- W empik go
Etalianek z leśnej krainy - ebook
Etalianek z leśnej krainy - ebook
Etalianie to małe, leśne skrzaty, wiodące spokojne życie na wyspie Eternia, w osadzie zwanej Leśną Krainą. Kiedy troje spośród nich: Alian, Karika i Beatrykus zupełnie przypadkiem znajdują w lesie plecak należący do człowieka, a w nim niezwykły list do dziewczynki o imieniu Miriam, ich sielankowa codzienność zostaje nagle zakłócona.
Mimo strachu i wątpliwości postanawiają po kryjomu opuścić swoją osadę i wyruszyć z niezwykłą misją do Narutadem – miasta zamieszkiwanego przez ludzi. W trakcie podróży czeka ich wiele przygód, ale też niebezpieczeństw. Nie mają pojęcia, że podczas wyprawy niespodziewanie zdarzy się coś, co na zawsze odmieni życie całej społeczności etalianów…
Kategoria: | Dla dzieci |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8147-724-6 |
Rozmiar pliku: | 1,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rzecz się dzieje nie za górami, a w lesie i nie wszyscy są szczęśliwi. Niektórzy są samotni i smutni. To normalne. No i żyją na wyspie. I ludzie, i etalianie.
Ludzi przedstawiać nie muszę. O etalianach powiedzieć wypada.
Co do wyglądu… Wyobraźcie sobie mysz, która nie ma futerka, stoi na dwóch łapkach i mówi. Odlot rodem z opowieści fantasy, prawda? No to jak już wyobraziliście to sobie, to teraz spróbujcie jeszcze raz, tylko ze szczurem… no, młodym szczurem. Jesteście już blisko. Już prawie wiecie, jak nie wygląda etalian. Potrzeba nam kilku poprawek. Więc bierzemy tego młodego szczura, golimy go na łyso, farbujemy na kremowo, przerabiamy uszka, ryjek i łapki, dodajemy ręce i nogi, głowę powiększamy i zaokrąglamy, dorzucamy jeszcze parę włosków, nosek zmniejszamy, ogonek wygładzamy, oczy przemalowujemy na brąz. No i jak? Na koniec stawiamy stworzonko na nogi i gotowe!
Jeszcze kilka uwag, takich na marginesie. Dziewczęta mają uszy okrągłe, chłopcy zaś spiczaste, żeby nie było tak trudno w rozpoznawaniu. No i wszyscy etalianie są ssakami. To bardzo mądre, pełne uczuć istotki nazywane czasem też skrzatami. Zwinne, ucywilizowane, kochające las. I w nim czują się najlepiej. Osiedliły się w Leśnej Krainie. Jest to osada w lesie zwanym Birgol, która od trzynastu lat jest pod czujnym okiem leśnych strażników. Musi być, gdyż w czasie Wielkiego Karczowania Drzew społeczeństwo etalianów przeżyło katastrofę. Zostało brutalnie rozdzielone. Cała leśna kolonia, niegdyś duża i bezpieczna, została zniszczona. Część etalianów ukryła się w dziczy Birgolu i tam na nowo osiedliła. Pozostała część uważana jest za zaginioną. Wielu uważa, że zginęli podczas karczowania, kiedy do lasu wtargnęli ludzie, wielkimi maszynami pozbywając się wszystkich drzew razem z domami etalianów. Ziemia została wyrównana i na nowo zagospodarowana. Wzniesiono na niej budynki mieszkalne, gdyż na wyspie zaczęło brakować miejsca dla ludzi. Etalianie, zmuszeni do porzucenia wszystkiego, ratowali się ucieczką w głębię Birgolu. Zatrzymali się u podnóża góry Masala i tam odbudowali swoje spokojne i rodzinne życie.
