ty­ce i w każ­dej umie­jęt­no­ści, tak i w fi­lo­zo­fii, jest dla toż­sa­mo­ści my­śli, nie­tyl­ko po­do­bień­stwo sto­so­wa­nia prawd lo­gicz­nych, czy­li sys­te­mu fi­lo­zo­ficz­ne­go do na­tu­ry i roz­licz­nych ob­ja­wów du­cha w ludz­ko­ści, ale i na od­wrót wy­pro­wa­dze­nia z nich fi­lo­zo­fii.

Nie bę­dzie­my i my więc sto­so­wa­li sys­te­mu ja­kie­go fi­lo­zo­ficz­ne­go do sztuk pięk­nych, ale ze sztuk pięk­nych bę­dzie­my wy­snu­wa­li fi­lo­zo­fią. Bę­dzie­my w nich do­pa­try­wa­li my­śli i po­jęć, któ­re pra­wem ko­niecz­no­ści roz­wi­nię­te, rów­no­le­głe z in­ne­mi rów­no­cze­sne­mi ob­ja­wa­mi du­cha, da­dzą Es­te­ty­kę czy­li fi­lo­zo­fią sztuk pięk­nych.

Kła­dąc za za­sa­dę to okre­śle­nie fi­lo­zo­fii, że jej przed­mio­tem jest po­zna­nie Boga we wszyst­kich ob­ja­wie­niach mą­dro­ści i my­śli jego, bę­dzie­my tam wszę­dzie mo­gli fi­lo­zo­fią roz­wi­jać, gdzie się myśl bo­ska sama roz­wi­nę­ła i roz­wi­ja, czy­li gdzie się ob­ja­wi­ła i ob­ja­wia.

Głów­ne roz­wo­je my­śli bo­skiej, czy­li du­cha, są w przy­ro­dze­niu, w re­li­gii, w dzie­jach na­ro­dów, w po­stę­pach oświa­ty, i dla tego mamy fi­lo­zo­fią na­tu­ry, fi­lo­zo­fią re­li­gii, fi­lo­zo­fią hi­sto­ryi, i fi­lo­zo­fią umie­jęt­no­ści. Na­le­ży nam się więc przedew­szyst­kiem za­sta­no­wić, o ile w sztu­kach pięk­nych roz­wi­ja się myśl bo­ska, o ile one są dzieł­mi du­cha, i ob­ja­wie­niem się jego, aże­by ztąd wy­ka­za­ło się, o ile w sztu­kach pięk­nych po­jąć się mo­gła fi­lo­zo­fia.

Aby rzecz tę w zu­peł­no­ści ob­jąć, roz­wa­ży­my na­stęp­nie:

1) sta­no­wi­sko czło­wie­ka do sztu­ki,

2) sta­no­wi­sko sztu­ki do na­tu­ry,

3) sta­no­wi­sko sztu­ki do Boga.

Roz­wią­za­nie tych trzech py­tań sta­no­wić bę­dzie pierw­szą ogól­ną część Es­te­ty­ki, i na­pro­wa­dzi nas na po­ję­cie pięk­na i sztu­ki sa­mej.I.STA­NO­WI­SKO CZŁO­WIE­KA DO SZTU­KI.

1) Czło­wiek i świat ze­wnętrz­ny

Ostat­niem dzie­łem stwo­rze­nia był czło­wiek. Na to po­da­nie bi­blij­ne zga­dza się tak­że fi­lo­zo­fia. Czło­wiek do ist­nie­nia swo­je­go po­trze­bo­wał świa­ta, z temi wszyst­kie­mi bo­gac­twy przy­ro­dze­nia i z całą nie­prze­li­czo­ną roz­licz­no­ścią two­rów; nie tak dla tego, ie te ży­wio­ły i two­ry po­trzeb­ne były do jego utrzy­ma­nia i ży­cia, – bo śmiesz­nem by­ło­by za­ro­zu­mie­niem, aże­by w tym ogro­mie świa­ta, i tej ilo­ści nie­prze­bra­nej ciał nie­bie­skich, le­ża­ły je­dy­nie wa­run­ki wą­tłe­go fi­zycz­ne­go ży­cia ludz­kie­go; – ale dla tego, że… czło­wiek stwo­rzon był na to, aby po­zna­wał Boga w jego ob­ja­wie­niu; a więc świat zu­peł­ny, zu­peł­ne dzie­ło bo­skiej po­tę­gi, wiel­ko­ści i mą­dro­ści, mu­sia­ło być przed nim.

Kie­dy więc czło­wiek wy­cho­dził z łona na­tu­ry, już na­tu­ra była tem, czem jest dzi­siaj, zu­peł­nym roz­wo­jem my­śli bo­skiej w stwo­rze­niu. A prze­zna­cze­niem było czło­wie­ka po­zna­wać ten świat wiel­ki i nie­zmie­rzo­ny, a prze­zeń po­zna­wać wiel­kie­go i nie­zmie­rzo­ne­go Boga, stwór­cę swe­go.

Prze­zna­cze­nie to le­ża­ło w du­cho­wej isto­cie czło­wie­ka, bę­dą­cej tej sa­mej nie­śmier­tel­nej na­tu­ry, co Bóg, i dla tego imie­rza­ją­cej do nie­go, jak do źró­dła swe­go. Buch my­śli jest tym nie­ustan­nym kie­run­kiem du­cha czło­wie­cze­go do jego wie­dzy, nie­ustan­nem prze­zie­ra­niem z ma­te­ryi i przez ma – te­ryą w sfe­ry du­cha, nie­ustan­nym i co­raz roz­cią­glej­szem po­zna­wa­niem du­cho­wej isto­ty bo­skiej. Lecz gdy­by czło­wiek opa­trzo­ny był od na­tu­ry we wszyst­ko tak, jak inne zwie­rzę­ta, gdy­by, jak one, przy­no­sił z sobą wszyst­ko na świat, co mu ku utrzy­ma­niu ży­cia po­trzeb­ne, i jak one po­trze­bo­wał tyl­ko na­chy­lić gło­wy ku zie­mi, tra­wą i owo­ca­mi ob­su­tej i źró­dła­mi zro­szo­nej, by się na­kar­mić i na­po­ić, – jak zwie­rzę­ta ocią­żał­by na du­chu, i pro­wa­dził ży­cie nie­win­ne, bo bez wie­dzy. Raj nie­win­no­ści jego, owe­go nie­mow­lę­ce­go sta­nu, gdzie mu mat­ka na­tu­ra wszyst­kie­go sama star­cza­ła, skoń­czyć się mu­siał; i czło­wiek mu­siał wyjść wresz­cie w świat obcy, oj­czy­my, któ­ry mu do­skwie­rał, nic mu bez wal­ki nie da­wał – aby się obu­dzi­ła w czło­wie­ku sa­mo­dziel­ność, aby uczuł w so­bie po­tę­gę du­cha nad ma­te­ryą, uczuł siłę bo­ską, ku zwal­cze­niu na­tu­ry i zhoł­do­wa­niu jej. Po­trze­by za­tem wy­wo­ła­ły na­mysł, na­mysł wy­wo­łał pra­cę, pra­ca siłę, siła po­tę­gę, po­tę­ga wie­dzę i do­tąd ludz­kość roz­wi­ja się na tej dro­dze.a) Pierw­sze sta­no­wi­sko do świa­ta.

