- W empik go
Estetyka - ebook
Estetyka - ebook
Klasyka na e-czytnik to kolekcja lektur szkolnych, klasyki literatury polskiej, europejskiej i amerykańskiej w formatach ePub i Mobi. Również miłośnicy filozofii, historii i literatury staropolskiej znajdą w niej wiele ciekawych tytułów.
Seria zawiera utwory najbardziej znanych pisarzy literatury polskiej i światowej, począwszy od Horacego, Balzaca, Dostojewskiego i Kafki, po Kiplinga, Jeffersona czy Prousta. Nie zabraknie w niej też pozycji mniej znanych, pióra pisarzy średniowiecznych oraz twórców z epoki renesansu i baroku.
Kategoria: | Klasyka |
Zabezpieczenie: | brak |
Rozmiar pliku: | 616 KB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Niemasz nauki bardziej niż Estetyka oddanej na pastwę marzeniom metafizyków. Od Platona aż do urzędowych doktryn naszych czasów robiono ze sztuki jakąś mieszaninę zasadniczych fantazyj i transcendentalnych tajemnic, które znajdują wyraz najwyższy w absolutnem pojęciu Piękna idealnego, nieruchomego i boskiego, pierwowzoru przedmiotów rzeczywistych.
Przeciw tej dowolnej ontologii zamierzyliśmy wystąpić.
Sztuka nie jest niczem innem, jak naturalnym wytworem organizmu ludzkiego, który jest tak zbudowany, że znajduje szczególną rozkosz w pewnych połączeniach form, linij, barw, ruchów, dźwięków, rytmów, obrazów. Ale te połączenia nigdy nie sprawiają mu przyjemności większej, niż wówczas, gdy wyrażają wzruszenia i uczucia duszy ludzkiej w wypadkach życia lub wobec otaczającego świata. Sztuki plastyczne, zwracające się do oczu, przedstawiają te wrażenia malowidłem przedmiotów, form, postaw, scen rzeczywistych lub wymyślonych, które je wywołały. Inne, działające na ucho, mają za dziedzinę i narzędzie nieskończoną rozmaitość dźwięków.
Zasady, na jakich spoczywa każda z tych dwóch grup, znajdują wyjaśnienie fizyczne w dwóch naukach, badających organy wzroku i słuchu – w optyce i akustyce.
Wyjaśnienie to jeszcze nie jest zupełne. Wiele zagadnień pozostaje do rozwiązania; ale to, co wiemy obecnie, pozwala nam przewidywać rozwiązania przyszłe. Można przynajmniej zaznaczyć w sposób mniej więcej pewny kierunki główne.
Wyjaśnienie zjawisk mózgowych, to, co zazwyczaj się zowie wpływem moralnym sztuki, stoi daleko niżej i, po większej części, musimy się ograniczać na czystym empiryzmie. Co do tego punktu estetyka z konieczności może tylko stwierdzać i zaznaczać fakty, oraz szeregować je w sposób najbardziej prawdopodobny. Z tej strony przestaje ona być nauką w ścisłem znaczeniu tego słowa.
Jednak z obserwacyi tych faktów wypływa zasada wielkiej wagi, że mianowicie, poza warunkami materyalnemi, jakich wymaga optyka i akustyka, górującą stronną w dziele sztuki i nadającą mu charakter jest osobowość artysty. Ontologia znika, aby ustąpić miejsca człowiekovwi. Nie idzie już o to, aby urzeczywistnić mniej albo więcej nieruchome i wieczne Piękno Platona: cała wartość dzieła sztuki leży w stopniu energii, z jaką objawia się intelektualny charakter i estetyczne wrażenie autora. Jedyną regułą, jakiej trzymać się musi, jest konieczność pewnej zgodności ze sposobem rozumienia i czucia ogółu, do którego się zwraca. Nie znaczy to, by ta zgodność dodawała coś do wartości wewnętrznej dzieła, lub odejmowała cokolwiek od niej. Można doskonale pojąć teoretycznie, że poemat wyraża pewne ideje i uczucia, które, choć niedostępne współczesnym, są niemniej godne podziwienia czasu oraz kraju bardziej oświeconego. Ale pewnem jest, że, w istocie, ta niezgoda wystarcza, aby dzieło szybko znikło w niepamięci.
Na szczęście, wypadki tej natury są rzadkie, i niebezpieczeństwo takie grozi raczej myślicielom, niż artystom. Nie zgadzając się nawet na to, że artysta tworzy zwyczajne echo, arfę eolską, drżącą pod tchnieniem wzruszeń współczesnych, pewnem jest, że dla tysiąca powodów, na których wykład nie tu miejsce, artysta i poeta żyją przedewszystkiem życiem swego środowiska, i że dzięki temu wyjątkowo tylko narażają się na zaznaczone niebezpieczeństwo.
Artysta rzeczywiście wzruszony niechaj się tylko odda całkowicie swemu wzruszeniu, a wnet udzieli się ono otoczeniu i wywoła oklaski, na jakie zasługuje. Niechaj tylko obserwuje pozytywne zasady, wynikające z fizyologicznych warunków naszych organów, które jedynie są pewne i określone, a niema się co troszczyć o konwencyonalne recepty akademickie. Jest on swobodny, bezwzględnie swobodny w swojej dziedzinie pod jedynym warunkiem, że będzie absolutnie szczery i że będzie starał się wyrażać takie myśli, uczucia, wzruszenia, które mu są właściwe, i nie będzie naśladował nikogo.
Podobnie jak niema sztuki samej w sobie, z powodu, że Piękno absolutne jest chimerą*, niema również estetyki skończonej i zamkniętej. Rozmaite formuły, w jakich starano się ją uwięzić – idealizm, naturalizm, realizm i t… d… – są to tylko różne punkta widzenia sztuki" ale żadna z nich nie zawiera jej w całości. Każda może odpowiadać mniej albo więcej temu lub owemu temperamentowi indywidualnemu lub narodowemu; absurdem jest jednak narzucać je temperamentowi, który je odpycha. Jest niemniej śmiesznem potępiać sztukę flamandzką i holenderską w imienin rzeźby greckiej, jak potępiać rzeźbę grecką w imieniu sztuki flamandzkiej oraz holenderskiej. Millet ma tak samo racyę bytu jak Rafael, Rembrandt jak Tycyan, Rubens jak Leonard. Wolno przenosić jednych nad drugich, stosownie do powinowactwa i naturalnego pociągu każdego, lecz estetyka nie ma prawa wykluczać jednego lub drugiego, chyba wprowadzając do nauki namiętność i stronność.