Etalianie, gdy się rodzą, dostają imiona bez nazwisk. Wyjątkowe i niepowtarzalne, tak by nigdy nikogo nie mylono. Mają kilka miejsc, gdzie wspólnie przebywają, pracują i się uczą. Młodsi chodzą do szkółki na kilka godzin dziennie do czasu osiągnięcia pełnoletniości, czyli szesnastu lat. Wtedy to wybierają sobie zajęcie zazwyczaj na resztę swojego życia. Starsi zajmują się prostymi, codziennymi sprawami, gotują w kuchni, uczą w szkółce, pracują przy naprawach szałasów, w pracowni mechanicznej, w szpitalnym zakątku, w kuźni i w stolarni. Jedzą głównie leśne rośliny, owoce i grzyby. W swoich zapasach mają także warzywa bardzo podobne do tych, które jadają ludzie. Cenią sobie wartościowe zioła i rośliny lecznicze, które znajdują zastosowanie nie tylko w lecznictwie etalianów, ale także są dla nich niezastąpionym przysmakiem. Potrafią przyrządzać wiele potraw, a ich kuchnia jest zdrowa i lekka. Jedzą głównie świeże i nieprzetworzone rzeczy. Ale gotują także zupy, kompoty i robią owocowe konfitury. No i suszą też to, co do suszenia się nadaje.
Etalianie są pracowici i każdy z nich chce dać reszcie coś od siebie. Dlatego zazwyczaj wspólnie wykonują różne zajęcia, by lepiej im się żyło. Nie znają elektryczności, pieniędzy i wielu innych rzeczy materialnych, jakich potrzebują ludzie, którzy mieszkają w mieście na obrzeżach lasu. Wszystkie przedmioty codziennego użytku jakie mają, wykonują samodzielnie z drewna, roślin, słomy, wikliny, a także tkaniny i metalu – bardzo rzadkiego dla nich surowca. Metalu mają akurat tylko tyle, ile czasem znajdą w lesie, by później przetworzyć go dla własnych potrzeb.
No, to tyle o nich. Poznajcie ich sami.ROZDZIAŁ 1 PLECAK Z LISTEM
Wczesnym rankiem, gdy słońce jeszcze nie wzeszło, na leśnej polanie leżała trójka małych etalianów. Nosili imiona: Alian, Karika i Beatrykus. Można by się zastanawiać, co w tym miejscu, o tak wczesnej porze, jest do zrobienia.
Tak się składa, że podczas porannego spaceru wydarzyło się coś, co ma miejsce bardzo rzadko. Alian, trzynastoletni etalian, i jego przyjaciele natknęli się dzisiaj, zupełnie przypadkiem, na jedną z ludzkich rzeczy. To niesamowite, że przydarzyło się to właśnie im. Ludziom dość często zdarza się coś gubić albo wyrzucić. Czasem można było znaleźć części garderoby, elektroniczne radia, ogromne metalowe rury, rowery, sztućce czy garnki. Etalianom trudno było zabierać to ze sobą, bo było nieraz ciężkie i zbyt duże. Są takie miejsca w lesie, blisko granicy, gdzie leży porzucony rower czy koło od auta. Z reguły strażnicy, którzy pilnują granic, nikomu nie pozwalają zbliżać się do znalezionych rzeczy. Nigdy nie wiadomo przecież, czy nie grozi to wypadkiem.
Szczególnie najmłodszym nie wolno pojawiać się w takich miejscach. Choć Aliana, Karikę i Beatrykusa trzeba było przeganiać bardzo często. Dlatego od jakiegoś czasu trójka przyjaciół wybierała sobie wcześniejsze pory na swoje wypady.
I tak było tym razem.
– Zobacz co jest w środku – powiedział Beatrykus z wypiekami na twarzy.
We trójkę wpatrywali się w niebieski plecak.
– Wygląda dobrze, prawdopodobnie ktoś go zgubił bądź zapomniał o nim podczas postoju. – Alian rozpiął zamek, choć nie było to łatwe. Plecak był dość spory dla czternastocentymetrowego Aliana.
Wstrzymali oddechy, jakby miało wydarzyć się coś ekscytującego albo strasznego. Zajrzeli w końcu do środka i zaczęli normalnie oddychać.