Pierw­sze więc sta­no­wi­sko czło­wie­ka do na­tu­ry było nie­przy­ja­ciel­skie i ko­rzy­ścio­we. Czło­wiek uga­niał się za dzi­kie­mi zwie­rzę­ta­mi, i z ca­łej na­tu­ry szu­kał dla sie­bie łupu, ko­rzy­ści ma­te­ry­al­nych. Trzy sta­ny z ta­kie­go pier­wot­ne­go wy­pły­nę­ły sta­no­wi­ska: stan łow­czy, pa­ster­ski i rol­ni­czy. Pierw­szy dzi­ki, jak stan zwie­rząt dra­pież­nych; jak za­trud­nie­nie wpra­wia­ją­ce do krwi i mor­du. Dru­gi ła­god­ny, bo ła­god­ne było po­ży­cie wśród gro­ma­dy owiec pło­chli­wych, z któ­rych miał po­karm i odzież. – Ale oba te sta­ny jesz­cze są tu­ła­cze, ko­czu­ją­ce. Do­pie­ro rol­ni­cy przy­wią­za­ni na­dzie­ją żni­wa do miej­sca, wią­żą się w spó – łecz­ność. Po­łą­czo­ne­mi si­ła­mi roz­wi­ja­ją prze­mysł, pra­cę pod­bi­ja­ją na­tu­rę, może pło­dy zie­mi, i sta­ją się bez­po­śre – dniem na­rzę­dziem Opatrz­no­ści.

Rol­nic­twem obu­dzo­ny duch ludz­ki dwa bie­rze róż­ne kie­run­ki: je­den re­li­gij­ny, do Boga, aby bło­go­sła­wił za­sie­wom i plo­nom; – dru­gi prze­my­sło­wy, aby pra­cy rąk przyjść na­rzę­dzio­we­mi środ­ka­mi w po­moc. Oba te kie­run­ki nie­skoń­czo­ne­go były na do­bro ludz­ko­ści wpły­wu, i dla tego pierw­szych na­uczy­cie­li rol­nic­twa kła­dzio­no w po­czet bo­gów; a po dziś dzień stan rol­ni­czy pod­sta­wą bytu to­wa­rzy­skie­go. Rol­nic­two naj­wy­żej roz­wi­nę­ło prze­mysł, i otwo­rzy­ło pole wszel­kim wy­na­laz­kom. Ono naj­ja­śniej dało po­znać Boga, a z tąd na­sio­na re­li­gii i wszyst­kich umie­jęt­no­ści, wraz z na­sio­na­mi zbo­ża, siej­bia­rza rzu­co­ne były ręką. Z rol­nic­twa prze­szedł czło­wiek do dwóch wyż­szych szcze­bli roz­wo­ju du­cha swe­go: do prze­my­słu i umie­jęt­nej wie­dzy.

Za­trud­nie­nia onych trzech sta­nów, ma­jąc na celu tyl­ko ma­te­ry­al­ne po­żyt­ki czło­wie­ka, któ­re za­cho­dem i pra­cą wy­do­by­wa z na­tu­ry tak or­ga­nicz­nej, jak nie­orga­nicz­nej, same jed­ne trzy­ma­ły­by go na ni­skiem bar­dzo sta­no­wi­sku, bo i zwie­rzę­ta do­ło­żyć mu­szą za­cho­du i pra­cy, aby do­go­dzić na­tu­ral­nym po­trze­bom swo­im.A) Dru­cie sta­no­wi­sko do świa­ta.

Lecz z tego sta­no­wi­ska się­ga czło­wiek za­raz w dru­gie, któ­re go wy­żej sta­wia, a nie­skoń­cze­nie wy­żej od zwie­rząt Łow­czy, pa­sterz i rol­nik prze­my­śli­wa, jak­by za­chód i pra­cę swo­ję uła­twił, siły swo­je pod­niósł i zmno­żył, jak­by, cze­go mu na­tu­ra nie dała, uzbro­ił się w broń od­por­ną i aacze – pną, prze­ciw in­nym jej two­rom i ży­wio­łom. Roz­wi­ja się tu ta­lent jego wy­na­laz­czy, któ­rym wy­dzie­ra ber­ło przy­ro­dze­niu, i sam sok ie świat nowy stwa­rza.

Wie­le o tem pi­sa­no i ro­zu­mo­wa­no, ja­kim spo­so­bem czło­wiek tra­fił na pierw­sze wy­na­laz­ki. Jed­ni to przy­pi­sy­wa­li przy­pad­ko­wi, dru­dzy do­świad­cze­niu. – Ani jed­no, ani dru­gie nie jest praw­dą. Pierw­sze nie­god­ne by­ło­by Opatrz­no­ści bo­skiej, któ­ra sta­wiw­szy czło­wie­ka bez­bron­ne­go i na­gie­go w świat na­cie­ra­ją­cy nań ży­wio­ła­mi, w świat zwie­rząt opa­trzo­nych bro­nią ku na­pa­ści, nie mo­gła przy­pad­ko­wi po­ru­czyć spo­so­by za­sło­nie­nia ży­cia i star­cze­nia po­trze­bom jego ko­niecz­nym. Dru­gie przy­pusz­cza, że czło­wiek przed do­świad­cze­niem był bez spo­so­bu za­ra­dze­nia so­bie, cze­go rów­nie w ży­wot­nich i nie­odbi­tych po­trze­bach jego przy­pu­ścić nie moż­na.