–-
* Będziemy mieli zresztą sposobność wykazać, że zasada Piękna absolutnego zupełnie nie wystarcza do wyjaśnienia złożoności objawów artystycznych.
Czyż to znaczy, że wolność sztuki jest, jak mówią filozofowie, wolnością obojętności, że każdy kierunek jest dla niej jednaki i że nie zna ona żadnego prawa, prócz indywidualnego kaprysu? Byłaby to przesada i błąd. Artysta, jakeśmy rzekli, żyje przedewszystkiem życiem swego środowiska – i oczywista czerpie zeń swoje natchnienia. Otóż, pomimo wahania cywilizacyi ludzkich, pewnem jest, że nauka, długie czasy opóźniona wskutek poszukiwania nierozwiązalnych zagadnień ontologii i teologii, przeniosła ostatecznie badania swe z nieba na ziemię. Fantastyczne wyjaśnienia metafizyki tudzież mitologii starożytnej i nowożytnej zastępuje ona prostem badaniem rzeczy, faktów oraz istot. Strawiwszy długie stulecia na poszukiwaniu w działaniach bogów lub substancyi słowa zagadek, które ją dręczyły, oto, aby wyjaśnić świat fizyczny i moralny, wzięła się ona wprost do człowieka i natury. Człowiek samemu sobie staje się bezustannym przedmiotem obserwacyi – i powiedzieć można, że będzie to zaszczyt XIX stulecia, że dało nauce nowy kierunek, popychając w tę stronę swe badania.
W tę stronę również dąży sztuka. Coraz bardziej oddala się od metafizyki i mitologii, którym pozostawała wierną, dopóki cywilizacyę same były w nich pogrążone. To objaśnia rosnącą przewagę ekspresyi w sztuce; dzięki temu malarstwo uczuć, namiętności, coraz bardziej ją opanowuje; dzięki temu pejzaż, to znaczy wyraz wzruszeń człowieka wobec natury, od czterdziestu lat rozwija się z coraz większem znaczeniem; dzięki temu również życie i ruch przetworzyły rzeźbę, a dzieła Dalou i de Carpeaux wywołały zachwyt powszechny.
To znaczy, że sztuka, będąca zawsze ludzką ze względu na swój punkt wyjścia, którym jest objawienie wzruszeń oraz pojęć ludzkich, staje się nią również przez swój cel i przedmiot. Zamiast opiewać i przedstawiać bogów, zamiast rzucać się w symbolizm, skazany na śmierć z subtelności i suchości, stara się ona z oczywistym wysiłkiem wrócić do dziedziny czysto ludzkiej, jedynej, w której może być pewna sympatyj, bez których talent a nawet geniusz nie ustrzegą się od zapomnienia, – jedynej zresztą, gdzie artysta czerpie wprost wzruszenia głębokie i szczere, budzące w nim potrzebę tudzież konieczność tworzenia. Buch ten jest, jak to zwykle bywa, energicznie zwalczany i gwałtownie powstrzymywany, spotykając, szczególnie we Francyi, potężną przeszkodę w akademiach i urzędowem nauczaniu. Siła ta wsteczna wywiera na postęp wpływ tem opłakańszy, że ci, którzy jej ulegają, nie dostrzegają go nawet. Młodzi artyści, bez wykształcenia filozoficznego, znajdują w szkole i w otoczeniu liczne przesądy akademickie, które opanowują ich, zanim zdołają pomyśleć samodzielnie oraz wytworzyć sobie własne przekonania.
Od pierwszej chwili bezwiednie wchodzą oni do szeregów falangi urzędowej, i tylko umysły niepodległe oraz silne umieją oprzeć się zrazu tej presyi, albo wyzwolić się później. Celem naszym jest przeciwdziałać, w miarę naszych sił, temu opanowaniu przyszłości przez wczoraj, swobody przez dogmat. Odrzucamy wszystkie reguły ciasne tudzież przedawnione, któremi chcą zadusić i złamać każdą próbę emancypacyi; odpychamy i potępiamy tę krytykę pogardliwą, która pod pozorem ochrony " dobrego smaku i zdrowych doktryn" stara się ubezwładnić każdą niepodległość, – tę krytykę obronną, jak mówił p. Cuvillier-Fleury, która jest tylko tyranią akademickiego doktrynerstwa albo zazdrosnej niemocy.
Najbardziej pragniemy walczyć w obronie tej zasadniczej tezy, którą p. Viollet-le-Duc przeprowadza we wszystkich swych dziełach, mianowicie: że bez niepodległości niema ani sztuki, ani artystów.
Wszystkie wielkie epoki sztuki były to epoki wolności. W pięknych czasach Grecyi jak i w odrodzeniu włoskiem*, we Francyi wieków średnich jak później -
* Nie możemy dość energicznie protestować przeciw tej akademickiej wyłączności, która czyni Rafaela koryfeuszem Od – w wyzwolonej Holandyi – artyści mogli pracować wedle woli, bez poddawania się jakiemukolwiek dogmatowi estetycznemu, bez uznawania jakiejkolwiek korporacyi urzędowej, która przywłaszczała sobie jakąś dyktaturę sztuki i była jakby odpowiedzialną za kierunki, któremi mógłby iść smak narodowy.
To też w owych pięknych epokach sztuka jest prawdziwie narodową: umysły, pozostawione naturalnym dążeniom, szukały sztuki tam, gdzie ją znajdowały, albo raczej znajdowały ją bez szukania, dzięki samoistnemu ruchowi wyobraźni, bez żadnego innego przewodnika, ani innej reguły, jak skłonności instynktu, wspólne całej rasie.
Ta to wspólność instynktów, samym sobie oddanych, wyjaśnia podobieństwa, jakie w wielkich epokach widzieć się dają w dziełach sztuki, podczas gdy zarazem rezultat wolności uderza z charakteru, którego nic w sztuce nie zastąpi: oryginalność osobista.
