- W empik go
Etnit - ebook
Wydawnictwo:
Data wydania:
10 czerwca 2022
Format ebooka:
EPUB
Format
EPUB
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najpopularniejszych formatów e-booków na świecie.
Niezwykle wygodny i przyjazny czytelnikom - w przeciwieństwie do formatu
PDF umożliwia skalowanie czcionki, dzięki czemu możliwe jest dopasowanie
jej wielkości do kroju i rozmiarów ekranu. Więcej informacji znajdziesz
w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Format
MOBI
czytaj
na czytniku
czytaj
na tablecie
czytaj
na smartfonie
Jeden z najczęściej wybieranych formatów wśród czytelników
e-booków. Możesz go odczytać na czytniku Kindle oraz na smartfonach i
tabletach po zainstalowaniu specjalnej aplikacji. Więcej informacji
znajdziesz w dziale Pomoc.
Multiformat
E-booki w Virtualo.pl dostępne są w opcji multiformatu.
Oznacza to, że po dokonaniu zakupu, e-book pojawi się na Twoim koncie we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego tytułu.
Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na karcie produktu.
Multiformat
E-booki sprzedawane w księgarni Virtualo.pl dostępne są w opcji
multiformatu - kupujesz treść, nie format. Po dodaniu e-booka do koszyka
i dokonaniu płatności, e-book pojawi się na Twoim koncie w Mojej
Bibliotece we wszystkich formatach dostępnych aktualnie dla danego
tytułu. Informacja o dostępności poszczególnych formatów znajduje się na
karcie produktu przy okładce. Uwaga: audiobooki nie są objęte opcją
multiformatu.
czytaj
na tablecie
Aby odczytywać e-booki na swoim tablecie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. Bluefire
dla EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na czytniku
Czytanie na e-czytniku z ekranem e-ink jest bardzo wygodne i nie męczy
wzroku. Pliki przystosowane do odczytywania na czytnikach to przede
wszystkim EPUB (ten format możesz odczytać m.in. na czytnikach
PocketBook) i MOBI (ten fromat możesz odczytać m.in. na czytnikach Kindle).
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
czytaj
na smartfonie
Aby odczytywać e-booki na swoim smartfonie musisz zainstalować specjalną
aplikację. W zależności od formatu e-booka oraz systemu operacyjnego,
który jest zainstalowany na Twoim urządzeniu może to być np. iBooks dla
EPUBa lub aplikacja Kindle dla formatu MOBI.
Informacje na temat zabezpieczenia e-booka znajdziesz na karcie produktu
w "Szczegółach na temat e-booka". Więcej informacji znajdziesz w dziale
Pomoc.
Czytaj fragment
Pobierz fragment
Pobierz fragment w jednym z dostępnych formatów
Etnit - ebook
Czas nagli, zbliżają się kolejne urodziny Magina i jak co roku o tej porze jego dłoń zacznie krwawić. Czarne Nacje są bliskie przejęcia wszystkich sześciu Ksiąg Asir i połączenia ich w mroczną Czarną Księgę. Czy Drużyna Żywiołów zdoła ich powstrzymać? Czy Magin zdoła odczytać tajną wiadomość ukrytą w tajemniczym pergaminie i pozna mroczną przeszłość swojej rodziny?
Pierwszy tom trylogii dla miłośników fantasy w każdym wieku.
Kategoria: | Proza |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-8273-084-5 |
Rozmiar pliku: | 2,9 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Rozdział pierwszy
Ermor
Państwo Fler to spokojna, normalna rodzina, jak większość mieszkańców Ermor zajmują się uprawą ziemi. Aila i Bert dumnie twierdzą, że ich dynie są największe i najsmaczniejsze, co oczywiście, według nich, nie podlega żadnej dyskusji.
Flerowie wraz z synem mieszkają na obrzeżach miasta. Ich dom kształtem przypomina potężny pień drzewa, właściwie to dom państwa Fler jest drzewem.
Etnici bowiem mieszkają w pniach drzew. Wejście przypomina magiczną bramę mieniącą się kolorami tęczy. Wzdłuż pnia znajdują się małe okrągłe okna ozdobione kwiatami, z widokiem na całe miasto i otaczające je łąki, lasy oraz strumyki. Na samym dole pod ziemią znajdują się spiżarnie, do których prowadzą kręte schody, można śmiało stwierdzić, iż to istny labirynt spiżarni, do którego drogę znają tylko państwo Fler. Tuż nad spiżarniami jest kuchnia pełna ziół i tajemniczo wyglądających fiolek. Obok jadalnia oraz salon, rozdzielone korytarzem prowadzącym do schodów, które wiją się na kolejne piętra. Ostatnie piętro należy do Einara, mogącego podziwiać z samej góry cumujące w porcie statki z różnych zakątków świata.
Przed domem ustawiono dużą solidną ławkę, na której najmłodszy członek rodziny spędza większość swojego dnia, czytając przygody legendarnych Elfów oraz walecznych Krasnoludów. Skamieniały płot porośnięty mchem dzieli jedno domostwo od drugiego. Na krzewach zasadzonych wokół ogrodzonego terenu dojrzały właśnie owoce kełbiianu.
• KRZEW KEŁBIIANU kwitnie raz na trzy lata, wyglądem przypomina Waszą dziką różę. Jeden owoc o lekko kwaśno-gorzkawym smaku jest w stanie zastąpić cztery posiłki, to również doskonałe źródło witamin i, co najważniejsze, posiada szczególne magiczne właściwości.
Tradycyjnie każdego dnia w samo południe w Ermor zapada głucha cisza. Etnici zasiadają ze swoimi rodzinami do posiłku, oddając się odpoczynkowi i medytacji przy rozżarzonych kadzidełkach. Całe miasto opanowuje tak uwielbiany przez mieszkańców zapach opium.
Etnici słyną w całym Wszechziemiu ze swoich upraw, rybołówstwa oraz z mikstur, od świtu do zmierzchu ciężko pracują wkładając serce w to, co tak bardzo kochają. W mieście krążą słuchy, że sam król Elfów Nesalas z Cedrowego Lasu wysyła posłańca raz za razem po kilka fiolek mikstury na wzmocnienie blasku swoich długich perłowych włosów. Nikt jednak z mieszkańców nie potwierdza i nie zaprzecza krążącym plotkom, nie chcąc narazić się na gniew króla.
Do portu w Ermor przybywają kupcy z najdalszych zakątków świata. Każdego roku w dniu święta handlu wszyscy mieszkańcy rozstawiają swoje namioty w samym centrum miasta. Więc i w tym roku nie może być inaczej…
Einar, syn państwa Fler, który marzy o wielkich przygodach, na swój sposób szuka odmiany od codziennej monotonii panującej w jego życiu. Twierdzi, że jest mu pisana przygoda, która z chłopca zmieni go w mężczyznę. „Uprawa dyń nie jest moim celem w życiu” — powtarza to do znudzenia. Czy można nazwać ucieczkę przed dzikiem przygodą? Zapewne można, ale nie takich wrażeń oczekiwał.
* Momencik, o chłopcu opowiem troszkę później… wróćmy do… a tak, święto handlu. Postaram się opisać Wam jak prezentuje się największy targ we Wszechziemiu.
Ermor słynie z najsmaczniejszych warzyw, owoców, z najświeższych i rzadkich gatunków ryb dostępnych tylko w wodach pilnie strzeżonych przez Hydrę. Święto handlu to doskonała okazja do spróbowania tych specjałów.
Targ jest podzielony na cztery główne strefy, można je określić mianem elitarnych stref oraz kilka mniejszych przeznaczonych dla najuboższych mieszkańców Wszechziemia.
Pierwsza „błękitna strefa” to namioty w kolorach błękitu i bieli. Miejsce wyznaczone na warzywa, owoce, ryby oraz przeróżne wypieki. Druga „czerwona strefa” to namioty w kolorach czerwieni i czerni. Alchemicy i Druidzi prezentują tu swoje mikstury. Trzecia „zielona strefa” to namioty w kolorach zieleni i brązu. Miejsce dla przyjezdnych oferujących zioła z różnych zakątków świata. Czwarta „żółta strefa” to namioty w kolorze żółtym, miejsce przygotowane dla Krasnoludów oferujących swoje kamienie szlachetne oraz Elfów ze swoimi słynnymi perłami i eliksirami.
W mniejszych strefach nie ma namiotów. Szereg masywnych drewnianych stołów uginających się pod ciężarem przeróżnych przedmiotów przywodzi na myśl spotykany w Waszym świecie pchli targ.
W mieście tętni życie jak w każdym innym dniu w roku, z wyjątkiem większego tłoku istot przeróżnych nacji. Nie codziennie można zobaczyć przechadzających się w ciszy Elfów, głośnych Krasnoludów czy wiecznie niezadowolonych Druidów.
