Etyka życia codziennego - ebook
Etyka życia codziennego - ebook
Jeśli sądzisz, że wybory moralne pojawiają się w Twoim życiu wyjątkowo lub że „moja moralność to moja sprawa”, przeczytaj tę książkę.
Etyka bywa postrzegana jako dziedzina abstrakcyjna, która o zwykłych, życiowych sprawach niewiele ma do powiedzenia. Na co dzień unikamy języka moralności i myślenia w kategoriach etycznych. Bardziej obchodzi nas zgodność naszych czynów z prawem niż ich status moralny. Ponadto wolimy nikogo nie potępiać, a zamiast tego staramy się zrozumieć psychologiczne powody czyjegoś destrukcyjnego postępowania. Paradoksalnie – zauważa Autor – doszło do tego, że „moralizowanie i ocenianie uchodzi dzisiaj niemalże za niemoralne”.
Etyka życia codziennego pokazuje, że to wielki błąd. Analizując dziesiątki konkretnych, życiowych sytuacji, Jan Hartman udowadnia, że zdolność do trzeźwego moralnego osądu własnego i cudzego zachowania jest kluczowa zarówno dla funkcjonowania społeczeństwa, jak i osobistego rozwoju. Książka omawia niezwykle szeroki zakres tematów, od bardziej błahych – jak jazda tramwajem „na gapę”, aż po niezwykle poważne – jak aborcja. Choć Autor formułuje własne oceny, jego celem nie jest orzekać, jak należy postępować, lecz pokazać, jak poprawnie rozpoznać etyczny wymiar sytuacji, z którymi konfrontuje nas życie. Czyni to bez nadmiernego teoretyzowania i akademickich dyskusji, za to z dużą dawką zdrowego rozsądku, szczerości i życzliwości.
„Ta książka nie jest, jak widać, poradnikiem dobrego życia, lecz wprowadzeniem do umiejętności dokonywania analizy moralnej w realnych sytuacjach, jakie niesie życie. Tę umiejętność chciałbym czytelnikom przekazać, a raczej pokazać, i zachęcić ich do jej dalszego samodzielnego kształtowania. Będę oczywiście odwoływał się tu i ówdzie do teorii etycznych (filozoficznych), lecz zasadniczo moim zamiarem jest trzymać się jak najbliżej realiów życia – osobistego i społecznego. Będziemy więc rozważać typowe i nietypowe, lecz realnie przytrafiające się ludziom sytuacje, zastanawiając się nad tym, jak należy się w nich i wobec nich zachować, aby było to moralnie dobre, a przynajmniej przyzwoite”.
Z tekstu
Kategoria: | Filozofia |
Zabezpieczenie: |
Watermark
|
ISBN: | 978-83-01-22078-5 |
Rozmiar pliku: | 1,4 MB |
FRAGMENT KSIĄŻKI
Na samym początku XX wieku Zygmunt Freud napisał _Psychopatologię życia codziennego_. Dzięki tej niezwykle popularnej w świecie pracy wszyscy już wiedzą, co to znaczy, gdy ktoś przez nieuwagę zostawi klucz w zamku. Freudyzm zrobił prawdziwą furorę, a w konsekwencji każdy z nas stał się do pewnego stopnia psychoanalitykiem amatorem. Dzięki Freudowi seks nie stanowi już tabu. Za to moralność trochę tak – i kto wie, czy psychologia nie ponosi za to, przynajmniej częściowo, winy. Wolimy przecież tłumaczyć postępowanie naszych bliźnich za pomocą pojęć psychologii, niż poddawać je ocenie etycznej. Bo kto by dziś głośno mówił o moralności? Trochę wstyd, prawda? Przecież człowieka należy raczej „zrozumieć”, niż „oceniać”. A przynajmniej wpierw zrozumieć, a potem oceniać. Zresztą po co w ogóle oceniać, skoro postępowanie człowieka jest wynikiem jego sytuacji psychologicznej, realizacją przyjętej przez niego nieświadomie strategii samoobronnej w obliczu wewnętrznych i zewnętrznych konfliktów? Psychologia, idąc za moralnym imperatywem wyrozumiałości i empatii, głęboko wtargnęła na pole zajmowane wcześniej przez moralistykę i etykę. Obie znalazły się dziś w głębokiej defensywie. Moralizowanie i ocenianie uchodzi dzisiaj niemalże za niemoralne. Cóż za paradoks…
I właśnie dlatego pomyślałem sobie, że na przekór temu wszystkiemu napiszę _Etykę życia codziennego_ – książkę „kazuistyczną” w dobrym tego słowa znaczeniu, w której mowa będzie o zwykłych ludzkich sprawach od strony etycznej. Z zamiarem tym nosiłem się już od lat. W 2015 roku wydałem książkę _Etyka! Poradnik dla grzeszników_, będącą – trochę wbrew uwodzicielskiemu tytułowi – dość zaawansowanym wprowadzeniem do teorii etycznych, a jednocześnie pewną autorską propozycją teoretyczną. Teraz przyszedł czas na pracę bardziej praktyczną, w której po prostu uprawia się etykę, a nie tylko o niej mówi.