Wy­sta­wie­nie so­bie po­je­dyn­cze­go przy­kła­du na­pro­wa­dzi nas na praw­dę. – Czło­wie­ka bez­bron­ne­go, zo­sta­ją­ce­go w sta­nie na­tu­ry, na­pa­da zwierz dra­pież­ny. Prze­czu­wa on ol­brzy­mią jego siłę, a oraz nie­bez­pie­czeń­stwo ży­cia sa­me­go; bo trzask i łom drzew zna­mie­nu­je zwie­rza po­chód, z ócz bły­ska chęć mor­du i łupu, z pasz­czę­ki roz­war­tej kły ster­czą ku po­żar­ciu, sierć na kar­ku i grzbie­cie na­je­żo­na z za­ja­dło­ści. Już go do­się­ga, uciecz­ka nie­po­dob­na. Syn na­tu­ry nie ma nic, coby prze­ciw­sta­wił kłom, pa­zu­rom lub ro­gom. Ale oto tuż przy no­gach leży ka­mień i drze­wo na­chy­la ku nie­mu ga­łę­zie swo­je. Pierw­szą my­ślą czło­wie­ka bę­dzie, albo po­rwać za ka­mień, i użyć go za po­cisk, albo zła­mać ga­łęź i użyć jej za pał­kę. Miał­że­by tu cze­kać za do­świad­cze­niem albo za przy­pad­kiem? Trze­baź było wprzó­dy ty­się­cy ofiar za nim czło­wiek jed­nem lub dru­giem na­uczo­ny po­ra­dzić so­bie umiał, za nim po­znał skut­ki rzu­tu i spad­ku ciał, i na­uczył się ich za­sto­so­wa­nia w każ­dej po­trze­bie? – Nie są­dzę. I owszem pierw­szy za­raz czło­wiek, w przy­pusz­czo­nym zda­rze­niu, bez na­my­słu po­przed­nie­go i ni­czem nie­nau­czo­ny, użył, jak trze­ba, po­ci­sku i pał­ki ku swo­jej obro­nie. I dziś jesz­cze każ­dy na ten sam spo­sób ich uży­je.

Cóż więc jest, co pro­wa­dzi czło­wie­ka na wy­na­la­zek po­ci­sku i bro­ni, i na sto­sow­ne ich uży­cie? Kto mu po­wie­dział, że ka­mień z za­ma­chem ręki rzu­cić, pał­kę u cien­kie­go koń­ca po­chwy­cić na­le­ży, aże­by sku­tecz­niej­sze były razy? – Oto in­stynkt wro­dzo­ny. Ten sam in­stynkt, któ­rym cia­ło dąży do rów­no­wa­gi, gdy noga się po­łknie; ten sam in­stynkt, któ­rym zwie­ra się po­wie­ka oka, przed cio­sem mu gro­żą­cym, któ­rym rę­ko­ma chwy­ta­my się za gło­wę, jak­by dla osło­nie­nia i ura­to­wa­nia tej mo­nar­chi­ni cia­ła na­sze­go, gdy od na­głe­go trza­sku lub grzmo­tu, zda się, że da­chy i skle­pie­nia runą na gło­wy na­sze. My­śliż kto o tem, w któ­rą stro­nę na­giąć cia­ło, aby rów­no­wa­gą ra­to­wać się od upad­ku; albo, że na to za­sta­wia rękę, aby się o nią zła­ma­ła pierw­sza wiel­kość ru­chu, i że po­świę­ca mniej waż­ną część cia­ła, aby szla­chet­niej­szą ura­to­wać? Nic z tego wszyst­kie­go. Sam tu in­stynkt bez­po­śred­nie­go umy­słu dzia­ła.

I nie może być co in­ne­go, jak in­stynkt, co nas do pierw­szych wy­na­laz­ków wie­dzie. Bo kie­dy przy­ro­dze­nie nie dało czło­wie­ko­wi do­sta­tecz­nych środ­ków obro­ny, ni do­sta­tecz­nych na­rzę­dzi na za­spo­ko­je­nie po­trzeb jego, mu­sia­ło mu dać in­stynkt za­rad­czy, któ­rym obie­ra pierw­szy lep­szy ku temu śro­dek, pierw­sze lep­sze po­trzeb­ne wy­naj­du­je na­rzę­dzie. In­stynk­tem jadł czło­wiek owo­ce, a nie jadł ziół, ni tra­wy, in­stynk­tem zszy­wał so­bie z sze­ro­kich li­ści odzież, lub okry­wał się fu­tra­mi za­bi­tych zwie­rząt;

in­stynk­tem bu­do­wał so­bie sza­ła­sze, szu­kał ognia przez tar­cie drze­wa o drze­wo, rą­buł je ostrzem krze­mie­nia; zie­mię ko­pal ro­giem wo­lim; swo­ił so­bie owce, ko­nie i by­dło.

Ale, że czło­wiek ma obok in­stynk­tu i ro­zum, to jest, ie szu­ka i bada przy­czy­ny, robi wnio­ski, prze­wi­du­je skut­ki, że umie na ko­rzyść swą ob­ró­cić, co w na­tu­rze od­krył do­świad­cze­niem, albo co mu przy­pa­dek na­wi­nął; – wy­pa­da ztąd, że wy­do­sko­na­le­nie pier­wot­nych wy­na­laz­ków i wy­na­le­zie­nie tych wszyst­kich, któ­re prze­cho­dzą za za­kres ko­niecz­nych po­trzeb czło­wie­ka, mo­gło być skut­kiem na­my­słu, kom­bi­na­cyi, do­świad­cze­nia, a na­wet i przy­pad­ku; jak n… p… wy­na­la­zek szkła i far­by pur­pu­ro­wej w daw­niej­szych, a wy­na­la­zek pro­chu i na­śla­do­wa­nie gra­na­tów w now­szych cza­sach.

Na wy­na­laz­ki nie­odzow­nie po­trzeb­ne do ży­cia czło­wie­ka, po­trze­ba było tyl­ko chwi­li cza­su. Nada­rza­ły się, sko­ro po­trze­ba się nada­rza­ła. Dla tego wy­na­laz­ki po­czy­na­ją się wraz z czło­wie­kiem, i idą w rów­ni z wy­na­laz­kiem mowy, ge­stów, bę­dą­cych tego sa­me­go in­stynk­tu skul­kiem. Su­ro­we, ale traf­ne, są naj­do­kład­niej­szym za­sto­so­wa­niem się do praw na­tu­ry, bez po­zna­nia i wia­do­mo­ści tych praw; są naj­prost­szym środ­kiem i wy­ra­zem po­trze­by, bez wie­dzy o tem. Jest to mą­drość in­stynk­to­wa, w omac­ku ma­te­ryi dzia­ła­ją­ca, bę­dą­ca za­wsze na za­wo­ła­niu, ile­kroć cho­dzi o ży­wot­nie po­trze­by czło­wie­ka. Ro­zu­mo­wa do­pie­ro wyż­szość jego, owe su­ro­we, in­stynk­tem na­gro­ma­dzo­ne wy­na­laz­ki udo­sko­na­la, i zbyt­ko­we do nich przy­da­je.