– Jest jakiś list, butelka z wodą, jedzenie… Ble, czujecie to? – zapytał Alian, wskazując na paczuszkę, która wydzielała woń wędzonego mięsa. – Co za ohyda! Jak można jeść coś takiego?
– Ludzie jedzą takie rzeczy. Babcia Rusti mi mówiła, ale nie sądziłam, że będzie to taki smród. Co tam jeszcze jest? – Karika zerknęła do plecaka. – Wow, to coś podobnego do tego urządzenia, które kiedyś znalazł Weodor, pamiętacie? Ciekawe, czy działa. – Karika z wielkim trudem sięgnęła do plecaka po czarne, nieduże urządzenie z kilkoma przyciskami i małym kołem przypominającym oko. Wyciągnęła je na brzeg plecaka, by więcej światła padało na urządzenie.
– Ja chyba wiem, co to jest. Było o tym napisane w jednej z książek w szkółce – powiedział Alian. – Jeśli się nie mylę, to jest aparat. Uwiecznia chwilę na kliszy, którą można potem odbić na papierze. Tak ludzie tworzą pamiątki z ważnych momentów w życiu.
– Ale fajnie, że tu przyszliśmy, co nie? Nikt w osadzie nie ma na pewno czegoś takiego – zawołał entuzjastycznie Beatrykus.
– Tu jest jeszcze jakaś mapa – rzekł Alian, wyciągając kolorowy kawałek papieru. Napis głosił, że to mapa Eterenii. – Ktoś, kto zgubił te rzeczy, musi lubić zwiedzać. Myślicie, że powinniśmy to oddać strażnikom? – zapytał przyjaciół.
– No coś ty! Nigdy! Zabiorą to dla siebie. Lepiej my to weźmy. Co nam z tego, że komuś to oddamy? – Beatrykus aż podrygiwał z wrażenia. Jego twarz wyglądała bardzo poważnie.
– A co nam z tego, jak nie wiemy, co z tym zrobić? No nie wiem, Alian, jeśli mamy tego nie oddawać, to lepiej, żeby się nie wydało, że to znaleźliśmy. Co z tym zrobimy? – Karika wyglądała na naprawdę przerażoną, chyba wolałaby wcale nie znaleźć tej zguby.
– Tu jest jakieś zdjęcie! – zawołał Alian, wskazując miejsce pod kopertą. Na zdjęciu była uśmiechnięta dziewczynka o jasnobrązowych włosach i ciemnych oczach.
– Myślicie, że możemy przeczytać ten list? – Alian, widząc srogą minę Kariki, dodał uspokajająco: – Może będzie napisane, kogo to jest albo coś takiego.
– Jasne, mi się nie tłumacz, tylko otwórz. Zresztą, pomogę ci! – zaproponował Beatrykus.
Alian zabrał się za otwieranie koperty. Razem lekko drżącymi dłońmi rozłożyli list. Jak wszystko na wyspie, tak i ten list był napisany językiem powszechnym.
Chwilę później Alian przeczytał na głos.
Kochana Miriam,
wiem, że strasznie Cię zraniłem i nic, co teraz napiszę, nie sprawi, że wybaczysz mi, że odszedłem.
Powinienem był Cię uprzedzić, jakoś oswoić z moją decyzją o opuszczeniu wyspy, porozmawiać z Tobą, powinienem był zabrać Cię ze sobą! Wciąż bardzo tego żałuję. Pragnę wrócić. Gdybyś tylko zechciała się ze mną zobaczyć, gdybyś mogła mi przebaczyć, chciałbym Ci wszystko wynagrodzić. Jesteś całym moim światem. Po śmierci Twojej mamy zostałaś mi tylko Ty, a ja byłem okrutny, zostawiając Cię. Głupiec ze mnie. Zapomniałem, że nie tylko ja cierpię. Byłem strasznym egoistą. Byłem bardzo głupi! Wystraszyłem się, że zostaliśmy sami, sądziłem, że nie dam sobie rady, wierzyłem, że z babcią będzie Ci lepiej. Myślałem tylko o swoim bólu. Teraz wiem, jak ogromny błąd popełniłem. Przepraszam Cię najmocniej.