I właśnie w tym dniu i w tym miejscu pojawiam się ja, Etnit o imieniu Magin, który spieszy ostrzec mieszkańców Ermor o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Państwo Fler to moja daleka rodzina, jeszcze nie wiedzą, że wraz z moim przybyciem pojawi się ktoś jeszcze…
* Ach tak… kim jest ETNIT? Domyślam się, że potrzebujecie wyjaśnienia.
W Waszym świecie, w świecie „Kruchych Istot” bądź „Kruśćców” (właśnie tak Was — ludzi, nazywam) ciężko spotkać Etnita. Jednak choć jestem bardzo szybki i zwinny, to czasami wchodzę Wam w drogę. Czy zdarzyło się Wam szukać czegoś mając pewność, że leży w tym samym miejscu, w którym to zostawiliście? A może pod osłoną nocy coś nagle hałasuje w Waszych domach? Jeśli tak, to macie nieproszonego gościa. Tak, to ja we własnej osobie.
Nie jesteście w stanie mnie dojrzeć — bez obrazy, ale „Kruśćce” nie potrafią patrzeć i ten fakt pozwala mi spokojnie czmychnąć z miejsca na miejsce w Waszych domach.
Zapewne jesteście ciekawi jak wygląda Etnit? Elfowie nie bez powodu żartobliwie określają Etnitów miniaturkami ich samych. Mamy wydłużone na skos spiczaste uszy, smukłą budowę ciała — co przekłada się na naszą wagę, rzadko przekraczającą 40 kg, jak i również na słabszą od przeciętnego Elfa siłę fizyczną. Włosy proste, zaczesane do góry, w odcieniach bieli, srebra oraz błękitu, zdarzają się także czarne i rude. Oczy niebieskie lub zielone ze złotymi przebłyskami. Najwyższy Etnit jakiego pamięta Wszechziemie to Lilard, o dwie głowy przewyższał Krasnoluda.
Głównymi cechami strojów wszystkich Etnitów jest wygoda, prostota, użycie niezwykłych materiałów. Mężczyźni noszą płaszcze z kapturami przeplatane złotymi nićmi, szerokie w biodrach spodnie ze zwężanymi nogawkami sięgającymi do połowy łydki. Stroju dopełnia skórzany pas ze stalową klamrą w kształcie litery X z przypiętym dybzakiem.
• DYBZAK — mały choć bardzo pojemny worek.
Kobiety noszą suknie w jasnych kolorach, najczęściej białe w przeróżne wzory oraz mnóstwo dodatków w postaci biżuterii. Włosy upięte w koki, choć u większości dominują plecione warkocze. Dopełnieniem strojów są lekkie trzewiki, które zapewniają swobodne i bezszelestne poruszanie się.
Pomimo niskiego wzrostu Etnici dorównują wzrostem ludzkiemu dziecku, jak więc pozostaję niezauważony w Waszym świecie? Pamiętacie owoce kełbiianu? To dzięki nim Etnici pozostają w ukryciu. Magiczne właściwości sprawiają, że po ich spożyciu stają się niewidzialni. Choć efekt jest krótkotrwały, to niejeden raz uratował im skórę.
Wracając jednak do tegorocznego święta handlu… Bert obudził się jak każdego poranka wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do sypialni przez małe okrągłe okienka. Próbując opuścić w ciszy pomieszczenie wpadł na kufer stojący tuż przy ścianie. Huk był tak donośny, że obudził pozostałych domowników. Mamrocząc z bólu coś pod nosem zszedł do kuchni rozpalić palenisko.
— Aila! — wykrzyczał basowym głosem. — Czy życzysz sobie kubek wywaru z czarnego iskusa?
• ZIELE CZARNEGO ISKUSA to roślina rosnąca na elfickich ziemiach, odpowiednik Waszej czarnej kawy. Jej liście posiadają także właściwości lecznicze, stosuje się je na otwarte rany, co przyspiesza gojenie.
— Poproszę skarbie, tylko tym razem z odrobiną mleka.
Einar dołączył do rodziców z uśmiechem na twarzy, na progu radośnie wykrzyczał:
— To już dziś, dziś jest święto handlu!
Aila przygotowała obfite śniadanie: jajecznica, kiełbaski, cynamonowe bułeczki.
— Zapraszam do stołu, jedzmy, przed nami pracowity dzień. Synku, pomożesz tacie załadować dynie na wózek i zawieziecie je do miasta.
— Zrobię to sam — stwierdził Bert. — Pamiętasz, skarbie, jak w zeszłym roku pod czujnym okiem Einara wózek stoczył się z drogi i dynie ozdobiły płot sąsiada?
— Tato, obiecałeś, że więcej nie będziesz do tego wracał!
Bert, śmiejąc się na wspomnienie o przygodzie z wózkiem, dodał:
— Nasze dynie w tym sezonie są znacznie okazalsze i znacznie cenniejsze, dlatego zajmę się wszystkim osobiście. A ty, synu, zapewne będziesz gdzieś biegał między strefą czerwoną a żółtą. Pamiętaj tylko, nie wpakuj się w jakieś kłopoty. Masz do tego niesamowity dar, zapewne po dziadku od strony mamy.
Einar po zjedzonym w pośpiechu śniadaniu wybiegł w stronę targu na spotkanie ze swoim najlepszym przyjacielem, Krasnoludem z Rubinowych Wzgórz o imieniu Borgin. Ostatnie ich spotkanie dobrze zapamiętali mieszkańcy Ermor. Otóż nicponie popalając w noc duchów tytoń w zajumanej Bertowi fajce puścili z dymem tartak starego Kerta Oginna.
Kert to bardzo szanowany rzemieślnik, choć bywa troszkę gburowaty. Mieszka z żoną i trzema córkami na skraju miasta. Jego rodzina od niepamiętnych czasów tworzy oryginalne stylowe etnickie meble. Wybryk chłopców chwilowo zakłócił działanie rodzinnego interesu, jednak z pomocą uczynnych mieszkańców Ermor dość szybko udało się zniwelować szkody.
W tak ważnym dniu jak święto handlu na granicach miasta pojawili się strażnicy w postaci uzbrojonych Lizardów ze Wschodnich Mokradeł Wszechziemia, z pancerzem na silnych i długich ogonach, wyposażonych we włócznie zakończone stalowymi grotami. Pojawienie się potężnych Jaszczurów w roli strażników to coś nowego, ale nie bez powodu się tutaj znaleźli. Po ostatnich przykrych incydentach Rada Miasta zwróciła się do Yoko z prośbą o ochronę Ermor podczas święta handlu. Władca Mokradeł i pan Lizardów uznał, że to dobra okazja do zademonstrowania swojej siły przed wszystkim nacjami, które będzie gościł Ermor.
Nie każdemu spodobał się widok Lizardów kręcących się przy granicach miasta. Wszyscy dobrze wiedzą, że podczas Wielkiej Wojny Dziesięciu Nacji armia Lizardów pod dowództwem Yoko dołączyła do sojuszu z Orkami, wspierając potężną armię Rana Su. Choć od Wielkiej Wojny minęło już prawie pięćdziesiąt lat a po samym Su pozostały tylko złe wspomnienia, są istoty we Wszechziemiu, które nie zapominają krzywdy wyrządzonej przez jaszczurzą armię.
Bert rozstawił swoje zacne dynie w największym namiocie w samym środku błękitnej strefy. Sprzedaż przerosła jego oczekiwania, do południa sprzedał pierwszą partię dyń. Raz za razem próbował zlokalizować swojego syna w gęstym tłumie przeróżnych osobników. Bezskutecznie. Po cichu liczył na pomoc Einara w dostawie kolejnej partii.
— Jeśli sam czegoś nie zrobię dobrze, to nikt tego nie zrobi za mnie — wzdychając wzruszył ramionami i opuścił namiot. Sakwę z zarobionymi złotymi monetami wrzucił za koszulę, chwycił za wózek i ruszył w stronę domu. Wracając w myślach przeliczał, ileż może jeszcze zarobić i zastanawiał się czy uda się pobić rekord 451 monet swojego ojca.
— Ach, to by było coś… Tak, to byłoby coś…
Einar i Borgin, niespełna dwudziestoczterolatkowie, biegali od namiotu do namiotu a to podziwiając Druidów, a to zachwycając się elfickimi eliksirami.
— Zobacz tutaj, eliksir na porost włosów! A tam… patrz tam! To chyba…
Borgin wszedł Einarowi w słowo:
— Eliksir? Na porost włosów? A nam to do czego potrzebne?
— Nam? Do niczego — odpowiedział Einar. — Ale Goblinom by się przydał, na te ich paskudne chropowate łyse głowy!