Jakkolwiek zabrzmi to nieskromnie, ta książka jest inna niż wszystkie. Nie będę traktował czytelniczek i czytelników protekcjonalnie ani im schlebiał, jak to bywa w różnych poradnikach. Obiecuję za to traktować ich poważnie i z szacunkiem, stawiając im pewne wymagania. Bo moralność, o której mówi ta książka, to nie tylko kwestia tego, kto w jaki sposób i z kim zaspokaja swoje potrzeby seksualne, a więc coś bardzo prywatnego. Jestem jak najdalszy od bagatelizowania sfery seksualnej i związanych z nią kwestii etycznych, jednakże nasze życie moralne oczywiście daleko poza tę sferę wykracza, właściwie pokrywając się z całością naszej aktywności, zarówno w życiu prywatnym, jak i społecznym, zawodowym oraz publicznym. Czymkolwiek się zajmujemy, pewne rzeczy powinniśmy robić, a innych czynić nam nie wolno – nie tylko ze względu na skuteczność działania, lecz także ze względu na uczciwość, sprawiedliwość i inne moralne walory, jakimi nasze postępowanie ogólnie powinno się odznaczać. A skoro moralność to nie jest sprawa prywatna, lecz sfera rzeczywistych obowiązków, wszyscy powinniśmy wzajemnie wymagać od siebie ich wypełnienia. Książka o etyce nie może spiskować z publicznością i wytwarzać amoralnej iluzji, że autor i czytelnicy, obcując ze sobą, znajdują się niejako „poza podejrzeniami”, czyli w jakiejś strefie wyłączonej z obszaru moralności i moralnych ocen. Takie „spiskowanie”, w myśl zasady „o obecnych się nie mówi”, nie przystoi etyce. W szczególności etyce!
Wielu z nas nie zdaje sobie sprawy z uniwersalności sfery etycznej, sądząc, że kwestie moralne pojawiają się w ich życiu wyjątkowo – najczęściej w postaci jakichś trudnych dylematów, których rozstrzygnięcie jest właśnie sprawą ściśle prywatną, związaną z osobistą wrażliwością i przekonaniami etycznymi (sumieniem) lub nawet przekonaniami natury religijnej. To nieprawda – w dobro i zło jesteśmy uwikłani nieustająco i podlegamy ocenom moralnym niezależnie od tego, jakie żywimy przekonania, w co wierzymy i jak bardzo intymne wydają się nam nasze decyzje i postępki wobec bliźnich; zresztą nasze przekonania moralne również podlegają moralnej ocenie. W żadnym wypadku nie możemy powiedzieć „moja moralność to moja sprawa”. Nasze postępowanie ma wpływ na innych i obchodzi innych. Sami oceniamy innych i nie pozwalamy na to, żeby każdy oceniał wyłącznie sam siebie, rozgrzeszając się ze wszystkiego, z czego tylko sam potrafi się przed sobą usprawiedliwić lub z czego może rozgrzeszyć go siła nadprzyrodzona, w którą wierzy.
Moralność, powtórzmy, nie jest sprawą prywatną – tak to nie działa, jakkolwiek wielu z nas marzy o tym, by nikt ich nie oceniał i się ich „nie czepiał”, jeśli tylko nie naruszają prawa i wykonują swoje obowiązki wynikające z dobrowolnie zawartych umów. Niestety, nikt nie może się wyłączyć ze wspólnej, łączącej nas w „etyczną ludzkość” sfery moralnej, wypełnionej wzajemnymi zależnościami, zobowiązaniami, uczynkami i ocenami. Nikt się nie może z tej sfery wyłączyć, choć nikt też nie wydawał zgody na wejście do niej. To tak jak z obywatelstwem i podleganiem prawom swego kraju – nie ma tu dobrowolności. Przez to, że mamy zdolność do kierowania swoimi uczynkami, rozumienia panujących zasad współżycia z innymi ludźmi (norm etycznych, obyczajowych i prawnych) oraz podejmowania zobowiązań, jesteśmy wszyscy _istotami moralnymi_, czyli _podmiotami moralnymi_. Jako tacy mamy zobowiązania i obowiązki, krzywdzimy i jesteśmy krzywdzeni, czynimy dobro i otrzymujemy dobro od innych, oceniamy i jesteśmy oceniani. Wszystko to składa się na nasze życie moralne – i jest to, przyznacie, sprawa bardzo, bardzo poważna.
Dlatego również ta książka musi być poważna. Ma służyć wszystkim ludziom, jakkolwiek jest to mimo wszystko publikacja filozoficzna. Jest przez to o tyle nietypowa i dziwna, że – wbrew pozorom – myślenie etyczne (niestety) bardzo rzadko wychodzi poza sferę akademickich publikacji filozofów, wkraczając w obszar bardziej popularnej kultury literackiej. Często spotykamy się za to z pewnego rodzaju moralizowaniem odwołującym się do takich czy innych doktryn religijnych, a jeszcze częściej z psychologicznymi objaśnieniami naszego postępowania. Rzadko zaś spotykamy odniesienia do świeckich argumentów etycznych tłumaczących dobro i zło w ludzkim postępowaniu, a jeszcze rzadziej świeckie napomnienia, które czytelnik bądź słuchacz miałby traktować jako skierowane wprost bądź pośrednio do siebie samego.