Na ileż się tu już nie zdo­był ro­zum i prze­mysł ludz­ki, i na co się jesz­cze nie zdo­bę­dzie! Jaka ogrom­na róż­ni­ca od pier­wot­ne­go sta­nu na­tu­ry do dzi­siej­szej cy­wi­li­za­cyi! – Wy­staw­my so­bie oko­li­cę dzi­ką, gę­sto za­ro­sła, jak są jesz­cze ame­ry­kań­skie bory, ie prze­drzeć się przez nie trud­no; ryk lwa, niedź­wie­dzia lub in­nej dzi­czy, na prze­mian się roz­le­ga; pta­ki dra­pież­ne kra­czą; po buj­nych na­ro­ślach zie­mi snu­ją się i sy­czą ga­dzi­ny ja­do­wi­te, grzmot hu­czy strasz­li­wie, pio­ru­ny biją, deszcz ule­wą leje. Wśród tak groź­ne­go przy­ro­dze­nia sta­wa ro­dzi­na łu­dzi bez odzie­nia, bez bro­ni, bez przy­tuł­ku, tuli się sama do sie­bie, a na­stra­szo­na wal­ką ży­wio­łów i dra­pież­no­ścią zwie­rząt, nie ma, kę­dy­by ucie­kła. Gdzie­kol­wiek zwró­ci pierz­chli­we kro­ki, ta sama dzicz na­tu­ry ją ogar­nia. Tara wstrzy­mu­ją po­chód spie­nio­ne rzek bał­wa­ny, z ha­ła­sem roz­bi­ja­ją­ce się o brze­gi stro­me, albo też nie­przej­rza­na wód po­wierzch­nia kła­dzie krań­ce oku i lą­do­wi, owdzie wy­so­kie i urwi­ste ska­ły nie­prze­par­tą sta­wia­ją ścia­nę. Wszę­dzie, to ka­mień ostry, to ro­śli­na kol­cza­sta, to ko­rze­nie i ga­łę­zie koń­cza­ste, szar­pią i ra­nią cia­ło, ni­czem nie­osło­nio­ne. To stan na­tu­ry. Staw­my obok tego ob­raz cy­wi­li­za­cyi. – Rze­ki i mo­rza sta­ły się ogni­wa­mi, łą­czą­ce­mi na­ród z na­ro­dem. Prze­rzy­na­ją je okrę­ty, na po­do­bień­stwo miast pły­wa­ją­cych. Przez góry daw­niej nie­prze­by­te pro­wa­dzą wy­god­ne go­ściń­ce, i ar­mie tędy prze­cho­dzą. Mo­sty rzu­co­no na rze­ki, a pod rze­ka­mi idą dro­gi skle­pio­ne. Pio­run nie­bu wy­dar­ty, i z łona zie­mi wy­dar­te wszyst­kie jej bo­gac­twa. Siły strasz­li­we na­tu­ry w służ­bę wzię­te, lasy prze­świe­tlo­ne, osu­szo­ne ba­gna, po­wierzch­nia zie­mi zmie­nio­na. Gdzie dzicz za­le­ga­ła, wzno­szą się ogro­dy, zbo­ża ro­sną, wsie i mia­sta gro­mad­nie przy­sia­dły. Zwie­rzę­ta ujarz­mio­ne, cała na­tu­ra zhoł­do­wa­na. We wszyst­kich ży­wio­łach pa­nu­je czło­wiek, pa­nu­je na lą­dzie, na wo­dzie, na po­wie­trzu, i co­raz bar­dziej, co­raz sze­rzej i da­lej roz­po­ście­ra swo­je pa­no­wa­nie. W taj­nie przy­ro­dze­nia wglą­da; słońc i gwiazd ob­ro­ty ob­li­cza; wiel­kie dzie­ło stwo­rze­nia od­ga­du­je, i po­zna­je w niem jed­ne­go, wiel­kie­go Boga.

Ta­lent za­tem wy­na­laz­czy w czło­wie­ku, bę­dą­cy jed­ną stro­ną siły jego in­tel­li­gen­cyj­nej, pod­niósł go do tej wy­so­ko­ści, któ­rej ża­den twór inny nie do­się­ga.c) Trze­cie sta­no­wi­sko do świa­ta.

Ale te wszyst­kie wy­na­laz­ki mają jesz­cze ma­te­ry­al­ne tyl­ko, acz wyż­sze po­trze­by na celu. Po ich za­spo­ko­je­niu, przy wcza­sie i spo­koj­no­ści, nowa ob­ja­wia się po­tę­ga w czło­wie­ku, któ­ra go na trze­ci naj­wyż­szy sto­pień god­no­ści i zna­cze­nia dźwi­ga. Bu­dzą się po­trze­by du­cha. – i duch żyje i po­trze­bu­je po­kar­mu. Ale nie sy­to­ści, nie wy­go­dy, nie ro­sko­szy cie­le­snej. Jak bogi nie­śmier­tel­ne po­si­la się am­bro­zją pięk­no­ści, a poi nek­ta­rem wie­dzy. Owo tchnie­nie stwór­cy, któ­rem przy stwo­rze­niu oży­wił czło­wie­ka, po­zna­je swój po­czą­tek nie­bie­ski, i jak kwiat ku słoń­cu, jak ma­gnes ku pół­no­cy, ob­ra­ca się w stro­nę po­czę­cia swe­go, ku Bogu.

Bóg jest naj­wyż­szą do­sko­na­ło­ścią, z któ­rą po­rów­na­ne po­je­dyn­ko­we two­ry i po­ja­wy świa­ta, wy­dać się mu­szą nie­do­sko­na­łe, ułom­ne, nie­trwa­łe. Ma­te­rya w ogól­no­ści mało przy­dat­na, aby wy­ra­zić myśl bożą w zu­peł­nej do­sko­na­ło­ści two­rów, ile, że róż­nym wpły­wom przy­pad­ko­wym ule­gła, czę­sto­kroć ją na­wet spa­cza w ob­ja­wie. Ztąd tę­sk­ność du­cha czło­wie­cze­go, po­sta­wio­ne­go wśród ma­te­ry­al­ne­go świa­ta, wśród sa­mych ułom­no­ści, do owej isto­ty naj­wyż­szej i naj­do­sko­nal­szej, któ­rą prze­ni­ka du­chem.