Chciałbym wszystko naprawić. Proszę Cię, byś dała mi szansę, córeczko.
Spotkajmy się, proszę, trzydziestego września w parku Awenium, przy wodospadzie.
Przyszedłbym do Ciebie, zapukałbym do drzwi, ale nie spodziewam się miłego powitania. I słusznie, bo na to sobie niewątpliwie zasłużyłem. Chcę, żebyś sama zdecydowała, czy chcesz się ze mną spotkać. Chcę dać Ci wybór, córeczko. Z szacunku do Ciebie i do Twojej babci.
Będę tam na Ciebie czekał od samego rana.
Kocham Cię, córeczko. Bardzo za Tobą tęsknię.
Twój tata,
Malos
Nastała długa chwila milczenia przerywana tylko szumem drzew i odgłosami zwierząt mniejszych od nich, czających się gdzieś w pobliskich krzakach. Po chwili Beatrykus zaczął mówić:
– O ja… – jednak nie skończył swojej myśli.
– Teraz już wiem, co zrobimy z tymi rzeczami – powiedział Alian, nagle pewny siebie. Wciągnął głęboko powietrze do płuc i rzekł:
– Pójdę pod adres podany na kopercie i przekażę plecak z listem tej dziewczynce. – Wskazał głową na zdjęcie dziewczynki, domyślając się, że miała być odbiorcą listu. – Muszę zdążyć to zrobić przed trzydziestym września, by mogła spotkać się ze swoim tatą. Z jakiegoś powodu nie zdążył wysłać do niej listu, więc ja go dostarczę! Dzisiaj jest piętnastego, a więc mam mnóstwo czasu!
– Zwariowałeś – stwierdziła poważnie Karika.
– Dlaczego?
– A niby jak chcesz wyjść za osadę z tym plecakiem! A potem, co dalej? Przecież nie znasz tamtego miejsca, tego, tego… – Wyrwała Alanowi z ręki kopertę i przeczytała adres na niej – …miasta. Możesz się zgubić, jeśli pójdziesz sam… poza tym, ten plecak jest za duży dla ciebie, będziesz go targać kilka tygodni za sobą!
– No właśnie, dlatego my pójdziemy z nim! – wykrzyknął zadowolony Beatrykus.
– Co? O nie, nie, nie. Wybij sobie z głowy tę całą wyprawę! Nie śmiejcie się tak! – Karika była już bliska łez, strach chwytał ją za gardło i nie mogła mówić dalej. Alian chyba to dostrzegł, bo powiedział spokojniej:
– Karika, posłuchaj. Nie! Posłuchaj mnie przez chwilę – powtórzył, bo etalianka odwróciła się, kręcąc głową i powoli ruszyła do osady. Alian złapał ją za rękę i powiedział: – Nie musisz się o nic bać. Ja muszę to zrobić. Nie wiem, czemu tak trudno mi to wytłumaczyć. Czuję… czuję, że jej tata musi otrzymać szansę powiedzenia tego, co chce jej powiedzieć, a tylko my możemy pomóc, to znaczy… – przerwał zmieszany, ale kontynuował po chwili: – Jeśli będziecie chcieli mi towarzyszyć. Tylko my o tym wiemy, więc jeśli ta dziewczynka, Miriam, odzyska dzięki temu tatę, to, to chyba warto, co? – zapytał z nadzieją w głosie, czekając na reakcję któregoś z nich.
– Myślę, że to super pomysł! – powiedział Beatrykus jak zawsze uśmiechnięty, beztrosko kopiąc korzeń drzewa. – Karika, zgódź się, nie pękaj. Nic nam nie będzie.
– Skąd niby możesz to wiedzieć? – powiedziała nieco łagodniej Karika. – Myślę Alian, że robisz to dlatego, że sam chciałbyś mieć szansę wysłuchania swojego…
– Przestań! – krzyknął Alian. Złapał plecak, odwrócił się i teraz to on skierował swoje kroki w stronę domu. Z całych sił szarpnął plecak za materiałowe ucho i ruszył, ciągnąc go za sobą nieporadnie po leśnej ściółce.
– Alian! Zaczekaj, nie chciałam, by to tak zabrzmiało, nie obrażaj się, no! – Karika krzyknęła ile miała sił w płucach. Ruszyła w pośpiechu za nim. Beatrykus również się zerwał, by nie zostać w tyle.
Alian sam nie wiedział, dlaczego pojawiła się w nim taka reakcja. Poczuł się odrobinę zawstydzony przez ten wybuch. No pewnie, że chodziło o jego tatę, zawsze o niego chodzi. Nie mógł zrozumieć, dlaczego los zmusił do rozłąki tak wiele rodzin etalianów, w tym także jego. Jak opowiadała babcia Rusti, babcia Kariki, na jednym z posiedzeń we wspólnym ogrodzie, Wielkie Karczowanie zebrało ogromne żniwo smutku, samotności i strat. Wielu etalianów nie może się pogodzić z tragedią, która ich spotkała. Alian i jego mama, Nadura, są jednymi z nich. Torlon, mąż Nadury, a tato Aliana, był bardzo mężnym i stanowczym etalianem, ale również pełnym zapału i chęci do przygód. Został rozdzielony razem z innymi skrzatami i wywieziony z lasu na ogromnej przyczepie. Ogólnie wiadomo, że zmuszeni byli schować się między ściętymi konarami i gałęziami. Miało im to zapewnić schronienie. Niczego nieświadomi ludzie wywozili skrzaty, rozdzielając na zawsze zżyte ze sobą rodziny. Wszyscy byli uważani za zmarłych. Od wielu lat Alianowi bardzo brakowało taty, dlatego teraz pojawiła się w nim ta nagła siła i chęć, by połączyć nieznaną mu, ludzką rodzinę.
– Przepraszam! Ja… – wołała za nim zdyszana etalianka. Miała bardzo przerażoną minę. Niemal bliska łez, stanęła jak wryta, gdy Alian nagle obrócił się i stanął z nią twarzą w twarz.
– Okej, już mi przeszło. Ale zdania nie zmieniłem. Wyruszę tam jutro zaraz po obiedzie. Jeśli chcecie mi towarzyszyć, to fantastycznie, jeśli nie, to oczywiście nie będę miał wam tego za złe. Nie mógłbym mieć – powiedział.
Gdy skończył, Beatrykus klasnął w dłonie i od razu zaczął planować podróż.
– Trzeba zabrać prowiant, jakieś narzuty, no i wymyślić, jak zabierzemy ze sobą ten plecak.
– Właśnie, trzeba go gdzieś ukryć, nie możemy pójść z nim do osady. – Alian zaczął się rozglądać wokół siebie, jakby miał nadzieję znaleźć idealne miejsce na kryjówkę plecaka. Karika, wciąż przerażona perspektywą zbliżającej się nie wiadomo dokąd wyprawy, nic nie mówiła.
– Nie rób takiej miny – powiedział do niej Alian. – Dobrze to zaplanujemy. Jutro po obiedzie będzie jak zwykle zamieszanie, wszyscy zaczną się rozchodzić do swoich szałasów, a my w tym czasie pryśniemy. Strażników też jest wtedy mniej na granicach.
– Możemy pójść wzdłuż tego strumyka, tak jak się idzie do pracowni mechanicznej, tam kręci się najmniej etalianów – zauważył mądrze Beatrykus.
– Dobry pomysł. O tu będzie dobrze, pomóż mi. – Alian wskazał na niedużą dziurę między korzeniami wielkiego klonu. Razem wtaszczyli tam plecak, a dziurę zasypali stęchłymi liśćmi, tak żeby nikt nie dostrzegł kryjówki. – No, teraz tylko musimy sami zapamiętać to miejsce. Karika, nie zmuszamy cię do niczego, jeśli nie chcesz z nami pójść, zrozumiemy. Tylko, proszę, nie mów o tym nikomu, okej?
– Nie musisz prosić, przecież wiesz, że nikomu nie powiem. Nie zrozum mnie źle, ja… ja po prostu muszę się zastanowić – rzekła, nerwowo machając ogonkiem. – Wracajmy już, dobrze?
– Czas najwyższy! Już pewnie po śniadaniu, ale może jeszcze się na coś załapiemy – powiedział z nadzieją w głosie Beatrykus.
Ruszyli we trójkę w kierunku osady. Każde pochłonięte własnymi myślami.
W osadzie wszystkie miejsca pracy były dość blisko siebie, w odróżnieniu od szałasów, w których etalianie sypiają. Te są nieco dalej od centrum. Etalianie pobudowali je w różnych odległościach od siebie, by nie budziło to podejrzeń przypadkowych wędrowców, gdyby takowi się zdarzyli.
Centrum znajduje się na polanie. Wpada tam mnóstwo światła za dnia, dlatego środek jest pokryty soczyście zieloną trawą i mchem. Całą polanę dookoła otaczają drzewa, głównie liściaste. Ich gałęzie spadają girlandami prawie do samej ziemi, przypominając zielone wodospady. Jest to jedyne takie miejsce w pobliżu. Trzynaście lat temu etalianom wydawało się idealne do zamieszkania. Większość z nich myśli podobnie do dziś, zwłaszcza, że nikt z obcych tu nie zagląda. By tu trafić, trzeba przedostać się przez nieprzebyte bagna, gęstą puszczę pełną dzikich zwierząt, których raczej się unika z normalnej potrzeby przetrwania.
Szałasy z reguły są ułożone z grubych gałęzi, na których leży mech lub są zbite z desek przez etaliańskich stolarzy. Niektórzy sypiają w jamach w ziemi albo w grubych pniach starszych drzew.
Etalianie nie potrzebują wygód, cenią sobie to, co mają i to, co osiągnęli własną, ciężką pracą.
Posiłki spożywają w cieniu wielkiego buku, siedząc na trawie. Obok nich w dużych, wiklinowych koszach leżą owoce, warzywa i zioła, którymi mogą się częstować do woli.
Właśnie teraz kończyli jeść śniadanie.
– Wspaniale, zdążyliśmy! Mmm, ale jestem głodny, zjadłbym dynię w całości – powiedział Beatrykus, rzucając się do najbliższego kosza, w którym były jeżyny, maliny i jabłka, po czym sięgnął do drugiego kosza z wypchanymi ustami, już łapiąc się za grzyby, orzechy i sok z czarnego bzu.
Karika i Alian również zabrali się za jedzenie. Tymczasem ktoś do nich podszedł.
– O, nie – powiedział cicho Alian, zerkając przed siebie.
– Patrz, Tanti, trójka wspaniałych sierot. Gdzie się znów włóczyliście? – zaśmiał się w głos, nieco wyższy od Aliana, etalian imieniem Weodor. Przyszedł razem ze swoim kolegą, który żuł trawę, szczerząc przy tym zęby. Wyglądał jakby robienie jednego i drugiego naraz sprawiało mu ból, na który chętnie się godził.
– To już nie można się nawet najeść w spokoju – powiedziała z przekąsem Karika. – Czego chcecie? – zapytała, patrząc to na jednego, to na drugiego.
– Znudziło się nam czekanie na Santini. kpienie z was jest lepszą rozrywką, czubasy – powiedział z uśmiechem Tanti.
– Jesteś tak niesamowicie szczery, że aż czuję potrzebę zachwycenia się tym zjawiskiem. A te czubasy? Takiego słownictwa gdzie uczą? Chyba się zapiszę – powiedziała Karika, która z jakiegoś powodu nie lubiła Tantiego i Weodora, można by rzec, że z wzajemnością.