„Ta książka jest inna niż wszystkie” – to banalne i nieskromne zdanie nie powinno rozpoczynać żadnej ambitnej książki. Mimo to zdecydowałem się to zakazane zdanie napisać. Nie znam bowiem żadnej współczesnej książki na tematy „życiowe”, której autor utrzymywałby pewien dystans w stosunku do samego siebie i swoich czytelników, nie do końca ich i siebie „ryczałtem” afirmując. Zwykle bowiem, gdy czytamy książki i w tej lekturze obcujemy z autorem, a poniekąd również z innymi odbiorcami, zawiązujemy pewną nieformalną wspólnotę wzajemnej afirmacji (a może nawet adoracji). Jako wspólnicy autora jesteśmy przez nią rozpieszczani i hołubieni. A gdy książka zawiera dobre rady dotyczące tego, jak należy żyć, autor przedstawia się nam jako nasz przyjaciel, który nas rozumie, stoi po naszej stronie i powstrzymuje się od wszelkiej krytyki tego, co myślimy i czynimy – chyba że myślimy o sobie źle. Gdyby postępował inaczej i nie schlebiał swoim czytelnikom, pewnie by go opuścili. Każdy z nas jest przecież odrobinę próżny i chyba nikt nie lubi krytyki.
Dlatego nawet książki poruszające zagadnienia etyczne najczęściej albo schlebiają czytelnikom, albo przynajmniej traktują ich jako całkowicie neutralne etycznie podmioty. To drugie zdarza się zresztą rzadko i dotyczy raczej prac akademickich. W większości przypadków treści etyczne obecne w książkach, esejach czy publicystyce prasowej, a także w wypowiedziach osób publicznych ubrane są w kostium psychologiczny i osadzone w empatii, czyli rozumiejąco-akceptującym stosunku do odbiorców. Empatia uchodzi dziś bowiem za najwyższy obowiązek – niejako ważniejszy od samej obowiązkowości. Jeśli zaś trzeba już kogoś napiętnować – na przykład z powodu oszustw podatkowych, porzucenia psa w lesie, palenia w piecu śmieciami albo dewastacji parkowych ławek – to zakłada się, że taki osobnik nie znajduje się w gronie czytających dany artykuł. A przecież powinno być odwrotnie. Ba, współcześnie nawet kazania kapłanów różnych religii zwykle utrzymane są w afirmatywnym tonie. Bo przecież religia także stała się w nowoczesnym społeczeństwie wolnych ludzi obszarem rynkowej rywalizacji i walki o „klienta”.
Tak mają się sprawy od czasu umasowienia i demokratyzacji życia, w tym również życia intelektualnego, co nastąpiło wraz z rozwojem nowych mediów – począwszy od radia, poprzez telewizję, a skończywszy na internecie i mediach społecznościowych. Proces ten trwa już prawie sto lat i mało kto dziś zdaje sobie sprawę, że nigdy wcześniej z tego rodzaju _populizmem etycznym_ nie mieliśmy do czynienia. Nie jest on zjawiskiem wyłącznie złym, lecz stanowczo utrudnia nawiązanie kontaktu z etyką, czyli refleksją teoretyczną nad moralnością.
Etyka bowiem prawie zawsze uprawiana była w przekonaniu, że człowiek jest zdolny do moralnego doskonalenia się (zarówno indywidualnie, jak zbiorowo), co wszelako wymaga znacznego samokrytycyzmu. Moralnie dobry (cnotliwy, szlachetny, etyczny) jest ktoś, kto chciał takim się stać i ciężko nad tym pracował. On sam był wobec siebie wymagający i krytyczny, a również jego wychowawcy oraz przyjaciele – jakkolwiek pełni dobrej woli i życzliwości – nie szczędzili mu przygan i kar. Słowem, dobrzy ludzie to ludzie wychowani na dobrych. Kto zaś chce stać się lepszym, niż jest obecnie, ten musi być z siebie i ze stanu swej moralności niezadowolony. Z tego niezadowolenia bierze się motywacja do pracy nad sobą, która sprawia, że z czasem stajemy się lepszymi ludźmi, nabywając pewne kwalifikacje moralne i zalety, dawniej zwane cnotami.
Takie jest stanowisko najpopularniejszej i najsilniejszej w dziejach etyki teorii zwanej eudajmonizmem. Dziś mało kto ją przyjmuje, choć nadal jest oficjalnym poglądem katolicyzmu i wielu innych kościołów chrześcijańskich, a także większości wspólnot islamskich. Nadal też większość etyków wierzy w doskonalenie moralne człowieka, któremu może się przysłużyć nauka etyki i ćwiczenia w rozważaniach etycznych. Sam również w to wierzę, na co dzień zastanawiając się nad swoim postępowaniem i starając się postępować możliwie najlepiej. Do tej wiary i do takiej codziennej refleksji namawiam też innych. Czy jest to paternalistyczne? Jest – i właśnie dlatego klasycznie rozumiana etyka nie cieszy się w naszych egalitarnych czasach ani autorytetem, ani popularnością.
Etycy nie tylko w większości wierzą w możliwość moralnego doskonalenia się jednostki, lecz także są przekonani, że dobrzy moralnie są tacy ludzie, którzy często ulegają moralnym rozterkom, mają nieczyste sumienia i poczucie winy. Kto takich stanów nie doświadcza, kto cieszy się nieustająco czystym sumieniem lub bez trudu je oczyszcza choćby co tydzień, ten odznacza się niegodnym samozadowoleniem i egoizmem, a jego wrażliwość moralna budzi się wtedy, gdy to jemu czyniona jest krzywda, a nie gdy on kogoś krzywdzi.
W taki sposób do niedawna myślano o moralności wręcz powszechnie, a jako że wychowanie moralne zawsze osadzone jest w jakimś względnie spójnym systemie przekonań etycznych, etycy mieli nadzieję, że uprawianie etyki, czyli filozofii moralności (badającej przekonania moralne i nadającej im bardziej świadomą i uporządkowaną postać) w jakiś sposób przyczynia się do postępu moralnego społeczeństwa, zaś kto uczy się etyki, ten nabywa wyższej świadomości moralnej, dzięki której łatwiej mu będzie unikać moralnych błędów.