Ta tę­sk­ność du­cha czło­wie­cze­go do Boga, sko­ro się tyl­ko po­zna du­chem, jest bar­dzo na­tu­ral­na. Wy­staw­my so­bie rnło­dzień­cu z uczu­ciem wyż­szem, nie wie­dział, kto jego oj­cem, i tego, któ­ry go wy­cho­wał, czło­wie­ka, ma­ter­jal­nym tyl­ko od­dan­ne­go wi­do­kom, na­zy­wał dro­giem imie­niem ro­dzi­ca. Na­raz do­wia­du­je się, że go ro­dzi mąż inny, mąż dziel­ny, wiel­ki, któ­re­go do­tąd nie wi­dział i nie znał. Ja­kież­to na­gle nie­zna­ne obej­mu­je go uczu­cie, jaka ra­dość nie­spo­dzia­na, że mu ten nie dał ży­cia, któ­rym może był­by jako obcy po­gar­dzał, a jako syn sza­no­wać go i czcić mu­siał? Zda się, że krew na tę wieść in­a­czej za­pły­nę­ła w jego ży­łach, że go­rę­cej za­grza­ła jego ser­ce, moc­niej roz­pię­ła ża­gle uczuć jego, że go uno­si w sfe­ry wyż­sze, szla­chet­ne, zkąd wziął po­czą­tek swój. Ale oraz tę­sk­ność nie­skoń­czo­na ogar­nia go. Dro­gie imę ojca chciał­by nadać temu, któ­ry nim jest w isto­cie, a na­wza­jem z ust jego usły­szeć, co się do­tąd ty­siąc­krot­nie bez zna­cze­nia o uszy jego od­bi­ło, owo słod­kie i ro­dzi­ciel­skiem uczu­ciem na­brzmia­łe "synu mój. " Jego tę­sk­ność nie ma mia­ry. Idzie na wszyst­kie na­ro­dy, prze­cho­dzi kra­je da­le­kie, i szu­ka i do­py­tu­je się o ojca swe­go; aż go znaj­dzie, po­zna in­stynk­tem ser­ca, umi­łu­je sym­pa­tyą krwi.

Je­że­li taka siła jest krwi, nie mia­łaż­by być wyż­sza po­tę­ga du­cha? Nie miał­że­by ten duch w nas ży­wot­ni, po­znaw­szy się sy­nem nie­skoń­czo­ne­go Bogu, du­chem z du­cha, świa­tłem z świa­tło­ści; – nic miał­że­by rów­nie unieść się dumą, że nie ma­te­rya go ro­dzi, unieść ro­sko­szą, że mu dał ży­cie Bóg wiel­ki w nie­bie­siech? Nie miał­że­by za­tę­sk­nić do nie­go całą po­tę­gą du­szy swo­jej, i szu­kać go, aby zna­leść, po­znać, i spro­wa­dzić do przy­byt­ku swe­go?

Czło­wiek zmy­sło­wy rad­by miał i do­sko­na­łość zmy­sło­wą, do­ty­kal­ną, wi­dzial­ną. Rad­by spro­wa­dził Boga na zie­mię, z nim ta­miesz­kał i pa­trząc się twarz w twarz, roz­ko­szo­wał du­szą w Bogu. Z tego to uczu­cia i po­pę­du sta­wia­ły za­wsze ludy bo­gom świą­ty­nie Da zie­mi i wy­obra­ża­ły du­cha w ma­te­ry­al­nej osło­nie. A owi ob­ra­zo­bór­cy, wal­cząc nie­roz­myśl­nie prze­ciw­ko na­tu­ral­nym skłon­no­ściom lu­dów, nie po­strze­gli się, że po­win­ni byli w kon­se­kwen­cyi bu­rzyć i ko­ścio­ły, bę­dą­ce, jak ob­ra­zy, czci ludu przed­mio­tem.2) Ob­ja­wie­nie się du­cha w czło­wie­ku.

Od chwi­li za­tem, w któ­rej obu­dzi się w czło­wie­ku duch jego, i doj­dzie do wie­dzy sie­bie sa­me­go; od chwi­li, w któ­rej czło­wiek po­zna się, że nie jest samą ma­te­ryą, sa­mem cia­łem, ale, że w tem cie­le ob­ja­wia się duch, sta­no­wią­cy nie­śmier­tel­ną i naj­szla­chet­niej­szą cząst­kę isto­ty jego; – od­tąd duch czło­wie­ka tę­sk­ni za Bo­giem, a do­go­dze­nie tej tę­dze obu­dza wia­rę, ide­ały i po­ję­cia; i pro­wa­dzi do re­li­gii, sztuk pięk­nych i do umie­jęt­no­ści.

Chwi­le te, jak­by ja­sno­wi­dze­nia w du­chu, od­sła­nia­ją­ce nam ro­dzi­ciel­stwo Boga, bę­dą­ce­go źró­dłem wszyst­kiej du­cho­wo­ści, rzad­kie są w ży­ciu ludz­kiem, rzad­sze w ży­ciu na­co­dów. Po­czą­tek ich nie­do­cie­kły i nie nada­rza­ją się na za­wo­ła­nie na­sze. Jest to na­głe przej­rze­nie du­cha – są to chwi­le ob­ja­wie­nia.

Ob­ja­wie­nie jest drgnie­niem du­cha czło­wie­cze­go do Boga, gdy nań sto­czy­ło się na­raz świa­tło bo­skie; iż prze­wi­dział z ma­te­ryi, co jak gru­ba ka­ta­rąt­ka sło­ni­ła mu oko wnę­trza i nie wie­dział się sy­nem bo­skim, – jest drgnie­niem du­cha, niby pierw­szem drgnie­niem dzie­cię­cia w ży­wo­cie mat­ki, da­ją­ce­go pierw­szy znak ży­cia, i spra­wu­je tę sar­nę ra­dość i unie­sie­nie w czło­wie­ku, co w mat­ce. Tu bo­wiem nie­wia­sta przy­cho­dzi do wie­dzy, że jest mat­ką czło­wie­ka; taro czło­wiek przy­cho­dzi do wie­dzy, że jest sy­nem Boga. Tu się roz­wi­ja ży­cie, tam po­mysł; oba nie­śmier­tel­ne, jak duch, któ­ry je ro­dzi.