Wszyscy w jednej epoce odczuwają mniej więcej to samo. Źródła natchnienia są mało urozmaicone; niekiedy nawet jedno uczucie, jedna idea, narzuca się całemu pokoleniu; ale każdy tłumaczy ją na swój sposób, w pełni niezależności swego natchnienia osobistego i w miarę swego geniuszu.
Ztąd owa nieskończona rozmaitość w jedności – rozmaitość wyrazu w jedności uczucia, – która pewne wieki określa. W istocie bowiem nigdy artysta nie czuje się potężniejszym tudzież bardziej natchnionym, jak wówczas, gdy się znajduje w łączności wrażeń ze swem społeczeństwem, i nigdy sztuka nie jest większa, jak wówczas, gdy wchodzi na tor myśli oraz uczuć, przenikających całe społeczeństwo w danym momencie.
Owóż ten fakt powszechności sztuki i poczucia artystycznego w pewnym momencie ewolucyi intelektu- – rodzenia. Dla nas Rafael oznacza jej termin ostatni. Jest to chwila, gdy łatwo przewidzieć, że konwencyonalizm zastąpi osobowość w sztuce, to znaczy początek upadku.
alnej u większości narodów jest faktem najważniejszym w historyi objawów inteligencyi ludzkiej. Egipcyanie, Asyryjczycy, Grecy, Chińczycy, Japończycy i inni, wszyscy posiadali pewną sztukę samorodną, wyszłą z samej duszy narodu, a którą, zdaje się, jednako rozumieli i upodobali wszyscy ludzie tejże rasy. Toż samo odnajdujemy we Francyi wieków średnich, w XII i XIII w., i u Włochów epoki Odrodzenia.
Faktu tego, tak podobnego w tak wielkiej liczbie narodów rozmaitych plemion, nie można liczyć na karb przypadku. Przypadek jest to wyjaśnienie bardzo dogodne, które zresztą ma tę niedogodność, że nic nie wyjaśnia. Przypadek nie jest nawet hypotezą – jest on niczem. Niema przypadku w historyi. Wszystkie fakty, wielkie i małe, wiążą się w łańcuch, którego ogniw możemy nie znać, ale które mimo to istnieją.
Sztuka, rozpatrywana z psychologicznego punktu widzenia, tworzy tylko samorodny wyraz pewnych pojęć o rzeczach, logicznie płynących z połączeń wpływów moralnych i fizycznych, którym podlegają rozmaite rasy, wraz z całą sumą uzdolnień i dążeń pierwotnych lub nabytych owych ras samych.
Jest to wykład uczuć, jakie z tego połączenia powstają, wykład mniej więcej literalny, mniej więcej idealny, względnie do tego, czy dany naród mniej lub więcej ulega wrażeniu materyalnej rzeczywistości przedmiotów, czy też tendencyom i zwyczajom rasy. Ale jakikolwiek byłby stosunek tych pierwiastków, pewnem jest, że' dwa żywioły pierwotne: rzeczywistość i osobowość – odnajdują się w nich zawsze, wbrew przeciwnym teoryom, redukującym sztukę do plagiatu fotograficznego przedmiotów rzeczywistych lub do przypuszczalnego odgadywania typów idealnych.
Nie nastajemy na te twierdzenia, które dostatecznie rozwijamy w tekście naszego dzieła. Chcemy powiedzieć tylko, że każda forma sztuki ma racyę bytu gdzieindziej, niż w przypadku, i że to samo tyczy się epok upadku.
Kiedy sztuka przestaje być narodową, to znaczy dostępną i zrozumiałą wszystkim osobnikom danego narodu lub rasy? Wówczas, kiedy znika w narodzie powszechność smaku, która stanowi górujące znamię wielkich epok artystycznych i której zanik jest sam przez się oznaką upadku sztuki.
Kiedy sztuka przestaje być szczerym i samorodnym wyrazem uczucia powszechnego; kiedy zamiast wprost tłumaczyć wrażenie wspólne i prawdziwe wzruszenia wszystkich, a przynajmniej większości, zaczyna analizować swe własne środki działania, czyni z tych wysiłków cel oraz traci z oczu samę zasadę sztuki, mianowicie szczerość i samorodność wzruszenia.
Ten upadek jest konieczny, na zasadzie prawa, zakazującego człowiekowi ras wyższych zatrzymywać się zbyt długo natem samem stanowisku. Chwila nadchodzi z konieczności, gdy uczucie i myśl, które natchnęły pewną kulturę i pewną sztukę, wyczerpują cały swój zapas sił użytecznych, wszystkie swe rezultaty płodne, i gdy duch bywa skazany, przez czas dłuższy lub krótszy, na naśladownictwo i kopiowanie, skutkiem samego uwielbienia, jakie budzą dzieła poprzednie.
Wówczas zaś nie uczucie i myśl poprzednia jest naśladowana i powtarzana, ale wyraz tego uczucia i myśli, forma, w której się one objawiały, forma już odtąd próżna i bezduszna.
Ale szybko następuje zmęczenie prostem naśladownictwem, właśnie dlatego, że ono nic nie mówi ludzkiej duszy. Aby odnowić wrażenie, gwałci się wyrażenie, ale śledzi się logicznie wszystkie jego przejawy, od wylężenia aż do ostatecznych granic możliwości. Fantazya osobista, z drogi zepchnięta, rwie się bez cugli. Sztuka staje się ćwiczeniem w tym samym stopniu i tej samej wartości, co ruchliwość klownów, którzy o tem tylko myślą, aby za – dziwić publiczność giętkością swoich członków i zręcznością skoków.
Publiczność dzieli się wówczas na dwie kategorye: dyletantów, którzy udają, że znajdują w tych ćwiczeniach szczególną przyjemność ludzi subtelnych, gdyż chcą stanowić koło wybrane; inni, to znaczy dziewięćdziesiąt dziewięć setnych ludności, nie rozumiejąc nic z tych kalkulacyj rafinowanych, pozwalają sztuce zginąć, nie zajmując się nią wcale i nie zwracając uwagi na jej obrachowane ekscentryczności.
Jeżeli, w tych warunkach, znajduje się mała liczba artystów, dość zręcznych, aby odkryć jakieś kawałki złota w tej żyle wyczerpanej, lub dość wyprzedzających swój czas, aby przewidzieć nowe źródła poezyi, wówczas jedni jak i drudzy mogą w obojętności ogólnej przejść niedojrzani.