– Uważaj na to, co mówisz, bo możesz nie mieć możliwości tego odwołać – zagroził Tanti.
– Skąd myśl, że chciałabym to zrobić? – odparła Karika, patrząc znacząco na Aliana i Beatrykusa. Jednak ich miny mówiły, że nie do końca mają świadomość tego, że istnieją różne rodzaje spojrzeń.
– Masz zawsze za dużo do powiedzenia, wiesz?
– Tylko gdy ciebie widzę, wiesz?
– Polemizowałbym. – Beatrykus nieśmiało wyciągnął rękę i od razu ją cofnął, widząc miażdżące spojrzenie koleżanki.
– Skończyliście już tę nader ciekawą wymianę zdań? Jeśli tak, to zapraszam na poranne zajęcia. Dziś ziołolecznictwo. Mam nadzieję, że będziecie równie rozmowni na lekcji. – Dobiegł ich wysoki głos opiekunki, która przyucza ich w szkółce.
Właśnie skończyła jeść śniadanie.
– Santini! – Alian nagle poderwał się z miejsca. – Witaj. Tak, już skończyliśmy. Jeść też. – Uśmiechał się z zakłopotaniem, patrząc na Santini i jednocześnie czekając na przyjaciół.
Weodor z Tantim odeszli szybko w kierunku szkółki.
– Aeaeczenekonczyłe – powiedział Beatrykus z ustami wypełnionymi potrawką z grzybów. Pośpiesznie przełykał wszystko, by włożyć do ust ostatni kęs.
– Jesteś niesamowicie irytujący, Beatrykusie – powiedziała Karika, której wisielczy humor nie mijał tak szybko, jak co niektórym. – Rusz się. – I zwróciła się cicho do Aliana: – Co cię tak poderwało, co?
Alian poszedł pierwszy, patrząc na plecy opiekunki, która oddaliła się od nich znacząco.
– Co? Niee, musiało się po prostu tak jakoś złożyć. Nie przesadzaj z tą konspiracją. – Przyśpieszył kroku, tak by Karika nie mogła już się odgryźć.
Ruszyła za nim naburmuszona, a zaraz za nią Beatrykus, poruszając szybko szczęką z niezbyt ucieszoną miną.
– Jak myślicie, dlaczego Weodor i Tanti tak nas nie lubią? – zapytał Beatrykus Aliana i Karikę, gdy wyrównali tempo.
– Nie wiem właściwie, jeszcze kilka miesięcy temu byli wobec nas dość życzliwi– odrzekł Alian beznamiętnie, wciąż myśląc o Santini. Dlaczego nie mógł się skupić na niczym innym?
– Ja chyba wiem – powiedziała Karika i z jakiegoś powodu się zarumieniła.
– Tak? – spytali razem Beatrykus i Alian, teraz już szczerze zainteresowani rozmową.
– No tak. Weodor jakiś czas temu przychodził do mnie, bo chciał się wkręcić w naszą paczkę, nie wiem czemu. Jego zaloty jakoś do mnie nie trafiły, więc go zbyłam. Musiał się o to obrazić, a Tanti chyba z lojalności mu towarzyszy – powiedziała z pełną powagą Karika, patrząc pod nogi, by się nie przewrócić i nie wpaść do wody.
Przechodzili właśnie po kamieniach na drugą stronę strumyka, by skrócić sobie drogę do szkółki.
– Ocieflorek, nie wiedziałem o tym! – powiedział zaskoczony Beatrykus.
– No wiem, dlatego o tym mówię.
– Och, nie bądź taka wredna. Kiedy to było?
– Kilka miesięcy temu, zimą.
– To wiele wyjaśnia – powiedział Alian, patrząc na Beatrykusa z kwaśnym uśmiechem na ustach.
Zbliżali się właśnie do szkółki, więc nie chcieli już dłużej ciągnąć tego tematu. Ale teraz w żadnym z nich nie było śladu po porannej ekscytacji, która pojawiła się z powodu znalezienia plecaka należącego do człowieka.