Wpro­wa­dza­jąc ten wy­raz ob­ja­wie­nie do fi­lo­zo­fii, mu­si­my się jak­naj­do­kład­niej w ro­zu­mie­niu na­szem okre­ślić, aby przez myl­ne jego po­ję­cie nie po­mó­wio­no nas o wstecz­ne dąż­no­ści my­sty­cy­zmu, pie­ty­zmu, kwie­ty­zmu i t… p. Ob­ja­wie­nie w naj­uży­wań­szem t… j… w re­li­gij­nem zna­cze­niu, jest bez­po­śred­nie zstą­pie­nie du­cha bo­skie­go na czło­wie­ka, i od­kry­cie mu prawd wiel­kich czło­wie­czeń­stwa, ato­li też przy­szło­ści. Każ­dy nie­umie­jęt­ny pro­sta­czek może tym spo­so­bem mieć ob­ja­wie­nia i bez po­przed­niej na­uki cu­dow­nie zo­stać mę­dr­cem i na­uczy­cie­lem na­ro­dów. Fi­lo­zo­fia w tem cu­dow­nem zna­cze­niu ob­ja­wie­nia nie bie­rze, lecz i owszem na­tu­ral­ny i ko­niecz­ny wi­dząc zwią­zek mię­dzy du­chem Boga, a du­chem czło­wie­ka, praw­dy w czło­wie­ku po­ję­te uwa­ża jako praw­dy bo­skie, jako roz­świe­tlo­ne iskry mą­dro­ści jego. Są to więc owe idee Pla­toń­skie, bę­dą­ce od wie­ków w du­chu bez wie­dzy na­szej i ob­ja­wia­ją­ce nam się na­raz; są to w dal­szem na­stęp­stwie owe dzie­ci So­kra­te­so­we, któ­re na­uczy­ciel ucząc nas, z nas na świat wy­do­by­wa; są idee Ma­le­bran­sza, od­wiecz­nie w Bogu zło­żo­ne; są wresz­cie mo­na­dy Le­ib­ni­ca z jed­nej wie­ku­istej mo­na­dy po­chod­ne. Lecz twór­ca po­my­słu nie umie so­bie zdać ra­chun­ku, zkąd się sta­ło to na­głe roz­świe­tle­nie się jego du­cha – nie po­tra­fi ozna­czyć, jaką dro­gą wstą­pił ten nowy pro­mień mą­dro­ści bo­skiej w nie­go. I dla tej to nie­do­cie­kło­ści na­zy­wa­my myśl, praw­dę i wie­dzę taką, ob­ja­wio­ną.

Nie prze­to jed­nak bę­dzie ta­kie ob­ja­wie­nie praw­dy kwie­ty­zmem du­cha, albo bez­po­śred­niem wie­dze­niem. Praw­dy wszel­kie wy­ra­bia­ją się pra­cą du­cha, i ztąd sła­wa i wiel­kość pra­cow­ni­ków. A im roz­le­glej­sze pole wie­dzy czło­wie­ka, i wię­cej na­tę­żo­ne siły du­cha, tem, że tak po­wiem, roz­le­glej­szy ma­te­ry­ał pal­ny i tem za­ję­tliw­szy, aby weń try­sła i roz­pa­li­ła się pło­mie­niem iskra no­wej praw­dy. Bez­po­śred­nie wie­dze­nie ty­czy się wie­dzy sa­me­go Boga, jako bez­po­śred­nio ro­dza­jo­wi ludz­kie­mu da­nej, i od­rzu­ca dal­sze isto­ty naj­wyż­szej ba­da­nie, jako spa­cza­ją­ce tę wie­dzę i wy­zię­bia­ją­ce wia­rę, któ­rą je­dy­nie Bóg po­ję­ty być może. Ob­ja­wie­nie na­sze i owszem zdą­ża do co­raz wyż­sze­go i do­kład­niej­sze­go po­zna­nia Boga, bo co­raz nowe praw­dy z jego łona prze­cho­dzą w łono ludz­ko­ści.

Rzu­ca­jąc my­ślą w prze­szłość, wi­dzi­my praw­dy te w ści­słym ze sobą związ­ku, w ko­niecz­nem ta­kiem, a nie in­nem, po so­bie na­stęp­stwie. Do­wód to naj­sil­niej­szy, że praw­dy te nie są przy­pad­ko­we­mi, spo­ra­dycz­ne­mi po­my­sła­mi ludz­kie­mi, ale są ob­ja­wia­niem się w ko­lei cza­su wśród ludz­ko­ści wie­ku­iste­go du­cha.

Ztąd re­li­gia, śle­pą przy­ję­ta wia­rą, nie jest jesz­cze ob­ja­wie­niem; ale jest nie­mów kie­ru­nek umy­słu i ser­ca wszyst­kich na­ro­dów do ja­kiejś ist­no­ści wyż­szej, jest da­lej owo na­głe przej­rze­nie z błę­du do praw­dy, jak­by z ciem­no­ści do świa­tło­ści; są na­ko­niec chwi­le na­tchnień, w któ­rych czło­wiek bliż­szym się czu­je bó­stwa, i poj­rzy ja­sno w świat du­cha. Na­uka wszel­ka jest cią­głem po­wta­rza­niem ob­ja­wie­nia prawd już ob­ja­wio­nych, i w sys­tem, to jest: w or­ga­nicz­ny zwią­zek, mię­dzy sobą uję­tych. Lecz two­rze­nie no­wych prawd i no­wych po­my­słów jest naj­wyż­szem ob­ja­wie­niem.

Nie moż­na utrzy­my­wać, aby one były skut­kiem na­stęp­stwa my­śli, czy­li wnio­skiem lo­gicz­nym z da­nych prze­sła­nek; al­bo­wiem jako ewan­ge­lia mówi: że są lu­dzie, co pa­trzą, a nie wi­dzą, słu­cha­ją, a nie sły­szą, – tak mi­lio­ny istót my­sią, a do owe­go wy­ni­ku, owe­go wnio­sku ro­iświe­ca­ją­ce­go przy­szłość nie przyj­dą. Czas obec­ny jest cza­sem kry­ty­ki, bu­rzą­cej wszy­sko, co nam dały ze­szłe wie­ki. Ród ludz­ki w cier­pie­niach czu­je i wi­dzi te cier­pie­nia, wzdy­cha za nową my­ślą, coby świat inny, lep­szy od­bu­do­wa­ła, ale tej my­śli prze­czu­wa­nej i po­żą­da­nej ocze­ki­wa­niem na­ro­dów nikt do­tąd nie od­gadł; wiesz­czo­wie nam tyl­ko pie­ją śród przed­świ­tów lep­sze­go po­ran­ku; w głos nucą: "Dro­gi przed nami otwar­te są inne, zgiń­cie me pie­śni, wstań­cie czy­ny moje, " – wszak­że ob­łok nie­bie­ski, coby te dro­gi na­ro­dom roz­świe­tlił, jesz­cze nie ze­szedł.