Nagle z jednego z czarnych namiotów wyłoniła się jakaś niewielka postać w mocno przydużym płaszczu zakrywającym całą sylwetkę, z kapturem nasuniętym na głowę. Borgin natychmiast zwrócił uwagę na dziwnie zachowującego się „ktosia”, zmierzającego poza wydzielone strefy targu. Einar aż wzdrygnął się na myśl o nowej przygodzie, impulsywnie pociągnął za ramię Krasnoluda i nie dając mu dojść do słowa postanowił, że pójdą śladem zamaskowanej postaci:
— Z okrzykiem ku nowej przygodzie!
Ruszyli z zamiarem zdemaskowania przebierańca. Płaszcz sunął po piaszczystych ścieżkach zostawiając za sobą chmurę pyłu. Niczego nie podejrzewający „ktoś” zatrzymywał się co kilka kroków i bacznie obserwował otaczający go teren.
— Widzisz — szepnął Einar — ewidentnie kogoś szuka!
— Na pewno szuka! Ale może nie kogoś, a czegoś? — zastanawiał się Borgin, poprawiając swoje długie wąsiska.
„Ktoś” przyspieszył a potem przez chwilę zamarł bez ruchu… I nagle wzbił się w powietrze dając ogromnego susa przez płot, przy którym się zatrzymał.
— O tak, mam, znalazłem! Tak, znalazłem to! Ja to znalazłem, te okropnie paskudne owoce — mówił sam do siebie, przeskakując z nogi na nogę przy krzewie kełbiianu. — Mój pan mnie wynagrodzi, oj wynagrodzi mnie mój pan!
W tańcu radości nie zwrócił uwagi na brak okrycia. Płaszcz zatrzymał się na wystającym gwoździu, odsłaniając jego sylwetkę.
— Na mą brodę! — krzyknął Borgin. — Toż to Goblin!
Einar bez chwili namysłu wyskoczył zza beczek stojących po drugiej stronie drogi:
— Hej, ty! — i nagle sparaliżował go strach. — Go… Go…
Przełknął ślinę i wykrztusił z siebie:
— Goblinie! Nie powinno cię tu być! Czego tu szukasz?
— Niedobry, niedobry brzydki Etnit! O proszę, proszę, a za beczką czyja to głowa — o tak, wielka głowa Krasnoluda! Chodząca beczka nieszczęścia! — rechotał Goblin wiedząc, że mu nie zagrażają.
— Lepiej spójrz na siebie, łysa pało! — odgryzł się Borgin. — Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?
— Panowie pozwolą, że się przedstawię. Jam jest Brzęczyk, rabuś i posłaniec. Skąd się tu wziąłem, pytacie. Przybyłem w kufrze należącym do podrzędnego magika.
— Jakim sposobem przedostałeś się przez bramy miasta, przecież Lizardy…
— Tak, tak, Lizardy, bezmózgie jaszczurki! Bardzo łatwo można je oszukać, kufer nawet kiepskiego magika to dobre miejsce. Żaden szanujący się maguś nie pozwoli przeszukać swoich rzeczy. Liczę, że udało się zaspokoić waszą ciekawość. A teraz panowie będą łaskawi pożegnać się z tym światem, gdyż nikt poza wami dwoma nie wie i nie powinien wiedzieć o mojej obecności w tym parszywym miejscu.
Brzęczyk wyciągnął dłonie przed siebie, zamamrotał coś na wzór zaklęcia. I wypuścił z dłoni przezroczystą kulę, która wciągnęła do środka Einara.
Borgin rzucił się na ratunek przyjacielowi, ale po chwili już sam siedział w kuli.
— Nikt nie jest cwańszy ode mnie! — przechwalał się Brzęczyk. — Moi drodzy więźniowie, z wielką radością stwierdzam, że to najwyższy czas, aby zażyć troszkę ruchu.
Goblin podniósł przed siebie prawą rękę i długim zielonym wskazującym palcem uniósł w powietrze obie kule. Przeźroczyste bańki zaczęły się na zmianę wznosić i gwałtownie opadać. Pojawiająca się w nich czarna poświata zaczęła wysysać życie z Borgina i Einara.
— Czas spać panowie, dobranoc!
W tym samym czasie Bert wstąpił na ścieżkę z drugą partią dyń. Jego oczom ukazał się Goblin i dwie duże kule, a w nich…! Nie zastanawiając się zbyt długo chwycił co wpadło mu w ręce i krzycząc ile miał tylko sił: „Zostaw kreaturo mojego syna!” wziął zamach. Wtem usłyszał świst, który przeleciał tuż koło jego prawego ucha… Kule rozpadły się jak bańki mydlane.
Za plecami Berta na małym pagórku stałem ja, Magin, mierząc w Brzęczyka z ręcznej kuszy przytwierdzonej do nadgarstka.
— W końcu gnido cię znalazłem!
Brzęczyk szybko przeliczył swoje szanse na przetrwanie, w mgnieniu oka wytworzył kolejną bańkę, do której sam wskoczył i energicznym machnięciem ręki rozpłynął się w powietrzu.
— Brzęczyk, tchórzu! Wracaj! Jeszcze się spotkamy, obiecuję!
Podbiegliśmy z Bertem do chłopców. Leżeli na piaszczystej ścieżce pokryci czarną mazią przypominającą smołę. Choć byli mocno osłabieni, nadal tętniło w nich życie…Rozdział czwarty
Tajemnica pergaminu
Poświęciłem naprawdę mnóstwo czasu, aby znaleźć się w tym miejscu. Wszystkie moje tropy, wskazówki, prowadziły donikąd. Podróżowałem sam, nie chciałem brać odpowiedzialność za kogokolwiek. Kto by pomyślał, że dwóch nieokrzesanych młodzieńców w tak krótkim czasie doprowadzi mnie do Baby Nian. Wyroczni nie można znaleźć ot, tak sobie, jestem na to bardzo dobrym przykładem. Zajęło mi to prawie dwadzieścia lat, a i tak bez pomocy Einara i Borgina nigdy bym tutaj nie dotarł. Tym bardziej dziwi mnie, że zrobili to z taką łatwością, bez żadnego wysiłku, wskazali drogę i proszę, gotowe.
Czułem się podekscytowany, szczęśliwy a zarazem przerażony i pełen obaw. Co jeśli przeceniłem możliwości Wyroczni? Jeśli rozłoży ręce w geście bezradności, jak większość istot, u których szukałem pomocy? A jeśli ten pergamin to zwykły „śmieć”, jeśli to nie jest żadna zaszyfrowana wiadomość? Większość mojego życia kręci się wokół tej kartki papieru i nagle wszystko może się zmienić, ot, tak po prostu. Jestem tak blisko a mam coraz to większe obawy, może lepiej nie wiedzieć — nie poznać tajemnicy pergaminu? Tylko po co ta cała wyprawa? Co powiem Borginowi i Einarowi? Że po co tu przybyłem? Zapytać o jutrzejszą pogodę?
Moje myśli przerwała Wyrocznia.
— Panie Roth, zamęczy się pan tymi pytaniami. Proszę coś zjeść, poczuje się pan lepiej.
— Słyszy pani moje myśli?
— Kotłuje się w pana głowie tak głośno, że nie słyszę swoich własnych. Jedz, uspokój się, wycisz swój umysł, pamiętaj, że nie ma pytań bez odpowiedzi.
Wyrocznia miała dar przekonywania, jej ciepły miły głos powodował, że nie tylko ja czułem jakbyśmy znali się od lat. Postanowiłem posłuchać jej rady i spróbować się wyciszyć. Wiecie, że pomogło? Nagle poczułem wewnętrzny spokój. Zbyt długo kawałek papieru kierował moim życiem. Nawet jeśli to nic nie znaczy, to też będzie dobrze a ja będę spokojniejszy wiedząc, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
— Panowie, jest was trzech, młodych, silnych mężczyzn — pomożecie starszej kobiecie zbudować nową szopę?
— A co się stało ze starą? — zapytał Einar.
— Stara się zestarzała — zażartował Borgin.
— Po tamtej szopie nie ma ani śladu. Gryfczar z Gargulcem szamotali się tuż nad moim dachem, Gryfczar chwycił w swoje skrzydła Gargulca i zrzucił go prosto na moją szopę. Czasami tak bywa, że nawet ja nie potrafię przewidzieć, w które miejsce uderzy spadający stwór. To co, panowie, pomożecie?
— Oczywiście.
— Może zacznijcie z samego rana, dziś już jest zbyt późno. Deski, gwoździe i inne narzędzia znajdziecie za domem, od strony zielnika. Proszę, tylko uważajcie na rośliny.