Niestety, w wymiarach masowych niewiele dzisiaj z tych przekonań zostało – demokracja i rynek nauczyły nas powszechnej i wzajemnej afirmacji, pozostawiając niewiele miejsca dla moralnej krytyki. Właściwie krytyka należy się już niemal wyłącznie tym, którzy albo popełniają oczywiste przestępstwa, albo w jakiś sposób wynoszą się ponad innych i chcą ich pouczać – na przykład w dziedzinie moralnej, to znaczy mówią im, co jest dobre, a co złe, jak mają postępować, a czego nie robić. Autor tych słów może być pewien, że spotka się z dezaprobatą, jaka zwykle nie dosięga, dajmy na to, ludzi nieszczerych albo nieżyczliwych. Kto poucza innych, ten – wedle popularnego mniemania – okazuje pychę, a pycha jest w naszych równościowych czasach czymś odstręczającym i godnym potępienia. Jeszcze niedawno było zupełnie inaczej. Moralność bowiem, jak cała kultura, ewoluuje. Dość powiedzieć, że jeszcze dwieście lat temu nierówności społeczne wynikające z urodzenia, czyli płci i przynależności klasowej bądź etniczno-kulturowej, uważane były za naturalne, oczywiste i sprawiedliwe. Dziś oczywiste jest coś wręcz przeciwnego.
Cóż, nie mamy wyjścia. Skoro ta książka jest o etyce, musimy się już pogodzić z tym, że będą w niej formułowane oceny, a ogólny cel, jaki przyświecał jej autorowi i który powinni również powziąć czytelnicy, to moralne doskonalenie, czyli pomoc w tym, aby stać się lepszym człowiekiem. Lepszym w sensie bezwzględnym, czyli „tak w ogóle”. Innymi słowy: doskonalszym moralnie – wbrew obiegowej opinii, że „nie wolno dzielić ludzi na lepszych i gorszych”, opinii, z której chętnie zresztą rezygnujemy zaatakowani przez bandytów w ciemnej ulicy.
Nie łudzę się, że ten efekt doskonalący będzie spektakularny, niemniej jednak – jako etyk – bardzo wierzę, że myśląc o dobru i złu, o dobrym i złym postępowaniu, a także krytycznie rozważając przekonania etyczne, jakie nam wpojono, nabywamy lepszej orientacji w kwestiach moralnych, większej zdolności formułowania uzasadnionych ocen moralnych, a w konsekwencji – o ile potrafimy takie oceny adresować do samych siebie – stajemy się etycznie mądrzejsi i moralnie doskonalsi. Powiem więcej – jestem przekonany, że jeśli ktoś przeczyta tę książkę z uwagą, to po zakończeniu lektury stanie się trochę innym człowiekiem, i to trochę lepszym człowiekiem. Trochę, troszeczkę… Czyż nie warto tego sprawdzić? Do stracenia jest przecież tylko kilkanaście godzin poświęconych czytaniu, a do wygrania… To samo, rzecz jasna, autor może powiedzieć samemu sobie. Ba, może liczyć na większą korzyść moralną ze swojej książki niż ta, której przysparza czytelnikom. Wszak nie tylko ją kilkakroć przeczytał, lecz nawet sam napisał. Nie zamierzam ukrywać, że napisałem tę pracę przede wszystkim dla samego siebie – aby samemu sobie pomóc stać się nieco lepszym.
Ta książka nie jest, jak widać, poradnikiem dobrego życia, lecz wprowadzeniem do umiejętności dokonywania analizy moralnej w realnych sytuacjach, jakie niesie życie. Tę umiejętność chciałbym czytelnikom przekazać, a raczej pokazać, i zachęcić ich do jej dalszego samodzielnego kształtowania. Będę oczywiście odwoływał się tu i ówdzie do teorii etycznych (filozoficznych), lecz zasadniczo moim zamiarem jest trzymać się jak najbliżej realiów życia – osobistego i społecznego. Będziemy więc rozważać typowe i nietypowe, lecz realnie przytrafiające się ludziom sytuacje, zastanawiając się nad tym, jak należy się w nich i wobec nich zachować, aby było to moralnie dobre, a przynajmniej przyzwoite.
Etyka to dyscyplina filozoficzna, a tym samym domena wolnej myśli. Rywalizują w niej rozmaite koncepcje teoretyczne i tendencje w rozumieniu zjawisk moralnych. Nie ma żadnego ustalonego kanonu twierdzeń etyki, podobnie jak nie ma też ustalonego zestawu słusznych przekonań moralnych. Nie znaczy to bynajmniej, że kontynuowanie sporów w obrębie etyki nie ma sensu i że nie ma sensu konfrontowanie ze sobą różnych przekonań moralnych. Tezy etyki czy raczej etyków mogą być niesłuszne i źle uzasadnione, a inne mogą być uzasadnione lepiej. Są też takie, które można ocenić z moralnego punktu widzenia. Czy jest moralnie dopuszczalne twierdzenie, że wszyscy kierują się wyłącznie własną korzyścią i cała moralność zasadza się na uzgadnianiu warunków maksymalizacji korzyści dla wszystkich?
Ta popularna niegdyś wśród etyków teza budzi moralne wątpliwości. Nasze przekonania moralne zwykle jednak nie mają natury teoretycznej, lecz dotyczą rozmaitych spraw życiowych i społecznych. I bynajmniej nie jest tak, że nasze przekonania to wyłącznie „nasza sprawa” i że nie podlegają one ocenie moralnej. Wręcz przeciwnie! Znaczna część popełnianych przez nas występków polega na głoszeniu paskudnych, niemoralnych poglądów, z którymi czasami (na szczęście nie zawsze) idą niemoralne czyny. Przykładów można mnożyć bez liku. Ot, dajmy na to, ktoś twierdzi, że każdy człowiek sam musi za siebie odpowiadać i nie ma powodu, żeby społeczeństwo i państwo łożyły na jego potrzeby życiowe i zdrowotne, jeśli tylko ma ręce zdatne do pracy. Albo że kobiety stworzone są do pracy w domu i wychowywania dzieci, a sprawy publiczne powinny być pozostawione mężczyznom. I tak dalej. Lubimy myśleć, że skoro mamy wolność słowa, to wolno nam głosić bezkarnie wszelkie, nawet najbardziej agresywne i obskuranckie opinie. Głosić możemy, ale musimy się liczyć z tym, że spotkają się z moralnym potępieniem. Wolność słowa i wolność krytyki wszelkich „słów” to dwie strony tego samego medalu. Również w tej książce, jak w każdej książce dotyczącej etyki, zostaną wyrażone pewne przekonania etyczne. Niektóre z poziomu teorii etycznej, a inne po prostu odnoszące się do takich czy innych kwestii życiowych. Wszyscy, którzy tę książkę będą czytać, proszeni są o krytyczną jej lekturę – zarówno z punktu widzenia intelektualnego (logiki argumentacji), jak i z punktu widzenia etycznego. Nie ma bowiem niewinnych książek.CZY ISTNIEJE POSTĘP MORALNY?
Przyjrzyjmy się wzmiankowanej już kwestii zmiany przekonań moralnych. O fakty nie ma co się spierać. Wiele spośród współczesnych przekonań moralnych, bardzo dobrze już ugruntowanych i mających pełen publiczny autorytet, jeszcze sto czy dwieście lat temu podzielanych było przez nieliczną awangardę moralnej rewolucji, podczas gdy większości zdawały się amoralne i niebezpieczne. Kto by dziś kwestionował równość płci, zakaz dyskryminacji z powodu pochodzenia albo przekonanie, że przemocy należy za wszelką cenę unikać? Kto popiera niewolnictwo albo tortury? A przecież jeszcze niedawno powszechnie uważano za słuszne moralnie poglądy wręcz odwrotne, a równość, wolność i demokracja zdawały się niebezpiecznymi wymysłami libertynów i wywrotowców. W ciągu dwustu lat wszystko się zmieniło. Z tą samą apodyktyczną mocą głosimy ideały zapisane w konstytucjach państw całego globu, z jaką kiedyś nasi przodkowie bronili sztywnych hierarchii społecznych, patriarchalizmu i wielu instytucji społecznych, które dziś uważamy za niemoralny przeżytek. Tyle fakty. Lecz czy ta zmiana przekonań idzie w parze z realnym polepszeniem stosunków moralnych, czyli postępem moralnym?
Nasze przekonania moralne są tak silne, że w ogóle nie wyobrażamy sobie, aby mogły się kiedyś zmienić. Gdyby to miało nastąpić, znaczyłoby to dla nas tyle, co upadek moralny. Już samo zwycięstwo rewolucji moralnej ery demokratycznej uważamy za niezrównaną zdobycz stawiającą nasze czasy na wyższym poziomie moralnym niż wszystkie minione epoki. Tym samym w głębi duszy uważamy postęp moralny za proces już dokonany. Owszem, nasi przodkowie żyli w jakichś błędach, na przykład popierali łupieżcze rajdy na niewiernych czy barbarzyńców, stosowali tortury albo zabijali heretyków, jednakże gdy raz to się już skończyło i doszliśmy do klarownych pojęć o dobru i złu, to pod tym względem już nic nie może się zmienić.
To tak jak w astronomii. Nasi przodkowie myśleli, że Ziemia jest nieruchoma, a my wiemy, że obraca się wokół Słońca. Czy kiedyś w przyszłości nie będzie trzeba oddawać długów, a kobiety stracą prawo do posiadania majątków i wybierania posłów do parlamentu? Czy wrócimy do chłosty i palenia czarownic na stosie? Coś takiego nie mieści się nam w głowie, tak jak nie mieści się nam w głowie możliwość powrotu do systemu geocentrycznego. Tym samym powszechny pogląd na postęp moralny jest taki, że, owszem, takowy był, lecz obecnie trzeba już tylko ugruntowywać w świecie zdobycze nowoczesnej świadomości moralnej.
To jest jeden aspekt zagadnienia – dotyczący ewolucji przekonań moralnych. Drugi, ważniejszy, dotyczy realnej praktyki. Pytanie brzmi: czy z pokolenia na pokolenie jesteśmy lepsi pod względem moralnym? Rzecz jasna, nasze postępowanie w dużej mierze wyznaczone jest przez nasze przekonania i z pewnością, jeśli przyłożymy aktualne miary do postępowania naszych przodków, to okażemy się w porównaniu z nimi prawdziwymi kolosami. Przecież oni bili swoje żony i dzieci, fatalnie traktowali zwierzęta, ludzi o innym kolorze skóry uważali za coś zdecydowanie gorszego od nich samych. Nie możemy ich z tego powodu potępiać tak samo, jak dziś potępiamy osoby robiące takie rzeczy, bo przecież społeczne normy i obyczaje były, jakie były. Niemniej jednak całe społeczeństwa i epoki możemy uważać za stojące moralnie niżej od nas, podobnie jak stały niżej pod względem wiedzy i techniki.
Takie są, jak się wydaje, powszechne przekonania w kwestii postępu moralnego. Nie są one jednakże do końca spójne i nie do końca czujemy się z nimi dobrze. Przede wszystkim nasza świadomość historyczna jest tak silnie ukształtowania i tak mocno wierzymy, że wszystkie obszary ludzkiej działalności są efektem nigdy niekończących się procesów dziejowych, że nasze poczucie, iż znaleźliśmy się na ostatnim etapie rozwoju idei moralnych na intelektualnym poziomie, sami ocenimy raczej jako naiwne. Ponadto z tego samego powodu jesteśmy bardzo wyczuleni na błędy anachronizmu, a więc ocenianie przeszłości wedle naszych współczesnych kryteriów. Wynikająca z tego powściągliwość (wzmocniona jeszcze przez pozytywistyczne przekonanie, że do historii należy podchodzić raczej opisowo niż normatywnie) sprawia, iż nie mamy chęci oceniać pod względem moralnym ludzi i społeczności żyjących przed wiekami. Popadając w te niekonsekwencje, wolimy ostatecznie przemilczać kwestię postępu moralnego niż rzetelnie się do niej odnosić. Ułatwia nam to jeszcze dodatkowo świadomość, że problemem tym żył wiek XVIII, przez co sam w sobie wydaje się on czymś „historycznym”, czyli nieaktualnym. Tym bardziej warto poddać go jeszcze refleksji.
Nie wystarczy powiedzieć, że nasi przodkowie żyli w innych warunkach społecznych i nie można ich oceniać wedle naszych kryteriów. Bo nawet jeśli to prawda, to przecież nie znaczy to, że nie można ich oceniać w ogóle. Można i trzeba. Jeśli będziemy się od tego uchylać, to popadniemy w protekcjonalne traktowanie przeszłości, czego przecież nie chcemy, a jednocześnie zakrawać to będzie na pewnego rodzaju immoralistyczny relatywizm. Tego też nie chcemy, bo kto tak naprawdę chciałby głosić tezę, że historia jest immoralna, czyli nie podlega ocenom moralnym w przeciwieństwie do współczesności? Przecież każda epoka była kiedyś współczesnością, a nasza współczesność będzie dla naszych potomnych historią. Musimy więc zdobyć się na coś więcej niż przemilczanie moralnych aspektów przeszłości.
Być może pomocne będzie porównanie z dorastaniem młodzieży. Tak sprawę widziało oświecenie. Dawne epoki to dziecięctwo moralne, podczas gdy my, ludzie oświeceni, jesteśmy już dojrzali i świadomi. Od ludzi średniowiecza można było wymagać pewnych rzeczy – na przykład tego, aby wystrzegali się okrucieństwa i fanatyzmu – a przeto można ich w pewnym zakresie oceniać, tak jak ocenia się starsze dzieci, które też już „coś rozumieją”. Nie można ich jednak obwiniać o to, że nie rozumieli, iż nierówne prawa chłopów i szlachty są niesprawiedliwością.
Analogia ta kuleje i razi swoim protekcjonalizmem. W dawnych epokach ludzie byli dorośli i dojrzali, a więc i odpowiedzialni za swoje czyny. Nie należy ich sobie przedstawiać jako notorycznie niedojrzałych i w ogóle niezdolnych do pełnej dojrzałości moralnej. A skoro byli dojrzali, to pozostaje nam tylko bardzo wąska interpretacja zasady unikania anachronizmu. Nie będziemy traktować każdego księcia, który najeżdżał i plądrował sąsiednie księstwa z powodu swoich prywatnych ambicji tak, jak traktujemy dzisiejszych watażków. Wiemy bowiem, że próg demoralizacji, który musi dziś przekroczyć ktoś taki, jest wyższy niż tysiąc lat temu. Akceptacja dla przemocy była bowiem wówczas większa, a zdobywanie nowych terytoriów uważano za rzecz raczej naturalną w polityce. A jednak nadal możemy twierdzić, że jedni książęta byli bardziej pokojowo usposobieni od innych, a w konsekwencji lepiej ich oceniać pod względem moralnym. I w gruncie rzeczy stosujemy tu jak najbardziej „współczesne kryteria”, tyle że pamiętamy (tak jak i w odniesieniu do naszych czasów) o kontekście i uwarunkowaniach, na tle których należy oceniać postępowanie człowieka.
Biorąc to pod uwagę, można powiedzieć, że podobnie jak inne dziedziny życia, moralność również ewoluuje i to w sposób, który sprawia, że współcześnie ludzie częściej niż w dawniejszych czasach czynią sobie wzajemnie dobro, a rzadziej się krzywdzą. Z pewnością rzadziej biją i poniżają jedni drugich, rzadziej zniewalają i stosują wyzysk, za to częściej okazują sobie respekt i empatię. Owszem, zapewne w mniejszym stopniu „stają o honor”, lecz ten mało istotny regres jest ceną za wyczulenie na równość i ogólną niechęć do stosowania przemocy, którymi to cechami się szczycimy. Swoją drogą, może nam jest łatwiej zachowywać się mniej agresywnie, bo żyjemy w lepszych warunkach. Postęp moralny jest zapewne sprzężony z postępem cywilizacyjnym. Nie zmienia to faktu, że taki postęp istnieje.
Ktoś mógłby tu wysunąć argument, że przecież to właśnie wiek XX przyniósł największą przemoc. Owszem. Lecz stało się tak nie dlatego, że wzrosło okrucieństwo, lecz dlatego, że niepomiernie rozwinęły się techniczne środki prowadzenia wojny i eksterminacji. Za to nigdy wcześniej nie potępiano wojny i przemocy na tle religijnym, rasowym i etnicznym tak jednoznacznie i stanowczo, jak w czasach współczesnych. Nigdy zło wojny nie jawiło się społeczności światowej tak jasno i jednoznacznie – i to właśnie z racji moralnych. Druga połowa wieku XX i początek XXI stulecia to pierwsza w dziejach „epoka pokoju” – pokój dopiero teraz, po dwóch wojnach światowych, pomimo wielu lokalnych, nieraz skrajnie okrutnych konfliktów, stał się w pełni docenioną, samoistną wartością o charakterze moralnym.
Czy może być jeszcze lepiej? Czy mamy dość wyobraźni, aby wychynąć poza horyzont naszej moralności, z której nowej postaci jesteśmy tak dumni, i wyobrazić sobie jakiś dalszy jej postęp? Nie jest to łatwe, bo przyszłość antycypują jedynie najwięksi wizjonerzy. Podobnie jak nie wiemy, jakich technologii będą używać ludzie za sto czy dwieście lat, nie możemy być pewni, jakie w podobnym czasie zajdą zmiany w naszej moralności. Jednakże pewne trendy są widoczne i zapewne będą się umacniać. Najważniejszy z nich to rozszerzenie podmiotowości moralnej na zwierzęta (a kto wie, czy w przyszłości podobne rozszerzenie nie obejmie również pewnych form sztucznej inteligencji). Poza tym wciąż powiększa się zespół praw, które uważamy za podstawowe i powszechne prawa człowieka. Proces ten nie jest jeszcze zakończony.
Można też przypuszczać, że z czasem maleć będzie rozziew między moralnością publiczną a prywatną. Indywidualistyczne, stronnicze czy po prostu egoistyczne postępowanie jednostek, przedkładających interes własny i swoich bliskich nad interes społeczny, jak się wydaje, jest dziś akceptowane moralnie w mniejszym stopniu niż dawniej i można przypuszczać, że standardy „uspołecznienia”, a więc wymagania stawiane jednostkom i małym grupom, gdy chodzi o respekt dla dobra wspólnego, będą nadal rosły. Dlatego można sobie nawet wyobrazić odwrócenie pewnych obecnie obowiązujących przekonań moralnych. Na przykład tego, które usprawiedliwia moralnie głosowanie przez obywateli na partię obiecującą ochronę ich partykularnych interesów. Dziś takie postępowanie mieści się w pewnej politycznej i etycznej normie. Jednak wcale nie jest pewne, czy będzie tak w przyszłości.
W gruncie rzeczy bez wiary w to, że możemy się stawać coraz lepsi, moralność by nie istniała. A wiara w ogólny postęp moralny to przecież nic innego, jak przekonanie, że nawet najlepsi z nas są omylni i że w sferze moralnej można dokonywać nowych odkryć. Tak jak w nauce. Do pewnego stopnia takich odkryć dokonują na rzecz całej ludzkiej wspólnoty właśnie etycy. Dość przypomnieć, że to Sokrates i jego następcy jako pierwsi sformułowali tak istotny dla stosunków moralnych postulat uniwersalizmu. Wcześniej nikt nie słyszał o tym, że to, co obowiązuje nas w stosunkach z naszymi współplemieńcami (na przykład Grekami), w dużej części obowiązuje nas również wobec obcych, a także owych obcych względem nas i innych obcych. Przez tysiące lat „nie kradnij” znaczyło „nie zabieraj niczego swemu współplemieńcowi”, a dzięki abstrakcyjnym umysłom pierwszych etyków zaczęliśmy rozumieć ten postulat uniwersalnie: „nie zabieraj niczego nikomu”. Takich przykładów można podać więcej, a wiele z nich znajdziemy w dialogach Platona. Z całą pewnością, etyka bardzo się ludzkości przysłużyła. I kto wie, czy nie ma do zrobienia czegoś jeszcze.JA I INNI, CZYLI ZASADY MORALNE
Etyka chce być teorią i dlatego ceni nie tylko racjonalność, lecz w szczególności bezstronność, która kojarzy się z tzw. obiektywnością, uchodzącą za wyznacznik naukowości. Dlatego w większości (nie wszystkich) koncepcjach etycznych ważnym ideałem jest „równe traktowanie”, symetria, czyli wymaganie od siebie co najmniej tak wiele, jak od innych oraz odnoszenie zasad moralnych do siebie samego w podobny sposób, jak czyni się to względem innych. Skoro nie wolno nikomu mnie okraść, to i ja nie mogę nikogo okraść. To wydaje się sprawiedliwe, prawda?
W teorii owszem. Jednak prawie nikt naprawdę nie czuje i nie myśli w ten sposób, a ten rozziew między wymaganiami etyków a życiem przynosi szkody raczej etykom niż „nam”, czyli zwykłym „podmiotom moralnym”. Prawie każdy z nas ma poczucie, że jest wyjątkowy, a przynajmniej, by tak rzec, wyjątkowy-dla-siebie, i usprawiedliwia przed sobą to, że nieco inaczej traktuje siebie i gdy chodzi o przestrzeganie zasad, nieco mniej wymaga od siebie niż od innych. Ta asymetria (zwykle w pewnym stopniu rozciągana na bliskie osoby, z którymi się solidaryzujemy) jest tak samo czymś naturalnym i znanym nam, jak ów głos zdrowego rozsądku i (najczęściej) etyki akademickiej mówiący, że sprawiedliwość domaga się bezstronności, równości i wzajemności.
Niestety, całe nasze życie moralne naznaczone jest tym wstydliwym dysonansem. Można powiedzieć, że uznajemy ideały moralne, których tak naprawdę nie chcemy uznać. Żyjemy w rozdwojeniu, a może nawet zakłamaniu. Dlatego nie warto uprawiać zbyt surowej moralistyki – żądając od każdego, by traktował siebie tak samo jak obcych, wymagamy zbyt wiele i oddalamy się od prawdziwego życia. Nie zyskamy w ten sposób zaufania i nie znajdziemy porozumienia z ludźmi dobrej woli, którzy chcieliby czynić dobro, lecz woleliby jednocześnie uniknąć ascezy, heroizmu i ścisłego stosowania się do bardzo surowych zasad, przez które życie traci swój powab i smak. Gdy Immanuel Kant nakazywał, by w imię prawdomówności mówić prawdę bandytom, narażając życie kogoś, kogo chcą dopaść, to oznacza tylko, że miał jakiś problem z nawiązaniem kontaktu z rzeczywistością i ulegał czarowi radykalizmu. Taka postawa nie służy dobrze propagowaniu etyki, a raczej ośmiesza ją w oczach opinii publicznej.
Nie, nie istnieje żadne uchwytne dla każdego myślącego człowieka prawo moralne – ani w formie kodeksu, ani w postaci niezawodnego i u każdego zawsze tak samo brzmiącego głosu sumienia czy „poczucia moralnego”. Nie jest mądrze zaklinać rzeczywistość i udawać, że jest inaczej. Sądy moralne, na podstawie których działamy i wydajemy oceny moralne, są chwiejne, niejednoznaczne, a najczęściej nawet do końca nieprzemyślane i nieartykułowane. Zwykle postępujemy instynktownie lub rutynowo, nie wdając się w rozważania, które i tak najczęściej nie są rozstrzygające. Zwykle też kierujemy się bardziej uczuciami i panującymi obyczajami niż silnymi przekonaniami moralnymi.
Zresztą przekonania moralne są dość abstrakcyjne, a działanie konkretne. Nie jest łatwo przenieść przeświadczenie, że powinniśmy być w stosunku do ludzi życzliwi i ufni, wyrażając w ten sposób szacunek dla ich człowieczeństwa, na jakąś konkretną sytuację, w której pojawia się napięcie i konflikt. Przecież mamy też obowiązek bronić się, chronić siebie, dbać o własne dobro i powstrzymywać destrukcję ze strony innych ludzi, prawda? Przerzucanie się zasadami niewiele daje, bo w konkretnych sytuacjach życiowych mają zastosowanie różne zasady jednocześnie i w dodatku nie wiadomo dokładanie, jak mielibyśmy je w danym przypadku zastosować. Kant twierdził, że gdy twój rozum etyczny („rozum praktyczny”, jak go nazywał) nie mówi ci wprost, co masz uczynić, to powinieneś zadać sobie pytanie, jakie zachowanie chciałbyś uczynić regułą powszechną. Ja na przykład chciałbym, aby powszechna była reguła, że wprowadza się w błąd bandytów. A co na to Kant i jego fundamentalna obrona dosłownie rozumianej prawdomówności? To już jego problem.
Dyskurs etyczny wymaga elastyczności i realizmu. Realizmu w znaczeniu psychologicznym, czyli znajomości życia – ludzkich potrzeb, emocji, złożonych i niejednoznacznych relacji, jakie się między ludźmi zawiązują. Uproszczenia i apodyktyczność nie służą ani mądrości etycznej, ani samej moralności, mimo że surowe moralizowanie ma bardzo długą tradycję. Jednakże nadmiar „życiowości” może prowadzić do utraty zdolności moralnego osądu, wygodnej pobłażliwości, a nawet do amoralizmu. Istnieje bowiem silna pokusa skłaniająca do powstrzymywania się od moralnego osądu innych, aby samemu nie być osądzanym. Chciałoby się, żeby moralność zniknęła albo przynajmniej stała się czymś zupełnie prywatnym („kwestią sumienia”), prawda? Hulaj dusza, piekła nie ma! Ja nie oceniam ciebie, ty nie oceniasz mnie i jakoś to będzie.
W rzeczywistości taka amoralna czy antymoralna umowa społeczna jest niemożliwa. Draństwo nie przestanie być draństwem, krzywdzenie nie przestanie być krzywdzeniem, niedotrzymywanie umów nie przestanie być niedotrzymywaniem umów. Moralności nie da się unieważnić dekretem ani przemilczeć. Ofiary zawsze będą krzyczeć, a zatwardziałe serca pyszałków, przekonanych, że nikt nie ma prawa ich osądzać, zawsze będą budzić odrazę, tak jak wielkoduszne serca ludzi poświęcających swoje dobro na rzecz innych będą budzić podziw i wdzięczność.