Ob­ja­wie­nie jest więc świa­tło mą­dro­ści bo­skiej, udzie­la­ją­ce się ludz­ko­ści w po­stę­pie. Nie­mow­lę­ce umy­sły go nie wy­trzy­ma­ją, a przez sza­tę sa­mej zmy­sło­wo­ści i gru­bą korę ma­te­ry­ali­zmu nie przej­dzie. Trze­ba więc du­cho­we­go uspo­so­bie­nia czło­wie­ka, aby w nim myśl wyż­sza ob­ja­wić się mo­gła. Uspo­so­bie­nie ta­kie du­cho­we na­zy­wa­my na­tchnie­niem, jak­by po­wtó­rzo­nem tchnie­niem Boga w muł zie­mie, x któ­rej ule­pion. W chwi­lach na­tchnie­nia ob­ja­wia­ją się tyl­ko wyż­sze uczu­cia, ide­ały i praw­dy. W ta­kich chwi­lach czu­je czło­wiek przy­tom­ność bó­stwa, myśl roz­świe­co­na prze­ni­ka z ciem­no­ści w świa­tłu, du­sza się uno­si i do wszyst­kie­go wiel­kie­go spo­sob­nym czło­wie­ka czy­ni.

Pod tym wzglę­dem Mic­kie­wicz wej­rzał głę­biej w du­cha, gdy po­wie­dział, że, aby praw­dę z góry otrzy­mać, trze­ba się do tego ży­ciem uspo­so­bić i za­rzu­cił do­tych­cza­so­wej fi­lo­zo­fii, iż tego do­tąd nie poj­mo­wa­ła. Sta­ro­żyt­ni wy­ra­zem σοφοτ i mę­dr­ców i pra­wych lu­dzi ra­zem na­zy­wa­li. Jak wia­ra bez do­brych uczyn­ków mar­twą jest, tak mą­drość bez cno­ty i po­świę­ce­nia nie­płod­na. W ży­ciu, w czy­nach jest dru­ga po­ło­wi­ca fi­lo­zo­fii.

Każ­da myśl pusz­czo­na w oko­li­ce Ju­cha i od­sła­nia­ją­ca do wie­dzy jed­nę jego isto­ty cząst­kę, każ­de po­ję­cie po­chwy­co­ne, każ­dy po­mysł pierw­szy, – czy to on po­wstał w du­chu fi­lo­zo­fa, ma­la­rza, po­ety lub kom­po­zy­to­ra, czy od sa­mej ży­wej za­pa­lił się wia­ry, – jest skut­kiem ta­kie­go ob­ja­wie­nia. Jest nie­ja­ko bły­ska­wi­cą my­śli po ciem­no­ściach ogar­nia­ją­cych umysł czło­wie­ka; jest iskrą ja­sną, w noc wnę­trza na­sze­go pry­śnię­tą, i od­kry­wa się w tych ciem­niach ob­li­cze po­my­słu, i chwy­ta je czło­wiek i poj­mu­je du­chem. Ge­niu­sze są to krze­mie­nie, z któ­rych pry­ska­ją te iskry roz­świe­tla­ją­ce.

Myśl na ten spo­sób ob­ja­wio­ną wia­ra do­pie­ro pie­lę­gnu­je, ro­zum roz­wi­ja, a wy­obraź­nia sztuk­mi­strza uze­wnętrz­nia. Praw­dy i ide­ały leżą po­kła­da­mi w ciem­nych głę­biach du­cha czło­wie­cze­go, jak lśk­nią­ce zło­ta i dro­gie ka­mie­nie w ot­chła­niach za­cza­ro­wa­nych, strze­żo­nych przez sied­mio­gło­we­go smo­ka cie­le­sno­ści. Tyl­ko ol­brzy­my umy­sło­we to stra­szy­dło zwal­cza­ją, i uka­zu­ją raz po raz świa­tu, po­ły­sku­ją­ce cud­nem świa­tłem bo­gac­twa du­cha.3) Trzy dro­gi ob­ja­wie­nia.

Trze­ma dro­ga­mi zstę­pu­je na czło­wie­ka ob­ja­wie­nie; ser­cem, ro­zu­mem, wy­obraź­nią, i głę­bię du­cha jego roz­świe­tla my­śla­mi, któ­rych po­cho­dze­nie jest bo­skie. Ser­ce gore uczu­ciem, i praw­dy tędy ob­ja­wio­ne, kwie­cą ra­żą­cą świa­tło­ścią słoń­ca, w któ­re pa­trzeć nie moż­na. Praw­dy ro­zu­mu są, jak pro­mie­nie księ­ży­ca, bla­de, ale ja­sne. Praw­dy wy­obraź­ni wresz­cie, ubar­wio­ne w zmy­sło­wych kształ­tach, jak tęcz sied­mio­ko­lo­ro­wa, po­wsta­ją­ca ze zła­ma­nia się pro­mie­ni świa­tła w kro­plach wody. Na od­wrót temi sa – memi trze­ma dro­ga­mi duch w utę­sk­nie­niu swo­jem do Boga, wy­stę­pu­je na ze­wnątrz, roz­wi­ja wia­rę, po­ję­cia i ide­ały i w trzech wiel­kich uze­wnętrz­nia się po­sta­ciach du­cho­wych: w re­li­gii, w umie­jęt­no­ściach, i sztu­kach pięk­nych. To tro­je daje świa­dec­two na zie­mi, że tyl­ko czło­wiek jest bo­skie­go po­cho­dze­nia. Zwie­rzę wszyst­ko ma z nim wspól­ne, ale nie ma re­li­gii, ni umie­jęt­no­ści, ni sztu­ki, bo nie ma du­cha nie­śmier­tel­ne­go, – w tem troj­gu leży apo­te­oza ludz­ko­ści. Bóg sam ob­ja­wia się w tych trzech przy­byt­kach roz­wi­ja­ją­ce­go się du­cha ludz­kie­go. W każ­dym od­by­wa się służ­ba boża. Sztuk­mi­strze, mi­ło­śni­cy nauk, po­rów­no jak słu­dzy boży, są ka­pła­na­mi naj­wyż­sze­go Boga, a po­tęż­niej­si z nich, po­ły­sku­ją­cy świa­tłem du­cha, niby mie­czem ar­cha­nio­ła, sto­ją jak che­ru­bi­no­wie i se­ra­fi­no­wie, naj­bli­żej tro­nu ma­je­sta­tu jego.a) Uczu­cie – Re­li­gia.