Wszystko to jest fatalne. Niema więc ani czemu się dziwić, ani czego żałować.
Ale to samo prawo, które skazuje rasy postępowe na wyczerpanie swych idej i uczuć, aby je poprawiać bezustannie i uzupełniać nowemi, powinnoby, przez logiczny wynik swego zastosowania, wytwarzać po cywilizacyach wymarłych cywilizacye nowe i, z tej samej zasady, nowe sztuki, zastosowane do tych cywilizacyj.
I rzeczywiście działoby się tak, gdyby obok tendencyi ku postępowi nie pojawiało się dążenie przeciwne, które zwalcza i najczęściej przygniata pierwszą. Podczas gdy w danym narodzie jedni dążą naprzód, poszukując lepszego, – inni, wskutek wychowania, przyzwyczajenia, interesu, lenistwa ducha, bojaźni świata nieznanego, odpychają wszystko, co nowe.
Otóż w ciągu dłuższego lub krótszego czasu przewaga należy z konieczności do tych, którzy wyobrażają cywilizacyę przeszłości. Opierają się na całej organizacyi społecznej, politycznej, administracyjnej. Przytem, mają oni za sobą fakta, to, co w języku prawnym zowie się " precedensa, " podczas gdy ludzie nowi mogą się powoływać tylko na aspiracye bardzo niewyraźne, niezupełne, a w każdym razie pozbawione sankcyi doświadczenia. Przyzwyczajeniom ducha, stanowiącym chwałę przeszłości, zdołają oni przeciwstawić jedynie niepewne przebłyski zagadkowej przyszłości. To też są oni skazani na opór ze strony tego, co w społeczeństwach jest utrwalone i unieruchomione.
We Francyi i, rzec należy, we wszystkich krajach europejskich, wychowanie spoczywa dziś prawie wyłącznie na uwielbieniu i naśladowaniu przeszłości, przynajmniej w dziedzinie sztuki. Instynkt postępu od dzieciństwa zwalczany bywa przez wszystkie zorganizowane siły społeczeństwa, w uniwersytecie, jak i wszędzie indziej; i jeżeli jest jaka rzecz zadziwiająca, to to, że ów instynkt posiada tyle żywotności, że nie zdusił go zupełnie spisek połączonych przeciw niemu wrogów.
Śród tych nieprzyjaciół najpotężniejszym jest bezwątpienia Akademia sztuk pięknych. Ludzie talentu tudzież zasługi, stanowiący to ciało, są tem niebezpieczniejsi dla postępu sztuki, im są szczerzej przekonani o swoich zasługach. Szczerość ta stanowi ich siłę. Gdyby zajęli oni postawę wprost wrogą postępowi, rychło byliby przyprowadzeni do niemocy. Ale nie – to, czego oni chcą, nad czem pracują gorliwie – to rozwój sztuki. Tylko są przekonani, że rozwój ten nie jest możliwy bez wyłącznych studyów nad sztuką starożytną. A rozumowanie, na którem się opierają, jest istotnie osobliwe.
Gdzie sztuka była świetniejszą, jak w Grecyi i we Włoszech w epoce Odrodzenia? Nigdzie, należy to przyznać. Gdzie więc, logicznie biorąc, znaleźć można lepsze wzory nad arcydzieła tych dwóch uprzywilejowanych plemion? Po cóż się wyczerpywać szukaniem doskonałości przez wysiłek osobisty, gdy ta już dawno odkrytą została? Badajcie zatem bez odpoczynku utwory tych geniuszów, których nikt nie przerósł, i skoro przenikniecie wszystkie ich tajemnice, wówczas będziecie mogli latać na własnych skrzydłach i sami z kolei tworzyć arcydzieła, jeżeli was natura uzdolniła do tego.
Dzięki temu rozumowaniu, tak prostemu i jasnemu, całe nauczanie w Szkole sztuk pięknych ogranicza się na wiecznem rozpoczynaniu na nowo tego, co uczynili artyści cywilizacyj umarłych, tak, iż uczniowie powinni być niezdolni do niczego innego, prócz mniej więcej udatnych kopij.
Dzięki temu rozumowaniu sędziowie konkursów i wystaw dają krzyże, nagrody i medale tym artystom, którzy się najbliżej trzymali poleconych modelów. Dzięki temu rozumowaniu administracya skupuje tylko dzieła, wykonane podług formuły akademickiej, i robi obstalunki tylko u tych artystów, o których wie, że nigdy z niej nie wyjdą – gdyż jest rzeczą uznaną, że ta formuła tworzy formułę " wielkiej sztuki," a każda administracya, która się szanuje i ma świadomość swej " roli wychowawczej, " nie może zachęcać innej.
I oto jak Ingres został oficyalnym prototypem doskonałości artystycznej we Francyi XIX w., a p. Cabanel jego prorokiem, zarazem zaś wielkim sędzią artystów i od urodzenia prezesem wszystkich sądów.
Oto dlaczego młodzi ludzie, wchodzący do szkoły z najlepszemi instynktami niepodległości, szczerze zupełnie wychodzą zeń prawie wszyscy mniej albo więcej scabanelizowani , to znaczy poddani rutynie, skastrowani, straceni dla sztuki. Zamiast się radzić swych uczuć, słuchać swych wrażeń, iść tam, dokąd samoistnie zaprowadziłby ich własny smak, zamiłowania, uzdolnienia, – tam, gdzie byliby z nich artyści i poeci, – pracują oni nad tem, by zdusić w sobie głos przyrody, a słuchać nawoływania mistrza; dręczą się, by dojść do wniosku, że postęp polega na galwanizacyi sztuki starożytnej i że niemasz oryginalności możliwej poza naśladownictwem Włoch i Grecyi.
Za tę cenę zdobywają oni pochwały sędziów, łaskę zarządu, obstalunki, uwielbienie baranów Panurga, – i gdy raz weszli na tę drogę, zatrzymują ich na niej liczne zobowiązania moralne i pieniężne, które nigdy nie pozwalają im wywalczyć swobody.
Gdyby przynajmniej znaleźli w publiczności sędziów sympatycznych i poważnych, mogliby zwrócić się w tę stronę, oprzeć się na niej, aby zwalczać straszliwy nacisk.
Ale nie – publiczność dzisiejsza, wielka publiczność, nie zajmuje się i nie troszczy temi sprawami. Dlaczego? Czy dlatego, że stała się niedostępną dla poezyi? Czy, że niema miejsca dla sztuki w walce interesów? Czy, że nauka zabiła podziw, a przemysł złamał wyobraźnię i uczucie?
Bynajmniej! Publiczność dziewiętnastego wieku, która się chętnie uważa za sceptyczną, zblazowaną, pozostaje, jak publiczność wszystkich czasów i wszystkich krajów, otwartą dla poezyi, dla każdej sztuki szczerej i prawdziwej, ale znajduje się ona wziętą między dwa prądy przeciwne. Z jednej strony jest dla niej niemożliwem wzruszać się złożoną sztuką, jaką jej dają upoważnione organy smaku urzędowego; chce ona uwielbiać Greków i Rzymian, w swoim czasie i na swojem miejscu, czuje jednak dobrze, nie zdając sobie z tego sprawy, że nie jest to dostateczna przyczyna, by poświęcić dla tego sztukę narodową; i jakikolwiek jest jej szacunek dla gwiazd artystycznego areopagu, nie może tak się nią przejąć, aby w zręcznych malowidłach tych panów znaleźć równoważnik niejasno przeczuwanej sztuki, która zadawalniałaby jej dążenia utajone i obudziła w niej wylew wzruszeń, jakich sama nie podejrzewa.
Ale, z drugiej strony: publiczność niedostatecznie rozważyła warunki odnowienia artystycznego, by się wyrwać stanowczo z pod wpływu doktryn akademickich. Sztuka urzędowa pozostawia publiczność chłodną, lecz niemniej wierzy w prawdę teoryi, z której ona wypływa. Lubi ona mówić o Pięknie idealnem, nie wiedząc, co to jest; i, jeżeli to nie wystarcza jej do uwielbiania dzieł, ułożonych podług formuły, przeszkadza to jej za – razem rozumieć i przyjmować inne. To przeciwieństwo, sprowadzając z drogi publiczność, ubezwładnia jednocześnie artystów.
W ten sposób oporność Akademii tudzież administracyi, które chcą wskrzesić umarłych, ma za wynik zabójstwo żywych; wysiłki zaś przekonania ogółu, że niema sztuki poza Akademią i administracją, prowadzą do sfałszowania uczucia artystycznego u artystów, oraz uśpienia go u publiczności.
Dodajcie, że, w warunkach obecnych, taki wynik jest nieuniknionym. Stowarzyszenia, rekrutujące się z ciał ukonstytuowanych bez względu na zasługę składających je osób, z konieczności są zawsze wrogie postępowi – z tej prostej przyczyny, że każde stowarzyszenie wytwarza sobie z biegiem czasu pewną doktrynę zbiorową, eklektyczną, która ostatecznie zmienia się w prawdę niezmienną, fatalnie wyłączającą wszelką niepodległość, wszelką oryginalność, która może tylko odtwarzać przeszłość, którą żyli ci, co ją reprezentują, a którą oni z niezachwianą wiarą przeciwstawiają wszystkim objawom rozbieżnym, wszystkim próbom odnowienia, wszystkim rozkoszom geniuszu indywidualnego.
Tak będzie zawsze, dopóki będą istniały jakieś ciała, zbrojne jakąkolwiek powagą w rzeczach inteligencyi.
Dowodzić tego już nie potrzeba. Wszyscy ludzie, którzy posiadali istotne poczucie konieczności sztuki, wiecznie protestowali przeciw tyranii klasycyzmu akademickiego. Gustaw Planche, Pelloquet, Teofil Silvestre, Thore, Viollet-le-Duc wykazali, że tym to rozpaczliwym wpływom przypisać należy trudność podniesienia stanu sztuki we Francyi. Klasycyzm zwalczał wszystkich artystów niezależnych. Mogę tylko do dzieł tych autorów odesłać czytelników, którzyby chcieli zbadać dokładnie to zagadnienie, tak ważne dla przyszłości sztuki. Zadowolnię się przytoczeniem jednego ustępu Montalemberta w tym przedmiocie, przytoczeniem podwójnie ciekawem – naprzód ze względu na żywe oburzenie, jakiem dysze, a powtóre ze względu na charakter autora, którego nikt nie uzna za buntownika.
W rozprawie p… t. Sztuka religijna we Francyi – pomiędzy tymi, którzy się najwięcej przyczynili do jej upadku, stawia on " teoretyków i praktyków dawnego klasycyzmu. "
" Gdyby – powiada – należało rachować się z nimi tylko ze względu na wartość, wpływ lub popularność ich dzieł i doktryn, to rzeczywiście mielibyśmy prawo wspomnieć o nich tylko dla pamięci. Ponieważ jednak zajmują oni wszystkie pozycye urzędowe, ponieważ mają oni prawie monopol wpływu rządowego, ponieważ są w nim zamknięci jakby w twierdzy, zkąd ci, którzy robią cokolwiek, są skazani na potępienie, a ci, którzy się ośmielili zrzucić jarzmo, stale są odpychani; ponieważ mają oni szczególnie dostęp do wszystkich skarbów państwowych, poświęconych wychowaniu młodzieży artystycznej, nigdy nie należy ustawać w zwalczaniu ich, w łamaniu tej przewagi, która jest obelgą dla Francyi, aż do chwili, gdy oburzenie i wzgarda publiczna przenikną ostatecznie do sanktuaryum władzy, aby zeń wypędzić te pozostałości przeszłego wieku. Zresztą, mamy pociechę w tem uczuciu, że, jeżeli oni jeszcze mogą uczynić dużo złego, złamać wiele karyer, zabić w zarodku wiele cennych nadziei, panowanie ich mimo to jest końca niedalekie. Nie będzie im dane długo jeszcze zamrażać swym oddechem przyszłości i ducha młodzieży, godnej lepszego losu. Jawność oceni sprawiedliwie a surowo występy umierającego klasycyzmu, które byłyby śmieszne, gdyby nie były bardziej jeszcze opłakane. Konkursy rzymskie go zabiją. Niezawsze ulegać będziemy ludziom, którzy mają tyle dowcipu, że dają uczniom W roku 1837 takie tematy, jak Apollon pilnujący baranów Admeta, lub Maryusz rozmyślający na gruzach Kartaginy. " Prócz daty, cóż mamy zmienić w tym obrazie? Wpływ Akademii sztuk pięknych, zawsze zwalczany, zawsze przeważa, dzięki nauczaniu uniwersyteckiemu niezmiennie opartemu na dogmatach rzymskich; przesąd nagrody rzymskiej jest dziś żywszy niż kiedykolwiek, a tematy konkursowe są niemniej śmieszne w r. 1890, jak w r. 1837.
W streszczeniu mówiąc, widzimy dla sztuki tylko trzy otwarte drogi: naśladowanie sztuki dawnej, odtwarzanie przedmiotów rzeczywistych, objawianie wrażeń osobowych.
Pierwsza metoda jest to metoda akademicka. Ma ona za zasadę mniej lub więcej ukrytą negacyę postępu, a nawet wszelkiej zmiany umysłowej, a praktyka jej polega natem, aby zmusić młodzież XIX w. do myślenia i czucia tak, jak za czasów Peryklesa lub Leona X. Owóż, ponieważ jest to rzecz niemożliwa, wynika ztąd, że większość artystów, podległych tej dyscyplinie, uważa za prostsze wyzwolić się od wszelkiej myśli i wszelkiego uczucia, i ogranicza się do badania sposobów, stosowania formuł i ślepego naśladownictwa. Wzruszenie, przekonanie, szczerość, samoistność – wszystko, co stanowi sztukę prawdziwą, – naraz wyłączają. Istotny i logiczny rezultat nauczania uniwersyteckiego i akademickiego, gdyby ono nie spotykało częstokroć niezwyciężonych oporów, byłby: sformować nie artystów, lecz tłumaczów.
Jeżeli, przez nienawiść tego kierunku, rzucasz się w przeciwną ostateczność, dochodzisz do realizmu, który również nie jest sztuką, ale który przynajmniej do niej prowadzi. Realizm, posunięty do ostatecznej konsekwencyi, sprowadziłby artystę do roli kopisty. Doskonałość utworu polegałaby na złudzeniu bezwzględnem i zupełnem. Artystą par excellence byłby ten, co widziałby i rozumiał rzeczy tak, jak wszyscy, i który odtwarzałby je ściśle tak, jakby to uczynił fotograf, znający tajemnicę odtwarzania barw, podobnie jak formy. Ideałem więc byłoby doprowadzić człowieka do doskonałości i obojętności maszyny.
Na szczęście dla teoryi realistycznej – jest to udoskonalenie niemożliwe. Człowiek, cokolwiek czyni, zachowuje coś z samego siebie. Napróżno stara się on nadać przedmiotom ich pozór widzialny, jaki wszyscy dostrzedz mogą; dodaje on zawsze coś, czego niema przed oczami, to znaczy wzruszenie, wrażenie osobiste. Interwencya ta objawia się naprzód przez sam wybór przedmiotu, a następnie przez układ,. przez proporcyę części, przez przewagę, jaką nadaje jednym wobec drugich, a czyni to mimowoli i choć drugie są materyalnie niemniej rzeczywiste, jak pierwsze.
Owóż, właśnie i jedynie przez ten charakter, przez te zamiłowania instynktowe, przez szczególności wrażenia, jakie wynikają ztąd dla słuchacza lub widza, – przez to właśnie i jedynie dzieło staje się dziełem sztuki. Pierwszy lepszy może zrachować gałęzie drzewa lub wyliczyć koleje danego wypadku: lecz tylko artysta odda ich efekty i wrażenia, ponieważ właśnie jego naturę stanowi ulegać silniej niż inni efektom i wrażeniom; i odda je on naturalnie, oblewając je szczególnemi kolory, barwami swojej własnej natury, swego temperamentu, swojej osobowości.
W ten sposób Courbet jest niekiedy artystą, pomimo teoryę, jakiej się nauczył *; ale dla tej samej przyczyny znajduje się w drugim szeregu dopiero po takich mistrzach, jak Rousseau, Corot, Millet, Dupre. Jakąkolwiek była jego praktyka, jego osobowość, zresztą przerywana, odznacza się i brakiem siły i tonu, jakiemi chlubić się mogą jego wielcy współcześnicy.
Z tych trzech rodzajów sztuki: konwencyonalnej, realistycznej, osobistej – trzecia tylko zasługuje prawdziwie na miano sztuki.
Pierwsza tworzy negacyę, jest antytezą sztuki; druga już należy do sztuki, gdyż niemożliwem jest prawie, by artysta całkowicie zniknął poza rzeczywistością. Ale to, co stanowi i określa sztukę istotnie – jest to osobowoś -
* Courbet, który się nazywał" uczniem natury, " był w istocie uczniem Picota.
artysty; znaczy to, że pierwszym obowiązkiem artysty jest starać się tylko, aby oddać to, co go dotyka i wzrusza rzeczywiście.
Nie będziemy więcej nastawali na te ideje. Dość, żeśmy zaznaczyli nasz cel i zasadę. Zwracamy się jedynie do tych, którzy wierzą, że sztuka jest czysto ludzką i że źródło całej poezyi bije w duszy poety. Co do tych, którzy osobę artysty zastępują pewną sumą formuł, którzy zamiast wyobraźni przyjmują pamięć lub rachunek, zamiast szczerości konwencyonalizm – tych możemy uważać za najgorszych wrogów sztuki.
* * *
CZĘŚĆ PIERWSZA.§ 3. ZASADNICZE FORMY SZTUKI WYPŁYWAJĄ, PRZEZ POSTĘPOWE ROZDWOJENIE, Z JĘZYKA MÓWIONEGO I JĘZYKA PISANEGO.
Człowiek, jak wszystkie zwierzęta, posiadał od samego początku – aby uzewnętrznić swą boleść i swą radość – dwa sposoby wyrażenia: krzyk i gest. Posiadał zatem zdolność wytwarzania dźwięków i form, warunek materyalny i zasadniczy sztuki.
Ale różniła go od zwierząt zdolność, przynajmniej potencyalna, zmieniać do nieskończoności te dźwięki i formy; była to skłonność do naśladowania głosem i gestem najrozmaitszych szmerów i ruchów. On się urodził naśladowcą, a wiadomo, że choć naśladownictwo nie powinno zajmować w teoryi sztuk miejsca absolutnie prze- ' uważającego i prawie jedynego, jak to uważają niektóre systemy… to jednak stanowi ono warunek istotny wielkiej liczby objawów artystycznych.
Oprócz rozmaitości intonacyj, mniej lub więcej wyrazistych lub naśladowanych, język mówiony niewątpliwie łączył się z pewną muzyką, która była jego stałym komentarzem. Mowa zwracała się jednocześnie do oka i do ucha. Połączenie to jest tak naturalne, że przechowało się nawet w naszych zwyczajach.
W krasomówstwie mimika zajmuje wiele miejsca; u dziecka gest i mimika długie czasy zajmują samą mowę-
Jak objaśniliśmy poprzednio, ten sam charakter odnajduje się w piśmie pierwotnem. Aby wyrazić przedmioty, naprzód się je rysuje.
To pismo figuryczne, z konieczności bardzo dawne, ma za charakter całkowitą złożoność przedmiotu. Wszelka analiza jest tu wykluczona, wyjąwszy rozróżniania przedmiotów. Ten sposób pisania starczy nam do zrozumienia czem musiały być języki, które mogły być tak pisane. Każdy przedmiot był tam wyobrażony w znaku mniej więcej naśladowanym. Każdy z nich był rozłożony w zdaniu tak, jak one są rozłożone na starożytnych pomnikach hieroglificznych. Myśl, zawsze konkretną, wyrażano zapomocą tych znaków w słowie i piśmie ściśle tak samo, jak się pojęcia układały w pamięci. Słuchacz lub widz określał, jak mógł, stosunki pojęć, bez innych danych, jak następstwo wyrazów, t… j… obrazów. Trafiał jednakże w sens, gdyż ścisłość tego rodzaju języka schodziła się dokładnie ze ścisłością inteligencyi. Dla nas trudność odczytywania tego pisma polega natem, że my posiadamy nieskończoną ilość możliwych stosunków, jakie nauczyła nas odkrywać analiza, podobnie jak wielość prawie niewyczerpaną rozmaitych punktów widzenia z których możemy rozpatrywać każdy przedmiot, a nawet każdą część przedmiotu. Nie wiemy, na czem sie zatrzymać – i częstokroć tych pojęć, które nam w obe – cnym stanie naszego ustroju mózgowego wydają się bardzo naturalne – tych właśnie pojęć nie mogli przewidzieć naiwni autorzy tych zagadnień. Nasze umysły, modyfikując się, zmodyfikowały wszystko wraz z sobą. Przyczyny, które nam czynią hieroglify tak niejasnemi i trudnemi do odcyfrowania, nie istniały dla starożytnych. Ich umysły, niewyraźne i niejasne, zadawalniały się tem, co było niewyraźne i niejasne. To też w. pierwotnej formie języków ogólny stosunek kolejności starczył za wszystko. Inne stosunki nie były oznaczone w piśmie, ponieważ są one niewidoczne w przedmiotach rzeczywistych, ponieważ każdy sądził je włączonemi w same przedmioty i ponieważ ostatecznie były one bardzo niewidoczne dla umysłów. Potrzeba jasności i ścisłości jest zawsze w stosunku prostym do rozwoju umysłu, i właśnie z tej oznaki można przedewszystkiem rozpoznać i wymierzyć różne stadya, przez które przeszła ewolucya ludzkości. Również dzięki tej ewolucyi nadchodzi moment, kiedy język i pismo figuryczne nie wystarczają potrzebom umysłu. Kiedy pewna liczba pojęć, wskutek pracy czysto intelektualnej, zaczyna się abstrahować i uogólniać, pojęcia te już przez to samo stają się niemożliwemi do wyrażenia w formie naśladowczej. Jednocześnie odbywa się w inteligencyach pewien ruch, którego wyniki, pozornie sprzeczne, zmuszają je do nowych rozróżnień. Potęga analizy, rozwijając się mnogością doświadczeń i wrażeń, czyni oko bardziej wymagającem co do warunków naśladowania przedmiotów i komplikuje zawikłanemi szczegółami pismo naśladowcze, dotąd proste i sumaryczne. Jednocześnie analiza ta rozróżnia w przedmiotach to, co jest im wspólne i co w nich jest szczególnego, i w ten sposób tworzy ideje stosunków, których proste naśladownictwo nie jest w stanie wyrazić. Tak więc, z jednej strony, podnosi ona trudności figurycznego wyrażania, uzupełniając percepcyę cech fizycznych, – z drugiej, zaciemnia i pochłania też same cechy w pewnej liczbie pojęć czysto intelektualnych.
i potężniejszemi, im życie umysłowe doszło do większego natężenia i im postępy analizy nauczyły go pojmować większą liczbę stosunków pomiędzy nim a rzeczami. Wrażliwość dziecka czyni nam złudzenie. Bardzo czułe, pod pewnemi bardzo ograniczonemi względami, nie ma ono nic głębokiego. Niestałość nawet jego wzruszenia i łatwość, z jaką przechodzi od jednego uczucia do drugiego, dowodzą, że prawie wszystko w niem pozostaje na powierzchni. Jakieś nic je wzrusza, jakieś nic uspakaja. Są to burze w szklance wody. Łatwość, z jaką ono daje się unosić we wszystkich kierunkach, jest raczej wynikiem braku równowagi, niźli potęgi impulsów. Ostatecznie, wzrusza je tylko to, co się stosuje wprost do niego. Dziecko całkowicie i jedynie podlega temu naiwnemu egoizmowi; byłoby absurdem czynić mu zarzut z tego powodu, ponieważ jest on rezultatem koniecznym jego słabości fizycznej i intelektualnej, ale niemniej ogranicza on pole jego wrażliwości.
Człowiek, przeciwnie, doszedłszy normalnego rozwoju swej natury moralnej i fizycznej, zdobywa sposobność ogarnięcia szerszego horyzontu. Oprócz uczuć i namiętności, wypływających z jego ustroju samego, a które po większej części są instynktami, – jak np. te wszystkie, które stosują się do samozachowania i utrwalenia gatunku, oprócz tych, które wypływają z otoczenia i przyzwyczajeń, jak miłość rodziny, ojczyzny, ludzkości, – kładzie on jeszcze namiętność w samą naukę, od której żąda zadowolenia potrzeby swej działalności mózgowej, która na pewnym stopniu rozwoju staje się jedną z najsilniejszych jego cech… i pragnienia doskonałości wszechstronnej, która jest najwyższym regulatorem tej działalności i która stanowi w sumie punkt wyjścia oraz przyczynę wszystkich postępów w każdym szeregu wiedzy ludzkiej.
Wszystkiego tego brak mu przez cały czas, gdy, podobnie jak dziecko, pozostaje zamknięty w ciasnem kole nieświadomego egoizmu. Instynkt zachowawczy jest nie – mal górujący i skazuje go na monotonny szereg wrażeń bez rozmaitości. Miłość nawet jest bez poezyi, a uczucia rodzinne, tak potężne u cywilizowanego człowieka, zaczęły się rozwijać jako źródło wzruszeniowe dopiero pod wpływem rozwoju umysłowego.
Tak więc sam wysiłek, który służy do wyprowadzenia z niejasności uzdolnień czysto logicznych i intelektualnych, przynosi użytek innym uzdolnieniom. Rozdzielając się, każda z tych zdolności akcentuje się i potężnieje; podczas gdy mowa pierwszych ostatecznie wyzwala się z pod flguracyi, która stała się dla nich kłopotliwą, – druga, przeciwnie, dziedziczy porzucone znaki i coraz bardziej na swój użytek je obraca. Zamiast je zacieniać, ona je uzupełnia, odwzorowuje, ściślej i coraz bardziej owłada dotykalną rzeczywistością. Alfabet jej składa się ze wszystkich form, ze wszystkich barw, ze wszystkich ruchów ciała, ze wszystkich drgań światła, ze wszystkich kombinacyj dźwięków, linij i rytmów, jakie mogą dostarczyć oku i uchu jakiejkolwiek rozkoszy i mieć jakiekolwiek znaczenie dla umysłu. To też sama doskonałość naśladowania staje się często pozornie jedną z głównych przyczyn przyjemności estetycznej, jakiej doznajemy na widok pewnych dzieł ludzkich, choć naśladowanie nie jest w istocie ani przyczyną, ani celem sztuki.
Ale ono jest środkiem, i to jest dostateczne, aby stać się coraz dokładniejszem, ściślejszem, zupełniejszem, w miarę jak umysł, usubtelniony przyzwyczajeniem do obserwacyi i analizy, odkrył kolejno w rzeczywistości liczne pierwiastki, które mu się dotąd wymykały, szczególniej w nieskończonej i zmiennej dziedzinie światła.
Tak przez sam postęp czasu, który, rozwijając różne sposoby działalności ludzkiej, akcentuje i rozdziela jego naturalne uzdolnienia, sztuka zwolna wydzieliła się z tego, co nie jest nią. Język mówiony i język pisany pierwszych czasów, dla których te różnice nie istniały, rozdwaja się, by zaspokoić wymagania tej stopniowej przemiany. Działania umysłowe, które wymagają przedewszystkiem narzędzi giętkich i łatwych do użycia, tworzą na swe właściwe potrzeby system znaków pisanych lub mówionych mniej więcej konwencyonalnych, stanowiących prozę i alfabet; wrażenia życia zmysłowego znajdują wyrażenie swe w kategoryach znaków, w których umowa mniejsze ma znaczenie i które za cechę główną mają budzenie czuć i uczuć odtworzeniem obrazów lub dźwięków, które same przez się działają na zmysły. Charakter ten tworzy znamię sztuki.
Sztuki, które, pod wpływem szeregu postępów analizy umysłowej, wydzieliły się samorodnie i oczywiście z języka mówionego i pisanego czasów pierwotnych, z któremi początkowo były zlane, są to z jednej strony muzyka i poezya, z drugiej – rzeźba i malarstwo. Formują one dwie grupy, które się różnią naturalnie, t… j… stosownie do natury środków wyrażenia, które je łączą jużto z okiem, jużto z uchem; stosownie do różnicy formy pierwotnej – mowy lub pisma; stosownie do rozmaitości potrzeb intelektualnych, którym szczególnie odpowiadają – ruchu lub ładu (porządku), których wyrazem estetycznym jest rytm lub proporcya; w końcu stosownie do swego stosunku względem idei czasu – kolejności lub współczesności.
Pozostają dwie sztuki, bardzo nierównej dla nas wagi – taniec i architektura, których źródła historyczne nie wyprowadzają z mowy ani pisma. Zdaje się na pierwszy rzut oka dość trudnem włączyć je do poprzedniej klasyfikacji. Tak więc taniec, który oczywiście zwraca się do oka zapomocą ruchów i postaw, z jakich się składa, działa jednocześnie na ucho zapomocą rytmu, kierującego temi ruchami i regulującego ich harmonię. Nie łatwo również uczynić z architektury mowę, oczywiście jeżeli się tylko odrzuca teoryę, która budownictwo uważa za sztukę czysto symboliczną.
Każda z tych sztuk ma jednak z jedną lub drugą grupą analogie takie, że nie możemy się wahać w sprawie ich klasyfikacyi. Taniec oczywiście przypomina ideje ruchu, rytmu, kolejności, – podczas gdy architektura bliżej odnosi się do ładu, proporcyi, współczesności. Nadto, dodać należy, że rytm, bardziej wyczuwalny i znaczniejszy w sztukach, pochodzących ze słuchu, nie jest bynajmniej ich specyalnością i że przez łatwą do zrozumienia analogię, stosuje się częstokroć toż samo wyrażenie do sztuk wzrokowych; linie mają swój rytm, jak ruchy, a postawy, będąc z istoty swej kształtami, również podlegają prawu proporcyi.
Ruch, który na pierwszy rzut oka zdaje się właściwym tylko muzyce i tańcowi, bynajmniej nie może się nie pogodzić z pozorną nieruchomością rzeźby i malarstwa. Z drugiej strony, jeżeli architektura nie jest odroślą pisma, to sprowadza się ona naturalnie do tegoż źródła, co i pismo, przez linię, przez rysunek, wspólny i pismu i budownictwu.
A zatem, poczyniwszy należne zastrzeżenia, możnaby sztuki ułożyć według powyższej klasyfikacyi w następującej tablicy:
SŁUCH