Noc była zimna i straszna, z Cedrowego Lasu docierały do nas dźwięki komunikujących się Gargulców, zapewne unikali polujących w tych okolicach Gryfczarów.
Zbudził mnie hałas stukania młotkiem. Wychodząc z białej izby w kierunku kuchni, a z niej na zewnątrz chatki, zobaczyłem jak panowie wzięli się ostro do pracy. Zakładałem, że przed chwilą zaczęli, gdyż nie było żadnych widocznych efektów budowy szopy.
— Magin, wreszcie wstałeś! Pomóż nam, bo sami tego nigdy nie skończymy!
— A zaczęliście w ogóle?
— Od dwóch godzin pracujemy i…
— I widzę, że zrobiliście tyle, co nic. Bierzmy się do roboty.
Faktycznie, przez dwie godziny niewiele zrobili, poza kilkoma gwoździami w deskach nic się nie zmieniło. Dobra organizacja pracy to najważniejsze — wszystko mieć poukładane i pod ręką. Panowie podśpiewywali sobie, co umilało nam czas:
„Młotek weź, gwoździe też, deskę podaj tą co chcesz, choć z początku weź ją zmierz… stanie szopa jakże fest.”
Przed zmierzchem stała zupełnie nowa, solidnie wykonana szopa. Borgin i Einar nabyli nowych umiejętności. Całkiem nieźle się spisali, nawet mogę Wam powiedzieć, że wszystko zrobili sami, wystarczyło ich tylko trochę zmobilizować.
— Pięknie, panowie, właśnie o takiej myślałam. Dobrze się spisaliście. Zapraszam na kolację, pewnie jesteście głodni.
— A i owszem, prze pani!
— Borgin, przecież ty to zawsze jesteś głodny!
Borgin nigdy nie odmawiał posiłku, po prostu tak już miał. Faktycznie, wszyscy byliśmy nieco głodni.
— Siadajcie. Właśnie wrócił Topik. Poprosiłam, aby dostarczył wiadomość do waszych rodziców o tym, gdzie aktualnie się znajdujecie.
— Topik?
— Tak, Einar. Topik to miniaturka smoka czerwonoskrzydłego.
Pamiętacie wygrzewające się w promieniach słońca „coś”? To właśnie był Topik.
— Miniaturka smoka? Jak to możliwe? Smoki to potężne bestie.
— Zdarza się, że co któreś pokolenie jest zupełnie inne, przez co tak bardzo wyjątkowe. Niestety, Topik różnił się tak mocno od swojego rodzeństwa, że matka porzuciła biedaka, skazując go na pewną śmierć. Znalazłam go przy swojej furtce, wygrzewającego się w słońcu. I tak jest ze mną od bardzo dawna. Uwielbia pomidory, choć ma po nich czkawkę, przez co niekontrolowanie zieje ogniem — tak więc uważajcie, panowie. Mam do was jeszcze jedną prośbę: pomożecie poskładać wszystkie stare kotły do szopy? Obiecuję, że jak skończycie, to odpowiem na wasze pytania.
— Oczywiście, pomożemy.
Skąd tu tyle tego było? Dziurawe, popękane, spalone kociołki. Może służyły Topikowi jako umilacz wolnego czasu? Kolejne zadanie od Baby Nian zostało wykonane.
Następnego dnia usiedliśmy wszyscy do stołu. Śniadanie było obfite, jeszcze nie miałem okazji jeść tak wspaniałej jajecznicy. Cały sekret smaku tkwił w świeżych przyprawach prosto z zielnika.
— Panie Roth, zbliżają się pana urodziny a wraz z ich końcem rana na dłoni przestanie doskwierać.
— Jak co roku, nie może być inaczej, proszę pani.
— Przypomni pan skąd ta rana wzięła się na pana dłoni?
— Rozciąłem ją w momencie zerwania pieczęci z ekwipunku, który należał do moich rodziców.
— Ach tak. A ma pan może ten sznur, którym został owinięty pakunek?
— Tak, mam, jest nim owinięty pergamin, o który chciałem panią zapytać.
— Proszę mi go podać.
Położyłem pergamin owinięty sznurkiem na stole. Baba Nian pokiwała głową, dając do zrozumienia, że wie, co to jest. Opuściła kuchnię, po chwili wróciła trzymając w dłoniach niewielkich rozmiarów kociołek. Położyła go na stole, wyciągnęła dłoń przed siebie i nie dotykając uniosła w powietrze pergamin, który wrzuciła następnie do kociołka. Z szafki wyjęła fiołki wypełnione czymś, co przypominało piasek o różnych kolorach. Dodając po kilka okruszków do kociołka mówiła w niezrozumiałym dla nas języku. Wyglądało to na zaklęcie, jakąś pradawną magię. Następnie wlała kilka kropel żółtego płynu i zakryła kociołek chustą.
— Nie bójcie się. Jeszcze chwila.
Nagle kociołek uniósł się nad stołem i stanął w płomieniach. Pierwszą moją myślą na widok płonącego kociołka było: „No to już się wszystkiego dowiedziałem…! Był pergamin i nie ma pergaminu. Wręcz cudownie.”
Temperatura była tak wysoka, że doszczętnie stopiła kociołek. Krople stali po zetknięciu z drewnianym stołem momentalnie zastygały, co było dość dziwne… Pozostała tylko unosząca się w powietrzu kula ognia. Borgin i Einar obserwowali to zjawisko z drzwi wejściowych — nawet nie wiem jak się tam znaleźli, przed chwilą siedzieli naprzeciwko mnie.
— Ciekawe, bardzo ciekawe… Więc jest tak, jak myślałam.
— O co chodzi? Co się dzieje?
— Zaraz wszystko wyjaśnię, panie Roth.
— Tak, tak, my też chcielibyśmy wiedzieć czy to bezpiecznie tak blisko tego siedzieć…
— Siadajcie, panowie, nic wam nie grozi. To tylko może tak strasznie wygląda. I tutaj przyda się pomoc Topika.
Baba Nian zostawiła nas przy stole samych z unoszącą się wciąż kulą ognia. Po jej zachowaniu można było odnieść wrażenie, że to dla niej całkiem naturalne, tak jakby na co dzień miała styczność z podobnymi zjawiskami.
— Magin, o co tutaj chodzi? Co to za kula ognia?
— Naprawdę nie wiem co się dzieje, Einar. Czekajmy cierpliwie, zapewne lada moment wszystko się wyjaśni.
— Ta kartka pergaminu… jest na niej coś ważnego? Albo raczej: było coś ważnego?
— Borgin, ten pergamin to moje ostatnie trzydzieści pięć lat życia.
— No to ten, tego… jak pięknie płonie…
— Już jestem, panowie. Przedstawiam wam Topika. Topik, to jest pan Magin Roth z Danmir, to pan Borgin, syn Borina z Rubinowych Wzgórz, a to pan Einar Fler z Ermor.
Maleńki smoczek z maleńkimi czerwonymi skrzydłami, o lśniących oczach w złotym kolorze, nic a nic wyglądem nie przypominał potężnych czerwonoskrzydłych smoków.
Topik wzbił się w powietrze, zawisł na wprost kuli — i wessał ją, oblizując się jak po smacznym posiłku.
— Magin, no teraz to już na pewno nie dowiesz się co skrywał pergamin. Jeszcze była nadzieja, że się doszczętnie nie spalił, a tu proszę, Topik go zeżarł!
— Proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą.
— Słyszałeś, Borgin? Głupoty opowiadasz!
Wyrocznia w nagrodę za pomoc ofiarowała Topikowi dwa pomidorki. Biedak dostał po nich takiej czkawki, że faktycznie musieliśmy uważać na jego płomienie. Ale dzięki temu wypluł, w nienaruszonym stanie, mój pergamin… Poczułem radość i zdziwienie — z jednej strony: jak to dobrze, że jest cały, a z drugiej: jak to możliwe, że jest w jednym kawałku?
— Tak jak przypuszczałam… Panie Roth, może pan opowiedzieć jak to się stało, że pergamin znalazł się w pana posiadaniu?
— Otrzymałem go w ekwipunku od moich rodziców. Przyjaciółka mojej mamy, Mia, wręczyła mi podarunek w dniu piętnastych urodzin.
— A ta pani, Mia, może wspomniała od kogo konkretnie dostała prezent urodzinowy dla pana?
— Jeśli dobrze pamiętam, dostarczył go jakiś posłaniec w białym płaszczu z informacją, że to od mojej mamy. Niestety, nie wiem kim był.
Wyrocznia w milczeniu ponownie przyglądała się tajemniczemu pergaminowi. Najbardziej dziwiło mnie to, że w ogóle go nie rozwinęła, tak jakby zawartość nie była dość istotna. Co jest takiego interesującego w kartce papieru i kawałku sznurka? Cała tajemnica tkwiła w niezrozumiałym języku, jaki został wykorzystany do zapisania pergaminu.
— Panowie znają doskonale legendę o powstaniu Wszechziemia, prawda?
— Oczywiście, wszyscy ją znają. Sześciu Magów tworzy dziesięć nacji itd.
— Dobrze, Einar, wróćmy jednak do samych Magów Alanasir. Tak jak powiedziałeś, na początku było „sześciu potężnych”. Magowie posiadali kontrolę nad żywiołami — wszyscy doskonale wiemy jakimi. Czterech Magów zginęło z ręki Rana Su, jeden zdołał ujść z życiem i ukrył się gdzieś we Wszechziemiu: Mag o imieniu Marimor, jedyny Alanasir, jaki przeżył.
— To znaczy, że on żyje?
— Tak, Borgin. Uważam, że Marimor, choć się ukrywa, to nadal żyje.
— Niesamowite! Trzeba go odnaleźć!
— To nie jest takie proste, Einar. Nie wiemy gdzie szukać i czego mamy szukać. Marimor może być wszędzie, jak i może być wszystkim. Pięćdziesiąt lat pozostaje w ukryciu — gdy będzie gotowy, to sam się ujawni. Chociaż uważam, że Mia jest jedną z nielicznych osób, które stanęły naprzeciwko Marimora… Myślę, że to właśnie on dostarczył ekwipunek.
— Jest pani pewna? Nieprawdopodobne! Mia? A więc ten pakunek jest od Marimora, nie od mojej matki?
Ermor
Państwo Fler to spokojna, normalna rodzina, jak większość mieszkańców Ermor zajmują się uprawą ziemi. Aila i Bert dumnie twierdzą, że ich dynie są największe i najsmaczniejsze, co oczywiście, według nich, nie podlega żadnej dyskusji.
Flerowie wraz z synem mieszkają na obrzeżach miasta. Ich dom kształtem przypomina potężny pień drzewa, właściwie to dom państwa Fler jest drzewem.
Etnici bowiem mieszkają w pniach drzew. Wejście przypomina magiczną bramę mieniącą się kolorami tęczy. Wzdłuż pnia znajdują się małe okrągłe okna ozdobione kwiatami, z widokiem na całe miasto i otaczające je łąki, lasy oraz strumyki. Na samym dole pod ziemią znajdują się spiżarnie, do których prowadzą kręte schody, można śmiało stwierdzić, iż to istny labirynt spiżarni, do którego drogę znają tylko państwo Fler. Tuż nad spiżarniami jest kuchnia pełna ziół i tajemniczo wyglądających fiolek. Obok jadalnia oraz salon, rozdzielone korytarzem prowadzącym do schodów, które wiją się na kolejne piętra. Ostatnie piętro należy do Einara, mogącego podziwiać z samej góry cumujące w porcie statki z różnych zakątków świata.
Przed domem ustawiono dużą solidną ławkę, na której najmłodszy członek rodziny spędza większość swojego dnia, czytając przygody legendarnych Elfów oraz walecznych Krasnoludów. Skamieniały płot porośnięty mchem dzieli jedno domostwo od drugiego. Na krzewach zasadzonych wokół ogrodzonego terenu dojrzały właśnie owoce kełbiianu.
• KRZEW KEŁBIIANU kwitnie raz na trzy lata, wyglądem przypomina Waszą dziką różę. Jeden owoc o lekko kwaśno-gorzkawym smaku jest w stanie zastąpić cztery posiłki, to również doskonałe źródło witamin i, co najważniejsze, posiada szczególne magiczne właściwości.
Tradycyjnie każdego dnia w samo południe w Ermor zapada głucha cisza. Etnici zasiadają ze swoimi rodzinami do posiłku, oddając się odpoczynkowi i medytacji przy rozżarzonych kadzidełkach. Całe miasto opanowuje tak uwielbiany przez mieszkańców zapach opium.
Etnici słyną w całym Wszechziemiu ze swoich upraw, rybołówstwa oraz z mikstur, od świtu do zmierzchu ciężko pracują wkładając serce w to, co tak bardzo kochają. W mieście krążą słuchy, że sam król Elfów Nesalas z Cedrowego Lasu wysyła posłańca raz za razem po kilka fiolek mikstury na wzmocnienie blasku swoich długich perłowych włosów. Nikt jednak z mieszkańców nie potwierdza i nie zaprzecza krążącym plotkom, nie chcąc narazić się na gniew króla.
Do portu w Ermor przybywają kupcy z najdalszych zakątków świata. Każdego roku w dniu święta handlu wszyscy mieszkańcy rozstawiają swoje namioty w samym centrum miasta. Więc i w tym roku nie może być inaczej…
Einar, syn państwa Fler, który marzy o wielkich przygodach, na swój sposób szuka odmiany od codziennej monotonii panującej w jego życiu. Twierdzi, że jest mu pisana przygoda, która z chłopca zmieni go w mężczyznę. „Uprawa dyń nie jest moim celem w życiu” — powtarza to do znudzenia. Czy można nazwać ucieczkę przed dzikiem przygodą? Zapewne można, ale nie takich wrażeń oczekiwał.
* Momencik, o chłopcu opowiem troszkę później… wróćmy do… a tak, święto handlu. Postaram się opisać Wam jak prezentuje się największy targ we Wszechziemiu.
Ermor słynie z najsmaczniejszych warzyw, owoców, z najświeższych i rzadkich gatunków ryb dostępnych tylko w wodach pilnie strzeżonych przez Hydrę. Święto handlu to doskonała okazja do spróbowania tych specjałów.
Targ jest podzielony na cztery główne strefy, można je określić mianem elitarnych stref oraz kilka mniejszych przeznaczonych dla najuboższych mieszkańców Wszechziemia.
Pierwsza „błękitna strefa” to namioty w kolorach błękitu i bieli. Miejsce wyznaczone na warzywa, owoce, ryby oraz przeróżne wypieki. Druga „czerwona strefa” to namioty w kolorach czerwieni i czerni. Alchemicy i Druidzi prezentują tu swoje mikstury. Trzecia „zielona strefa” to namioty w kolorach zieleni i brązu. Miejsce dla przyjezdnych oferujących zioła z różnych zakątków świata. Czwarta „żółta strefa” to namioty w kolorze żółtym, miejsce przygotowane dla Krasnoludów oferujących swoje kamienie szlachetne oraz Elfów ze swoimi słynnymi perłami i eliksirami.
W mniejszych strefach nie ma namiotów. Szereg masywnych drewnianych stołów uginających się pod ciężarem przeróżnych przedmiotów przywodzi na myśl spotykany w Waszym świecie pchli targ.
W mieście tętni życie jak w każdym innym dniu w roku, z wyjątkiem większego tłoku istot przeróżnych nacji. Nie codziennie można zobaczyć przechadzających się w ciszy Elfów, głośnych Krasnoludów czy wiecznie niezadowolonych Druidów.
I właśnie w tym dniu i w tym miejscu pojawiam się ja, Etnit o imieniu Magin, który spieszy ostrzec mieszkańców Ermor o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Państwo Fler to moja daleka rodzina, jeszcze nie wiedzą, że wraz z moim przybyciem pojawi się ktoś jeszcze…
* Ach tak… kim jest ETNIT? Domyślam się, że potrzebujecie wyjaśnienia.
W Waszym świecie, w świecie „Kruchych Istot” bądź „Kruśćców” (właśnie tak Was — ludzi, nazywam) ciężko spotkać Etnita. Jednak choć jestem bardzo szybki i zwinny, to czasami wchodzę Wam w drogę. Czy zdarzyło się Wam szukać czegoś mając pewność, że leży w tym samym miejscu, w którym to zostawiliście? A może pod osłoną nocy coś nagle hałasuje w Waszych domach? Jeśli tak, to macie nieproszonego gościa. Tak, to ja we własnej osobie.
Nie jesteście w stanie mnie dojrzeć — bez obrazy, ale „Kruśćce” nie potrafią patrzeć i ten fakt pozwala mi spokojnie czmychnąć z miejsca na miejsce w Waszych domach.
Zapewne jesteście ciekawi jak wygląda Etnit? Elfowie nie bez powodu żartobliwie określają Etnitów miniaturkami ich samych. Mamy wydłużone na skos spiczaste uszy, smukłą budowę ciała — co przekłada się na naszą wagę, rzadko przekraczającą 40 kg, jak i również na słabszą od przeciętnego Elfa siłę fizyczną. Włosy proste, zaczesane do góry, w odcieniach bieli, srebra oraz błękitu, zdarzają się także czarne i rude. Oczy niebieskie lub zielone ze złotymi przebłyskami. Najwyższy Etnit jakiego pamięta Wszechziemie to Lilard, o dwie głowy przewyższał Krasnoluda.
Głównymi cechami strojów wszystkich Etnitów jest wygoda, prostota, użycie niezwykłych materiałów. Mężczyźni noszą płaszcze z kapturami przeplatane złotymi nićmi, szerokie w biodrach spodnie ze zwężanymi nogawkami sięgającymi do połowy łydki. Stroju dopełnia skórzany pas ze stalową klamrą w kształcie litery X z przypiętym dybzakiem.
• DYBZAK — mały choć bardzo pojemny worek.
Kobiety noszą suknie w jasnych kolorach, najczęściej białe w przeróżne wzory oraz mnóstwo dodatków w postaci biżuterii. Włosy upięte w koki, choć u większości dominują plecione warkocze. Dopełnieniem strojów są lekkie trzewiki, które zapewniają swobodne i bezszelestne poruszanie się.
Pomimo niskiego wzrostu Etnici dorównują wzrostem ludzkiemu dziecku, jak więc pozostaję niezauważony w Waszym świecie? Pamiętacie owoce kełbiianu? To dzięki nim Etnici pozostają w ukryciu. Magiczne właściwości sprawiają, że po ich spożyciu stają się niewidzialni. Choć efekt jest krótkotrwały, to niejeden raz uratował im skórę.
Wracając jednak do tegorocznego święta handlu… Bert obudził się jak każdego poranka wraz z pierwszymi promieniami słońca wpadającymi do sypialni przez małe okrągłe okienka. Próbując opuścić w ciszy pomieszczenie wpadł na kufer stojący tuż przy ścianie. Huk był tak donośny, że obudził pozostałych domowników. Mamrocząc z bólu coś pod nosem zszedł do kuchni rozpalić palenisko.
— Aila! — wykrzyczał basowym głosem. — Czy życzysz sobie kubek wywaru z czarnego iskusa?
• ZIELE CZARNEGO ISKUSA to roślina rosnąca na elfickich ziemiach, odpowiednik Waszej czarnej kawy. Jej liście posiadają także właściwości lecznicze, stosuje się je na otwarte rany, co przyspiesza gojenie.
— Poproszę skarbie, tylko tym razem z odrobiną mleka.
Einar dołączył do rodziców z uśmiechem na twarzy, na progu radośnie wykrzyczał:
— To już dziś, dziś jest święto handlu!
Aila przygotowała obfite śniadanie: jajecznica, kiełbaski, cynamonowe bułeczki.
— Zapraszam do stołu, jedzmy, przed nami pracowity dzień. Synku, pomożesz tacie załadować dynie na wózek i zawieziecie je do miasta.
— Zrobię to sam — stwierdził Bert. — Pamiętasz, skarbie, jak w zeszłym roku pod czujnym okiem Einara wózek stoczył się z drogi i dynie ozdobiły płot sąsiada?
— Tato, obiecałeś, że więcej nie będziesz do tego wracał!
Bert, śmiejąc się na wspomnienie o przygodzie z wózkiem, dodał:
— Nasze dynie w tym sezonie są znacznie okazalsze i znacznie cenniejsze, dlatego zajmę się wszystkim osobiście. A ty, synu, zapewne będziesz gdzieś biegał między strefą czerwoną a żółtą. Pamiętaj tylko, nie wpakuj się w jakieś kłopoty. Masz do tego niesamowity dar, zapewne po dziadku od strony mamy.
Einar po zjedzonym w pośpiechu śniadaniu wybiegł w stronę targu na spotkanie ze swoim najlepszym przyjacielem, Krasnoludem z Rubinowych Wzgórz o imieniu Borgin. Ostatnie ich spotkanie dobrze zapamiętali mieszkańcy Ermor. Otóż nicponie popalając w noc duchów tytoń w zajumanej Bertowi fajce puścili z dymem tartak starego Kerta Oginna.
Kert to bardzo szanowany rzemieślnik, choć bywa troszkę gburowaty. Mieszka z żoną i trzema córkami na skraju miasta. Jego rodzina od niepamiętnych czasów tworzy oryginalne stylowe etnickie meble. Wybryk chłopców chwilowo zakłócił działanie rodzinnego interesu, jednak z pomocą uczynnych mieszkańców Ermor dość szybko udało się zniwelować szkody.
W tak ważnym dniu jak święto handlu na granicach miasta pojawili się strażnicy w postaci uzbrojonych Lizardów ze Wschodnich Mokradeł Wszechziemia, z pancerzem na silnych i długich ogonach, wyposażonych we włócznie zakończone stalowymi grotami. Pojawienie się potężnych Jaszczurów w roli strażników to coś nowego, ale nie bez powodu się tutaj znaleźli. Po ostatnich przykrych incydentach Rada Miasta zwróciła się do Yoko z prośbą o ochronę Ermor podczas święta handlu. Władca Mokradeł i pan Lizardów uznał, że to dobra okazja do zademonstrowania swojej siły przed wszystkim nacjami, które będzie gościł Ermor.
Nie każdemu spodobał się widok Lizardów kręcących się przy granicach miasta. Wszyscy dobrze wiedzą, że podczas Wielkiej Wojny Dziesięciu Nacji armia Lizardów pod dowództwem Yoko dołączyła do sojuszu z Orkami, wspierając potężną armię Rana Su. Choć od Wielkiej Wojny minęło już prawie pięćdziesiąt lat a po samym Su pozostały tylko złe wspomnienia, są istoty we Wszechziemiu, które nie zapominają krzywdy wyrządzonej przez jaszczurzą armię.
Bert rozstawił swoje zacne dynie w największym namiocie w samym środku błękitnej strefy. Sprzedaż przerosła jego oczekiwania, do południa sprzedał pierwszą partię dyń. Raz za razem próbował zlokalizować swojego syna w gęstym tłumie przeróżnych osobników. Bezskutecznie. Po cichu liczył na pomoc Einara w dostawie kolejnej partii.
— Jeśli sam czegoś nie zrobię dobrze, to nikt tego nie zrobi za mnie — wzdychając wzruszył ramionami i opuścił namiot. Sakwę z zarobionymi złotymi monetami wrzucił za koszulę, chwycił za wózek i ruszył w stronę domu. Wracając w myślach przeliczał, ileż może jeszcze zarobić i zastanawiał się czy uda się pobić rekord 451 monet swojego ojca.
— Ach, to by było coś… Tak, to byłoby coś…
Einar i Borgin, niespełna dwudziestoczterolatkowie, biegali od namiotu do namiotu a to podziwiając Druidów, a to zachwycając się elfickimi eliksirami.
— Zobacz tutaj, eliksir na porost włosów! A tam… patrz tam! To chyba…
Borgin wszedł Einarowi w słowo:
— Eliksir? Na porost włosów? A nam to do czego potrzebne?
— Nam? Do niczego — odpowiedział Einar. — Ale Goblinom by się przydał, na te ich paskudne chropowate łyse głowy!
Nagle z jednego z czarnych namiotów wyłoniła się jakaś niewielka postać w mocno przydużym płaszczu zakrywającym całą sylwetkę, z kapturem nasuniętym na głowę. Borgin natychmiast zwrócił uwagę na dziwnie zachowującego się „ktosia”, zmierzającego poza wydzielone strefy targu. Einar aż wzdrygnął się na myśl o nowej przygodzie, impulsywnie pociągnął za ramię Krasnoluda i nie dając mu dojść do słowa postanowił, że pójdą śladem zamaskowanej postaci:
— Z okrzykiem ku nowej przygodzie!
Ruszyli z zamiarem zdemaskowania przebierańca. Płaszcz sunął po piaszczystych ścieżkach zostawiając za sobą chmurę pyłu. Niczego nie podejrzewający „ktoś” zatrzymywał się co kilka kroków i bacznie obserwował otaczający go teren.
— Widzisz — szepnął Einar — ewidentnie kogoś szuka!
— Na pewno szuka! Ale może nie kogoś, a czegoś? — zastanawiał się Borgin, poprawiając swoje długie wąsiska.
„Ktoś” przyspieszył a potem przez chwilę zamarł bez ruchu… I nagle wzbił się w powietrze dając ogromnego susa przez płot, przy którym się zatrzymał.
— O tak, mam, znalazłem! Tak, znalazłem to! Ja to znalazłem, te okropnie paskudne owoce — mówił sam do siebie, przeskakując z nogi na nogę przy krzewie kełbiianu. — Mój pan mnie wynagrodzi, oj wynagrodzi mnie mój pan!
W tańcu radości nie zwrócił uwagi na brak okrycia. Płaszcz zatrzymał się na wystającym gwoździu, odsłaniając jego sylwetkę.
— Na mą brodę! — krzyknął Borgin. — Toż to Goblin!
Einar bez chwili namysłu wyskoczył zza beczek stojących po drugiej stronie drogi:
— Hej, ty! — i nagle sparaliżował go strach. — Go… Go…
Przełknął ślinę i wykrztusił z siebie:
— Goblinie! Nie powinno cię tu być! Czego tu szukasz?
— Niedobry, niedobry brzydki Etnit! O proszę, proszę, a za beczką czyja to głowa — o tak, wielka głowa Krasnoluda! Chodząca beczka nieszczęścia! — rechotał Goblin wiedząc, że mu nie zagrażają.
— Lepiej spójrz na siebie, łysa pało! — odgryzł się Borgin. — Kim jesteś? Skąd się tu wziąłeś?
— Panowie pozwolą, że się przedstawię. Jam jest Brzęczyk, rabuś i posłaniec. Skąd się tu wziąłem, pytacie. Przybyłem w kufrze należącym do podrzędnego magika.
— Jakim sposobem przedostałeś się przez bramy miasta, przecież Lizardy…
— Tak, tak, Lizardy, bezmózgie jaszczurki! Bardzo łatwo można je oszukać, kufer nawet kiepskiego magika to dobre miejsce. Żaden szanujący się maguś nie pozwoli przeszukać swoich rzeczy. Liczę, że udało się zaspokoić waszą ciekawość. A teraz panowie będą łaskawi pożegnać się z tym światem, gdyż nikt poza wami dwoma nie wie i nie powinien wiedzieć o mojej obecności w tym parszywym miejscu.
Brzęczyk wyciągnął dłonie przed siebie, zamamrotał coś na wzór zaklęcia. I wypuścił z dłoni przezroczystą kulę, która wciągnęła do środka Einara.
Borgin rzucił się na ratunek przyjacielowi, ale po chwili już sam siedział w kuli.
— Nikt nie jest cwańszy ode mnie! — przechwalał się Brzęczyk. — Moi drodzy więźniowie, z wielką radością stwierdzam, że to najwyższy czas, aby zażyć troszkę ruchu.
Goblin podniósł przed siebie prawą rękę i długim zielonym wskazującym palcem uniósł w powietrze obie kule. Przeźroczyste bańki zaczęły się na zmianę wznosić i gwałtownie opadać. Pojawiająca się w nich czarna poświata zaczęła wysysać życie z Borgina i Einara.
— Czas spać panowie, dobranoc!
W tym samym czasie Bert wstąpił na ścieżkę z drugą partią dyń. Jego oczom ukazał się Goblin i dwie duże kule, a w nich…! Nie zastanawiając się zbyt długo chwycił co wpadło mu w ręce i krzycząc ile miał tylko sił: „Zostaw kreaturo mojego syna!” wziął zamach. Wtem usłyszał świst, który przeleciał tuż koło jego prawego ucha… Kule rozpadły się jak bańki mydlane.
Za plecami Berta na małym pagórku stałem ja, Magin, mierząc w Brzęczyka z ręcznej kuszy przytwierdzonej do nadgarstka.
— W końcu gnido cię znalazłem!
Brzęczyk szybko przeliczył swoje szanse na przetrwanie, w mgnieniu oka wytworzył kolejną bańkę, do której sam wskoczył i energicznym machnięciem ręki rozpłynął się w powietrzu.
— Brzęczyk, tchórzu! Wracaj! Jeszcze się spotkamy, obiecuję!
Podbiegliśmy z Bertem do chłopców. Leżeli na piaszczystej ścieżce pokryci czarną mazią przypominającą smołę. Choć byli mocno osłabieni, nadal tętniło w nich życie…Rozdział czwarty
Tajemnica pergaminu
Poświęciłem naprawdę mnóstwo czasu, aby znaleźć się w tym miejscu. Wszystkie moje tropy, wskazówki, prowadziły donikąd. Podróżowałem sam, nie chciałem brać odpowiedzialność za kogokolwiek. Kto by pomyślał, że dwóch nieokrzesanych młodzieńców w tak krótkim czasie doprowadzi mnie do Baby Nian. Wyroczni nie można znaleźć ot, tak sobie, jestem na to bardzo dobrym przykładem. Zajęło mi to prawie dwadzieścia lat, a i tak bez pomocy Einara i Borgina nigdy bym tutaj nie dotarł. Tym bardziej dziwi mnie, że zrobili to z taką łatwością, bez żadnego wysiłku, wskazali drogę i proszę, gotowe.
Czułem się podekscytowany, szczęśliwy a zarazem przerażony i pełen obaw. Co jeśli przeceniłem możliwości Wyroczni? Jeśli rozłoży ręce w geście bezradności, jak większość istot, u których szukałem pomocy? A jeśli ten pergamin to zwykły „śmieć”, jeśli to nie jest żadna zaszyfrowana wiadomość? Większość mojego życia kręci się wokół tej kartki papieru i nagle wszystko może się zmienić, ot, tak po prostu. Jestem tak blisko a mam coraz to większe obawy, może lepiej nie wiedzieć — nie poznać tajemnicy pergaminu? Tylko po co ta cała wyprawa? Co powiem Borginowi i Einarowi? Że po co tu przybyłem? Zapytać o jutrzejszą pogodę?
Moje myśli przerwała Wyrocznia.
— Panie Roth, zamęczy się pan tymi pytaniami. Proszę coś zjeść, poczuje się pan lepiej.
— Słyszy pani moje myśli?
— Kotłuje się w pana głowie tak głośno, że nie słyszę swoich własnych. Jedz, uspokój się, wycisz swój umysł, pamiętaj, że nie ma pytań bez odpowiedzi.
Wyrocznia miała dar przekonywania, jej ciepły miły głos powodował, że nie tylko ja czułem jakbyśmy znali się od lat. Postanowiłem posłuchać jej rady i spróbować się wyciszyć. Wiecie, że pomogło? Nagle poczułem wewnętrzny spokój. Zbyt długo kawałek papieru kierował moim życiem. Nawet jeśli to nic nie znaczy, to też będzie dobrze a ja będę spokojniejszy wiedząc, że zrobiłem wszystko, co w mojej mocy.
— Panowie, jest was trzech, młodych, silnych mężczyzn — pomożecie starszej kobiecie zbudować nową szopę?
— A co się stało ze starą? — zapytał Einar.
— Stara się zestarzała — zażartował Borgin.
— Po tamtej szopie nie ma ani śladu. Gryfczar z Gargulcem szamotali się tuż nad moim dachem, Gryfczar chwycił w swoje skrzydła Gargulca i zrzucił go prosto na moją szopę. Czasami tak bywa, że nawet ja nie potrafię przewidzieć, w które miejsce uderzy spadający stwór. To co, panowie, pomożecie?
— Oczywiście.
— Może zacznijcie z samego rana, dziś już jest zbyt późno. Deski, gwoździe i inne narzędzia znajdziecie za domem, od strony zielnika. Proszę, tylko uważajcie na rośliny.
Noc była zimna i straszna, z Cedrowego Lasu docierały do nas dźwięki komunikujących się Gargulców, zapewne unikali polujących w tych okolicach Gryfczarów.
Zbudził mnie hałas stukania młotkiem. Wychodząc z białej izby w kierunku kuchni, a z niej na zewnątrz chatki, zobaczyłem jak panowie wzięli się ostro do pracy. Zakładałem, że przed chwilą zaczęli, gdyż nie było żadnych widocznych efektów budowy szopy.
— Magin, wreszcie wstałeś! Pomóż nam, bo sami tego nigdy nie skończymy!
— A zaczęliście w ogóle?
— Od dwóch godzin pracujemy i…
— I widzę, że zrobiliście tyle, co nic. Bierzmy się do roboty.
Faktycznie, przez dwie godziny niewiele zrobili, poza kilkoma gwoździami w deskach nic się nie zmieniło. Dobra organizacja pracy to najważniejsze — wszystko mieć poukładane i pod ręką. Panowie podśpiewywali sobie, co umilało nam czas:
„Młotek weź, gwoździe też, deskę podaj tą co chcesz, choć z początku weź ją zmierz… stanie szopa jakże fest.”
Przed zmierzchem stała zupełnie nowa, solidnie wykonana szopa. Borgin i Einar nabyli nowych umiejętności. Całkiem nieźle się spisali, nawet mogę Wam powiedzieć, że wszystko zrobili sami, wystarczyło ich tylko trochę zmobilizować.
— Pięknie, panowie, właśnie o takiej myślałam. Dobrze się spisaliście. Zapraszam na kolację, pewnie jesteście głodni.
— A i owszem, prze pani!
— Borgin, przecież ty to zawsze jesteś głodny!
Borgin nigdy nie odmawiał posiłku, po prostu tak już miał. Faktycznie, wszyscy byliśmy nieco głodni.
— Siadajcie. Właśnie wrócił Topik. Poprosiłam, aby dostarczył wiadomość do waszych rodziców o tym, gdzie aktualnie się znajdujecie.
— Topik?
— Tak, Einar. Topik to miniaturka smoka czerwonoskrzydłego.
Pamiętacie wygrzewające się w promieniach słońca „coś”? To właśnie był Topik.
— Miniaturka smoka? Jak to możliwe? Smoki to potężne bestie.
— Zdarza się, że co któreś pokolenie jest zupełnie inne, przez co tak bardzo wyjątkowe. Niestety, Topik różnił się tak mocno od swojego rodzeństwa, że matka porzuciła biedaka, skazując go na pewną śmierć. Znalazłam go przy swojej furtce, wygrzewającego się w słońcu. I tak jest ze mną od bardzo dawna. Uwielbia pomidory, choć ma po nich czkawkę, przez co niekontrolowanie zieje ogniem — tak więc uważajcie, panowie. Mam do was jeszcze jedną prośbę: pomożecie poskładać wszystkie stare kotły do szopy? Obiecuję, że jak skończycie, to odpowiem na wasze pytania.
— Oczywiście, pomożemy.
Skąd tu tyle tego było? Dziurawe, popękane, spalone kociołki. Może służyły Topikowi jako umilacz wolnego czasu? Kolejne zadanie od Baby Nian zostało wykonane.
Następnego dnia usiedliśmy wszyscy do stołu. Śniadanie było obfite, jeszcze nie miałem okazji jeść tak wspaniałej jajecznicy. Cały sekret smaku tkwił w świeżych przyprawach prosto z zielnika.
— Panie Roth, zbliżają się pana urodziny a wraz z ich końcem rana na dłoni przestanie doskwierać.
— Jak co roku, nie może być inaczej, proszę pani.
— Przypomni pan skąd ta rana wzięła się na pana dłoni?
— Rozciąłem ją w momencie zerwania pieczęci z ekwipunku, który należał do moich rodziców.
— Ach tak. A ma pan może ten sznur, którym został owinięty pakunek?
— Tak, mam, jest nim owinięty pergamin, o który chciałem panią zapytać.
— Proszę mi go podać.
Położyłem pergamin owinięty sznurkiem na stole. Baba Nian pokiwała głową, dając do zrozumienia, że wie, co to jest. Opuściła kuchnię, po chwili wróciła trzymając w dłoniach niewielkich rozmiarów kociołek. Położyła go na stole, wyciągnęła dłoń przed siebie i nie dotykając uniosła w powietrze pergamin, który wrzuciła następnie do kociołka. Z szafki wyjęła fiołki wypełnione czymś, co przypominało piasek o różnych kolorach. Dodając po kilka okruszków do kociołka mówiła w niezrozumiałym dla nas języku. Wyglądało to na zaklęcie, jakąś pradawną magię. Następnie wlała kilka kropel żółtego płynu i zakryła kociołek chustą.
— Nie bójcie się. Jeszcze chwila.
Nagle kociołek uniósł się nad stołem i stanął w płomieniach. Pierwszą moją myślą na widok płonącego kociołka było: „No to już się wszystkiego dowiedziałem…! Był pergamin i nie ma pergaminu. Wręcz cudownie.”
Temperatura była tak wysoka, że doszczętnie stopiła kociołek. Krople stali po zetknięciu z drewnianym stołem momentalnie zastygały, co było dość dziwne… Pozostała tylko unosząca się w powietrzu kula ognia. Borgin i Einar obserwowali to zjawisko z drzwi wejściowych — nawet nie wiem jak się tam znaleźli, przed chwilą siedzieli naprzeciwko mnie.
— Ciekawe, bardzo ciekawe… Więc jest tak, jak myślałam.
— O co chodzi? Co się dzieje?
— Zaraz wszystko wyjaśnię, panie Roth.
— Tak, tak, my też chcielibyśmy wiedzieć czy to bezpiecznie tak blisko tego siedzieć…
— Siadajcie, panowie, nic wam nie grozi. To tylko może tak strasznie wygląda. I tutaj przyda się pomoc Topika.
Baba Nian zostawiła nas przy stole samych z unoszącą się wciąż kulą ognia. Po jej zachowaniu można było odnieść wrażenie, że to dla niej całkiem naturalne, tak jakby na co dzień miała styczność z podobnymi zjawiskami.
— Magin, o co tutaj chodzi? Co to za kula ognia?
— Naprawdę nie wiem co się dzieje, Einar. Czekajmy cierpliwie, zapewne lada moment wszystko się wyjaśni.
— Ta kartka pergaminu… jest na niej coś ważnego? Albo raczej: było coś ważnego?
— Borgin, ten pergamin to moje ostatnie trzydzieści pięć lat życia.
— No to ten, tego… jak pięknie płonie…
— Już jestem, panowie. Przedstawiam wam Topika. Topik, to jest pan Magin Roth z Danmir, to pan Borgin, syn Borina z Rubinowych Wzgórz, a to pan Einar Fler z Ermor.
Maleńki smoczek z maleńkimi czerwonymi skrzydłami, o lśniących oczach w złotym kolorze, nic a nic wyglądem nie przypominał potężnych czerwonoskrzydłych smoków.
Topik wzbił się w powietrze, zawisł na wprost kuli — i wessał ją, oblizując się jak po smacznym posiłku.
— Magin, no teraz to już na pewno nie dowiesz się co skrywał pergamin. Jeszcze była nadzieja, że się doszczętnie nie spalił, a tu proszę, Topik go zeżarł!
— Proszę się nie martwić, wszystko jest pod kontrolą.
— Słyszałeś, Borgin? Głupoty opowiadasz!
Wyrocznia w nagrodę za pomoc ofiarowała Topikowi dwa pomidorki. Biedak dostał po nich takiej czkawki, że faktycznie musieliśmy uważać na jego płomienie. Ale dzięki temu wypluł, w nienaruszonym stanie, mój pergamin… Poczułem radość i zdziwienie — z jednej strony: jak to dobrze, że jest cały, a z drugiej: jak to możliwe, że jest w jednym kawałku?
— Tak jak przypuszczałam… Panie Roth, może pan opowiedzieć jak to się stało, że pergamin znalazł się w pana posiadaniu?
— Otrzymałem go w ekwipunku od moich rodziców. Przyjaciółka mojej mamy, Mia, wręczyła mi podarunek w dniu piętnastych urodzin.
— A ta pani, Mia, może wspomniała od kogo konkretnie dostała prezent urodzinowy dla pana?
— Jeśli dobrze pamiętam, dostarczył go jakiś posłaniec w białym płaszczu z informacją, że to od mojej mamy. Niestety, nie wiem kim był.
Wyrocznia w milczeniu ponownie przyglądała się tajemniczemu pergaminowi. Najbardziej dziwiło mnie to, że w ogóle go nie rozwinęła, tak jakby zawartość nie była dość istotna. Co jest takiego interesującego w kartce papieru i kawałku sznurka? Cała tajemnica tkwiła w niezrozumiałym języku, jaki został wykorzystany do zapisania pergaminu.
— Panowie znają doskonale legendę o powstaniu Wszechziemia, prawda?
— Oczywiście, wszyscy ją znają. Sześciu Magów tworzy dziesięć nacji itd.
— Dobrze, Einar, wróćmy jednak do samych Magów Alanasir. Tak jak powiedziałeś, na początku było „sześciu potężnych”. Magowie posiadali kontrolę nad żywiołami — wszyscy doskonale wiemy jakimi. Czterech Magów zginęło z ręki Rana Su, jeden zdołał ujść z życiem i ukrył się gdzieś we Wszechziemiu: Mag o imieniu Marimor, jedyny Alanasir, jaki przeżył.
— To znaczy, że on żyje?
— Tak, Borgin. Uważam, że Marimor, choć się ukrywa, to nadal żyje.
— Niesamowite! Trzeba go odnaleźć!
— To nie jest takie proste, Einar. Nie wiemy gdzie szukać i czego mamy szukać. Marimor może być wszędzie, jak i może być wszystkim. Pięćdziesiąt lat pozostaje w ukryciu — gdy będzie gotowy, to sam się ujawni. Chociaż uważam, że Mia jest jedną z nielicznych osób, które stanęły naprzeciwko Marimora… Myślę, że to właśnie on dostarczył ekwipunek.
— Jest pani pewna? Nieprawdopodobne! Mia? A więc ten pakunek jest od Marimora, nie od mojej matki?
więcej..