Tę­sk­ność du­cha do Boga, naj­bliż­szą jest uczu­cio­wej stro­ny czło­wie­ka, bo tę­sk­ni­ca sama jest uczu­ciem, ule­wa­ją­cem się ze ser­ca. Dla tego to ser­cem naj­przód lu­dzie prze­ni­ka­ją Boga. Uczu­ciem tę­sk­nem szu­ka­ją naj­wyż­szej ist­no­ści; i gdzie­kol­wiek ją znaj­dą, sil­ną i żywą po­chwy­tu­ją wia­rą, bo wia­ra poi pra­gnie­nie ich du­cha, za­spo­ka­ja tę­sk­ni­cę ich du­szy.

Po po­trze­bach ma­te­ry­al­nych do ży­cia wia­ra sta­ła się naj­pierw­szą po­trze­bą du­cha. Tędy pierw­sze zstę­po­wa­ło ob­ja­wie­nie na ludz­kość, i upo­sta­cio­wa­ło się w re­li­gie, kto­re­mi na­ro­dy na­przód do­cho­dzi­ły do wie­dzy Boga i du­cha. Re­li­gia jest naj­pierw­szą fór­tą, któ­rą ludy dzi­kie, wy­cho­dząc z bytu ma­te­ry­al­ne­go i zwie­rzę­ce­go, wstę­pu­ją w oko­li­ce du­cha, i za­czy­na­ją być ludź­mi.c Wy­obra­że­nie – Sztu­ka.

Bóg jest du­cho­wą siłą at­trak­cji. Jak do słoń­ca cią­żą pla­ne­ty, tak oko­ło Boga to­czą się i krą­żą wszyst­kie du­chy. On je przy­cią­ga do sie­bie, jak pla­ne­ta przy­cią­ga do sie­bie wszyst­kie cia­ła, że nań spa­da­ją. On łą­czy du­chy w upo­sta­cio­wa­nia i kształ­ty du­cho­we, po­dob­nie jak siłą spój­no­ści two­rzą się i utrzy­mu­ją kształ­ty ciał. I owa tę­sk­ni­ca du­cha w nas, – przez ser­ce wy­stę­pu­ją­ca, jako mi­łość Boga, przez ro­zum, jako dąż­ność po­zna­nia go, – ni­czem in­nem nie jest, tyl­ko owym po­cią­giem, i skut­kiem owej at­trak­cyi du­cho­wej.

Ale krom tych dwóch ka­na­łów, któ­re­mi się po­ciąg ten ob­ja­wia, i na ze­wnątrz jako re­li­gia i fi­lo­zo­fia upo­sta­cia, jest jesz­cze trze­cia dro­ga dla du­cha czło­wie­cze­go, i trze­cie upo­sta­cio­wa­nie się jogo du­cho­wo­ścią.

Wy­obraź­nia jest tą trze­cią wła­dzą du­szy, i jej daną jest siła twór­cza. Zo­sta­wia­my na póź­niej roz­pro­wa­dze­nie sta­no­wi­ska wy­obraź­ni, do­tąd mało po­zna­ne­go. Ni ro­zum, ni ser­ce utwo­rzyć coś zdol­ne, mimo, że do­tąd albo jed­ne­mu albo dru­gie­mu przy­pi­sy­wa­no je­dy­ną siłę twór­czą, mimo, że pa­no­wa­nie ro­zu­mu sta­ło się wszech­wład­ne. Dzie­dzi­ny czu­cia i dzie­dzi­ny my­śli są nie za­wod­nie wiel­kie­mi po­tę­ga­mi du­cha ludz­kie­go, ale są po­tę­ga­mi jed­no­stron­ne­mi, i dla tego z twór­czo­ści, z czy­nu ob­ra­ne. Po­tę­gą twór­czą w nas jest wy­obraź­nia, sta­no­wią­ca jed­ność zmy­sło­wych wra­żeń i umy­sło­wej wie­dzy – łącz­nik uczu­cia i my­śli – spój ser­ca i ro­zu­mu. Twier­dze­nie to nowe udo­wod­nić nam wy­pa­da.

Czło­wie­ka ży­cie jest utkwio­ne w ma­te­ryi. Duch tyl­ko w niej i przez nią dzia­łać moie. Przez wpływ na ma­te­ryą może się je­dy­nie obu­dzić duch w niej uta­jo­ny; a wpływ na ma­te­ryą nie może znów być inny tyl­ko przez ma­te­ryą, Ztąd wy­ni­ka ta ko­niecz­ność, że, aby się obu­dził duch w czło­wie­ku, po­trze­ba dla nie­go ze­wnętrz­ne­go świa­ta, któ­ry­by na nie­go wpły­wał, i po­trze­ba cia­łu czło­wie­cze­mu ta­kiej or­ga­ni­za­cyi, któ­rą­by wpły­wy te, jako wra­że­nia na sie­bie mógł przyj­mo­wać. Pię­ciu zmy­sła­mi stoi czło­wiek otwo­rem na wra­że­nia ze­wnętrz­ne­go świa­ta. Wra­że­nia te przyj­mu­je wy­obraź­nia i w tej chwi­li sta­ją się wie­dzą, jako wy­obra­że­nia.

Wy­obra­ża­nia jest więc na­przód bier­na, wy­sta­wio­na na dzia­ła­nie zmy­słów, i na od­bi­ja­nie się na niej ob­ra­zów na­tu­ry, i spra­wu­ją­ca, że je czło­wiek, jako ca­łość, i jed­ność wy­obra­że­nia poj­mu­je. Przez zmy­sły na­sze np. z przed­mio­tu na­tu­ral­ne­go ko­nia, wpły­wa­ją ty­lo­licz­ne wra­że­nia, ma­ści, kształ­tu, ru­chu, rże­nia, twar­do­ści lub mię­ko­ści wło­sia, ko­pyt i skó­ry i t… p… ale jed­ność tych wszyst­kich wra­żeń, w któ­rej wła­ści­wie leży ob­raz ko­nia, żad­nym osob­nym zmy­słem nie wra­ża się. Tę jed­ność daje wy­obraź­nia. Wra­że­nia owe po­je­dyń­cze wpły­wa­ły na ner­wy i obu­dza­ły czu­cie, jed­ność do­pie­ro tych wra­żeń daje myśl, czy­li wie­dzę ko­nia.
mniej..

BESTSELLERY

Kategorie: